sobota, 26 maja 2012

9. I wtedy zapadła cisza...

Jeszcze tej nocy wiatr przegnał burzowe chmury, a powietrze ociepliło się zapowiadając nastanie wspaniałego dnia, idealnego do kontynuowania wędrówki. Wszystko wydawało się barwniejsze, nasycone żywszymi kolorami, weselsze i bliższe sercu. Trele ptaków były bardziej melodyjne, gdzieś na pewno strumień szumiał łagodnie, a leśni mieszkańcy witali pierwsze promienie słońca.

Nowy dzień przyniósł także ogromną zmianę w zachowaniu elfa, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Obudził się pełen energii, świeższy i jakby zupełnie zapomniał o łowcach niewolników, ludzkiej krwi i brudzie tamtych nieszczęśników. Nie było to jednak prawdą. Naturalnie, Lessë usiłował teraz nie myśleć o odrażającej stronie świata, nie chciał się nad tym rozwodzić w czasie podróży, lecz przed zaśnięciem wiele rozmyślał uznając za najlepsze rozwiązanie zaakceptowanie tego, co niesie ze sobą rzeczywistość i powolne przyzwyczajania się do tego. Nie mógł zmienić całego świata w przeciągu chwili, ale mógł nad tym pracować, mógł się starać i rozsądnie dobierać sobie przeciwników. Chciał być bardziej podobny do Otsëa, który wydawał się dysponować stoickim spokojem godnym nie jednego druida.

„Powoli dojdę do perfekcji” mówił do siebie w myślach. „Nikt nie rodzi się z umiejętnością chodzenia. Tego trzeba się nauczyć, tak samo jak życia. Dam sobie radę!” Naprawdę w to wierzył.

- Może powinienem uczyć cię strzelać z łuku? – elf głaskał Niquisa i proponował tak absurdalne rzeczy, że biedny futrzak postanowił zrezygnować z wygodnego przesiadywania w kieszeni. Zeskoczył na ziemię i dreptał oddzielony od swojego długowłosego przyjaciela ciałem niechcianego towarzysza podróży. Lepsze to niż wysłuchiwanie niemożliwych do zrealizowania pomysłów.

- Rozumiem, że odrzucasz moją propozycję i nie jesteś nią zainteresowany.

- Wątpię by był także przychylny lekcjom fechtunku, bądź walki w ręcz, więc może lepiej zostawić go w spokoju? – bard przybył zwierzaczkowi z odsieczą, co tylko pogłębiało niechęć, jaką do siebie odczuwali. Nie. Żaden z nich nie chciał być dłużny drugiemu i cokolwiek ich poróżniło było silniejsze niż wspólny cel.

- Więc ty ze mną porozmawiasz, prawda? – ten słodki uśmiech nie wróżył nic dobrego. Och, byleby radosne uniesienie szybko minęło i Lassë powrócił do normalności jeszcze przed zachodem słońca!

- Jeśli nie mam innego wyjścia...

- Skąd wiedziałeś, że zbliża się niebezpieczeństwo? – ciemne, pełne szczerości oczy chłopaka świdrowały barda spojrzeniem pełnym ciekawości.

Na twarz Otsëa padł cień, który nie pozwolił dostrzec wyraźnie jego mimiki. Tylko tatuaż wydawał się odcinać wyraźniej spod kaptura.

- Śmierdzieli tak wyraźnie, że nawet ja mogłem to wyczuć. Wiatr wiał w naszą stronę, więc niósł ze sobą swąd krwi, niemytych ciał i uryny. Kilka razy natknąłem się już na takich, więc wiedziałem, czego się spodziewać. Z czasem i ty się przyzwyczaisz i będziesz w stanie zapobiec nieszczęściu zanim do niego dojdzie.

            Elf uśmiechnął się zadowolony z tej odpowiedzi i nie mając więcej pytań zamilkł na kilka chwil zbawiennych dla otoczenia. Może długi marsz przywróci mu zdrowy rozsądek i zniweluje radosne uniesienie, jakie ten odczuwał? Przynajmniej odrobinę, by Lassë nie był tak niebezpieczny dla innych.

 

            Kolejne dni nie wniosły nic nowego w ich życie, ani też w wędrówkę, poza tym, iż teraz do codziennych ballad dołączyły kolejne elementy rutyny, jakimi stały się ćwiczenia młodego elfa. Powoli zaczął odczuwać rozkosz płynącą ze strzelania i adrenaliny, której poziom podnosił się im szybciej musiały następować strzały, czy uniki. Dopiero teraz Lassë czuł, że jest w swoim żywiole, że robi to, czym jego lud zajmował się od wieków, a o czym zapomniał z powodu długotrwałego pokoju.

            Wraz z opuszczeniem lasu byli bardziej narażeni na wszelakie ataki, toteż trzymanie nocnej straży stało się niezbędne. Było to także kolejnym sprawdzianem dla elfa, który musiał zadowolić się czterema godzinami odpoczynku i nie zasnąć na posterunku. Na początku nie było łatwo, chociaż Lassë starał się, jak tylko mógł. Zmęczony był w stanie spać w trakcie marszu lub pijąc wodę, czasami należało go podtrzymać, by nie padł na ziemię nie mając pojęcia, że właśnie usnął. Nie można było go za to winić toteż Otsëa wyrozumiale przymykał oko na wszelkie uchybienia samemu nigdy nie tracąc czujności. Z resztą między bardem, a Niquisem także z czasem zawiązała się pewna nić porozumienia mająca na celu uchronienie ich przed kłopotami.

- O ile dobrze pamiętam, gdzieś w pobliżu powinna znajdować się niewielka wioska. Ot, kilka domów i jedna ulica. – zakomunikował swoim towarzyszom mężczyzna. – Tam możemy zasięgnąć języka i uzupełnić najbardziej niezbędne zapasy.

            Elf skinął głową. Nie przyznał się, iż gdzieś na dnie jego tobołka leży zwinięta mapa, dzięki której bez trudu trafiliby do Kennt. Coś tak cennego należało trzymać w ukryciu, nawet, jeśli miało się zaufanie do towarzysza podróży. Tylko Niquis o niej wiedział, ale na co takiemu zwierzaczkowi mapa? Pewnie, dlatego chłopak czuł się tak pewnie powierzając niektóre tajemnice temu drobnemu stworzeniu.

- Widzę dym, to pewnie tam. – Lassë wyciągnął przed siebie dłoń wskazując kierunek.

- Dym? – Otsëa wytężył wzrok. – Jest gorąco, nikt nie rozpalałby dziś tak wielkiego ognia... – jego źrenice rozszerzyły się, usta zacisnęły w wąziutką, jasną smugę. – Tam się pali! – przyspieszył kroku, jako że bieg byłby daremną stratą energii, która tylko opóźniłaby ich przybycie na miejsce. Od wioski dzieliło ich kilka kilometrów, ale już z tej odległości widać było świetlistą łunę na tle pogodnego nieba. To nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Wioska stała w płomieniach!

