środa, 23 sierpnia 2017

OPOWIADANIE ZOSTAJE ZAWIESZONE

NIESTETY JESTEM ZMUSZONA ZAWIESIĆ OPOWIADANIE "WSPOMNIENIA NADCHODZĄCYCH CZASÓW".
POWODÓW JEST KILKA. JEDNYM Z NICH SĄ PROBLEMY ZE SPRZĘTEM - MÓJ LAPTOP JEST W ROZSYPCE. DRUGIM SĄ PROBLEMY PRYWATNE, KTÓRE ZNOWU WPĘDZAJĄ MNIE W DEPRESJĘ, PRZEZ CO NIE MOGĘ SKUPIĆ SIĘ NA PISANIU. ZRESZTĄ NA NICZYM NIE MOGĘ SIĘ OSTATNIO SKUPIĆ.
MYŚLAŁAM O ROZPOCZĘCIU JAKIEGOŚ NOWEGO OPKA, ŻEBY SIĘ ODNALEŹĆ, ALE JAK NA RAZIE SAMI WIDZICIE JAK MI TO IDZIE.
DO "WSPOMNIENIA NADCHODZĄCYCH CZASÓW" NA PEWNO KIEDYŚ WRÓCĘ, JEDNAK NIE MAM POJĘCIA KIEDY TO NASTĄPI.
PRZEPRASZAM!

niedziela, 14 maja 2017

62. Wspomnienia nadchodzących czasów

Wybaczcie, ale dziś bardzo, bardzo krótko.

Eressëa
Słodki, kołyszący do snu dźwięk rozbijających się o brzeg fal, koił jego niespokojny umysł i spięte mięśnie, które powoli zaczęły się rozluźniać. Ciepło promieni słońca na skórze, łaskotało ją delikatnie, a wspomnienie domu zaczęło otaczać całe jego ciało poczuciem bezpieczeństwa, niczym ciepły koc. Leżał na niemal satynowo gładkim piasku, który czuł pod palcami, ilekroć poruszył nimi w rytm wybijanej przez serce melodii życia.
Nie otwierał oczu, nie uważając tego za niezbędne. Wszystkie inne zmysły w zupełności mu wystarczały, aby mógł ogarnąć całe otoczenie i upewnić się, co do braku zagrożeń.
Był sam. Zupełnie sam. Żaden niepasujący do scenerii dźwięk nie zakłócał leniwej melodii nadmorskiej przyrody, żadnych odgłosów świadczących o obecności w pobliży kogokolwiek innego. Kim był? To nie miało dla niego w tej chwili najmniejszego nawet znaczenia.
Gdzie się znajdował, skoro wiedział tylko tyle, że nie był to dom, jaki znał do tej pory? To pytanie wydawało mu się ważniejsze, chociaż szybko rozmywało się w jego umyśle, jakby zostało napisane na podmywanym przez wodę piasku.
Wystarczyła chwila i jego myśli po prostu przestały płynąć. Biała pustka, spokój i ukojenie. Nic. Żadnych zmartwień, żadnych wspomnień. Nawet uczucia były teraz przygaszone. Uśmiechnął się leniwie, a przynajmniej sądził, że to zrobił.
Na całym ciele poczuł subtelne łaskotanie, jakby z nieba spadały drobinki miękkiego niczym puch piasku. Było to tak przyjemne, że niemal ogarniała go senność wywołana przez tę miarową, delikatną pieszczotę. Biel w jego umyśle przybrała barwę kremową i pogłębiała się przechodząc w żółć. Znowu zaczął normalnie odczuwać emocje, zupełnie jak wcześniej i teraz był po prostu szczęśliwy, jakby właśnie miało miejsce coś wyjątkowego, coś szczególnie dla niego ważnego. Nie miał pojęcia co, ale to nie miało znaczenia.
Uchylił powieki i spojrzał w czyste, błękitne niebo. Było piękne i bezkresne, tak bardzo kuszące. Oznaczało wolność i możliwość oddychania pełną piersią, brak zobowiązań, ucieczkę przed światem, który wprawdzie zapewniał poczucie stabilności, ale także krępował ruchy.
Niespiesznie podniósł się do siadu i powoli przeniósł wzrok z nieba nad głową na biały piasek pokrywający rozległą plażę usianą muszlami. Morze o lazurowym kolorze oceanu powoli wspinało się po kryształowych drobinkach podłoża, a następnie cofało się jakby nie zdołało osiągnąć swojego celu, ale nie poddawało się, na nowo próbując sięgnąć możliwie najdalej.
Narzucony przez wodę rytm, przypominał Eressëa głaszczących się nawzajem kochanków, którzy leniwym dotykiem układają do snu tę drugą osobę.
Kochankowie. Mężczyzna był pewny, że to słowo powinno mu coś mówić, że miało jakieś szczególne znaczenie, którego teraz nie potrafił sobie przypomnieć. Słowo to miało słodki smak, który niemal czuł w ustach, było ciepłem oblewającym całe jego ciało, łaskotaniem w żołądku, przyjemnością kumulującą się w podbrzuszu, szybko bijącym sercem i przyspieszonym oddechem. Był niemal pewny, że w jego życiu był, jest lub dopiero będzie ktoś, kto wytatuuje na jego skórze wszystkie te doznania, które teraz były tak ulotne, że niemal nieuchwytne.
Sunąc spojrzeniem po piasku, przeniósł je w końcu na morze, które na linii horyzontu łączyło się z niebem w złudnym pocałunku. Jakże zazdrosny musiał być nieboskłon o tę dwójkę kochanków, morze i plażę, którzy zawsze znajdowali się poza jego zasięgiem, tak blisko i tak daleko jednocześnie.
Po jego policzkach nie wiedzieć czemu zaczęły spływać łzy. Z początku czyste, przezroczyste niemal, z czasem krwawe i coraz większe. Brudząc jego policzki głębokim odcieniem czerwieni, spadały obficie na piasek, który spijał je zachłannie.
Eressëa poczuł bolesny skórcz w piersi i padł na kolana, opierając się po chwili także na dłoniach dla utrzymania równowagi. Nie wiedział dlaczego płacze, nie wiedział też w jaki sposób mógłby przestać. Łzy po prostu płynęły i karmiły piaszczystą ziemię, która wydawała się ustępować przed każdą krwawą kroplą, niczym otwierający się wygłodniale gardziel.
Dlaczego?
Dlaczego płakał? Skąd wzięły się te krwawe łzy, których nadal nie mógł zatamować? Kogo stracił? Albowiem poczuł, że to właśnie strata jest powodem jego stanu. Głęboka, niezagojona, jadząca się i zachodząca trującą ropą.
Jednocześnie jednak odczuł także ulgę, jakby nagle ustąpił ból, który do tej pory nie dawał mu spokoju, ale trwał tak długo, że mężczyzna zwyczajnie przestał zwracać na niego uwagę.
Nie wiedzieć czemu, w tym samym czasie wydawało mu się, że poznał już kogoś wyjątkowego, kogoś, kto mógł pomóc mu zapomnieć o tym, co utracił bezpowrotnie.
Gdzie teraz była ta osoba i kim tak w ogóle była? Czy da mu rodzinę, której pragnął, a której nie opuści, jak swoich dotychczas spłodzonych dzieci?
Odetchnął ciężko kilka razy i powoli podniósł się na równe nogi.
Za jego plecami rozległ się donośny pisk, który sprawił, że jego serce boleśnie podskoczyło w piersi, a świat wokół skryła nieprzenioniona czerń głębokiej nicości.

niedziela, 7 maja 2017

niedziela, 30 kwietnia 2017

61. Wspomnienia nadchodzących czasów

Rambë
Miała wrażenie, że słyszy niski, narastający z każdą chwilą pisk. Była niemal pewna, że to właśnie on ją obudził. Otworzyła oczy powoli, jakby było to dla niej bolesne i może rzeczywiście było, ponieważ otaczająca ją zewsząd jasność raziła.
Nie rozpoznawała miejsca, w którym się znalazła. Skąpana w ciepłym świetle przestrzeń, otoczona ze wszystkich stron drewnianymi ścianami. Wielkie okna wpuszczały do środka światło słoneczne, świeże powietrze, przyjemną bryzę oraz intensywny, miarowy odgłos fal.
Nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała kim jest, ani dlaczego obudziła się właśnie tutaj. A gdzie właściwie powinna była się obudzić? Gdzieś w środku, głęboko wewnątrz siebie czuła niepokój, a jednocześnie wszystko wokół skłaniało jej ciało do zrelaksowania się, zaufania tej chwili.
Niepewnie podeszła do jednego z okien, ale zanim zdążyła przez nie wyjrzeć, za jej plecami znowu rozległy się piski. Podskoczyła wystraszona odwracając się w stronę tego nagłego, niespodziewanego dźwięku.
Dwójka dzieci przebiegła koło niej śmiejąc się radośnie. Nie mogły mieć więcej niż trzy lata. Ich gadzie ogonki kiwały się na wszystkie strony, kiedy maluchy goniły się nawzajem. Małe różki wystawały nieśmiało spomiędzy gęstych, kasztanowych włosków. Dzieci uśmiechnęły się do niej szeroko. Chłopiec i dziewczynka. Z ciepłym, głośnym śmiechem wybiegły z pomieszczenia, w którym znajdowali się we trójkę.
Rambë słyszała jak piasek szeleści pod ich stopami. Chciała iść za nimi, ale coś innego przykuło jej uwagę. Coś znajomego, co pobudziło jej pamięć. Naczynie celebracyjne, którego jej ojciec używał podczas odprawianych przez Kruki rytuałów. Co tu robiło? Należało zawsze do głównego szamana plemienia i było przekazywane nowemu, kiedy zbliżał się kres życia starego. Może więc się pomyliła i to wcale nie należało do jej rodziny? Ale w takim razie w czyim domu teraz była? Czy jej rodzice przeprowadzili się do nowego miejsca wraz z całym plemieniem Kruków? Nie, to niemożliwe. Kruki były przywiązane do swojego terytorium i nie zmieniały go, jeśli nie musiały.
Niepewnie musnęła palcami drewnianą miseczkę i od razu poczuła, że kręci jej się w głowie. Otaczający ją świat zafalował gwałtownie, dźwięki zaczęły się rozmywać, a jasność pociemniała, jakby nad jej głową zbierały się burzowe chmury.
Teraz słyszała krzyki przerażenia, otaczał ją odgłos pospiesznych kroków na leśnej ściółce, nawoływanie, płacz. Nie widziała nic poza grafitową mgłą, w której wszystko tonęło.
Jej serce biło teraz szybciej, niemal gwałtownie, oddech przyspieszył. Objęła się ramionami czując chłód, który przenikał ją do kości. Próbowała skupić się na jednym punkcie, żeby przejrzeć mgłę, ale nie była w stanie. Zamknęła więc oczy i skupiła się na słuchaniu. Wydawało jej się, że przez wszystkie odgłosy, jakie usłyszała do tej pory przebija się trzask płomieni. Niemal na własnej skórze poczuła jego gorąc, co wystraszyło ją i zmusiło do otwarcia oczu oraz odskoczenia do tyłu. Otaczający ją mrok zrzedł i teraz przerażona patrzyła, jak zbliża się do niej człowiek tak bardzo poparzony, że niemal było niemożliwe by nadal żył. Jego ciało było krwistą od środka, zwęgloną od zewnątrz masą. Z powodu okropnego stanu ciała, nie była w stanie nawet rozpoznać płci. Oczy popękane i pobielałe od gorąca, zęby, których nie zasłaniały wargi, ponieważ zostały spalone na wiór, czaszka pozbawiona jakiegokolwiek owłosienia. Sama już nie wiedziała, co przeraża ją bardziej – stan, w jakim widziała tego człowieka, czy też fakt, iż wciąż się poruszał brnąć wytrwale w jej stronę. Wydawało jej się, że kimkolwiek była ta osoba, próbuje wyciągnąć w jej stronę pozbawione czucia ramiona, ale nic się nie działo. Dziw, że nogi w ogóle poruszały się wciąż posłuszne woli kogoś, kto powinien być już martwy.
Nagle poczuła koszmarny zapach palonego ciała, który sprawił, że do oczu napłynęły jej łzy, a żółć z żołądka podeszła do gardła paląc je nieprzyjemnie. Upadła na kolana i zwymiotowała. Kiedy podniosła głowę do góry, aby zobaczyć jak bardzo zbliżył się do niej spalony człowiek, nie zobaczyła już przed sobą nikogo. Znowu otaczała ją tylko ciemna mgła. Zauważyła jednak, że wszystkie odgłosy ucichły, jakby niespodziewanie straciła słuch. Nie wiedzieć dlaczego, ten stan rzeczy wydawał się jej jeszcze bardziej straszliwy. Rozejrzała się wokół siebie i powoli stanęła na nogi.
Znowu kręciło się jej w głowie, znowu wydawało się jej, że wszystko wokół wiruje. Ciemność rozpierzchła się, a ona znowu stała wśród tej oślepiającej jasności drewnianego domku nad brzegiem morza. Tym razem była jednak roztrzęsiona i wystraszona po tym, co przed chwilą widziała i nawet kojące otoczenie nie mogło tego zmienić.
Gdzie wtedy była i co widziała? Jaki to miało związek z tym, gdzie znajdowała się teraz?
Wsłuchała się w śmiech dzieci za oknem. Było w nim coś znajomego lub stwarzającego takie wrażenie.
Kolejny fakt z jej życia wypełnił jej umysł.
Nigdy nie miała do czynienia z dziećmi. Dlaczego więc ta dwójka wydawała jej się dobrze znana? Nie, nie znała tych dzieci, ale rozpoznawała pewne szczegóły.
Wyjrzała za okno, patrząc jak maluchy gonią się po złocistym piasku.
Tak, te dzieci miały w sobie coś znajomego. Wielkie, niewinne oczęta, drapieżne uśmiechy, maleńkie smocze skrzydełka na plecach, których wcześniej nie dostrzegła. Przypominały ją, kiedy była malutka, a przynajmniej biorąc pod uwagę to, co opowiadał o wczesnych latach jej dzieciństwa będący hybrydą tata.
Rambë zacisnęła dłonie w pięści i wzięła dwa głębokie, uspokajające oddechy. Coś nie dawało jej spokoju. Coś ważnego, bardzo ważnego. Coś, czego nie powinna była zapomnieć.
Syknęła, kiedy coś uszczypnęło ją w nagie ramię i złapała się za miejsce, które właśnie zabolało. Skóra pod palcami była rozpalona i obolała. Kiedy na nią spojrzała, zauważyła zaczerwienienie. Coś drobnego opadło na jej dłoń i tym razem to w niej poczuła ból. W powietrzu unosiły się białe oraz pomarańczowe drobinki, które zmusiły ją do spojrzenia w górę.
Nad jej głową płonął sufit. Płomienie lizały belki z pasją i zaciekłością. Drewno nie miało szans, poddawało się i w każdej chwili mogło runąć jej na głowę.
Usłyszała krzyk, nie była pewna czy swój, czy może należał do kogoś innego.
Pochłonęła ją ciemność.

