niedziela, 23 lutego 2014

89. I wtedy zapadła cisza...

Wystarczyło przejść przez te ogromne, kamienne drzwi by znaleźć się w zupełnie innym świecie. Komnata, która teraz się przed nimi rozciągała była niesamowicie wielka i niebywale piękna. Zaskakujące, że można coś takiego wykuć w litej skale. Kwiatowe motywy świadczące o umiłowaniu Ziemi, która ich odrzuciła, zwierzęta oddane z ogromną pieczołowitością i dokładnością, istoty przedstawione z troską o szczegóły. Każdy kawałek ściany opowiadał inną historię, każdy tworzył odrębną całość by razem ukazywać historię mrocznych elfów, ich odrzucenie, potępienie, ale także miłość do świata, który ich już nie chciał.
Lassë nie mógł wyjść z podziwu dla tego wszystkiego. Rzucił okiem na wyrzeźbiony w kamieniu tron z siedziskiem w kształcie ściętego drzewa i oparciem oddającym pnące się w górę nowe gałązki. Wspaniały, chociaż chyba niezbyt wygodny, a co najważniejsze, pusty.
- Gdy będzie gotowy, pojawi się. - rozwiała wszelkie wątpliwości jedna z pilnujących ich mrocznych elfic – To w waszym interesie leży czekanie, nie w jego.
- Tu chodzi o życie nas wszystkich! - upierał się chłopak, ale nikt sobie nic z tego nie robił. Musiał poddać się więc i czekać w dalszym ciągu podziwiając to pomieszczenie. Tutaj pozwolono mu już na swobodne poruszanie się i podziwianie płaskorzeźb, dotykanie ich, ocenianie.
- Podobają ci się?
Lassë podskoczył słysząc za sobą nieznany sobie, dziwnie przyjazny głos. Odwrócił się gwałtownie stając twarzą w twarz z wysokim, dobrze zbudowanym elfem o jasnej, gładkiej skórze, zupełnie innej od skóry drowów. Jasne oczy mężczyzny miały ciemne obwódki świadczące o tym, że od dawna nie widział światła dziennego, zaś postrzępione, sięgające łopatek, ciemne włosy przysłaniały magiczną tatuę na jego policzku, ale nie przypominający owada o długich czułkach i trzech parach odnóży, Znak Odrzuconego, który miał na czole.
- Zadałem ci pytanie. - przypomniał delikatnie i z uśmiechem elf, co zawstydziło chłopaka, ale pozwoliło mu także oprzytomnieć.
- A, tak, tak! Przepraszam! Tak, bardzo mi się podobają. Są fantastyczne.
- Cieszy mnie to. A teraz... Powiedz mi, po co tu przybywacie. - elf podszedł do tronu i usiadł na nim rozpierając się, spoglądając na przybyszy.
To miał być władca drowów?! Leśny, wyklęty elf, który nie żywił się mięsem sądząc po jego niezmienionym, chociaż umięśnionym ciele?
Mężczyzna wyraźnie napawał się wrażeniem jakie wywarł na młodzieńcu, gdyż nie popędzał go, ale wyrozumiale przyglądał się Lassë czekając na chwilę, kiedy ten będzie gotowy by wyjaśnić mu wszystko z możliwie największą ilością szczegółów.
- Zaczniesz, czy dalej będziesz go pożerał wzrokiem? - syknął do chłopaka dżin, który zaczynał już czuć się nieswojo w tym otoczeniu. - Trochę nam się spieszy, pamiętasz? Wojna Ras, ludzka armia i te sprawy... - jego słowa sprawiły, że elf speszył się okropnie i zaczerwienił po końcówki uszu.
- Tak, po prostu... Nie ważne! - spojrzał raz jeszcze na władcę drowów, który tak go zaskoczył i zaczynając swoją opowieść od samego początku, od dnia, kiedy został wybrany przez Ziemię, przedstawił pokrótce najważniejsze dla mrocznych elfów wydarzenia. - Potrzebujemy Armii Ras by powstrzymać wojnę jeszcze w zarodku. - zakończył piskliwie.
Odrzucony elf spoglądał to na chłopaka, to na dżina wyraźnie niezadowolony z tego, co usłyszał. Następnie powiódł wzrokiem po swoich drowach zgromadzonych w komnacie.
- Od wielu wieków nie było potrzeby by wszystkie rasy łączyły siły przeciwko człowiekowi – odezwał się w końcu do nikogo i do wszystkich jednocześnie. - Poprzednie Wojny wywołały ogromne spustoszenie, zdziesiątkowały wiele ludów. Nie sądziłem, że będzie mi dane oglądać Trzecią Wojnę Ras. - Lassë poruszył się niepewnie słysząc jego słowa. - Tak, młody elfie. - przytaknął mężczyzna wstając ze swojego tronu. - Uczestniczyłem w dwóch poprzednich Wojnach, walczyłem u boku innych wojowników, dowodziłem nimi i w końcu zostałem naznaczony Znakiem Odrzuconego. Jestem Isil Rauco.
- To niemożliwe! - wyrwało się chłopakowi. - Mówiono, że Demon zginął! Że nie wytrzymał osamotnienia i odrzucenia!
- Jak widzisz DEMON nieźle sobie radzi. Naznaczono mnie, gdyż to na moich rękach spoczywa krew ludzi, których zabijałem z przyjemności, nie z obowiązku. Chciałem ich wytępić tak, jak oni planowali pozbyć się nas. A teraz, po tych wszystkich wiekach, przychodzi do mnie młody, niedoświadczony elf i chce bym znowu walczył? Bym poświęcił moje Dzieci Księżyca? Cóż za ironia losu. Skazany, odrzucony, wyklęty, naznaczony i niezbędny, gdy zaraza znowu się rozprzestrzenia?
- Niewiele osób pamięta tamte czasy! - nie poddawał się Lassë chociaż było mu trochę głupio. Elf miał rację, to nie było fair, ale czy mogli zrezygnować z kogoś, kto wie, jak walczyć z ludźmi? W takiej sytuacji Isil Rauco był im niezbędny. - Potrzebujemy cię. Żywioły także. - dodał ciszej. - Może twoje czyny zostaną ci wybaczone...
Śmiech władcy drowów przerwał jego rozważania. Był donośny, zimny, niepozbawiony ironii. Chłopak mógł mieć pewność, że jego szanse, co do zaangażowania mężczyzny w tę walkę maleją z każdą chwilą. Z pewnymi osobami nie łatwo było się dogadać. A już na pewno z takimi, które wiedziały, co się dzieje wokół.
- Proszę. - zajęczał błagalnie.
- Co ja będę z tego miał? - tego pytania można było się spodziewać, ale i tak zaskoczyło elfa. Dżin nawet nie mrugnął.
- Miał? - wydusił Lassë.
- Wy odeprzecie najgorszy atak, a do nas dotrze zdziesiątkowana armia głupich samobójców. Po co więc mamy interweniować? W imię czego? W obronie czego? W zamian za co? - nieźle bawił się w tej chwili uczuciami zdesperowanego leśnego elfa.
- Nie... nie mam nic i nic nie mogę ci zaoferować. - przyznał młodzieniec – Nie zajmuję żadnego stanowiska w swojej wiosce. Zostałem wybrany przypadkowo i tylko dzięki moim przyjaciołom zdołałem tak daleko zajść. Bez nich już dawno byłbym martwy.
- Więc może dasz mi siebie?
- Nie! - odpowiedź była natychmiastowa – Nie dysponuję sobą, ani swoim życiem. Swoje wszystko dałem już dawno komuś innemu i kiedy to się skończy, wrócę do osoby, która trzyma w rękach sznurki mojego życia. Widzisz więc, że nie mogę być twoim niewolnikiem, służącym, nikim. A gdybym ci obiecał swoje usługi, siebie, wtedy kłamałbym oferując coś czego nie mam.
Władca skinął głową z aprobatą, ale raczej nadal nie zamierzał pomagać podczas wojny.
