niedziela, 25 sierpnia 2013

66. I wtedy zapadła cisza...

Zaledwie zasłony namiotu opadły za Jean-Michaelem, a od razu zabrał się do pracy rozbierając Deviego do naga, by lepiej widzieć wszystkie miejsca, w których należało nacinać skórę. Jego towarzysze rzucili tylko ostatni raz okiem na nieprzytomnego chłopca i obsiedli namiot w około strzegąc jego zawartości, a raczej jednego, najcenniejszego skarbu, który w sobie skrywał. Nikt nie mógł wejść do środka poza Ifrytami niosącymi niezbędne magowi przedmioty, a i oni mieli obowiązek szybko się wynosić.
Minęła może godzina, kiedy znowu pojawił się Otsëa i spojrzał na zmartwionych kompanów.
- Możemy zostać tu przez tydzień, dostaniemy wszystko czego potrzebujemy na dalszą drogę, najprawdopodobniej pomogą nam przebyć część pustyni, jeśli ich zwiadowcy wrócą na czas. - jego słowa nie zostały jednak przyjęte z entuzjazmem, gdyż nikogo nie obchodziło, jak dotrą do celu, ani nawet czy w ogóle im się to uda, kiedy mały Devi wydawał się znajdować w opłakanym stanie. - To mały wojownik. - rzucił z westchnieniem mężczyzna. - Poradzi sobie i wróci do zdrowia. Nie po to wzięliśmy ze sobą maga, żeby dziecko miało nam umierać. To ostatnia osoba, jaką stracimy.
Lassë spojrzał na niego bez przekonania, jakby miał do czynienia z kimś niespełna rozumu. I pomyśleć, że do niedawna bard był z nich najsilniejszy i najrozsądniejszy. A teraz? Wydawał się skończonym głupcem.
Zignorował swoich niemrawych towarzyszy i zniknął we wnętrzu namiotu, gdzie Jean-Michael wychodził z siebie, by pomóc Deviemu.
- I co? - zapytał zwięźle.
- A co ma być? - mag był cały we krwi chłopca i właśnie upuszczał cennej posoki do miseczki.
- Inni już go niemal uśmiercili. - zauważył bard.
- Tym bym się nie przejmował. Będzie żył, chociaż nie wiem jak długo musi wypoczywać. Nie mam też pewności, czy cała reszta jest w dobrym stanie. Mógł dostać też krwotoków wewnętrznych, ale na razie nie wyczuwam w nim żadnych zmian, więc równie dobrze zwyczajnie przesadzam.
- Jest sposób by wzmocnić jego żyły. - zauważył Otsëa. - To nie będzie przyjemne doświadczenie, ale...
- Co to za sposób? - Jean-Michael już siedział jak na szpilkach i wpatrywał się w mężczyznę.
- Mieszanina ziół i ifryckiej krwi. - wyznał patrząc poważnie na maga. - Zaleczy, czy raczej wypali rany, jeśli jeszcze jakieś są i wzmocni żyły. To bezpieczne, ale może być bolesne.
Mag wpatrywał się zamyślony w pociętego, wyraźnie wymęczonego chłopca i starał się ocenić jego szanse.
- Zgadzam się. Kiedy?
- W każdej chwili. - wzruszył ramionami i wyszedł na chwilę z namiotu wołając do siebie najbliższego Ifryta. Wymienił z nim kilka zdań i odesłał.
Minęła chwila, kiedy to siedzący przed namiotem nie mieli pojęcia, co się dzieje, a wtedy pojawił się dowódca zwiadowców, którego mieli już okazję poznać. Zniknął w namiocie na kilka chwil, wychylił się i zawołał coś do jednego ze swoich ludzi, a później znowu był w środku. Kolejna chwila, jeszcze jeden Ifryt wchodzi do środka, wychodzi, a dowódca, Jean-Michael, Otsëa i Devi zostają wewnątrz.
Dowódca wziął czystą miseczkę od maga, wrzucił do niej niezbędne zioła przyniesione przez jednego ze swoich ludzi, a następnie bez ceremonii naciął swój nadgarstek wlewając do mazi ze zmiażdżonych roślin cenną posokę o kolorze płomieni. Wystarczyło, że rana się zasklepiła, a znowu ją naciął póki nie wypełnił krwią połowy miseczki. Wtedy rozmieszał zawartość, dolał do niej odrobinę wody by ją rozrzedzić i podał ją nieprzytomnemu chłopcu wlewając w jego gardło.
Na początku nie działo się nic, ale po chwili Devi skrzywił się i zaczął jęczeć boleśnie, pokrzykiwać cicho, ale im dłużej czekali tym silniej musiał odczuwać działanie krwi Ifryta. Otsëa wyszedł do swoich przyjaciół uspokajając ich, zapewniając, że coraz głośniejsze krzyki chłopca to dobry znak. Nie wierzyli mu, ale musieli zaufać.
Bard wrócił do środka obserwując wrzeszczącego chłopca. Był czerwony, rozpalony, ale Ifryt kiwał głową z wyraźnym zadowoleniem. Widać wszystko szło po jego myśli.
Ciężko określić jak długo Devi męczył się z działaniem płomienia w sobie. Kiedy opadł spokojnie na swoje leże był wycieńczony, ale na jego ciele nie pojawiły się więcej żadne krwiaki. Te, które miał do tej pory poznikały, jakby wypalone przez krew i zioła, a jego oddech powoli się wyrównywał. Cokolwiek mu zrobili, musiało zadziałać i Jean-Micha mógł odetchnąć z ulgą.
Mag został przy swoim podopiecznym przez całą noc, kiedy to troszczył się o śpiącego spokojnie siedmiolatka. Do tej pory Devi nie obudził się ani na chwilę, więc był zmuszony wlewać w niego posiłki w płynnej formie, regularnie poić wodą, być gotowym na każdą zachciankę, jaką malec mógłby mieć, kiedy się obudzi. On spał jednak twardo przez dobre trzy dni, co doprowadzało już jego opiekuna do rozstroju nerwowego. Co jeśli w ogóle się nie obudzi?
To na szczęście mu nie groził, gdyż po tym jakże długim czasie spokoju, chłopiec doszedł do siebie i chociaż wydawał się trochę zmęczony zbyt długim snem, to zdecydowanie wyglądał lepiej.
- Co się stało, gdzie my jesteśmy? - przywitał maga pytaniami.
- Byłeś chory przez jakiś czas. To wioska Ifrytów. - mimowolnie się skrzywił. - Nic szczególnego, więc nie podniecaj się tak. - starał się ostudzić zapał chłopca, który właśnie miał na twarzy coraz większy uśmiech.
- A Skorpiony?
- Nie ma Skorpionów.
- Kłamczuch! - skarcił go Devi i na czworaka, jako że nie miał na tyle sił by ustać na nogach, wyminął mężczyznę i wyszedł na zewnątrz rozglądając się uważnie w około. - Chodź tu i pomóż mi wstać, bo nic nie widzę! - zażądał chłopak i chociaż Jean-Michael nie chciał sprawiać mu przykrości brakiem Skorpionów, to wziął go na ręce ułatwiając oglądanie okolicy.
Chłopiec kręcił się i wiercił w jego ramionach szukając swoich upragnionych bojowych bestii, ale jego zapał powoli stygł, by nagle podskoczył uderzając przypadkiem łokciem w brodę maga.
- Są! - wypiszczał, jak mała dziewczynka. - Mówiłem, że kłamiesz! Idą! - machał niecierpliwie ręką w stronę pustyni.
Zaskoczony Jean-Michael spojrzał we wskazanym kierunku i zaskoczony obserwował zbliżające się bestie, które wracały ze zwiadu na pustyni. Były ogromne, paskudnie czarne. Nie miały na sobie zbroi, ale każdy z nich miał na plecach palankin, w którym siedział jeździec. Mag poczuł, jak przez jego ciało przechodzi niemiły, zimny dreszcz. Już nie lubił tych paskudztw.
- Patrz jakie są ogromne! - podniecał się nadal Devi. - A ja będę na takim jechał! Kiedyś też będę miał swoją bestię i będę na niej jeździł do boju. - wyrokował. - Każdy będzie się mnie bał!
- Byle nie na Skorpionie. Znajdź sobie coś łagodniejszego. Konia. Najlepiej konia.
Chłopiec popatrzył na niego z widocznym zniecierpliwieniem.
- Nikt nie będzie się mnie bał, jeśli będę jeździł na zwyczajnym koniu. - na szczęście jego rozpoczynające się pouczenie przerwało burczenie w brzuchu. Malec od dawna nie jadł nic konkretnego, więc Jean-Michael zabrał go do swoich towarzyszy, którzy czekali na pewno na wiadomości o stanie zdrowia Deviego i z pewnością mieli coś do zjedzenia dla tego małego głodomora.
Potrawka z nizinnych kozic nie była specjalnie apetyczna, a mięso wydawało się twarde nawet po wielogodzinnym gotowaniu, ale dla chłopca na pewno stanowiło coś odpowiedniego. Z resztą, wygłodniały Devi nie narzekał. Zjadł to co mu dano, dołożył sobie kolejną porcją i zmusił maga by ten zabrał go bliżej Skorpionów. Nie pozwalał przyjaciołom nacieszyć się swoim powrotem do zdrowia. Z resztą, nawet nie był świadom tego, co go spotkało.