            Pokonanie odległości ośmiu, czy dziewięciu kilometrów zajęło im godzinę, ale już wcześniej widzieli drobne postacie ludzi uwijające się przy gaszeniu pożarów, jak mrówki przy odbudowie mrowiska. Na łąkach walały się trupy bydła i owiec, które dopadły już ptaki. Gdzieś między zwierzęcym truchłem dostrzegli porozrywane, jakby przez dzikie zwierzęta, ciała ludzi. Otsëa był przekonany, że cokolwiek się tu stało, nie było dziełem przypadku i żywiołu, zaś elf walczył z obrzydzeniem i zawrotami głowy za każdym razem, gdy jego spojrzenie spoczęło na jakichkolwiek zwłokach.

            Tu, czy tam kruk wydziobywał wielkie wodniste oko krowy, kulawy, wychudzony pies wgryzał się w miękkie wnętrzności rozszarpanego zwierzęcia. Od strony drobnej wioski dochodziły głośne lamenty ludzi i huk płomieni. Pogoda na szczęście nie sprzyjała zbyt szybkiemu zajmowaniu się chat, dzięki czemu mieszkańcy mogli żywić nadzieję, że uratują przynajmniej część domostw.

- Co... Co tam się stało? – młody elf czuł, jak Niquis kryje się głębiej w jego kieszeni i lekko drży. Zaniepokoił się tym lecz winę za zachowanie przyjaciela zwalił na ogólny smród tego miejsca i atmosferę, która przejmowała grozą.

- Zaraz się dowiemy. Zostań. – bard podszedł spiesznym krokiem do starszej kobiety klęczącej przy drodze i wylewającej łzy, które wsiąkały momentalnie w gorący piasek ścieżki.

            Lassë mógł dostrzec zdziwienie malujące się na twarzy mężczyzny, gdy ten rozmawiał z nieszczęsną kobietą. Zaraz potem przerodziło się ono w złość i obrzydzenie, których nie mógł ukryć. Gdy wrócił do chłopaka zaciskał mocno pięści i oddychał nierówno, jakby zaraz miał wybuchnąć. Najrozsądniej było zaczekać aż będzie w stanie sam powiedzieć, czego się dowiedział.

- Griffiny. – niemal wypluł te słowa, a Niquis zapiszczał cicho wbijając się głębiej w kieszeń. – Chcą wypędzić stąd ludzi i zająć ten teren. To ścierwo zawsze gdzieś mi się nawinie w drodze.

- Spotkałeś je już?

- Dawno temu. Gdzie tylko się nie pojawią tam źle się dzieje. Są pod tym względem podobni do ludzi. Ani jedni, ani drudzy nie potrafią żyć w zgodzie z innymi rasami. To bestie, które kąpią się we krwi, kiedy tylko nadarzy się okazja. Nie mają skrupułów. Nigdy nie widziałeś żadnego z nich, co? – złote oczy Otsëa zabłyszczały niebezpiecznie intensywnym złotem sprawiając, iż elf mógł wyłącznie pokręcić głową. – Tym lepiej dla ciebie. Zwijajmy się stąd. Ci ludzie nie są w stanie pomóc samym sobie, a co dopiero wspomagać nas. – uchylił usta wpatrzony w coś za placami chłopaka. – Szlag!

            Lassë odwrócił się w tamtą stronę nie widząc nic poza polami usłanymi truchłem. Zmarszczył brwi niezadowolony tym, iż nie rozumie zupełnie zachowania kompana.

- Spójrz w górę i przygotuj się do walki. – głos barda brzmiał bardzo spokojnie i kontrastował wyraźnie ze znaczeniem jego słów.

To jednak sprawiło, iż elf wstrzymał oddech, kiedy podnosił wzrok i omal nie udusił się. Na tle błękitnego, czystego nieboskłonu dojrzał skrzydlate bestie, stado ogromnych istot o ciałach, stanowiących krzyżówkę lwa z orłem – łby uzbrojone w ostre dzioby, które to najpewniej rozpłatały bydło, ogromne skrzydła, zabójcze pazury przednich, ptasich szponów, które nadal nosiły na sobie ślady krwi, zaś za łopatkami pióra zgrabnie przeradzały się w futro pokrywające masywne i silne tylne łapy.

Strach sprawił, że mięśnie elfa spięły się i skurczyły nie pozwalając na jakikolwiek ruch. Ćwiczenia były czymś zupełnie innym przy realnej groźbie walki. Jego umysł stał się całkowicie pusty i bezwartościowy, nauki, jakie odebrał zatarł strach. Do jego świadomości dotarło drżenie ciałka, które kryło się w jego kieszeni i wtedy też całe napięcie opadło, pierś wypełnił niepokój lecz już nie paraliżował. Lassë zdjął z ramienia łuk, nałożył strzałę i spojrzał przelotnie na Otsëa. Mężczyzna trzymał w dłoniach dwa krótkie miecze, których do tej pory chłopak nie widział ani razu, jakby pojawiły się z nikąd.

- Ich skóra jest twardsza od żelaznych pancerzy ludzi. Musisz celować jak najbliżej węzłów chłonnych poniżej pachy. Jeśli się przemienią będzie nam łatwiej ich zabić, więc wątpię by to zrobili. A, i unikaj dziobów. Są cholernie ostre. Może nawet bardziej niebezpieczne niż szpony. To twój chrzest bojowy, więc postaraj się po prostu przeżyć. Nie mamy się gdzie schronić, więc najzwyczajniej musimy pokazać im, że walka z nami ciągnie za sobą nazbyt wiele strat. Jeśli nie zostawią nas w spokoju... Sam wiesz, jak skończymy. – wskazał śmierdzące truchła zwierząt.

            To wcale nie podnosiło na duchu.

            Przez krótką chwilę elf miał nadzieję, że griffiny zostawią ich w spokoju, gdyż nie należeli do ludności wioski i planowali odejść, jednak szybko zrozumiał, iż nie ma na to najmniejszych szans. Bestia znajdująca się na czele wydała z siebie dźwięk przypominający melodyjny ryk i kłapnęła dziobem, a dwójka stworzeń znajdujących się na tyłach zmieniła kierunek lotu wyraźnie mając za zadanie zlikwidować wędrowców, którzy przypadkiem im się nawinęli.

- Pamiętaj, by trzymać go na dystans i nie dać się rozerwać! – rzucił bard i czym prędzej rzucił się biegiem w bok, oddalając się od Lassë na odległość, która pozwalała im na bezpieczną walkę.

- Jasne. Nic prostszego. – syknął cicho pod nosem elf i wymierzył w griffina, który zbliżał się w jego stronę z zawrotną prędkością. – Nic prostszego. – powtórzył i wypuścił pierwszą strzałę, nie licząc nawet na powodzenie całego przedsięwzięcia. Odbiła się od twardej skóry nie czyniąc najmniejszej szkody. Jeśli chłopak chciał przeżyć musiał zmusić istotę do odsłonięcia się.