- Porozmawiam z moimi ludźmi, zapytam o zdanie moje wojska. To oni podejmą ostateczną decyzję. Do tego czasu możecie tu zostać i dowiedzieć się, co na ten temat myślą krasnoludy. Moja prawa ręka zaprowadzi was na miejsce. Ale teraz zapraszam was na posiłek, jeśli jesteście w ogóle głodni. Jeśli nie, zaoferuję wam tylko wodę. Polubiłem cię bezimienny, młody elfie i chociaż nie masz pojęcia jakimi prawami rządzi się ten świat, to masz w sobie coś uroczego. Nie nadymaj się tak, to prawda. Więcej w tobie dziecka niż mężczyzny. Nie zaprzeczaj. Masz jeszcze mleko pod nosem.
- Więc jesteś przychylny naszej sprawie? - ta nadzieja, to drżenie głosu.
- Nie. Możecie mieć po swojej stronie dżiny, w które nie wierzyłem, muszę przyznać. - wcale nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy usłyszał, że Lassë właśnie z dżinem podróżuje – Ale to nie ma żadnego znaczenia. Nie dla mnie. Ja swoje zadanie wykonałem przed wiekami. Wykonałem je i zostałem za to ukarany. Nie narzekam, wcale nieźle mi się teraz żyje z dala od Ziemi i treli lasu. - rozłożył ramiona prezentując ogrom komnaty. - moje komnaty są ogromne i ozdobione niemal równie starannie co wasze wille na drzewach. Brakuje mi tylko słońca, ale z niego potrafię zrezygnować. Zresztą, pracujemy nad możliwościami rozrodczymi. - uśmiechnął się widząc prawdziwe zdziwienie na twarzy chłopaka. - Tak, mamy zamiar się rozmnażać, a nie czekać aż któryś z was zejdzie na złą drogę i sięgnie po mięso lub krew.
- To niemożliwe! - Lassë zaciskał dłonie w pięści w zdenerwowaniu, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Rozmnażać się? Czy ciało drowów mogło być aż tak różne od ciał leśnych elfów. A może i oni mieliby rodzić się z drzew? Lub z kamieni. Nie, to było wykluczone, niemożliwe, bezsensowne.
- Nic nie jest niemożliwe. Przypomnisz sobie moje słowa, gdy nam się uda, a wy pozostaniecie w tyle, może nawet wyginiecie z ręki ludzi. - tak, to również sprawiało mu przyjemność, to natrząsanie się z chłopaka i jego ludu. Leśne elfy były ograniczone dawnymi ideałami, wolą ich Żywiołu, pamięcią o tradycji. Isil nie miał tego problemu, gdyż jako Odrzucony nie musiał troszczyć się już o nic poza swoimi ludźmi, którzy nie tylko zaakceptowali jego odmienność od nich, ale także uczynili go przywódcą, jako najsilniejszego i najstarszego z nich wszystkich. Był im coś winny, nie niebezpieczne wojny, w których mogli postradać życie, ale własne wybory, możliwość normalnego życia, a także rozmnażania się. Wprawdzie pracował nad tym od bardzo, bardzo dawna i nie zdołał jeszcze znaleźć sposobu, ale czuł, że jest blisko, że w końcu zrozumie, co jest nie tak, a wtedy będzie mógł działać.
Na własną rękę badał ciała zwierząt, którymi drowy pożywiały się, kiedy z nimi skończył. Gdy jeden z nich, z drowów, umierał, Isil Rauco pozwalał sobie poznać także jego ciało by porównać je z mogącymi płodzić potomstwo istotami. Kilka razy miał nawet szczęście pracować na zwłokach ludzkich, które bardziej niż jakiekolwiek inne przypominały elfy. Ze zwierząt wskazałby na żabę, ale one nie satysfakcjonowały go tak, jak ta bezmyślna, bezczelna rasa, której tak bardzo nienawidził. Jak to możliwe, że te ochłapy innych ras mogły się rozmnażać swobodnie, podczas gdy innym tego zabroniono? Kto o tym zadecydował?
Odrzucony wyszedł z komnaty spokojnym, lekkim krokiem. Jego długie, zwiewne szaty falowały, jakby rozwiewał je wiatr.
- Zapraszam was do stołu. - ponaglił ich przystając za drzwiami – Nie musicie się obawiać, nic mi nie przyjdzie z trucia was. - znowu ruszył przed siebie, a jego ludzie otwierali szeroko kolejne kamienne, zdobne odrzwia, którymi Lassë nie mógł się przestać zachwycać.
Każde z nich były inne, każde zawierały drobną podpowiedź dotyczącą przeznaczenia komnaty, do której się przechodziło.
Pomieszczenie, które stary elf nazywał jadalnią było niewiele mniejsze od tego, w którym stał tron. Ściany pokryte były idyllicznymi obrazami tańczących elfic i przygrywających im na instrumentach elfów, a sądząc z budowy ciała były to zarówno drowy, jak i leśne elfy. Tworzyły jeden lud, nierozerwalną całość. Lassë domyślił się, że to właśnie o to walczył Isil. Ten, którego zwano Demonem marzył tylko o raju, w którym mógłby być szczęśliwy.
Elf zmarszczył brwi, kiedy natrafił na dziwnie znajomą twarz.
- To ty. - powiedział do władcy poufale zapominając o tym, z kim rozmawia. Mężczyzna nie wydawał się jednak tym przejmować. Uśmiechnął się przyjaźnie do chłopaka.
- Tak to ja. A obok mnie ta, którą kochałem, ale straciłem, gdy naznaczono mnie jako Odrzuconego. - nie wydawał się teraz czuć tej namiętności, jaką oddawała płaskorzeźba. - Prosiłem by odeszła ze mną, ale się nie zgodziła. Wolała rozstać się, niż być skazaną na tułaczkę. - zaśmiał się pusto. - Byłem zdruzgotany przez długi czas, nie potrafiłem się bez niej odnaleźć. Byłem żałosny! - tym razem jego śmiech był zimny, pozbawiony uczuć. - Sam powiedz, czy mogła mnie naprawdę kochać? Ale życie okazało się jeszcze bardziej zabawne. Moja ukochana była jednym z nielicznych elfów, które nie rodzą się same z jednego drzewa. Wiesz jakie to rzadkie wśród nas, by elf miał rodzeństwo. Ona miała brata i to nie ona, ale on podążył za mną. Poznaliście go – z niemal słodkim i niewinnym uśmiechem skinął w stronę dowódcy, który przyprowadził Lassë i Anisa na spotkanie z władcą. - Odpowiem od razu na pytanie, które na pewno was teraz dręczy. Nie, nie planował zostać drowem. Wystrzegał się mięsa póki nie poznał swojej samicy. Teraz tylko czekają na to by móc spłodzić pierwsze dziecko w historii mrocznych elfów.
Isil zaprosił swoich gości do stołu, na którym już teraz postawiono puchary ze złotym, słodkim miodem. Pociągnął pełny łyk i zamruczał, co miało pokazać młodemu elfowi i jego cichemu towarzyszowi, że nie mają się czego obawiać. To Lassë jako pierwszy postanowił zaufać Odrzuconemu. Posłał dżinowi uspokajające spojrzenie i zaryzykował. Miodowy nektar był wyśmienity. Słodki, doprawiony, o delikatnej konsystencji. Następnie podano im po kawałku plastra prawdziwego, pszczelego miodu z drobnymi, czerwonymi owocami, które słynęły z kwaskowatego smaku.
- Nie wiem czym żywią się dżiny, więc mam nadzieję, że ten posiłek cie nie urazi. - tym razem władca zwrócił się bezpośrednio do Anisa.
- Tak naprawdę możemy jeść wszystko i nic. Nie dlatego, że nie jesteśmy wybredni, ale dlatego, że żyjąc na pustyni nie potrzeba nam prawdziwego posiłku.
- To zaskakujące, że żyjecie od zarania dziejów, a ten świat praktycznie nic o was nie wie.
- I niech tak zostanie, kiedy wojna dobiegnie końca. - to nie była prośba. - Ludzie sprawili nam wystarczająco dużo kłopotów, nie potrzebujemy ich więcej.
- Zgadzam się z tobą. - Odrzucony przytaknął i pociągnął kolejny łyk nektaru. - Ze strony drowów nie macie się czego obawiać.