Devi
Coś ciepłego i delikatnego dotykało jego twarzy w miarowym, kojącym rytmie. Próbował to odgonić, aby móc dalej dryfować po bezkresnej krainie nieświadomości, ale ilekroć zamachnął się ręką, dotyk znikał na chwilę i pojawiał się na nowo niczym wyjątkowo natrętna mucha.
Po kolejnej nieudanej próbie, poddał się podnosząc głowę, którą najwyraźniej do tej pory opierał na obolałym od dziwnej pozycji ramieniu. Powoli, bardzo niespiesznie, otworzył oczy i spróbował skupić wzrok na czymkolwiek.
Znajdował się w rozświetlonym słońcem pokoju, otoczony przez zasłane książkami półki. Siedział na krześle przed wysłużonym stolikiem, na którym leżał jakiś otwarty wolumin. Przyjrzał mu się uważniej i w końcu rozpoznał tę książkę. Była pierwszą lekturą dotyczącą medycyny, w której posiadanie wszedł dzięki kradzieży. Prezent od kogoś bardzo ważnego, kogoś będącego dla niego całym światem.
Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu i nagle dostrzegł wpatrzone w niego, roześmiane i pełne ciepła oczy. Jego serce zabiło gwałtowniej, oddech zaczął się urywać i nawet nie zauważył, że płacze.
Podniósł się gwałtownie i zrobił kilka kroków w stronę osoby, której kontury z każdą chwilą robiły się wyraźniejsze. Jasna skóra naznaczona jednodniowym grafitowym zarostem, króciutkie ciemne włosy, uśmiech widniejący na pełnych, miękkich ustach.
Rzucił się w ramiona mężczyzny, który objął go mocno i pocałował delikatnie w policzek. Był to niewątpliwie ten dam „dotyk”, który przed chwilą go obudził. Wtulając się mocniej w ciepłe, doskonale znane mu ciało, pozwolił łzom wnikać w materiał koszuli na ramieniu obejmującego go mężczyzny. Nie chciał się od niego odsuwać, a nawet nie mógł znaleźć w sobie na tyle siły aby to zrobić. Całym swoim ciałem odczuwał tę kojącą bliskość, za którą tak potwornie tęsknił.
Nie potrafił wydusić z siebie słowa i nawet nie próbował tego robić, bo i po co, skoro on i jego opiekun rozumieli się bez słów?
Poczuł jak gorące dłonie suną po jego rozedrganych od płaczu oraz niespokojnego oddechu plecach i zatrzymują się na pośladkach. Przygryzł dolną wargę aby nie jęknąć. Pozwolił mężczyźnie zacisnąć palce, kiedy wyczuł jak napinają się mięśnie tych bezpiecznych, silnych ramion, pozwolił się podnieść z ziemi. Owinął nogami pas opiekuna i jeśli to w ogóle możliwe, przylgnął do niego jeszcze mocniej.
Tęsknił. Nie wiedział czym było to spowodowane, ale wiedział, że przez długi czas pogrążał się w tęsknocie.
Został posadzony na stole, przy którym wcześniej spał i teraz dopiero odważył się odrobinę odsunąć od mężczyzny. Rozejrzał się po pomieszczeniu raz jeszcze, zauważając coraz więcej szczegółów, które wcześniej mu uciekły. Wszystko wskazywało na to, że był to jakiś rodzaj gabinetu, w którym leczył swoich pacjentów. Tak, w końcu tego właśnie chciał od zawsze – leczyć.
Spojrzał w jasne oczy mężczyzny i utonął w nich w przeciągu chwili.
Przed oczyma miał teraz obraz płonącej wioski i miotających się w panice ludzi. Uciekali, chociaż nie wiedzieli gdzie mogą czuć się bezpiecznie i czy takie miejsce w ogóle istnieje. Dzieci płakały w ramionach przerażonych matek, mężczyźni w popłochu wymachiwali dłońmi w jakimś dziwnym tańcu paniki i nieudolnych prób osiągnięcia czegoś. Spopielone szczątki zwierząt i ludzi zaścielały ścieżki między płonącymi domami, z otaczającego miasto lasu wszystkiemu przyglądały się setki wygłodniałych, pełnych pasji i niecierpliwości oczu. Wszystkie drogi ucieczki przed płomieniami zostały obstawione przez niewidoczne, ale czujne bestie, które tylko czekały na posiłek.
Devi otrząsnął się z chwilowego transu drżąc na całym ciele. Lekko szorstkie, duże dłonie gładziły jego policzki, miękkie usta całowały jego czoło, a zatroskane spojrzenie wodziło po całej jego twarzy. Chłopak momentalnie zaczął się uspokajać, chociaż dłonie zaciskał z całych sił na połach koszuli mężczyzny, który nie odszedł od niego ani na chwilę, ale trwał przy nim będąc opoką, której Devi właśnie potrzebował.
Pamięć mimo woli powróciła do tego, co zobaczył w oczach swojego opiekuna, do pożaru trawiącego wioskę. Ale jaką wioskę? Czy kiedykolwiek ją widział? Czy przez nią przechodził lub próbował ją ominąć? Nie miał co do tego pewności.
Niemożliwe do ugaszenia płomienie, ginący ludzie, wilki czekające na swoją ucztę, kiedy tylko wszystko ucichnie lub ktoś zapuści się do lasu próbując uciec przed pożarem. Wszystko to wydawało mu się tak bliskie, tak realne, że niemal odczuwał na sobie ból spowodowany przez liżące go języki ognia.
Zadrżał, ale silne ramiona objęły go mocno, podczas kiedy dłonie zataczały kojące koła na jego plecach.
„Niedługo” wydawało się krzyczeć wszystko, włącznie z tym cudownym ciałem, które było teraz dla niego pociechą.
Nagłe zmęczenie zmusiło go do zamknięcia oczu. Walczył z tą potrzebą najdzielniej jak potrafił, ale powieki same mu opadały. Na początku jeszcze słyszał spokojny, miarowy oddech opiekuna przy uchu, czuł jego zapach i dotyk, ale w pewnym momencie wszystko po prostu się urwało. Mężczyzna niknął pozostawiając po sobie przejmujące uczucie pustki. Jasne ściany pociemniały gwałtownie, chociaż Devi nawet na nie nie spojrzał, nie mogąc zapanować nad ciążącymi powiekami.

piątek, 21 kwietnia 2017

WRACAM ZA TYDZIEŃ!

KOCHANI, BLOG WRACA DO ŻYCIA ZA TYDZIEŃ, TJ. 30 KWIETNIA.
PROSZĘ, WYBACZCIE MI TĘ DŁUGĄ PRZERWĘ!
OSTATNIMI CZASY WSZYSTKIE MOJE PROJEKTY ZOSTAŁY ZAWIESZONE, ALE TERAZ POWOLI ZACZYNAM PRACOWAĆ NAD WSZYSTKIMI BLOGAMI I MAM NADZIEJĘ, ŻE KTOŚ Z WAS JESZCZE TU ZAGLĄDA ;)