            Jego strzał nie spodobał się istocie, która ryknęła rozzłoszczona tą próbą, a gdzieś za plecami młodego elfa o wiele groźniejszy i głośniejszy ryk świadczył o rozpoczętym ataku na wioskę.

sobota, 19 maja 2012

8. I wtedy zapadła cisza...

Obejmując dłońmi kubek Lassë starał się uspokoić dzięki ciepłu, które momentami niemal parzyło skórę. Zamknął oczy wdychając przez nozdrza zapach ziół. Wydawały się gorzkie i rzeczywiście takie też były, gdy spróbował naparu. Mimo wszystko ich cierpki smak wpływał pozytywnie na jego zmęczony żołądek i obolałą głowę. Spojrzał na czuwającego nad ogniem mężczyznę i poczuł, iż powieki zaczynają mu ciążyć, jakby napój nafaszerowano nasenną mieszanką.

- Zjedz. – polecił bard wręczając elfowi kawałek suchara, który wyjął z jego tobołka.

            Lassë posłusznie skinął głową i pochłonął bez zastanowienia swój posiłek. Rozumiał, że jest mu to w tej chwili potrzebne. Dopił także resztę naparu i oddał kubek właścicielowi.

- Dziękuję. – uśmiechnął się słabo i przetarł oczy. Podejrzewał, że ciężka noc zrobiła swoje, a do tego doszły jeszcze wcześniejsze wydarzenia i to właśnie zaowocowało przemożnym zmęczeniem.
- Jeśli chcesz, możesz się położyć. – Otsëa był nadzwyczaj miły, jakby potrafił zrozumieć elfa, choć ktoś taki jak on z całą pewnością nie miał nigdy podobnych problemów. Był obeznany w życiu w drodze, potrafił wyczuć niebezpieczeństwo, znał się na ziołach i uspokajających technikach, a więc z pewnością potrafił się także bronić. – Będę czuwał teraz i przez noc, więc nie musisz się o nic martwić.

- Przepraszam. Sprawiam tyle kłopotów. Gdyby nie ja na pewno zawędrowałbyś dalej. – chłopak spuścił głowę skubiąc skraj swojego podróżnego płaszcza.

- Może i tak, ale musiałbym podróżować sam. – na ustach barda pojawił się cień uśmiechu. Sięgnął do torby Lassë i wyjął z niej łuk, o którym właściciel najwyraźniej zapomniał polegając na sztyletach, którymi przecież nie potrafił się posługiwać w chwilach zagrożenia. – Słyszałem, że elfy naprawdę dobrze opanowały umiejętność strzelania, to prawda? – zmienił temat na coś, co najwyraźniej miało być domeną jego towarzysza.

            Chłopak skinął uśmiechając się lekko i odebrał łuk z rąk barda. Poczuł znajome mrowienie w palcach, które podpowiadało mu, iż od dawna nie miał okazji dzierżyć tej broni w dłoniach. Jak to możliwe, że upchnął swój łuk między inne rzeczy i nie zauważał, mimo iż ten wystawał znacznie ponad górną klapę torby? Gdyby zamiast być przerażonym całą tą podróżą, chociaż przez chwilę pomyślał o swoich mocnych stronach i umiejętnościach z pewnością nie robiłby z siebie takiej ofiary.

- Chciałbyś zobaczyć? – Lassë w końcu miał okazję by pokazać się od dobrej strony i zyskać niejaki szacunek w oczach swojego kompana. Pełen entuzjazmu wstał z miejsca i przeciągnął się chcąc rozciągnąć możliwie jak najwięcej mięśni. – Widzisz tę uschniętą gałąź na tamtym drzewie? – wskazał jakiś punkt oddalony znacznie od miejsca, w którym stali. – Mógłbyś powiesić na nim liść, tak by był moim celem? Nie chcę celować w żywe drzewo. – wytłumaczył się od razu.

            Tym razem to Otsëa posłusznie kiwał głową i odliczył słuszne trzysta metrów zanim dotarł do celu i zrealizował zamierzenie elfa. Nabił jakiś znaleziony pod drzewem liść na drobną uschniętą gałązkę i odsunął się na bok dając wolną rękę elfowi.

            To była zaledwie chwila, kiedy strzała świsnęła w powietrzu i wbiła się gładko w suchą gałąź przebijając liść, który jeszcze niedawno powiesił bard. Z jakiegoś powodu mężczyzna był przekonany, iż gdyby ten właśnie obumarły fragment znajdował się dalej efekt byłby taki sam, a strzał zapewne tym bardziej efektowny.

            Bard wyszarpnął strzałę i wrócił z nią do elfa. Nie dał po sobie poznać, jak wielkie zrobiło to na nim wrażenie, choć niewątpliwie nie spodziewał się, aż takiej celności po pozornie nienadającym się do niczego Lassë. Ten chłopak miał w sobie ogromny potencjał mimo braku wiary we własne siły. Gdyby to dobrze rozegrać dałoby się go nawet wykorzystać do własnych celów. O ile byłaby w ogóle taka potrzeba.

- Dlaczego nie korzystasz z łuku, by się w razie potrzeby obronić? – bard wrzucił strzałę do kołczanu, który jakimś cudem również znajdował się w torbie elfa, a teraz leżał oparty o pień drzewa obok łuku. – Twoje umiejętności mogą się nam przydać w drodze. Musisz tylko zapanować nad zdenerwowaniem i nauczyć się szybko i chłodno szacować sytuację. Myślałem, że każdy elf to potrafi.

            To stwierdzenie sprawiło, że Lassë ponownie się nachmurzył.

- Może i każdy, ale ja nie jestem „każdym”. – wybąkał pod nosem. – Może i potrafię, ale nigdy nie musiałem się o tym przekonywać. Nikt mnie nigdy nie atakował, ani ja nie atakowałem...

- Więc czas to zmienić. – Otsëa podniósł z ziemi kołczan i przewiesił go przez ramię elfa. Następnie wcisnął mu w dłoń łuk i odsunął się tyłem na kilka kroków. – Będę w ciebie rzucał różnymi przedmiotami, a ty masz unikać kamieni, ale trafiać w patyki, czy też gałęzie. – wytłumaczył szybko. Kamień to topór, miecz, jakieś odłamki zbroi, czyjaś głowa. Drewno to wróg, który cię atakuje, a którego masz zabić. Nie rób płaczliwej miny. Prędzej czy później będziesz zmuszony nawyknąć do tej myśli. Chyba nie sądzisz, że twój tyci przyjaciel obroni cię przed kimkolwiek? – rzucił kpiące spojrzenie na niezadowolonego Niquisa. – Rozstajemy się w Kennt, ale twoja droga się na tym nie kończy.

            Lassë przyznał mu w duszy rację. Nie mógł liczyć na stworzonko, które sięgało mu zaledwie kostki. Z resztą, jego przeciwnicy byliby niezdolni do walki z powodu śmiechu, gdyby próbował ich poszczuć Niquisem. Podejrzewał, że w takiej sytuacji także i bard zostałby pokojowo rozbrojony.

- Spróbujmy. – skinął głową, a w jego ciemnych oczach widać było determinację. Postanowił stać się samodzielnym nie tylko dla siebie, ale i dla swoich kompanów. Przecież nigdy nie wiadomo, czy w pewnym momencie to mężczyzna nie będzie potrzebował pomocy. Jego rasa na pewno miała jakiś naturalnych wrogów, jak każda, a skoro nie chciał się zdradzić z przynależnością do jakiejkolwiek to znak, iż miał powody by to ukrywać.

