niedziela, 21 lutego 2016

39. Wspomnienia nadchodzących czasów

Tym razem z większą ostrożnością starali się unikać kłopotów, w które bez wątpienia pakowali się z niesłychaną łatwością. Pierwszy cel ich podróży wciąż był daleki, a przynajmniej takie mieli wrażenie. Nie dało się jednak ukryć, że droga zbliżała ich do siebie, umacniała rodzącą się coraz szybciej przyjaźń i spajała czwórkę Wybrańców Żywiołów w jedną całość. Tym samym, krok po kroku zyskiwali moc, której nie posiadał żaden z Czempionów Pradawnych Żywiołów. Zrodzone z Żywiołów bestie były bowiem jedynie czterema zupełnie niezależnymi od siebie bytami, których nie łączyło nic poza nazwą, sposobem powstania oraz celem istnienia. Mroczni, potężni Czempioni byli więc zaledwie pustymi skorupami mocy, których nie rozgrzewał od środka żaden płomień. Ten tlił się za to w Eressëa, Rambë, Seet-Farze oraz Devim, którzy nie spoglądali już na siebie nawzajem z niechęcią czy nieufnością, ale z nadzieją na pokonanie przeciwności losu. Razem czuli się niezwyciężeni, choć jeszcze o tym nie wiedzieli.

Spokojne dni pozwalały im na regenerację i oswojenie się z rodzącymi się wciąż między nimi nowymi więziami. Haydee nie miała dla nich znaczenia, kiedy rozmawiając lub wymieniając spojrzenia rozumieli się bez słów. Akceptowali siebie nawzajem z coraz większą łatwością, nie przeszkadzało im już to, że są od siebie tak różni. Nawet dziwny, raczej przypadkowy związek między Seet-Farem i Eressëa nie był problemem dla pozostałej dwójki, która zaakceptowała go już w chwili, kiedy się o nim dowiedziała. Ich wspólne życie w drodze zaczynało się w końcu układać tak, jak powinno od samego początku. Tworzyli drużynę, a nie zlepek indywiduów i to stanowiło teraz o ich sile.
Kiedy w końcu dotarli do pierwszego miasta na swojej drodze, euforia wypełniała ich od środka i niemal rozsadzała nie mieszcząc się w okowach ciasnej skóry pokrywającej ciało. Kamienne budynki, wydeptane tysiącami stóp drogi, tłumy składające się z tak wielu różnych ras, różnorodne zapachy, ogólna wrzawa. Wszystko to było obietnicą nocy w normalnym łóżku, konkretnego posiłku, prawdziwego odpoczynku.
Tylko Devi czuł się trochę niekomfortowo. Od dwóch stuleci nie zbliżał się do żadnego większego miasta, jako że wszystkie one przypominały mu o tym, w którym mieszkali z Jean-Michaelem, a z którego musieli uciekać, choć różnie można było spojrzeć na tamte wydarzenia sprzed wieków. Wprawdzie to właśnie wtedy rozpoczęła się ich pierwsza prawdziwa przygoda, wtedy przeznaczenie zaczęło się wypełniać, ale czasy spędzone w mieście były słodko-gorzkie. Z jednej strony euforia życia z Jean-Michaelem, z drugiej strach przed nieobliczalnymi ludźmi, matką-dziwką, nieznanym mu ojcem, który mógł się o niego upomnieć.
- Devi? - Rambë złapała chłopaka za rękę. - Nic ci nie jest?
- Hm? Nie, nie, nic! - szybko pokręcił głową wyrwany z zamyślenia. - Po prostu wspominałem przeszłość, nic więcej. Kiedy byłem człowiekiem, zaledwie dzieciakiem, mieszkałem w nadmorskim mieście. Tam się urodziłem i wychowałem, i tam znalazł mnie mój opiekun. - wyjaśnił zwięźle. - To po części dobre wspomnienia, ale nie chcę do nich wracać, ponieważ wiążą się z ludźmi, a ich i tak już nie ma. Nawet ja przestałem być jednym z nich jeszcze zanim magia mnie przemieniła. Po prostu miasta kojarzą mi się z przeszłością. - podsumował.