niedziela, 12 marca 2017

60. Wspomnienia nadchodzących czasów

Przemykająca po pokładzie statku magia Ëara przypominała silne prądy znoszące ciało słabego pływaka ku podwodnym wirom. Dusze zmarłych marynarzy, które Duch Morza miał na swoich usługach, wykonały zwrot na prawą burtę i teraz płynęli pod wiatr. Wrak trzeszczał i ciężko brnął do przodu, ale nie rozsypał się, co stanowiło obawę trzech z czterech Czempionów.
Ëar ostrzegł, że droga do Przeznaczenia zajmie im dobrych kilka godzin i na miejsce dotrą dopiero wieczorem, kiedy słońce będzie zachodzić, znikając powoli za wyspą, ale nikt nie odważył się zejść z pokładu na dłużej, niż niezbędne minimum dla załatwienia potrzeb fizjologicznych. Czwórka wybrańców wyczuwała nawzajem swoje napięcie, tak jakby mogli dzielić się emocjami. Bali się, a strach ten niemal ich paraliżował, ale mimo to mieli nadzieję, że w jakiś zadziwiający, nadzwyczajny sposób zdołają pokonać Czempionów Pradawnych Żywiołów, zachowując przy tym życie. Nawet Eressëa, który z początku pragnął śmierci, teraz wolał żyć i na własne oczy przekonać się o tym, jak bardzo zmieni się świat w przeciągu kolejnych kilkuset lat.
Wyspa pojawiła się na gładkim dotąd horyzoncie niczym niechciana narośl. Ciemna, guzowata, przerażająca nawet z daleka. Im bardziej się do niej zbliżali, tym mniej im się to wszystko podobało. Słońce naprawdę zachodziło za wyspą, do tego stopnia, że kiedy kształt czaszki stał się rozpoznawalny, puste oczodoły dwóch tuneli wydawały się świecić, jakby płonął w nich ogień.
- Robi mi się niedobrze. - Seet-Far przełknął ciężko ślinę. Bał się w swoim stosunkowo krótkim życiu wielokrotnie, ale nigdy tak bardzo, jak w tej chwili. - I to bynajmniej nie od kołysania.
- Pierwszy raz muszę się z tobą zgodzić. - Rambë przeszedł zimny dreszcz. - Ten, kto wymyślił, że zakochanie objawia się motylkami w brzuchu musiał być skończonym osłem. Właśnie mam motylki w bebechach i wcale nie z powodu miłości do tego paskudztwa.
- To, co czujesz w tej chwili to ćmy latające ślepo wokół płomienia, który połowę z nich zabija. Motyle unoszą się wokół kwiatu i wtedy to, co odczuwasz w sobie jest delikatniejsze. - Devi zmusił się do uśmiechu. Chciał rozładować napięcie i najwyraźniej mu się udało.
- Poeta się znalazł. - Rambë przewróciła oczyma.
Przeznaczenie nadal spoglądało na nich zachodzącym słońcem, a im bliżej podpływali, tym chłodniejsze stawało się powietrze. Jeszcze zanim dobili do brzegu, wszyscy musieli się lepiej ubrać aby nie szczękać zębami. Ich oddechy zamieniały się w kłęby pary, a skóra zaczęła szczypać od mrozu. Statek w przeciągu jednej chwili pokrył się szronem, zaś zaklęte w ogniki dusze na usługach Ëara stały się niemal widoczne – mała armia widmowych obszarpanych, kościstych postaci różnych ras.
- Teraz już nie jestem pewny, co jest bardziej przerażające. Ta cholerna wyspa, czy ten wrak. - Seet-Far objął się ramionami rozmasowując zziębnięte ramiona. - Kto schodzi pierwszy?
- Ja! - Devi odważnie zrzucił drabinkę sznurową i przełożył nogę przez burtę. - Po prostu miejmy to już z głowy.
Zaraz za nim podążył Duch Morza, co podziałało na Seet-Fara niezwykle stymulująco, ponieważ wepchnął się przed Rambë nie chcąc zostawać pośród duchów bez osoby, która jako jedyna miała nad nimi władzę. Smok zszedł na ląd jako ostatni i od razu pożałował, że jego buty nie miały grubszej podeszwy. Wyspa w całości składała się z twardej skały, której temperatura była jeszcze niższa niż temperatura powietrza. Gdyby przyłożyć do niej język, prawdopodobnie przymarzłby na stałe.
- I gdzie teraz? - mieszaniec w niekontrolowanym odruchu złapał smoka za rękę i ścisnął ją aby podnieść się na duchu bliskością kogoś żywego i wystarczająco silnego by go obronić.
- Musimy znaleźć wejście do „ust”. - głos Rambë był pewny, ale spojrzenie pytające. To było przeczucie, którego nie mogła się pozbyć, ilekroć w myślach powtarzała słowa Wody.
Ruszyła przodem po nierównej skale, próbując się nie poślizgnąć i niczego nie złamać. Kierowała się bezpośrednio w stronę czaszkowej góry, usiłując wizualnie ustalić, w którym miejscu może znajdować się wejście do „gardzieli” Przeznaczenia. Ëar został przy statku, obiecując na nich czekać. Nie był Wybrańcem, a jedynie posłańcem, toteż nie mógł wraz z nimi stawiać czoła temu, co czekało przed nimi. Byli więc zdani tylko na siebie.
- Tam! - byli już bardzo blisko, kiedy Eressëa wskazał wąskie, czarne przejście z jednej strony „zębów”.
Czempioni spojrzeli po sobie. Ktoś skinął głową, ktoś inny wzruszył ramionami lub nie wykonał żadnego gestu. Było jednak pewne, że muszą iść dalej, muszą dostać się do środka skalnej czaszki.
Hybryda zebrała się na odwagę i jako pierwsza wcisnęła się w wąskie przejście. Przyjaciele podążali za nią. Czuła ciepło ich ciał, kiedy przepychała się między lodowatymi ścianami, które boleśnie drapały jej skórę nawet przez ubrania.
Nagle ciasne skały po prostu się skończyły i Rambë znalazła się w ogromnej pokrytej fosforyzującymi glonami grocie. Na samym jej środku z niewidocznego dla nich sklepienia zwisał ogromny stalaktyt. Zdecydowanie mniejsze okazy stalagmitów wyrastały pod ścianami, niczym ostre kły, przez co grota jeszcze bardziej przypominała wnętrze potwornej paszczy.
Pozostała trójka Czempionów pojawiła się obok dziewczyny. Ich obecność pokrzepiła ją na tyle, że skinęła im głową i powoli zaczęła zbliżać się do środka groty. Dopiero znajdując się kilka kroków od wielkiego świecącego na niebiesko stalaktytu, zauważyła na nim puste, czarne miejsca, które kształtem przypominały dłonie.
- To nie mogło być bardziej oczywiste. - mruknęła do siebie cicho. - To albo podpowiedź, albo pułapka. - zwróciła się do przyjaciół. - Nie płaczcie po mnie. - wykazała się czarnym humorem i przyłożyła dłoń do skały. Nic się nie stało, więc spróbowała raz jeszcze, ale wciąż bez rezultatu. - Szlag! Spróbujmy to zrobić jednocześnie.
Czempioni ustawili się wokół stalaktytu. Ich wyciągnięte przed siebie dłonie drżały może ze strachu, może z zimna, a może z obu tych powodów.
- Na trzy. - hybryda odchrząknęła oczyszczając gardło. - Jeden... Dwa... Trzy!
Cztery dłonie w tym samym czasie zetknęły się z zimną skałą, glony rozbłysły oślepiająco, a ich blask zamienił się w falę energii, która odepchnęła wybrańców z siłą, która posłała ich na trzy metry do tyłu. Uderzyli o ziemię z głuchym odgłosem upadających ciał. Żadne z nich się nie ruszało, chociaż wszyscy mieli otwarte szeroko oczy, które świeciły tak samo, jak podczas zachodu słońca błyszczały „oczodoły” wyspy.
Stalaktyt przygasł, stał się czarną bryłą pozbawioną życia, jakby zostało ono z niego wyssane w tej samej chwili, w której Czempioni upadli na ziemię. Zimną, pełną cieni grotę wypełnił szelest, który momentami przechodził w monotonny szum, którego źródłem był ogromny skalny sopel. Coś poruszyło się w świetle rzucanym przez fosforyzujące glony. Wielkie, podłużne cielsko zaczęło owijać się o stalaktyt, z którego posypały się na ziemię odłamki kamienia. Potężny wąż wydawał się dusić serce groty, które krwawiło gruzem, miażdżone jego uściskiem. Z otworów w ścianach powoli zaczęła wypływać woda, jakby cała jaskinia płakała, kiedy bestia coraz ciaśniej otaczała czarny stalaktyt.
Nagle między ciałami nieprzytomnych wybrańców zaczęły powoli pełznąć złotawe nici, które połączyły całą czwórkę owijając się o ich dłonie. Między nimi, w miejscu wyznaczonym przez przecinające się linie, powstał złoty wir, który obracał się wokół własnej osi, krzesząc rozsypujące się we wszystkich kierunkach perły iskier. W grocie zrobiło się jasno, jakby samo słońce postanowiło zajrzeć w to niedostępne dla niego do tej pory miejsce.
Wąż skamieniał i zaczął pękać, jego odłamki osypały się na ziemię i od razu zostały przez nią pochłonięte. Miejsca, w których zniknęły, zaczęły wściekle bulgotać, jakby stały grunt zamienił się nagle w gęstą zupę wrzącego błota. Grotę wypełnił cichy śpiew nieistniejącego ptaka, który powoli cichł, gdy złote nici między wybrańcami zanikały.
Ogromny stalaktyt zaczął nieśmiało nabierać kolorów, błyszcząc migotliwie. Powietrze ociepliło się nieznacznie, ale Czempioni pozostawali nieruchomi, zaś ich oczy nadal świeciły blaskiem zachodzącego słońca. Wokół ich ciał zaczynała falować magia. Otuliła ich błękitem niczym kokon, a następnie zanikała, blednąc aż do chwili, kiedy to stała się całkowicie przezroczysta.
Czwórka przyjaciół nadal nie dała znaku życia, chociaż ich piersi unosiły się nieśmiało w bezustannym oddechu.
Na co tak naprawdę spoglądały teraz ich niewidzące oczy? Co słyszeli, głusi na otaczające ich dźwięki? Czy ich nozdrza wyłapywały jakikolwiek zapach?

