niedziela, 25 września 2016

Za tydzień

Notka pojawi się za tydzień, słowo! Jest już po części napisana, ale nie mogę się skupić na jej dokończeniu. Przepraszam! Poprawię się!

niedziela, 11 września 2016

47. Wspomnienia nadchodzących czasów

Kiedy kobiety odpłynęły od siebie na niewielką odległość, która pozwoliła pazurom i nożowi na wysunięcie się z ciał, woda wokół nich momentalnie zabarwiła się na czerwono, zaś nowa rana Rambë paliła żywym ogniem. Jednocześnie ból sprawiał, że hybryda była w stanie jasno myśleć. Zebrała wszystkie siły i ponownie spróbowała zaatakować.
Ich walka była niczym taniec, kiedy otoczone przypominającą mgłę czerwienią zwierały się w ataku i odsuwały do tyłu aby po chwili znowu być blisko. Każdorazowy cios oraz zmiana pozycji były tanecznymi figurami, wykonywanymi w perfekcyjnej harmonii z tą drugą osobą. Świat wokół nich wirował, twarze syren rozmazały się zamieniając w jasną smugę.
Rambë nie słyszała już jęków Eressëa. W jej uszach huczała napędzana adrenaliną krew, którą serce pompowało wraz z każdym pospiesznym, bolesnym uderzeniem. Jednocześnie jej ciało coraz silniej odczuwało zmęczenie oraz upływ krwi.
Niespodziewanie głowa hybrydy eksplodowała nieznośnym bólem, a jej wizję przysłoniła krwawa zasłona. W ustach poczuła metalowy posmak, cała klatka piersiowa wydawała się jej kłębowiskiem bólu, który kręcił się, zwijał i owijał o narządy wewnętrzne niczym węże. Miała wrażenie, że straciła władzę nad swoim ciałem i cała zamieniła się w tępy, świdrujący ból, który sprawiał, że miała ochotę zwinąć się w kłębek i czekać na śmierć.
Jakimś cudem jej ciało poruszało się jednak odpierając ataki Haydee oraz zadając ciosy. Czy to Rambë kierowała swoimi członkami, czy może ktoś inny przejął nad nią kontrolę? Czy to możliwe aby mięśnie same wiedziały, jak zareagować w danym momencie? Umysł hybrydy wydawał się pusty, pozbawiony jakichkolwiek myśli poza świadomością bólu, który był niczym krwawe plamy na białej ścianie.
Treść żołądka podeszła jej do gardła, paliła przełyk, ale ona nie potrafiła nic z tym zrobić. Miała wrażenie, że mogłaby stracić w tej chwili przytomność, gdyby nie te niezrozumiałe do końca tortury, jakim poddawane było całe jej ciało. W pewnej chwili niewiele widziała, kiedy czerwień zastąpiła czerń, jak gdyby straciła przytomność, chociaż ból wciąż jej dokuczał, wciąż obejmował ją swoim ciasnym, kolczastym kokonem. Czy po jej policzkach płynęły łzy? A może to krew zaczęła wysiąkać spod gałek ocznych nie mając innej drogi ucieczki? Czy ona w ogóle jeszcze żyła?
Równie niespodziewanie, jak ból się pojawił, tak i zniknął. W przeciągu jednej sekundy wszystko zalała niemal oślepiająca biel i chłód, niemal lodowate zimno. Rambë odzyskała w pełni dotąd zamglony krwistą czerwienią i nieprzeniknioną niemal czernią wzrok, poczuła szczypiące zimno na ręce i opór wody, kiedy jej ciało przecinało ją niczym nóż. Opór, jęk i szarpnięcie. Piękne, lazurowe oczy Haydee były ogromne, kiedy spoglądała w nie z niewielkiej odległości. Zapomniała się na chwilę zachwycona nimi.
Nagle zauważyła, że ich blask zaczyna gasnąć. Rozejrzała się przytomniejąc. Jej ramię było lodową lancą, która spijała krew z przeszytego na wylot ciała syreny. Jak do tego doszło? Co właściwie się stało? Dziewczyna patrzyła, jak jej żyły zaczynają czernieć, kiedy nabiegły krwią lód wtapiał się w nie powoli znikając. Była przerażona i sparaliżowana. Patrzyła i nie rozumiała. Ciało Haydee zwiotczało i stało się niewyobrażalnie ciężkie. Zsunęło się z lodowej lancy tonąc.
Podwodny świat wypełnił się żałobnym śpiewem płaczących syren, które odstąpiły od Rambë podążając za pozbawionym życia ciałem swojej przywódczyni.
Lód zniknął całkowicie, a hybrydę uderzyło przeraźliwe gorąco. Jak we śnie objęła nieprzytomnego smoka i nie wiedząc nawet, że to robi zaczęła płynąć w stronę powierzchni.
*
Devi odzyskał przytomność i wraz z nią pojawił się ostry ból w okolicy płata czołowego, jakby ktoś wbijał mu pazury w mózg przez nos. Jęknął przewracając się z trudem na bok i powoli, niespiesznie uklęknął. Starał się masować nasadę nosa aby złagodzić ból, ale nie przynosiło to najmniejszego nawet efektu. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, chociaż jego żołądek nie wydawał się na to gotowy. Wręcz przeciwnie, był całkowicie spokojny, podczas, kiedy głowa szalała w najlepsze zamieniając ból na najgorsze wizje przyszłości.