Rambë skinęła głową zamyślona. Nie dziwiła się, że Devi nie chce zbyt często powracać myślami do dni sprzed wyrżnięcia ludzkiej rasy. Gdyby nie magia, może i on byłby teraz zaledwie kupką kości, o ile w ogóle cokolwiek by z niego zostało. Aby odpędzić od chłopaka te tak dołujące wspomnienia, podjęła temat, który już od dawna ją nurtował i zaprzątał jej myśli.
- Twój opiekun jest dla ciebie bardzo ważny, prawda? - spojrzała na Deviego przenikliwie. - I nie tylko dlatego, że jest twoim opiekunem. - powiedziała z naciskiem i wymownie wlepiła wzrok w rozmówcę.
- Ymm... - nie wiedział do końca co powiedzieć, chociaż nie czuł się skrępowany.
- Byłam trzymana pod kloszem, ale jestem kobietą. Dostrzegam więcej niż inni, rozumiem więcej niż inni, a co najważniejsze, mam intuicję, która podpowiada mi dokładnie to, co powinna. Wiem więc, że czujesz do niego coś więcej niż sympatię czy miłość podopiecznego.
- Nie zaprzeczę. - odezwał się w końcu chłopak.
- Mów. - zachęciła go Rambë. - Zapomnij o mieście i mów o nim, o tym, co cię męczy.
Devi wahał się przez chwilę, ale w końcu uległ dziewczynie.
- Prawdę mówiąc niewiele jest w tym temacie do powiedzenia. On wie o moich uczuciach, ale zgrywa odpowiedzialnego dorosłego, ponieważ nie chce zostać zraniony. Sądzi, że chodzi o mnie, ale w rzeczywistości chroni siebie. Obaj wiemy, że on mnie nigdy nie opuści, ale obawia się, że ja mógłbym opuścić jego, kiedy zrozumiem, że to, co do niego czuję nie jest tym, czym się wydaje. - Devi otwierał się powoli, a Rambë słuchała uważnie nie przerywając. - Od kiedy go poznałem, nigdy nie widziałem go z żadną kobietą. - na twarzy chłopaka pojawił się zadowolony uśmiech. - Ani też z żadnym mężczyzną, ale to nieistotne. Dla niego istnieję tylko ja.
- Ale teraz, kiedy wyruszyłeś w drogę... - urwała nie wiedząc jak sformułować swoje pytanie.
- Chciał żebym wykorzystał drogę ku przeznaczeniu i przekonał się, czy moje uczucia nie ulegną zmianie, więc mam zamiar spełnić jego prośbę zaczynając od niego. - wskazał dwójkę idącą przed nimi.
- Chcesz poderwać Eressëa? - Rambë zmarszczyła czoło.
- Nie, głuptasie! Chodziło mi o Seet-Fara. Jest moim przyjacielem od stuleci, ufam mu i wiem, że to właściwa osoba na początek.
- To głupie.
- Wiem, ale czasami musimy robić głupie rzeczy żeby pojąc te mądre.
- To również jest głupie. - roześmiała się serdecznie. - Chociaż nie wiem w jaki sposób chcesz to zrobić skoro on i Eressëa... Swoją drogą, zauważyłeś, że wszyscy gapią się na Haydee? - zmieniła temat nie kończąc zdania. - Będziemy mieli przez nią same kłopoty.
- Za cztery sekundy. - zauważył z westchnieniem chłopak. - Trzy, dwa, jeden i proszę...
Przed nimi wyrosło pięciu mężczyzn. Dwa zwinne i gibkie węże, dwa czerwonookie bazyliszki oraz szczupły, choć niewątpliwie silny wilk o szalonym spojrzeniu jasnych oczu, który najwyraźniej dowodził grupą.
Rambë spojrzała pytająco na Deviego, który wzruszył ramionami.
- Obserwacja.
- Chcemy kobiety. - odezwał się od razu wilk i wskazał na Haydee, od której od początku nie odrywał spojrzenia. - Dajcie nam kobietę, a my puścimy was wolno. W przeciwnym razie narobicie sobie kłopotów, a tego zapewne nie chcecie.