niedziela, 5 marca 2017

59. Wspomnienia nadchodzących czasów

Im dłużej Seet-Far przyglądał się staraniom Ducha Morza, tym bardziej zaczynał mu ufać, mimo wcześniejszych oporów. Było widać, że Ëar nie przejmował się szczególnie tym, co myśleli o nim inni, poza Devim. Trójka z czwórki Wybrańców odnosiła się do niego nieprzychylnie, a on mimo wszystko robił swoje i bezustannie starał się oczarować Deviego. Temu ostatniemu Seet-Far nie mógł się dziwić. Jego przyjaciel był przy nim chodzącym ideałem. Inteligentny, utalentowany i ambitny, zawsze oddany sprawie, czysty i niewinny, wierny swoim uczuciom na tyle, na ile pozwalał mu na to świat. Seet-Far podziwiał go i oddałby za niego życie, gdyby musiał. Chłopak był jego przyjacielem, kimś, kto nigdy go nie oceniał, zawsze starał się pomóc, doradzić, zawsze był blisko, kiedy tylko mógł. Devi był ideałem, podczas gdy Seet-Far był nikim.
Duch Morza przerwał rozmyślania mieszańca wkładając mu w ręce pustą miskę.
- Napełnij ją wodą i przynieś tutaj. Podgrzej ją odrobinę po drodze. Musimy go obmyć, już jest zlany potem, a z czasem może być gorzej.
Seet-Far nie sprzeczał się z Ëarem także w tej kwestii. Posłusznie wyszedł na pokład i napełnił miskę wodą ze starej, ale dobrze oczyszczonej beczki, z której do tej pory czerpali wodę pitną, a która niewątpliwie była już zmieszana ze słoną wodą z morza. Wysokie fale zrobiły swoje. Chłopak posługując się ognikiem dla oświetlenia sobie drogi, zdołał wrócić szybko na miejsce.
Duch czekał na niego cierpliwie i teraz oczyścił wodę z soli, zaś mieszaniec mógł ją szybko i sprawnie ogrzać. Zajęło mu to nie więcej niż kilka sekund, co znaczyło, że stał się lepszy w posługiwaniu swoją mocą lub był tak zdenerwowany, że obudził talenty Ifrytów, które miał we krwi za sprawą kierującej nim adrenaliny.
Wspólnie rozebrali Deviego do bielizny i przygotowali dla chłopaka czystą, suchą koszulę oraz czyste spodnie, trochę za duże, ale dzięki temu wygodniejsze dla nieprzytomnego chłopaka. Podczas gdy Seet-Far utrzymywał niezmienną temperaturę wody, Ëar powoli i dokładnie mył ciało Deviego. Mieszaniec wykorzystał nawet okazję, aby swoją mocą osuszyć wilgotną pościel, której nie mogli tak łatwo wymienić na nową. O dziwo współpraca z Duchem Morza układała mu się całkiem sprawnie, chociaż należeli do tak różnych Żywiołów. Wspólnymi siłami zdołali zwiększyć komfort Deviego, któremu gorączka zaczęła w końcu powoli spadać.
- Połóż się obok niego. - polecił mieszańcowi Duch. - Po tym wszystkim będzie się czuł skołowany i może mieć omamy. Wolałbym żeby czuł u boku znajome ciepło. To go uspokoi.
- A ty? Nie wolisz...
- Muszę zająć się naprawą zniszczeń poczynionych przez sztorm. Nie mam czasu na odpoczynek i nie mogę zastąpić Deviemu osoby, która jest mu najbliższa podczas tej głupiej misji. Jesteś jego przyjacielem od lat, prawda?
- Dziękuję. - wymamrotał z trudem Seet-Far, na co Duch Morza odpowiedział uśmiechem i skinieniem głowy. W następnej chwili wyszedł z kajuty zostawiając tę dwójkę samym sobie.
Devi nadal był rozpalony, jednak nie miał już dreszczy, a jego oddech uspokoił się, był płynny i głęboki. Z początku spał cicho, jednak po pewnym czasie zaczął mamrotać coś pod nosem. Niezrozumiałe słowa, które brzmiały niemal jak formuły zaklęć. Prawda była jednak taka, że przy ograniczonej wiedzy Seet-Fara to mogło być po prostu wszystko.
Nawet nie wiedział kiedy zaczął cicho przemawiać do Deviego, wspominając czasy swojego dzieciństwa, te które uznawał za beztroskie, a więc przed ślubem ojca za pogardzającą mieszańcem macochą. Starał się jednak nie przywoływać imienia Jean-Michaela, obawiając się, że jego wspomnienie może sprawić ból przyjacielowi. W końcu byli tak daleko od domu i nie mieli pewności, czy powrócą tam żywi. Sam często powracał myślami do swojej ukochanej siostry, za którą tęsknił każdego dnia. Jego młodsza siostrzyczka, oczko w głowie, światełko w ciemności. Jedna z nielicznych osób, które go kochały nie bacząc na to, jaki jest.
Szybko odepchnął od siebie tę myśl. Nie chciał żeby Devi wyczuł jego smutek, ponieważ to na pewno nie pomogłoby chłopakowi w powrocie do zdrowia, a przecież wszyscy liczyli na to, że już jutro Czempion Ziemi będzie w pełni sił. W końcu nawet jeśli Eressëa był ich liderem, to Devi stanowił najważniejsze ogniwo ich grupy. To on ich scalał w jedno i tylko on potrafił racjonalnie spojrzeć na każde z nich po kolei oraz na wszystkich razem. Nawet jeśli początkowo nie dogadywał się z Rambë, dziewczyna mimowolnie go szanowała, a teraz darzyła przyjaźnią.
- Bez ciebie na pewno nie damy sobie rady, więc wróć do nas. - powiedział szeptem i pocałował chłopaka w czoło. Objął go ramieniem przyciągając do siebie i położył się obok niego na tyle wygodnie, że mógł spokojnie przespać godzinę lub dwie. Odpoczynek był potrzebny im wszystkim, także po to, by po przebudzeniu Devi nie czuł się odpowiedzialny za to, że się o niego martwili.
Seet-Far nigdy by się do tego nie przyznał, ale zasnął niemal w chwili, kiedy tylko zamknął oczy. U boku przyjaciela było mu ciepło, wygodnie i nie czuł już strachu przed morzem. Nie odczuwał nawet kołysania, więc o chorobie morskiej zapomniał, zarówno pod wpływem wcześniejszego stresu, jak i przyzwyczajając się już do nowej sytuacji.
W planach miał tylko krótki, chwilowy odpoczynek, jednak w rzeczywistości zasnął tak głęboko, że obudził się dopiero rano, wystraszony tym, co mogło w tym czasie stać się z jego chorym przyjacielem.
- Devi! - usiadł gwałtownie, a jego serce waliło jak młotem.
- Spokojnie, nic mi nie jest! - odpowiedział mu znajomy, rozbawiony głos. - Przez całą noc trzymałeś mnie tak mocno, że nie mogłem ci się wyrwać, kiedy się przebudziłem. Dziękuję, że ze mną byłeś.
- Ale ja tylko...
- Nie „tylko”, Seet-Farze. Wiem, że pomagałeś Ëarowi bez słowa sprzeciwu, wiem też jak bardzo się starałeś. Zrobiłeś dla mnie więcej, niż głupie „tylko”. - chłopak uśmiechnął się i pogładził przyjaciela po policzku w czułym geście. - Chodź, nacieszmy się słońcem i spokojem zanim znowu zwali nam się na głowy jakiś sztorm. - Devi wstał powoli z łóżka i ocenił swoje siły. Nie było źle. Wprawdzie był trochę zmęczony, ale na pewno nie na tyle, by robić wiele hałasu o nic. - No dalej, leniu! Podnoś się!
Seet-Far czuł, że z każdą chwilą robi mu się lżej na sercu. Devi był wprawdzie blady, ale jego kroki niepewne, ale z każdą chwilą odzyskiwał utracone siły. Mieszaniec podążył za nim na pokład, gdzie trójka ich towarzyszy zajmowała się już przygotowaniami do rozpoczęcia nowego dnia.
Rambë uściskała mocno Deviego, Eressëa podał mu dłoń i poklepał mocno po ramieniu. Duch Morza uśmiechnął się tylko, zajmując się oczyszczaniem z soli świeżej wody w beczce, ale ten prosty gest bez wątpienia wystarczał za wszystkie inne.
- A jak ty się czujesz? - smok zagadnął mieszańca, kiedy ten podszedł do niego z zamiarem upieczenia wyłowionych przez Ëara ryb.
- Ja? - Seet-Far był autentycznie zaskoczony pytaniem.
- Tak ty. Devi to twardziel. Już wraca do siebie, a jutro nawet nie będzie pamiętał o tym, co się wydarzyło. Ty to inna sprawa. Jak tam twój żołądek? Nie masz już mdłości? Nie patrz tak na mnie. Nie jestem może najczulszym kochankiem, ale martwię się o ciebie.
- Nic... nic mi nie jest. - chłopak zająknął się. Nie nawykł do troski innych, a już na pewno nie spodziewał się tego, że ktoś mógłby się nim przejmować po tym, co stało się z Devim.
- Dobrze. Doskonale. Nasza podróż stanie się teraz o wiele przyjemniejsza, skoro nie wisisz już na rufie. - smok wyraźnie starał się go trochę podrażnić, co niewątpliwie podniosło mieszańca na duchu.
Chłopak wstydził się do tego przyznać, ale prawdę powiedziawszy nie sądził, że Eressëa może się nim w ogóle przejmować. Jasne, sypiali ze sobą czasami, ale żeby było między nimi coś więcej niż tylko seks? Tego Seet-Far naprawdę się nie spodziewał.
- Z myśleniem ci nie do twarzy, zamiast dumać, lepiej się uśmiechnij. - smok nadal go drażnił i tym razem mieszaniec uśmiechnął się, nie mogąc uwierzyć, że mężczyzna potrafi zachowywać się tak dziecinnie, próbując w jakikolwiek sposób zdenerwować swojego rozmówcę. To było niedojrzałe i może właśnie dlatego miało swój czar.
- Uważaj, bo jeszcze uwierzę, że niemal się za mną stęskniłeś przez te dni, kiedy był ze mnie tak słaby towarzysz podróży.
- No wiesz? Czuję się urażony! Tęskniłem i jestem gotowy udowodnić ci to w każdej chwili. - smok pochylił się nad uchem mieszańca. - Pod lub na pokładzie, jak wolisz.
Biedny Seet-Far niemal spalił jedną z pieczonych mocą ognia ryb.
- Czy nie uważacie, że już najwyższy czas wrócić do przepowiedni Żywiołów? - Rambë sprowadziła wszystkich na ziemię. - A przynajmniej tej mojej? To o syrenach, marynarzach i czymś tam jeszcze.
- Tam, gdzie syrena błaga o przebaczenie, Marynarza, którego sprzedała głębinie. Tam, gdzie każda muszla ma znacznie, Gdzie życie wodospadem wspomnień płynie, Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma. Żywe za życia, martwe po śmierci, Zimne usta całują uchodzące z płuc powietrze. Co było całością, pozbawione ćwierci, Na zawsze część przeszłości zetrze. Co raz rozpoczęte już się nie zatrzyma. - Eressëa przewrócił oczyma recytując. Podejrzewał, że nim tym tylko Devi mógł pamiętać jeszcze dokładną część przepowiedni każdego w młodych Czempionów.
- Haydee. - hybryda przesunęła wzrokiem po swoich towarzyszach. - Zdradziła nas, chociaż nie chciała tego robić. Może tu wcale nie chodzi jakieś konkretne miejsce, ale o nas wszystkich i o wydarzenia, które się wokół nas rozgrywają.
Wspomnienie syreny wciąż było dla Rambë bolesne. Zbliżyły się do siebie, mogły wspólnie stworzyć coś wyjątkowego, ale Haydee to zniszczyła i nawet ostatni pocałunek jaki wymieniły nie miał już znaczenia. Syrena zabrała ze sobą część serca hybrydy, sprawiła, że wspomnienia wiązały się z budzącą się w dziewczynie niechęcią do powrotu do nich. Co więcej, Haydee przypomniała Eressëa o jego utraconej ukochanej, której odejście teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zatarło się w jego pamięci.
- Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma... - powtórzył powoli Ëar, a brzmienie jego głosu wszystkich wybudziło z zamyślenia. Przymknął powieli i zadarł głowę do góry, jakby nasłuchiwał odległych dźwięków, których nikt inny nie mógł usłyszeć, co wcale nie musiało być dalekie od prawdy.
Niespodziewanie woda z beczki zaczęła tworzyć odwrócony do góry nogami lej, który kończył się mniej więcej na wysokości ich oczu. Lej zaczął rozlewać się na boki, a jego powierzchnia przypominała teraz lustro. Wybrańcy patrzyli zaskoczeni, jak na gładkiej, przezroczystej powierzchni zaczyna pojawiać się mgławy obraz, przechodzący w drobny ciemny kształt, a ostatecznie w wielką czarno-szarą bryłę. Skalną wyspę, której kształt niemal przypominał czaszkę o pustych oczodołach.
- Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma. - wymamrotał niemrawo Seet-Far. - Czy to nie mogło być coś ładniejszego? Coś wesołego? Motyl ze oczami na skrzydełkach lub coś w tym stylu!
- Wszystkiego warto spróbować. - Eressëa zacisnął palce na dłoni mieszańca. - Ale nie wolisz żeby to, co wygląda złowrogo było złowrogie, a to, co milutkie milutkim pozostawało? Naprawdę chciałbyś żeby chodziło o motyla? A co gdyby ten twój motyl okazał się wabikiem przytroczonym do paskudnej paszczy jakiegoś cuchnącego potwora?
- Po tylu wiekach życia potrafisz podnieść na duchu takiego cykora jak ja, nie ma co. - chłopak westchnął ciężko.
- Ëarze, co to za wyspa? - Devi zignorował przekomarzających się przyjaciół.
- Przeznaczenie. - Duch Morza otworzył oczy, a wodne lustro stało się zwykłą wodą, z pluskiem wpadając do beczki, z której chwilę wcześniej powstało.
- W takim razie nie ma mowy o pomyłce. Musimy płynąć ku Przeznaczeniu. - Rambë skrzywiła się z niesmakiem na dźwięk własnych słów uznając, że brzmią idiotycznie.
Jakie to jednak miało teraz znaczenie. Czempion Pradawnej Wody, ich pierwszy przeciwnik, znajdował się niedaleko, a ona wcale nie czuła się gotowa stawić mu czoła.

niedziela, 26 lutego 2017

KTO TO CZYTA?

OSOBY, KTÓRE CZYTAJĄ TEN BLOG PROSIŁABYM O POZOSTAWIENIE KOMENTARZA POD TYM POSTEM.
MUSZĘ OCENIĆ LICZBĘ OSÓB, KTÓRE SĄ ZAINTERESOWANE POJAWIAJĄCYM SIĘ TUTAJ OPOWIADANIEM.

Z GÓRY DZIĘKUJĘ!

niedziela, 19 lutego 2017

58. Wspomnienia nadchodzących czasów

Wybaczcie, ale okazuje się, że notka z informacją o mojej chorobie się nie zamieściła i ostatecznie przez długi, długi czas nie mieliście żadnych informacni na temat bloga. Jak właśnie wspomniałam, chorowałam i stąd taka długa przerwa. Teraz wracam!

