niedziela, 29 czerwca 2014

100. I wtedy zapadła cisza...

Anis krzywił się i stękał, kiedy gałąź wżynała mu się w ciało, co miało miejsce niemal cały czas. Nie był typem przyzwyczajony do życia w lesie, pośród innych. Był dzieckiem pustyni, więc raczej nikogo nie mogło dziwić jego jęczenie i narzekanie. W pewnym stopniu ta słabość dżina bawiła jego towarzysza. Elf przynajmniej ten raz nie był najsłabszym ogniwem. To poniekąd wydawało mu się jeszcze bardziej absurdalne. Ofiara losu nagle urasta do rangi idealnego bohatera, a wszystko dlatego, że była przyzwyczajona do życia pośród drzew.
W tym miejscu spędzili wystarczająco dużo czasu by Anis odzyskał siły i był w stanie ruszyć w dalszą drogę w swoim tempie. Po deszczu zrobiło się ślisko, ale przynajmniej pozbyli się swoich zapachów z ciał i roślinności. Do czasu, ale jednak, więc musieli to wykorzystać. Zresztą, dżin nie chciał dłużej pozostawać w jednym miejscu, miał dosyć bezczynności, nie był do tego przyzwyczajony. Chodziło o to, żeby działać, uciekać, namawiać, zbierać wojsko.
- Odwiąż mnie i uciekamy stąd. Krasnoludów nie widać, nie słychać, deszcz przestał padać. Dam radę biec. Nie bój się, nie ma mowy o poślizgu. Nam się to nigdy nie zdarza.
- A jak często biegacie po mokrych liściach i trawie? - Lassë uniósł brew dając towarzyszowi do zrozumienia, że nie do końca ufa jego zapewnieniom.
- Nie, ale to na pewno nie może być trudniejsze, niż bieganie po sypkim piasku!
- Przekonamy się, kiedy zejdziesz na ziemię, bestio. - elf uśmiechnął się lekko – Chodź, odwiązujemy. - zabrał się za to sprawnie. To było tak zabawne i przyjemne, że nie można było się powstrzymać żeby nie podokuczać mężczyźnie, więc chłopak pozwolił sobie tylko na kilka uwag, które dżin nagrodził prychnięciami. Został jednak uwolniony i elf pozwolił mu zejść o własnych siłach z drzewa. Doskonale wiedział, co się stanie, kiedy dżin zeskoczy, ale nie mieszał się. Niech zarozumialec sam się przekona, jak trudno może być nieopierzonemu kurczakowi próbować sił w pływaniu.
- Szlag!
Elf zaśmiał się cicho pod nosem i pokręcił głową, jakby mówił: „Ostrzegałem”
- Jesteś cały? - zapytał spoglądając na gramolącego się na nogi dżina, który masował pośladki, które ucierpiały podczas upadku. Na domiar złego, jego nogi rozjeżdżały się na boki na śliskim poszyciu. Anis nie był przyzwyczajony do lasu, do deszczu, po prostu musiał nawyknąć zanim będzie w stanie działać. Tacy jak on tak właśnie mieli i nikt nie mógł tego zmienić.
Na szczęście obolały tyłek to niewielkie zmartwienie, więc Lassë mógł wziąć dżina pod rękę i prowadzić póki jego ciało nie nawyknie do takich warunków. Nie trwało to długo, ale i tak opóźniało ich zdaniem samego ciężaru. Był markotny, ciągle narzekał, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie odważył się biec. Jeśli upadł schodząc z drzewa, to co zrobiłby sobie w takim pędzie?
Obaj odetchnęli z ulgą, kiedy po godzinie marszu nic się nie stało i żadne odgłosy pościgu ich nie niepokoiły. Może krasnoludy dały sobie spokój? A może oddaliły się na naprawdę znaczną odległość sądząc, że uciekinierzy posunęli się zdecydowanie do przodu?