- Już i tak dosyć ich sobie narobiliśmy zabierając ją ze sobą. - zauważył cicho Seet-Far. - Ja bym ją oddał. Tylko mówię! - syknął, kiedy smok zmierzył go ostrym spojrzeniem.
- Nie dostaniecie jej. - Eressëa podjął próbę konwersacji z wilkiem, nie pierwszy i nie ostatni raz chroniąc dziewczynę swoją wątpliwą rycerskością i niezmiennym zdaniem. - Jest nasza i nie widzę powodu by miał ją mieć ktokolwiek poza nami. - od razu było widać, że nie jest typem, który łatwo daje za wygraną, kiedy raz się na coś uprze, toteż wilk skinął na swoich towarzyszy przygotowując się do nieuniknionej walki. Połowiczna przemiana, chrzęst zakładanych na szpony ochraniaczy stanowiących jednocześnie niezawodną broń, podniecenie wypisane na wykrzywionych w bezlitosnych uśmiechach twarzach. Ta piątka rozkoszowała się oporem, jaki planowały stawiać ich ofiary.
- Odradzam! - potężny mężczyzna o posturze niedźwiedzia pojawił się za szukającą zwady piątką. Jego miśkowaty wygląd podkreślały też rozczochrane, kasztanowe włosy, ciemne, duże oczy, a nade wszystko brzuch wskazujący na lekką nadwagę i skłonność do dobrego jedzenia w nadmiarze. - W tym mieście wszelkie walki są zabronione i będą surowo karane. Nie chcemy tu kłopotów, rozlewu krwi, ani tym bardziej trupów i bezwarunkowo egzekwujemy swoje prawa!
Wilk syknął pod nosem wyraźnie niezadowolony z niespodziewanego pojawienia się nieznajomego. Jego towarzysze również musieli wiedzieć kim jest, ponieważ ich postawa zmieniła się. Jeszcze chwilę temu byli gotowi do ewentualnej walki, teraz zaś podkulili pod siebie ogony gotowi wycofać się, gdy tylko mężczyzna zejdzie im z drogi. Ten jednak jedynie przesunął się na bok, przywierając plecami do ściany budynku, stanowiącego jeden z boków wąskiej alejki. Tym samym feralna piątka musiała przejść obok niego, jeśli chciała opuścić miejsce, które miało dać im szansę na pozbycie się grupki przybyłych do miasta wędrowców. Widać było, że banda niechętnie zbliża się do tego postawnego mężczyzny, ale wyraźnie nie mając innego wyjścia, powoli i bardzo nieufnie przecisnęła się obok do wylotu alei. Nienawistne spojrzenia skierowane były teraz nie na Haydee, ale na nowego wroga. Tak przynajmniej było przez chwilę, jakiej potrzebowano by wyjść na główną ulicę miasta. Wtedy też jedno wymowne spojrzenie wilka na niedoszłe ofiary było niczym zapewnienie, że ich wspólna historia nie kończy się w tym miejscu.
- To się nazywa gorące przyjęcie! - miśkowaty nieznajomy uśmiechnął się szeroko, serdecznie, kiedy banda zniknęła mu z oczu. - Wybaczcie, ale nie mamy wpływu na to, kto przybywa do miasta. Ach, tak! Jesteście nowi, więc powinienem się przedstawić, prawda? Należę do Straży Miejskiej. Jestem Licho. - jego uśmiech jeszcze się poszerzył. - Mam nadzieję, że nikt nie będzie was więcej niepokoił. Jeśli jednak coś się stanie, szukajcie mnie i innych Strażników w tawernie Pod Niedźwiedzią Łapą. Mają tam najlepszy miód w okolicy, więc musicie go spróbować. - mrugnął zalotnie do Haydee i, o dziwo, odszedł bez ociągania się lub jakichkolwiek prób nawiązania z dziewczyną bliższej znajomości, jakby jej czar w ogóle na nią nie działał.