Po pięciu dniach nudnej, chociaż przynajmniej spokojne podróży, los się od nich odwrócił. Ze wschodu napłynęły ciężkie, ciemne chmury zapowiadające sztorm. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, fale stawały się coraz wyższe i bardziej gwałtowne. Od czasu do czasu statek przechylał się mocno na boki, a woda zalewała pokład, co było katuszą dla Seet-Fara, który wystawał za burtę nie odstępując jej ani na krok i zwracał już nie tyle zawartość żołądka, co gryzącą, gorzką żółć.
- Nie jestem przekonany, czy to w tej chwili dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce. Jeśli wpadniesz do wody... - Duch Morza nawet nie dokończył, ponieważ mieszaniec zaatakował go od razu.
- A co mam twoim zdaniem zrobić?! - krzyknął. - Nie trafię do wiadra, kiedy mną rzuca na boki!
- Punkt dla ciebie. - przyznał niechętnie Ëar, na co Seet-Far niemal się uśmiechnął. Niemal, ponieważ jego usta drgnęły lekko, chociaż po prawdzie ciężko było stwierdzić, czy aby na pewno, jako że zaraz potem chłopak wychylił się za burtę, ponownie wymiotując czym tylko mógł. To jednak wystarczało aby zadowolić Ducha, którego kąciki ust podjechały ku górze. - Obwiążę cię liną, której drugi koniec przywiążę do masztu. - rzucił głośno, aby przekrzyczeć wiatr i odgłos wymiotny mieszańca. Nie otrzymał słownej odpowiedzi, poza mało wymownym „błeeee”, zaś statkiem rzucało, przez co ciężko było stwierdzić, czy Seet-Far skinął mu głową, toteż Ëar wolał uznać, że w taki czy inny sposób udzielono mu pozwolenia na zabezpieczenie Wybrańca Ognia przed przypadkowym wypadnięciem za burtę.
Zabrał się więc do pracy, jednocześnie wsłuchując się w coraz bardziej szalejące morze.
Ciemne, zachmurzone niebo rozdarła błyskawica, której światło odbiło się w przestraszonych oczach Seet-Fara. Dla tego biedaka zapewne gorsze od wzburzonego pełnego morza mogło być tylko wzburzone pełne morze w czasie burzy. Mimo wszystko Ëar był pewny, że zabezpieczył chłopaka należycie, toteż nie martwił się o zielonego na twarzy mieszańca, kiedy podchodził do siedzącej przy prowadzących do kajuty kapitana schodach Rambë.
- Wiem, że woda to twój żywioł, ale chciałbym żebyś się zabezpieczyła. Jeśli zmyje cię z pokładu, stracimy czas na szukanie cię, kiedy burza przejdzie dalej. - wyjaśnił krótko podając jej taką samą linę, jakiej użył do obwiązania Seet-Fara.
- Jeśli zamierzasz nas wszystkich przywiązać do masztu, a następnie zatopić ten wrak...
- Dlaczego miałbym to u licha robić?! - Duch Morza załamał ręce. - Nie ważne jak zginie któreś z was, i tak będziecie o to obwiniać mnie, więc nic nie stracisz jeśli mnie posłuchasz, głupia babo!
Czy naprawdę tylko Devi był na tyle inteligentny żeby pojąć, że Ëar nikomu z nich nie zagraża?
Ëar i Rambë jednocześnie złapali się za prawą skroń, kiedy ból przeszył im głowę niczym piskliwa fala dźwiękowa, którą usłyszeli chwilę później. Od strony prawej burty z wody wyskoczył wielki ciemny kształt. Błysnęły białe, ostre kły i zanim można było pojąć co się dzieje, Devi został zepchnięty z pokładu do wody przez pokaźne rybo-podobne cielsko. Błyskawica przecięła niebo w tej samej chwili, w której agresor oraz nieszczęsny chłopak uderzyli o powierzchnię morza, znikając w jego wzburzonej toni.
- Nie! Nie, nie, nie, nie, nie! - Ëar zerwał się na równe nogi zanim ktokolwiek inny zareagował. W kilku susach był przy burcie i bez zastanowienia wyskoczył za nią.
Rambë, Eressëa i Seet-Far, który całkowicie zapomniał o mdłościach, patrzyli na to z niedowierzaniem. Co do cholery właśnie się stało?!

Pięć, dziesięć, piętnaście bolesnych uderzeń serca. Pięć, dziesięć, piętnaście drżących, niespokojnych oddechów. Ile czasu minęło od kiedy Devi i Ëar zniknęli pod wodą? Minuty wydawały się wlec i pędzić jednocześnie, więc nie można było im wierzyć. Czy oni w ogóle wypłyną po tak długim czasie? Czy była szansa, że Devi wytrzyma tak długo w tej wzburzonej wodzie, której niszczycielska siła wzmagała się im bliżej okrętu znajdowało się serce burzy? Żadne z nich nie miało szans wygrać z żywiołem. Moc Eressëa nie pozwalała mu na uspokojenie burzy, a ze sztormem nie wygrałaby nawet wybrana przez Wodę Rambë. Najprawdopodobniej nawet Czempioni Pradawnych Żywiołów nie daliby sobie rady w podobnej sytuacji.
Niespodziewanie woda zakotłowała się w jednym miejscu i w samym środku bulgoczącego okręgu pojawiła się głowa Ducha Morza, a zaraz potem Deviego, który momentalnie zaczął kaszleć, jednocześnie łapiąc wielkie hausty powietrza.
Dzięki wszystkim Żywiołom! Devi nie utonął. Żył i jak na razie nie miało się to zmienić.
Ale chociaż Rambë cieszyła się z tego powodu całym sercem, stała się również jeszcze bardziej podejrzliwa wobec Ëara. Duch utrzymywał, że moc hybrydy była inna od tej, którą dysponował on, uważał się za drugą połowę Wody, ale przecież uratował jej przyjaciela, który powinien był utonąć. Skoro do tego nie doszło, Duch Morza musiał w pewnym stopniu posiadać tę samą moc Wody, która przepływała przez hybrydę. Czy Ëar mógł być Czempionem Pradawnej Wody, który właśnie próbował wciągnąć ich w pułapkę, a ratując Deviego chciał po prostu zyskać zaufanie innych? Tego dziewczyna musiała się jakoś dowiedzieć.
Smok posłużył się swoim dziedzictwem Powietrza, aby wyciągnąć dwójkę towarzyszy z wody. Burza niczym niezdecydowana kobieta zmieniła kierunek, oddalając się teraz od ich okrętu.
Wszyscy zgromadzili się przy leżącym na pokładzie z zamkniętymi oczyma chłopaku. Oddech miał niespokojny, urywany, ale niewątpliwie jakoś się trzymał.
- Devi! - Seet-Far przyłożył dłoń do bladego policzka przyjaciela. Był taki zimny!
- Nic mu nie będzie. Zatroszczę się o to, ale wy zejdźcie teraz pod pokład do waszych kajut i nie wychodźcie z nich. - polecił im Ëar głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie pomożecie mu obskakując go bezmyślnie, ani tym bardziej narażając się sami na niebezpieczeństwo przebywania na pokładzie. Kiedy jego stan się ustabilizuje, powiem wam o tym. - Duch Morza wziął chłopaka na ręce i trzymając blisko piersi poniósł do kabiny medycznej, którą Devi urządził jako pierwszą, zapewne z myślą o ewentualności takiej jak ta, chociaż niewątpliwie nie stawiał siebie w pozycji osoby, która będzie potrzebować pomocy.
Devi czuł każdy ruch ciała niosącego go Ducha. Nie poruszał się, nie chcąc wylądować na ziemi, jeśli wyraźnie osłabiony Ëar straciłby równowagę. Dopiero ułożony na koi otworzył oczy i pozwolił sobie na nieznaczne poruszenie członkami.
- Wypij. - Ëar ostrożnie podniósł mu głowę i przyłożył kubek do jego ust. Devi posłusznie upił kilka łyków paskudnego, gorzkiego napoju, a jego ciałem od razu zaczęły targać torsje. Duch przytrzymując go pewnie, podsunął mu wiadro, do którego chłopak mógł zwymiotować. Bolało go dosłownie wszystko, ale kiedy myślał, że już po wszystkim, Ëar znowu podał mu kubek paskudztwa. - Musisz wypić wszystko i zwymiotować całą słoną wodę, którą połknąłeś. - wyjaśnił na chwilę przed kolejną falą wymiotów chłopaka.
Devi był potwornie zmęczony, kiedy kubek i jego żołądek były w końcu puste, a on w końcu mógł położyć się na obolałych plecach aby odpocząć.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał słabo. - Widziałem jak twoja fizyczna powłoka miga, kiedy mnie ratowałeś.
I rzeczywiście. Tam pod wodą, kiedy Ëar musiał wykorzystywać swoje siły w wieloraki sposób, był o krok od zużycia całej swojej mocy. Wprawdzie nikt tego nie zauważył, ale Duch Morza był do tego stopnia zmęczony, że sterujące wrakiem duchy zniknęły. Ratując Deviego, mężczyzna był zmuszony utrzymywać wrak statku na powierzchni morza, podtrzymywać żywotność sterujących nim dusz, a dodatkowo starał się utrzymać przy życiu Deviego i pokonać potwora, który planował uczynić z chłopaka swój posiłek.
- Powodów jest wiele, ale najważniejszym jesteś po prostu ty. Chociaż spójrz na to z praktycznego punktu widzenia. Twoi przyjaciele nie byli w stanie cię uratować, a twoja śmierć oznaczałaby klęskę waszej misji. To z kolei daje całkowitą władzę nad tym światem Pradawnym Czempionom, co jest mi nie na rękę, jak miałem okazję już ci tłumaczyć. Do tego dodaj fakt, że jeszcze się mi nie oddałeś, a więc nie dostałem tego, czego pragnę. Nie zapomnij też, że naprawdę cię lubię. Tak, myślę, że teraz masz już obraz całości.
- Zapomniałeś o jednym. - mruknął Devi, a na jego bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Hm?
- Uwielbiasz się popisywać.
- Ha! Rzeczywiście, o tym zapomniałem. - Ëar roześmiał się krótko, a jego ciało znowu zaczęło migotać. Naprawdę był wyczerpany.
Devi przesunął się na koi, robiąc mu miejsce obok siebie. Duch Morza skorzystał z tego zaproszenia, kładąc się u boku chłopaka. Obaj zamknęli oczy aby odpocząć chociaż przez chwilę. Wiedzieli, że najgorsze dopiero przed nimi, kiedy za kilka godzin ciało Deviego zacznie walczyć z tym, co się wydarzyło. Wysoka gorączka, majaki, brak kontroli nad odruchami - w takich barwach zapowiadała się najbliższa noc. Mogli mieć tylko nadzieję, że burza nie wróci, aby jeszcze bardziej utrudnić im regenerację.