Przez dwa dni nie zdołali zwiększyć tempa, jako że deszcz wrócił zaledwie las zdążył trochę podeschnąć. Na domiar złego natknęli się także na lochę z młodymi, co zmusiło ich do ucieczki na drzewo, jako że Anis nie nadawał się do dalekiego biegania. Elf nawet nie powstrzymywał śmiechu. Bawił się świetnie słuchając narzekania mężczyzny na warunki panujące w tych rejonach, na zwierzęta, tęsknie wspominał pustynię, którą znał doskonale. Był słodki. Naprawdę był! W pewien sposób zachowywał się bardziej nieporadnie niż sam elf. Może to ich wspólna podróż tak na niego wpłynęła? Albo to wpływ znajomości z Devim, który każdego potrafił przekabacić na swoją stronę?
Wystarczyło, że słońce znowu zaczęło ogrzewać ziemię, a dżin znowu nabrał pewności siebie i był gotowy przejąć dowodzenie. Tym razem znalazł inny sposób by poruszać się sprawnie. Wziął towarzysza na barana, trzymał go mocno za nogi, upewnił się, że ten trzyma jego szyję w odpowiednim miejscu i już gnali między drzewami z prędkością, która znowu powodowała ból głowy u Lassë. Ten miał jednak wystarczająco dużo czasu, żeby się od tego odzwyczaić, ale równocześnie nabrać sił. Ostatecznie był więc bardziej wytrzymały, co pozwoliło im na pokonanie większego odcinka drogi. Niestety wystarczającego, by dotarły do nich krasnoludy.
To był tylko jeden postój, nie spodziewali się, że będzie miał miejsce zaraz na wyjściu z tuneli i najwyraźniej podziemny lud także się tego nie spodziewał.
Cisza, konsternacja, zaskoczenie, zrozumienie.