Ale czy aby na pewno? W sposobie, w jaki na nią patrzył było coś znajomego, coś co pojawiało się w spojrzeniach wszystkich oczarowanych nią mężczyzn. Kim więc był Licho? Jaka siła w nim drzemała skoro potrafił przegonić pięcioosobową bandę i oderwać wzrok od czarująco pięknej Haydee?
- Jest stary i potężny. - stwierdził z przekąsem Eressëa. - Nie potrafię go odczytać, ale tacy jak on w czasie walki wchodzą w stan berserka, co znaczy, że należy do rasy wojowników.
- Skąd to wiesz? - Rambë zainteresowała się żywo słowami smoka.
- Obserwuj go uważnie, kiedy znowu się z nim spotkamy, a to nastąpi. Muszę się dowiedzieć kim jest. Mam pewne oczywiste podejrzenia, ale dziś nigdy nic nie wiadomo.

niedziela, 7 lutego 2016

38. Wspomnienia nadchodzących czasów

- Nie martw się, w krainach na zachodzie zapłacą dobrze za każdą zdobycz zdolną do pracy, a jeśli się nie skuszą, zawsze możemy sprzedać ich wilkom. One zawsze są nienajedzone i chętne do współpracy. - na przystojnej, trochę egzotycznej twarzy Deviego pojawił się bezlitosny uśmiech. - Za dziewczynę dostaniemy najwięcej. Samice są towarem rzadkim i pożądanym. - przesunął językiem po wąskich ustach w bardzo wymowny sposób.
Krasnoludy dobyły broni gotowe by zawalczyć o swoją wolność. Miały przewagę, toteż nie obawiały się starcia.
- Jeśli nas uwolnicie, możemy się na coś przydać. - zauważył przytomnie Eressëa, ale został całkowicie zignorowany, jako że krasnoludy poczuły się zbyt pewnie. - Wasza sprawa. - mruknął mężczyzna nie bez pewnej satysfakcji, bo chociaż nie wiedział dokładnie na co stać jego towarzyszy broni, to jednak pokładał w nich wielką nadzieję.
Odsunął się od krasnoludów na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy i to samo polecił gestem Seet-Farowi.
- To będzie niezapomniane widowisko. - szepnął chłopakowi do ucha, przy okazji z rozmysłem drażniąc wargami jego płatek.
Biedny mieszaniec mógł tylko skinąć szybko głową, kiedy jedno z najwrażliwszych miejsc na jego ciele zostało tak przyjemnie podrażnione. Zabawne, ale nigdy nie przypuszczał, że może odczuwać przyjemność w chwili takiej jak ta, a przecież nie ulegało wątpliwości, że receptory na jego szyi zareagowały na bliskość twarzy smoka cudownym, niemal podniecającym łaskotaniem.
- Zapraszam, pokurcze! - krzyknął wyzywająco Devi, który rozkładając ramiona i zaciskając mocniej dłonie na szablach dołożył wszelkich starań by wyglądać i zachowywać się jak szalony. Należało przyznać, że szło mu całkiem nieźle.
Tymczasem Rambë powtarzała w myślach niczym modlitwę uspakajające słowa. Jej serce szalało i podchodziło jej do gardła, ale starała się to ukryć pod maską pewności siebie i pogardy dla świata. Strzeliła batem kilka razy i odsunęła się na odległość pozwalającą jej i Deviemu na sprawne manewry. Niby od niechcenia zakręciła swoją ulubioną, choć dotąd nieużywaną bronią koło i pozwoliła by końcówka bata poruszyła piach pod nogami jednego z krasnoludów.
„Najważniejsze to zdobyć przewagę zastraszając.” powiedziała do siebie w myślach. „Dasz radę, dasz radę, dasz radę...”.
Jak było do przewidzenia, pierwszy do ataku rzucił się sprowokowany przez Deviego dowódca. Kręcąc nad głową młynki toporem, doskoczył do chłopaka, który uśmiechnął się szeroko i w ostatniej niemal chwili odskoczył na bok unikając wymierzonego w tułów ostrza. Zdążył przy okazji od niechcenia machnąć jedną z szabli, dzięki czemu z brody krasnoluda posypało się kilka włosków.