Ëar rozbudził się, kiedy ciałem leżącego obok niego chłopaka zaczęły wstrząsać dreszcze. Devi był rozpalony i spocony, co znaczyło, że jego organizm podjął już walkę. Mężczyzna wstał i zaczął przetrząsać starannie opisane flakoniki oraz saszetki, które były w posiadaniu Deviego. W końcu znalazł odpowiednią i przygotował wywar ze sproszkowanej kory wierzby.
Zostawiając chłopaka na chwilę samego, pospiesznie udał się do uprzątniętej przed trzema dniami kajuty Seet-Fara, gdzie mieszaniec siedział otępiały na podłodze, wpatrzony w wiszące na zawiasach, do połowy wyżarte przez czas drzwi. Wybraniec Ognia drgnął, kiedy Duch Morza pojawił się w nich niespodziewanie.
- Chodź ze mną, będę cię potrzebował. - padło polecenie, które Seet-Far wypełnił bez szemrania. Wiedział, że chodzi o Deviego i dlatego nie planował się z nikim sprzeczać.
Serce mu się krajało, kiedy zobaczył Deviego zdjętego gorączką, drżącego i mamroczącego coś do siebie. Używając swojej mocy, zagrzał wodę w kubku z korą wierzby i rozpalił drobne ogniki wokół ciała zziębniętego przyjaciela. Patrzył jak Ëar siada obok Deviego i bierze łyk obniżającego temperaturę wywaru, a następnie przysuwa usta do warg chłopaka aby napoić go lekarstwem. Tydzień, może już nawet dwa tygodnie temu to Devi musiał w ten sposób opiekować się kimś innym, zaś teraz sam potrzebował pomocy. Los był nieprzewidywalny, a do przyszłości prowadziło wiele dróg, z czego oni podążali właśnie jedną z nich.

niedziela, 15 stycznia 2017

57. Wspomnienia nadchodzących czasów

Rambë rozejrzała się wokół siebie, ale nie dostrzegając na pokładzie Deviego, skierowała się do skrzypiących schodów prowadzących do kajut. Miała nadzieję, że tam go znajdzie i będzie mogła porozmawiać z nim choć przez chwilę aby podnieść się na duchu. Może chłopak zdołałby ją nawet przekonać, że Ëar nie jest taki zły, jak się wydawał?
Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała, kiedy straciła przyjaciela z oczu. Była pewna, że wchodził na pokład razem z nią, ale gdzie zniknął później? Gdyby miała na to wpływ, chciałaby żeby cała trójka jej towarzyszy trzymała się blisko niej. Bez wątpienia czułaby się o wiele pewniej, gdyby miała chłopców bezustannie na oku. Mogli narzekać, że im matkuje ile tylko chcieli. Wcale by jej to nie obeszło.
O ile na górze magia Ducha Morza przyprawiała ją o dreszcze, o tyle pod pokładem czuła, że jej serce może z powodzeniem przestać bić. Wszystko tam było przerażające! Poczerniałe, gnijące deski pokryte śmierdzącymi, zielonkawymi glonami. Gdzieniegdzie widać było drobne skorupiaki i inne morskie stworzenia, które przyczepione do drewna statku wydawały się niemal z niego wyrastać. Dziewczyna nie byłaby nawet zdziwiona, gdyby w którymś z pomieszczeń znalazła jakiegoś wielkiego, niebezpiecznego lokatora, który byłby rozsierdzony faktem, że wyrwało się go z jego środowiska naturalnego.
Płyną na spotkanie z Czempionem, a skończą jako ofiary tego cholernego wraku. Które z nich zginie jako pierwsze? Niewątpliwie Seet-Far będący najsłabszym ogniwem na tym etapie. Później zapewne będzie ona, Devi i na końcu Eressëa.
Fantastycznie, nie ma to jak optymistyczna wizja przyszłości.
- Devi?! - zawołała przyjaciela, chociaż czuła się niekomfortowo zagłuszając tę pozorną ciszę, której częścią było naturalne skrzypienie statku oraz szum otaczającego ich zewsząd morza.
Zawahała się nie otrzymując odpowiedzi. Czy powinna iść dalej, przedrzeć się prosto do bebechów tego paskudnego, rozkładającego się trupa, którym płynęli, czy też wrócić na górę i upewnić się, że przyjaciela nie ma na pokładzie. - Szlag! - syknęła do siebie, odwracając się na pięcie. Może i była tchórzem, ale nie zamierzała wystawiać się tak łatwo na niebezpieczeństwo. Gdyby miała pewność, że Devi gdzieś tam jest, szukałaby go bez wytchnienia. Problem jednak w tym, że nie miała pojęcia, gdzie podziewa się chłopak. Znała jednak najprostszy sposób by się tego dowiedzieć, a był nim Ëar.
Z ulgą wyszła na słońce i świeże powietrze. Eressëa i Seet-Far, którzy wcześniej stali przy prawej burcie, teraz zajmowali miejsce na tyle statku, obserwując ląd i rozmawiając przyciszonymi głosami.
- Widzieliście Deviego? - zapytała podchodząc bliżej i przerywając ich konwersację.
- Nie. - odpowiedział mieszaniec i obaj ze smokiem pokręcili głowami. - Może jest w kajucie kapitana z nim. - zaakcentował zdradzając odczuwaną do Ducha Morza niechęć. - Devi go lubi, więc nie zdziwiłbym się, gdyby spędzali ze sobą więcej czasu niż to konieczne.
- Sprawdzę.
Rambë pokonała zwinnie pierwsze schodki i otworzyła drzwi prowadzące do pomieszczenia przeznaczonego dla kapitana. Kolejnych kilka stopni i stanęła przed otwartymi szeroko drzwiami. Ëar opierał się o framugę obserwując uwijającego się w środku Deviego, który zaciekle zeskrobywał ze ścian paskudne, szlamowe glony.
Pewność, że jej przyjaciel jest bezpieczny pozwoliła jej lżej oddychać i od razu uspokoiła nerwy. Tak łatwo stracili go z oczu, że odczuwała z tego powodu wstyd i nie miała zamiaru dopuścić do czegoś podobnego nigdy więcej.
- Co ty robisz? - zapytała ostro chłopaka, który uśmiechnął się do niej ocierając pot z czoła.
- Ëar powiedział, że to najlepiej zachowane pomieszczenie i będzie także najjaśniejsze, kiedy już zdołam tu jakoś posprzątać. Pozwolił mi zrobić z niego gabinet i punkt medyczny. Nie chciałem zwlekać, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy będziemy potrzebować takiego azylu. Będziemy tutaj też spać, do czasu kiedy doprowadzimy do użytku inne pomieszczenia. To musi być jednak najczystsze, a Ëar nie zamierza mi pomóc, więc może nam to zająć trochę czasu.
Rambë patrzyła na chłopaka trochę zdziwiona. Jak to możliwe, że Devi myślał o wszystkim, podczas gdy ona i reszta nie robili nic? Najbardziej było jej wstyd za samą siebie. Zamiast myśleć o tym, jak powinni wykorzystać ten wrak, ona przejmowała się tym, że zupełnie się jej on nie podoba. Oceniała go, jakby wybierali się nim na jakąś głupią wycieczkę, a nie do walki. Jak mogła wcześniej o tym nie pomyśleć?
- Pomogę ci. - zaoferowała przepychając się mało uprzejmie koło Ducha Morza. Devi podziękował jej uśmiechem podając wiaderko do którego miała wrzucać zeskrobane ze ścian glony.
Nie było to ani przyjemne, ani łatwe zadanie. „Obrzydliwe” było chyba najbardziej pasującym do sytuacji przymiotnikiem i Rambë bezsprzecznie zaczęła go nadużywać po zaledwie dziesięciu minutach skrobania. Po tak krótkim czasie, była już zlana potem i cała pokryta glonami, których zaciekle próbowała się pozbyć ze ścian, podłogi i innych powierzchni.
Godzinę, może dwie godziny później, dołączyli do nich także Seet-Far i Eressëa. Ze zdegustowanymi minami i bez najmniejszego nawet entuzjazmu zabrali się do pomocy. W końcu robili to dla siebie.
Kiedy zgłodnieli i postanowili chwilę odpocząć, dokładnie tak jak na plaży, Duch Morza posłużył się swoją mocną aby zdobyć dla nich ryby. Tym razem jednak to Seet-Far musiał zadbać o ich upieczenie przy pomocy swojego daru Żywiołu. Pierwsze dwie ryby były spalone, chociaż nadawały się do zjedzenia, każda kolejna była jednak coraz lepsza, co znaczyło tyle, że chłopak nabierał wprawy i szybko zyskiwał kontrolę nad swoim ogniem.
Devi był z niego dumny, jednak wstrzymał się z chwaleniem go, aby przyjaciel nie odczuwał przypadkiem presji i nie uznał pochwał za zachętę do szybszego i bardziej efektywnego doskonalenia się. Miał swoje tempo, jak każdy z nich i powinien działać w zgodzie z nim. Chłopak wiedział też doskonale komu Seet-Far zawdzięcza takie mimowolne, naturalne szkolenie i o ile z przyjacielem planował obchodzić się delikatnie, o tyle tej stojącej w cieniu osobie planował od razu otwarcie podziękować.
- Od samego początku było to twoim zamiarem, prawda? - szepnął Ëarowi na ucho. - Podróżujemy nie rozwijając naszych mocy, więc postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręce.
- Skąd ten pomysł? - Duch uśmiechnął się do niego niewinnie. - Przypisujesz mi zasługi, które mi się nie należą.
- Doprawdy? Więc wcale nie chodzi o to, że chcesz zrobić na mnie dobre wrażenie? - Devi uszczypnął go w tyłek. - Nie wierzę ci.
- Jesteś niesprawiedliwy. - na twarzy Ëara pojawił się zadowolony uśmiech. - Jestem Duchem Morza i dbam tylko o siebie i swoje sprawy. Nie możesz wymagać ode mnie zbyt wiele bo będziesz zawiedziony, a wtedy ja nie będę miał szans aby dobrać się do twojego tyłeczka.
- I tak się do niego nie dobierzesz. - chłopak wzruszył ramionami udając całkowitą obojętność. - Ale jeśli się postarasz, możesz liczyć na to, że ja dobiorę się do twojego.
Roześmiał się cicho widząc zaskoczoną minę Ducha Morza.
Czwórka Wybrańców wróciła do swojej żmudnej, niewdzięcznej pracy, którą kontynuowali wytrwale do zachodu słońca. Wtedy też przenieśli się na pokład, gdzie przez dłuższy czas odpoczywali w ciszy. Każde z nich potrzebowało tej chwili na pozbieranie myśli, ocenę stanu swojego zmęczonego ciała oraz na zaplanowanie swoich kolejnych ruchów.
Bardzo szybko też usnęli, nie do końca nawet tego świadomi. Ëar, który jako jedyny nie potrzebował snu, przykrył ich płaszczami, jakie mieli ze sobą, nie chcąc żeby którekolwiek z nich zachorowało. Na Czempiona Pradawnej Wody mogli natknąć się w każdej chwili, toteż potrzebował Wybrańców przede wszystkim całych i zdrowych, a także w pełni sił.
Przez chwilę zastanawiał się, co powinien ze sobą począć. W końcu usiadł przy śpiącym Devim i obserwował go, ucząc się na pamięć każdego szczegółu jego twarzy. Gdyby nie ta samobójcza misja i zagrażający wszystkim Czempioni Pradawnych Żywiołów, Devi na pewno zginąłby na morzu przy pierwszej nadarzającej się okazji. Był wierny swoim przekonaniom, oddany bliskim, pełen pasji, ambicji i uporu – dokładnie taki, jakich najbardziej lubił Duch Morza. Z rozkoszą uczyniłby go więc swoim, topiąc go i w ten sposób biorąc w posiadanie jego ciało i duszę. Wprawdzie Devi nie był żeglarzem, ale Ëar z rozkoszą zrobiłby wyjątek i wzbogacił swoją kolekcję o tego jednego chłopaka.
Cóż, nie może zdobyć go w zgodzie ze swoją naturą, to zdobędzie go inaczej. Nie pozbawi go życia, ale nakarmi nim swoje materialne ciało w taki lub inny sposób. Devi zaszedł mu już za skórę, a takim ludziom nie łatwo się oprzeć.

