niedziela, 31 sierpnia 2014

108. I wtedy zapadła cisza...

Ostatecznie Lassë położył się na trawie i zamknął oczy wsłuchując się w siebie, w to, czego nie mógł usłyszeć nikt inny – w krzyki, niemal wrzaski, szepty, niespokojne głosy, zapach śmierci i krwi.
Oszalał. Był tego pewny! Miał schizofrenię i powinien się leczyć zanim stanie się niebezpieczny dla otoczenia. Leki na pewno zagłuszą to, co działo się w jego głowie. Pomogą mu.
- Kogo ty oszukujesz? - mruknął do siebie i otworzył oczy przewracając się na bok. Wrzasnął, kiedy jego spojrzenie zetknęło się z innym, czarnym jak noc, a coś ostrego wbiło się w jego nos pod wpływem nacisku spowodowanego zmianą pozycji. Staruszkowie siedzący nieopodal poderwali się wystraszeni jego krzykiem. Szybko jednak uznali go za nieszkodliwego i niepotrzebującego pomocy, więc wrócili do swoich zajęć, które miały wyprowadzić ich ze stanów przedzawałowych, w jakie wpędził ich Lassë.
Tymczasem chłopak odskoczył szybko od czarnego paciorka, który z dalszej odległości okazał się mieć kształt czarnego ptaka. Ptaka? Nie! Kruka! Nazywajmy rzeczy po imieniu! To był kruk! Duży, masywny, o mocnym karku, ciemnoszarym dziobie i oczach, jak guziczki pluszowego misia.
Chciał odetchnąć z ulgą, powiedzieć do siebie „to tylko kruk, tchórzu”, ale nie potrafił. To nie był TYLKO KRUK! TYLKO KRUKI nie siedziały tak blisko ludzi! Nie gapiły się na nich! Uciekały, kiedy ktoś wrzasnął im w dziób! Nie, to na pewno nie był jakiś pieprzony TYLKO KRUK!
- I czego się gapisz, jak ciele?!
- O matko, gadający kruk! Popieprzyło mnie! Odwaliło mi! Muszę się leczyć! - jego panika sprawiła, że starzy ludzie siedzący na ławeczkach pod drzewami przewrócili oczyma uznając, że rzeczywiście przydałby mu się lekarz, prawdziwy specjalista chorób psychicznych.
- Tak, odwaliło ci, jesteś totalnie, zdrowo pochrzaniony, a teraz zamknij tę urodziwą mordę i słuchaj. - widział ktoś, kiedyś takiego opryskliwego kruka? Co z tego, że opryskliwy! Widział ktoś, kiedyś gadającego kruka?!
Lassë rozejrzał się, ale nie zauważył żadnego zainteresowania jego sytuacją ze strony ludzi.
- Kiedy skończysz przeżywać „gadającego kruka” polecam posłuchać, co mam ci do powiedzenia, moje ty słoneczko przyćmione. - gderał dalej kruk. - Tak się składa, że czuję napór mocy i nie mam wiele czasu. Ta wiedźma nie ma ze mną szans, ale i tak jest jak cierń wbity w dupę. Ogólnie sprawy mają się tak, że przysłał mnie tutaj twój kochaś i drogo za to zapłaci, ale przyda mi się jego łuska. Szlag! Już tu jest! Ruszaj dupę i chodź szybko za mną! - rozkazał kruk i na swoich szarych nóżkach zaczął skakać w stronę zarośli, które teraz były tylko pozbawionymi kwiatów kulami zieleni.
- Mam iść w krzaki za gadającym krukiem? To chyba jakaś kpina.
- Możesz też zostać w tym miejscu, a ja chętnie wydłubię ci szponami oczy żeby przeboleć utratę smoczej łuski, więc lepiej rusz dupę i wchodź w te pieprzone krzaki!
Lassë uznał, że jeśli ma mówić sam do siebie, tak jak pewnie miało to miejsce w tej chwili, to lepiej będzie ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami. To było zapewne największą głupotą, jaką w życiu zrobił, ale było za późno. Usiadł w krzakach próbując nie myśleć o robalach, jakie zaraz go oblezą.
- A teraz szybko. Jestem krukiem... - spojrzenie chłopaka świadczyło o oczywistym braku zaskoczenia, co kruk pozwolił sobie skomentować krótkim „nienawidzę cię!”. - Mój lud nazywa takich jak ja Skoczkami, ponieważ potrafimy przemieszczać się między realnymi światami. Jeśli w twojej podświadomości lub świadomości powstanie jakiś świat, jest dla mnie wystarczająco realny bym się do niego dostał. Dlatego jestem tutaj. - widząc nic nierozumiejącą minę Lassë wyjaśnił znużonym głosem. - Jesteś w swojej własnej łepetynie zamknięty w niej przez jakąś pieprzoną wiedźmę, która wepchnęła ci w łeb to wszystko. Cały ten chrzaniony świat. Zapieczętowała niektóre twoje wspomnienia, by nie sprowadziły cię z powrotem, a teraz ja muszę sobie z tym jakoś poradzić i pomóc ci wrócić.
- Teraz mam pewność, że mi odwaliło i to przez tą grę. - Lassë skrzywił się czując obrzydzenie do samego siebie. Chory psychicznie powinien poszukać pomocy zanim stanie się niebezpieczny, a on nie miał nawet nikogo bliskiego, kto pomógłby mu wrócić do zdrowia.
- Nie interesuje mnie co myślisz, jak długo dostanę swoją zapłatę, więc potrzebuję twojej krwi.
- Że co?! - chłopak wytrzeszczył oczy. A więc tak skończy? Jako wariat, który popełnił samobójstwo w krzakach?
- Muszę wiedzieć, co zapieczętowała w tobie wiedźma. - powiedział znudzony wyraźnie kruk. - Wiem, że odczuwasz pustkę, szukasz czegoś po omacku, coś ci umyka. - z każdym słowem chłopak był bardziej przekonany o tym, że jest kandydatem na samobójcę, który powinien się leczyć. Kruk mówił to, o czym on myślał od feralnej pobudki dwa dni temu. Chyba dwa... A może minęło już więcej czasu, ale on stracił rachubę?
- Moja krew...
- Muszę wypić jej przynajmniej łyk. Jest źródłem połączenia. Jeśli się nie zgodzisz sam cię dzióbnę i to tak, że będzie cholernie bolało. Nie wierzysz?
- Raczej czekam aż mi się poprawi i nie będę już taki walnięty. Wtedy pobiegnę do szpitala i powiem żeby mnie zamknęli.
- Skoro tak mówisz... - głos kruka zabrzmiał obojętnie, a już w następnej chwili jego dziób zostawił paskudną, bolącą ranę na ramieniu chłopaka. Lassë pisnął przerażony, ale ptak trzymał mocno, jakby chciał się wgryźć pod skórę. Wydawał się chłeptać krew, jak pies, a odgłos był tak okropny, że Lassë czuł wzbierające mdłości. Był przy tym tak przerażony, że nie potrafił zmusić się do skoordynowanych ruchów, które miałyby mu pomóc pozbyć się agresora. Obawiał się najgorszego, gdyż po chwili ręka zdrętwiała i stracił w niej czucie. Nie mógł nią nawet poruszyć, kiedy w końcu kruk odpuścił, a wtedy zrobiło mu się tak niedobrze, że wyrzucił z siebie śniadanie prosto na trawę przy niewielkim pniu krzewu. Jego głowa pulsowała bólem o wiele mocniej, niż w czasie przenoszenia się z dżinem z miejsca na miejsce. To było okropne! A strach jaki czuł przed chwilą? Był większy niż w czasie, kiedy Otsëa był umierający!
Otsëa...
Lassë uświadomił sobie nagle, że to imię wypełnia pustkę jaką czuł do tej pory. Imię, które zapomniał. Nadal nie mógł przypomnieć sobie twarzy, ale imię sprawiło, że ciepło rozlało się po jego ciele. Otsëa... To on sprowadził kruka! On i Jean-Michael!
Kolejna potworna fala mdłości, kolejne wymioty i teraz chłopak był już w stanie skojarzyć imię z twarzą. Z przystojną, młodą twarzą jasnowłosego mężczyzny o przenikliwym, inteligentnym spojrzeniu i tatuażach. Otsëa, który był jednocześnie ironiczny i twardy, czuły i opiekuńczy, pełen pozytywnej energii i optymizmu, miał pesymistyczne nastawienie do wszelkich podejmowanych przez innych działań...
