niedziela, 27 października 2013

75. I wtedy zapadła cisza...

Jean-Michael wcale nie był zadowolony z rewelacji, jakie przedstawił mu Otsëa, gdy brnąc przez piach próbowali nie zapadać się w nim miejscami po kolana. Czy piaszczyste podłoże nie powinno być stabilniejsze nawet jeśli w grę wchodziła burza? Niemniej jednak, pustynia i jej wątpliwe uroki nie należały do najistotniejszych spraw, kiedy po piętach deptał im łowca. Ani bard, ani też griffin nie mogli się przemienić, by przyspieszyć swoją ucieczkę, jeśli chcieli uniknąć odkrycia. Smok uważał, że Lócënehtar nie wie jeszcze o ich obecności, chociaż podążał przerażająco właściwym tropem. Gdyby było inaczej pewnie dopadłby ich w najmniej spodziewanym momencie, a przecież odzianą w białe szaty grupę trudniej było zauważyć niż tę czerwoną plamę, jaką sam stanowił.
Niestety, jeśli szybko nie zmienią kierunku marszu i nie znikną w jakimś bezpiecznym miejscu , będzie kwestią czasu, kiedy łowca smoków coś dostrzeże i skojarzy fakty. Zresztą, nie mogli także pozwolić, by łowca zbliżył się do Niquisa. Już teraz jego obecność była uciążliwa, a na pewno nie chcieli mieć go na głowie na stałe.
- Naprawdę myślisz, że przyszedł za tobą aż tutaj? - mag zaczął powątpiewać. - Rozumiem, że go okradłeś, ale żeby gonić cię taki kawał drogi?
- Zapewniam cię, że dla tego świństwa byłby skłonny wybić do nogi całą wioskę. Nie każdy może przejrzeć ludzką powłokę innej istoty. To bardzo niebezpieczny środek, który należy trzymać z daleka od tych szaleńców i ich chrzanionego władcy.
- A gdybyś go zabił? - Devi spojrzał na barda swoimi dużymi, jasnymi oczyma, jakby mówił o opiece nad pieskiem, nie zaś o mordowaniu.
- To nie takie proste. - wyjaśnił zwięźle mężczyzna. - W ich żyłach płynie namiastka smoczej krwi, a to czyni ich niezwykle trudnymi przeciwnikami.
- Więc może ja go zabiję? Nie będzie się spodziewał ciosu od dziecka.
- Czyś ty oszalał?! - Jean-Michael uderzył chłopca lekko w głowę. - Nie będziesz nikogo zabijał, diable jeden. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
- Nie chcę żeby zabił któregoś z nas. - powiedział nadąsany chłopiec. - Jestem dzieckiem, ale nie jestem głupi. Widziałem, jak ludzie zabijają. Mężczyźni przez przypadek lub z namysłem odbierali życie dziwkom, takim jak moja matka. - Devi starał się o tym nie mówić, ale w tej chwili wspomnienia same wracały. To, o czym zapomniał przy magu, teraz miało swoje znaczenie, jakby musiało przygotować dzieciaka na wybory, jakich będzie musiał dokonać w przyszłości.
- Przepraszam, nie chciałem żebyś... - bard poczuł się wyraźnie nieswojo słysząc to wszystko, ale chłopiec pokręcił głową patrząc na niego.
- Z jakiegoś powodu inne rasy nienawidzą ludzi, a nawet my sami często pałamy gniewem do siebie nawzajem. Ludzie są okropni, żałośni i beznadziejni. - widać było płomień nienawiści w jego oczkach, kiedy mówił o swoich pobratymcach. - Gdybym mógł, zmieniłbym się w coś innego. Ale dopiero po tym, jak wam się na coś przydam. Jeśli będzie trzeba poskromić dżiny to zrobię to i nie zawaham się nawet przez chwilę. Jesteście moją rodziną i przyjaciółmi, więc dla was mogę dokonać niemożliwego.
Jean-Michael pokręcił głową i wciągnął chłopca na swoje plecy i trzymał mocno, by ten się nie zsunął. Chciał poczuć tę bliskość malca, kiedy ten wydawał się dorosły, ale bardzo zasmucony światem, w jakim żył. Czuł ten mocny uścisk drobnych ramion na swojej szyi, kiedy chłopiec trzymał się mocno i wtulał w swojego opiekuna.
Przez chwilę żaden z nich nic nie mówił, jakby zastanawiali się nad pytaniami, jakie mogliby zadać, nad odpowiedziami, jakich mogliby udzielać. Nie byli skłonni podzielić się głośno nawet obawami dotyczącymi łowcy, który mógł przecież, podobnie jak oni, zmierzać w stronę najbliższego źródła wody, gdzie mógłby uzupełnić jej zapas, a może nawet znaleźć jakieś zwierzę, które byłby w stanie upolować. Czy Lócënehtarzy jedli surową zwierzynę, tak jak mogli ją jeść inni? Czy żołądki hybryd wytrzymywały taką mieszankę?
Ważniejsze było jednak zachowywanie sił na dalszą drogę i usilne wyszukiwanie wody, czy to pod piaskiem, czy też w najbliższej oazie, którą Otsëa zdołałby wyczuć nawet z dużej odległości, jako że pachniała nie tylko słodką wodą, ale również zwierzętami, które do niej ściągały i pozostawiały po sobie wymowne ślady odchodów, czy sierści.
„Niech cię Skorpion!” pomyślał bard oglądając się za siebie, w miejsce gdzie jego wyostrzony wzrok potrafił rozróżnić barwną plamę na tle złotego piasku i błękitnego nieba. „Obyś zginął podczas tej wyprawy!” wściekał się dalej, ale teraz już patrzył tylko przed siebie.
- Musimy zmienić plany. - odezwał się w końcu do swoich towarzyszy. - Bezpieczniej by podążał przed nami niż z tyłu.
- Oszalałeś?! - Earen spojrzał na niego robiąc wielkie oczy. - To wykluczone! Nie wystarczy nam wody by czekać, aż nas minie i oddali się wystarczająco. Nie mamy na tyle wody! - podkreślił powtarzając.
- Jeśli zaczniemy od znalezienia wody i w międzyczasie go zgubimy, istnieje możliwość, że zwyczajnie na niego wpadniemy. - bard starał się mówić spokojnie i rozsądnie, chociaż był zdenerwowany. Nie miał pojęcia, co robić. - Nie chcę żebyśmy mieli przez niego problemy większe niż dotychczas, a jego obecność to moja wina. Istnieje możliwość, że dojdziemy do oazy przed nim, a później wycofamy się, oddalimy, poczekamy by zniknął, a wtedy ponownie napełnimy tam manierki. Nie mamy niestety pewności, że to się powiedzie.
- Za bardzo się przejmujesz. - Earen uśmiechnął się bardzo subtelnie do barda. - Jesteś jednym z nas, nie jesteś odpowiedzialny za to, co z nami będzie, bo każdy z nas potrafi myśleć za siebie i zgodził się na tę podróż dobrowolnie. Jasne, dowodzisz, ale nie niańcz innych. Chcesz się kimś przesadnie opiekować to narób sobie bachorów. Bez urazy. - mrugnął do przysłuchującego się temu Deviego.
- Nie bądź bezczelny. - mruknął gniewnie Otsëa, ale widać było, że zrobiło my się lżej na sercu dzięki tym zapewnieniom griffina. Odpowiedzialność spoczywająca na bardzie była ogromna, ale sam nałożył na siebie to brzemię. Miał ich prowadzić, pomagać im bezpiecznie przejść przez pustynię, ale nie wymagano od niego nadstawiania karku. Earen miał rację – mężczyzna przesadzał i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, a wszystko przez Lassë! To on był tą słodyczą życia, która zmiękczyła smoka.
Ostatecznie postanowili zaryzykować i znaleźć wodę, by później dopiero dołożyć wszelkich starań i pozwolić łowcy minąć ich w bezpiecznej odległości. Mieli tylko jedną szansę i tylko od szczęścia zależało, czy wyjdą cało z tego wszystkiego. Jakby mało było im przyczajonych gdzieś Skorpionów Plemienia, nieobliczalnych ludzi chcących zniszczyć to, co z takim trudem udało się odbudować przed wiekami oraz legend o dżinach, to jeszcze mieli na karku łowcę!
Otsëa zaczął zastanawiać się na poważnie nad tym, w jaki sposób mogli wpłynąć na swój los, jeśli się on do nich nie uśmiechnie i zostaną zaatakowani przez hybrydę. Pomysł, który przyszedł mu do głowy nie był może szczególnie bezpieczny, a ryzyko było ogromne, ale bard wątpił by jego przyjaciele mieli szansę na przeżycie, jeśli staną twarzą w twarz z łowcą smoków. Lócënehtarzy byli niemal niezwyciężeni w starciu ze zwyczajnym przeciwnikiem, a to oznaczało, że warto było poświęcić wszystko by móc zyskać szanse na przetrwanie. Musieli pojmać łowcę, jeśli tylko znajdzie się zbyt blisko. Wykorzystać więź z Niquisem, jaka się nawiąże i zaatakować z ukrycia. Jeśli ta czerwona bestia znajdzie się w ich mocy, wtedy nikomu już nie zagrozi, a jego moc można by wykorzystać w taki, czy inny sposób. Devi mając władzę nad dżinem, przyjmując ich istnienie i prawdę zawartą w podaniach, mógłby zapanować nad tym ludzkim tworem, który kalał ziemię swoją plugawą obecnością.