niedziela, 8 stycznia 2017

56. Wspomnienia nadchodzących czasów

*
Seet-Far wchodził na pokład wraku bardzo niepewnie, jakby kazano mu przejść po linie, która w każdej chwili może się pod nim oberwać. Fakt, że „zioła” podane mu przez Deviego były zielskiem, które Duch Morza wyłowił z wody, wcale mu nie pomagał. Jeśli to możliwe, wizja zaufania temu dziwacznemu, zmieniającemu postać zboczeńcowi tylko wzmagała jego niepokój i niechęć do wyprawy na pełne morze. Nie miał pojęcia czy mdłości wywoływane przez chorobę morską i zdenerwowanie ustały, ponieważ był tak przejęty tym, że musiał zgodzić się na pomoc Ëara.
Pocieszał się tym, że nie był jedynym, który nie ufał Duchowi za grosz. Devi mógł dać się złapać w sidła flirtu, uśmieszków i słodkich słówek, ale jego przyjaciele byli czujni. Nawet jeśli jeden z nich dodatkowo musiał poświęcać część swojej uwagi swoim dolegliwościom.
- Zważywszy na twój stan, zadbam o to aby nasza załoga była niewidzialna. - Ëar zagadnął mieszańca, gdy ten ulokował się blisko jednej z burt, aby w razie potrzeby móc wymiotować prosto do wody. Propozycja była jak biała flaga, zawieszenie broni, wyciągnięta pomocna dłoń. A jednak...
- Masz już po swojej stronie Deviego, teraz próbujesz zaskarbić sobie moją sympatię? - Seet-Far prychnął poirytowany, z niechęcią spoglądając na mężczyznę.
- A na co mi ona? Nie robię tego dla ciebie, ale dla siebie, dla tej całej waszej głupiej misji. Jej powodzenie oznacza mój powrót do normalności, do życia jakie wiodłem jako Duch Morza. Pamiętaj o tym, kiedy znowu będziesz sobie wmawiał, że masz dla mnie jakiekolwiek znaczenie, poza tym, że jesteś Czempionem. - Ëar oddalił się idąc w stronę zejścia do kajuty kapitana, gdzie najwyraźniej planował się ulokować.
Seet-Far wiele by oddał za stałe łóżko, zamiast kiwającej się na wszystkie strony koi, ale nigdy nie poprosiłby o przysługę osoby, którą uważał za wroga. Wolał już męczyć się z zawrotami głowy i ich konsekwencjami, niż płaszczyć się przed jakimś podejrzanym typkiem!
Obrzucił tęsknym spojrzeniem ląd i postanowił, że nie zejdzie pod pokład, póki ziemia nie zniknie mu z oczu. Istniała możliwość, że nie zobaczy jej przez całe tygodnie, toteż nie zamierzał rezygnować z niej tak łatwo. Chciał się nią nacieszyć, napawać się tym, że jest na tyle blisko, że mógł ją dostrzec. Nic innego się nie liczyło.
Statkiem szarpnęło, kiedy nagle wyrwał do przodu, wprawiony w ruch przez niewidzialną, tak jak zapowiedział Duch, załogę. Dla Seet-Fara była to zawrotna prędkość, chociaż w rzeczywistości powoli, leniwie nabierali prędkości, a stary wrak zaczął kiwać się nieprzyjemnie na boki.
- Nadal ci nie przeszło? - Seet-Far nawet nie zauważył, kiedy Eressëa znalazł się u jego boku.
- Nie jestem pewny. - przyznał szczerze, przyglądając się urodziwej twarzy smoka chłopak. - Denerwuję się, to mogę stwierdzić z całą pewnością. Wszystko inne to jeszcze zagadka. - oderwał wzrok od przystojnego mężczyzny i znowu utkwił go w plaży, od której nieubłaganie się oddalali. - Jestem zagubiony i samotny, a przynajmniej podejrzewam, że to najbardziej mi dolega. To przez tę syrenę i wszystko, co na nas sprowadziła. Chyba wszyscy się w pewnym stopniu posypaliśmy z jej winy.
- Obawiam się, że masz rację. - Eressëa westchnął ciężko. Sięgnął powoli po dłoń chłopaka i zacisnął na niej palce. - Przypomniała mi o bolesnej przeszłości bardziej, niż ktokolwiek inny od wielu stuleci. Rozogniła ranę, która miała być teraz już tylko bolesną blizną.
- Tak bardzo ją kochałeś? To znaczy... tę twoją dziewczynę sprzed lat.
- Tak. Była całym moim światem. Chociaż od kiedy poznałem was wszystkich, mam wrażenie, że przez wszystkie te stulecia wyrządzałem jej krzywdę zamykając się w czterech ścianach swojej żałoby, tęsknoty i udręczenia. Kiedy ktoś cię kocha i nagle odchodzi, ma nadzieję, że się podniesiesz i pozwolisz sobie na szczęście. Tylko osoba samolubna, która kocha wyłącznie samego siebie pragnie by druga osoba przez lata cierpiała po jej stracie i zadręczała się wspomnieniami.
- Chcesz przez to powiedzieć, że się zmienisz?
Smok spojrzał na niego z widoczną kpiną.
- Tak tylko pytałem!
- Jeśli się postarasz, może coś się we mnie zmieni. - smok rzucił to szeptem do ucha mieszańca po kilku chwilach zastanowienia.
- Ledwie wypłynęliśmy, nie jestem jeszcze nawet pewny, czy nie zwymiotuję, a ty chcesz mnie zaciągnąć do łóżka? - Seet-Far spojrzał z niedowierzaniem na smoka, który wzruszył niewinnie ramionami.
- Długo pościłem, nie możesz mi się dziwić. Zostanę tutaj z tobą, póki nie będziesz gotowy aby zejść pod pokład.
- Myślisz tylko o sobie! - prychnął chłopak, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

W tym czasie Rambë stojąc na dziobie wraku, starała się wyczuć swój Żywioł, usłyszeć Jego głos i odnaleźć wśród morskiej toni Czempiona Pradawnej Wody. Nie ufała Duchowi Morza, toteż chciała sama wiedzieć, kiedy zbliżą się do swojego przeciwnika, bądź kiedy on zbliży się do nich. W tym wypadku mogła liczyć tylko na siebie, co tylko wzmagało jej niepokój i strach. Jeśli ona zawiedzie, będzie to koniec nie tylko ich misji, ale całego świata.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że do tej pory korzystała głównie z dziedzictwa jednego ze swoich ojców – dziedzictwa lócënehtarów. Dawała radę, ale jeśli chciała pokonać Czempiona Pradawnej Wody, musiała pogodzić się także ze swoją Kruczą częścią. Musiała ją odnaleźć w sobie i nauczyć się z niej korzystać. Tutaj nie było już miejsca na przypadek. Gdyby wniknęła w sny Czempiona, gdyby zdołała go osłabić lub nawet pokonać na swoim terenie, na pewno przysłużyłaby się swoim przyjaciołom, wykonałaby swoją część misji.
Wiedziała to już od dawna. Problem polegał na tym, że w dalszym ciągu nie miała pojęcia, jak używać mocy Kruka swobodnie i efektywnie.
Jej ojciec trzymał się starych zasad plemienia i jako szaman bronił tradycji. W tym samym czasie jego partner uważał, że świat nie jest już taki jak dawniej i należy zmieniać się wraz z nim. Nie uznawał zasad ustalonych przed wiekami, nie miał swojej rasy, był uważany za zdrajcę, ale dzięki swoim czynom ochronił świat i siebie, a także dał początek nowemu życiu. Życiu, które tradycja uznałaby za niemożliwe do poczęcia. Rambë była więc dowodem na to, że nie należy trzymać się tak kurczowo przeszłości. Jak to więc możliwe, że Kruki nadal w to brnęły i nie pozwalały sobie na zmiany?
Nic dziwnego, że nie potrafiła korzystać z mocy przekazanej jej w genach, skoro bezustannie się jej sprzeciwiała i próbowała uciec od tego, co ze sobą niosła. Skoro nie chciała być częścią Plemienia, to dlaczego miałaby wykorzystywać jego dobrodziejstwa?
Jeśli jednak pokonanie Czempiona było możliwe tylko jeśli da się zniewolić, to czy będzie w stanie to zrobić? Czy pozwoli zakuć się w kajdany tradycji?
Nie! Na pewno nie! Znajdzie inny sposób, lepszy i niezawodny! Gdyby jej rodzice trzymali się tych przestarzałych tradycji tak jak chciałyby w to wierzyć Kruki, ona nigdy nie przyszłaby na świat, a więc nie da się teraz wciągnąć w coś, co nie byłoby dla niej nawet końcem, ponieważ nigdy nie miałaby początku.
Po wcześniejszym skupieniu nie pozostał już nawet ślad. Dziewczyna z ciężkim westchnieniem odwróciła się w stronę ożywionego magią Ëara statku.
Wszystko się poruszało, wszystko wydawało jakieś stłumiona odgłosy, których nie potrafiła do końca zidentyfikować. Jedno było pewne, gdyby Duch Morza chciał ich zabić, mógłby to zrobić już dawno temu. Jednym pstryknięciem palców mógłby ożywić wyścielające dno morza trupy żeglarzy, którzy wyszliby na brzeg i zarżnęli całą czwórkę Wybrańców we śnie. Ale tego nie zrobił. Nie zrobił nic by im zaszkodzić. Może i był niezwykle przymilny, kiedy chodziło o Deviego, co nie zaskarbiło mu niczyjej sympatii, poza głównym zainteresowanym, ale nie dał im żadnego prawdziwego powodu do węszenia spisku.
Rambë zaczęła zastanawiać się na poważnie nad tym, czy nie potraktowali Ducha zbyt ostro, odwracając się do niego plecami i ignorując go w miarę możliwości, jakby był niechcianym piątym kołem u wozu.
Nie, było stanowczo zbyt wcześnie by ocenić czy warto ufać komuś nowemu! To mogła być pułapka, to mógł być podstęp, nawet jeśli chwilowo nic na to nie wskazywało. Wcześniej niemal zaufała Haydee, przez co jej przyjaciele niemal nie zginęli. Gdyby wtedy była ostrożniejsza i uważniejsza, mogłaby im zaoszczędzić wiele bólu i kłopotu. Więcej nie popełni tego błędu!

niedziela, 1 stycznia 2017

55. Wspomnienia nadchodzących czasów

Na pewno zauważyliście, że w tym roku często notki po prostu się nie pojawiały zarówno na tym blogu, jak i na innych, które prowadzę. Ma to swoje wytłumaczenie i zapewne zabrzmi to głupio, ale w tym roku (2016) straciłam naprawdę wiele, a mianowicie zdolność odczuwania emocji. Jak to możliwe? Również chciałabym wiedzieć! Już od pewnego czasu wydawało mi się, że „jadę na oparach”, zaś teraz wszystkie te opary się ulotniły.
Z tego też powodu w roku 2017 planuję się ponownie odnaleźć i znowu zacząć naprawdę odczuwać to, co piszę – przyjaźń, miłość, uwielbienie, magnetyzm drugiej osoby, itp. Spokojna głowa, nie będę szukać sobie obiektu westchnień na siłę! Nigdy nie pozbierałam się po moim Aniele sprzed lat i wiem, że się nie pozbieram. Serducho pokryło się lodem i nic go nie roztopi. Swoim lekiem planuję uczynić pisanie! Z tego też powodu powstaje kolejny blog (proszę nie jęczeć! Jestem uzależniona od ich zakładania XD), którego tematyką będą fanfiction z najróżniejszych fandomów (głównie sportowych anime), w większości będą to oneshoty - Wspomnienia Przyszłości.
Co z tego wyjdzie, przekonamy się!
Niemniej jednak, mam swoje noworoczne postanowienie :)

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2017!