*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*

Otsëa ostatni raz spojrzał na horyzont za swoimi plecami karmiąc resztkę swoich nadziei. Nic nie zakłócało idealnej linii łączącej ziemię z niebem. Lassë i Anis nie wrócili, chociaż już od dawna nie pojawiły się żadne nowe wojska, a ich misję można było uznać za zakończoną, skoro i tak właśnie miało dojść do starcia. Mężczyzna ponownie skupił więc uwagę na wojskach Armii Ras przed sobą i widocznych w oddali ludziach. Nie było już czasu. Walka najpewniej miała rozpocząć się lada dzień, zdenerwowanie było wyraźnie wyczuwalne. Większość z wojowników nigdy nie uczestniczyła w prawdziwym starciu, a teraz mieli stanąć naprzeciwko uzbrojonych, gotowych na wszystko ludzi, których napędzała chęć władzy, dominacji, bogactw. Smok nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to robactwo tak bardzo się rozmnożyło. Byli liczniejsi niż Rasy, bardziej zgrani. Wydarzyć mogło się wszystko, a oni nie mogli już zebrać większej liczby osób gotowych ryzykować życiem.
Powiódł spojrzeniem ponownie po swoich ludziach. Dżiny, skorpiony, magowie, griffiny, minotaury i elfy, wilki, bazyliszki, węże, lisy, ifryci... byli zbieraniną wszystkiego i niczego. Różne rasy, różne plemiona, grupy. Ich młode i kobiety były w bezpiecznych miejscach, niektóre ukryte w azylu Fer-keel-sara, inne w lesie. Devi stawiał opór, ale Jean-Michael zdołał przekonać go by został z innymi dziećmi i kobietami. Chłopiec miał pilnować małej niewiadomej, która wykluła się z jaja ifryta i tiikeri i chyba tylko dlatego zgodził się zostać w bezpiecznym miejscu. Niestety, nie na długo. Młode nieznanej rasy nie potrafiło usiedzieć w zamkniętym pomieszczeniu pod pisakami, więc mag przeniósł je wraz ze swoim podopiecznym do swojego namiotu, który otoczył zaklęciami ochronnymi.
Wszystko wydawało się gotowe, pułapki zastawione, na wypadek, gdyby wróg przedarł się zbyt blisko, zaklęciami otoczono wszystkich wojowników, ale tylko w taki sposób, by magom zostało jeszcze dużo sił do walki z ludźmi, którzy na pewno mieli także swoje własne tajemnice, może nawet zdołali skłonić do współpracy inne rasy, które nieświadome zagrożenia, zgodziły się pomóc ludziom.
Niquis siedział na Earenie, którego zadaniem było unosić się nad polem bitwy i kontrolować sytuację na wypadek, gdyby w pobliżu pojawili się lócënehtarzy. W takiej sytuacji należało ich związać z tiiekri i wyprowadzić poza obręb pola walki, by nie mogli użyć swojej siły przeciwko Rasom.
Magowie, centaury, elfy i skorpiony stanowiły pierwszą linię, mającą rozpocząć atak od ostrzału, a następnie wycofać się za mur składający się z siły mięśni, minotaurów i trolli. Każdy miał swoje miejsce, swoje zadanie, którego nie można było pominąć. Każda jedna osoba była niezwykle istotna. Dżiny osłaniały boki, odpowiadały za ewentualne ratowanie rannych i utrudnianie życia ludziom. Skorpiony Bojowe czekały w pogotowiu wraz z jeźdźcami, który gotowi byli skorzystać z możliwości swoich wielkich bestii, w sytuacji krytycznej.
- Nie możemy być już bardziej gotowi. - ocenił sytuację Otsëa i spojrzał na Fer-keel-sara, który skinął potakująco.
- Zwłoka tylko ich bardziej zdenerwuje. Musimy sprowokować ludzi.
- Jak chcesz to zrobić? Nie możemy pozwolić sobie na atak jako pierwsi. Największe szanse ma ten, który najdłużej pozostanie na pozycji.
- Na twoim miejscu wcale bym się tym nie martwił. - ifryt uśmiechnął się przebiegle – Wykorzystamy tylko griffiny. Potrafią latać poza zasięgiem strzał i magii, nikt ich nie dosięgnie, a one będą mogły zbombardować ludzi. Chyba nie myślisz, że kazałem zbierać odchody naszych Skorpionów Bojowych dla czystej przyjemności? Bomby są już gotowe i wystarczy je tylko zabrać, a następnie spuścić na armię wroga. To ich sprowokuje, jestem o tym przekonany.
Otsëa nie skomentował. Skinął jedynie przyzwalająco. Sam nie wymyśliłby niczego lepszego, więc może ifryt miał rację? Dumni ludzie na pewno dadzą się sprowokować, jeśli obrzucą ich odchodami.
- Zawołajcie mi liderów gniazd griffinów. - zwrócił się do trójki młodych elfów, które miał u boku, jako posłańców. Byli najszybsi ze wszystkich Ras i dlatego liczył na nich w chwilach takich jak ta. - To podniesie morale naszych ludzi, przekonasz się. - zwrócił się jeszcze do smoka z uśmiechem wyrażającym dziecięce zniecierpliwienie.

niedziela, 15 czerwca 2014

99. I wtedy zapadła cisza...

Lassë i Anisowi droga wcale nie upływała na podziwianiu widoków, ale na przedzieraniu się przez gęste zarośla, możliwie najdalej od uczęszczanych dróg, którymi poruszały się krasnoludy. Nie był to perfekcyjny plan ucieczki, ich ruchy były czasami nieporadne z winy stresu, który pojawiał się od czasu do czasu i wiązał się z byciem zauważonym lub usłyszanym przez pościg. I pomyśleć, że elfy powinny być bezszelestne, kiedy znajdują się w swojej domenie. Najpewniej powinny także wiedzieć, w jaki sposób zmylić węszące świnie, które podążały ich śladem, ale Lassë do normalnych elfów nie mógł się zaliczać. Był wybraną przez żywioł pokraką. Kimś, kto wcześniej nie wychodził ze swojego bezpiecznego schronienia. Od jak dawna o tym nie myślał? Od kiedy poznał Otsëa? A może i po jego poznaniu nachodziły go podobne myśli? Nie był tego pewny, ale wiedział, że to skutek braku barda, który od tak dawna stanowił jego towarzystwo, że teraz ciężko było zachować spokój, kiedy go zabrakło na dłuższy czas.