niedziela, 16 lutego 2014

88. I wtedy zapadła cisza...

Lassë zamknął oczy zaciskając powieki możliwie najmocniej. Nie chciał wędrować już ani ociupiny dalej, a wszystko przez ten leniwy odpoczynek i chłodny, rzęsisty deszcz, który właśnie spadł na ziemię. Jeszcze dwa dni temu oddałby niemal wszystko za kilka orzeźwiających kropel z nieba, a teraz krzywił się i pojękiwał niezadowolony z tego, że jest zmuszony moknąć. Czy to naprawdę było konieczne? Nie mógł zaszyć się w jakiejś norze i przeczekać tej okropnej pogody? Nie mógł wrócić do Otsëa, wtulić się w to silne, choć niepozorne ciało i zapomnieć przy kochanku o wszystkim, co jeszcze mieli przed sobą? Zachowywał się jak rozwydrzone dziecko, zdawał sobie z tego sprawę, ale jak miał z tym walczyć, kiedy nagle coś go opętało i nie potrafił już myśleć racjonalnie?
W ramach protestu przeciwko wszystkiemu, położył się na mokrej trawie rozkładając na boki ramiona i nogi starając się przypominać gwiazdę. Jakimś sposobem miało to także przypominać znak, że nie zamierzał iść dalej, ale Anis zupełnie nic sobie z tego nie robił. Patrzył na poczynania elfa, jak wyrozumiała matka na uciążliwe dziecko.
Z westchnieniem dżin odgarnął włosy z oczu i pokręcił głową czekając cierpliwie.
- Nawet nie myśl o rozchorowaniu się, bo żaden ze mnie medyk. Potrafię zaleczyć poważną ranę, ale nie byle przeziębienie. - ostrzegł mężczyzna siadając na leżącej na ziemi, złamanej gałęzi i przyglądając się elfowi. - I zapewniam cię, że mi również się nie chce, ale jeśli nie powiadomimy przynajmniej jednej rodziny z każdego ludu, nigdy nie dotrzemy do wszystkich.
- Dobrze, przenieś nas bliżej gór. - zdecydował Lassë – Ale ja się nie podnoszę z tego miejsca, więc musisz tu podejść i złapać mnie za rękę. Leżę, zamykam oczy i pyk, ma być po wszystkim. - mamrotał, chociaż doskonale wiedział, że to niemożliwe.
Dżin nawet tego nie skomentował. Złapał elfa mocno za ramię i użył mocy z niemałą satysfakcją słysząc pisk chłopaka. W końcu spod jego pleców uciekła ziemia i teraz czuł się tak, jakby spadał i podnosił się w kółko. Po czymś takim na pewno da sobie spokój z markotnym rzucaniem zachciankami. Anis nawet specjalnie przeniósł go w kamieniste miejsce, by lądowanie było niewygodne, a może nawet bolesne.
Uśmiechnął się pod nosem słysząc jęk bólu, kiedy tylko zatrzymali się na postój. Szybko jednak wygładził twarz, by Lassë nie zaczął niczego podejrzewać.
- Nigdy bym nie pomyślał, że może tu być tyle kamieni! - powiedział mistrzowsko udając zaskoczenie. - Nic ci nie jest? Nie potłukłeś się?
- Oczywiście, że się potłukłem! - prychnął zirytowany elf i rozmasował swoje obolałe plecy i pośladki. - Do tego ta nieznośna pogoda! Irytujące! - dąsał się na cały świat. - Daleko jeszcze do celu? - pytał o to przynajmniej trzy razy na każdym postoju, od kiedy dowiedział się gdzie zmierzają, więc dżin ograniczył się tylko to kiwania głową na zgodę. Po co miałby się rozdrabniać? - Beznadziejny z ciebie towarzysz. - z nudów chłopak zaczął mamrotać bez przerwy do niesłuchającego go nawet Anisa. A przynajmniej do czasu, kiedy Lassë złapał go za ramię potrząsając nim zdecydowanie.
- Oszalałeś?! - pozwolił sobie na syk, kiedy palce chłopaka wbijały się w jego wrażliwą, materialną skórę.
- To nie jest daleko. - pisnął niemal szeptem elf i palcem wskazał na wyższe wzniesienie skał. - To zdecydowanie nie jest daleko, ale bardzo, bardzo blisko. Za blisko. - przełknął ciężko ślinę, kiedy dżin zerwał się na równe nogi i otoczył ich ochronną barierą zdążywszy w ostatniej chwili przed lecącą w ich stronę ostrzegawczą strzałą, która miała ich uszkodzić, ale nie zabić.
- Cholerny deszcz! - warknął dżin – Zapomniałem o nim. - nie znał się może za dobrze na innych rasach, ale o mrocznych elfach krążyło wiele plotek i większość z nich była prawdziwa. Jedną z nich było to, że nie wychodziły na słońce, ale zawsze wtedy gdy zaszło bądź skryło się za chmurami mogli opuścić bezpieczne kryjówki.
Jeden, dwóch, trzech, czterech... Naliczył siedmiu. Otoczyli ich bez najmniejszych problemów skacząc po kamieniach i zbliżając się do nich. Oczywiście, dżin mógłby zabrać elfa i uciekać, ale czy naprawdę był w tym jakiś sens? Przecież i tak musieli z nimi porozmawiać, musieli dostać się do krasnoludów, a przy okazji zdobyć możliwie jak najwięcej sprzymierzeńców.
Drow, który zbliżył się do nich jako pierwszy bez wątpienia dowodził strażą, która otoczyła ich celując z łuków w barierę, mimo świadomości, że nie zdołają jej przebić. Mroczny elf miał grafitową, gładką skórę, która wydała się Lassë fascynująca, ale odpychająca. Długie do pasa, białe włosy były splecione w gruby warkocz ozdobiony delikatnymi, cienkimi niczym pajęczyna, srebrnymi linkami, które wplecione między włosy były chyba nie do oddzielenia. Drow był lepiej zbudowany i postawniejszy niż którykolwiek z jego leśnych braci, a jego zęby przypominały kły drapieżnika. Odziany w zbroję z czarnego żelaza wyglądał, jak mroczny bóg, nie zaś zwyczajny elf. Lassë nie mógł uwierzyć, że spożywanie mięsa może mieć tak wielki wpływ na ciało, bo przecież to o to się rozchodziło od całych wieków.
Jasne oczy mrocznego elfa wpatrywały się w chłopaka z wyraźną wrogością, ale i czymś na wzór zafascynowania. Nie często mieli tu gości z lasów, a już na pewno nie takich w towarzystwie dżinów.
- To nasz teren. - głos Drowa był szorstki i głęboki, jakby nie nawykł do posługiwania się mową lub zmienił się pod wpływem częstych krzyków. - Czego tu?
Mając już za sobą czułości i gorące powitania Lassë uznał, że najwyższy czas zadziałać.
- Chcę rozmawiać z waszym władcą. - starał się wyglądać na pewnego siebie, ale jego serce waliło tak szybko i tak mocno, że pewnie słyszeli to wszyscy otaczający go wojownicy, w których gronie było także kilka kobiet o obfitych kształtach.
- Kim jesteś by tego żądać? - nie kpił, nawet nie próbował się uśmiechać, jakby uznał, że na kogoś takiego nie warto tracić dobrego humoru.
- Wysłała mnie Ziemia. - trochę podkoloryzował Lassë. - Ludzie zakłócili spokój Żywiołów i teraz jesteście wzywani by stanąć po stronie Armii Ras przeciwko...
- Armia Ras nie istnieje! - warknął wyjątkowo groźnie. - Nie istnieje od stuleci!
- Zbiera się na nowo, by znowu stanąć przeciwko ludziom. - mężczyzna przeniósł spojrzenie z chłopaka na dżina i skinął na swoich ludzi.
- Zabieramy ich, a jeśli zajdzie taka potrzeba, zabijemy mimo waszej bariery. Znajdę sposób, więc nie radzę kłamać, kiedy staniecie przed tronem.
- Poszło całkiem łatwo. - szepnął do towarzysza leśny elf, niestety Anis nie podzielał jego entuzjazmu. Jedno jego spojrzenie wystarczyło by ostudzić zapał chłopaka. - Albo i nie. - przyznał z bólem.
Wspinanie się po skałach było okropnym przeżyciem dla kogoś, kto przez całe swoje życie ograniczał się do miękkiej ziemi i przyjaznych sobie drzew. Nie był górskim trollem, krasnoludem, ani mrocznym elfem, nie należał nawet do grona poruszających się ścieżkami Ołtarza wilków. Daleko było mu do kozicy, koziorożca i innych stworzeń wyznających wyższość kamienistego podłoża. Tym razem dżin cierpiał razem z nim. W swoich lekkich butach o cienkich podeszwach musiał odczuwać każdy kamień o wiele boleśniej niż Lassë, ale nie poddawał się, nawet nie pisnął. Zawzięcie podążał dalej za wyraźnie zadowolonymi z ich problemów drowami rzucając wściekłe spojrzenia w stronę oddalających się coraz bardziej elfów. Anis nie „skakał” by nie tracić energii, która mogłaby się mu jeszcze przydać, gdyby coś poszło nie tak. Nie czarował, jedynie podtrzymując barierę, która chroniła jego i Lassë. Mieli tylko siebie, mieli tylko moce dżina, jego szybkość i zwinne palce młodzieńca, jego doskonały wzrok. Te atuty należało pielęgnować.
Obaj zastanawiali się jak daleko jeszcze do wejścia do siedziby drowów, jak wysoko znajduje się jaskinia pozwalająca wniknąć w głąb wystającej ponad ziemię góry. Pod powierzchnią mieszkały krasnoludy, więc tam elfy na pewno się nie zapuszczały, a jeśli prawdą było to, co zawsze o nich mówiono? Wtedy najpewniej jedynym łączącym te dwa ludy elementem musiał być smok, który pilnował skarbów jednych i przejścia do domeny drugich.
W pewnym momencie Lassë musiał odpocząć, a Anis z rozkoszą przystał na propozycję zatrzymania się. Skoro siedmioosobowy oddział prowadził ich do siebie, musiał też mieć na oku dwójkę przybyszów. Wrócą więc, kiedy zauważą, że nikt za nimi nie idzie. Wrócą i będą się wściekać, a to z kolei sprawi przyjemność zmęczonej dwójce. Jak oni mieli w ogóle ze sobą współpracować podczas zbliżającej się wojny, skoro robili sobie wzajemnie nazłość? Czy podczas poprzednich Wojen Ras wyglądało to podobnie? A może wtedy jeszcze rasy były sobie przyjazne? Że też chłopak nigdy nie pytał o to starszych od siebie elfów!
Tak jak podejrzewali. Dowodzący oddziałem wrócił po nich wyraźnie zirytowany. Do tego czasu zdołali jednak nabrać odrobiny sił, potrzebnych im do dalszej wspinaczki okropnym podejściem. Nie zdziwiliby się, gdyby wyszło na jaw, że mroczne elfy specjalnie wybrały właśnie tę drogę.
- Nie zostawajcie w tyle! - warknął mężczyzna. Nie było wątpliwości, że choć wyglądał młodo i był naprawdę przystojny, należał do pokolenia zrodzonego całe stulecia przed Lassë.
- Nie nawykliśmy do gór, więc jak sobie to wyobrażacie?! - nagle młody elf zrobił się bardziej rozgadany i odważniejszy niż wcześniej. - Trzeba było pomyśleć zanim zaczęliście nas tędy ciągnąć!
- To wy chcecie widzieć się z naszym władcą. - zauważył zimno białowłosy, a na to Lassë nie potrafił już odpowiedzieć. Przełknął swoją złość i dumę znowu niezdarnie brnąc poprzez ostre skały wyżej i wyżej. Dopiero później chłopak uświadomił sobie, że drow prowadził ich tymi okropnymi drogami by mieli problem z samodzielnym odnalezieniem wejścia, gdyby kiedyś postanowili zaatakować lud wyklętych przez Ziemię elfów.

