niedziela, 30 września 2012

26. I wtedy zapadła cisza...

            Ostry grot dotknął skóry na szyi barda nakłuwając ją. Cienka stróżka krwi spłynęła po miodowej skórze lecz mężczyzna nawet nie drgnął, jakby wcale tego nie poczuł. Wpatrywał się w stojącego nad nim napastnika odpowiadając tym samym na nieprzyjazne spojrzenie. Jego palce w dalszym ciągu zaciskały się na rękojeści miecz, jednakże nie uczynił żadnego ruchu świadczącego o chęci ataku. Niestety, nie mógł liczyć na to, że jego przeciwnik jest równie skory do pokojowych rozwiązań. Nieznajomy mężczyzna odsunął się zaledwie na krok i wycelował włócznią w elfa, który uciekł głową w tył i tracąc równowagę klapnął tyłkiem na trawę.

            Mężczyzna o postawie i wyglądzie wojownika przypatrywał im się z rosnącą nienawiścią w jasnobrązowych oczach. Jego miodową skórę na twarzy zdobiły ciemniejsze linie, które brały swój początek na skroni i wydawały się całkowicie naturalne. Podobne pokrywały nagą pierś w pobliżu sutków i pępka. Nieznajomy był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w lniane, jasne spodnie. Na jego szyi wisiały ozdoby wykonane z drewnianych koralików, podobne do tych, które wpleciono w cienki, choć długi kucyk z boku twarzy. Grzywka rudych, rozczochranych włosów była stanowczo za długa lecz on zdawał się wcale nie zwracać na to uwagi. Pewnym ruchem powiódł włócznią od bezbronnego i nieporadnego elfa do stanowiącego zagrożenie Otsëa.

- Podnieś się, gadzie! – rzucił rozkazująco napastnik, a jego głos brzmiał jak krótkie szczeknięcie. – I zostaw Ząb!

- Jasne, i dam się zadźgać jakiemuś narwańcowi. – prychnął bard zrywając się na nogi i odpychając włócznię swoim mieczem. – Lassë, podnoś tyłek i zabieraj się stąd na dobre pięć metrów! – rozkazał momentalnie znajdując się przed elfem by osłonić go na czas ucieczki.

            Chłopak nie zamierzał się kłócić. Nie próbując nawet się podnieść odpełzł na czworakach od miejsca, gdzie stała dwójka gotowych na wszystko mężczyzn. Niczego nie rozumiał i rozumieć nie musiał. Ważne by wyjść cało z kolejnych kłopotów, w jakie się wpakowali.

Ich zachowanie nie spodobało się niestety agresorowi. Nieznajomy wydając z siebie wściekłe krótkie wycie zaatakował Otsëa z wielką wprawą. Nie od dziś posługiwał się włócznią, co stanowiło niejakie niebezpieczeństwo dla barda, który do dyspozycji miał wyłącznie miecz. A jednak radził sobie nie najgorzej odpierając zaciekłe ataki. Tylko, jak długo był w stanie unikać pchnięć mężczyzny, któremu nie straszna była walka, gdy stał w bezpiecznej odległości od swojego przeciwnika?

Bard odwrócił się szybko za siebie oceniając odległość dzielącą go od dziury w ziemi, którą wcześniej z taką pieczołowitością badał, a następnie zaczął powoli przesuwać się w bok, by ją wyminąć. Przeciwnik zauważył to i zainicjował atak z prawej, by nie pozwolić mężczyźnie na ucieczkę. Następnie z rosnącą pewnością siebie podchodził bliżej, a ciosy następowały zdecydowanie częściej i były o tyle groźniejsze, że każdy z nich mógł wepchnąć Otsëa do pułapki, z której nikt nie pomoże mu wyjść, gdy i Lassë zostanie unieszkodliwiony.