- Wiesz, nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi uciekać przed krasnoludami by ocalić przyjaciela, który będzie dla nich cenniejszy niż złoto. - przyznał Lassë podczas postoju zorganizowanego dla lepszego obeznania się w sytuacji i kierunku, w jakim powinni zmierzać.

- Ja nigdy nie myślałem, że będę uciekał przed kimkolwiek, a tymczasem byłem już zniewolony przez ludzi, a teraz okazuję się, że jestem pożądany przez małe, żyjące pod ziemią gnomy, o przesłodzonych uśmieszkach, bo chcą cię złapać i uczynić częścią ich kolekcji.

- Obawiam się, że gnomy są przyjemniejsze, bo nie trudnią się zbieractwem. A przynajmniej nie zbieractwem żywych istot. Z tego co wiem,gustują w martwych. Na przykład w skrzydełkach motyli, kiedy te padną.

- Mogę się pocieszać w takim razie, że nie trafiłem na krwiożercze gnomy, które zabijają i kolekcjonują. Chociaż... kto wie, co się ze mną stanie, jeśli mnie dorwą, ale nie zdołają oswoić, co jest nie tyle prawdopodobne, co pewne.

- Nie dostaną cię, spokojna głowa. - leśny elf zacisnął dłoń na jego ramieniu żeby dodać kompanowi otuchy. - Nie pozwolę żeby coś ci się stało. Jeśli będę musiał, będę walczył. Zresztą, mówiłem to już i nadal tak uważam.

- Więc ci ufam. - przyznał dżin i chyba nawet zdobył się na uśmiech, ale jego obraz rozmazał się elfowi przed oczyma, a szarpnięcie w dół wydusiło z niego całe powietrze.

Spadali! Nie rozumieli jakim sposobem, ale ziemia osunęła się spod ich nóg, włosy podniosły się do góry, a oni przyciągani odwieczną siłą, lecieli na spotkanie tego, co było na dole. Przez chwilę widzieli się wzajemnie, ale kiedy upadek nie zakończył się uderzeniem o ziemię, albo nabiciem się na wystające z ziemi pale, zrobiło się ciemniej, a oni nadal osuwali się niżej i niżej, nie znajdując w niczym oparcia. Połamią się! Z pewnością się połamią, a dżin nie mógł używać swojej mocy poza pustynią na tyle sprawnie, by temu zapobiec.

„Zginę!” przeszło przez myśl jednemu i drugiemu, ale już w następnej chwili obaj zawiśli w powietrzu.

- Już wolałem spadać. - jęknął elf wyobrażając sobie najgorsze. Jeśli wiszą nad ziemią... Wiszą i nie widzą na czym... To mogło oznaczać, że mają pod sobą delikatne, cieniutkie i sprężyste linki... Nie, nawet nie chciał kończyć własnych myśli!

- Musimy dostać się na górę. - dżin pewnie wyczuł, o co chodzi i dlatego nie komentował ich sytuacji. Zamiast tego zaczął myśleć nad tym, w jaki sposób mogliby się wynieść z tej dziury bez dna. - Postaram się wbiec po ścianie. Jest stroma, ale z moją szybkością powinno mi się udać osiągnąć cokolwiek.

- Ale ja...

- Nie zostawię cie przecież! - prychnął. - Postaraj się wstać i złapać mnie za szyję. - łatwiej mówić niż zrobić. Lassë niezgrabnie uklęknął nie próbując nawet dotykać tego, co ich ochroniło przed śmiercią i po omacku wyszukał ciało dżina znajdującego się obok. Złapał go mocno, przylgnął całym ciałem po ciepłych pleców i zamknął oczy.

„Uda nam się. Uda nam się!” myślał bez przerwy młody elf i próbował nie udusić swojego potencjalnego wybawcy.

Z dołu doszedł ich jakiś dźwięk przypominający chrobotanie.