Lassë wszedł do dzielonego z Otsëa namiotu i usiadł obok czyszczącego broń barda. Oparł głowę o jego ramię patrząc na sprawne ruchy silnych dłoni. Dobrze wiedział, że niedługo mężczyzna znowu pójdzie na spotkanie z Ifrytem, który pomógł im uzdrowić Deviego, a który okazał się nie tylko księciem, ale także dobrym znajomym Otsëa. Elf nie mógł uwierzyć w ten zbieg okoliczności, co tylko bardziej go denerwowało. Był zazdrosny o smoka i nawet nie chciał tego kryć przed samym sobą. Teraz, kiedy bard znalazł się w znajomej okolicy, pośród istot, z którymi spędził wiele czasu w przeszłości, mógł z powodzeniem odczuć niewystarczającą bliskość, jaka była między członkami ich drużyny. Nawet to, co łączyło tych dwoje – elfa i barda – było w powijakach. Jak elf mógłby się równać z kimś, kto był Otsëa bliższy niż brat? Widział przecież jak oni się zachowywali, jak ze sobą rozmawiali. Bard spędzał z Ifrytem całe godziny, podczas kiedy dla elfa miał zaledwie kilka chwil. Czy kiedy przyjdzie im opuścić tę wioskę, bard będzie chętny by nadal narażać życie u boku istot, z którymi nic szczególnego go nie łączyło?
- Co się dzieje? - bard odwrócił się od swojej broni spoglądając na chłopaka, który wyprostował się gwałtownie.
- Nic. - padła pospieszna odpowiedź. - Dlaczego coś miałoby się dziać?
- Kłamiesz i to w dodatku kiepsko. Po prostu mi powiedz. - oczy Otsëa wydawały się przenikać wszystko, nawet duszę elfa, który wpatrywał się w niego z odrobiną strachu i niepewności.
- Tylko ty zauważasz, że źle kłamię. - tylko tobie kłamię, przeszło mu przez myśl.
- Więc ja jestem problemem?
- Nie! - to było jak przyznanie się do winy. Lassë spuścił głowę i westchnął ciężko, jakby właśnie przeprowadzał najtrudniejszą w życiu rozmowę. - To nie tak. Po prostu mam wrażenie, że się wszyscy od siebie oddalamy. Wiem, że to chyba niemożliwe, ale jednak boję się, że zanim wyruszymy razem wszystko się rozsypie i wspólna podróż będzie dla nas męcząca, a osiągnięcie celu niemożliwe.
- To nam raczej nie grozi. Wątpię żeby spędzanie wspólnie czasu miało nam pomóc. Byliśmy skazani na swoje towarzystwo przez tak długi czas, że pewnie czujemy się tym zmęczeni, a to co nas czeka tylko nadwyręży nasze nerwy bardziej. Dlatego mamy do dyspozycji trzy namioty i jesteśmy w nich tak, a nie inaczej rozlokowani. A może to nie o to chodzi, hm? - bard schował swoją broń i położył dłoń na udzie elfa ściskając je lekko. - Może wcale nie chodzi ci o naszą grupę, ale o nas. Myślisz, że mogę mieć cię dosyć i zdecydować się na pozostanie tutaj?
Rumieńce na policzkach Lassë były bardzo wymowne. Tak, chyba właśnie to było problemem. Fakt, że Otsëa spędzał więcej czasu z Ifrytem niż z nim, brak bliskości, kontaktu fizycznego.
- Czujesz się niepewnie, kiedy się z tobą nie kocham? Nie zaprzeczaj, trafiłem, wiem o tym. - bard machnął lekceważąco ręką i przesunął dłoń wyżej na udzie elfa. - To da się zmienić. Sądziłem, że będziesz czuł się nieswojo w tym miejscu,więc wolałbyś nie robić nic niestosownego w zwykłym namiociku, ale w takiej sytuacji chyba niepotrzebnie się martwiłem. Odwołam spotkanie, to żaden problem.
- Nie! Nie chcę żebyś...
Elf nie skończył. Otsëa zamknął mu usta pocałunkiem i naparł na niego całym ciałem zmuszając do położenia się na wyścielających namiot kocach. Usta barda jeszcze mocniej wpiły się w wargi Lassë, a dłonie zacisnęły się zdecydowanie na szczupłych udach. Teraz, kiedy byli tak niemożliwie blisko siebie nie było możliwości żeby się odsunąć. Gdyby mogli wniknęliby w swoje ciała przez ubrania byleby połączyć się w jedno.
Bard nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, jak dalece pragnął bliskości elfa, jak bardzo jego ciało było wyposzczone i zmęczone ciągłym powstrzymywaniem pragnienia. Teraz niecierpliwie zdejmował z partnera ubrania, które tylko przeszkadzały, dręczyły jego rozpalone ciało, jego spragnione dłonie i wargi. Gdyby mógł, zdarłby cały ten materiał, ale musiał ograniczyć się do szybkiego pozbywania odzienia. Z resztą, jego własne było nie mniej uciążliwe. Na szczęście tym zajął się Lassë, który niezdarnie poddawał się kochankowi i starał się działać samodzielnie. Ciężko uwierzyć w to, jak wiele czasu zajęło im coś tak prostego, ale kiedy tylko byli już nadzy nie odsuwali się od siebie ani na centymetr. Pierwsza fala rozkoszy musiała zostać zaspokojona zanim w ogóle przejdą dalej.
Lassë obejmował barda za szyję, przyciągał go do siebie i starał się jak mógł ocierać kroczem o naprawdę pobudzone ciało kochanka. Ten zresztą nie był mu dłużny. Jak napalona bestia szukał coraz bliższego kontaktu by wytrzymać zanim będzie mógł przekroczyć ciasny, tajemny pierścień by naprawdę się zaspokoić.
Pierwsza fala orgazmu była bolesna, ale zbawienna. Ich ciała opadły z sił na te kilka chwil, kiedy to przyjemność rozlewała się po każdej komórce ciała, a zaraz potem na nowo nabierali sił, by zwolnić, nacieszy się sobą, móc całować i dotykać. Elf dotknął piersi barda, przesunął po niej palcami i ani myślał zabierać palców z tej gorącej powłoki, która wydawała się topnieć pod wpływem rozpalającego ją od środka płomienia. Sam był w podobnym stanie i wzdychał ilekroć Otsëa dotknął jego ciała. Bard nie był już jednak gwałtowny, ale bardzo delikatny, kiedy subtelnie pocierał twardniejące sutki elfa, lizał je, leciutko ssał. Zupełnie jakby chciał nacieszyć się chwilą, bądź stał się potwornie rozleniwiony.