- Ups. Będę musiał przyciąć też z drugiej strony. - zaświergotał zalotnie.
Dowódca wyglądał jak rozsierdzony byk, któremu przed nosem zamachano czerwoną płachtą. Ryknął podrywając swój topór do góry i znowu zaatakował, ale tym razem zamach nie miał już tego samego impetu, co wcześniejszy zadawany w biegu. To pozwoliło Deviemu na zgrabny, choć bardzo ryzykowny manewr, kiedy to odginając się do tyłu machnął szablą zaledwie o milimetry omijając ramieniem śmiercionośne ostrze. Z brody krasnoluda znowu posypały się włoski, a chłopak padł plecami na ziemię, by uniknąć ataku drugiego agresora, który zaatakował go niemal od tyłu.
- No, no. Nie ładnie tak. - mruknął podnosząc się zgrabnym skokiem i wywijając młynki szablami. - Będę musiał was ukarać zanim was sprzedamy. - dalej zgrywał szaleńca.
W tym samym czasie, Rambë musiała poradzić sobie ze swoimi przeciwnikami. Obawiała się ich, choć miała nad nimi niewątpliwą przewagę, jako że jej bat sięgał dalej niż zasięg toporów, co pozwalało na jego pełne wykorzystanie.
Wzięła głęboki oddech i westchnęła starając się by brzmiało to jak irytacja spowodowana potrzebą walki, nie zaś nieme bałaganie o spokój serca.
- Szlag by was wszystkich trafił! - syknęła w końcu naprawdę poirytowana. Była córką lócënehtara i Kruka, nie mogła bać się starcia z byle kim! W jej żyłach płynęła krew tak wyjątkowa, że niemal niemożliwa do pojęcia w swoich skomplikowanych splotach genetycznych.
Jej oczy zapłonęły czerwienią i po chwili przygasły niczym rozżarzone węgle tlące się w palenisku. Spojrzała na krasnoludy, które otaczały pulsujące fale ich życiowej energii i indywidualnej siły, niczym powietrze ponad rozgrzanym kamieniem.
Wiedziona impulsem smagnęła batem, którego końcówka owinęła się wokół topora jednego z krasnoludów. Nie łudziła się, że może wyrwać broń z ręki bez wątpienia silniejszego od niej mężczyzny. Zamiast tego wykorzystała broń jako przedłużenie ramienia, kiedy sięgając między wymiarami swoją mocą kruczego szamana zaczęła powoli odrywać po kawałku niewidocznej dla innych aury siły. Była jak bestia upuszczająca krew z ofiary.
Krasnoludowi zajęło chwilę zrozumienie, że dzieje się coś niepokojącego. Siły opuszczały go powoli, a kiedy upadł na kolana niezdolny do utrzymania się na nogach, także jego towarzysze zrozumieli, że coś jest na rzeczy. Devi nie pozwolił im jednak doskoczyć do Rambë by jej przeszkodzić. Zamiast tego zagrodził drogę grupce krępych, niskich mężczyzn i uśmiechnął się szerze niż dotychczas.
- Nie przeszkadzajcie pani, bo pani świetnie się bawi, a ja też zasłużyłem na rozrywkę. - rzucił śpiewnie i zaatakował dwóch krasnoludów jednocześnie. Jego ciało było zwinne i sprężyste, więc był w stanie bez większych problemów zmieniać pozycję tak, aby móc unikać ataków i samemu je zadawać. Takim towarzysze jeszcze go nie widzieli. Całe ciało chłopaka było mu bez reszty poddane, jakby jedna jego myśl wystarczała, by mógł dokonać wszystkiego, czego tylko pragnie.
Nagle na twarzy Deviego pojawił się kolejny z jego szalonych uśmiechów przeznaczonych na potrzeby tej szopki. Rozluźnił wszystkie mięśnie, wygiął swoje chude, pokryte pancerzem ciało pod dziwnym kątem i zanim którykolwiek z krasnoludów zdołał domyślić się, co planuje, chłopak skrócił swoim przeciwnikom brody do tego stopnia, że odsłonił fragment podbródka, teraz gładko ogolonego w powstałym w tamtej chwili „łysym” kole.