- Żywioły, błagam, uciekajmy stąd! - chłopak jęknął w ucho Anisa i zaszczękał zębami. Tym czasem dżin spiął się na całym ciele, odsunął pod jedną stronę tunelu, wziął głęboki oddech i ruszył biegiem przed siebie by po chwili stęknąć, kiedy zmieniał pozycję na poziomom względem ściany wejścia. Tym razem już w myślach błagał Żywioły o pomoc. Nie ważne, które! Ważne żeby słuchały i odpowiedziały. Nie chciał zginąć w niczyjej paszczy. W ogóle nie chciał ginąć, ale już na pewno nie w paskudnej paszczęce śmierdzącej starym mięsem, zgnilizną i kto wie, czym jeszcze.

Ostatecznie był już naprawdę roztrzęsiony, kiedy poczuł dziwne ciążenie w dół. Dżin zwalniał i nawet elf słyszał jak sapie zmęczony.

- Jeszcze troszeczkę! - zawołał błagalnie Lassë i przylgnął mocno do ciała Anisa. Starając się nie przeszkadzać, wyjął strzałę i napiął łuk za plecami mężczyzny. Wycelował w czerwone grono za nimi i wystrzelił. Trafił, a czerwień za nimi zniknęła na chwilę. To jednak nic nie znaczyło. Elf doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Obaj byli przerażeni, kiedy wydostali się z tej matni prosto na świeże powietrze, którego tak im brakowało. Anis był wyczerpany, ale chłopak nie pozwolił mu zwlekać. Złapał go za rękę i podniósł. Oczy Lassë były ogromne, wystraszone. Szczękał zębami i słyszał to złowrogie chrobotanie w dziurze. To było zbyt okropne, by chłopak miał o tym rozmawiać z kimkolwiek, a już na pewno nie wtedy, kiedy był o krok od zgonu ze strachu.

- Chodź, chodź, chodź! - krzyczał. - Nie możemy tu zostać! To... To zaraz wylezie! - ciągnął mężczyznę za sobą, niemal brał go na barana. Dżin był jednak zbyt zmęczony żeby stać prosto, a co dopiero mówić o chodzeniu o własnych siłach. Elf nie zwlekał dłużej. Wziął dżina na plecy nagle czując się wystarczająco silnym, by to zrobić i drżący zaczął oddalać się od miejsca, które wydawało mu się nie tylko pułapką, ale i miejscem gorszym niż ruiny pełne duchów. Chociaż nie należał do najodważniejszych, ale naprawdę wybrałby duchy zamiast tego, co siedziało w tej dziurze, a wiedział dokładnie czym było. Nie chciał jednak nazwać tego po imieniu. To było dla niego za wiele. Zamknął oczy, odetchnął kilka razy i zaczął przyspieszać. Miał wrażenie, że słyszy wściekłe klikanie za plecami, chociaż nie słyszał aby ktoś się za nimi przeciskał przez zarośla. Jeśli krasnoludy ich słyszały... Jeśli ich złapią... Będzie to na pewno lepsze niż skończyć w żołądku tego... tego... czegoś. Nie! Nigdy!

Czuł jednak zmęczenie, kiedy tylko zrozumiał, że jest bezpieczny. Dżin zaczynał mu ciążyć, ale on nadal był tak padnięty... Tak bardzo zmęczony, że zasnął niesiony. Mieli jednak szczęście w nieszczęściu. Oto zaczęło padać, a więc ich zapach zostanie rozmyty, pościg zgubiony, ale oni przemokną. Na ten czas musieli znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, ale gdzie byliby wystarczająco ukryciu przed deszczem, wiatrem, a także wrogiem, który mógłby podejść w chwilki, kiedy oni będą głusi z powodu ulewy.

Elf nie był mistrzem w tej dziedzinie, ale musiał wdrapać się na drzewo, które osłoni ich przed wszystkim. Wybrał więc takie, które pozwalało się wspiąć, a także wyglądało na bezpieczne do siedzenia na nim, lub spania, jak miało to miejsce w przypadku Anisa. Był przy tym bardzo wybredny, ale ostatecznie udało mu się zwrócić uwagę na jedno z wyższych, liściastych. Tak, to musiało być to.