Chłopak w końcu odważył się otworzyć oczy i chociaż zakręciło mu się nagle w głowie, zdołał wytrzymać wszystkie nieprzyjemne reakcje swojego organizmu na nagłą jasność oraz potrzebę zapanowania nad kolejnym zmysłem. Starając się jak najmniej poruszać głową, rozejrzał się za przyjaciółmi. Pierwszym, którego zobaczył był Seet-Far, a raczej jego tyłek wystający z krzaków, kiedy mieszaniec wymiotował. To znaczyło jednak, że żył, więc nie należało się nim specjalnie przejmować.
Bardziej interesowała go pozostała dwójka. Przez chwilę czuł, jak tonie w lodowatym strachu, ale po chwili dostrzegł dwa leżące w oddali ciała. Podniósł się z wielkim trudem stając na nogach i wyprostował się w miarę możliwości. Pierwsze trzy kroki były najtrudniejsze, później poszło już zdecydowanie łatwiej. Niezgrabnie zbliżył się do przyjaciół i z ulgą uklęknął przy leżącym bliżej niego smoku. Sprawdził czy ten oddycha, a upewniając się, że na szczęście tak jest, podpełzł na klęczkach do krwawiącej Rambë. Dopiero stojąc bliżej niej zauważył liczne rany i przesiąknięty krwią piasek. Pospiesznie rozpiął postrzępiony gorset, który był błogosławieństwem dla właścicielki, ponieważ w dużej mierze naciskając na głęboką ranę w boku tamował krwawienie. Teraz Devi był jednak zmuszony samemu się tym zająć. Zdjął koszulę i przycisnął ją mocno do rany. Była wprawdzie sztywna od soli, ale żadne z nich nie miało na sobie nic lepszego, zaś w pobliżu nie było niczego, co nadałoby się nawet na prowizoryczny opatrunek.
- Seet-Farze! - krzyknął na wymiotującego przyjaciela, który zielony na twarzy spojrzał na niego załzawionymi oczyma. - Przynieś mi moją torbę, szybko!
Mieszaniec powlókł się do ich rozrzuconych niedbale rzeczy i łapiąc za pasek torby Deviego ciągnął ją za sobą. Zanim doszedł do chłopaka, jego policzki były już pełne wymiocin. Szybko pognał więc w krzaki aby pozbyć się paskudztwa z ust i wymiotować dalej.
Devi w tym czasie już przeszukiwał swoje rzeczy w poszukiwaniu niezbędnych leków. Najpierw nasmarował ranę ostro pachnącym płynem odkażającym, a następnie maścią mającą zatrzymać krwawienie. Trzy razy powtarzał te dwie czynności zanim zauważył zmianę w krwawieniu rany. Wtedy wsunął do ust liście rośliny o właściwościach zasklepiających skaleczenia oraz wspomagających leczenie, pogryzł je i wypluł papkę na dłoń. Obłożył nią ranę na boku dziewczyny i zapiął gorset, który miał utrzymać papkę w miejscu i nadal uciskać ranę. Teraz mógł zająć się mniej poważnymi skaleczeniami, rozcięciami i poszarpaną skórą.
- Musimy rozpalić ogień. - rzucił do wciąż wymiotującego Seet-Fara, kiedy upewnił się, że nie przegapił żadnej ranki na ciele przyjaciółki i pobieżnie sprawdził także stan smoka.
- Jeśli sądzisz, że ci pomogę...
- Nie, nawet nie przyszło mi to do głowy. Zagasiłbyś ogień wymiocinami, a tego nam nie trzeba. Zajmę się wszystkim, a ty miej ich na oku, dobrze?
Mieszaniec skinął głową i szybko tego pożałował, ponieważ zaatakowała go kolejna fala nieznośnych mdłości.
Tymczasem Devi ruszył w stronę zarośli planując znaleźć jakieś źródło pitnej wody oraz w miarę możliwości coś upolować. „Coś” oznaczało w tym wypadku dosłownie cokolwiek, na czym dałoby się ugotować rosół, bądź zrobić gulasz. Jeśli jego towarzysze mieli wrócić do sił i zdrowia, musieli dobrze się odżywiać. Rambë straciła najpewniej sporo krwi, a to znaczyło, że będzie bardzo osłabiona. Musiała się zregenerować, jej organizm musiał nadrobić straty, a więc to przede wszystkim dla niej chciał przygotować coś konkretnego.
Na początek nazbierał chrustu na ognisko i ułożył w jednym miejscu, aby zabrać go w drodze powrotnej na plażę. Przy okazji rozglądał się za jakimkolwiek źródłem słodkiej wody, ale obawiał się, że będzie zmuszony kopać w ziemi i skorzystać z tego, co ona im zaoferuje. Zawsze polegał na sobie i swoich umiejętnościach wyuczonych przez lata, jednak teraz potrzebował czegoś więcej. Spróbował poczuć Ziemię, pozwolić jej przepływać przez jego ciało, ale bardzo szybko się zniechęcił i porzucił próby korzystania ze swojego Żywiołu. Zamiast tego zdecydował się na stare, dobre, chociaż zajmujące trochę czasu metody.
Zatrzymał się na chwilę i zaczął wsłuchiwać w otoczenie. Szum liści, szelest poszycia. Próbował wyłowić dźwięki wydawane przez zwierzęta.
Wąż!
Otworzył gwałtownie oczy i sięgnął do jednego z rogów. Skanował wzrokiem ściółkę, a kiedy dostrzegł ruch, rzucił szpadą przeszywając gada na wylot. Tak, jeśli nie znajdzie niczego innego, będą mieli chudą zupę na wężu. Lepsza niż żadna. Mógł być z siebie dumny. I był.