Lassë padł na płaski, równy grunt jaskini sapiąc i dysząc. Mięśnie rozrywał palący ból, stopy przypominałyby wielkie rany, gdyby nie fakt lekkiego ciała, jakim dysponowały elfy nie zostawiające nawet śladu kroków na śniegu. Zabawne, że mimo wszystko tak bardzo odczuwał tę drogę przez skalne wzniesienia.
- Ruszcie się, nie mamy czasu na pikniki. - warknął dowódca i poszedł przodem w głąb nieprzeniknionej ciemności jaskini. Lassë zawahał się, ale już po chwili opanował strach i dzielnie ruszył za swoim przewodnikiem ściskając mocno dłoń dżina. Teraz mieli tylko siebie, a więc powinni być sobie oparciem, prawda?
Czarne, skalne ściany rozbłysły nagle błękitem, jakby reagowały na ruch wewnątrz długiego korytarza. Niczym niebo usiane gwiazdami, tak ściany pełne były drobnych kryształków, które rozświetlały wnętrze wskazując im drogę. Istny labirynt większych i mniejszych korytarzy, zapewne pełnych pułapek.
Im głębiej wchodzili, tym chłodniej się robiło. Zadziwiające, że żaden z drowów nic sobie z tego nie robił. W pewnym momencie Lassë musiał otulić się swoim płaszczem, ale już kilka korytarzy dalej temperatura znowu wracała do normy. Gdzie oni właściwie byli?
- Zaczekacie pod strażą na decyzję władcy. - odezwał się w końcu przewodzący im mroczny elf. - Jeśli zechce z wami rozmawiać, poprowadzimy was dalej, jeśli odmówi... sam zdecyduje co z wami zrobić.
- Powiedz mu, że to ważne! - Lassë zacisnął dłonie w pięści – Chodzi o przyszłość nas wszystkich, słyszysz?! To niezwykle istotne!
- Nie ty o tym decydujesz. - nawet nie planował dłużej go wysłuchiwać, ale zniknął w jednym z korytarzy odchodzących od sporej groty, w której się znaleźli. A może to już była komnata? Między niebieskimi kryształkami coś było chyba wyrzeźbione i gdyby chłopak miał okazję, przyjrzałby się temu dokładniej i ocenił, gdzie właściwie są. Elfy zawsze dbały o wnętrza, nie ważne jaką przestrzeń musiały zagospodarować. Gdyby tylko było tu jaśniej...
- Co to za miejsce? - spróbował zagadnąć jedną z elfic, ale kobieta popatrzyła na niego z pogardą nie odpowiadając nawet słowem. - Czyli się nie dowiem. - skwitował próbując w ten sposób rozładować napięcie, które go zżerało.
Długo kazano im czekać. Lassë czuł, że kręgi zaczynają mu dokuczać, a nogi są przemęczone od bezustannego stania w jednym miejscu. Usiadł na swoim płaszczu kładąc głowę na podwiniętych pod pierś kolanach w geście zupełnie nie pasującym do elfa, ale jednym w miarę wygodnym. Jego gospodarze nie należeli do specjalnie gościnnych.
Chyba nawet się zdrzemnął zanim obudziło go poruszenie, jakie zapanowało w „pomieszczeniu”. Lassë otworzył oczy całkowicie przytomny, jakby przez cały ten czas czekał cierpliwie i nie nudził się.
Dowódca nie spojrzał nawet na przybyszów, ale skinął głową swoim ludziom, którzy otworzyli ogromne odrzwia na jednej ze ścian. Elf był zaskoczony nie mniej niż dżin, gdyż żaden z nich nie zauważył ich, mimo że uważnie lustrowali otaczający ich półmrok. Zza drzwi wyłoniły się długie, świetliste macki jasności odganiając ciemność. Dopiero teraz Lassë miał okazję przyjrzeć się miejscu, w którym spędził cały ten czas uświadamiając sobie, że w rzeczywistości musiał to być hol prowadzący do królewskich komnat audiencyjnych. O ile drowy takowe posiadały.