Deviemu udało się zapanować nad niespokojnym żołądkiem przyjaciela, jednak nie miał pojęcia, czy będzie w stanie poradzić sobie z nim, kiedy za dwa dni wyruszą w morze. Szczerze w to wątpił, a nie mogli zostawić Seet-Fara na stałym lądzie, nawet jeśli bardzo chcieliby mu oszczędzić męczącej, kołyszącej podróży, jaką mieli przed sobą. Chłopak nie chciał martwić tym faktem przyjaciół, więc milczał robiąc dobrą minę do złej gry. Wiedział jednak, że ten sekret w końcu wyjdzie na jaw. Nie był przecież cudotwórcą! Tyle że takie usprawiedliwienie nikomu nie pomoże, a już na pewno nie mieszańcowi, który mając w sobie krew ifrytów oraz tiikeri był dzieckiem Żywiołów, którym najdalej było do Wody – Ognia i Ziemi.
Związek Seet-Fara z Eressëa mógł być pomocny na kilka chwil, ale nie odciągnie chłopaka na stałe od zrodzonego z natury przerażenia i zrozumiałych fobii. Smok był chwilowym ukojeniem, a nie lekiem i pewnie sam zdawał sobie z tego sprawę. Co gorsza, on i mieszaniec najwyraźniej odsunęli się trochę od siebie z powodu Haydee. Ich związek najpewniej nie był niczym trwałym, ale i tak jego zakończenie wiązało się z jeszcze gorszym samopoczuciem Seet-Fara i większym skupieniem się na strachu przed otwartym morzem.
- Wiem o czym myślisz. - odezwał się do niego leżący na piasku blisko niego przyjaciel. - Martwisz się mną i tym, że nie dam sobie rady. I masz rację. Żywioły, chciałbym rzucić banałem zapewniając cię, że jestem silny i sobie poradzę, ale to bajka, której nawet ja nie potrafię opowiedzieć. Wymiotuję ilekroć zaczynam zbyt intensywnie o tym wszystkim myśleć. Nawet teraz czuję mdłości. Devi, to walka nas wszystkich, ale moje problemy nie są twoimi. Jesteś moim przyjacielem, moim bratem, ale nie musisz być matką. - ich spojrzenia się spotkały.
- Coś wymyślę.
- Devi...
- Pozwól mi chociaż spróbować. Walczyłem u boku twoich rodziców, a teraz Żywioły chcą bym walczył u twojego. Nie pozwolę żebyś stanął przed tym cholernym Czempionem bezbronny i osłabiony. - w głosie Deviego dało się słyszeć niezachwianą, nieznoszącą sprzeciwu pewność. - Nie jesteśmy już dziećmi, musimy dorosnąć. Ta misja będzie dla nas sprawdzianem męskości, więc pozwól mi matkować, póki nie muszę udowodnić światu, że mam jaja.
Seet-Far uśmiechnął się mimowolnie, a Devi odpowiedział mu tym samym. Kłótnia nie miałaby sensu. Obaj i tak postawiliby na swoim i planowaliby zrobić to, co sobie zaplanują. Devi jeśli chce się martwić, będzie się martwił mimo wszystko, a sprzeczka mogłaby tylko wszystko pogorszyć. Zresztą mieszaniec zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli nie wszyscy jego towarzysze to przynajmniej ich znakomita większość zdawała sobie sprawę z jego problemów. Rambë mogła ich nie rozumieć, ale smok nie był ślepy, Devi wiedział, zaś ten nowy, ten Duch, on nie był głupi i na pewno domyśli się, jeśli jeszcze o niczym nie wie.
Chłopak wstał ze swojego miejsca i zmierzwił włosy przyjacielowi. Kiedy spojrzał w stronę morza i stojącego na jego tle Ëara było jasne, że to właśnie tam planuje szukać pomocy, jakby ten nowy nabytek ich wyprawy był rozwiązaniem wszystkich problemów. To bardzo irytowało Seet-Fara, ale zdając sobie sprawę ze swojej nieciekawej, żeby nie powiedzieć beznadziejnej, sytuacji, musiał pozwolić Deviemu działać po swojemu. Nawet jeśli wymagało to zaprzyjaźnienia się z jakimś śmierdzącym morzem typem.

- Tęsknisz? - zapytał dla rozpoczęcia rozmowy Devi, stając zaraz za odwróconym do niego tyłem Duchem Morza.
- Nie wiem. - mężczyzna odwrócił się w stronę chłopaka. - To i tak nieistotne.
- Hmm... Nie będę się z tobą kłócić, ale skoro uważasz, że to nie jest ważne, to ja mam do ciebie prośbę...
- Wiem.
- Hm?
- Wiem jaka jest twoja prośba, chociaż ty nawet nie jesteś pewny, czy to możliwe i czy posiadam taką moc. - zaimponował Deviemu tą odpowiedzią, było to widać. - Tak, mogę ci pomóc i zrobię to.
- W zamian za.... - chłopak zapytał niepewnie i wzdrygnął się, kiedy Duch prychnął głośno jak poirytowany.
- W zamian za zaufanie i przyjaźń, co ty na to? Nic więcej.
Jego rozmówca zamyślił się, a po chwili uśmiechnął.
- Nie ufam ci, ale to było czarujące.
- Ha! Wiesz jak mnie podejść. - Ëar wyszczerzył się jakby wcale nie był przed chwilą nadąsany. - Zabiorę cię do miasta, gdzie będziesz mógł uzupełnić zapasy ziół i zdobędę takie, które pokonają chorobę morską twojego przyjaciela oraz zdołają odprężyć jego ciało na czas misji. Jeśli zaś chodzi o nas, myślę, że dasz sobie radę z dotrzymaniem mi kroku.
- Jak...
- W romantyczny sposób. A przynajmniej byłby takim, gdybym był tym twoim Jean-Michaelem. Nie jestem nim, więc nie wiem jak to odbierzesz, ale zapewniam, że to bezpieczne i szybkie.
- Nie mam pojęcia, co chodzi ci po głowie.
- Wiem o tym. - Ëar mrugnął zalotnie do Deviego. - Daj znać przyjaciołom, że zabieram cię do miasta. Wolałbym żeby się o ciebie nie martwili, kiedy będę dotrzymywał ci dziś towarzystwa. Tak, wiem, że to bezcelowe, ponieważ żadne z was mi nie ufa, ale i tak wolę żeby nie poruszyli nieba i ziemi szukając cię, kiedy znikniesz im z oczu.
Devi z uśmiechem skinął głową i wrócił do Seet-Fara aby poinformować go o swoich planach. Mieszaniec nie był zadowolony z tego, co usłyszał, ale rozumiał jak ważne jest uzupełnienie zapasów medycznych. Obiecał więc poinformować dwójkę śpiących w tej chwili towarzyszy o wszystkim, kiedy tylko się przebudzą. Devi podziękował mu wylewnie i skinął głową Ëarowi.
- Zostaw wszystko! - zawołał do niego mężczyzna stojący nadal blisko wody, tak że każda fala obmywała mu stopy.
Chłopak właśnie sięgał po swoją torbę, więc teraz trochę zbity z tropu odłożył ją niepewnie na miejsce. Duch Morza skinął na niego palcem, więc Devi zbliżył się do niego.
- Zaufaj mi chociaż w tej kwestii, dobrze? Zgubiłbyś pieniądze gdybyś zabrał je ze sobą, zaś ja dysponuję złotem, które nigdy mi nie zginie. Chodź. - wyciągnął rękę po dłoń chłopaka.
Devi niepewnie objął jego palce swoimi i pozwolił wprowadzić się po pachy w morze. Seet-Far obserwował ich gotów rzucić się przyjacielowi na ratunek, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Na szczęście Ëar nie miał zamiaru nikogo utopić. Wsunął palce do ust i zagwizdał bezgłośnie. Z początku nic się nie działo, ale po chwili otoczyły ich delfiny. Devi wpatrywał się w nie z niedowierzaniem.
- Musisz tylko trzymać się mocno jego płetwy i nie spaść. Ale spokojnie, nawet jeśli się zsuniesz, inne delfiny ci pomogą i masz mnie. Wiesz, że zawsze jestem gotów cię obmacywać. - Ëar uśmiechnął się figlarnie.
- Jesteś okropny! - Devi uderzył go w ramię mocno, tak żeby zabolało. - Ale umiesz się podlizywać, to muszę przyznać.
- Zawsze do usług. - Ëar ukłonił się wytwornie i poklepał po grzbiecie jednego z delfinów. - Ten zabierze cię ze sobą. Nie jest młodym narwańcem, więc na pierwszy raz będzie idealnym partnerem.
Chłopak skinął mu głową i niezgrabnie, z obawą złapał płetwę na grzbiecie delfina. Mężczyzna objął jego dłoń swoją i zacisnął mocniej, odważniej, aby pokazać chłopakowi, że nie ma się czego bać i musi być zdecydowany, jeśli nie chce stracić kontroli już na starcie. Wbrew pozorom, to wcale nie było tak łatwe jak mogłoby się wydawać. Kiedy ma się do czynienia z rzeczą martwą, można pozwolić sobie na włożenie w każdy ruch całej siły, ale kiedy pojawia się obawa, że żywe stworzenie będzie cierpieć, zaciśnięcie ręki wcale nie musi być takie proste. Ëar zdołał jednak pokonać strach Deviego i dokładnie pokazać mu, w jaki sposób trzymać delfina aby żadnemu z nich nic się nie stało. Przepłynął nawet kawałek razem z nim na próbę.
W końcu ruszyli powoli, aby Devi mógł się do wszystkiego przyzwyczaić i chociaż chłopak przeklinał fakt, że dał się na to namówić, z każdą chwilą coraz bardziej podobało mu się to doświadczenie. Czuł na swojej piersi i pod palcami zadziwiająco ciepłą i delikatną skórę delfina i był przekonany, że istota może wyczuć na grzbiecie jak gwałtownie bije jego serce. Kiedy przyspieszyli, z jego ust wydobył się cichy pisk, ale nie puścił się i jakoś zdołał utrzymać. Napięcie w ramionach spowodowane brakiem doświadczenia szybko zmęczyło jego mięśnie, ale trzymał się dzielnie.
Delfiny zatrzymały się w bezpiecznej odległości od miasta portowego i tam pozwoliły im wyjść na brzeg. Od bram dzielił ich półgodzinny co najmniej marsz, toteż nie musieli martwić się o mokre ubrania. Miały szansę wyschnąć w słońcu i chociaż będą sztywne od soli, to chłopak nie wątpił, że Ëar zajmie się tym w swoim czasie.
Mężczyzna tymczasem stojąc na kamienistym w tych okolicach brzegu, włożył dłonie do wody i wyszeptał coś, jakby zaklęcie. Jego dłonie wypełniły się złotymi monetami, których jeszcze przed chwilą na pewno tam nie było.
- To pieniądze, które ludzie od lat gubili w morzu. - wyjaśnił. - Jeśli zechcę, mogę mieć dostęp do złota na zatopionych statkach kupieckich oraz pirackich galeonach, ale w tej chwili nie jest to konieczne. Proszę. - podał chłopakowi garść monet i sam wrzucił kilka do kieszeni swoich spodni, jako że w pewnym momencie nie miał już na sobie zwiewnych szat, ale zwyczajne ubranie wędrownego szermierza. O dziwo, nawet u jego boku wisiał miecz. - Nie pytaj, chodź. - złapał Deviego za rękę i pociągnął za sobą w stronę prowadzącej do miasta drogi.
- Przypomina moje rodzinne strony. - wyznał chłopak, kiedy miał okazję na spokojnie przyjrzeć się znajdującym się coraz bliżej murom.
- Wszystkie osady wybudowane wokół portów są do siebie podobne. - przyznał poważnie Duch Morza. - W szczególności, jeśli stworzyła je ręka człowieka. To miasto jest jednym z wielu, jakie zostały po ludziach.

Spędzany wspólnie czas mijał im szybko, a w mieście znaleźli kilka bardzo dobrze zaopatrzonych sklepów zielarskich, dzięki czemu Devi nie tylko uzupełnił swoje zapasy, ale także zdecydowanie je powiększył. Ëar sprezentował mu nieprzemakalną torbę, do której chłopak mógł schować wszystkie swoje zakupy i opowiedział mu kilka ciekawych historii o miejscach, które mijali. Fakt, iż wszystko to wiedział ze wspomnień swoich licznych martwych kochanków był trochę krępujący, ale Devi zdołał jakoś to zaakceptować. Dzięki temu mógł w większym stopniu cieszyć się towarzystwem Ducha Morza i zanim się obejrzał, nabrał do niego zaufania.
Pomimo obolałych ramion Deviego, ich podróż powrotna okazała się o wiele łatwiejsza i zdecydowanie krótsza. Delfiny o wiele odważniej wyskakiwały ponad wodę znajdując się w jego pobliżu i kilka razy szturchnęły go nawet zaczepnie nosami. Chłopak śmiał się głośno i było widać, że świetnie się bawi. Jego niepewność rozwiała się i teraz miał serce na dłoni.