- Od razu lepiej. - rzucił przygryzając wargę w zmysłowy sposób.
Bat Rambë rozwinął się, kiedy jej przeciwnik padł na ziemię straciwszy przytomność. Sama była zaskoczona tym, że pozbawiła go sił przekraczając granicę wymiarów i miała dostęp także do energii witalnej, którą zapewne również byłaby w stanie wyskubać niczym kurczaka.
- Polecam ci tego z prawej. - zamruczał do niej chłopak nie zwracając przez chwilę najmniejszej uwagi na dwójkę zaskoczonych i coraz bardziej zdenerwowanych krasnoludów. - Myślę, że możesz sobie go wziąć, ja dokończę golenie tej dwójki tutaj. A tak, zapomniałbym, że gdzieś tam z tyłu kręci się jeszcze kilku do załatwienia.
- Mówiłem, że mogę się przydać! - smok wykorzystał okazję i zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Uniósł dłonie, a kajdany, którymi był dotąd skrępowany opadły na ziemię. - Teraz chętnie pomogę, ale drugiej stronie. - rzucił zadowolony i uśmiechnął się do jednego ze stojących najbliżej niego krasnoludów ukazując ostre kły, które właśnie zaczęły formować się w jego ustach. - W tej chwili doradzałbym odwrót. - zauważył.
Krasnoludy nie należały do tchórzy, ale nie były też głupimi osiłkami. Ich dowódca ocenił realnie ich szanse i wściekły skinął głową przystając na zawartą w słowach smoka propozycję.
- Zabierzcie Gerliego. - rozkazał mierząc uważnym spojrzeniem swoich niedawnych więźniów oraz przybyłą niedawno dwójkę, która zaczęła z taką łatwością siać spustoszenie w niewielkich szeregach jego ludzi.
Krasnoludy oddaliły się czujne i gotowe do ewentualnej obrony. Magia Haydee straciła na sile już w chwili, kiedy pojawiło się realne zagrożenie, więc teraz nic nie trzymało grupki mężczyzn blisko niej. Wycofali się, ale było pewne, że nie pogodzą się z porażką tak łatwo. Należało więc mieć się od teraz na baczności. Jedyny plus wynikał z faktu, że żaden z przegranych nie przyzna się do porażki, a więc nie zwali im się na głowy cała armia krasnoludów wyczuwających w powietrzu zapach rzadkich gatunków. Zresztą, ich dowódca nadal nie wiedział z kim ma do czynienia, więc nie chciał niepotrzebnie zaalarmować całej społeczności.
Wybrańcy wpatrywali się w siebie nawzajem oraz co jakiś czas rzucali szybkie spojrzenia w miejsce, w którym stracili z oczu swoich przeciwników. Między nimi panowała niczym niezmącona cisza, jakby oceniali siebie nawzajem. Rozstali się zaledwie na kilka godzin, a jednak już zmieniło się między nimi tak wiele, że teraz musieli przyzwyczaić się do nowych odkryć. Nie codziennie mieli okazję pokazać innym swoje zupełnie nieznane dotąd oblicze.
- Między wami coś zaszło? - wyskoczył z niestosownym pytaniem smok i otrzymał jednoczesną odpowiedź, na którą składało się wyjątkowo donośne „nie”.
Rambë przypłaciła to głębokimi rumieńcami, zaś Devi irytacją, co zamknęło temat.
Mówiąc niewiele więcej, wznowili wędrówkę, podczas której Haydee była im kulą u nogi. Stanowczo zbyt wolna, nawet jak na osobę, która robiła bezustanne postępy. A jednak smok nadal nie potrafił jej zostawić na pastwę losu. Mimo swojej potrzeby alienacji, był honorowy i brał odpowiedzialność za osoby, które w pewien sposób wpłynęły na jego życie, a Haydee bez wątpienia się do nich zaliczała.