niedziela, 9 lutego 2014

87. I wtedy zapadła cisza...

Pierwsze przeniesienie Lassë przypłacił okropnym bólem głowy i okropnym ssaniem żołądka, który zdawał się trawić sam siebie. Z trudem stał o własnych siłach, kiedy poczuł pod nogami twardą ziemię. Miał ochotę zwrócić wszystko, co jakimś sposobem jeszcze było w jego żołądku.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał słabym głosem.
- W szczerym polu. - dżin wzruszył ramionami. - Nie mogę przenosić cię na duże odległości za jednym razem, bo sam widzisz, jak na to reagujesz. Jestem więc zmuszony przenosić cię kawałek po kawałku. Do najbliższej osady pozostały nam trzy minuty. Nie, nie piechotą. - uprzedził pytanie elfa – Trzy minuty mojej mocy. Zaczniemy od wilków, są najbliżej, a ich umiejętności... Co?
- Wilków? - mina elfa zdradzała niepokój i wyraźne zdziwienie, jakby nie przyszło mu do głowy, że także jego „starzy znajomi” zaliczają się do ras tego świata.
- Są przydatnd. - rudzielec wpatrywał się w rozmówcę uważnie, jakby oczekiwał, że odgadnie jego myśli.
- Miałem z nimi pewne... przejścia. Nie należę do ich miłośników. Nie chcę też żeby mnie zeżarły, a ostatnio miały dosyć konkretne plany na ucztę, więc...
- Więc tym razem jesteś ze mną, a wilki to świetni wojownicy. Kiedy wejdą w tryb berserka nic ich nie zatrzyma. Ludzie będą bezsilni. Potrzebujemy wilków, a one są w takim samym niebezpieczeństwie, co inne rasy. Ludzie nie oszczędzą nikogo, a wilki są zbyt dumne by pozwolić sobie na upadek.
- Są też wygłodniałe i spragnione elfiego mięsa. - Lassë musiał mieć ostatnie słowo. Już nawet nie walczył ze słabością, ale klapnął na ziemi chowając twarz w dłoniach. To było dla niego zbyt wiele, a przecież dopiero rozpoczął zbieranie armii. - Niech będzie. Zabierz mnie do jednego z nich. Tego, który dowodzi watahą na szczycie Ołtarza. Jeśli on nie zechce mnie wysłuchać to żaden wilk tego nie zrobi.
- Dobrze, jeśli tego chcesz. To zajmie nam więcej czasu. Dwa przeniesienia, byś zdołał to przetrwać z żołądkiem na swoim miejscu.
W odpowiedzi elf skinął głową i podniósł się ciężko. Nie chciał zbierać żadnej armii, nie chciał rozmawiać z obcymi i przekonywać ich o złych zamiarach ludzi. Jasne, dżin sprawiał, że wszystko było łatwiejsze do uwierzenia, ale dla wielu jego obecność na pewno okaże się jednoznaczna z cudem. Przecież osoby wierzące w istnienie Duchów Pustyni można było zliczyć na palcach jednej ręki.
Szaleństwo w jego żołądku rozpoczęło się na nowo, kiedy tylko obejmując mocno dżina i chowając twarz w jego piersi, w mgnieniu oka został wciągnięty przez magiczny wir przestrzeni, która płynęła tuż obok niejako zasysana za ich plecami.
I znowu zbawienny spokój przynoszący nasilenie się objawów, ale także pozwalający odetchnąć, wytrwać i zebrać rozbiegane myśli. Lassë nie tęsknił za pragnącym go pożreć alfą watahy z Ołtarza. Doceniał jego zaparcie i zorganizowanie, silną wolę pozwalającą mu na prowadzenie rozmowy z pożądanym przez niego i jego wilki kawałkiem mięsa, ale mając wybór, elf nie zdecydowałby się na ponowne spotkanie. A teraz miał z nim rozmawiać, proponować wspólną walkę przeciwko ludziom.
Ich pojawienie się pośrodku skalnej półki zdenerwowało wilki, które nie spodziewały się czegoś podobnego. Część z nich rzuciła się na nich bez zbędnego zastanowienia, ale nie zdołały podejść wystarczająco blisko. Jeden ruch dłoni dżina i między nimi a wilkami wytworzyła się niewidzialna ściana nie do pokonania.
- Czego tu chcecie. - między swoimi wściekłymi podopiecznymi przeciskał się mężczyzna ze skórą wilka wiszącą na głowie i ramionach, którego szalone spojrzenie wydawało się teraz skupione i czujne. - Zmieniłeś zdanie i postanowiłeś zostać na uczcie? Trochę późno, ale nic straconego. To nie była ostatnia noc, kiedy mogliśmy czcić Księżyc na twoim mięsie.
- Ludzie rozpoczynają wojnę ras. - Lassë postanowił zignorować groźbę czająca się za tymi słowami. - Przemierzają pustynię, by dobrać się do skóry nam wszystkim. Potrzebujemy siebie nawzajem.
- Nie potrzebujemy nikogo by pokonać ludzi. - syknął lekceważąco wilk, a jego usta wygięły się w tak dobrze znanym, szalonym uśmiechu.
- Nie wiemy jaką bronią mogą teraz dysponować i jak bardzo są liczni. Mieli w swoim posiadaniu broń, która zakłóciła komunikację żywiołów, wprowadzała zamieszanie już od dawna. Jesteśmy osłabieni konfliktami, jakie mogły z tego wyniknąć. Nikt z nas nie pokona sam ludzi. Zawsze mieliśmy z tym problem. - pozwolił sobie przypomnieć. - Tylko łącząc siły możemy coś osiągnąć.
- Co macie wy, czego nie mamy my? - wilk przerwał mu zadając kolejne pytanie prosto z mostu. - Jesteśmy szybcy, silni i rozsądni, nie znamy strachu, potrafimy być brutalni i bezwzględni. Czym chcesz nas przebić, nieszczęsna przekąsko?
- Mamy dżina. - Lassë zignorował przytyk. - Mamy całą grupę mitycznych dżinów, które są w stanie nam pomóc. - te słowa sprawiły, że wilk spojrzał na niepozornego mężczyznę przy elfie i zmarszczył brwi wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Nie licz na to, że zademonstruje ci swoje umiejętności. Nie jest tresowanym zwierzątkiem.
- Dlaczego więc mam ci wierzyć?
- Ponieważ zjawiłem się tutaj mimo gorącego przyjęcia, jakie zgotowaliście mi poprzednim razem. Chyba nie myślisz, że wróciłem z tęsknoty? Niestety, nie zaimponowałeś mi, więc możesz odrzucić sentyment i miłość. A ja nadal tu jestem.
Wilk westchnął i pogładził dłonią pysk białej bestii, który miał na głowie niczym zarzucony na nią kaptur. Nie mógł zaprzeczyć temu, co mówił elf. W końcu był zdziwiony czując zapach Lassë niedługo przed jego pojawieniem się i nigdy nie uwierzyłby swoim ludziom, gdyby nie widział go na własne oczy. Nienawidził takich sytuacji, ale skinął głową.
- Niech będzie, wierzę ci. Moja wataha wam pomoże. Za darmo. - dodał z przekąsem. - Porozmawiam z innymi rodzinami, postaram się je nakłonić do współpracy. Jeśli ludzie rosną w siłę musimy pokazać im gdzie ich miejsce.
- Dzięki magii ifrytów i dżinów ludzie będą przez najbliższy czas błądzić po pustyni. Może niektórzy z nich nie wytrzymają spiekoty i chłodu nocy, ale nie możemy w ten sposób pozbyć się wszystkich. W pewnym momencie zrozumieją, że to podstęp i znajdą wyjście z tej sytuacji. Do tego czasu musimy być gotowi. Zbierz tyle wilków ile zdołasz i udaj się z nimi w kierunku pustyni. Jestem pewny, że zostaniecie znalezieni i poprowadzeni na miejsce zbiórki, gdzie kolejne rasy będą do was dołączać. - taką przynajmniej miał nadzieję. Po raz pierwszy miał do czynienia z wojną, pierwszy raz odgrywał tak ważną rolę w jakimkolwiek przedsięwzięciu.