niedziela, 18 sierpnia 2013

65. I wtedy zapadła cisza...

Niestety, jeszcze tego wieczoru, kiedy grupie udało się opuścić okolice Góry Bogów, Earen zaczął gorączkować, a rany na jego plecach rozogniły się pokrywając czerwienią całą skórę. To zmusiło podróżnych do rozbicia obozu i kolejnego już odpoczynku oznaczającego marnowanie czasu. Nikt jednak nie miał zamiaru ruszać się chociażby na krok bez griffina, który był częścią ich drużyny. Przejęty do głębi Devi, który obawiał się, że to on zrobił coś nie tak podczas szycia, teraz opiekował się mężczyzną, jak tylko potrafił. Regularnie wcierał w jego plecy maść przygotowaną przez Jean-Michaela, starał się przykładać do czoła leżącego w niewygodnej pozycji Earena zimne okłady, wachlował go swoim płaszczem by dodatkowo schłodzić jego skórę. Przygotował także prowizoryczny szałas, który miał chronić jego pierwszego pacjenta przed słońcem, kiedy tylko wstanie i zacznie dogrzewać. Starał się nawet karmić i poić griffina wodą oraz naparami, jakby ten był nieprzytomny, co w gruncie rzeczy nie było takie dalekie od prawy. Earen trzymał się bowiem dzielnie, ale czasami odpływał nieświadomy swojego kiepskiego stanu.
- Nie martw się tak, wyjdzie z tego. Po prostu stracił trochę krwi, a jego ciało dopiero teraz zaczęło odpowiadać na zmęczenie i odniesione rany. Zobaczysz, że szybko mu przejdzie. - starał się pocieszyć zrozpaczonego chłopca Jean-Michael.
Lassë również był przejęty całą sytuacją, ale w gruncie rzeczy nie wiedział, co ma robić. Trzymał się blisko Niquisa, który chcąc mu pomóc w opanowaniu nerwów zamienił się w małego futrzaka i zawsze był blisko, na wyciągnięcie ręki, do tulenia, czy ocierania łez. Przez ten czas to Otsëa wziął na siebie obowiązek zaopatrzenia swoich przyjaciół w mięso i dodatkową wodę. Korzystając z okazji, że griffin był nieprzytomny, oddalił się od reszty próbując odnaleźć miejsce, skąd mógłby czerpać wodę na okłady, czy ewentualnie do picia. Nie miał szczęścia, ale trafił na dorodnego lisa, który właśnie podkradał się do gniazda z ptasimi jajami. Bez najmniejszych problemów zdołał schwytać i zabić zwierzę, a jego krwią napełnił przyniesioną ze sobą miskę. Wrócił pospiesznie do obozu i ignorując nietęgą minę maga, napoił griffina świeżą, jeszcze ciepłą posoką.
- Stracił swoją, a więc musi uzupełnić jej niedobory w jakiś sposób. Jest drapieżnikiem, nic mu nie będzie. Z resztą... - kazał odsunąć się wszystkim i wykrawał z truchła lisa drobne kawałki surowego mięsa, które podawał griffinowi, gdy ten był w stanie przeżuwać. Brudny od krwi, ale wyraźnie bardziej rumiany mężczyzna musiał odzyskiwać siły dzięki tej obrzydliwej kuracji.
Lassë zmarszczył brwi i przełknął ciężko ślinę. Ta sytuacja przypominała mu inną, w której znalazł się sam na sam z bardem.
- Gdybym ja karmił cię wtedy surowym mięsem... - zaczął niepewnie i cicho, ale Otsëa usłyszał go bez problemu.
- Tak, wróciłbym szybciej do zdrowia, ale ty nie możesz bezkarnie zabijać zwierząt, więc nie masz się czym przejmować.
A jednak elf czuł się podle. Bard niemal umarł, a on dopiero teraz dowiaduje się, że by mu pomóc wystarczyło zabić jakieś stworzenie, napoić smoka jego krwią, nakarmić mięsem i czuwać nad nim?
- Earen jest lżej ranny. - dodał bard zauważając smutną minę chłopaka. - W moich żyłach było pełno trucizny i nie koniecznie cokolwiek by mi pomogło. Tatuaż zrobił swoje, a ty opiekowałeś się mną lepiej niż ktokolwiek inny, więc nie myśl więcej o tym. Żyję i chyba nie żałujesz, że się z tego wykaraskałem, co?
- Oczywiście, że nie! - Lassë wydawał się oburzony taką myślą.
- Więc sam widzisz, że...
- Litości, nad moją mogiłą też będziecie przeżywać romantyczne uniesienia nieszczęśliwych kochanków? - griffin prychnął wyraźnie dochodząc do siebie. Jego gorączka zelżała, co Devi przyjął z ulgą i wtulił się ostrożnie w duże ciało mężczyzny. - Wasze żale ożywiłyby umarłego, który nie chciałby słuchać tych głupich płaczów. - stwierdził odsuwając od siebie dziecko i klepiąc je po głowie. - Dosyć czułości, to wcale nie pomaga. Dajcie mi chwilę, a...
- Nie ma mowy! - tym razem Devi otarł łzy z oczu i wstał mierząc griffina wściekłym spojrzeniem. - Zostajemy tutaj i nie wolno ci się ruszać! Dopiero jutro podejmę decyzję, czy możesz iść dalej, czy zostaniemy tutaj dłużej. Jestem lekarzem, więc to moje słowo będzie ostatnie! A teraz leż i nie kręć się! - jego głos był pewny, ale to nie zmieniało faktu, że nadal był dzieckiem. Nawet jeśli magicznie wyrośnięty. Earen roześmiał się głośno nabijając z niego, ale posłusznie spełniał rozkazy.
Chociaż stan griffina wydawał się poprawiać z każdą chwilą, po kilku godzinach znowu gorączkował. To znowu przyszpiliło do jego boku chłopczyka, który zapomniał już całkowicie o swoim zmienionym stanie i martwił się już wyłącznie o swojego uciążliwego, ale już wiernego przyjaciela. Znowu podawał mu napary na zbicie gorączki, smarował plecy maścią z mięty by schłodzić rozpalone rany. Robił co mógł i nawet przeprosił Jean-Michaela, że tym razem nie będzie spał u jego boku, ale przy Earenie, którego chciał mieć na oku.
By dotrzymać towarzystwa chłopcu, bądź pilnować swojego niedoszłego kochanka, Niquis zostawił Lassë pod opieką barda i siedział na ramieniu Deviego starając się dodać mu otuchy. Biedny mag musiał zadowolić się samotnym spędzeniem nocy, co w sumie nie przeszkadzało mu specjalnie. W końcu czułby się dziwnie mając u boku tulącego się do niego chłopaka, który wyglądał niemal na dorosłego, chociaż nadal niesamowicie słodkiego. Urok tego dziecka był niezaprzeczalny i rozczulał troskliwego mężczyznę, który nie podejrzewał się o ojcowskie uczucia, a jednak je przejawiał.
Odpoczynek, troska i kolejna porcja mięsa z rana sprawiły, że Earen naprawdę poczuł się silniejszy i był pewny, że mogą wyruszyć w dalszą drogę nie martwiąc się więcej o jego stan zdrowia. Pozwolił nawet zbadać się Deviemu, który robił to po raz pierwszy i w zupełności nie wiedział na czym powinien się skupić. Patrzył do gardła, oglądał język, przykładał swój gorący policzek do piersi Earena nasłuchując bicia serca.
- Długo jeszcze? - pierś mężczyzny zadrżała, a chłopiec uciekł twarzą od szerokiej klatki piersiowej, jakby się poparzył.
- Nie rób tak! - skarcił griffina. - To łaskotało i było dziwne! Zagłuszyłeś odgłos bicia!
- Wybacz, ale co ma moje serce do moich pleców?
Devi wzruszył ramionami nie mając przygotowanej odpowiedzi.
- Niech będzie. Pozwalam ci iść, ale jeśli będziesz zmęczony, albo zacznie cię boleć, wtedy musisz mi od razu powiedzieć.
Z lekceważącym „tak, tak” Earen przystał na takie warunki i dał się setny już chyba raz nasmarować, napoić naparami, a później ubrać w coś lekkiego. Przecież w każdej chwili mogli dotrzeć do wioski Ifrytów, a wtedy znajdzie się ktoś, kto się nimi zajmie, pozwoli uzupełnić zapasy, dokupić potrzebne ubrania, może jakieś dodatkowe szmaty do opatrywania ran, zioła, o ile takowe mieli na tym odludziu. No i Skorpiony Bojowe! Po raz pierwszy chłopiec zobaczy jakiegokolwiek skorpiona, a co dopiero bojowego, wielkiego, potwornego, zakutego w pancerz... A przynajmniej tak sobie je wyobrażał.
Jean-Michael zwrócił uwagę na ten wielki uśmiech, który błąkał się po słodkich usteczkach chłopca i pogłaskał go po głowie, kiedy ten zbierał wszystkie swoje porozrzucane po całym obozowisku rzeczy. Miał wrażenie, że malec jest teraz doroślejszy i bynajmniej nie chodziło o cielesną zmianę wywołaną wodą, ale o jego oczy, o ten błysk, którego wcześniej w nich nie było.
- Trzymaj, to na wzmocnienie twojego nowego ciała. - rzucił z udawaną obojętnością, kiedy już wyruszyli w drogę. Podał Deviemu bukłak z przyprawioną naparami wodą. - Musisz wypić wszystko, ale nie od razu. Jak będziesz spragniony to nie krępuj się. I tak uzupełnimy zapasy, chociażbyśmy musieli szukać wody zamiast podążać dalej.
- Dziękuję. - chłopiec uśmiechnął się i stając na palcach, co pozwoliło dosięgnąć mu policzka mężczyzny, pocałował go lekko nie zdając sobie sprawy z tego, że w obecnej sytuacji było to nie na miejscu. Ale jak wyjaśnić to siedmiolatkowi, który z dnia na dzień stał się młodzieńcem?
Stan Earena zmuszał ich do robienia krótkich przystanków, co dwie godziny. Nie wpływało to specjalnie na tempo ich marszu, a na pewno dawało chwilę wytchnienia wszystkim członkom drużyny. Byli na dobrej drodze do całkowitej regeneracji.