Otsëa wyczuł wodę zanim ktokolwiek inny zdołał to zrobić. Jej zapach nęcił i pieścił podniebienie, kiedy nozdrzami dostawał się w głąb ciała. Była blisko, była świeża i czysta, a w okolicy nie było chwilowo żadnych intruzów, a przynajmniej bard nie mógł ich wyczuć.
Nakłonił maga by ten wypuścił falę magii na północ i upewnił się, co do prawdziwości doznań węchowych smoka. Jean-Michael nigdy nie robił niczego podobnego, nigdy nie próbował wyczuwać żywych istot, działać magią na przestrzeń. Zgodził się jednak spróbować i teraz wyobrażając sobie najbliższą okolicę jako jednolite ciało, posłał wiązkę magii na przeszpiegi. Czuł, jak przechodzi ona przez nieliczne owady, drobne żyjątka, których nie dało się wyczuć węchem, ani żadnymi innymi zmysłami. Ostatecznie jego moc zatopiła się w słodkiej wodzie, co sprawiło, że zadrżał.
- Jest bezpiecznie. - powiedział otwierając oczy i przecierając dłonią twarz. - Nie myślałem, że potrafię coś podobnego.
- Jesteś najlepszy! - zapiszczał podniecony Devi i złapał maga mocno za rękę. - Potrafisz wszystko! - czego to ten pełen życia i radości chłopiec nie powiedziałby swojemu opiekunowi byleby sprawić mu przyjemność.
Mały flirciarz – chciałoby się powiedzieć. Chłopiec nie dostrzegał jednak niczego niewłaściwego w obrzucaniu mężczyzny komplementami, ani w sposobie, w jaki go traktował. Teraz Jean-Michael był dla niego jak ojciec, ale malec już teraz planował związać się z nim w przyszłości. Mag był przekonany, że chłopiec pokroju Deviego nie będzie spędzał życia ze starym i wtedy pewnie już zniedołężniałym mężczyzną, ale znajdzie sobie piękną, bogatą i dobrą dziewczynę, która będzie go kochać i da mu gromadkę dzieci. Nawet jeśli teraz chłopak tego nie chciał, to w końcu sam poczuje ten zew i będzie pluł sobie w brodę, że potrafił takie głupoty opowiadać w dzieciństwie. Jeśli w ogóle dożyje chwili, kiedy będzie mógł kogoś poznać i płodzić potomstwo. Póki co wszystko sprzysięgało się przeciwko nim, nic nie szło po ich myśli. Burza, łowca, palące słońce i długie kilometry dzielące ich od upragnionej wody.
Otsëa prowadził ich jednak wytrwale do obranego, wyczuwalnego celu. W tym miejscu od czasu, do czasu pojawiały się nawet drobne, na wpół wysuszone rośliny, co znaczyło, że palące słońce walczyło zaciekle z wilgocią gleby głęboko pod piaskową powłoką.
W oddali woda błyszczała niczym wykonana z prawdziwego srebra. Wydawała się tak ulotna, jakby miała okazać się fatamorganą i zniknąć w przeciągu kilku chwil. Tyle, że nie było wątpliwości, co do jej prawdziwości. Smok, Niquis i griffin czuli słodki, wilgotny zapach, jakkolwiek irracjonalnie mogło to brzmieć dla Jean-Michaela, czy jego małego podopiecznego. Przecież tacy jak oni nie wiedzieli czym jest wyostrzony zmysł. Nawet Lassë miał pewien problem z wyłapaniem ulotności uczuć towarzyszących wszystkim doznaniom przyjaciół.
Najmłodszy z nich już wyrywał się w stronę oazy, kiedy został powstrzymany silną dłonią barda zaciskającą się na jego drobnym ramieniu.
- Pozwól, że na początku to my sprawdzimy, czy jest tu dla ciebie bezpiecznie, a później możesz szaleć. - wytłumaczył swoje zachowanie. - Jesteś człowiekiem, w dodatku małym. Rozumiem, że ci się to nie podoba, ale takie są zasady, a ty masz się ich trzymać. - poklepał chłopaka po turbanie i ruszył przodem. W razie ukąszenie skorpiona, który mógłby niezauważenie znaleźć się w pobliżu, to on miał największe szanse na przeżycie, to on potrafił bronić się przed ewentualnym atakiem najlepiej z nich wszystkich. To także od niego zależało, co się z nimi stanie, toteż nawet uznając wolną wolę przyjaciół, chciał przynajmniej w minimalnym stopniu zapewnić im bezpieczeństwo.
Niepotrzebnie się przejmował. Okolica była bezpieczna, podejrzanie pusta. Nie dostrzegł jednak żadnych śladów ewentualnego zatrucia się wodą, gdyż nigdzie nie leżały kości. Jasne, burza mogła je przysypać, ale do tego miejsca nie dotarła. Dlatego właśnie woda była tak czysta.
- Myślisz, że to miejsce do kogoś należy? - zapytał niepewnie Earen starając się mówić tak, by nikt poza Otsëa nie mógł go usłyszeć. W odpowiedzi otrzymał potakujące skinienie.
- Tego się obawiam i to tłumaczyłoby panujący tu spokój. I oznaczało, że możemy znajdować się w niebezpieczeństwie. - dodał mimochodem.
- Więc się pospieszmy. - griffin wzruszył ramionami i podszedł do wody klękając i zanurzając swoją manierkę. Upewnił się, że jest pełna i dopiero wtedy spróbował wody, która niemal boleśnie polała się w dół po wyschniętym gardle. Zabawne, ale wcześniej nie czuł tego tak dotkliwie, jak teraz.
Mag sprawdził zaklęciem, czy woda nie jest zatruta. Naturalnie był to czar wymyślony na poczekaniu i opierający się na zupełnie innym, ale miał szczerą nadzieję, że działał jak należy. Tym bardziej, że właśnie teraz pozwolił Deviemu pić do woli i zajął się jego bukłakiem.
Żaden z nich nie był odwodniony, toteż nie musieli przejmować się konsekwencjami przepicia, jeśli było to możliwe w takiej sytuacji. Napełniali brzuchy, bukłaki, a nawet kociołek noszony przez barda. Każda możliwość na cenny łyk wody była warta wypróbowania. Przy odrobinie szczęścia nic się nie wychlapie i nie wyparuje, a wtedy Devi będzie miał dla siebie o wiele więcej, niż jego towarzysze. Przecież to dla niego każdy z nich tak się starał.
Dopiero na samym końcu rozebrali się i weszli do wody by szybko się obmyć. Nie mieli czasu na długie moczenie się i szorowanie, więc zwyczajnie się pochlapali i nie zwlekając namoczyli ubrania, które ociekające zakładali. Ulga była niewyobrażalna, a droga w dalszym ciągu przerażająco daleka.

niedziela, 20 października 2013

74. I wtedy zapadła cisza...

Dotarcie we wskazane wcześniej miejsce nie zajęło im zbyt wiele czasu. Wiedzieli jak jest cenny i jak wiele mogą stracić jeśli spóźnią się z rozłożeniem bariery. Wydma mogła ich osłonić tylko w niewielkim stopniu, a resztą musiał na spokojnie zająć się Jean-Michael.
Widzieli już ciemne kłęby pyłu na horyzoncie, kiedy mag zaczął mruczeć zaklęcie i zatoczył nad ich głowami dłońmi. Imitując rozciąganie się niewidzialnej powłoki tworzył ją powoli, ale misternie. Zdążył na czas i miał pewność, że jest wystarczająco solidna. Była także całkiem spora, co później miało pomóc im w wydostaniu się z zasp. Odgradzając ich od napierającego na nią piasku była bezbarwna, niepozorna, ale ratowała życie.
I rozpętało się piekło.
Lassë wtulony w twarde, opiekuńcze ciało barda pozwolił by ten całował go uspokajająco po szyi. Pod niewidzialną kopułą mieli spełnić dobre kilka godzin, więc nie było sensu od razu panikować, chociaż opanowanie się przychodziło chłopakowi z trudem. Tym bardziej potrzebna była mu bliskość Otsëa, który pieszczotliwie gładził jego dłoń. Przy tym mężczyźnie wszystko wydawało się bezpieczniejsze. Nawet ta szalejąca wokoło piaskowa burza nie przerażała tak, jak z początku. Było wprawdzie ciemno, gdyż piasek przysłonił słońce i całe niebo, ale wszyscy czuli swoją wzajemną bliskość, co dodawało otuchy.
Niquis chciał zgrywać twardziela i całkiem nieźle mu się udawało, kiedy siedział obok Earena i skubał palcami jego koszulę. Jasne, że nie czuł się komfortowo mając do czynienia z czymś przerażającym i zupełnie nowym, ale nie miał zamiaru okazywać słabości. Nie, kiedy obok siedział największy rywal, mężczyzna, który wykorzystałby chwilę wahania by osiągnąć swoje cele. Mimo wszystko, może naprawdę się zmienił? Bądź dopiero zmieni? Był wyjątkowy na swój dziwny sposób. Niemniej jednak, tego Niquis nie planował przyznawać głośno.
Zupełnie inaczej zachowywali się Jean-Michael i Devi. Chociaż mężczyzna starał się być blisko chłopca, by w razie czego służyć mu ramieniem, to malec wcale tego nie potrzebował. Nie widział zbyt wiele w tym nieprzeniknionym mroku, ale miał świadomość, że nawet nie widząc nic, wpatruje się w całą tę burzę. Słyszał jak piasek uderza swoimi drobinkami o powłokę bariery, wyobrażał sobie, jak tworzy wielkie zaspy wokół nich. I to go fascynowało. Ta nieobliczalność, to piękno dzikości. Jakimś dziwnym sposobem to właśnie Devi był z nich wszystkich najodważniejszy.
A przynajmniej do czasu, kiedy gdzieś pośród tej czerni i piasku zalśniły dwa błękitne punkciki, które niczym oczy wpatrywały się w grupę ukrytych w bezpiecznym miejscu podróżnych. Ale czy to możliwe, by ktokolwiek przedzierał się przez tę burzę i dotarł tak daleko? Serce chłopca i tak na chwilę się zatrzymało. Zadrżał wtulając plecy w pierś opiekuna.
- Co się dzieje? - zapytał łagodnie mag, a jego ramiona objęły malca mocno.
- C... Coś widziałem. - wydusił szeptem Devi. - T... Tak myślę... Oczy. Widziałem oczy. - piszczał cicho.
- Spokojnie, kochanie. Musiało ci się przewidzieć. To niemożliwe. - Jean-Michael pocałował go lekko w ucho.
- A jeśli to był dżin? - chłopak znowu drżał, ale szybko się opanował.
- Tu nas nie dosięgnie. - starał się uspokoić go mag. - A jeśli nadal będzie poza barierą, kiedy skończy się burza, wtedy go zabijemy i nawet się do ciebie nie zbliży.
- Dobrze. - malec skinął głową. - Ale musisz go zabić na śmierć. - jakimś cudem nie przerażała go wizja zabijania, zadawania bólu. Widać wiedział więcej o życiu niż inni chłopcy w jego wieku.
- Oczywiście. Widzisz go jeszcze?
- N... Nie. - mruknął Devi i zamknął oczy, kiedy wydawało mu się, że gdzieś z boku znowu mignęły mu dwa niebieskie punkciki. A co jeśli to coś słyszało jego słowa? Co jeśli będzie chciało się zemścić? Ale przecież to Devi był tym, który miał okiełznać dżiny, jeśli istniały. To on miał nad nimi zapanować, pomóc przyjaciołom. Czy powinien się bać tych oczu, skoro miał przed sobą tak odpowiedzialne zadanie?
Tyle tylko, że z dżinami nie będzie walczył w ciemnościach, nie będzie otoczony morderczymi piaskami, które udusiłyby go i pochowały żywcem, gdyby miały okazję. To właśnie ten mrok najbardziej przerażał chłopca, który jeszcze niedawno był tak zafascynowany otaczającą go rzeczywistością.
- Może mi się przewidziało. - szepnął, ale nie odsunął się od opiekuna. - Na pewno mi się przewidziało. - pocieszał teraz sam siebie.
Zanim w ogóle zdał sobie sprawę z tego, że jest śpiący, jego oczka zamknęły się, a oddech wyrównał. Głowa opadła na pierś Jean-Michaela, który gładził delikatnie plecy malca. Zresztą, nie tylko Deviego zmógł sen. Lassë już od dłuższej chwili spał nie przejmując się ciemnością i szalejącą burzą. Wdychając słodki zapach ciepłego piasku i woń barda, uśmiechał się lekko pod nosem, jakby przytrafiło mu się coś wyjątkowo dobrego. A przecież byli w bezustannym niebezpieczeństwie związanym z uciążliwą pogodą, Plemieniem Skorpionów, czy nawet ludźmi mogącymi wybrać się na zwiady.
Może minęła godzina, a może znacznie więcej czasu. Na pewno jednak wystarczająco niewiele, by Jean-Michael zdołał utrzymać swoją barierę. Piasek zaczął się wreszcie uspokajać, przemieszczał się w powietrzu zdecydowanie wolniej, a niebo wydawało się teraz osłonięte wyłącznie cieniutkim całunem, dzięki czemu światło słoneczne oświetlało ich kryjówkę.
Mag obudził delikatnie drzemiącego chłopca, by ten mógł się napatrzeć na oddalającą się i uspokajającą burzę. Malec nie wybaczyłby mu, gdyby nie miał okazji podziwiać tego magicznego niemal widoku. Poza tym chłopiec zdołał zapomnieć o niebieskich punkcikach, tak przerażająco przypominających oczy, które widział wcześniej. W pobliżu także nie było widać żadnego zagrożenia, toteż Devi w pełni skupił się na podziwianiu widoków, jakie roztaczały się ponad nimi.
- Jakie to piękne! - zapiszczał wyraźnie myśląc to, co mówił.
- Tak, masz rację. - mag skinął głową i pogłaskał zachwyconego chłopca. Cała jego uwaga skupiła się jednak w tamtej chwili na bardzie, który miał zadecydować, jak dalej powinni postępować. Nie chodziło już o wybranie drogi, ale o chwilę, w której będą mogli opuścić swoje bezpieczne schronienie. Piasek wokół bariery sięgał im do ud, a to oznaczało, że początkowo nie będzie łatwo przedzierać się ani przez tę przeszkodę, ani przez tę część pustyni, którą dopadła burza piaskowa. Poza tym, taka pogoda niosła ze sobą także inne niebezpieczeństwo, o którym Otsëa nie powiedział swoim przyjaciołom – tego rodzaju anomalie zazwyczaj porywały drobne żyjątka, jak chociażby skorpiony, rozbudzały ich wściekłość i czyniły je tym bardziej niebezpiecznymi dla wędrowców, którzy nie znaleźliby żadnej osłony przed nadciągającym piaskiem.
- Zostaniemy tu przez jakiś czas. - powiedział cicho Otsëa. - W tej chwili będzie to najlepsze rozwiązanie. Pustynia jest, jak żywe stworzenie, które musi nabrać sił i przyzwyczaić ciało do zmian, bądź pozwolić wszystkiemu wrócić na swoje miejsce. - wyjaśniał, a jego drżąca pierś obudziła ziewającego teraz elfa. - Kiedy ona poczuje się bezpiecznie, wtedy i my tacy będziemy. To rodzaj współpracy, jaka nawiązuje się między nami wszystkimi.
- Zdajesz sobie sprawę, że musimy uzupełnić zapasy wody, jeśli mamy tutaj marnować czas? - Earen przyjrzał się dokładnie bardowi, jakby się obawiał, że ten jest niespełna rozumu.
- W tej chwili mamy inne zmartwienia. - Niquis wszedł im w słowo wskazując na jedno ze wzniesień powiększonych przez napływający piasek. Stał na nim mężczyzna, jak można było sądzić po posturze. Odziany w błękitno-białe szaty nie odrywał od nich wzroku, a przynajmniej tak mogło im się wydawać.
- K... Kto to? - siedmiolatek zadrżał wpatrzony w nieznaną sobie postać i od razu pomyślał o tych oczach, które widział pośród zawieruchy i piasku. Człowiek nie mógłby znieść takiej pogody, podobnie zresztą, jak każde stworzenie niezamieszkujące pustyni.
- Czy to możliwe, że odnalazły nas Skorpiony? - głos Lassë zadrżał.
- Nie, to wykluczone. - Otsëa dzielnie wyszedł przed swoją grupę i odpowiadał czujnym spojrzeniem na nie mniej uważne spojrzenie nieznajomego. - Nie podoba mi się to. To nie jest ani człowiek, ani Skorpion. Nie wiem kim jest, ale jedni nie wytrzymaliby burzy, a drudzy trzymaliby się od niej z daleka. Ktokolwiek to jest, zdołał wytrzymać tę zawieruchę i nie został rozszarpany przez piach, więc...
- Więc możemy znajdować się w niebezpieczeństwie? - podpowiedział Lassë i złapał barda za nogawkę spodni chcąc zmusić go do uklęknięcia przy nim. - Tutaj jesteśmy najbezpieczniejsi, prawda? Więc nie martw się tak bardzo.
- Zostaniecie tutaj, a ja wyjdę na tę wydmę i upewnię się, że nic nam nie zagraża od tamtej strony. - postanowił pewnym głosem. - Kiedy tylko powietrze się oczyści zostawię was na te kilka chwil. Nie pozwalam na żaden sprzeciw. - syknął na Lassë, który najwidoczniej planował wyrazić swój sprzeciw. - Jestem za was odpowiedzialny i mam zamiar spełnić swoje zadanie możliwie najlepiej.
- Ale narażanie się...
Jęk protestu został stłumiony mocnym pocałunkiem.
- Pójdę, a wy tu zostaniecie, czy wyrażam się jasno? - patrzył na elfa twardo, a ten aż zarumienił się pod jego spojrzeniem i w efekcie otwartego pocałunku, jaki otrzymał.
- T... Tak. - Czuł, że gotuje się w środku.
Niestety, im dłużej przychodziło im czekać na całkowite ustanie wiatru miotającego piaskiem, tym bardziej się denerwowali. Nie byli może bezpośrednio zagrożeni, ale jaką mogli mieć pewność?
Jean-Michael nie wytrzymał, kiedy patrzył na drżące ramiona swojego młodego podopiecznego. Zaproponował rozpostarcie kolejnej bariery, mniejszej i otaczającej wyłącznie Otsëa, który mógłby od razu upewnić się, co do ich położenia. Na to przystał nawet zamartwiający się o kochanka elf, zaś dla Otsëa było wybawieniem, gdyż nie potrafił usiedzieć na miejscu.
Mag połączył ich barierę z mniejszą tworząc między nimi drobne przejście. Wystarczyło, że bard znalazł się pod ochroną mniejszej kopuły mocy, a oddzieliły się od siebie stając się dwiema osobnymi. Mężczyzna nawet nie czekał na przyzwalające skinienie Jean-Michaela, które zapewniłoby go, że jest bezpieczny. Zwyczajnie ruszył po osypującym się piasku wydmy. Szło mu nadzwyczaj sprawnie, ale Lassë i tak nie spuszczał z niego oczu. Był gotowy jakimś cudem przedrzeć się przez barierę chroniącą jego i przyjaciół, jeśli okazałoby się, że jego ukochany potrzebuje pomocy. Nie było sensu ukrywać tego, co łączyło tych dwoje i jak dalece elf był zależny od swojego kochanka. Gdyby Otsëa coś się stało, chłopak zagubiłby się w życiu i na pewno nie zdołał wypełnić powierzonego mu zadania. Od barda zależało więcej niżby się mogli spodziewać.
Dwadzieścia minut później smok dołączył do nich i pozwolił by Lassë wtulił się w jego ciało. Elf zrobił się ostatnio wyjątkowo czuły i sam tej czułości poszukiwał, a bard nie potrafił mu tego odmówić. Przecież od czasu do czasu zastanawiał się, czy nie przyjdzie im zginąć w pewnym momencie. A jeśli życie straci tylko jedno, czy dwoje z nich? Czy naprawdę zdołają to wytrzymać? Nie ważne, którego z nich zabraknie, gdyż zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie tęsknił szalenie.
- Jesteśmy bezpieczni. Przynajmniej od tamtej strony. Kimkolwiek była istota, którą widzieliśmy, zniknęła. To nie musiał być ktoś istotny. Pustynia tylko pozornie jest pusta, zaś w rzeczywistości wypełniają ją żywe organizmy.
- A jeśli to był dżin? - Devi zapytał niepewnie i zadrżał, gdy bariera ochronna rozstawiona przez maga opadła całkowicie pozwalając im pooddychać prawdziwym powietrzem, nie zaś magicznie wydobytym poprzez piasek pod ich stopami. To mógł być ktoś niebezpieczny, prawda?
- Nie ma sensu bać się dżinów, póki nie upewnimy się, że istnieją. - upomniał go łagodnie Otsëa i rozsiadł się na piasku opierając plecy o swoją wypchaną torbę podróżną. To uzmysłowiło reszcie, że przez najbliższy czas mają pozostać w kręgu stworzonym dzięki barierze. W tej sytuacji Devi zajął się swoimi książkami, z których co trudniejsze fragmenty tłumaczył mu Jean-Michael. Może nie było to idealne rozwiązanie, gdyż każdy z podróżnych nadal czuł się niepewnie i obawiał najgorszego ze strony odzianego w błękit i biel nieznajomego, ale nie mogli popadać w paranoję.
Bezczynność im nie służyła, jak zawsze, kiedy musieli radzić sobie z niezaplanowanym postojem. Nie czuli się komfortowo na tej pustyni i bynajmniej nie miało to nic wspólnego z obcymi, czy burzami piaskowymi. Zupełnie jakby potrafili wyczuć, że w powietrzu unosi się smród zagrożenia i śmierci.
Otsëa wytężył wzrok wpatrując się w stronę, z której przyszli. Uważny i cichy zdawał się widzieć coś czego nie widzieli inni. Powąchał powietrze, ale subtelny wiatr nadal docierał do nich od strony, w którą zmierzali.
- Szlag! - syknął, a jego oczy były większe niż zazwyczaj. - Mamy towarzystwo.
Jego towarzysze wpatrywali się w horyzont, ale nie dostrzegli niczego.
- Lócënehtar – wyjaśnił bard. - Stąd jest dla mnie nie większy niż czerwona plamka krwi pozostająca po ugryzieniu insekta, ale tylko łowcy chodzą w czerwieni nawet na pustyni. Nie wiem, jak nas dogonił, nie wiem jak nas w ogóle znalazł, ale musimy go zgubić, jak najszybciej. Jeśli podejdzie zbyt blisko i znowu połączy się z Niquisem...
Jean-Michael patrzył na nich pytająco. Nie miał pojęcia, o co chodzi, ani kim jest człowiek podążający ich śladem, jeśli naprawdę któreś z nich potrafiło go dostrzec. Nie dało się jednak zaprzeczyć temu, że wolałby być doinformowany.
Otsëa spojrzał uważnie na Deviego i maga, po czym skinął głową.
- Wyruszamy. Nie możemy tu zostać. W drodze powiem wam, o co chodzi.

niedziela, 13 października 2013

73. I wtedy zapadła cisza...

To rozstanie do najgorszych nie należało, chociaż na pewno mogłoby odbywać się w przyjemniejszej atmosferze, gdyby los był przychylniejszy podróżnym i samemu księciu Ifrytów. Niestety, na to nie mieli wpływu, a od ponownego spotkania dzieliły ich całe miesiące, o ile nie lata, czy wieki. Przecież wiele mogło się zdarzyć, wiele mogło stanąć im na drodze, śmierć mogła upomnieć się o któregoś z nich, bądź po wszystkich naraz. Przyszłość zawsze pozostawała niepewna.
Niquis z ciężkim sercem podał dłoń swojemu jednorazowemu kochankowi i czuł łzy zbierające mu się pod powiekami. Może przez ten krótki czas nie mógł przywiązać się przesadnie do mężczyzny, ale to, co zaczęło się rodzić między nimi było wystarczającym powodem do płaczu. Uczucie kiełkowało, ale nigdy nie miało zakwitnąć. Ten delikatny, piękny kwiat został wyrwany razem z korzeniem i tego nie mogło zmienić nawet złote jajo.
Tym czasem Earen wyraźnie cieszył się na bliskie pożegnanie Ifryta i jego wojowników. Nic do niego nie miał, ale nie podobał mu się fakt, że tiikeri wyraźnie się nim interesuje. Niquis należał do niego! I griffin nie miał najmniejszej ochoty pozwolić głównemu zainteresowanemu na ingerencję w tę decyzję. Skoro Earen uznał chłopaka za swojego, to tak właśnie było! I nie chodziło o żadne przedmiotowe traktowanie, czy inne bezsensowne pretensje, jakie mogłyby się pojawić, gdyby powiedział głośno to, co plątało mu się po głowie.
- Nie myśl sobie, że jeszcze go tkniesz. - rzucił griffin, kiedy podawali sobie z księciem dłonie, a on pociągnął mocniej za rękę Ifryta i pochylił się do jego ucha. - Nie oddam ci więcej Niquisa. Sprawię, że o tobie zapomni. - nie miał pewności, czy książę go zrozumiał, jako że uśmiechał się bez przerwy, a nawet skinął głową. Czy to możliwe, że nie chciał zatrzymać dla siebie chłopaka? Przecież to niemożliwe! Nikt nie pogodziłby się tak łatwo ze stratą kogoś takiego, jak ten tiikeri! Jasne, może i Earen pozwolił by ktoś inny zabrał mu go sprzed nosa, ale to był błąd, największy błąd, jaki mógł popełnić! Obwiniał za to swoją parszywą dumę i nieczułość, a teraz musiał wychodzić z siebie, by odzyskać zaufanie i chęci chłopaka.
- Nie za długo go obejmujesz? - Niquis zmarszczył brwi najwyraźniej coś wyczuwając. - To trochę podejrzane, bo nie zauważyłem żebyście byli przyjaciółmi.
- Widać czegoś jeszcze o nas nie wiesz. - Earen uśmiechnął się podejrzanie niewinnie i odsunął się od Fer-keel-sara. Ależ go irytował ten spokój Ifryta i jego uśmieszek! Chętnie rzuciłby się na niego z pięściami byleby widzieć jak mężczyzna wpada w złość, traci nad sobą kontrolę. Nie mógł być idealny! Nikt nie był. Jak ktoś taki, jak griffin miał równać się z ostoją pozytywnych emocji? W takiej sytuacji nigdy nie będą z tiikeri, bo niby jakim cudem Earen miałby pokonać księcia?
- Ruszcie się. - Otsëa ponaglił towarzyszy. - Musimy korzystać z umiarkowanych upałów, a później będzie tylko gorzej. My możemy tego nie wytrzymać, a co dopiero Devi.
Nikt nie zaprotestował, jako że w tej chwili to bard przejmował nad nimi dowodzenie. Spędził na pustyni więcej czasu, niż oni razem wzięci. Jeśli mieli dotrzeć do ludzkich miast, zaatakować z ukrycia, zdobyć przewagę pozwalającą na wykradzenie broni, to naprawdę potrzebowali siły i końskiego zdrowia. Każda przeszkoda mogła okazać się znacząca, może nawet uniemożliwiłaby wypełnienie misji. Jeśli jednak Dżiny naprawdę istniały, to Devi był kluczowym elementem tej gry. Tylko on miał szansę ujarzmić te myślące bestie, tylko on był człowiekiem, nawet jeśli był też dzieckiem.

Spod białych turbanów, które mieli na głowach, w miejscach, gdzie materiał odstawał od skóry, pot wpływał wąskim strumyczkiem i sączył się po skórze. Oddychali ciężko pod cienkimi chustkami, które odgradzały ich nosy i usta od unoszącego się w powietrzu piasku. Mimo cienkich, jasnych ubrań gorąc był nie do zniesienia, a torby ważyły o wiele więcej, niż w każdej innej sytuacji. Pustynia dawała im się we znaki, a przecież nie minęły nawet cztery godziny od kiedy wyruszyli w drogę o własnych siłach. Devi zataczał się już zmęczony, kiedy Jean-Michael wziął go na barana i obiecał nieść go tak całymi dniami, jeśli zajdzie potrzeba. Może i był w ten sposób bardziej obciążony, ale nigdy nie pozwoliłby sobie na zignorowanie potrzeb chłopczyka. Jeśli będzie musiał to odda nawet życie za malucha, zasłoni go własnym ciałem przed palącym słońcem, każdy swój oddech odda jemu, a ze swoich kości każde przygotować dla chłopczyka broń, by mógł nią walczyć i być bezpiecznym. Jasne, miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale był przygotowany na wszystko. Liczył się tylko Devi!
O tego rozkosznego dzieciaka nikt jednak nie musiał się przesadnie martwić. Oczywiście, od czasu do czasu potrzebował pomocy, a jego mały organizm męczył się szybciej niż u dorosłego, ale wystarczył jeden słodki uśmiech, a to potrafił robić znakomicie, by poprawić humor każdemu i przyspieszyć bicie serca. Chłopiec był rozkoszny i rozczulający, a opatulony chroniącymi przed słońcem szatami przypominał małe sułtaniątko – dumne spojrzenie, wypięta do przodu pierś i siła, której nikt nie spodziewałby się po siedmiolatku. Naturalnie, Devi przyłączył się do nich z własnej woli, nie wiedząc do końca na jak ciężką podróż będzie skazany, ale teraz radził sobie znakomicie. Zresztą, od samego początku jego zachowanie świadczyło o psychicznej dorosłości.
- To chyba nie najlepszy moment, ale zastanawiam się, jak wygląda sytuacja z Plemieniem Skorpionów, o których kiedyś wspominałeś. - mruknął niepewnie Lassë zwracając się do barda. - Mamy odrobinę antidotum na ich jad, zaopatrzyliśmy się we wszystko, co trzeba u Ifrytów, ale jak właściwie mamy unikać kłopotów?
- Obawiam się, że to niemożliwe. - Otsëa wzruszył ramionami. - Pustynia to ich królestwo, więc jeśli nas znajdą to będzie po nas, bądź zwyczajnie bardzo kiepsko. Mamy na pewno dwa, trzy dni spokoju, bo Plemię wyczuje na odległość Skorpiony Bojowe, a od nich trzyma się z daleka. To barbarzyńcy, ale jednak inteligentni, więc nie sądzę byśmy mieli im uciec, jeśli zechcą nas dopaść.
- Poddaję się bez bicia, nie chcę tego słuchać. Wolę jednak nadal tkwić w niepewności. - z namysłem stwierdził elf i otarł twarz chusteczką zasłaniającą nos i usta.
- Przesadzasz. - dłoń Earena niby to przypadkowo otarła się o rękę Niquisa, kiedy zwracał się do Lassë. - Jeśli ich spotkamy nic na to nie poradzimy, ale w takiej sytuacji lepiej znać swojego wroga. Nie mam pojęcia, czy będziemy mieli z nimi najmniejsze chociaż szanse, ale wolę stanąć z nimi twarzą w twarz świadom tego, co mogą zrobić. - towarzysze słuchali go uważnie, kiedy wygłaszał swoje krótkie prelekcje. - Jesteście moimi przyjaciółmi, jakkolwiek idiotycznie to brzmi, nie próbowałbym temu zaprzeczyć, i zdaję sobie sprawę z tego, że w waszej obronie posunąłbym się do największych głupot. Tyle tylko, że jeśli mogę, wolałbym uniknąć problemów związanych z moim brakiem wiedzy.
- A tobie gorzej jakoś? - Niquis był bezpośredni i bezduszny, kiedy skwitował wypowiedź mężczyzny.
- Próbuję ci zaimponować! - Earen rozłożył bezradnie ręce. - A ty tak mnie traktujesz... - jeszcze do niedawna griffin sam chciał ukrywać to, że między nim, a tiikeri coś iskrzy, ale teraz pozbył się wszelkich obiekcji. Tak jak Lassë i Otsëa otwarcie okazywali sobie sympatię i nie kryli swojego związku, tak teraz on planował manifestować swoje przywiązanie.
- Pragnę zauważyć, że jest z nami dziecko. - wyniosłym głosem zauważył Jean-Michael. - A ono nie musi znać szczegółów z waszego życia płciowego.
Rzeczywiście, całkowicie o nim zapomnieli. Dla małego, ludzkiego chłopca ich związki mogłyby wydawać się nienormalne, bo niby skąd taki mały człowieczek miałby wiedzieć, że inne rasy z takich, czy innych powodów często łączą się w pary tej samej płci? W ludzkich społecznościach nie było to zbyt często praktykowane, a zdarzały się przypadki jawnego potępienia. Tylko tylko, że to właśnie człowiek przyczyniał się do wymierania gatunków, do zmniejszenia się populacji samic, co wiązało się także z narodzinami hybryd będących owocem związków mieszanych – połączenia dwóch zupełnie odmiennych ras. Niestety, bardzo rzadko dochodziło do sytuacji, w której hybrydy były płodne, toteż nikt nie starał się mieszać krwi z powodów innych niż miłość.
- Ale ja chcę wiedzieć! - mały ścisnął mocno rękę opiekuna. - Muszę wiedzieć, jeśli mam być kiedyś żoną! - upierał się, a jego wyznanie sprawiło, że na twarzach niewtajemniczonych dotąd osób pojawiły się rozbawione uśmiechy, których może nie było widać poprzez chusty, ale rozbawienie sięgało oczu, więc było przerażająco łatwe do odczytania.
- Rozmawialiśmy na ten temat, więc nie opowiadaj więcej takich rzeczy. - mruknął chyba zawstydzony tym mag, a chłopiec prychnął urażony.
- Jeżeli ty nie będziesz tego chciał, to będzie chciał ktoś inny! - jego oczka zwęziły się ostrzegawczo. Tak, mały mu groził, co do tego nie było wątpliwości. Jak on sobie coś ubzdura... Mały, uparty osioł!
- To nie jest odpowiedni moment na tego typu rozmowy. - Jean-Michael odważnie patrzył w te wściekłe oczka. - To nie jest romantyczna wycieczka, ale walka na śmierć i życie o przyszłość tego świata, więc skupmy się na tym.
Devi nie był przekonany, co do tego, ale też nie chciał się kłócić niemal równie mocno, jak pragnął postawić na swoim. Ostatecznie dał za wygraną. Na razie.
Zresztą, ich przyszłość nie wyglądała przesadnie barwnie na złotym, rozpalonym piasku za dnia i w otoczeniu przemożnego chłodu nocami. Chcąc utrzymać odpowiednią temperaturę spali zbici w ciasną grupkę nie wystawiając straży. Otsëa był odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo, a jego lekki sen pozwalał mu usłyszeć zbliżającą się istotę ze sporej odległości, jakby dźwięki unosiły się w powietrzu tylko po to, by zostać wyłapanymi przez wrażliwy słuch smoka. W tym wszystkim było także coś więcej niż zwyczajna przyjemność płynąca z ciepła. W tamtych chwilach, kiedy wtulali się w siebie nawzajem, byli jak „król szczurów” - jeden organizm składający się z wielu przypadkowo połączonych. Może nie myśleli o tym samym, ich pragnienia i plany były zupełnie różne, ale na pewno nikt nie zdołałby nastawić ich przeciwko sobie. Już nie.
Z nastaniem dnia temperatura ponownie wzrastała, a oni trzymali się od siebie z daleka nie chcąc dręczyć spoconej, wrażliwej skóry niepotrzebnym ocieraniem się o siebie. Pot zalewał ich ciała, przesiąkał przez ubrania. Mieli świadomość, że nieprzyjemny zapach ciągnie się za nimi, ale sami go nie odczuwali. Zdaniem Otsëa szukanie oazy z tak głupiego powodu jak kąpiel było zwyczajnie nieodpowiedzialne i powinni odłożyć jej szukanie na chwilę ostatecznego braku wody w bukłakach. Dopiero wtedy byłaby to gra warta świeczki, a niebezpieczeństwo związane z wchodzeniem na terany Plemion Skorpionów należałoby podjąć by przeżyć. W każdym innym przypadku brakowało temu sensu.
O wiele łatwiej było znaleźć jedzenie – zakopane w piasku węże, jaszczurki, co większe żuki, pustynne futrzaki. Bard oraz griffin wypijali ich krew by zaspokoić pragnienie, zaś wodę zostawiali swoim towarzyszom. Drapieżnik na pewno miał łatwiejsze życie toteż oszczędność sucharów elfów była zdecydowanie najwłaściwszym rozwiązaniem. Jak długo mogli coś upolować, tak długo nie musieli się martwić. Lassë nie mógł dzielić z nimi posiłku, zaś Deviemu nigdy nie podaliby surowego, czy krwistego mięsa. Ta dwójka żywiła się więc sucharami i miała prawo do większej ilości wody dziennie, chociaż tylko Devi korzystał z tego przywileju. Był dzieckiem, nie mógł oczekiwać, że poradzi sobie na pustyni bez tej drobnej przysługi ze strony przyjaciół. Nie czuł się jednak słaby, czy nieprzydatny, a jedynie nieprzygotowany, więc dawał z siebie wszystko i z każdym dniem był silniejszy na duchu i na ciele mimo wyczerpania, jakie czasami dawało mu się we znaki. Niemniej jednak, nie tylko on zmieniał się w ten sposób. Lassë, Niquis, Jean-Michael, a nawet Earen również nabierali powoli przekonania do swoich możliwości. Tylko Otsëa wiedział na co go stać i w przeciągu dwóch dni przeszedł na „tryb pustynny” najwyraźniej dobrze pamiętając czasy sprzed tatuażu i te zaraz po jego wykonaniu, o których wspomniał kiedyś odrobinę.
Naturalnie mieli swoje gorsze i lepsze dni, kiedy to byli w stanie wycisnąć z siebie więcej, czy też mniej niż przeciętnie. Niezmiennie jednak brnęli do przodu wspomagając się wzajemnie. W tej chwili, nawet gdyby chcieli, nie mogliby zawrócić do wioski Ifrtyów – byli od niej zbyt daleko. Dzięki Skorpionom Bojowym w kilka dni znaleźli się bliżej osad ludzkich niż za pomocą własnych nóg potrafiliby zajść w tydzień. Z ich obliczeń wynikało, że wody powinno starczyć im na osiem dni, a więc mieli jeszcze dobre dwa, zanim będą zmuszeni zboczyć z obranej trasy i szukać najbliższego źródła wody. Im szybciej dotrą do osad ludzi, tym mniejsze będzie prawdopodobieństwo starcia ze Skorpionami z Plemienia. Poza tym, pośród ludzi łatwiej było się ukryć, oszukać ich czujność, a w razie potrzeby uciec im. Biedota nie miała przecież dostępu do dżinów, jeśli naprawdę istniały, a więc nie mogła poprosić żadnej niezrozumiałej siły o pomoc w odnalezieniu nieproszonych gości. W tej chwili ich największym zmartwieniem było więc przejście pustyni ciągnącej się w nieskończoność.
- Nie chcę was niepokoić, ale mam złe przeczucie. - odezwał się szóstego dnia podróży bard. - Wyczuwam burzę, a to oznacza, że będziemy musieli urządzić sobie nieplanowany postój by się do niej przygotować. - powęszył w powietrzu, a Niquis i Earen poszli za jego przykładem. - Nadchodzi od strony ludzkich miast.
- Ile mamy czasu? - griffin rozejrzał się.
- Dwie, może trzy godziny.
- Skryjmy się za tą wydmą. - Earen wskazał większy nasyp pisakowy, który odgrodziłby ich chociaż odrobinę od strony, z której nadejdzie burza.
Otsëa skinął głową zgadzając się na to.
- Powiedz mi, czy potrafisz otoczyć nas barierą na wystarczająco długi czas. - odezwał się do Jean-Michaela, który skinął z namysłem głową.
- Jeśli nie będzie to trwało dłużej niż dwie godziny to wytrzymam. Później bariera zacznie słabnąć.
- To wystarczy żebyśmy nie zostali pogrzebani żywcem. - zawyrokował bard i ponaglił ich chcąc jak najszybciej znaleźć się pod osłoną wydmy.

niedziela, 6 października 2013

72. I wtedy zapadła cisza...

Przemieszczanie się na grzbiecie Skorpiona Bojowego było najprawdopodobniej jeszcze gorsze niż patrzenie na niego od dołu. Wielka bestia nie tylko wydawała się sunąć do przodu niczym wąż, ale także nieprzerwanie wydawała skrzekliwe odgłosy, kiedy jej chitynowy pancerz poruszał się, ocierał o siebie. Wszystko, co stanęło na drodze Skorpiona przestawało istnieć pod jego czarnymi, ostrymi odnóżami, które niczym pale mogły wbić się w ciało większego stworzenia, zaś malutkie miażdżyło sprawiając, że jeździec niemal słyszał, jak ciało pęka pod wpływem ciśnienia krwi i wnętrzności, które wytryskiwały na złoty, gorący piach. Nawet czające się w piasku mniejsze skorpiony uciekały w popłochu wyczuwając nadejście ogromnej i niebezpiecznej bestii, która nie uważała ich za swoich krewnych bezlitośnie je rozgniatając.
Lassë miał ochotę odwrócić się tyłem do kierunku jazdy i wtulić w ciepłe, bezpieczne ciało Otsëa, ale nie mógł tego zrobić nie okazując swoich słabości. Nie mógł przecież wyjść na skończonego tchórza! To od niego zależała przyszłość, a więc musiał stwarzać pozory, musiał udawać. A jednak drżał za każdym razem, kiedy Skorpion nastąpił na jakieś żywe stworzenie i odgłos miażdżonego ciała rozchodził się dziwnym echem po pancerzu.
- W... wolę swoje nogi! - elf zająknął się.
- Ja także wolę twoje nogi. - odparł zaczepnie bard. - Są o wiele zgrabniejsze, niż Skorpiona i na pewno lepiej smakują, kiedy się je całuje.
Lassë uderzył lekko dłoń, którą obejmował go mężczyzna i pokręcił głową z rezygnacją. Mimo wszystko czuł się lepiej, kiedy mogli rozmawiać, flirtować. Byli przecież kimś więcej niż przyjaciółmi – byli kochankami, a elf naprawdę lubił to czuć całym sobą.
- Opowiedz mi o swoim życiu z Plemieniem Ifrytów. Jak ich poznałeś, jak nauczyłeś się ich języka... - poprosił niepewnie. Nie miał pojęcia, czy jego towarzysz ma w ogóle ochotę na wracanie pamięcią do tamtych chwil.
- To było niedługo po tym, jak zrobiono mi tatuaż. Miałem wrócić do domu, a później rozpocząć na nowo swoją podróż po świecie jako bard. Czasy były niespokojne, ludzie przejmowali dopiero kontrolę nad zamieszkanymi rejonami pustyni. Miałem to wątpliwe szczęście wpaść na cały regiment armii, który wracał ze zwiadu. Zostałem wzięty w ogień krzyżowy, bo w tym samym czasie Ifryci postanowili bronić swojego terytorium. Trochę im zawadzałem, więc Feer-keel-sar osobiście pozbawił mnie przytomności i ściągnął z pola walki. Nie chcę się rozwodzić nad szczegółami, bo nie jestem dumny z żadnej swojej porażki, a co dopiero z tamtej. Kiedy doszedłem do siebie było po wszystkim, a że książę trochę przesadził ze swoim atakiem, musiałem dochodzić do siebie przez jakiś czas. Chyba czuł się winny, bo przychodził do mnie często i powoli uczył swojego języka, a przy okazji wyłapywał pojedyncze słówka we wspólnej mowie. Nigdy nie była mu ona potrzebna, więc nie przykładał się do pracy, ale i tak radzi sobie wystarczająco dobrze. Z czasem zaczęliśmy się przyjaźnić, razem chodzić na polowania i na zwiady. Zaufał mi bezgranicznie, więc byłbym głupcem nie odwdzięczając się tym samym. Tyle, że miałem swoją misję i wyruszyłem dalej w drogę. Wiele się nauczyłem o pustyni i życiu na niej właśnie w tamtych czasach. Teraz nie narzekam, nawet jeśli w dalszym ciągu wstydzę się tamtej porażki.
- Dzięki temu nadal żyjesz i możesz nas teraz prowadzić. - zauważył Lassë i uśmiechnął się do siebie. - Może właśnie dlatego później się spotkaliśmy, a gdyby nie to pewnie zginąłbym nie docierając nawet do Puszczy Poległych, nie mówiąc już o dalszym wykonywaniu tej misji. Razem możemy zapobiec wojnie, możemy pokonać ludzi.
- Jesteś idealistą. - Otsëa położył głowę na ramieniu chłopaka i delikatnie muskał jego szyję tak by nikt nie dostrzegł szczegółów ich spoufalania się. - Nie ważne, co się wydarzy dalej, bo nawet w czasie wojny nie zamierzam pozwolić ci na samotną walkę. Tak się składa, że pewien nieporadny, niemal ślamazarny elf doprowadza mnie do szaleństwa na każdym kroku. I nawet jeśli boi się jeździć na Skorpionie Bojowym to zapomina o nim w mgnieniu oka, bo ja jestem blisko. - roześmiał się, bo tymi słowami przypomniał elfowi gdzie się znajduje i jak bardzo nie lubi jeździć na czymkolwiek. Wolał swoje nogi! Nie w taki sposób, jak Otsëa, ale jednak je wolał!
- Jesteś okropny! Paskuda! - piszczał zły, ale nawet nie próbował się wyrwać z objęć. Wiedział, że bezpieczniej być ofiarą drwin barda, niż skończyć z daleka od niego na grzbiecie wielkiego potwora. - Bestia! - jego wyzwiska sprawiały tylko, że smok śmiał się coraz głośniej i wyraźnie nie miał nic przeciwko takiemu traktowaniu. I tak był pewny uczuć Lassë. To się widziało w tych błyszczących, niewinnych oczach.

Droga na Skorpionach miała trwać trzy dni – tylko tak daleko Ifryci mogli ich poprowadzić. Wieczorami zatrzymywali się więc na postoje rozkładając namioty i wystawiając straże, a z samego rana wyruszali w dalszą drogę. Chociaż nie posługiwali się swoimi nogami, to nie dało się zignorować zmęczenia, jakie ogarniało grupę podróżnych nieprzyzwyczajonych do jazdy na Skorpionach Bojowych. Odgłosy, wysokość i ciągłe lekkie drżenie siedziska działało na nerwy, zaś to robiło ostatecznie swoje, przez co nawet Otsëa czuł, że żołądek podchodzi mu czasami do gardła. Jeśli na nim podróż odbijała się w taki sposób, to co musieli czuć jego towarzysze?
- Jak to możliwe, że wszystko mnie boli od siedzenia? - jęknął Jean-Michael rozmasowując krzyże podczas ostatniego postoju przed samotną drogą przez pustynię.
- To jest jak jazda konna. - łagodnie wyjaśnił bard. - Poruszasz się, chociaż tego nie odczuwasz póki nie zaczyna boleć. I tak jak do jazdy konnej można do tego nawyknąć.
- A mi się podoba! - mówił z uśmiechem Devi, który odzyskał całą radość życia i po którym nie było już widać choroby sprzed kilku dni. - Chciałbym takiego w domu. - przyznaje. - Kupisz mi?
- Oczywiście, jak tylko będą na sprzedaż, a że nie są... - mag wzruszył ramionami. - Musisz obejść się bez potwora, przykro mi.
- Więc znajdę sobie coś innego. - chłopca nie dało się niczym zrazić. Rozsiadł się zadowolony przy ogniu i obserwował, jak Ifryci pieką podpłomyki, którymi on później tak chętnie się zajadał. Był tak pocieszny, że od razu zdobył sobie sympatię eskortujących ich mężczyzn. Jego uśmiech wystarczał im w zupełności, nie musieli rozumieć sensu wypowiadanych przez niego słów.
Tym czasem Niquis skrył się w prowizorycznym namiocie, który postawiono na gorącym piasku i zamknął oczy próbując zapanować nad rosnącym bólem głowy. Jemu również dały się we znaki Skorpiony. Bardziej niż na ból całego ciała narzekał jednak na głowę i dobrze wiedział dlaczego tak się dzieje. Był ciągle zdenerwowany, kiedy jechał na tych wielkich bestiach i chociaż obecność Earena pomagała, to nie rozwiązywała całkowicie jego problemów.
Jean-Michael domyślił się tego toteż przyrządził mu szybki napar, który miał zredukować wszystkie problemy do minimum. Griffin nie był jednak przekonany, czy to naprawdę pomoże. Postanowił na własną rękę dorzucić odrobinę rozkoszy i zaproponował masaż, który miał rozluźnić spięte mięśnie, pobudzić ciało do walki z przeciwnościami.
Chociaż Niquis nadal był nadąsany to zgodził się. Skoro Earen sam oferował usługi, to czemu by go nie wykorzystać? Rozsiadł się na kocu i zdjął z siebie jasną szatę, w którą zaopatrzył się na czas podróży przez pustynię.
Griffin położył dłonie delikatnie na jego ramionach, ścisnął twarde mięśnie karku i słysząc syk chłopaka poluzował uchwyt. Tak, tiikeri zdecydowanie potrzebował tej odrobiny rozkoszy. Earen przystąpił do pracy kolejny raz uciskając spięte miejsca. Starał się być przy tym możliwie najbardziej delikatny żeby nie zostawić śladów sińców na ciele towarzysza, a także nie uszkodzić go nieumiejętną pracą. W końcu mężczyzna był wojownikiem, a nie samicą. To one zazwyczaj posiadały zdolność rozluźniania masażem. Przynajmniej w jego dawnej grupie właśnie tak to wyglądało. Kobiety potrafiły działać cuda swoimi sprawnymi dłońmi, jakby bez tego nie mogły być użyteczne. Jasne, Earen nigdy nie miał własnej samicy, ale to nie przeszkadzało mu korzystać czasami z ich umiejętności, a teraz mógł wykorzystać swoją oględną wiedzę.
Delikatnie zmienił ułożenie dłoni skupiając się dokładnie na mięśniach szyi. Ten dotyk musiał sprawić spiętemu chłopakowi nie mniej bólu, gdyż zastygł w bezruchu, ale im dłużej działał mężczyzna, tym spokojniejszy wydawał się Niquis.
- Czy mógłbyś nad nosem, między brwiami? Czuję tam jeszcze ucisk, a ty wiesz chyba co robisz.
- Nie wiem, ale mogę spróbować. - na twarzy griffina pojawił się lekki uśmiech. Przesunął się przed chłopaka i położył dwa palce we wskazanym wcześniej miejscu. Tiikeri zamknął oczy oddając się tym zabiegom z wyraźną przyjemnością i spokojem. Może nie ufał swojemu towarzyszowi, ale oddał się w jego ręce pozwalając na każdy dotyk i ruch.
- Tak jest lepiej. - przyznał cicho Niquis, a na jego ustach pojawił się uśmiech wskazujący na stan bliski zrelaksowaniu. Mężczyzna mógł być z siebie dumny.
- Zobaczysz, jeszcze cię w sobie rozkocham. - rzucił pewnym głosem griffin i dostał za karę w głowę. Najwidoczniej Niquis miał na ten temat całkowicie odmienne zdanie.

W innym niewielkim namiocie Devi leżał na brzuchu swojego opiekuna i wymachiwał nogami wpatrzony w zamyśloną twarz mężczyzny. Uśmiechał się przy tym niewinnie i naprawdę szczęśliwie. I bynajmniej nie chodziło o obietnicę kupienia mu Skorpiona Bojowego, gdyż chłopiec otrzymał już wyraźne potwierdzenie słów maga od barda – takie Skorpiony nie były na sprzedaż, więc można było je sobie obiecywać do woli.
Niemniej jednak, Jean-Michael zgodził się na inne zwierzątko, kiedy już wrócą bezpiecznie do domu, a Devi nadal będzie jakieś chciał. Mały był o tym przekonany, ale mag wątpił szczerze, czy przeżyją, a co dopiero martwić się zwierzakami? Zresztą, nawet nie mieli już domu! Ale mogą zawsze znaleźć nowy. W szczególności, jeśli Devi nauczy się leczyć i zacznie pracować jako młody lekarz. Wtedy będzie się im powodzić. A może wtedy chłopiec będzie chciał zatrzymać przy sobie maga jako swoje zwierzątko? To malec powinien mieć wątpliwości, czy poradzi sobie w życiu bez Jean-Michaela, a tymczasem teraz to on się nad tym zastanawiał. Czy był w stanie funkcjonować, bez swojego małego podopiecznego?
- Kociaku, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje małe łokcie wbijają się w moją pierś i mnie maltretują? - chłopczyk podpierał, bowiem rękoma głowę, przez co jego kości wżynały się niemal we wrażliwe miejsce pod obojczykami.
- Ale tak jest wygodnie. - mruknął żałośnie Devi kładąc głowę na piersi mężczyzny, jakby ta była poduchą. - Kiedy będę już duży to zostanę twoją żoną. - wyznał z całym przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć.
- Żywioły, co ty znowu wygadujesz? - Jean-Michael westchnął zbolałym głosem i przeczesał dłonią włosy. - Zacznijmy od tego, że masz dopiero siedem lat i musisz poczekać dobre dziesięć zanim pozwolę ci się spotykać z kimkolwiek. Nie wspominając już o czymkolwiek innym. Poza tym, jestem twoim ojcem, więc nie możesz być moją żoną.
- Mogę! Jesteś moim ojcem, bo nie znam prawdziwego i jestem jeszcze mały! Ale jak dorosnę, wtedy już nie będę potrzebował taty i wtedy zostanę twoją żoną! Więc nie szukaj sobie żadnej innej, bo ja jej nie pozwolę z tobą zostać!
- Najpierw zwierzątko, teraz żona... Coś ty sobie ubzdurał? - mężczyzna podniósł lekko głowę i spojrzał na rozłożonego na nim chłopca.
- Nic, po prostu chcę być twoją żoną. Jesteś najlepszy na świecie!
- To że jestem, to wiem, ale co ma z tym wspólnego żona? Przypominam ci także, że jesteś chłopcem, a ja jestem mężczyzną, a różnica wieku między nami jest ogromna. Kiedy ty będziesz gotowy na związki, ja będę już stary i niedołężny. Pewnie będę z trudem się poruszał, więc na co mi będzie wtedy żona?
Devi zmarszczył brwi zastanawiając się nad tym. Podniósł się siadając na brzuchu mężczyzny i skrzyżował ramiona na drobnej piersi.
- Będę ci gotował!
- Wrócimy do tej rozmowy za dziesięć lat, jeśli nadal będziesz o niej pamiętał, a teraz skup się na myśleniu o zwierzątku, jakie chcesz i nauce. Musisz opanować wiedzę z tych książek, które ci dałem zanim przystąpimy do praktyki i rozcinania żab. Każdy lekarz uczy się na żabach, bo przypominają od środka ludzi. - już on zadbał o to by zaprzątać głowę malca myślami innymi niż głupie pomysły, które pewnie podsunął mu Earen. Kto wie czego ta nieczuła bestia uczy jego podopiecznego. Zły wpływ otoczenia odbijał się na Devim, ale nie można było zabronić mu kontaktów z griffinem.
- Będę najlepszym lekarzem na świecie! - zapewnił chłopiec i zsunął się z brzucha maga na jego kolana. Pozwolił mężczyźnie usiąść i wtedy wtulił się w niego mocno ziewając. To wiele tłumaczyło. Skoro chłopiec był śpiący to musiał mówić głupoty, ale to nie likwidowało podejrzeń względem Earena. Ktoś musiał wpychać wszystkie te głupoty w głowę malca, gdyż sam nie wpadłby na głupi pomysł z żoną.
- Kładź się spać, mały potworze. Już najwyższy czas żebyś odpoczął. - mruknął mu do ucha i przeniósł go na rozłożony na ciepłym piasku koc. Chłopczyk chyba chciał kręcić nosem, ale już był niemal nieprzytomny. Nie ma to jak być dzieckiem i zasypiać w mgnieniu oka.