Poprosił Anisa by ten zlikwidował barierę między nimi a wilkami. Mieli walczyć po tej samej stronie, a to wymagało przynajmniej minimum zaufania. Wyciągnął dłoń do lidera, który przyjrzał mu się najpierw, a później uścisnął wyciągniętą przyjaźnie rękę. Wykorzystał jednak sposobność i przyciągnął do siebie Lassë zahaczając zębami o skórę na jego szyi i liżąc ją od obojczyka po ucho. Chłopak nawet nie miał czasu by zareagować.
- Wiedziałem, że biały elf smakuje najlepiej. - zamruczał mu w ucho wilk i odsunął się niespiesznie na krok. - Miękkie, słodkie mięsko. Żałuję, że nam uciekłeś i nie pozwoliłeś ucztować, ale może po walkach znajdzie się czas i okazja by to naprawić.
- Nie skorzystam. - Lassë odsunął się powracając pod opiekę czujnego i gotowego do ewentualnego ataku dżina.
Elf i alfa wilków z Ołtarza przyglądali się sobie oceniając wzajemnie swoje siły, możliwości i walory. Podczas gdy wilk myślał o elfie jako o posiłku wynagradzającym wysiłek i utratę wojowników w walce, Lassë widział przed sobą wyłącznie siłę i szybkość, których tak bardzo potrzebowali.
Jeśli nie uda się nakłonić do współpracy innych rodzin, jaką można było mieć pewność, że ktoś obcy mógłby zebrać wojska wszystkich ras? Otsëa byłby w tym lepszy. Wystarczyłoby by ujawnił kim jest, a każdy poszedłby za nim mając świadomość, że walka po stronie smoków będzie łatwiejsza. Ale bard nie mógł nikomu zdradzić swojej tajemnicy. Prędzej czy później ktoś by go wydał, a wtedy on i Lassë mogliby pożegnać się z rozkosznym, wspólnym życiem w drodze. Bo taki właśnie miał plan – wyruszyć w drogę wraz ze smokiem, nauczyć się jego tułaczego życia, nie wracać do domu, nie bez barda.
Żadnemu z nich nie przyszło nawet do głowy by się żegnać. Dżin objął młodego elfa ramieniem w pasie i przymknął oczy skupiając się na miejscu, w które teraz chciał go przenieść. Nie za daleko, ale i nie beznadziejnie blisko, gdyż im częściej musiał robić postoje, tym szybciej się męczył. Tego jak dotąd nie zdradził swojemu towarzyszowi, ale czy taka wiedza naprawdę zmieniłaby cokolwiek? Na pewno nie. Ich ciała nie były kompatybilne. Ot i cała tajemnica.
- Idzie mi coraz lepiej! - ucieszył się Lassë, kiedy Anis zatrzymał się na polanie oddalonej od Ołtarza o jakąś godzinę drogi. - Nie kręci mi się w... - powiedział to nie w porę bo jego żołądek właśnie zaczął się przewracać. Musiał usiąść i zamknął oczy by uspokoić ciało i nie dopuścić do wymiotów – Albo i nie. - dodał szeptem – Możemy zrobić trochę dłuższy postój? Wiem, że nie pokonaliśmy zbyt dużej odległości i zdołaliśmy porozmawiać tylko z wilkami, ale... - odetchnął głębiej kilka razy zanim podjął przerwany wątek – ale nie wiem, ile jeszcze dam radę. Głowa mi pęka. - i rzeczywiście, czuł drażniące i osłabiające pulsowanie między oczami, ponad nasadą nosa. Położył się na trawie planując tylko chwilę wypocząć.
Dla Yehia Waarith Anisa była to cudowna okazja by nabrać sił nie mówiąc o swojej słabości. Pozwolił by jego ciało rozszczepiło się, a jego drobne cząsteczki wymieszane z powietrzem wydawały się przestawać istnieć. Wyczuł senność elfa i skorzystał z jego zmęczenia rozluźniając swoje niematerialne, potężne „ja”. Był w stanie przywrócić ciało w przeciągu kilku chwil, więc nie obawiał się, że chłopak zostanie bez opieki. Zresztą, nie wyczuł w pobliżu nikogo, więc pozwolił sobie na igranie z wiatrem.
Lenistwo im sprzyjało, obaj nabierali sił i kolorów, może z czasem nawet nawykną do siebie do tego stopnia, że podróżowanie z dżinem nie będzie stanowiło dla elfa najmniejszego problemu? Anis nie chciał by tak się stało, ale i tak nie wierzył by możliwym było przyzwyczajenie ciała do szybkości, z jaką przemieszczały się Duchy Pustyni. To absurdalne, więc i jeden młody, przygłupi elf również nie mógł osiągnąć czegoś podobnego.
- Czuję, że możemy ruszać dalej. - oświadczył niespodziewanie Lassë, który podniósł się do siadu, kiedy dżin materializował się obok. Chłopak spojrzał na krążące szybko cząsteczki sklejające ciało, które Anis wybrał dla siebie na czas współpracy. Zmarszczył brwi patrząc uważnie, jakby mógł przeniknąć proces pospiesznego tworzenia rudowłosej postaci młodego mężczyzny. - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał o coś tak oczywistego, że nie musiał precyzować pytania.
- A dlaczego nie miałbym? - odpowiedź była szeptem, gdyż usta nie były jeszcze dokładnie takie, jakie być powinny, a struny głosowe nie zostały starannie ukształtowane. Dżin był zaskoczony tym ile czasu potrzebuje by się pojawić. Widać z daleka od piasków pustyni nie było to już takie łatwe. Trudno, musiał ograniczać się do zwykłego wypoczynku.
- To niebezpieczne.
Yehia prychnął i widmowymi ramionami objął elfa przenosząc go od razu. Lassë pisnął nie czując pewnego oparcia w ciele, które dopiero się kształtowało coraz szybciej i szybciej. Anis odzyskał siły i teraz miał zamiar pokazać Lassë na co go stać, kiedy przeniósł go o wiele dalej niż do tej pory. W prawdzie ciemnowłosy chłopak przypłacił to wymiotami, ale byli teraz bliżej siedzib mrocznych elfów i krasnoludów, które dzieliły góry między siebie. Dla nieobeznanego w świecie Lassë miało to być pierwsze spotkanie z tymi ludami.
Zabijając nieprzyjemny smak w ustach liściem mięty, który Niquis zostawił w jego kieszeni, elf drżał nie wiedząc nawet dlaczego. Czy miało to coś wspólnego ze strachem przed nowym wyzwaniem czy może był to efekt końcowy wymiotów?
Elf obraził się na Anisa i nie odezwał więcej ani słowem. Z jednej strony było to zabawne, ale z drugiej trochę męczące. Dżin nie miał nic przeciwko rozmowom z chłopakiem, który przynajmniej był elementem rozrywki w tym nudziarstwie.
Anis westchnął już znudzony tą całą sytuacją. Był już kompletny, cały i czuł, że jest mu strasznie niewygodnie w tej nieszczęsnej postaci. Nie mówiąc nawet, co zamierza, objął elfa w pasie i przeniósł go kolejny kawałek. Nie znęcał się już nad nim, ale wyrozumiale wyczuł moment, kiedy to musiał dać chłopakowi odetchnąć. Chwila przerwy i kolejny skok.
- Beznadzieja. - syknął przy okazji trzeciej takiej sytuacji. - Beznadzieja i głupota. W takim tempie nigdy nie zbierzemy armii, nie wspominając już o tym, że ona musi dotrzeć na miejsce przed rozpoczęciem walk. Jeśli twoi pokręceni pobratymcy nas zaatakują zanim im wszystko wyjaśnimy, również nie będzie wesoło. Drowy nie słyną z cierpliwości i chęci kontaktowania się ze swoją jaśniejszą stroną rodziny. O ile się nie mylę najchętniej pozbyłyby się jasnych elfów.
Lassë westchnął nie mogąc dłużej milczeć.
- Nie kochamy się szczególnie, ale nie znam ich, nigdy żadnego nie widziałem. Pospieszmy się lepiej. Wytrzymam dłuższe skoki. - zapewnia – Nie chcę zawalić.