            Widząc siłę, jaka nagle pojawiła się wewnątrz chłopaka Otsëa nie mógł ukryć przekornego uśmiechu, jaki uniósł lewy kącik jego warg. To mogło być ciekawe i przede wszystkim mogło zapewnić mu jakąś rozrywkę w czasie długiego, ale przymusowego postoju. Lepsze to niż bezmyślne siedzenie i wpatrywanie się w dogasający ogień.

            Zebranie odpowiedniej ilości „broni” i „przeciwników” zajęło chwilę w czasie, której Lassë przygotowywał się psychicznie do „walki”, jaką miał stoczyć. Wymagało to od niego wykorzystywania wszystkich atutów, jakie miał do dyspozycji, jako elf, a więc słuchu, wzroku i niespodziewanie szybkiej koordynacji ruchowej. Musiał przecież naciągnąć cięciwę, wymierzyć i trafić, unikać kamieni nie próbując nawet ich zestrzelić, a przy tym nie zabić barda. Brzmiało okropnie, chociaż było do wykonania.

            Chłopak wziął głęboki oddech, skupił się i skinął głową na znak, że jest gotowy. Wbił wzrok w pień, za którym skrył się Otsëa. Czuł mrowienie w dłoniach, a ich wnętrze robiło się wilgotne ze zdenerwowania. Kolejny wdech i równomierny wydech.

            Najpierw to usłyszał, jakby potrafił czytać w myślach barda, a w niespełna sekundę później dostrzegł ruch, gdy w jego stronę poleciał celnie rzucony kawałek gałęzi wielkości dłoni. Momentalnie uniósł łuk napinając wszystkie mięśnie i wystrzelił trafiając celnie. Trafiony przedmiot nie zdążył jeszcze opaść na trawę, kiedy kolejny zaczął się zbliżać. Tym razem elf sięgnął po nową strzałę do kołczanu i w ostatniej chwili zdążył przeszyć „napastnika”. Był z siebie dumny, ale nagłe zamyślenie sprawiło, że omal nie dostał w głowę kamieniem. Uchylił się dosłownie na chwilę przed bliskim ciosem. To wyprowadziło go z równowagi i kolejna strzała, jaką wypuścił wbiła się w kryjówkę mężczyzny. Ten wychylił się posyłając w stronę elfa ostrzegawcze spojrzenie, po czym na nowo rozpoczął „ostrzał”. Tym razem seria składała się z dwóch kamieni, dwóch kawałków drewna i kolejnego kamienia. W prawdzie Lassë pomylił się raz, a jego strzała odbiła się od twardej powierzchni jakiegoś skalnego odłamka, ale jak na pierwszy raz tego rodzaju ćwiczeń nie było źle. Mógł naprawdę być z siebie zadowolony. W szczególności nie robiąc krzywdy ani sobie ani swojemu towarzyszowi.

- Nie strzelaj przypadkiem, wychodzę! – jakkolwiek dziwnie to brzmiało, Otsëa wolał mieć pewność, że nie oberwie w żadne witalne punkty, a nawet oszczędzi sobie niepotrzebnego bólu. Z tego też powodu odczekał stosowną chwilę zanim wyłonił się zza drzewa.

            Z żalem należało stwierdzić, iż ognisko już się dopalało i dawało niewiele ciepła niemniej jednak gorący żar skusił barda do posilenia się czymś ciepłym toteż wyjął ze swojej torby kilka ziemniaków i wrzucił je w biało pomarańczowy pył, jaki pozostawiły po sobie gałęzie.

- Ukradłem je. – powiedział bez ogródek zauważając zdziwione spojrzenie elfa. – W przeciwieństwie do ciebie nie dysponuję waszymi sucharami, toteż byłem zmuszony, jakoś sobie radzić. W tych rejonach niewiele jest zajazdów więc czasami korzystam z okazji i uzupełniam zapasy bez wiedzy właścicieli poletek. Tyle, że nigdy nie biorę zbyt wiele, bo utrudniałoby mi to marsz. Skoro dziś nie zapalimy ognia mogę przynajmniej wykorzystać pozostały żar. Nie jadłeś nigdy niczego podobnego, co?

            Lassë pokręcił głową wyraźnie zaciekawiony nie tyle krótką historią, co samym faktem „gotowania” w ten sposób. Usiłował zapamiętać, jak najwięcej ze słów mężczyzny, z tego, co robił i w jaki sposób wykonywał wszelkie czynności w drodze. Wychodził, bowiem z założenia, iż nie ma lepszego sposobu na naukę niż obserwacja zaprawionego wędrowca.

- Kiedy odrobinę ostygną weźmiesz je w ręce i ogrzejesz się. Obierzesz ze skórki i zjesz. Mają... Wyjątkowy smak. Przekonasz się. Poza tym, czeka nas chłodna noc, więc musimy nacieszyć się tym, co mamy. Co więcej... – bard zwiesił głos. – Będziesz spał przytulony do mnie. Nie mamy innego wyjścia. Mimo to będę czuwał, więc nie musisz się niczym przejmować. – Jego ton był rzeczowy, a jakakolwiek bliskość najwidoczniej nie była dla niego problemem.

            Elf mógł jedynie skinąć głową nie mogąc znaleźć odpowiednich argumentów opowiadając się po jakiejkolwiek ze stron w tej kwestii. Był zmuszony zaakceptować dominację i zdrowy rozsądek, jakim wykazywał się Otsëa.

            Siedzieli w krępującej ciszy, której mężczyzna wydawał się wcale nie zauważać doglądając swoich ziemniaków. Dźgał je patykiem, odkrywał i znowu zasypywał popiołem, by w końcu wygrzebać je i pozwolić im przestygnąć.

- Daj ręce. – rzucił rozkazująco i położył na nich dwa gorące ziemniaki o pomarszczonych, osmolonych skórkach.

Parzyły, ale elf obserwując barda zrozumiał, iż wystarczy je podrzucać póki ich temperatura nie okaże się odpowiednia. Na swój sposób było to zabawne i stanowiło miłą odmianę. Ciepło, jakie rozlało się po ciele Lassë wraz z pierwszym połkniętym kęsem aromatycznego warzywa sprawiło, iż chłopak otulił się płaszczem z rozkoszą widoczną na twarzy.

W tym wszystkim było coś jeszcze. Coś, co zmuszało go by wziął się w garść, zaczął ćwiczyć intensywnie, bronił swoich towarzyszy, tak jak oni strzegą jego. Coś, co nazwałby wewnętrznym zewem, który do tej pory nie miał okazji się ujawnić, zaś podczas tej podróży zaczynał przejmować władzę nad elfem. Jak bestia budząca się wewnątrz swojego legowiska, tak w nim dochodził do głosu uśpiony zew.

Był elfem, dzieckiem lasu, przyjacielem natury, co stanowiło także jego najsilniejszy atut. Nie był mistrzem walki w zwarciu, jednak w strzelaniu z łuku nie miał sobie równych.