Cztery dni – tyle trwała ich podróż póki nie dostrzegli w oddali dymu i nie natknęli się na uzbrojony patrol. Dla Deviego był to znak, że musi rozejrzeć się za Skorpionami, dla Earena powód do wzmożonej czujności, dla Jean-Michaela do czuwania nad swoim małym podopiecznym, zaś dla Lassë nowe doświadczenie, które miało go ubogacić. Tylko Otsëa wiedział, w co się pakują i przyjął to z niezachwianym spokojem.
Ifryccy zwiadowcy byli wysokimi i postawnymi istotami o miodowej skórze i intensywnie rudych włosach przywodzących na myśl płomienie. Gdy dowódca niewielkiego oddziału zdjął z twarzy hełm przypominający głowę paskudnej, ognistej bestii o wielkich rogach i ostrych kłach, podróżni mogli przyjrzeć się mu dokładniej. Ten konkretny Ifryt był nie tylko imponująco zbudowany, ale także grzesznie przystojny. Jego jasne oczy miały nienaturalny kolor, jakby ogień wypalił z nich cały barwnik, pełne usta miały nie mniej dziwny, subtelny kolor, a skroń, czoło i policzek mężczyzny znaczyły tatuaże. Najwyraźniej on i Otsëa mieli ze sobą coś wspólnego.
Dowódca zaczął przemawiać do nich w swoim dziwnym języku przypominającym trzask płomieni bardziej niż jakąkolwiek inną mowę. Najwyraźniej nie znał wspólnej i wcale nie wydawał się przejmować niezrozumieniem na twarzach przybyszów.
Bard spełnił jednak pokładane w nim oczekiwania i bez najmniejszych problemów odpowiedział mężczyźnie w tym jego dziwnym języku. Inni w tym czasie mogli tylko przyglądać się dwójce rozmawiających i liczyć na to, że wymierzone w ich stronę płomienne miecze opadną. Niestety, sytuacja wydawała się tylko zaogniać, kiedy bard i dowódca najwyraźniej zaczęli się kłócić.
Lassë przełknął ciężko ślinę nie mogąc znieść nerwów i adrenaliny wypełniającej każdą komórkę jego ciała. Tylko Devi nie do końca pojmował powagę sytuacji i z otwartą buzią wpatrywał się w nieznajomych wojowników. I wtedy jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Chłopiec krzyknął z bólu, kiedy jego ciało zaczęło się kurczyć do rozmiarów znanych mu doskonale. Na czole chłopca pojawiły się ogromne, krwawe krople potu. W ramionach Jean-Michaela opadł na ziemię i drżąc zmieniał się nadal. W tym czasie Ifryci byli gotowi na wszystko, ale nie zareagowali ani pomocną dłonią, ani wrogością. Zwyczajnie patrzyli z pewnym zainteresowaniem i czujnością, jak chłopiec męczy się, a z jego oczu płyną łzy. Był nieprzytomny, najpewniej stracił świadomość już w czasie pierwszej fali bólu.
- Czy on...? - zapytał niepewnie Earen, który uklęknął obok.
- Nie, nic mu nie grozi poza skrajnym wymęczeniem organizmu. Jestem pewny, że zioła pomogły na tyle, że wróci do zdrowia po dobrym odpoczynku. Nie mniej jednak kilka żył w jego organizmie musiało popękać. - przesunął palcem po czole chłopca i pokazał zakrwawiony palec i smugę posoki na jasnej skórze malca. - Powinienem naciąć mu skórę w kilku miejscach i pozwolić by krew wypłynęła spod niej. W przeciwnym razie zakrzepy utworzą wielkie, ciemne plamy pod jego skórą. Ale żeby to zrobić potrzebuję czasu i odpowiednich warunków.
Otsëa skinął głową słuchając jego słów i zaczął szybko rozmawiać z dowódcą zwiadowców, którego kopnięciem w kostkę wyrwał z odrętwienia. To było albo głupie, albo niesamowicie sprytne posunięcie, gdyż mężczyzna pokiwał w końcu głową, a jego ludzie opuścili broń.
- Zabieraj małego. - rzucił bard. - Idziemy z nimi do wioski, a tam dostaniesz namiot, w którym zajmiesz się Devim. Powiedz mi czego będziesz potrzebował, a ja przekażę to dalej.
Jean-Michael zaczął wymieniać długą listę niezbędnych przedmiotów, jakby miał dokonać jakiejś poważnej operacji. Nie zapomniał jednak zaznaczyć, że to i tak niezbędne minimum, bo całą resztę jest w stanie załatwić za pomocą swojej magii.
Wioska Ifrytów wydawała się znajdować całe mile od miejsca, w którym natknęli się na patrol, a czas jaki spędzili w drodze dłużył się jakby mijały tygodnie, a nie godziny. Kiedy cel pospiesznej wędrówki był już widoczny elf z trudem powstrzymał się przed głośnym westchnieniem zawodu. Spodziewał się czegoś konkretniejszego niż osady składającej się z kilkudziesięciu namiotów rozpostartych w szczerym polu. Mało tego, gdzie te osławione Skorpiony Bojowe? Jeśli były tak wielkie, jak wspominał bard, to powinni je widzieć z daleka. Tym czasem żaden nie rzucił się w oczy. Czy aby na pewno dobrze trafili?
Dowódca zwiadowców znowu zaczął rozmawiać z idącym obok niego, opanowanym Otsëa.
- Zanieście Deviego do tamtego namiotu. - bard wskazał jeden z większych. - Całą resztę dostaniesz za chwilę. - powiedział bezpośrednio do maga. - Reszta niech siedzi przed namiotem i czeka na mnie. Żadnego włóczenia się, zaczepiania, czy potyczek. Macie siedzieć na dupskach. - mówił śmiertelnie poważnie. - Żaden z was nie dogada się z Ifrytem, więc nie potrzebuję kłopotów i oparzeń na waszych ciałach. Muszę się z nimi rozmówić i wtedy wyjaśnię wam całą sytuację. - oddalił się wraz ze zwiadowcami nieczuły na nieszczęście, jakie spotkało ich małą, ludzką maskotkę grupy.