- O... Otsëa. - powiedział głośno ocierając usta ramieniem.
- A więc przypomniałeś sobie, co? Nie jest to twoją zasługą! Niemal zwichnąłeś mi dziób, kiedy się wyrywałeś! - kruk warknął na niego.
- Ta wiedźma... - wysapał chłopak – Chodzi o królową, prawda?
- A skąd ja mam u licha wiedzieć?! Jestem Skoczkiem, a nie wyrocznią! Ale musisz wiedzieć, że tam czas płynie inaczej niż tutaj. Nawet trzy razy szybciej, więc jestem już zmęczony przyjacielskimi rozmowami z tobą! Przygotuj się na potworny ból, po którym wrócisz do siebie. - to nawet nie było ostrzeżenie, ale oświadczenie, na które Lassë nie mógł nawet zareagować.
Określenie „potworny ból” nawet w połowie nie oddawało tego, co teraz działo się z ciałem Lassë. Każda komórka jego ciała była rozrywana na atomy, składana i ponownie niszczona, jego wnętrze przestawało istnieć i znowu wracało, jakby palono duszę. To samo działo się z umysłem, nie w sensie materialnym, ale psychicznym. W rzeczywistości leżał na ziemi tam, gdzie się ukryli z krukiem, rzucał się konwulsyjnie sztywny, zapieniony, blady. Nie krzyczał głośno, chociaż całym sobą wrzeszczał bezgłośnie i był przekonany, że robi to naprawdę. Ból. Ból był wszystkim, wypełniał jego świat i trwał w nieskończoność. Jeśli to możliwe, był coraz intensywniejszy i teraz Lassë cały był krzykiem i bólem. Niczym więcej. Jego ciało w świecie, we którym spędził ostatnie dni, w którym zamknęła go wiedźma, powoli znikało. Kawałek po kawałku, cząsteczka po cząsteczce, komórka po komórce.
Kiedy odzyskał jakiekolwiek czucie, był kłębkiem rozdygotanych nerwów, które drżały nie pojmując co się działo. Wszystko go bolało, oczy wydawały się płonącymi kulami, język był ogromny i suchy. Potrzebował wody, niemal dusił się suchością w ustach.
Poczuł jej słodki chłód na ustach, łapczywie wpił się w nią jakby była ustami kochanka. Pił i pił, a kiedy się skończyła zadrżał pragnąc więcej. Ale nie dostał. Poczuł ją za to na całym ciele, kiedy rozlewała się po nim studząc płomienie, jakie wydawały się go otaczać. Sprawiała przyjemność, pozwalała mu powoli koncentrować myśli na czymś innym niż bólu, o ile mógł nazwać bólem to co czuł teraz.
- Jedna łuska! - usłyszał głos, który świadczył o tym, że powoli odzyskiwał zmysły. Docierały do niego dźwięki, zaczynały także zapachy. Nieprzyjemne wonie pola bitwy. Nie miał tylko sił by otworzyć oczy i upewnić się gdzie jest teraz. - Jedna łuska to za mało! Jestem niemal nieprzytomny ze zmęczenia! - narzekał znajomy głos, którego Lassë nie słyszał nigdy na własne uszy. Kruk...
I rzeczywiście. Kruk leżał na ziemi obok niego i przez szparki ledwie otwartych oczu wpatrywał się w swoich zleceniodawców, którzy starali się zadbać o swojego przywróconego światu przyjaciela, a jego mieli w nosie.
Otsëa starał się nie dotykać elfa nawet palcem, chociaż miał ochotę uściskać go z radości. Przez ostatnie dni jego kochanek był nieprzytomny, ledwie oddychał. Takim zastał go po przebudzeniu któregoś dnia i nie mógł obudzić, był bezsilny. Wezwał Jean-Michaela, który robił co w jego mocy, ale nie mógł nic poradzić. To Earen naprowadził ich na królową, na wiedźmę udającą człowieka, która stała u boku szalonego, ludzkiego króla. Wiedzieli, że nie będzie stać bezczynnie i przyglądać się klęsce, więc najwyraźniej postanowiła zaatakować. Tylko dlaczego wybrała Lassë? Dlaczego wybrała tego, od którego wszystko się zaczęło? To nie dawało im spokoju, ale istotniejsze było to, co działo się z elfem. Jean-Michael rozmawiał z innymi magami, przyprowadzał jednego po drugim do namiotu, w którym tkwił ledwie żywy elf. Dopiero kiedy wszystko zawiodło pozwolił dopuścić do siebie myśl o Krukach, chociaż była to myśl równie nieznośna dla niego, co dla innych. Kruki były szarlatanami i chociaż miały moc, wykorzystywały ją do złych celów. Były magicznymi naciągaczami, pasożytami. Były sępami magii, a najłatwiej było ich znaleźć w miejscach, gdzie ścielił się trup, jako że żerowały na unoszących się nad ziemią duszach. To z nich czerpały moc, a ten, który zgodził się im pomóc odpowiadając na wołanie okazał się nie lepszy od innych. Zażądał smoczej łuski wiedząc kim jest Otsëa. Łuska smoka obumiera, kiedy zostanie oddzielona od ciała, ale nadal posiada moc zapewniającą nienaganną ochronę przed ciosami.
Czy to była wielka cena za sprowadzenie Lassë? Bynajmniej. W prawdzie łyska odrastała przez jeden wiek, a miejsce jej braku było narażone na zranienia i bardzo delikatne, mogło przyczynić się do śmierci smoka, to Otsëa postanowił oddać ją bez mrugnięcia okiem. Teraz rzucił ją na leżącego na ziemi Kruka i skupił się na opiece nad elfem. Jego ramię krwawiło obficie w miejscu, gdzie do połowy przemieniony wyrwał łuskę z ciała.
- Lassë? - zapytał szeptem i dostrzegł drgnięcie ciała elfa. A więc go słyszał. To dobrze. To dobry znak, który obiecywał powrót do minimalnej chociaż sprawności. Teraz Otsëa mógł także znowu uczestniczyć w walkach, które trwały bezustannie, jako że łowca nie zabił jak dotąd króla, zaś Earen nie wyruszył w drogę.
- Lassë, już jesteś w domu. - powiedział cicho przy uchu elfa – Już jesteś z nami, odpoczywaj i nabieraj sił. Nigdzie się nam nie spieszy. - chłopak nawet nie próbował mu odpowiedzieć jakby nie pamiętał w jaki sposób się to robiło. - Ty, Kruku! - rzucił do siedzącego w tej chwili osobnika, który spojrzał na niego czerwonymi oczyma i odgarnął do tyłu splecione w warkoczyki, długie i czarne jak noc włosy o śnieżno białych kilkucentymetrowych końcach.
- Ależ nie, nie musisz być tak cholernie uprzejmy. Nic mi nie jest, już odzyskuje siły. - warknął Kruk. - Chcesz coś wiedzieć? Zapłać! Swoją robotę wykonałem, więc jeśli nie masz zamiaru zatroszczyć się o mnie, to udawaj, że już się stąd wyczołgałem!
- Od kiedy Kruki tego potrzebują? - Jean-Michael uniósł brew patrząc na szarlatana, który podnosił się chwiejnie.
- Od kiedy durne elfy pakują się w kłopoty, a później stawiają cholerny opór, kiedy chcę je wyciągnąć z gówna! - rzucał uprzejmościami. - Kiedy dojdzie minimalnie do siebie, powiedzcie mu, że za utrudnienia roboty powinienem mu wydłubać oczy i się nimi posilić! Podobno mają właściwości pomagające skupiać energię! - wydusił z siebie i uderzył kilka razy pięścią w pierś by pomóc sobie w oddychaniu.
- Jeśli znajdziesz przywódcę ifrytów, on może jeszcze jakoś ci się odwdzięczy. - mruknął obojętnie Otsëa, który znowu poił kochanka świeżą wodą. - Ale nie liczyłbym na cuda. Swoją zapłatę odebrałeś, tak jak się umawialiśmy.
- Zeżrę twoją duszę, kiedy zginiesz w walce w tej wojnie! - warknął na odchodnym Kruk i ruszył szukać ifryta, który mógł mu jakoś wynagrodzić podjęty trud ratowania elfa.