Zatrzymał się i zdjął sobie z ramion nieprzytomnego we śnie mężczyznę. Posadził go i wiedział doskonale, że nie ma innego wyjścia, jak radzić sobie całkowicie sam. Dżin mu nie pomoże. W takiej sytuacji, obwiązał towarzysza liną i trzymając jej koniec, wdrapywał się powoli, ale coraz wyżej. Na tym przynajmniej się znał. Potrafił ocenić, jak wysoko musi wyjść żeby czuć się bezpiecznie, móc uciec w razie potrzeby, nie być widzianym z dołu. To była już łatwizna, bo wystarczyło się wygodnie rozłożyć i ciągnąć. Z całych sił ciągnąć za linę unosząc ciało dżina. Ileż on ważył?! Ileż ważył! To było okropne zadanie. Wciągać nieprzytomnego mężczyznę te kilkanaście metrów w górę, a później ułożyć go na gałęzi i przywiązać żeby nie spadł. Jakież mieli szczęście, że przed wyruszeniem w podróż, Otsëa zaopatrzył kochanka we wszystko, co może się przydać. Mieli wszystko. Nawet najdrobniejsze rzeczy, pozornie zabawnie niepotrzebne, ale w rzeczywistości niezbędne. Bard znał się na pakowaniu. Od tylu lat bezustannie był w drodze, że doskonale wiedział co jest mu niezbędne. Jemu i innym.

Gdyby teraz był z nimi. Gdyby tylko Otsëa był z nimi... Na pewno zabiłby to, co in zagrażało jeszcze chwilę temu, pozbyłby się krasnoludów, wiedziałby jak należy zacierać ślady.

„Jestem od niego uzależniony” powiedział do siebie w myślach. „Nie potrafię żyć bez Otsëa. Jak ja w ogóle przeżyłem tyle lat bez niego?” miał teraz jednak więcej ważniejszych spraw na głowie niż tęsknota.

Starając się tak, jak to tylko było możliwe, chłopak zbudował nad przyjacielem, bo tak należało myśleć już o Anisie, prowizoryczny dach poprzez związanie gałęzi nad głową nieprzytomnego. Pogłaskał go przy tym po miękkich, rudych włosach, jakie dżin wybrał na element swojego ciała. Tak dobrze się spisywał, tak wiele z siebie dawał, a przecież wcale nie musiał. Elf jakoś by sobie poradził, a jednak Anis bez przerwy biegał, bez przerwy pomagał Lassë przemieszczać się z miejsca na miejsce, szukać sojuszników. Zasługiwał na odpoczynek. Naprawdę porządny pozwalający na nowo zebrać siły. Stres nikomu nie służył, a oni już od dłuższego czasu mieli na karku same problemy. Zresztą elf również był już zmęczony i marzył o prawdziwym odpoczynku, relaksie, spokoju i szczęściu. Niestety, na to nie mógł liczyć jak długo wszystko układało się tak, a nie inaczej. Jak miał w ogóle się przygotować na to, co dalej miało nastąpić aby w końcu mógł rozkoszować się tym, czego pragnął – kochankiem, słońcem, świeżą wodą, zapachem roślinności. Nie chciał zamieniać się w nudną babę, niemal uciążliwą żonę, wiedział od jak wielu lat Otsëa podróżował, zdawał sobie sprawę z tego, że bard nigdy nie zrezygnuje z życia w drodze, ale i tak pragnienia elfa były nadal przyjemne, ponieważ świadczyły o pewnej stabilności, której teraz nie miał nawet w najmniejszym stopniu. Ciągle w drodze, ciągle coś się działo, mogło w każdej chwili skończyć się czymś okropnym, może nawet śmiercią.

- Nie, nie umrzemy. Jesteśmy kimś więcej, jesteśmy niezwyciężeni.

- Kogo okłamujesz? - usłyszał niepewny jeszcze głos mężczyzny – I czemu nie mogę się podnieść?