niedziela, 11 sierpnia 2013

64. I wtedy zapadła cisza...

Earen zdołał dobre kilka razy zboczyć z obranej drogi, zabłądzić i odnaleźć się na nowo zanim w ogóle znalazł chociaż jedno zioło. Jakimś sposobem później szło mu dużo sprawniej i szybciej, chociaż najtrudniejsze do znalezienia zielsko znajdowało się na samym końcu jego listy, a by je znaleźć był zmuszony obejść górę dookoła i dopiero na jej najbardziej stromym podejściu dopatrzył się jadowicie zielonego kwiatu, którego poszukiwał. Nie było innego wyjścia. Zaczął się wspinać nie zważając na trudne podejście, na brak miejsca do lotu, kiepskie występy skalne, na których można było się podciągać. Griffin robił to dla Deviego, więc nie zważał na to, że tu, czy tam leje mu się krew, tu czy tam zranił się bardziej lub mniej poważnie.
- Kto zakłóca mój spokój? - kobiecy, zmysłowy głos rozbrzmiał przy samym uchu mężczyzny, któremu serce podskoczyło do samego gardła.
Odwrócił się gwałtownie spoglądając na unoszącą się w powietrzu kobietę. Czy to właśnie była bogini?
- Kim jesteś?
- Kimś na pewno. - odpowiedziała z uśmiechem. Była całkiem ładna, może nawet piękna. Miała długie, kręcone włosy w kolorze świeżo ciętego drewna. Jej oczy były błękitne niczym niebo nad Górą, a zwiewna, niemal przezroczysta szata więcej odsłaniała niż kryła.
- Wrogiem, czy przyjacielem? - pytał dalej nieczuły na jej wdzięki.
- Jestem kimś, kto strzeże swoich skarbów. - uniosła się wyżej i zerwała kwiat, po który tak zaciekle wspinał się Earen. - Zależy ci na tym, prawda? - zdawała się naśmiewać ze starań mężczyzny.
- Tak, zależy, więc oddaj mi go. To zielsko może uratować życie dziecka. - zmarszczył brwi i wyciągnął rękę w stronę nieznajomej, która przechyliła głowę na bok i roześmiała się głośno.
- Nie, myślę, że nie dostaniesz tego za darmo. Musisz zapłacić.
- Czym?! Nie mam przy sobie ani grosza, a i moi przyjaciele nie należą do najbogatszych! - zaczynał się irytować, a przecież dopiero co natknął się na tę okropną kobietę.
- Zapłać mi nasieniem. - spoglądała na niego poważnie. - Tobie nie zrobi to różnicy, a mi da dziecko, którego potrzebuję.
- Że co? - Earen omal nie puścił trzymanego mocno występu skalnego. Tego się nie spodziewał, tego nie przewidział i zupełnie nie mógł pojąć. Miał jej zrobić dziecko i wtedy ona da mu kwiat? Czy dobrze rozumiał?
- Marnujesz mój i swój cenny czas, a przecież martwisz się o dzieciaka, dla którego chciałeś zdobyć ten kwiat. - nie miała litości. - Znasz już moją cenę, a teraz powiedz, czy ją przyjmujesz. - kobieta bezczelnie trzymała kwiat w dwóch palcach i było tylko kwestią czasu, kiedy upuści go w gęstą roślinność u podnóża góry, gdzie Earen mógłby nigdy już go nie znaleźć. - Nie liczyłabym na znalezienie innego. - rzuciła, kiedy griffin rozglądał się dookoła. - Ten jest najprawdopodobniej jedynym w tej okolicy... - zwiesiła głos. - Więc?
- Dlaczego akurat ja? - syknął w odpowiedzi mężczyzna, a przed oczyma stanął mu obraz Niqiusa, który jeszcze niedawno zadawał mu to samo pytanie. Odgonił jednak natrętne myśli o tiikeri. Cokolwiek postanowi, zrobi to dla Deviego.
- A dlaczego nie ty? - kobieta wzruszyła ramionami. - Zaczynam się nudzić. - zauważyła bawiąc się kwiatem. Wypuszczając go z rąk i łapiąc na wysokości pasa.
- Dobra, niech będzie! - Earen nie chciał więcej wystawiać na próbę jej cierpliwości.
- Więc schodź na dół, chłopczyku i zajmij się mną. - zachichotała obłudnie i zabierając kwiat sfrunęła na ziemię.
Earen poszedł jej śladem, chociaż w jego przypadku w grę wchodziło wyłącznie mozolne i powolne schodzenie. Jasne, chciał się wyżyć, planował spędzić noc z Niquisem, ale w tej chwili wcale nie miał ochoty na tego rodzaju zabawy. To będzie najtrudniejszy seks w jego życiu, ale podoła! Chociażby miał wyobrażać sobie niestworzonych partnerów, czy dziwne sytuacje. Podnieci się i zadziała jak należy!

- Mam wszystko. - rzucił Earen, kiedy tylko pojawił się pod wodospadem.
- Świetnie. Zaraz przyrządzę z tego napar. - Jean-Michael wziął od mężczyzny wszystkie zioła. - Ale ty też nie wyglądasz najlepiej. Jesteś blady...
- Powiedzmy, że zdobycie tego nie było zbyt proste. Tu i tam napatoczyła się bestia, czy dwie. Nie istotne. Zabieraj się do pracy. - machnął ręką.
Jean-Michael obserwował go przez chwilę, jakby obawiał się, że mężczyzna padnie ze zmęczenia, ale w końcu skinął głową i zajął się przygotowywaniem naparu dla nieświadomego niczego Deviego, który był zbyt zajęty naciąganiem na siebie zapasowych ubrań swojego opiekuna. Biedak wyglądał jak w worku, jako że mag był od niego wyższy i postawniejszy.
- I jak wyglądam? - zapytał rozstawiając ramiona na boki i prezentując się griffinowi.
- Zniewalająco. Uważaj tylko, żeby się nie zgubić w nogawkach spodni. - Earen uśmiechnął się rozbawiony i podszedł do chłopca by pogłaskać go lekko po głowie. - Dobrze, że cię ze sobą nie zabrałem, bo zabiłbyś się po pierwszych sekundach marszu.
- Phy! - chłopiec wydął policzki urażony. - Za to, kiedy będę znowu mały, będziesz musiał zabrać mnie ze sobą na polowanie! I nauczyć jak się to robi i jak się cicho chodzi! Obiecaj! - jego jasne oczy błyszczały zdecydowaniem. On nie da sobie łatwo wybić z głowy tego pomysłu.
- Dobrze. - Earen zgodził się bez najmniejszej chęci sprzeciwu i wskoczył do wody w ubraniach. Czuł się brudny i musiał się teraz wyszorować. Powoli zdejmował z siebie odzienie pod wodą i szorował skórę dokładnie, jakby wpadł do kloaki.
- Twoje plecy. - Niquis pojawił się zaraz za griffinem obserwując go uważnie. - Są całe w ranach.
- Po pazurach. - przyznał mężczyzna. - Stoczyłem zaciekły bój i teraz muszę zmyć z siebie bród tego starcia.