Elf krzyknął krótko, kiedy barda dzieliły od przepaści zaledwie centymetry. Jeden krok i będzie za późno. Nie nastąpił on jednak. Bard wybił się mocno i skoczył w przód przyjmując cios drzewca na żebra i blokując go ramieniem.

- Tak się składa, że z kimś nas mylisz. – rzucił szybko do swojego przeciwnika, a następnie zaparł się usiłując złamać włócznię w połowie, bądź przynajmniej wyrwać ją z rąk właściciela. Ani jedno, ani drugie się nie powiodło. Nieznajomy był zbyt silny by dało się go w taki sposób przechytrzyć. – Lassë, zestrzel go, w końcu! Nie jestem zwolennikiem sprawiedliwych pojedynków!

- Oh! – elf dopiero teraz zauważył, że przez cały ten czas mógł z powodzeniem pozbyć się zajętego walką wroga. Sięgnął po łuk i szybkim ruchem wyszarpnął jedną ze strzał ze swojego kołczana, kiedy cel zniknął mu z oczu.

- Za późno, teraz obejdę się bez twojej pomocy! – Otsëa już klęczał przy powalonym na ziemię mężczyźnie unieruchamiając go ciężarem swojego ciała.

            Chłopak odważył się podejść bliżej, chociaż starał się być ostrożnym i gotowym do ewentualnej ucieczki, czy też ataku. Nie chciał kolejny raz zawieść barda, który już musiał być na niego wściekły za tak wolne kojarzenie faktów i zerową pomoc. Teraz elf dokładniej przyjrzał się sytuacji oceniając ją. Nieznajomy wpadł w pułapkę na zające i to dało przewagę bardowi, który zdołał nie tylko wymusić upadek, ale także odebrać broń napastnikowi. Lassë podniósł leżącą u swoich stóp włócznię i przystawił ją pewnie do szyi szarpiącego się jeszcze wojownika.

- Dlaczego nas zaatakowałeś? – zapytał tonem, który miał być groźny, jednak ostatecznie zabrzmiał jak nadąsane prychnięcie, które miało w sobie więcej słodyczy niż groźby.

- Doskonale wiecie, dlaczego! Gdybyście nie zastawiali na nas pułapek...
- Tak się składa, – przerwał nieznajomemu Otsëa. – że to mój przyjaciel wpadł w tę nieszczęsną pułapkę, a ty zjawiłeś się zaraz po tym, jak zdołał się z niej wydostać.

- Kłamiesz!

- Chciałbym. Niestety, nie, nie kłamię. – rzucił przelotne spojrzenie Lassë. – Chętnie się dowiem czegoś więcej... – patrzył w oczy leżącego pod nim rudzielca, a chwila milczenia przeciągała się, gdy obaj oceniali szanse swoje i przeciwnika. Żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić, jednakże to bard był w lepszej sytuacji, to on zdobył przewagę dzięki zwyczajnemu zbiegowi okoliczności i chwilowej nieuwadze wojownika.

- Bazyliszki! – warknął w końcu rudzielec, jakby pluł tym słowem w twarz barda i znowu kręcił się niespokojnie pod siedzącym mu na piersi mężczyzną. – A teraz mnie puść, jeśli nie jesteście jednymi z nich!

            Otsëa podwinął wysoko rękaw swojej szaty i pokazał mężczyźnie skórę na całym ramieniu. Skinął na niepojmującego tego zachowania elfa, który poszedł za jego przykładem rozumiejąc tylko tyle, iż tego się od niego oczekuje. Jeszcze przez chwilę dwaj mężczyźni mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu bard podniósł się wstając z rudzielca. Odebrał od Lassë włócznię i oddał ją nieznajomemu.
- Żadnych łusek, sam widziałeś. – zaczął pojednawczo. – Teraz masz pewność, że nie jesteśmy bazyliszkami i nie my zastawiliśmy pułapki.