niedziela, 24 sierpnia 2014

107. I wtedy zapadła cisza...

Kociaki, trochę wiary we mnie i moje opko ;)

Myśl, która bezustannie wymyka się świadomości... Twarz, której kontury są tak zamazane, że nie sposób jej rozpoznać... Imię, którego język nie jest w stanie wymówić...
- Kim ty właściwie jesteś? - Lassë zapytał sam siebie siedząc rozparty na ławce i z zamkniętymi oczyma absorbując ciepłe promienie słońca całym ciałem. Słońce pozwalało mu się skupić, oświetlało podświadomość tak, by była widoczna dla siłującej się z zapomnieniem świadomości. To dzięki temu ciepłu i naturalnej sile chłopak był w stanie dotrzeć do leniwie formującego się w myślach imienia i rozmazanego obrazu mężczyzny. Wszystko było jeszcze niewyraźne, ale czuł, że jest bliski osiągnięcia sukcesu. Ile czasu dokładnie potrzebował?
- Przepraszam, ale tutaj nie wolno spać. - Lassë poczuł dłoń na ramieniu i podskoczył słysząc obcy, męski głos. Speszony i trochę wystraszony spojrzał w ciemne oczy funkcjonariusza policji.
- P... Przepraszam - zająknął się. - ale nie spałem. Myślałem, a kiedy zamknę oczy jest mi łatwiej skupić myśli. - pospieszył z wyjaśnieniem.
- No, skoro tak, to ja przepraszam. - policjant skinął głową przepraszająco.
- Nie, nie! Nic się nie stało, a i tak powinienem już wracać do pracy. - chłopak wzdrygnął się słysząc nieludzki krzyk, jakby zaraz przy uchu. Jego serce zaczęło pędzić jak szalone, oddech przyspieszył, ale policjant nie zareagował jakby wcale tego nie usłyszał. Lassë rozejrzał się i zadarł głowę do góry, kiedy głośny skrzek rozległ się nad nimi.
- Te gawrony są z miesiąca na miesiąc coraz bardziej irytujące. - zagaił mężczyzna widząc, że chłopak szuka źródła dźwięków, które wdarły się w ich rozmowę. - Ludzie boją się, że niedługo zaczną atakować ludzi bo robią się coraz bardziej bezczelne.
- Tak, są trochę przerażające. Lepiej już pójdę zanim, któryś uzna, że stanowię łatwy cel. - zdobył się na uśmiech, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. Może zaczynał wariować? Naprawdę wydawało mu się, że słyszy wrzask. No i ten ptak przelatujący nad nim przed chwilą wydawał się w niego wpatrywać. Co za głupota! Za dużo czasu spędzał przy pracy nad grą. Nic dziwnego, że mu odwalało! - Do widzenia i przepraszam za kłopot! - powiedział całkiem szczerze żegnając się z miłym policjantem. Oddalił się na kilkanaście metrów i przyspieszył. Nie wiedział gdzie mu się spieszy, ale niewątpliwie mu się spieszyło.
Może to znak? Powinien wrócić do domu i znaleźć miejsce dla... kruka w swojej grze? Czym właściwie różni się kruk od gawrona? „Poza epickością i legendami?” zapytał siebie w myślach. Nie! Głupota! Kruk zupełnie nie pasował do jego gry! Byłby zgrzytem, a przecież dla Lassë ta gra miała być dziełem życia! Już nawet nie pamiętał, kiedy zaczął nad nią pracować, ale starał się, składał ją kawałek po kawałku, projektował bohaterów. Oddał tej grze całe serce!
„I wtedy zapadła cisza...” powiedział w myślach tytuł swojej gry i zawahał się. Co to oznaczało? Dlaczego był właśnie taki? Dlaczego 'I wtedy zapadła cisza'? Coś go w tym tytule niepokoiło. Nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia.
- Jestem zmęczony, powinienem się położyć! - mruknął do siebie głośno i skierował się w stronę domu. Uznał, że zje coś porządnego, poogląda telewizję i położy się wcześnie żeby móc później od rana pracować nad grą. Jeden dzień odpoczynku na pewno dobrze mu zrobi!
Uśmiechnął się do dzieci sąsiadów, które bawiły się na podwórku. Odpowiedziały tym samym i pognały za szczeniakiem, który gonił piłkę. On tymczasem zniknął szybko za drzwiami swojego królestwa i poczuł, jak niepotrzebne myśli uciekając z jego głowy, jak z dziurawego wiadra.

W rzeczywistości dzień był dłuższy niż mu się wydawało. Po szybkim śniadaniu oglądał głupie seriale o superbohaterach w telewizji, które choć idiotyczne to jednak zdołały go wciągnąć. Później przygotował na szybkiego obiad i chociaż nie wkładał w tę pracę tak wiele wysiłku to i tak oblizał się czując przyjemny zapach zupy z kiszonych ogórków. Najedzony czuł się tak rozleniwiony, że znowu rozsiadł się na sofie i namiętnie oglądał programy kryminalne. Niestety, i one się skończyły, a Lassë nadal miał pełno sił i zaczynał się nudzić. Zabrał się za sprzątanie, wyniósł śmieci, zapragnął wyjść z domu i znowu poczuć tę wypełniającą całe jego jestestwo wolność. Nie dał się dłużej prosić pragnieniu. Wybrał się na niedługi spacerek mijając biegających dla podtrzymania kondycji ludzi. Postanowił jednak wrócić, kiedy uznał, że niedługo zacznie się ściemniać. Wziął szybki prysznic, przebrał się w piżamę i znowu coś obejrzał zanim położył się spać. Dzień jak większość dni zwyczajnych ludzi. Nic szczególnego, nic interesującego. Aż dziw, że w ogóle mógł zasnąć po takim nieróbstwie, ale pod kołdrą było tak przyjemnie, tak ciepło i miękko... Tak sennie.

Tonął w ciemności. Całkowitej, nieprzewidywalnej, otulającej go jak kołdra, dokładnie i ciepło. W taki sposób, że nie chciał się budzić, nie chciał nawet jej przenikać, bo i po co? Tak było dobrze. Było idealnie. Tylko to irytujące poburkiwanie, które wydawało się do niego docierać zza bariery ciemności. Głosy, to na pewno były głosy. Zaniepokojone, ale niewyraźne. Co mówiły? Czy to coś ważnego? Jakaś znajoma melodia dotarła do jego uszu. Bardzo znajoma. Czym była? Jego imię. Tak, słyszał wypowiadane z niepokojem swoje imię.
- …Lassë... - teraz słyszał to wyraźnie. Głosy rozmawiały o nim. Co chciały? Dlaczego właśnie o nim?
Jego ciekawość wzrastała, więc pozwolił sobie słuchać tej znajomej melodii słów i wyławiać z niej słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Na pewno dowie się, co takiego chcieli ci, którzy o nim rozmawiali. Jeszcze dwa razy usłyszał swoje imię zanim zaczął rozumieć krótkie, jednosylabowe słowa. Wiedział, że to dobry znak, że zaraz będzie rozumiał więcej. Zupełnie jakby ciemność zrzedła i przepuszczała do swojego wnętrza nie tylko szarość, ale także słowa chłopak tak bardzo chciał usłyszeć.
„Więc?” zawisło w powietrzu w formie pytania.
„Nie mogę. Nie je... w ...nie. Moja moc to za ma...” padała wybrakowana odpowiedź, jakby płyta była zepsuta i przycinała się, ślizgała.
„Jak to wo...le mo...liwe? Jes... naj...il...!”
„Ona jest... Nie mamy wy...a. Musimy...” Lassë wysilił się jeszcze bardziej. Coraz mniej rozumiał, a przecież działo się coś ważnego! Może znajdował się we śnie, ale czy ludzie nie mówili, że właśnie w ten sposób poznają tajemnice przyszłości?
„Jestem samoukiem.” w końcu usłyszał dokładniej wypowiadane słowa „Nie uczyłem się, nie potrafię. To nie takie proste, więc nie mamy wyjścia. Oni są nam potrzebni. Próbowałem wszystkiego i nie pomaga.”
„Twoja magia...”
„Jest do niczego. Jestem wioskową wiedźmą, nie oszukujmy się!”
„Tak więc...”
„Tak więc musimy go tutaj sprowadzić.”
„To szarlatani!”
„To Kruki”
Lassë w końcu zrozumiał, że znowu myśli o swojej grze. Znowu wypełnia mu ona wszystkie myśli i sprawia, że śni o tym, co jego umysł chce by stworzono.
„Tylko Kruk może coś zdziałać!” mała wojna głosów toczyła się dalej, a on wsłuchiwał się w nią z zainteresowaniem by o niej nie zapomnieć, by mógł ją przenieść na grę. „To oszuści, nawet ja się na nich natknąłem, ale tylko oni są w stanie przedrzeć się przez nią i dotrzeć do niego. Widzisz, w jakiej sytuacji jesteśmy!”
„Nie znajdziemy ich na czas”
„Nie musimy. To one znalazły już dawno nas. Kruki są jak sępy. Unoszą się wokół padliny, ale dla Kruka padliną są dusze.”
„Więc chcesz powiedzieć, że...”
„Że one są w pobliżu. Musimy tylko znaleźć Kroczącego. On jeden może pomóc. Przykro mi, Ot-”
Pisk, jaki nastąpił był okropny, nie do wytrzymania. Lassë zasłonił uszy krzycząc z bólu. Ten dźwięk był jak igła wybijająca mu się w mózg prosto przez ucho. Bolało, miał wrażenie, że z uszu leci krew i galareta mózgu.
Gwałtownie otworzył oczy i nieprzytomny usiadł na twardej podłodze. Jego budzik dzwonił nieubłagania, denerwująco. Chociaż Lassë nie działa się krzywda, miał wrażenie, że mdli go od intensywności i monotonności dźwięków wydawanych przez budzik. Musiał zmienić to pikanie na melodyjkę, inaczej zwariuje!
Spojrzał na zegarek wstając powoli. Była już 8, jak to możliwe, skoro dopiero się kładł spać? Jak ta noc szybko minęła! To niesprawiedliwe. No i ten ból głowy, rwący, dokuczliwy, z jakim otworzył oczy. Nie było to raczej spowodowane upadkiem z łóżka, a przynajmniej nie sądził by tak było. Nie był jednak pewny, czy wolałby guza czy to łupanie, jakby jego głowa była orzeszkiem, który zaraz pęknie na pół.
- Nie chcę się podnosić! - jęknął wczołgując się na łóżko i otulając pościelą dokładnie. Każdy czasami mówił do siebie, a już na pewno w takiej sytuacji, więc tego dnia machnął na to ręką. Miał męczącą noc, kiepską pobudkę i poranek zapowiadał się nie lepiej! - Dlaczego akurat ja?! - wzdychał boleśnie dalej i próbował ułożyć się w taki sposób, żeby nie odczuwać rwania w połowie głowy, które brało swój początek przy lewym oku. Ostatecznie położył się na boku i zapatrzył na swoje szkice. Były mu tak niesamowicie bliskie, że niemal odczuwał ból tego przywiązania. Ta gra była jak rodzina, znał każdą postać jak samego siebie, a może nawet lepiej niż siebie.
Pomyślał o krukach, które dzień wcześniej tak dały mu się we znaki, że śnił o nich w tej ciemności, w której się znalazł. Kruki. Szarlatani. Naciągacze. Może to był całkiem niezły pomysł? Przecież on zaproponował Kruki, a tamten mu odpowiedział. Kim był „tamten”? Dopiero teraz Lassë zaczął się zastanawiać do kogo mógł należeć ten głos, który z jakiegoś powodu kojarzył mu się z... z myślami, których nie potrafił znaleźć. Rozumiał za to, że to ktoś ważny. Właściciel tego głosu nie był byle kim.
Ale w takim razie kim?
- Muszę cię znaleźć i zacznę szukać od kruków! - postanowił wstając i zbierając się powoli do wyjścia z domu. Nie wierzył w cuda, ale może warto ten jeden raz zaufać snom, nawet jeśli były męczące? - To szarlatani, ale nie mamy wyjścia, czyż nie? - zażartował jakby naprawdę rozmawiał z tym, kogo szukał od wczorajszego ranka, z osobą bez kształtu i imienia, ponieważ wszystko skryło się w podświadomości i nie chciało jej opuścić.
Naprawdę na to liczył i im bliżej był drzwi, tym większą radość odczuwał. Świeże powietrze sprawiało mu rozkosz, jakby był z nim połączony. Zupełnie jak poprzednio, wyjście wiązało się z bliskością natury, z siłą, która mogła pchnąć jego umysł dalej niż do tej pory. Nie zdecydował się jednak na to samo miejsce, co ostatnio. Z jakiegoś powodu nie chciał znowu natknąć się na tamtego policjanta. Czy to na służbie czy też po niej. Dlaczego? Nie miał pojęcia. Wczoraj wydawało mu się, że mężczyzna jest miły, ale dzisiaj coś mu w nim nie pasowało. Był kapryśny, zdawał sobie z tego sprawę, ale także nie mógł nic na to poradzić.
Wchodząc do parku zamknął na chwilę oczy i pozwolił żeby jego krokami pokierował przypadek. W ten właśnie sposób chciał wybrać dalszą drogę. Okręcił się wokół własnej osi i liczył kroki. Dokładnie jedenaście. Później uchylił powieki i odważnie spojrzał przed siebie.
- A więc pod staw. - powiedział szeptem, by nikt nie słyszał, że to robi. Nie chciał wyjść na większego dziwaka niż jest.
W pobliżu niewielkiego, raczej zadbanego stawu siedziały starsze osoby. Siwe babcie, dziadkowie o laskach. Nikt nie zwracał uwagi na młodego chłopaka, który usiadł na trawie i zapatrzył się w wodę, jakby ona mogła udzielić mu odpowiedzi na wszystkie pytania. Może naprawdę je znała, tylko on nie rozumiał, co do niego mówiła?
Szaleństwo. Gdyby ci staruszkowie, którzy go otaczali wiedzieli o czym myśli na pewno uznaliby, że powinien szybko rozpocząć leczenie.
Roześmiał się cicho myśląc o tym i śledził spojrzeniem ruchy popychanej wiatrem powierzchni wody.

niedziela, 17 sierpnia 2014

106. I wtedy zapadła cisza...

Lassë zadrżał z zimna. Miał wrażenie, że jego oddech zamienia się w parę, z nosa zwisają sopelki lodu. Jego skóra piekła, całe ciało było skostniałe i niezdolne do ruchu. Trząsł się, co było normalnym odruchem mającym rozgrzać przemarznięte członki i spięte mięśnie. Powietrze w piersi zamieniało się w płomień, który palił wnętrzności i zamieniał się w lód, kiedy dokonał spustoszenia, wypełniał klatkę piersiową, rozdymał ją. Na koniec dusił, nie pozwalał na kolejny wdech, ale nie powodował przerażenia, jakby i ono było zamrożone z powodu tego palącego ziemna.
Ciepło nadeszło nagle, jakby Lassë wszedł do ciepłego pomieszczenia. W rzeczywistości zdołał się poruszyć i otulił się ciaśniej ciepłym przykryciem, które podciągnął pod samą brodę. Pod głową i na sobie czuł teraz słodko pachnącą miękkość. Komfortową, niemal pieszczotliwą. Nie chciał otwierać oczu i nawet nie próbował, gdyż kiedy otoczony był tą rozkoszą nadal pozostawał w uśpieniu. Nie wiedział, co dzieje się z jego ciałem, nie interesowało go to póki czuł ciepło, którego wcześniej tak bardzo mu brakowało.
Denerwujący, wręcz niesamowicie irytujący dźwięk rozbrzmiewał monotonnie w jego podświadomości, z której przebijał się dalej by dotrzeć do mózgu, zapanować nad nim, wziąć go w posiadanie. Pip! Pip! Pip! Okropne, okropne, okropne „pip”!
Lassë zamachnął się ręką, a pipanie ustało, kiedy pod naporem dłoni coś ustąpiło. Otworzył oczy nie rozumiejąc co się stało. Usiadł przecierając twarz. Był zmęczony, sztywny, obolały.
Siedział na dużym, miękkim łóżku przykrytym kremową pościelą w pastelowe motyle. Zielone ściany pokoju ozdobione były kolorowymi kwiatami wymalowanymi sprawną ręką. W kącie stało trójkątne biurko, a na nim leżał laptop, niżej drukarka. Nad blatem, na ścianie wisiały poprzyklejane graficzne projekty lasu, stepów, pustyni, ludzi, którzy wydawali mu się bardzo znajomi. Jeden z nich przedstawiał małe stworzonko o jasnym futerku i długich uszkach, nad nim zdecydowanie większa bestia o identycznym spojrzeniu, co maluch. Gdzieś indziej wielki skorpion w zbroi, jakiś człowiek ubrany raczej skąpo.
Chłopak zmarszczył brwi próbując przypomnieć sobie kim jest i gdzie się znajduje. Chwilę mu to zajęło, ale w końcu znalazł odpowiedź. Był w swoim pokoju. Tak, wczoraj położył się bardzo późno, więc odleciał. Zbyt długo projektował postaci do nowej gry. Chyba nawet śniła mu się tej nocy. To był interesujący sen. Niepokojący, pełen ciepła i radości, ale także dramatu i strachu. Ale szczegóły? Tych nie mógł sobie przypomnieć.
Podniósł się z łóżka i podszedł bliżej do biurka przyglądając się swoim projektom. Powiódł po nich palcami. Papier był gładki, delikatny.
- Keel-fer-sar... - wypowiedział imię postaci znajdującej się na wydruku. Brzmiało tak bardzo znajomo, niemal jakby znał go osobiście, co było niemożliwe. Ale przecież sam go zaprojektował, sam nadał mu imię, więc chyba nie powinien się temu dziwić. - Niquis... - wymienił kolejne imię, a wzrok skupił na kolejnej grafice. - Kogoś tu brakuje. - uświadomił sobie nagle. - Kogoś ważnego. - nie był jednak w stanie sobie tego przypomnieć. Czuł tylko pustkę, której nie mógł zrozumieć, nie mógł wypełnić zapomnieniem o problemie.
Podniósł klapę laptopa i nacisną przycisk uruchamiający sprzęt. Wiatraczek zaczął cicho pracować, rozległo się piknięcie, laptop budził się do życia. Lassë usiadł na krzesełku i zaczekał na chwilę, kiedy wszystkie programy zostaną uruchomione. Tapeta przedstawiała las. Gęsty, piękny. Chłopak niemal czuł jego zapach, dostrzegał złote refleksy słońca, które przebijało się przez korony.
- „I wtedy zapadła cisza...” - przeczytał nazwę jednego z folderów, a jego serce zabiło mocniej, gwałtowniej. Dłonie zaczęły go swędzieć w kościach. Wszedł do folderu wypełniony niepewnością, niepokojem. Otworzył pierwszą zapisaną tam grafikę przyglądając się jej uważnie. Następnie przerzucał na kolejne i każdej poświęcił dłuższą chwilę refleksji. Nie znalazł jednak tego, czego poszukiwał. - Czego brakuje? - pytał sam siebie i szukał dalej. - I wtedy zapadła cisza... - powiedział głośno wsłuchując się w brzmienie tych słów. - Cisza... - szepnął i wydawało mu się, że słyszy odgłos walki, szczęk mieczy, krzyki walczących, szloch konających w bólu i mękach. - I wtedy zapadła cisza... - powtarzał i miał wrażenie, że jest w stanie dosłyszeć kolejne dźwięki. Huk płomieni, szum rzeki, swoje własne imię wypowiadane przez znane mu osoby, których nie mógł tak naprawdę skojarzyć. - Czego brakuje? - wydawało mu się, że jest blisko odpowiedzi, ale nie mógł jej odnaleźć. Porzucił więc rozważania dając chwilowo za wygraną. Ta myśl była zbyt ulotna, wymykała mu się nie pozostawiając po sobie śladu. Chwilami Lassë sądził, że już ją uchwycił, ale ona znowu uciekała.
Wyłączył laptop i w piżamie, na bosaka opuścił pokój. Dom był pusty, cichy, jak mówił tytuł gry, nad którą teraz pracował. Kuchnia, salon, łazienka... Dlaczego to wszystko wydawało mu się nowe i obce? Może zbyt wiele czas spędza nad grą i traci kontakt z rzeczywistością? Nawet nie pamiętał, co takiego jadł ostatnio na śniadanie. A obiad? Czy on w ogóle jadł wczoraj obiad?
Gra. Tylko o niej mógł teraz myśleć. O grze, o jej fabule, o postaciach, które się w niej pojawiały, o tych, którymi można było grać.
Zajrzał do lodówki stwierdzając, że jest całkiem pusta. Stał tam tylko karton mleka, a więc chłopak musiał wyjść z domu na zakupy. Ubrał się pospiesznie, ogarnął i był gotowy. Niepokój i wyobcowanie powoli znikały im więcej miał obowiązków na głowie. To pewnie kwestia zbyt długiego przebywania w domu. Powinien częściej wychodzić. Tak, zdecydowanie. Musiało chodzić właśnie o to. Zbyt mało wychodził, zamknął się niemal w świecie swojej gry i teraz zaczynał tracić rozum. Musiał się na chwilę wyrwać z tego szaleństwa, a wyprawa do sklepu to wprawdzie niewielki krok dla niego, ale może znaczący dla jego psychiki.

Od jad dawna nie robił zakupów w tym supermarkecie? Nie pamiętał. Nic nie pamiętał. Gdzie szukać chleba, wędliny... nie, nie lubił wędliny. Ser... Tak, kupi ser i warzywa, potrzebował pomidorów. Bez pomidorów śniadanie nie będzie kompletne!
A teraz... Którędy szło się do kasy? Zdecydowanie częściej powinien wychodzić z domu! Niedługo zapomni, jak wygląda jego miasto. I ile już nie zapomniał. Kiedy ostatnio wychodził? Tydzień temu? Nie, w tydzień nie zapomniałby szczegółów okolicy. Niestety stracił poczucie czasu do tego stopnia, że nie był w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz wyszedł z domu i oderwał się od gry. Prawdę mówiąc miał wrażenie, że przez ostatni czas żył w stworzonym przez siebie świecie i jego bohaterowie byli mu równie bliscy co rodzina, której nie miał. Tylko dlaczego coś mu nie grało? To zabawne, że właśnie to słowo pojawiło się w jego myślach w kontekście gry, czy raczej czegoś z nią związanego, a czego nie pamiętał zupełnie. Sam przed sobą musiał przyznać, że powtarza się w myślach, ale ten problem tak bardzo go dręczył! To jak zapomnieć o wyłączeniu żelazka i wyjść z domu bez możliwości powrotu przed wieczorem. Ma się świadomość, że czegoś się zapomniało, czegoś bardzo, bardzo ważnego, ale myśl ucieka, zaś żelazko rozgrzewa się coraz bardziej... Co było jego żelazkiem? Czy mogło spowodować pożar?
- No dalej, myśl, głupiutki misiu! - szepnął do siebie wychodząc ze sklepu z torbą pełną zakupów. - Nie chodziło o kolory... - zaczął drogą dedukcji w nadziei, że coś mu się jednak przypomni. - Nie chodziło o dźwięk. Nie chodziło o akcję. Więc o bohaterów? Tak, chyba tak. Coś z bohaterami. Ale co? - mijani ludzie spoglądali na niego podejrzliwie, ale nikt nie zaczepiał mówiącego do siebie wariata. Takich lepiej było zostawić samym sobie. - A skoro o bohaterach... Chodziło o projekt? Imię? A może rasę? Dalej, Puchatku! Myślę, myślę, myślę... - odegrał sam przed sobą krótką scenkę pukając się w czoło palcami dłoni, ale niewiele to dało. Nadal nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów.
Zrezygnował z dalszego zadręczania się, chociaż wiedział, że jeszcze tego samego dnia ponownie sięgnie w odmęty podświadomości i będzie usiłował wyciągnąć z niej odpowiedzi na pytania, może nawet dokopie się do źródła odczuwanego niepokoju i irytacji?
Chłopak wrócił do siebie wykładając zakupy do lodówki i przygotowując sobie coś do jedzenia. Nie potrafił się skupić nawet na tak prostej czynności, co sprawiło, że wnętrze niewielkiej lodóweczki przypominało poligon. Wszystko, wszędzie, a jednocześnie nigdzie.
Z jakiegoś powodu, nie wiedział jakiego, ale do tego akurat zdołał już przywyknąć, potrzebował miodu i mleka by nabrać sił do dalszej pracy i przeszukiwania pamięci. Tak mu się przynajmniej wydawało. Z rozkoszą zjadłby do tego kilka podpłomyków. Niestety, te zachcianki, nie przybliżały go do żadnych odpowiedzi, chociaż zmusiły go do dokładniejszego przyjrzenia się całej sprawie. Jakby to mogło cokolwiek dać.
- Zadręczysz się tym, stary. - znowu mruczał do nikogo i zawstydził się, choć nie miał czego. - Jedz i do pracy! - to przykre, ale miał tylko siebie, a to oznaczało, że musi dawać z siebie jeszcze więcej niż poprzednio. Poprzednio? Jakie poprzednio skoro żadnego nie może sobie przypomnieć?
Nagle poczuł zniechęcenie i postanowił jednak przedłużyć to niewielkie wyjście. Zamiast wrócić do siebie, zaszył się w parku i tam znowu oddał się we władanie wątpliwości, pytań, poszukiwań odpowiedzi w swojej krótkotrwałej pamięci. W tym miejscu czuł się tak bardzo komfortowo, tak cudownie, kiedy otaczało go świeże powietrze, odgłosy natury, czuł rozpieszczające skórę promienie słońca i słyszał gwar dzieci bawiących się opodal na placu zabaw. Gwar, który niemal przypominał wojenną zawieruchę, jakby maluchy okładały się garnkami zabranymi rodzicom z domów.
Odrzucił ten absurdalny pomysł kręcąc głową. To niedorzeczne! Żaden rodzic nie przeoczyłby czegoś takiego. Nie mówiąc już o sąsiadach, którzy widzieliby dziecko paradujące do parku z akcesoriami kuchennymi. Nie, to wszystko było spowodowane grą, nad którą pracował. Właśnie był na etapie planowania wojny między Rasami i ludźmi, coś ważnego miało się wydarzyć, ale nie zapisał sobie swoich myśli i plan uciekł, jakby nigdy go nie było. Jak miała się toczyć ta wojna? Co miało się wydarzyć i kto miał się przyczynić do zwycięstwa? Skleroza w tak młodym wieku, to straszne! Powinien zacząć nad tym pracować, bo w najbliższym czasie zapomni jak się nazywa. A może właśnie to się działo? Może tracił powoli pamięć? Skoro miał problemy z rozeznaniem w sklepie, nie kojarzył drogi do supermarketu, jakby szedł nią po raz pierwszy. Absurd! Wybierze się do lekarza, dobrze, zrobi to. Dla swojego własnego spokoju, ale nie sądził by miało to przynieść jakieś szczególne rezultaty. Za dużo pracował, za mało spał, był przemęczony, całe jego życie toczyło się wokół gry. Oto, co się wydarzyło!
Spojrzał przelotem na obejmującą się zakochaną parę, która przechodziła opodal. To ukłucie w sercu, ten niekomfortowy balon, w jaki zamienił się najważniejszy organ jego ciała. Tęsknił za bliskością kogoś wyjątkowego. Kogoś kogo nie miał. I to najbardziej bolało. Zamykał oczy i miał wrażenie, że czuje wokół siebie ciepło silnych ramion, które przyciskają go do twardego ciała.
- Kim jesteś? - zapytał szeptem. - Wspomnieniem? Marzeniem? Moją wyobraźnią? To ciebie szukam, prawda? - zanim jednak pochwycił myśl, jaka rodziła się w jego głowie, ona już uciekła, rozpłynęła się i odmówiła powrotu. A jednak Lassë wiedział, że był ważna, może nawet najważniejsza i ona stanowiła pragnienie, jakie odczuwał całym sobą. Ta umykająca myśl była celem jego życia. - Złapię cię. - zagroził jej i wstał z miejsca. Powinien wracać do domu, ale nie zamierzał. Tak znowu skupi się na pracy i nie znajdzie czasu na szukanie „myśli”. Ona kryła się gdzieś tutaj, w powietrzu, przyrodzie, hałasie i tutaj musiał jej szukać.

niedziela, 10 sierpnia 2014

105. I wtedy zapadła cisza...

Kolejna bitwa za nimi. Kolejni polegli już nigdy nie powrócą do domów, nie zobaczą swoich przyjaciół, miłości, dzieci. Kolejna chwila ciszy pełnej napięcia i wyczekiwania, którą należało przeznaczyć na sen. O ile ten był możliwy, kiedy nerwy wydawały się rozbitym na drobne kawałeczki naczyniem.
Lassë wtulił się w Otsëa, palcami delikatnie przypominał sobie ciało kochanka wodząc opuszkami po jasnej piersi smoka.
- No dobrze, więc teraz powiedz mi o tym, jak uciekłeś przed krasnoludami. - szepnął na ucho elfa bard i pogładził jego ramię. Wiem już wszystko poza tym jednym.
- Tak naprawdę sam nie wiem, czy potrafię to opowiedzieć. Byliśmy otoczeni, wpadliśmy jak śliwki w kompot. Nie było drogi ucieczki, mieli nas jak na widelcu. Ja najpewniej straciłbym życie, ale Anis stałby się niewolnikiem. Krasnoludy nie pozwoliłyby mu żyć na powierzchni, odseparowałyby go od domu za wszelką cenę. Wiedzieliśmy o tym i byłem zdecydowany walczyć na śmierć i życie aby odpędzić od niego te zachłanne brzydale. Prawdę mówiąc, sądziłem, że już po mnie. Ale czy wiedziałeś, że ziemne trolle nienawidzą krasnoludów? Nie martw się, też wcześniej nie miałem pojęcia czym tak naprawdę są ziemne trolle. Nic o nich nie wiemy, ponieważ żyją pod ziemią, jak krety. Chyba dlatego tak bardzo chcą się ich pozbyć. To wojna o terytorium. W każdym razie mieliśmy szczęście. - elf przerwał na chwilę i odgarnął włosy z czoła. - Zanim nastąpił atak, ziemia między mną, Anisem i krasnoludami zwyczajnie zniknęła połknięta przez paskudną paszczę o tępych zębach przypominających stare deski. Zanim zdążyłem zainterweniować, wielkie, błotne cielsko wylazło spod ziemi i powęszyło w powietrzu. Chyba było ślepe, ale potrafiło rozpoznać ziemny zapach krasnoluda. Tak przypuszczam. Rzuciło się na naszych prześladowców i w mgnieniu oka walka nie należała już do mnie i Anisa. Więc powoli umknęliśmy w bezpieczne miejsce. Do góry. Na najwyższe z drzew. Ani krasnoludy, ani trolle nie potrafią się wspinać. Zresztą, byli zbyt zajęci walką. Słyszeliśmy jej odgłosy, widzieliśmy jak nowe ziemne trolle trafiają na ślad krasnoludów. Ostatecznie to właśnie krasnoludy musiały umknąć. To nie były ich tereny, chociaż drążyły na tych ziemiach tunele. Nie trzeba było genialnego umysłu by domyślić się, że wrócą, tak jak trolle będą pilnować tej okolicy właśnie na taką ewentualność.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że terytorialne niesnaski ocaliły wam życie? - zapytał przejęty Otsëa.
- Tak. One i motyle. Siedzieliśmy niemal na szczycie, kiedy pojawiły się znikąd. Ogromne, piękne, chętne do pomocy. Nie znały naszego języka, my nie znamy ich, ale udało nam się ustalić najważniejsze fakty i tym sposobem na ich grzbietach oddaliliśmy się od zagrożenia. Przyznam, że jestem zaskoczony tym, że motyle mają tak wysoki poziom inteligencji, kiedy nie potrafią nawet przyjąć formy innej niż ta, którą znamy dzięki zwykłym owadom.
- I rozumiem, że wyjaśniłeś im wszystko, co należało?
- Tyle ile mogłem. - poprawił mężczyznę łagodnie elf. - Im nie zagrażają ludzie, ale dalszy rozwój naszego świata. Dlatego kryją się po łąkach i w lasach. Pomogły nam ponieważ wyczuły, że mamy problem i postanowiły zrobić na złość walczącym dwóm rasom. Powiem ci całkiem szczerze, że to było wspaniałe doświadczenie, ponieważ wystarczyło, że wystartowaliśmy, a momentalnie wyczułem inne, przyjemniejsze powietrze. Nie bełkoczę bez sensu?
- Nie, jeszcze potrafię nadążyć. - odpowiedział rozbawiony bard i wtulił usta w miękkie włosy Lassë. - Mów dalej.
- Zabrały nas w bezpieczne miejsce i dalej już radziliśmy sobie sami. Nie wiem czy walka między ziemnymi trollami i krasnoludami się skończyła, ale kiedy tylko Anis dostał się wystarczająco daleko tego małego pola bitwy, jego siła wróciła, a to oznaczało dalszy bieg ku tobie i Wojnie Ras. To dziwne, prawda? Ścigani przez lud górskich podziemi, ochronieni przez ziemne trolle, a ostatecznie nauczeni jak należy się obchodzić z ludźmi i innymi istotami, ignorować jeśli nam nie zagrażają. Teraz to już chyba naprawdę bełkoczę.
- Troszeczkę. - Otsëa uśmiechnął się całując głowę swojego elfiego kochanka. I pomyśleć, że zanim go poznał nie uśmiechał się zupełnie, chyba że w ten wymuszony sposób, kiedy śpiewał dla tłumu w szynku. - Musisz odpocząć. Jutro o wschodzie słońca znowu zaczniemy walczyć, chociaż tym razem postaramy się to rozegrać inaczej. Jeśli się nam uda, nikt z naszej Armii Ras jutro nie zginie. W przeciwnym razie będziemy w pełni zależni od lócënehtara i jego możliwości zabicia tego parszywego wariata. Lassë? - nie otrzymał odpowiedzi. Jego elf już spał zupełnie nieprzytomny ze zmęczenia. Zasługiwał na spokój, więc bard pogładził lekko jego plecy i przytulił go mocniej. Nie potrafił wyobrazić sobie innego scenariusza, jak tylko zwycięstwo nad ludźmi. Dla siebie, dla Lassë, dla nich wszystkich. Musieli zwyciężyć. To było jedyne rozwiązanie.

- A jego żona? Ta wiedźma. - wyspany i trzeźwiej myślący leśny elf skrzyżował ramiona na piersi wyrażając swoje obawy podczas porannego spotkania z Fer-keel-sarem.
- Nie zabrał jej na wojnę, to oczywiste. - smok zmarszczył brwi.
- Nie musiał. Mogła pójść za nimi, może tutaj dotrzeć w każdej chwili. Nie wyglądała na kogoś kto tak łatwo zrezygnuje z władzy. Jest wiedźmą, na pewno jest, a więc nie odmówi sobie pomagania ludziom dla dobra swojej sprawy. To, że jeszcze jej tu nie ma jest szczęściem.
- Lassë... Naprawdę sądzisz, że się tutaj zjawi?
- Tak. A wtedy nasz pomocnik może mieć kłopoty. Powinniśmy być gotowi żeby go wspierać, gdy będzie próbował zabić władcę tej gromady robaków i kiedy ona zaatakuje chcąc się zemścić. Jeśli obiecałeś łowcy spokój i życie, musimy postarać się żeby ta obietnica została dotrzymana.
- Niech będzie. - tym razem odezwał się ifryt. - Pójdą trzy osoby. Jean-Michael, Devi i Earen. Nie zmienię zdania. Są do tego gotowi bez przygotowania. Moc Jean-Michaela, nowe umiejętności Deviego, o których sam nie wie i skrzydła Earena. Zresztą, jest marudny, więc dobrze mu zrobi konkretna misja. Dowartościuje go, bo chociaż ma teraz możliwość walki, nadal kręci nosem musząc kręcić się ponad oddziałami ludzi.
- Nie kwestionuję twoich decyzji. Niech tak będzie.
Fer-keel-sar kiwnął głową na znak podziękowania i opuścił namiot. Było jasne, że chce sam poinformować nowo utworzoną grupę o ich zadaniu.

Wiatr zaczął się zrywać w przeciągu chwili, a jego moc sprawiała, że ludzie zaczęli przeczuwać najgorsze. Nie mylili się, gdyż w tej właśnie chwili znad pustyni w ich stronę pędziła burza piaskowa, istne tornado drobnych kruszynek, które wydawały się drżeć z niecierpliwości by wcisnąć się w każde miejsce na ciele, palić i drapać pod ubraniem, zbroją, rozgrzewać swoim ciepłem do czerwoności pancerze.
Konie były niespokojne, a im łatwiej było im wyczuć zbliżające się nieszczęście, tym trudniej było nad nimi zapanować. Ludziom udzielił się ich niepokój. Rozumieli, że ich rumaki wiedzą to, czego oni jeszcze nie mogli przeczuwać. Wiatr i coraz cieplejsze powietrze nie były dla nich jednoznacznym sygnałem magii Ras. Jeszcze nie.
Kolejnych kilkanaście minut, godzina, ludzie byli gotowi do ataku, choć nie mogli liczyć na konnicę. Wierzchowce ogarnęło istne szaleństwo. Rżały, wyrywały się, dyszały rozszerzając chrapy, jakby to w jakiś sposób mogło im pomóc wyrwać się z uwięzi i ocalić życie.
Wojsko zrozumiało swoją sytuację dopiero, kiedy horyzont pociemniał od strony pustyni. Chwila konsternacji i braku zrozumienia sytuacji zaowocowała grobową ciszą. Ktoś krzyknął, ktoś inny zaczął się modlić do swoich bogów. Minęło dobrych kilka minut zanim zagrożenie zostało nazwane po imieniu, a wtedy już nie tylko konie były przerażone, ale także ludzie, którzy wiedzieli już czym są burze piaskowe, jako że przeżyli kilka w czasie drogi. Teraz widzieli czerń zbliżającą się w zatrważającym tempie, pojęli dlaczego Rasy były tak spokojne. To ich sprawka! A teraz patrzyli na nich z bezpiecznej odległości, może nawet śmiali się z nich w głos. Gdyby teraz zaatakować... Rzucić się na nich...
Ale o swoje bezpieczeństwo Armia Ras również zadbała. Magowie by ludzie nie mogli przedostać się na bezpieczną stronę pola bitwy. Mieli ginąć, mieli tracić nadzieję, podupadać na duchu, wycofywać się by łatwiej było ich wszystkich wyrżnąć. Kiedyś pozwolono im żyć, co doprowadziło do tej wojny, a więc teraz nie można było popełnić tego samego błędu. Era ludzi miała nigdy nie nadejść. Miała zostać przekreślona tu i teraz przez tych, po których się tego nie spodziewano – mitycznych niemal dżinów oraz łowcę smoków. Ten świat był właśnie u progu nowej ery. Ery, której rozwoju nikt nie mógł przewidzieć.