Earen nie odczuwał najmniejszej przyjemności z seksu, który właśnie dobiegał końca. Z wielkim trudem potrafił skupić się na swoim zadaniu, chociaż było przecież dziecinnie proste. Nie wierzył, że zdoła się pozbierać zbyt szybko po takim doświadczeniu. Seks już nigdy nie będzie kojarzył mu się z rozkoszą.
To nie był najobfitszy i najlepszy z przeżytych przez niego orgazmów, ale i partnerka nie należała do specjalnie pociągających, chociaż była niespotykanie piękna. Ot, coś w niej odpychało i griffin miał okazję przekonać się o tym, kiedy jego nasienie skropiło jej wnętrze, a dotąd urodziwa kobieta zamieniła się w szkaradną poczwarę o oczach modliszki, kłach wilkołaka i ciele przypominającym owleczone wężową skórą kości. Earen zerwał się gwałtownie widząc, że paskudna bestia chce zaatakować. Odsunął się o kilka sekund za późno. Zakrzywione, ostre pazury zorały mu plecy, ale dzięki temu spojrzał w odpowiednią stronę i uniknął ciosu dwóch innych potwornych kobiet, jeśli wypadało nazywać je kobietami.
- Cudnie, Earenie, wyrywasz najlepsze samice w okolicy. - rzucił sarkastycznie sam do siebie i przetoczył się na bok, kiedy jego oblubienica znowu zaatakowała, a jej towarzyszki rzuciły się jej na pomoc.
To nie było szczęście, ale umiejętności, kiedy griffin zasłonił się nagą poczwarą, gdy inna atakowała. Mógł zaobserwować jak dalece byłby martwy, gdyby nie uniknął pierwszego ciosu, który zaledwie zorał mu plecy, a mógł z powodzeniem przerżnąć żebra i kręgosłup robiąc z nich drobne kosteczki. Nie mniej jednak musiał pozbyć się także dwóch kolejnych larw, które teraz wydawały się naprawdę wściekłe.
- Wybacz, kochanie, ale z tego związku nic już nie będzie, a moja sperma też ci już się nie przyda. - stanął na rozdartym szponami brzuchu swojej byłej kochanki, jego noga wniknęła w jej łono plącząc się o rozerwane jelita. Ignorując to, złapał mocno za bezwładną rękę i szarpnął na tyle mocno, że w miejscu, w którym ciało zostało uszkodzone przez towarzyszki bestii, ramię oderwało się od całej reszty. - Na bezrybiu i rak ryba. - mruknął pod nosem i używając oderwanej ręki, jako broni starał się dosięgnąć dwóch pozostałych paskud. Pazury martwej były nie mniej ostre, co za jej życia, więc były jedyną możliwością Earena na wyrwanie się z tej matni.

- Pokaż to. Nie były zatrute? - Jean-Michael podszedł do mężczyzny i gestem ręki kazał mu podpłynąć do brzegu.
- Skąd mam wiedzieć? - prychnął poirytowany Earen. - Nie miałem czasu zapytać. Byłem trochę zajęty walką o życie. - mag nie wiedział jak na to odpowiedzieć, więc wzruszył ramionami i zajął się badaniem głębokich ran.
- Powinno się je zeszyć. - stwierdził po chwili.
- Chwila, chwila. Czy ja dobrze słyszałem? Chcesz mnie szyć?! - Earen wyraźnie krył strach pod maską złości.
- Tak naprawdę to nie ja bym cię szył, ale Devi.
- Co?!
- To on jest naszym lekarzem, zapominasz? A przynajmniej ma nim być, więc powinien szkolić się w szyciu ran.
- Czy ja dobrze słyszę? Chcesz żeby zszywało mnie dziecko?
- Już nie dziecko, ale młodzieniec. Z resztą, nie ma innego wyjścia. Rany są zbyt głębokie żeby je tak zostawić, a podejrzewam, że straciłeś też sporo krwi, chociaż tego nie czujesz. Z resztą, Devi to idealna osoba do tego zadania. Młody, ma dobre oczy, jest pełen sił i zapału do pracy.
- Ja rozumiem, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale żeby miało mnie zszywać dziecko? Zamknij się! - uciszył maga od razu. - On ma siedem lat.
- I jest do tego stworzony, więc przestań narzekać i usiądź na tyłku. Ja zajmę się naparem dla niego i przygotuję coś dla ciebie na zmniejszenie bólu. Devi! Masz pierwsze zadanie bojowe.
Jeśli Earen mógł zblednąć jeszcze bardziej to właśnie do tego doszło. Nie chciał się już wykłócać, gdyż najwyraźniej zrozumiał, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zgodzić się na szycie. Jego spojrzenie trafiło na zatroskane oblicze Niquisa, który podpłynął do niego bliżej i położył dłonie na kolanach siedzącego na brzegu griffina.
- Nie patrz tak na mnie. - mężczyzna był nadąsany. - Nie zemdleję, nie ucieknę i dam się zeszyć.
Devi patrzył na rany na jego plecach wielkimi oczyma. Pierwszy raz widział tyle krwi i tak głębokie rany prawdziwego ciała. Czy da sobie radę ze zszywaniem?
- Ja... Ja nie wiem, czy potrafię. - zająknął się.
- Dasz sobie radę. - Earen odwrócił się sycząc z powodu bólu, który teraz odczuwał naprawdę mocno. Widać wcześniejsza adrenalina opadła i teraz można było się tylko załamać powagą sytuacji. - Zwyczajnie mnie zszyjesz, jak skarpetkę, a jeśli coś pójdzie nie tak, to Jean-Michael
pomoże ci poprawić. Ufam ci. - kłamał, ale kto mógł mu to udowodnić?
- A jeśli będzie bolało?
- Będzie bolało, jak jasna cholera, bez względu na to, czy zeszyjesz mnie ty, czy ktokolwiek inny.
Devi musiał przyjąć to do wiadomości, bo nie pytał o nic więcej, ale biegiem pognał do Jean-Michaela i wziął od niego wygotowaną igłę oraz mocną nić. Następnie poczekał, aż mag poda griffinowi jakiś wywar na znieczulenie i po kilku minutach malec mógł zabrać się do pracy. Podwinął rękawy zbyt długiej koszuli po łokcie i otarł zakrwawione plecy, by lepiej widzieć. Bał się, ale wiedział, że nie może pozwolić sobie na słabość. Miał być ich lekarzem, a teraz miał pokazać na co go stać!
Przełykając ciężko ślinę i biorąc kilka głębokich oddechów, Devi złapał mocno za skórę po obu stronach jednej z ran i złączył jej boki. Krew zalała mu palce, które zaczęły ślizgać się po skórze, toteż musiał spróbować jeszcze raz. Tym razem trzymał mocniej i zagryzając mocno zęby wepchnął igłę w miękką skórę, która wydawała się ulegać ostrzu warstwami. Pyk, pyk, pyk – igła zdawała się przechodzić powoli, a krew płynęła obficie. Kiedy pierwszy szew został założony Devi czuł się, jakby właśnie spojrzał w twarz bogom. Był w niebie! Nabrał też pewności siebie. Kolejne szwy szły mu już o wiele szybciej i lepiej i nawet przyzwyczaił się do reakcji Earena, który pojękiwał od czasu do czasu. Dla griffina chłodna woda wodospadu była zbawienna, jako że trzymała go przy zdrowych zmysłach i przytomnego. Nie mniejszym szczęściem okazał się fakt, że rany nie były zatrute i najpewniej miały się szybko zagoić. W końcu Jean-Michael przygotował także maść na nie, którą w umyte na nowo plecy wtarł ich młody lekarz.
- Przez jakiś czas nie możesz wykonywać gwałtownych ruchów, przeciągać się i musisz spać plackiem na brzuchu. - wyraził swoją opinię chłopiec. - To bardzo ważne! Jeśli szwy będą zbyt często pękać będziesz tracił krew, a może nawet wdać się zakażenie. Musisz uważać. Koniec z chodzeniem na polowanie. Ja cię zastąpię.
- Tak, tak, a teraz dajcie mi jeszcze coś na ten potworny ból bo nie wiem ile mogę jeszcze być przytomny. - wysyczał przez zaciśnięte zęby Earen. No tak, po wszystkim był ledwie żywy.