niedziela, 2 lutego 2014

86. I wtedy zapadła cisza...

Zadanie Lassë do najprostszych nie należało. Musiał przekonać wszystkie możliwe rasy by stanęły do walki przeciwko ludziom, których nie doceniano, a tym samym nie obawiano się ich tak, jak należało. Przykład smoków nikogo nie nauczył uważać na tę pozornie słabą zarazę, której siła tkwiła w liczebności i wspólnym działaniu. Ale teraz, kiedy wszystkim groziła kolejna wojna ras, ktoś musiał posłuchać i zareagować. Ktoś, kto posiada moc by zebrać wojska i stawić czoła ludzkiej zarazie.
Choć początkowo plan był inny, w ostateczności dżin poddał się i postanowił osobiście zadbać o bezpieczeństwo elfa oraz o powodzenie jego misji. Wziął na siebie odpowiedzialność za przenoszenie chłopaka z miejsca na miejsce, zaś do opieki nad pozostawioną przy oazie resztą tej dzielnej drużyny, wyznaczył jednego ze swoich przyjaciół. Sam go przedstawił i zapewnił o jego wierności i oddaniu.
- Kiedy będziecie wiedzieć, gdzie się udać, on was przeniesie. - wyjaśnił. - Dzięki niemu odnajdę was bez najmniejszego problemu.
- Ifryci. - rzucił od razu Otsëa – Oni mogą z waszą pomocą opóźnić przybycie ludzi. Kupić nam czas na przygotowanie się. Mają dobre wojska, Skorpiony Bojowe i nie zignorują naszego ostrzeżenia.
- Więc tam się spotkamy. - zgodził się rudzielec, który czekał teraz na pożegnanie między bardem, a elfem, które wcale nie trwało tak długo, jak mogło. Ot, pocałunek, obietnica rychłego spotkania i obaj mogli udać się w swoją stronę.

Griffin, wciąż osłabiony, ale niezmordowany wykorzystał chwilową nieuwagę przyjaciół podnosząc się do pozycji siedzącej. Zakręciło mu się w głowie, zbladł, czuł kwaśno-gorzki smak żółci w ustach, ale wytrzymał pozostając przytomnym. Nie miał zamiaru dłużej tkwić w jednej pozycji i polegać na innych. Chciał być samodzielny, podjąć walkę i wygrać ze swoją nową słabością. Zresztą, bardzo wyraźnie słyszał, gdzie mają się udać, a to oznaczało, że Ifryt, który tak go irytował i wykorzystał okropne zachowanie Earena, znowu będzie blisko Niquisa. Griffin nie oszukiwał się więcej. Tiikeri podobał mu się bardziej, niż powinna nawet wykwintna przekąska. I był zazdrosny. Tym bardziej, kiedy stał się częściowym kaleką.
- Nie! Nie wstawaj! - Niquis dostrzegł go i podbiegł wściekły i wystraszony jednocześnie. - Nie wolno ci wstawać! - krzyczał zdenerwowany. - Nie wolno ci...
- Nic mi nie wolno. - syknął z lodowatym spokojem mężczyzna. - Myślisz, że teraz się poddam, bo straciłem głupią rękę? Ty mi ją odciąłeś, więc zaakceptuję to i będę bezczynnie pozwalał się niańczyć? Niedoczekanie!
Tiikeri patrzył na niego wzrokiem zaszczutego zwierzątka. Nadal czuł się winny, że to zrobił, że pozbawił go ręki, chociaż nie żałował ocalenia mu życia.
- Wracamy do Ifrytów. - powiedział w końcu jasno i klarownie mężczyzna – Do twojego pierwszego kochanka.
Teraz tiikeri był zaskoczony. Nie mógł uwierzyć, że Earen naprawdę to powiedział.
- Oszalałeś?! On jest księciem, ma spłodzić dziedzica, a nie uganiać się za byle futrzakiem!
- Nie za byle futrzakiem, ale za tym konkretnym, który go zdobył niemal bez najmniejszego problemu. - mruknął nadąsany griffin.
- Jesteś upierdliwy, ale słodki. - stwierdził poważnie chłopak i złapał dłońmi blade policzki przyjaciela przyciągając jego głowę trochę bliżej siebie po czym pocałował go w usta mocno, choć bez pogłębiania, by krew nie uderzyła mężczyźnie do głowy, co równałoby się z omdleniem. - Nie powinieneś mi robić wymówek, bo daleko ci do niewinnego i nietkniętego, a przecież wcale nie uważam, że chętnie wrócisz do każdego swojego poprzedniego kochanka czy kochanki.
Griffin uniósł brew niedowierzająco.
- Dobrze już, może trochę! Ale tylko trochę, a teraz coraz mniej z każdą chwilą. Kto będzie chciał kochanka z jedną ręką, jak nie ja? - uśmiecha się nieśmiało. - Ja ją odciąłem, ja ją zastąpię. - zabrzmiało dwuznacznie, ale tym chłopak wcale się nie przejął. - Nie chcę żebyś ode mnie uciekał, ani żebyś był przesadnie zazdrosny. Ja już się namyśliłem i nie będę szukał dalej. A teraz kładź się i nabieraj sił, bo rano przeniesiemy się w pobliże wioski Ifrytów.
- Tak, siła będzie mi wtedy potrzebna żeby odgonić od ciebie tego... - urwał widząc karcące spojrzenie tiikeri, więc wzruszył tylko ramionami. - Dobrze, nie ważne kogo. Po prostu muszę nabrać sił.
Tiikeri skinął głową i pogładził mężczyznę po głowie bawiąc się przy okazji jego włosami. Co w ogóle czuł do tego niepoprawnego, bezczelnego i wojowniczego mężczyzny? Lubił go, to na pewno, podobało mu się jego ciało, urodziwa twarz, sposób w jaki spoglądał na innych z mieszaniną pogardy, wyższości oraz ciepła w przypadku przyjaciół, sposób poruszania się – tak pełen pewności i zwady. Czyżby lubił wszystko? Nie, zdecydowanie nie wszystko. Mógł spokojnie narzekać na sposób, w jaki Earen na początku zwracał się do niego, jakby miał go za swoją samicę. To było najgorsze, jako że u griffinów samice liczyły się tylko do celów rozrodczych i dla seksualnego wyżycia się lidera. Tiikeri nie chciał tak skończyć, a tego się obawiał na początku, kiedy pozwalał się dotykać i pieścić.
- Bądź grzeczny i leż, a ja znajdę coś dla ciebie do jedzenia. Powinieneś pożywić się mięsem, żeby wrócić do formy. - Niquis zostawił mężczyznę pozwalając mu drzemać, kiedy wybrał się na polowanie w niedalekiej okolicy.
Każdy futrzak był cenny, kiedy chodziło o dokarmianie osłabionego drapieżnika. Nawet najpodlejsze mięso było cenne ze względu na wypełniającą tkankę mięśniową krew, jeśli dobrze oprawić zwierzątko. Liczyło się to, by mięso było naturalnie obtoczone w posoce. Chodziło, bowiem nie o czystą krew, ale o całość surowizny, z której płynęła siła istot znajdujących się na górze łańcucha pokarmowego.
Tiikeri postarał się więc o dwa w miarę odżywione, choć niewielkie lisy pustynne, które pospiesznie oprawił. Nie był w tym zbyt sprawny, ale i tak nadawały się one do jedzenia, skoro surowe pozwolą griffinowi wrócić do zdrowia. Zresztą, ten nawet nie wybrzydzał obudzony nagle i głodny, kiedy do jego nozdrzy dotarł cudowny zapach mięsa. Jak bestia rzucił się na surowy posiłek brudząc krwią ręce i twarz, a zęby zaostrzyły mu się nagle, kiedy rozrywał nimi tkankę by móc gryźć w spokoju twarde mięso. Zachwycał się przy tym smakiem i delikatnością, zaznaczając od jak dawna nie miał w ustach prawdziwej, surowej zwierzyny.
Z taką opiekunką na pewno zajdzie jeszcze dalej niż do tej pory. Nie często przecież trafia się ktoś chcący zaoferować całą swoją pomoc i obiecujący uczucia, kiedy nadejdzie właściwy moment. Earen wiedział, że nie zasługiwał na to wszystko. Sam wpakował się w kłopoty, uraził Niquisa wiele razy podczas ich wyprawy, zdecydował się na szaleńczy, ale niezbędny krok idąc do łóżka z bestią. Powinien cieszyć się, że zapłacił tak niewiele za to, co uczynił. Stracił rękę, kiedy Niquis miał pełne prawo pozbawić go głowy.