Myśląc o tym uśmiechał się do siebie w sposób, który zwrócił uwagę mężczyzny, który nie odezwał się jednak nawet słowem zadowalając się wyłącznie czytaniem z mimiki twarzy i ruchów mięśni reagujących na wewnętrzne uczucia. Niewiele z tego rozumiał lecz nie miało to znaczenia. Lassë był zadowolony, a to mogło tylko wyjść im na dobre.

sobota, 12 maja 2012

7. I wtedy zapadła cisza...

O ile przez ostatnie dni młody elf spał czujnie, o tyle tej nocy nie tylko rzucał się niespokojnie nie dając bardowi wytchnienia, ale i nie obudził się mimo mocno świecącego słońca, które przedzierało się przez leśną gęstwinę. Musiał być wykończony zarówno fizycznie, jak i psychicznie sądząc z jego zmarszczonego czoła, sztywnego ciała i nierównego oddechu. Może właśnie, dlatego nikt go nie budził, kiedy należało zwijać obozowisko. Mógł się czuć rozpieszczany przez los, bądź zwyczajnie traktowany jak ofiara losu, której lepiej dać odetchnąć, by nie stwarzała problemów podczas wędrówki. Z jakiegoś jednak powodu ta druga opcja wydawać się mogła bliższa rzeczywistości.

- Hej, królewno? – Otsëa pod czujnym okiem Niquisa złapał delikatnie ramię Lassë i potrząsnął nim. Musiał się jednak gwałtownie odsunąć, gdy wystraszony tym nagłym kontaktem elf wierzgnął nogami z piskiem. – Spokojnie! Nic ci nie robię!

            Ciemne oczy chłopaka były wielkie, a w głębi ich źrenic ukryty był strach, który znikał powoli im dłużej elf wpatrywał się w jasne tęczówki oczu barda. Pot błyszczał na jego twarzy i szyi, kiedy uspokajał pędzące serce.

- Przepraszam. – wysapał przełykając z trudem ślinę. Wstał powoli z miejsca zbierając swoje rzeczy. – Zaraz dojdę do siebie i wtedy możemy...

- Nadstaw ręce. – polecił Otsëa i nalał orzeźwiającej, chłodnej wody na wyciągnięte dłonie. – Przemyj twarz. To pomoże ci szybciej dojść do siebie.

            Chłopak z „dziękuję” pełnym nieudawanej wdzięczności odświeżył się i napił kilka łyków ze swojej manierki. Był gotowy do dalszej drogi w kilka chwil później. Nadal był blady i wydawał się być pod wpływem koszmarów nawiedzających go nocą lecz dzielnie chciał dotrzymać pola swoim towarzyszom.

 

- Nic o tobie nie wiem, a ty chcesz wiedzieć więcej o mnie? – bard rzucił przelotne spojrzenie Lassë, który odzyskał kolory i humor, gdy tylko oddalili się od polany, na której nocowali.

- Wiesz, że jestem elfem, że podróżuję pierwszy raz i zmierzam do Kennt. – elf wyliczył to na palcach łudząc się, że taka odpowiedź usatysfakcjonuje towarzysza.

- I za nic w świecie nie chcesz mi zdradzić prawdziwego celu, do którego zmierzasz. W Kennt rozstaniemy się, ale ty wyruszysz w dalszą podróż. Nie musisz być taki zszokowany. – bard uspokoił chłopaka. – Domyśliłem się tego. Co ktoś taki jak ty miałby do roboty w tym małym miasteczku? Raczej nie chcesz się zatrudnić do pracy, jako tkaczka, ani pasterz owiec. Wybacz, ale nie sądzę byś znał się na czymś takim.

- Wybacz, ale nie mogę powiedzieć ci wszystkiego. – Lassë spuścił głowę patrząc pod nogi. W ten sposób unikał kontaktu wzrokowego, który mógłby zmusić go do wyznań i tym samym zdradziłby tajemnicę, jaką sam okrył cel swojej podróży. Uznawał jednak, iż bezpieczniej będzie zachować wszystko dla siebie, nawet jeśli bard zasłużył na zaufanie. Ha! Nawet Niquis nie miał pojęcia o prawdziwym celu chłopaka. Zwierzaczek został poinformowany wyłącznie o miejscu docelowym.

- Nie ma sprawy, nie powinieneś się tym wcale przejmować. Znamy się zaledwie od kilku dni. – Otsëa zbył podjęty niedawno temat, jakby nigdy go nie podejmowali, wzruszeniem ramion. W końcu on sam nie chciał zdradzić skąd pochodzi, ani tym bardziej jaką nazwę nosi jego rasa. „Pochodzę zewsząd i znikąd” zwykł mawiać „ Rasa? Jestem bardem. To wszystko czym jestem” dodawał.

            Chmury widoczne na niewielkim fragmencie nieba nad ich głowami zasłoniły słońce, wzmógł się wiatr niosąc ze sobą ochłodzenie. Najpewniej zbliżała się burza, która była nieunikniona przy pięknej pogodzie każdego dnia.

            Niquis wystawił łebek z kieszeni Lassë i poniuchał w powietrzu. Zeskoczył sprawnie na ziemię, a wraz z kolejnym podmuchem wiatru Otsëa złapał młodego elfa mocno za ramię i szarpnął nim w stronę krzaków brutalnie powalając na ziemię. Zasłonił przy tym chłopakowi usta i przygniótł go do ziemi swoim ciałem.

- Siedź cicho i ani drgnij. – szepnął mu w ucho, zaś futrzak usiadł obok nich nasłuchując uważnie.

            Chociaż Lassë nie rozumiał z tego dosłownie nic uznał za rozsądne posłuchać rady. Jeśli Niquis nie zareagował na takie traktowanie elfa to znak, że cokolwiek się dzieje było w interesie całej trójki by siedzieć cicho w krzakach. Tylko dlaczego serce chłopaka musiało tak pędzić? Długo na pewno nie pociągnie, jeśli codziennie czekać będą na niego jakieś „niespodzianki”. Gdyby chociaż potrafił opanować nerwy, jak ta dwójka...

            Zanim jednak elf w ogóle zdołał zapanować nad sobą usłyszał dochodzące z pobliża krzyki. Wciągnął powietrze głęboko w płuca i zacisnął pięści pod brodą. Wrzaski mieszały się z trzaskami, których nie potrafił zidentyfikować. Gdyby miał możliwość wyboru wolałby nigdy nie dowiedzieć się, co takiego wydawało wszystkie te odgłosy. Może to wielgaśny potwór z mackami, kłami niczym miecze i pazurami wystającymi z przyssawek ośmiornicy?

            Niestety, już w chwili gdy zza zakrętu wyłoniła się karawana, Lassë wolał by spełniła się jego mroczna wizja. W skład tego pochodu wchodziło bowiem pięcioro ludzi odzianych w skórzane napierśniki dzierżących w dłoniach bicze i ciężkie pałki, zaś pomiędzy nimi truchtało około dwadzieścioro wychudzonych postaci w brudnych szmatach. Ich ciała były pokryte licznymi siniakami, a poprzecinana razami skóra krwawiła. Każdy z pojmanych miał związane ręce, a na szyi wisiała pętla na wzór obroży, która łączyła każdego jednego człowieka z kolejnym na przedzie i w tyle. Łowcy niewolników nieźle się obłowili w jakiejś ubogiej wiosce najpewniej wykupując z biednych wielodzietnych rodzin pociechy, które nie były tak naprawdę nikomu potrzebne. Była to typowo ludzka cecha, kiedy to poświęcało się rodzinę dla dobra najsilniejszej jednostki.