niedziela, 4 sierpnia 2013

63. I wtedy zapadła cisza...

<——- ZAPRASZAM NA STRONĘ FACEBOOKA MOICH BLOGÓW (w panelu bocznym)
- INFORMACJE O NOWYCH WPISACH NA WSZYSTKICH BLOGACH
- MOŻLIWOŚĆ ZADAWANIA PYTAŃ AUTORCE

Lassë dosiadł griffina i podciągnął na jego grzbiet chętnego do pomocy Deviego. Wspólnie mieli patrolować okolicę i wypatrywać dwójki nieznajomych, którzy kręcili się w pobliżu. Tyle, że cały step był niesłychanie spokojny i nawet jeden listek na krzewie nie poruszył się o milimetr, a co dopiero szukać dorosłych mężczyzn, o których wspominał Niquis? Może im się przewidziało? Nie, to niemożliwe. Było wprawdzie gorąco, ale nie aż tak!
- Nie mogli dojść zbyt daleko, więc dlaczego ich nie widać? - powiedział bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego elf.
- Może ukryli się o tam. - Devi wskazał drobnym paluszkiem osłoniętą mgłami górę, której jeszcze przed chwilą nie było w tym miejscu, nie mówiąc już o tym, że nie miała prawa znajdować się na stepie. Roślinność w jej pobliżu wydawała się bujna i cudownie zielona, a powietrze było chłodniejsze im bliżej się znajdowali.
- Wracajmy do Otsëa. - zarządził poważnie Lassë. - Tylko on będzie wiedział, co się tutaj dzieje. Jeśli ktokolwiek może to wiedzieć. - żaden z jego towarzyszy nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Pojawiająca się znikąd góra nie była czymś normalnym nawet w tym świecie.
Wracając do swoich, elf ze szczegółami opisał to, czego był świadkiem i z przejęciem snuł swoje własne domysły, z czego każdy jeden był tym bardziej niemożliwy do pojęcia.
- To ruchoma Góra Bogów. - bard wydawał się zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszał od swoich zwiadowców. - Tak ją nazwano, chociaż nie ma nic wspólnego z bogami. W rzeczywistości powinno się ją nazywać Widmem, bo pojawia się i znika tak szybko, że człowiek nie ma okazji dobrze się jej przyjrzeć. Jeśli byliście w stanie patrzeć na nią dłużej niż przez trzy sekundy, to znak, że osiadła tutaj na jakiś czas. Powinniśmy skorzystać z okazji i zobaczyć ją z bliska. Słyszałem, że obfituje w pożywienie i wodę, a tobie przyda się mała odmiana w jadłospisie. - bard spojrzał na elfa z łagodnością, która niemal do niego nie pasowała. - Będziemy mogli się najeść, pić ile nam się podoba i odpocząć w cieniu.
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł?
- Nigdy nie miałem okazji zobaczyć tej góry, a co dopiero móc ją zwiedzić. Jeśli żyją na niej jacyś bogowie, dowiemy się o tym. - Otsëa naprawdę podchodził do tego trochę nazbyt entuzjastycznie, ale czy można było mu czegokolwiek odmówić? Z resztą, mógł mieć rację. Skoro nikt inny nie słyszał o fenomenie Góry Bogów, to musiała być bardzo rzadkim zjawiskiem, przedmiotem, czymkolwiek by nie była.
- Niech będzie. - Lassë skinął głową. Jako inicjator całej wyprawy to on miał najwięcej do gadania. - Ale musimy być ostrożni i trzymać się razem. Żadnemu z nas nie wolno się oddalać, jasne? - mówił jakby miał do czynienia z dziećmi. - Ruszajmy od razu. Nie wiadomo, jak długo tutaj będzie.
Nie było sensu powtarzać ponagleń dwa razy, jako że ich rzeczy były zebrane po zaledwie pięciu minutach, zaś Devi rwał się do drogi już w chwili, kiedy elf postanowił dać szansę pomysłowi barda. Z resztą, sam Earen wydawał się zainteresowany celem ich małej wyprawy, jakby znudziła mu się monotonia „misji ratowania świata”.
Góra Bogów stała tak, jakby od zawsze znajdowała się na stepie i bynajmniej nie znikała. Otaczające ją mgły spadły na wyschniętą ziemię niczym deszcz i przywróciły życie okolicy. Może stąd też wzięła się jej nazwa, jako że świat zmartwychwstawał dzięki dobroczynnemu działaniu Góry. Zdawać by się mogło, że wszystkie drogi prowadzą w to właśnie miejsce, gdzie wiatr wzmagał się z każdą chwilą ochładzając przyjemnie ciepłe powietrze, zwierzęta plątały się pod nogami, kiedy tylko weszło się na teren niemal magicznie zmienionej okolicy.
Bard zamknął oczy chłonąc całym sobą odgłosy, jakie ich otaczały, zapach pieszczący zmysły, a nawet barwy, które wyryły się w jego pamięci do tego stopnia, że z łatwością widział je pod powiekami.
- W okolicy jest wodospad. - powiedział w końcu i spojrzał na swoich zachwyconych towarzyszy, którzy jak zahipnotyzowani chłonęli piękno Góry Bogów.
- Będę mógł się wykąpać! - Devi klasnął w dłonie i powąchał swoją skórę na ręce. - Czuję, że śmierdzę stęchlizną i potem. - mamrotał od rzeczy. - Chodźmy pod wodospad! Za nim na pewno będzie grota pełna skarbów! - czy ktokolwiek byłby w stanie niszczyć jego niewinne, dziecięce fantazje? Z resztą, każdemu z nich przydałaby się kąpiel.
- Tędy. - Otsëa wskazał drogę.
Dzięki wyczulonym zmysłom droga do wodospadu nie trwała dłużej niż kilkanaście minut. Woda okazała się wypływać z wnętrza góry, była przejrzyście czysta, cudownie chłodna, kiedy mgiełką opadała na twarze przybyłych. Mało tego, widok był zachwycający, gdyż nad wyraźnie ciepłą wodą u podnóża rozpościerała się wspaniała, chociaż niewielka tęcza.
- Z drogi, z drogi, będę pływał! - minęły sekundy, a Devi już biegł nagi w stronę wodospadu i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, wskoczył do wody z głośnym pluskiem. - Chodźcie szybko, póki woda nie zniknęła! - zapiszczał rozradowany to nurkując to pływając na plecach i rozchlapując nogami wodę na wszystkie strony.
Prawdę mówiąc żadne z nich nie mogło się powstrzymać przed zanurzeniem się w całości, wymyciem po wielu dniach uciążliwej wędrówki. Mimo zapewnień malca o idealnej temperaturze wody, elf wolał upewnić się na własnej skórze, więc wsunął nogę pod powierzchnię i oceniał pospiesznie, czy będzie w stanie wytrzymać chociażby kilka minut. Okazało się, że chłopiec miał rację i nie można było wyobrazić sobie niczego lepszego. Lassë zamoczył się do połowy z uśmiechem wchodząc głębiej.
- Niquis, śmierdzielu, zdejmij ubrania i chodź! - Earen już nagi podchodził do wody.
- Coś mi się tu nie podoba. - futrzaczek pokręcił głową w swojej ludzkiej formie. - Nie widzę tu żadnych zwierząt, a przecież powinny tu być.
- Przesadzasz. - Earen machnął lekceważąco ręką.
- Nie umiesz pływać? Ja cię nauczę! - Devi z ogromnym uśmiechem na twarzy wyszedł z wody i wyciągnął rękę do Niquisa. I wtedy się zaczęło.
Drobne paluszki wydłużyły się, a ich miękka skóra stała się twardsza i grubsza. Małe stopy rozrosły się trzy razy, nogi sięgały nieba w porównaniu z krótkimi serdelkami jakimi były jeszcze chwilę wcześniej. Wypukły brzuch zrobił się całkowicie płaski, dziecięca pierś szersza, pucołowate policzki wysmuklały, a niewielki wzrost zmienił się o dobre kilkadziesiąt centymetrów. Całe ciało Deviego postarzało się i urosło o dobre dziesięć lat.