W dalszym ciągu skrępowany magią łowca krzywił się patrząc na te nienaturalne, niemożliwe niemal związki, które objawiały się przed jego oczyma. Mdliło go na widok tych stęsknionych, spragnionych uśmiechów, czułości jaką się dzielili jego oprawcy, wybawiciele, dręczyciele. Jak można pojmać hybrydę i tak zwyczajnie o niej zapomnieć? Bo czuł się zapomniany. U licha, przecież nadal leżał w tej niewygodnej pozycji byle jak umyty z tej trującej, żrącej krwi, było mu niewygodnie, coś właśnie zaczynało swędzieć na karku i w dole pleców, jakby specjalnie drażniło jego grubą skórę, ponieważ nie mógł się podrapać. Przez pewien czas rozważał nawet opcję zapytania, czy mogą go już wypuścić, ale najwyraźniej nie mieli takiego zamiaru. Tyle, że chyba mieli plan, który na pewno nie dotyczył jego osoby. Wiedział, że jest nienawidzony, a już szczególnie przez barda, który kiedyś go wykiwał, a na którym łowca smoków nie miał okazji się zemścić.
Wzrok Otsëa padł na obserwującego ich uważnie mężczyznę, którego najchętniej by zabił, gdyby nie obietnica składana Lassë i fakt, że takie niehonorowe postępowanie nie przyniosłoby mu chluby.
- Wypuścimy cię w swoim czasie – łaskawie odezwał się do niego bard i od razu stracił zainteresowanie hybrydą, który mogłaby przejrzeć jego ludzie przebranie, a wtedy rozpoczęłoby się polowanie na smoka, nie zaś na zwykłego oszusta. Jeden niewłaściwy ruch, słowo, cokolwiek, a mieliby na głowie wszystkie zasoby łowców. Nikt nie przejmowałby się, że zbliża się wojna, że każda rasa będzie zagrożona, a jego w stopniu nawet większym. Wolał mieć pewność, że wszystko będzie dopracowane, toteż postanowił podręczyć maga swoimi pytaniami dotyczącymi czasu i odległości, na jaką moc pozwoli sprawnie krępować Lócënehtara.
- Kiedy dżin przeniesie nas na granice pustyni, w pewnym momencie stracisz panowanie nad mocą krępującą tę gnidę. - brzmiało jak stwierdzenie, nie jak pytanie skierowane do maga, który mógł tylko skinąć przytakując bardowi. - Dobrze, będzie zbyt daleko by nam zagrozić. Nie chcę być zmuszonym do ujawnienia prawdy o sobie, bo to oznaczałoby ogromne kłopoty. Wyjawić łowcy smoków, że jest się smokiem? To samobójstwo, biorąc pod uwagę, że szybko miałbym na karku wszystkich Lócënehtarów, jacy pozostali. Nie mówiąc już o problemach, jakie sprawiłbym Lassë.
- Ludzie nie opuszczą pustyni przez długi czas, więc on także nie musi. Dżiny i Ifryci mogą zadbać by łowca także błądził. Został wysłany przez człowieka, prawda? Nie jestem pewny, czy dobrze pamiętam wszystkie podania o was. Jeśli tak jest, mógłby opowiedzieć się po stronie swojego pana, kiedy dojdzie do starcia. Nie chcemy tego. Wy nie możecie się ujawnić, chociaż mam nadzieję, że podejmiecie walkę. Hybrydy stanowiłyby dla nas ogromny problem.
- Obawiam się tylko, że nie utrzymamy ich z daleka przez długi czas, ale tym będziemy się martwić podczas narad wojennych. Teraz musimy tylko wypocząć. - zakończył temat siadając w cieniu rzucanym przez jeden z nielicznych krzewów.
Pogrążył się w myślach wyobrażając sobie młodego, tak bardzo niepewnego Lassë, który pewnie rumieni się ze wstydu musząc wydawać polecenia najwyżej postawionym wszystkich ludów i rodzin. Uśmiechnął się wyobrażając sobie jak jego kochanek walczy sam ze sobą i próbuje być wystarczająco przekonywający. To wcale nie było takie złe, jeśli wziąć pod uwagę jak urzekający potrafił być elf, gdy nie zdawał sobie z tego sprawy.
Otsëa otrząsnął się zaskakując samego siebie ilością i ciepłem myśli, których głównym bohaterem był Lassë. Nawet jak na parę była to przesada. Tyle słodyczy, że nawet po ciele barda przechodziły ciarki. Czyżby zakochał się jak ostatni szczeniak? W jego wieku? A czy mógł się oprzeć temu uczuciu, jakie zrodziło się między nim a elfem? Przecież nigdy nie planował miłości, szaleństwa, tej tęczy nad głową ilekroć byli razem i nie musieli się niczym martwić.
- Słodkie do porzygania. - mruknął do siebie ze sporą dawką samoironii. Nie mógł znieść myśli o tym, że zamienia się w głupio uśmiechniętego, miękkiego faceta, który nie może myśleć, nie może spać, nie może nawet jeść bo ciągle ma głowę przepełnioną kochankiem. - To takie żałosne. - na domiar złego czuł, że już brakuje mu jego kochanka, który do tej pory zawsze był blisko. Rozstali się na dłużej tylko wtedy, kiedy elf został porwany przez szalone wilki, a teraz znowu bard był zmuszony oddać go w obce ręce, choć teraz sytuacja wyglądała zdecydowanie inaczej i bardziej sprzyjająco.
Zamknął oczy odchylając głowę do tyłu i wspominając drogę, jaką wspólnie przeszli. Pierwsze spotkanie i dziwne zachowanie elfa, wspólne posiłki i powolne poznawanie się nawzajem, niewolę, walkę przy nawiedzonych ruinach, ucieczkę przed łowcą, spotkanie z griffinami. Tyle się wydarzyło w czasie ich wspólnej wyprawy, tyle osób dołączyło tworząc wraz z nimi jedność. A teraz mieli decydować o losach tego świata, mieli przeciwstawić się ludziom, uniemożliwić im zdobycie władzy nad wszystkimi rasami lub nawet ich wytępienie.
Nawet nie wiedział, kiedy osunął się w sen, w którym pojawił się jego delikatny kochanek. Oszalał! Przerażające, ale naprawdę oszalał! Bo jak inaczej miał to określić, kiedy Lassë przychodził do niego nawet w snach?

Jean-Michael siedział na piasku głaszcząc pieszczotliwie włosy leżącego z głową na jego kolanach Deviego. Malec zasnął bardzo szybko zmęczony przeżyciami tego dnia, upuszczaniem krwi, niszczeniem Kryształu, jakby mało było mu tego, co musiał znieść wcześniej – widoku odciętej ręki przyjaciela, który ryzykował dla niego kiedyś życiem. Dla siedmiolatka wszystko to było czystą przesadą. Ile mógł znieść zanim się załamie, albo popadnie w depresję? To dziecko nadal się rozwijało, nie było przyzwyczajone do rozlewu krwi, a jednak ciągle był na niego nastawiony, ilekroć coś się działo. Ta podróż z magiem zmuszała go do narażania się na okropne widoki, paskudne przeżycia. Czy to mogło pomóc jego karierze lekarza? Przecież kiedyś musiał oswoić się z ciałem, z krwią, potwornościami zabiegów.
Mężczyzna pochylił się i pocałował malca w skroń. Musiał go gdzieś zostawić, znaleźć dla niego opiekuna, który przypilnuje, by maluch nie pakował się w kłopoty, kiedy dojdzie do walk, a mag będzie zmuszony stanąć po stronie bardziej i mniej magicznych ras.
- Śpij mój mały. - szepnął, chociaż bynajmniej nie musiał, bo Devi nie planował się budzić zbyt szybko.