- Ach, to. - elf dopiero teraz zrozumiał, że to trochę dziwne przywiązywać kogoś do gałęzi, więc w konsekwencji, zarumienił się mocno. - Straciłeś przytomność, zaczęło padać, więc wyciągnąłem cię na drzewo, a żebyś nie mógł spaść, przywiązałem cię. Dla bezpieczeństwa. - podkreślił i napotkał niedowierzające spojrzenie dżina. - Naprawdę! - pisnął Lassë jeszcze bardziej zestresowany niż wcześniej samą świadomością, że musi pomóc przyjacielowi i nie pozwolić aby ich znaleziono, porwano, zabito, zjedzono.

- Powinieneś się przespać, prawda? Elfy nie śpią tak jak inni, potrzeba wam słońca, ale tutaj go nie masz. Za dużo drzew, za dużo lasu.

- Więc się dobraliśmy, nie sądzisz? Obaj unikamy odpoczynku i dajemy z siebie za dużo. Więc? Może obaj odpoczniemy, co? Ja przywiązany, ty śpiąc po swojemu.

- Odpowiada mi to, jeśli tylko wypoczniesz żeby nadal móc biegać. No i nosić mnie, bo przecież samemu byłoby ci zbyt łatwo. - uśmiechnął się lekko do towarzysza i zamruczał niezadowolony, kiedy deszcz się nasilił. Lassë wcisnął się pod zrobienie dla dżina zadaszenie i rozsiadł w miare wygodnie. - Ciiii... - szepnął nagle nieruchomiejąc. Przez szum wiatru i deszczu przedzierały się odgłosy niezgrabnych kroków. Nie, to nie była jedna osoba, to nie była żadna potworna istota, a elf mógł przysiąc, że słyszy także chrumkanie. A więc znaleźli ich mimo deszczu? Niemożliwe! To musiał być przypadek.

Mimo wszystko ich serca przyspieszyły, wstrzymali oddechy i przestraszeni patrzyli, jak z zarośli wyłaniają się krasnoludy. To była inna grupa niż poprzednio, zupełnie inna. Miała ze sobą wieprze, które przypominały ogolone dziki i wyraźnie wydawali się zagubieni, co pozwalało wierzyć, że nie zdołają na nich wpaść także, kiedy skończy padać i zapachy będą tonąć w błotnym, deszczowym swądzie, aromacie drzew i krzewów, słodkiej trawy. Uciekinierzy nie odezwali się ani słowem. Obserwowali i kłócili się ze swoimi myślami, jakby to mogło coś zmienić, albo naprowadzić ich na ostateczne rozwiązanie. Ale czy jakiekolwiek istniało? Najgorsze było jednak niebezpieczeństwo, że krasnoludy znajdą sposób by odnaleźć inne dżiny i spróbują szczęścia łapiąc innego z nich.

Nie. Nie dopuszczą do tego. Mały Devi byłby wściekły, gdyby coś podobnego się wydarzyło. Pewnie sam chciałby ratować tę rasę przed kolejnym zagrożeniem. Przecież taki właśnie był. Na myśl o nim, elf się uśmiechnął i pokręcił głową. To były mimo wszystko dobre myśli. O bliskiej osobie, o kimś kto potrafił zmienić cały świat tej małej grupy podróżników. Jedno dziecko, a ileż im dawało.

- Robię się sentymentalny. Tęsknię za nimi, jak za domem. - powiedział szeptem do Anisa wiedząc, że ten doskonale go zrozumie i rzeczywiście tak było, bo rudzielec uśmiechnął się kiwając głową. Zabawne jak wiele zmieniło się, od kiedy poznali siebie nawzajem. Świat nabrał barw, mimo że okazał się niebezpieczny stojąc na skraju nowej Wojny Ras.

niedziela, 1 czerwca 2014

08/06/2014

PRZEPRASZAM! NOTKI NIE BĘDZIE TAKŻE W TYM TYGODNIU.

Studia dają w kość, a praca licencjacka nadal ssie =3= Nigdy więcej studiów językowych, a już na pewno w przypadku niechęci do języka, jak to jest teraz ze mną i z tym głupim francuskim =3=