- A nie mówiłem, że coś jest nie tak?
Blondynek spojrzał na siebie przerażony i rozpłakał się szukając ratunku u wychodzącego szybko z wody Jean-Michaela. Wtulił się mocno w mężczyznę i drżący szukał u niego ratunku, pocieszenia, lekarstwa.
Bardzo szybko, chociaż niepewnie wszyscy wyszli spod wodospadu. Żadne z nich się nie zmieniło, chociaż oczekiwali nawet najgorszego.
- Devi jest człowiekiem. - powiedział nagle mag. - Czuję, że całe jego ciało dorosło, ale on sam się nie zmienił. - mężczyzna gładził uspokajająco jasną głowę swojego podopiecznego. - Ciii, spokojnie. Ten proces jest odwracalny. - szepnął chłopcu na ucho. - Moja magia wraca do mnie zmieniona, ale na nowo staje się taka jaką była. To chwilowe. - starał się wyjaśnić to Deviemu w sposób, który ten może zrozumieć. - Za kilka dni znowu będziesz mały.
- Na... Naprawdę? - malec pociągnął nosem.
- Tak, zdecydowanie. Pochodzisz trochę w ciele nastolatka, a później wrócisz do swojej dziecięcej formy. To taki psikus tego miejsca. - uspokajał, chociaż nie wydawał się do końca przekonany, jakby coś jeszcze ukrywał. Może przemiana Deviego była w rzeczywistości poważniejsza niż przedstawiał to przy chłopcu mag?
- Więc teraz jestem po prostu większy? - malec pociągnął nosem i przełknął katar ocierając oczy wierzchem dłoni. - I taki będę jeszcze kiedyś? - zabawne, jak szybko udało się opanować jego napad histerii.
- Tak, kiedyś jeszcze taki będziesz. A teraz usiądź sobie i poczekaj na nas. Wymyjemy się, wypierzemy nasze ubrania i pomyślimy co zrobić z twoimi. Jesteś na nie przecież za duży.
Łagodny uśmiech Jean-Michaela sprawił, że także na dotąd jeszcze trochę zmartwionej buzi nastoletniego dziecka usteczka wygięły się w zgrabny łuk. Devi skinął głową i położył się na trawie w słońcu by jego promienie osuszyły każdą kropelkę tej zaczarowanej wody, która tak przeraziła ich wszystkich. Chłopiec zaczął nucić coś pod nosem by zapomnieć o wcześniejszym płaczu i machał nogami nie zwracając uwagi na swoje doroślejsze ciało, które eksponował towarzyszom.
Dopiero kiedy mężczyźni znaleźli się w bezpiecznej odległości od Deviego, mogli porozmawiać na jego temat bez zbędnego przebierania w słowach. Na szczęście nie chodziło o coś skrajnie poważnego. Ot, mag wątpił, czy ciało chłopczyka przetrwa tak częste zmiany i nie zareaguje buntem.
- Nie wiem, co może się stać. - wzruszył ramionami. - Może coś niewielkiego, jak drobne bóle, czy bunt żołądka, ale nie wykluczę żadnych poważniejszych problemów. Jego serce nie koniecznie wytrzyma tę zabawę, podobnie jak płuca, czy jakikolwiek inny organ wewnętrzny.
- Więc chcesz powiedzieć, że Devi może nie przeżyć kolejnej przemiany? - Earen spojrzał przelotem na nieświadomego niczego chłopca.
- Nigdy nie ma pewności, ale jeśli rozejrzymy się po okolicy i znajdziemy kilka wzmacniających ziół, wtedy mogę zrobić co w mojej mocy żeby...
- Jakich ziół? - griffin nawet nie czekał na koniec zdania. Był zdeterminowany pomóc chłopcu, który był dla niego bardzo ważny, jak udowodniła ta sytuacja. Może Earen zrobiłby to samo dla każdego z nich?
- Ich rysunek jest w książce, którą Devi ma ze sobą. Pokażę cię, kiedy nie będzie podejrzliwy. Nie chcę go denerwować.
- Więc lepiej denerwować mnie? - griffin nie był przekonany, co do słuszności tego pomysłu. - Po prostu pokaż, a ja postaram się to znaleźć.
Jean-Michael nie walczył więcej. Wyszedł wraz z griffinem z wody i wygrzebał z plecaka malca jedną z książek ukradzionych lekarzowi. Zaciekawiony Devi zerkał na to, co robią, więc mag starał się uczynić z tego zwykłe zielsko na wzmocnienie. Nie zdradzał szczegółów działania, a najwyraźniej chłopczyk nie doszedł tak daleko w czytaniu swojego podręcznika, by powiązać to ze swoim stanem.
Earen skinął głową, kiedy mag podał mu wszystkie szczegóły.
- Znajdę wszystko, co potrzebne. - zapewnił Earen i podchodząc do wyrośniętego siedmiolatka zmierzwił mu włosy. - Mógłbyś iść ze mną, ale nie wezmę ze sobą takiego golasa. - odpowiedział na niezadane pytanie, które błyszczało w oczach chłopca. - Jakby to wyglądało gdyby ktoś nas zobaczył? Z resztą, kto wie jakie stwory możemy tu spotkać, a jeszcze któryś coś ci odgryzie, kiedy będzie tak dyndać. - mrugnął do niego. Zostawił całą grupę przy wodospadzie, który tylko im zaszkodził. Może gdzieś pod tą przeklętą górą był strumień odwracający działanie wodospadu na tyle łagodnie, by pomóc chłopakowi? Bądź taki, który zatrzymałby działanie wody na stałe, a wtedy może Devi nie byłby najszczęśliwszy, ale bezpieczniejszy.
Starając się rozglądać za miejscami, w których najczęściej rosły potrzebne zioła, griffin przemieszczał się powoli, ostrożnie. Nie chciał by cokolwiek zaskoczyło go podczas tak ważnej misji, ale też nie mógł pozwolić sobie na przypadkowe zdeptanie cennej rośliny. To było najprawdopodobniej najważniejsze zadanie jakie kiedykolwiek miał do wykonania. Chodziło przecież o zdrowie ich małej, ludzkiej maskotki, którą pokochali w mgnieniu oka.
Tym czasem Devi był markotny, bo nie rozumiał jak mogło dojść do tego, że stał się starszy, Earen chciałby zabrać go ze sobą, ale tego nie zrobił bo chłopiec nie miał ubrań. Kiedy był mały miał ubrania, a Earen nie chciał go nigdzie zabierać! A kiedy już ulegał, ciągle narzekał i nigdy nie był miły! Zdaniem malucha było to strasznie niesprawiedliwe! Duży, czy mały, coś zawsze było nie tak! I gdzie tu sprawiedliwość?
Siedział więc na trawie patrząc na kąpiących się nadal towarzyszy i zastanawiał się nad swoją opłakaną sytuacją. Nawet nie mógł dłużej pływać jeśli nie chciał się bardziej zestarzeć i to tylko dlatego, że był zwyczajnym szarym człowiekiem! I pomyśleć, że jeszcze niedawno był zadowolony ze swojego człowieczeństwa, bo pozwalało mu zapanować nad dżinami. Teraz mógł tylko ubolewać nad słabością swojego ciała, nad jego kiepską formą. Bycie człowiekiem było okropne! Czasami tylko miłe, ale częściej okropne!
Jean-Michael dosiadł się do chłopaka i przytulił go do swojej szerokiej piersi.
- Czym się martwisz? - zapytał łagodnie, gdyż chłopak i tak był dla niego maluszkiem i ukochanym syneczkiem.
- Nie ważne, czy duży czy mały, bo i tak zawsze coś jest nie tak i nie mogę się wykazać. - Devi spojrzał na niego żałośnie. - A ja chciałbym dać z siebie więcej! - był pełen dobrych chęci.
- Następnym razem, koteczku. - mag uśmiechnął się do niego i objął mocniej. - Obiecuję.