            Lassë miał ochotę pisnąć, kiedy jeden z więźniów upadł pociągając za sobą innych, którzy klękali ściągani za obroże w dół. Nie chcieli się udusić toteż byli zmuszeni zginać obciążone długim marszem kolana, a na pewno wiele z tych osób ponowne podniesienie się będzie kosztować więcej wysiłku niż cała dotychczasowa podróż. Elf zamknął mocno oczy, kiedy jeden z łowców zamachnął się i wymierzył winnemu całego zamieszania cios batem. Stęknięcie poszkodowanego było niczym ostatnie westchnienie umierającego w męczarni człowieka. Lassë nie mógł na to patrzeć. Spiął się, a jego tobołek stracił oparcie, jakie dotąd zapewniał mu właściciel i zsunął się na ziemię poruszając przy tym gałęziami krzewów.

Ten nagły ruch zainteresował łowców.

- Sprawdźcie to! – zakomenderował przywódca.

            Niquis zachował zimną krew, którą młody elf stracił już na początku. Podczas gdy Otsëa sięgał powoli po miecz, małe zwierzątko wyskoczyło z krzaków na ścieżkę zaraz pod nogi zmierzającego w tamtą stronę łowcy. Stworzonko uniosło głowę wysoko, zmierzyło człowieka uważnym spojrzeniem po czym czmychnęło w podskokach na powrót do swojej kryjówki starając się przy tym narobić jak najwięcej szumu.

- To tylko królik! – rzucił mężczyzna straciwszy zainteresowanie miejscem, w którym kryli się elf i bard. – W dodatku cholernie chudy. Nawet nie byłoby czego obgryźć.

            Dowódca odwrócił wzrok od tego ze swoich podkomendnych i przeniósł go na tego, który biczem okładał niewolników.

- Podnieś to ścierwo i ruszamy dalej! – warknął z wyraźnie słyszalnym zniecierpliwieniem. – Im szybciej dostarczymy ich do Cittedell tym szybciej zabawimy się za pieniądze ze sprzedaży!

- No, dalej! Wstawać! – rozległy się poganiające niewolników okrzyki, a bat świstał w powietrzu.

            Pod powiekami Lassë zebrały się łzy. Gdyby nie Otsëa i Niquis i on skończyłby jak ci biedni ludzie sprzedani przez rodzinę do niewoli ich własnej rasie. Ludzie nie mieli za grosz dumy. Byli głupimi barbarzyńcami od których należało trzymać się z daleka, jeśli tylko było to możliwe.

W miejscach, gdzie chłostano wszystkich tych nieszczęśników piasek na ścieżce zabarwił się czerwienią krwi. Muchy podłapały jej zapach gromadząc się wokół ciemnych plam krążąc, jak sępy nad padliną.

Dla elfa było to zbyt wiele. Zamknął mocno oczy, zacisnął wargi, a nawet zasłonił nos, ale nic nie mogło powstrzymać targających jego żołądkiem odruchów wymiotnych. Uspokojenie utrudniał mu fakt, że łowcy niewolników odeszli zaledwie na dwa metry od ich kryjówki i mogli usłyszeć, jak Lassë wyrzuca z siebie żółć, która zalegała mu w żołądku. Chociaż miał cichą nadzieję, iż w jakiś sposób zdoła powstrzymać tę rebelię w swoim brzuchu to z każdą chwilą było gorzej. Oczy zaszły mu łzami do tego stopnia, że nie mógł ocenić, czy może pozwolić sobie na zwymiotowanie, głowę rozrywał mu tępy ból w okolicach płata czołowego. Niewiele brakowało by zaczął się krztusić swoimi wymiocinami.

Otsëa objął go mocno i gładził jego boki uspokajająco. Musiał zareagować widząc nieudolne starania chłopaka.

- Wypluj wszystko na ziemię. – polecił mu szeptem. – Wypluj i uspokój oddech. Patrz na mnie. – jego głos brzmiał jak fachowe instrukcje, a złoto oczu wciągnęło elfa do tego stopnia, że dokonał niemożliwego odzyskując panowanie nad swoim ciałem. Widok i zapach wymiocin nie był najlepszym afrodyzjakiem, ale mimo to Lassë zakochał się w tych egzotycznych tęczówkach na te chwile, kiedy utonął w nich zapominając o wszystkich przykrych wydarzeniach.

            Kiedy odzyskał świadomość byli już bezpieczni, zaś bard masował jego skronie subtelnymi, okrężnymi ruchami palców.

- Nie ruszaj się. – polecił elfowi, który nawet nie wiedział, kiedy właściwie usiadł. – Opłucz usta, a później napij się odrobinę. – podał chłopakowi swoją manierkę. – Kiedy poczujesz się lepiej przeniesiemy się w inne miejsce i zaparzę ci ziół na żołądek.

- Jesteś też zielarzem? – Lassë skrzywił się czując w ustach gorzkawy posmak. Wziął wielki łyk czystej wody i dokładnie przepłukał usta, a następnie napił się. – Już mi lepiej. – skłamał.

- Jestem wędrownym bardem, musze znać się chociaż odrobinę na ziołach. Za to ty jesteś kiepskim kłamcą. Dzisiejszej nocy nie rozpalimy ognia. To zbyt niebezpieczne. Nie wiadomo ilu jeszcze łowców może kręcić się po okolicy.

- Czułbym się lepiej gdybyśmy już odeszli z tego miejsca. – młody elf rzucił niepewne, niechciane spojrzenie na ścieżkę.

- Niech będzie. – Otsëa skinął rozumiejąc obawy towarzysza, który obawiał się ponownego ataku wywołanego tym samym czynnikiem.

            Pomógł chłopakowi wstać i poprowadził go przez las możliwie jak najdalej od miejsca gdzie natknęli się na łowców niewolników. Niquis podążał za nimi wielkimi susami.

            Po niespełna półgodzinnym marszu bard usatysfakcjonowany miejscem zatrzymał się. Zebrał pospiesznie chrust i rozpalił niewielkie ognisko. Było jasno, toteż nikt nie mógł dostrzec blasku, jaki da ten malutki kopczyk patyków. Zagotował wodę, a kiedy wrzała wrzucił do niej kilka wyjętych ze swojego tobołka ziół.

- Pij powoli, ale póki ciepłe. – doradził siadając niedaleko Lassë. Nie sięgnął po swoją mandolę zapewne obawiając się, że ktoś usłyszałby muzykę lub śpiew.

W tej chwili nawet ich mały kompan nie walczył z mężczyzną pozwalając mu zająć się elfem. Może pojawiła się między nimi swoista nić porozumienia, kiedy obaj wyczuli zagrożenie?

Lassë nie chciał jednak znać odpowiedzi na dręczące pytania. Nie teraz, nie kiedy myśli mimowolnie wracały do tego, co widział, a co wywarło na nim tak ogromne, nieprzyjazne wrażenie. Był zbyt młody by widzieć przemoc na własne oczy, zbyt niedoświadczony by kiedykolwiek mieć do czynienia z prawdziwym niebezpieczeństwem. Nawet krew nie była teraz taka sama, jak dawniej. Teraz nie tylko wypełniała żyły wszystkich istot, ale i stanowiła pożywienie, co dawniej nie przyszłoby mu nawet do głowy. Świat był inny niż początkowo mu się wydawało. Był niebezpieczny.

sobota, 5 maja 2012

6. I wtedy zapadła cisza...

Zadowolony i odprężony po spożyciu ciepłego posiłku elf otulił się swoim płaszczem i położył możliwie najbliżej ognia. Głodny elf to markotny elf, za to najedzony jest leniuchem. Może właśnie dlatego magiczne suchary były nieodłącznym towarzyszem wypraw tej rasy? Ale suchy prowiant nigdy nie zastąpi rozgrzewającej ciało potrawki. A przynajmniej nie, kiedy w grę wchodzi zwyczajny mieszkaniec Ostoi Pośród Liści, zamiast doświadczonego zwiadowcy. Dla Lassë był to więc jeden z głównych powodów dla których warto było wykorzystać obecność Otsëa.

Po jego ustach błądził uśmiech satysfakcji  wynikający z wyjątkowo dobrego zakończenia dnia. Czuł, że rozstanie z nowym kompanem byłoby niewybaczalnym błędem, a więc postanowione! Wraz z bardem wyruszy w dalszą podróż zyskując protektora i doświadczonego przewodnika.

Nie oznaczało to naturalnie, że od razu zapomni o wszelkiej ostrożności! O nie. Swoje cenne sztylety zawsze miał pod ręką i choć najpewniej nie zdołałby się obronić to swojej skóry tanio nie sprzeda! Tyle mógł samemu sobie obiecać.

Niemal przysypiał, kiedy Niquis zdecydował się na powrót i wskoczył na jego brzuch wywołując ciche stęknięcie. Jego małe ciałko nie było ciężkie, ale nagłe naciśnięcie wypełnionego posiłkiem żołądka nie było największą z ziemskich przyjemności. Sądząc jednak po zmrożonych wojowniczo oczkach zwierzątka miało to być karą za ignorowanie dobrej rady.

- Nie złość się tak. – Lassë pogłaskał pupila po głowie. – On nam nie zagraża. Podzielił się nawet posiłkiem. – zaczął tłumaczyć, a białe stworzonko otarło umęczony pyszczek łapką, w bardzo wymowny sposób. – Teraz grzejemy się przy jego ognisku i nie dopadną nas wilki. Naprawdę powinieneś być mu wdzięczny. Gdyby chciał nas skrzywdzić już dawno by to zrobił. A z resztą, ja mam broń w pogotowiu, więc...

- Mówisz do siebie? – Otsëa, który od jakiegoś czasu zajmował się nastrajaniem swojej mandoli uniósł wzrok znad instrumentu.

- Nie! – młody elf usiadł ostrożnie. - To mój przyjaciel Niquis. – powiedział podnosząc zwierzaka na dłoniach. – Spotkałem go niedawno, ale już okazał się świetnym towarzyszem podróży.

            Otsëa spojrzał swoimi niebezpiecznie złotymi oczyma w ciemne paciorki oczu zwierzaka, który zjeżył się cały i syknął niczym wąż przed atakiem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a zachowanie Niquisa zawstydzało Lassë, który od razu przeprosił za swojego mało koleżeńskiego podopiecznego. Mimo wszystko napięcie wydawało się narastać, choć wyłącznie od strony futrzaka, który nie krył swojej niechęci do nowego towarzysza.

- Może czuje, że jadłem już takich jak on, kiedy zmuszały mnie do tego okoliczności. – mężczyzna nie przejął się wcale zachowaniem żyjątka. – Co nie znaczy, że zjem ci przyjaciela. – dodał widząc wystraszone spojrzenie elfa. – Mięso jest twarde i żylaste, a ja nie przymieram głodem, więc ani myślę się za niego zabierać. – jego oczy wydawały się uśmiechać, toteż elf uznał wszystko to za dobry żart.

Otsëa nasunął na palec stalowy pazur i rozciągnął dłonie splatając je ze sobą, by następnie wyciągając je przed siebie. Zacisnął pięści, poluzował uścisk i oparł mandolę o udo. Struny zadrżały pod jego dotykiem wydając pierwsze piękne dźwięki łagodnej, spokojnej melodii znanej chyba każdej z ras, choć słowa pieśni śpiewano głównie we wspólnej mowie.

Lassë rozsiadł się wygodnie przy ogniu i wpatrując w mężczyznę słuchał uważnie. Nie potrafił sobie bowiem wyobrazić, jakiej barwy nabierze głos barda podczas pieśni. Był więc tym bardziej zaskoczony, kiedy z gardła mężczyzny wydobyły się śpiewne, delikatne dźwięki, które chociaż miały taką samą barwę, co wypowiadane zwyczajnie słowa, to jednak wibrowały ciesząc ucho.

 

Jeśli młody elf miałby odczytywać wszystkie znaki po swojemu uznałby, że jego nowy towarzysz jest pomyślną wróżbą i dzięki niemu wszystko musi się udać. Dwa dni wędrowali bez najmniejszych przeszkód pokonując kolejne kilometry dzielące ich od celu. Monotonia lasu, który ciągnął się w nieskończoność nie wydawała się tak groźna, jak mogło się początkowo wydawać. Mało tego Otsëa odganiał wszystkie smutki swoją muzyką, czy też wesołymi przyśpiewkami i tylko Niquis nadal wydawał się uprzedzony do barda, nie potrafiąc rozluźnić się w jego towarzystwie.

Im dłużej ze sobą podróżowali tym bardziej Lassë upewniał się w przekonaniu, że jego długouchy przyjaciel jest najzwyczajniej w świecie zazdrosny o nowego kompana. W końcu bard potrafił śpiewać i mógł mówić, co sprawiało, że elf nie był zmuszony do prowadzenia monologów ze zwierzakiem. Z resztą, cóż złego mogło ich spotkać ze strony mężczyzny, skoro miał już tak wiele okazji do pozbycia się ich, a on nawet nie kiwnął palcem by im zagrozić? No i, nie wiedział dlaczego młody elf wyruszył w swoją podróż, a więc i nie mógł być tym, który chciałby zagrozić pokojowi między rasami. Tak więc wszystkie racjonalne wytłumaczenia stawiały białowłosego w przychylnym świetle.

Jak zwykle podczas ich nocnych postojów, tak i tym razem, Niquis zniknął gdzieś w poszukiwaniu jedzenia, a bard krążył między drzewami starając się znaleźć wystarczająco wiele gałązek na ognisko. Lassë miał siedzieć grzecznie na tyłku i pilnować, by żadne zwierzęta, czy inne istoty nie dobrały się do ich bagażu i żywności.

Położył się pod drzewem oparty o jego gruby pień i nucił pod nosem jedną ze swoich ulubionych ballad. Widząc, że gdzieś w pobliżu czuwają nad nim dwaj towarzysze nie obawiał się wcale ciemności nocy. Gdyby coś mu groziło nikt nie zostawiłby go przecież samego wiedząc, że jest tchórzem i nie potrafi się bić. Czuł się więc pewnie i mógłby podtrzymywać swoimi wątłymi ramionkami kopułę nieboskłonu, taka rozpierała go siła.

Gdzieś po lewej stronie coś zabłyszczało, a szmaragdowa poświata krążyła między drzewami. Z początku Lassë czuł, że ogarnia go lęk, ale im dłużej wpatrywał się w kołyszące się, łagodne światło tym większy odczuwał spokój.

„Może to znak od bogów?” przeszło mu przez myśl.

            Wstał z miejsca i rozejrzał się mając nadzieję, że gdzieś w pobliżu dostrzeże zarys sylwetki Otsëa lub Niqusia. Niestety żaden z nich nie wrócił, a on nie mógł sobie pozwolić na przepuszczenie takiej okazji. Jeśli to naprawdę znak, to przecież zgrzeszyłby ignorując go z powodu jakiejś irracjonalnej obawy.

Światło wydawało się go kusić i wabić. Nie potrafił już oderwać od niego wzroku podchodząc bliżej z każdą chwilą. Zielony blask uciekł przed nim głębiej między drzewa, a on miał ochotę gonić go i objąć, by więcej się nie odsunął. Jego umysł wypełniała myśl formująca się w sercu w pewność, że to światło wie, jak zapobiec wojnie, jak odnowić to co zostało zniszczone między duchami żywiołów. Gdyby tylko je złapał, gdyby podskoczył i zacisnął palce na tym zielonym, okrągłym świetliku... Tak, jeszcze odrobinę i będzie jego!

Coś szarpnęło go gwałtownie do tyłu. Miał zamiar zaatakować intruza, który ośmielił się przeszkodzić mu w wypełnieniu woli wyższych istot, tych, które kierowały ich losem za pomocą drobnych podpowiedzi i znaków, które należało odczytać.

- Co ty do cholery wyprawiasz?! – Otsëa pochylał się nad pragnącym sięgnąć po broń elfem. – Miałeś siedzieć w obozie, a nie pakować się w kłopoty!

- Ja nie... – potrząsnął głową odrzucając całkowicie zauroczenie, któremu się poddał. – To światełko było drogowskazem! Prowadziło mnie do mojego celu!

            Bard westchnął ciężko. Złapał Lassë za policzki i podciągnął jego twarz ku górze.

- Spójrz! – rzucił ostro. – Twoje światełko. – syknął jeszcze ironicznie.

            Nad ich głowami unosiły się tysiące takich samych zielonych świetlików, z których każdy mógł być tym, które jeszcze niedawno widział elf.

- To błędne ogniki. Dusze poległych w tym lesie wojowników, które nie znalazły spokoju. Mszczą się na żywych mamiąc ich i prowadząc ku zgubie. W najlepszym wypadku połamałbyś nogi, a w najgorszym zginął, gdybyś dalej za nim podążał! Wracamy do obozu, bo twój futerkowy przyjaciel uzna, że zrobiłem ci krzywdę.

- Ja przepraszam. Nie wiedziałem, nikt mi nie mówił, że coś takiego istnieje... – zaczął szybko zszokowany odkryciem Lassë, ale Otsëa przerwał mu.

- Wiem. Gdybyś wiedział nie dałbyś się złapać. Nie wiem dlaczego zmierzasz do Kennt, ale na pewno musisz mieć dużo szczęścia skoro jeszcze żyjesz. – poklepał elfa przyjaźnie po ramieniu. – No, dalej. Póki pamiętam którędy przyszedłem. – pogonił go zaraz potem.

            Wbrew pozorom nie oddalili się aż tak znacząco od miejsca obozowania. Bard musiał mieć dobre wyczucie czasu, skoro zdołał w porę wrócić i jeszcze dostrzec pośród mroku znikającego za drzewami elfa, który teraz był już całkowicie pewny, że białowłosy mężczyzna nieznanej rasy jest po ich stronie. Teraz tylko Niquis musiał się co do tego upewnić.

            A to na pewno nie miało być łatwe. Małe zwierzątko, dobrze widoczne pośród ciemności z powodu swojego białego futerka, siedziało sztywno wpatrzone w las, gdzie dostrzegło wracającą dwójkę. Ciemne oczka świdrowały Otsëa jakby chciały przewiercić go na wylot i odkryć czające się w sercu pokrętne uczucia, fałsz i nieczyste zamiary. Niestety zamiast tego mogło zobaczyć wyłącznie cwaniacki, pewny siebie uśmiech, który posłał mu nowy towarzysz.

- Połóż się, żebyś nie sprawiał więcej problemów, a ja rozpalę ogień. – bard wskazał elfowi odpowiednie miejsce i rzucił tylko okiem na to, jak Lassë z pochyloną głową, zawstydzony lokuje się dokładnie tam, gdzie mu kazano.

            Niquis przysiadł obok niego i położył mały łebek na kolanie młodego elfa, którzy otulił się ciasno płaszczem i położył na posłaniu z liści.

            W przeciągu chwili ognisko było rozpalone, a ciepłe powietrze uderzało o ciała trzech wędrowców gotowych do snu. Lassë kręcił się niespokojnie to układając się przodem, to znowu tyłem do lasu, ale żadna z tych pozycji nie pozwalała mu na spokojne zamknięcie oczu. Wystarczyło, że opuszczał powieki na kilka sekund, a już otwierał się wystraszony, gdyż wydawało mu się, że ktoś go obserwuje, ktoś wyciąga po niego swoje długie, sękate ręce chcąc pochwycić go za gardło. Nawet obecność Niquisa nie mogła go uspokoić. Takie małe zwierzątko nigdy nie poradzi sobie z gromadą wściekłych duchów!

- Po tym, co mi opowiedziałeś o tych duszach, nie mogę spać. – elf usiadł w końcu spoglądając na barda płaczliwie. – Przecież one ciągle tutaj są.

- Ufasz mi? – głębokie, ciężkie westchnienie wydobyło się z piersi mężczyzny.
- Tak. – Lassë pokiwał głową, a jego szczere spojrzenie utkwione było w bardzie, który odgarnął włosy z czoła płynnym ruchem wyraźnie zmęczony.

- Więc połóż się bliżej. Będziesz spał ze mną, wtedy nie będziesz się niczego bał, prawda?

- Tak, myślę, że tak. – elf wstał z miejsca i położył się bardzo blisko mężczyzny. Niemal dotykał plecami jego piersi, kiedy układał się tyłem do niego. Otsëa był realny, namacalny, a więc mniej przerażający niż bezcielesne, zielone światła, które kiedyś były ludźmi.

            Kiedy w pół godziny później oddech Lassë się wyrównał i uspokoił bard spojrzał ponad jego ramieniem, na czuwającego Niquisa, który nie zmrużywszy oka pilnował by elfowi nic się nie stało.

- Nie patrz tak na mnie. – szepnął do małego strażnika mężczyzna. – Obaj mamy swoje tajemnice o których on nic nie wie.