            Chociaż niechętnie to jednak nieznajomy skinął głową musząc zgodzić się z bardem. Ostatecznie elf był jedynym, który nie pojmował z tego wszystkiego znacznej większości. Bazyliszki, pułapki, łuski, ataki... O co właściwie chodziło? Nie mógł tego tak zostawić, toteż podchodząc do barda pociągnął go za ramię zwracając na siebie jego uwagę. Wyglądał jak jeden wielki znak zapytania, kiedy patrzył na przyjaciela nierozumnym wzrokiem. Nie musiał nic mówić, było jasne, że nie nadąża za tym, co się dzieje.

- Nasz problematyczny kolega jest „lisem”. – zaczął tłumaczyć powoli. – Ludzie uważają ich za lisie demony, ale tak naprawdę już od wieków nikt nie pamięta prawdziwej nazwy tej rasy. Ich największymi wrogami są bazyliszki. „Lisy” wyjadają im jaja, a w zamian same stają się pożywieniem. Dziś bazyliszki to zwykli wojownicy, z resztą, tak samo jak „lisy”. Gdy zabito ostatniego Pradawnego straciły całą magiczną moc, jaką dawniej posiadały. Teraz bazyliszek różni się od węża tylko umiejętnością zmiany kształtu. Gdzieś o tym czytałem, ale nie pamiętam ani gdzie, ani nawet, kiedy. – zakończył wzruszając ramionami.

            W oczach Lassë mógł zauważyć szczere przerażenie, jakby ten słuchał tłumaczenia mężczyzny wyłącznie wybiórczo i teraz miał błędne pojęcie o grożącym im niebezpieczeństwie.

- Zbliżają się. – „lis” odezwał się w najmniej odpowiednim momencie, kiedy to Otsëa chciał raz jeszcze wytłumaczyć elfowi, że bazyliszek nie jest niczym więcej, jak zmiennokształtnym wężem. Było jednak na to za późno, gdyż i on usłyszał szelest i widział nienaturalne falowanie trawy. Byli otoczeni mając do czynienia z dziesięcioma istotami, może nawet z liczniejszą grupą, czego nie sposób jednoznacznie określić nie widząc napastnika.

            Lassë ogarnięty paniką wczepił się palcami w ramię barda, jakby liczył na to, że pozostanie niezauważony, jeśli tak właśnie postąpi. W rzeczywistości był celem takim samym, jak każdy inny, chociaż mniej pożądanym niż „lis”. Zamknął oczy tak mocno, że na całej jego twarzy pojawiły się liczne zmarszczki, a był to odruch mający na celu uniknięcie kontaktu wzrokowego z bazyliszkami.

- Nie umrzesz od patrzenia! – skarcił go pospiesznie Otsëa, który dobrze wiedział, że z liczniejszym przeciwnikiem nie ma szans w pojedynkę, a tym bardziej musząc ciągle uważać na oślepionego własną głupotą, elfa. – To węże, rozumiesz? Tylko węże, więc patrz, co się dzieje i walcz, jeśli zajdzie potrzeba... Ale już! – warknął na tyle groźnie, że chłopak obawiał się bardziej przyjaciela, niż bazyliszków.

            Uchylił powieki na milimetry i rozejrzał się w około. Wydawali się być sami, ale w tym samym momencie jego wzrok padł na mężczyznę, który chwiejnie podnosił się z ziemi. Był wysoki i dobrze zbudowany, stworzony do walki, dłonią uzbrojoną w ostre szpony przeczesał krótkie, brązowe włosy odgarniając z twarzy kilka długich pasemek, a jego złoto-rubinowe oczy zalśniły złowrogo. Elementy zbroi, które miał na sobie ograniczały się wyłącznie do naramienników przytwierdzonych krzyżowo do ciała grubymi pasami. Musiały być wykonane z materiału ściśle związanego z rasą mężczyzny, jeśli zmieniały kształt wraz z nim. Podobnie zachowywały się spodnie wykonane z wężowej skóry oraz miękkie buty. Bardzo jasna skóra naznaczona była w niektórych miejscach wyraźnymi łuskami. Niestety, to nie był najlepszy moment na poznawanie bliżej osobliwości obcej rasy. W szczególności, kiedy dookoła w podobny sposób pojawiają się kolejni napastnicy.

- Interesuje nas tylko „lis”. – odezwał się we wspólnej mowie ten, który jako pierwszy przybrał postać, a który bez wątpienia był przywódcą tej grupy, ogółem liczącej dwunastu osobników. – Oddajcie go nam, a pozwolimy wam odejść. – nie wyglądał na prawdomównego.

- Nic do was nie mamy, ale nie przymkniemy oka na rzeź, której chcecie dokonać. – bard położył dłoń na ramieniu rudzielca, który właśnie wyrywał się do skomentowania propozycji. – Nie obchodzą nas wasze porachunki, ale nawet wędrowiec ma pewne zasady moralne, których nie łamie dla własnego spokoju.

- Przestań pieprzyć! Albo się wycofacie, albo zginiecie razem z „lisem”!

- Lassë? – bard spojrzał na elfa oczekując, że to on ostatecznie zadecyduje opowiadając się po stronie swojego strachu, bądź sumienia. Tyle, że odpowiedź wcale nie była trudna.

- Nie zostawię jednostki na pastwę tuzina. – chłopak szybkim ruchem zdjął z ramienia łuk i nałożył strzałę zanim którykolwiek z bazyliszków zdążył zareagować.

- Sami dokonaliście wyboru!

            Z dwunastu gardeł wydobył się okropny syk, którym najwyraźniej posługiwali się do komunikacji w obrębie swojej rasy, zaś w tej chwili stanowiło to okrzyk bojowy. Wojownicy rozłożyli szeroko chronione zbrojami ramiona, a stalowe szpony wydłużyły się na ich palcach wskazujących.

- Zęby jadowe. – pospieszył z ostrzeżeniem „lis”, który zacisnął dłonie na swojej włóczni. Wydał z siebie przeciągłe wycie i kilka szczeknięć, co przeraziło jego dwóch towarzyszy, zaś nie wywołało żadnego wrażenia na grupie bazyliszków.

            Naraz jeden z otaczających ich mężczyzn upadł twarzą w trawę, a z jego pleców, w miejscu, gdzie kończyła się osłona naramienników, wystawał gruby bełt. Dowódca bazyliszków syknął wściekle i odwrócił się w stronę, z której musiał nadlecieć pocisk wystrzelony z kuszy.

Z trawy powstało kilku mężczyzn, o miodowej skórze naznaczonej ciemniejszymi naciekami, jak u rudzielca, po którego stronie stanęła dwójka wędrowców.

Kolejne syknięcie i pięciu wężowych wojowników zniknęło im z oczu przemieniając się i pełznąc z zawrotną prędkością w stronę uzbrojonych „lisów”, które przyszły z odsieczą swojemu pobratymcy.

Otsëa i Lassë znaleźli się w samym środku wojny ras, z którymi nie mieli nic wspólnego.

2 komentarze:

  1. Lassë jako wybraniec (może to trochę brutalne) powinien widzieć to zło. W końcu został naznaczony obowiązkiem przerwania tej serii nieszczęsnych ataków wszystkich ras, toteż mając do czynienia z wojnami, będzie też wiedział, jak bardzo chce temu zaprzestać. Hehe, ale jak zwykle bardzo pomógł bardowi z "lisem". xDHmm, Lassë w sumie ma dar do przyjaźnienia się z przynajmniej jednym osobnikiem danej rasy, który oddałby za niego życie... ;3 Nie wyłączam Otsëa. No i Niquisa, rzecz jasna. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    lisy i bazyliszek, tak Lasse doskonale pozna ten świat dzięki tej wyprawie, o ja bardziej boi się Otsea niż bazyliszków ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń