niedziela, 31 stycznia 2016

37. Wspomnienia nadchodzących czasów

Dziewczyna potarła o siebie dłonie i wzięła kilka głębokich oddechów. Wprawdzie wspinanie się nie było jej obce, ale nie odczuwała z tego powodu szczególnej radości. Doskonale wiedziała, że skończy cała poraniona, jako że drzewa nigdy nie chciały z nią współpracować. Wzięła się jednak w garść i stawiając nogę na rękach Deviego, pozwoliła się podsadzić i wspięła się na pierwsze gałęzie.
- Nie martw się, jeśli spadniesz, złapię cię! - zapewnił chłopak, a ona spojrzała na niego wymownie z góry.
- Jeśli spadnę? Też mi pocieszenie. - syknęła, zaś chłopak roześmiał się ciepło w odpowiedzi.
Rambë dzielnie pięła się coraz wyżej i wyżej, a drzewo zdawało się rosnąć coraz szybciej, im większą trasę pokonywała. Czy ono w ogóle miało jakiś wierzchołek? A może na jego końcu po prostu znajdowała się chmura, na której mieszkał olbrzym? W końcu jednak stosunkowo rzadkie gałęzie zaczęły porastać gruby pień coraz gęściej, co z jednej strony ułatwiało jej zadanie, jednakże z drugiej sprawnie je utrudniało.
W końcu dziewczyna zdołała jednak stanąć na najwyższej stabilnej gałęzi i spojrzała ponad koronami drzew na roztaczający się wokół świat. Była zachwycona widokiem, jaki się przed nią roztaczał. Zielony baldachim nagle stał się gęstym kobiercem, zaś niebo wydawało się bardziej błękitne niż zazwyczaj i tak nisko zawieszona na nieboskłonie, że gdyby się postarała, mogłaby go prawdopodobnie dotknąć.
- Pięknie. - szepnęła do siebie i rozejrzała się uważnie.
Gdzieś tam musiał znajdować się cel podróży krasnoludów, miejsce, do którego zabierali jej towarzyszy. Góry znajdowały się jednak zbyt daleko, by można było wziąć je pod uwagę, a wzniesienia wbrew pozorom nie rzucały się jej w oczy. Dostrzegła jednak wierzchołki zamkowych wież, co zwróciło jej szczególną uwagę. Krasnoludy lubowały się wprawdzie w kamiennych pałacach, ale czy opuszczone ludzkie siedziby również wchodziły w grę?
Zejście z drzewa zajęło jej zdecydowanie mniej czasu niż wdrapanie się na nie, chociaż wydawał się on wtedy płynąc zupełnie inaczej. Ostatecznie była niestety zmuszona zeskoczyć z ostatnich gałęzi i polegać na umiejętnościach i sile Deviego. Chłopak złapał ją pewnie i bez większych trudności, a na jego twarzy rozkwitł pewny siebie uśmiech.
- Mówiłem, że cię złapię. - zagaił.
- Zauważ jednak, że nie spadałam. - odparła niemal zalotnie. - W pobliżu znajduje się tylko zamek należący kiedyś do ludzi. - sprowadziła ich oboje na ziemię. - Żadna z naszych ras takich nie buduje, więc to na pewno ludzki twór.
- Tak się skierujemy. - postanowił Devi. - Ludzie również gromadzili złoto i kosztowności, więc istnieje możliwość, że grupka krasnoludów postanowiła przejąć ich skarbce, kiedy już wybito śmiertelników co do jednego.
Spojrzeli na siebie i zgodnie kiwnęli głowami. Decyzja została ostatecznie podjęta i teraz Rambë zaczęła kreślić na ziemi szkic mający pomóc im w dotarciu do wspomnianego zamku. Wprawdzie nie należała do osób, które łatwo błądzą w lesie, ale i nie wierzyła swoim umiejętnością w stopniu należytym, toteż wolała dmuchać na zimne i zapewnić sobie pomoc w osobie stworzonego przez magię dżinów chłopaka.
Ruszyli na przełaj, brnąc przez zarośla i krzaki, co miało im pomóc w niezgubieniu właściwego kierunku. Nie było to najszybsze i najrozważniejsze wyjście, toteż szybko z niego zrezygnowali ze względów bezpieczeństwa. Nie chcieli przecież wpaść w łapska krasnoludów, jeśli i oni mieliby wątpliwe szczęście natknąć się na zwiad.
Zaczęli więc wyszukiwać bezpieczniejsze, w miarę uczęszczane przez zwierzęta ścieżki, co ułatwiało im drogę, jak również pozwalało na łatwiejsze zatarcie własnych śladów. Musieli jednak pamiętać o bezustannym sprawdzaniu kierunku marszu, aby nie dodali sobie niepotrzebnie drogi. Ich przyjaciele oraz jedna uciążliwa przybłęda byli w niebezpieczeństwie, a więc ich ratunek nie mógł odwlekać się w nieskończoność.
Uświadomiwszy sobie z całą mocną znaczenie, jakie teraz mieli dla całego świata, postanowili działać rozsądniej niż początkowo zakładali. Przeznaczenie potrzebowało całej czwórki Wybrańców, więc każdy błąd mógł ich drogo kosztować. Sytuacja wydawała się coraz bardziej skomplikowana im więcej o niej myśleli. Czy mogli znaleźć złoty środek między wymaganym pośpiechem, a potrzebą zachowania szczególnej ostrożności?
- W takim tempie nigdy nie dotrzemy na miejsce i nikogo nie uratujemy. - mruknął poważnie Devi, kiedy kolejny już raz musieli zboczyć trochę z obranej drogi by później z trudem na nią powrócić.
- Co więc chcesz zrobić? Mamy związane ręce...
- Nie do końca. - chłopak potarł ręką brodę i uśmiechnął się pod nosem. - Mogę spróbować użyć mocy Żywiołu. Krasnoludy są związane z Ziemią, więc...
- Więc nie mogłeś wcześniej o tym pomyśleć?!
- Prawdę mówiąc dopiero teraz na to wpadłem.
- Ehh, doprawdy...
Po głośnym westchnieniu dziewczyny nastąpiła chwila ciszy, kiedy to Devi zbierał siły na połączenie się ze swoim Żywiołem.
Rambë miała wrażenie, że słyszy ciche mamrotanie, kiedy usta jej towarzysza poruszały się jakby rozwierane wyłącznie oddechem, a po chwili otoczyły ją szepty tak ciche, jak szum wiatru w pogodny, ciepły dzień. Zupełnie jakby szeptały drzewa i kwiaty, wszystkie kamienie. Odgłosy przybierały na sile, zdawały się szeptać jedne przez drugie i o ile początkowo było to piękne, o tyle teraz irytowało, ogłuszało, było nie do wytrzymania.
Devi jednak nadal stał jak wcześniej, zupełnie nieporuszony. Zamknięte oczy prezentowały długie rzęsy na jego jasnych policzkach, a włosy niedbale rozsypywały się po urodziwej twarzy utkanej z ludzkich genów oraz dawnej magii. Wyglądał pięknie, egzotycznie, tak inaczej od innych młodych mężczyzn, z jakimi miała kontakt do tej pory. Jego rysy były delikatne, nieomal kuszące. Devi zdecydowanie zaliczał się do urodziwych mężczyzn, którym łatwo było zdobywać zaufanie kobiet nie dlatego, że wiedział ja wykorzystać swoje atuty, ale dlatego, że po prostu był sobą.
Jego subtelnie zarysowane usta wygięły się w uśmiechu, kiedy uchylał powieki.
- Ziemia wskaże nam drogę i pomoże szybko dostać się w miejsce, w którym znajdziemy naszych przyjaciół. - powiedział, a przed nimi z ziemi wyłoniła się krecia główka. Zwierzak szybko rozejrzał się niemal niewidzącymi oczkami i uciekł pod powierzchnię na tyle płytko, że jego niesłychanie szybkie kopanie zostawiało ślady widoczne dla dwójki Wybrańców. - A oto nasz przewodnik. - powiedział zadowolony z siebie Devi i złapał Rambë za rękę. Pociągnął ją za kretem wyraźnie zadowolony z tego, jaką pomoc uzyskał od swojego Żywiołu, choć ona patrzyła na to raczej sceptycznie.
Choć początkowo musieli naprawdę uważać aby nie stracić kreta z oczu, szło im nie najgorzej i szybko zdołali przyzwyczaić się do ruchów ziemi, w miejscach gdzie kopało niewielkie zwierzątko. Nie łatwo było to przyznać, ale pomoc Ziemi okazała się naprawdę niezastąpiona, ponieważ poruszali się do przodu zdecydowanie szybciej, zaś w pewnej chwili zarówno Rambë, jak i Devi poczuli znajomą aurę mocy otaczającą dwójkę przyjaciół. Wiedzieli już, że są niemal na miejscu. Może nie w zamku, do którego planowali dotrzeć, ale blisko prawdziwego celu. Zwolnili więc, zaś Devi znowu rozpoczął swoją cichą rozmowę z Ziemią. Krecik wystawił nos na powierzchnię, pociągnął nim kilka razy i zniknął im z oczu.
Spojrzeli po sobie rozumiejąc się bez słów. Teraz wszystko zależało od nich. Uzupełniając się idealnie, nasłuchiwani, starali się wyczuć unoszące się w powietrzu zapachy, szukali śladów przemarszu oraz magii. W końcu trafili na wyraźnie połamane gałęzie, na odbite w wilgotnej ziemi buciory oraz bardzo niewyraźny szum rozmów.
Kierując się pod wiatr, zbliżyli się do obozowiska krasnoludów w chwili, kiedy jeden z nich, najlepiej uzbrojony i najmocniej zbudowany, słał wyzywające spojrzenie w stronę Eressëa.
- Pokaż mi swoją wężową postać. Jesteś wężem, więc pokaż mi węża. - padło z ust krasnoluda i nawet Rambë oraz Devi zamarli.
Znaleźli się w najmniej odpowiednim dla nich miejscu i w najmniej odpowiednim czasie, a zarazem w najlepszym miejscu i najlepszym możliwym czasie dla swojego przeznaczenia.
Na podjęcie decyzji o tym, co robić mieli zaledwie chwilę, kilka, w najlepszym wypadku kilkanaście sekund, jeśli smok jakimś cudem nie kupi im więcej bezcennych chwil na pozbieranie myśli.
- Nie jestem rzadkim zwierzęciem, które trzyma się blisko ku uciesze tłumów. - smok uniósł się dumą. - Nie wiem, z kim do tej pory miałeś do czynienia, ale najwyraźniej nie natknąłeś się wcześniej na węża. My nie skaczemy jak nam zagrają, nie zmieniamy się na życzenie. - Eressëa spojrzał na krasnoluda z pogardą i wyższością. Grał na czas, starał się być przekonywający, wymknąć się z zastawionej na niego pułapki. - Obetnij mi głowę, a odrosną dwie, zaś krew rozpryskująca się na twoje ciało zacznie je powoli rozpuszczać w truciźnie. Nie jestem posłuszną zwierzyną, która zrobi co jej rozkażesz.
- Nie licz na to, że pozwolę ci żyć jeśli nie udowodnisz, że jesteś zwyczajnym wężem. Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu, a więc muszę mieć dowód.
- W przeciwnym razie mnie zabijesz? Tak bez sprawdzenia z kim masz naprawdę do czynienia?
- Już ja zadbam o to, żebyś cierpiał umierając. - odgrażał się krasnolud sięgając do pasa po topór, który miał mu posłużyć do straszenia i ewentualnego okaleczania stawiającego opór mężczyzny.
Teraz dwójka ukrytych w cieniu drzew Wybrańców nie miała innego wyjścia, jak zareagować. Może i mieli tego później żałować, ale równie dobrze mogło nie być żadnego „później”, kiedy Czempioni Pradawnych Żywiołów zaczną niszczyć ich świat.
Devi westchnął głośno i skinął na dziewczynę. Mieli tylko jedno wyjście w takiej sytuacji – zaskoczyć ich. Ciało chłopaka pokryła zbroja, toteż sięgnął do głowy po szpady i wyszedł z ukrycia pewnym, zdecydowanym krokiem.
- Co my tu mamy? - zagaił zawadiacko. - Gromadę pokurczów i... mmm. - zamruczał patrząc na Haydee.
Krasnoludy poczuły się wyraźnie dotknięte, ale i pewne siebie, kiedy uznały, że chłopak jest sam. Wtedy jednak pojawiła się za nim Rambë z batem w dłoni. Ona również przesunęła wzrokiem po swoich potencjalnych wrogach i zmarszczyła nos z pogardą.
- Nie wyglądają na wartościową zdobycz. - zauważyła z namysłem.
Ich gra właśnie się rozpoczynała.

niedziela, 24 stycznia 2016

36. Wspomnienia nadchodzących czasów

Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu, starali się odczytać siebie nawzajem, odgadnąć zamysły tego drugiego. Smok miał niewątpliwą przewagę, jako że w przeciwieństwie do krasnoluda wiedział z kim ma do czynienia i czego należy się spodziewać.
- Kim jesteś? - zapytał ponownie krępy mężczyzna.
- Kimś nieistotnym dla świata jak przystało na węża. - rzucił Eressëa nie mrugnąwszy ani razu, a na jego ustach pojawił się cwaniacki uśmiech. - Ale węża jadowitego, więc nie radzę podchodzić zbyt blisko. - przesunął językiem po zębach. - Chyba, że ktoś chciałby stracić życie.
- Nie pozwolę na to. Nie z takimi bestiami miałem już do czynienia. - krasnolud nie wydawał się jednak całkowicie wierzyć w prawdomówność smoka. Zresztą jego rasa nie słynęła z łatwowierności. Była z natury nieufna i wszędzie wietrzyła podstęp, a już z pewnością w przypadku nieznajomych, których nie była w stanie odczytać.
- Bestia to takie brzydkie słowo. - zauważyła śpiewnie Haydee, która wtrąciła się do ich rozmowy czarując głosem. - Czyż bestiami nie byli ludzie, kiedy jeszcze zamieszkiwali ten świat? Ścigali nas wszystkich, dręczyli, zabijali dla przyjemności. Teraz nie ostała się już żadna bestia, więc po co nam szukać innych i używać tego koszmarnego słowa?
- Możesz mieć rację. - przyznał krasnolud, na co Eressëa niemal zareagował wybuchem śmiechu. Powstrzymał się jednak w samą porę.
Kimkolwiek była ta dziewczyna, stanowiła zagrożenie dla płci męskiej i należało mieć się zawsze na baczności w jej towarzystwie.
- Pokaż mi swoją wężową postać. - dowódca zwiadu zwrócił się nagle do smoka, a jego spojrzenie było niemal trzeźwe. - Jesteś wężem, więc pokaż mi węża.
Powietrze stało się ciężkie i gęste, co niemal uniemożliwiało oddychanie. Seet-Far wciągnął w usta powietrze i zapomniał, że powinien je wypuścić. Niemożliwa do spełnienia prośba mogła oznaczać tylko jedno – kłamstwo wyjdzie na jaw.

*

Kręcąc się po lesie, Devi i Rambë nie liczyli upływającego czasu. Podjęli rozmowę o przeszłości, o czasach młodości, swoich wzlotach i upadkach, pobieranych naukach. Każdy krok zbliżał ich do siebie, czynił ich znajomość bardziej znaczącą, bliższą przyjaźni, a przecież początkowo nie pałali do siebie sympatią. Teraz odkrywali jak wiele mają ze sobą wspólnego, jak dalece ich losy łączą się ze sobą, chociaż spotkali się dopiero, kiedy zostali wybrani przez żywioły na Czempionów.
Zabawne, jak łatwo było żyć swoją codziennością nie myśląc nawet o ludziach, których przeznaczone nam jest poznać lub których poznać powinniśmy by nasze przeznaczenie mogło się wypełnić. Ile cudownych istot nigdy nie pojawi się w naszym życiu? Ile uczuć umknie nam sprzed nosa tylko dlatego, że w ostatniej chwili zboczymy z obranej ścieżki lub dlatego, że w obawie przed upadkiem nie oderwiemy oczu od podłoża mijając „przypadkowego” nieznajomego? Jakże łatwo zmarnować szansę od losu.
Decyzję o powrocie do obozowiska podjęli wspólnie. Sądząc po wysokości w jakiej księżyc wisiał nad ich głowami, chwila spaceru zamieniła się w godzinę, a ta w kolejną. Było więc jasne, że muszą wrócić do swoich towarzyszy, którzy mogli się już o nich poważnie martwić. Zakładali bowiem, że Eressëa i Seet-Far nie zatracili się w sobie do tego stopnia, żeby zapomnieć o tych, którzy taktownie dali im trochę prywatności.
Zbliżali się już do miejsca, w którym rozbili obóz, kiedy Devi zmarszczył brwi w zaniepokojeniu i zaczął węszyć, jakby należał do ras mogących przybrać zwierzęcą postać.
- Coś jest nie tak. Nie czuję dymu. Nie zgasiliby ognia gdyby było bezpiecznie.
- Mogli zapomnieć. - spróbowała Rambë, ale sama nie wierzyła w to, co mówi. Fakt, że chłopak zwietrzył coś niepokojącego niemal ją paraliżował.
- Daj spokój, dobrze wiesz, że Eressëa nie pozwoliłby sobie na coś podobnego. Coś musiało się stać. - zaczął nasłuchiwać, ale albo nic się nie działo, albo jego możliwości były bardziej ograniczone niż przypuszczał. Spojrzał na Rambë z namysłem. - Spróbuj wykorzystać swoje geny lócenëhtara i moc Kruka. Może dowiesz się czegoś, czego ja nie jestem w stanie.
- Nie potrafię...
- Po prostu zamknij oczy i skoncentruj się na zapachach i wspomnieniach. - Devi ścisnął jej dłoń starając się dodać jej sił i otuchy. - Skup się, proszę. - pokiwał zachęcająco głową.
Dziewczyna spojrzała na niego żałośnie, ale zamknęła oczy i spróbowała dokonać niemożliwego. Początkowo błądziła, nie wiedząc nawet gdzie powinna się podziać, gdzie zahaczyć swoją moc, o której tak niewiele wciąż wiedziała. Wahała się i męczyła próbując przypomnieć sobie wszystko to, co mówił jej ojciec. O mocy Kruka, o podróżach między wymiarami, które ją otaczają. Niestety, nie pamiętała niczego. Frustracja zaczynała brać nad nią górę, kiedy w końcu została wessana przez cienką błonę między teraźniejszością, a przeszłością i wspomnieniami.
Pisnęła wystraszona, kiedy niespodziewanie stanęła naprzeciwko zarośniętego krasnoluda. Nie była nawet gotowa do walki, choć starała się zareagować szybko. Okazało się jednak, że żaden atak nie nastąpił, nie usłyszała krzyku zdziwienia czy ostrzeżenia. Dopiero wtedy zrozumiała, że zamknęła oczy. Uchyliła powieki powoli i rozejrzała się. Nikt się nią nie zainteresował. Prawdę mówiąc, nikt nawet jej nie widział.
Spojrzała na Eressëa, Seet-Fara oraz Haydee, którzy stali czujni, wyprostowani i gotowi do walki. Przyjrzała się krasnoludom, którzy ich otaczali, zakładanym na przeguby kajdanom i poczuła szarpnięcie, a następnie wstrząs upadku.
- Auć. - usłyszała pod sobą i aż podskoczyła. - Auć! Czy ja wyglądam na wielkiego grzyba żeby po mnie skakać?!
Devi zsunął ją ze swojego ciała i rozmasował klatkę piersiową.
- Co się stało? - zapytała klękając przy nim i pomagając mu usiąść.
- Straciłaś równowagę, więc próbowałem cię złapać. Nie przewidziałem tylko tego, że wykonasz jakiś dziwaczny manewr i skończę przez to na ziemi i z tobą na sobie.
- Przepraszam!
- Nie ma sprawy. Dowiedziałaś się czegoś, prawda?
Dziewczyna skinęła głową i opowiedziała mu nie tylko o tym, co widziała, ale i o tym czego zdołała się domyślić. Devi wydawał się rozumieć doskonale wszystko, o czym mu mówiła, jakby miał za sobą podobne przeżycia.
- Yhym, yhym... - przytakiwał jej. - Wszystko wiem i nie mam najmniejszego pojęcia, co powinniśmy teraz zrobić. - podsumował na koniec jej wypowiedź.
Spojrzenie jakie mu posłała było bardzo wymowne, niemal matczyne. Tak patrzyły mamy na pociechy, które udawały zrozumienie ich wyjaśnień by na koniec rozłożyć ramiona w całkowitym niezrozumieniu.
- No, co?! - zapytał speszony chłopak. - Jestem tworem magii, nie natury, więc moje możliwości są bardzo ograniczone. To ty masz w sobie krew potężnych ras.
- I nie wiem jak z niej korzystać. - mruknęła z przekąsem Rambë.
- Dobrze, pozwól mi pomyśleć. Najbliższe podziemne pałace krasnoludów będą mieściły się w okolicach gór lub pokaźniejszych wzniesień. A biorąc pod uwagę, że nie znam tej okolicy... - wymownie zwiesił głos.
- Podsadź mnie. - powiedziała zdecydowanym głosem dziewczyna. Chwilę słabości miała już za sobą i teraz postanowiła przejąć pałeczkę tam, gdzie jej towarzysz rozkładał ręce. Widząc, że wyraźnie nie zdołał podążyć za jej myślami wskazała ręką drzewo. - Wdrapię się na szczyt i sprawdzę, co zdołam z niego dostrzec. Jeśli w pobliżu są góry lub wzniesienia, będę w stanie je dostrzec. To chyba nam wystarczy na początek, prawda?
- Zdecydowanie. - przyznał ożywiony pomysłem Devi i nie czekając dłużej postanowił wypełnić swoje mało chwalebne, ale za to na pewno pomocne zadanie. Stając przy najwyższym drzewie w okolicy, splótł ze sobą dłonie i uśmiechnął się do przyjaciółki.
Rambë przewróciła oczyma, pokręciła głową i szybko, sprawnie rozgrzała kończyny poruszając nimi, rozmasowując, przygotowując je do wysiłku, na który musiała się zdobyć aby wspiąć się na drzewo, które z pewnością zechce sprawiać jej w pewnych momentach problemy. Gęste liście, brak gałęzi, śliskie od mchu miejsca, dzicy lokatorzy. Wszystko mogło jej przeszkodzić, tak jak wszystko mogło pomóc. Życie – chciałby się powiedzieć.

niedziela, 17 stycznia 2016

35. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa spojrzał na Haydee i skrzywił się z niesmakiem, ale po chwili zastanowienia i długim westchnieniu najwyraźniej podjął decyzję. Rzucił okiem na otaczające dziewczynę krasnoludy i przewrócił oczyma. Teraz rozumiał doskonale, jak debilnie wyglądał przez ostatnie dni. Nic dziwnego, że jego towarzysze postanowili w końcu zareagować w taki, a nie inny sposób. Musiał przedstawiać sobą godny pożałowania widok, a teraz na domiar złego, nie mógł stanąć w niczyjej obronie w sposób, w jaki powinien ktoś z jego doświadczeniem i siłą. Jak nisko może upaść smok?
- Czego od nas chcecie? - zagadnął odważnie dowódcę krasnoludów, który z trudem oderwał spojrzenie od Haydee.
- Weszliście na nasze ziemie. - rzucił głosem, w którym nie było ani odrobiny przekonania o słuszności wypowiadanych słów.
- Jesteśmy ponad waszymi ziemiami. - spróbował prowokacji Eressëa i zauważył przebłysk świadomości w oczach krasnoludów. A więc rzeczywiście dało się dotrzeć do tych, na których Haydee rzuciła swoje zaklęcie, kiedy uderzyć w odpowiednią strunę. Wolał jednak nie sprawdzać jak daleko może się posunąć nim przekroczy granicę.
- Związać ich! Nią zajmę się osobiście! - wydał polecenie dowódca i odpiął od pasa wykute w smoczym ogniu łańcuchy przytroczone do skórzanych kajdan.
Smok uśmiechnął się pod nosem. Wiązanie oznaczało kontakt ze skórą dziewczyny, a co za tym idzie, przeniesienie jej zwodniczej trucizny, a tak chciał o tym myśleć, na dowódcę i owinięcie go sobie wokół palca. Ich sytuacja wyglądała więc coraz lepiej.
Pozwolił się skrępować i skinął na Seet-Fara by ten nie stawiał oporu. W końcu mieli jeszcze dwójkę całkiem uzdolnionych kompanów, którzy z pewnością zaczną ich szukać, gdy tylko wrócą do obozu i nie zastaną w nim nikogo.
Podczas gdy smok nabierał coraz większej pewności siebie, Seet-Far wydawał się przejęty całą tą sytuacją. Nigdy wcześniej nie wpakował się w ten rodzaj kłopotów, toteż nie musiał zmagać się ze stresem i strachem, który odczuwał teraz. Nawet bliskość Eressëa nie była dla niego wielką pociechą. W końcu smok pozwolił się już raz „pokonać” i fakt, że teraz Haydee czyniła to samo z krasnoludami wcale mu nie pomagał. Miał świadomość, że dziewczyna jest coraz bardziej niebezpieczna i nagle nie wiedział już w czyje łapska wolałby wpaść.
Z jakiegoś powodu pomyślał o siostrze, jedynej osobie, która zawsze w niego wierzyła i ta myśl dodała mu otuchy. Może jego sytuacja nie była tak beznadziejna jakby się wydawało? Może miał szanse wyjść z tego cało?
Popchnięty przez jednego z krasnoludów podążył za nadzwyczajnie opanowanym smokiem, który pozwalał aby kierowały jego krokami pociągnięcia za łańcuchy kajdan. Czy to naprawdę było najlepsze możliwe rozwiązanie jakie mieli? Poddać się bez walki i czekać? Przypomniał sobie jednak słowa Eressëa, jego ostrzeżenia przed tym, co może się z nim stać jeśli krasnoludy dowiedzą się kim jest. Może rzeczywiście rozsądniej było skorzystać z broni, której nikt się nie spodziewał, a która wcześniej została wykorzystana przeciwko nim?
Zeszli pod ziemię jednym z ukrytych doskonale korytarzy wyżłobionych pod rozłożystym, starym dębem, który strzegł tajemnic krasnoludów niczym starożytny golem. Wydrążone w ziemi i wzmocnione kamieniami schody wiodły coraz niżej. Na początku nad ich głowami splatały się ze sobą korzenie drzew, ale szybko zniknęły całkowicie, co oznaczało, że oddalają się coraz bardziej od powierzchni. Czy naprawdę ktoś mógł ich tam odnaleźć?
- Czy to naprawdę konieczne? - Haydee zapytała najsłodszym głosem, na jaki mogła się zdobyć, jako że w brzmieniu jej słów dało się słyszeć obawę. - Nie lubię przebywać pod ziemią. Wolałabym wyjść na powierzchnię. Czy nie możemy dotrzeć na miejsce inną drogą, proszę?
- Nie sądzę... - zaczął dowódca, ale ona weszła mu w słowo.
- Boję się i chce mi się płakać. Proszę, wyjdźmy na powierzchnię. - jej dłoń właśnie musnęła dłoń trzymającego jej łańcuchy krasnoluda. Może domyślała się, że smok uważnie ją obserwuje, a może wcale jej to nie obchodziło. W końcu jej czary już na niego nie działały. Nie przeszkadzało jej to jednak by stosować je na innych i tym razem tak się złożyło, że mogły się im bardzo przydać. - Proszę. - nalegała, a jej ręka coraz mocniej zaciskała się na dłoni krępego, niskiego mężczyzny.
Eressëa miał wrażenie, że jej paznokcie zaraz przebiją się przez grubą skórę i zaczną sączyć truciznę prosto w żyły mężczyzny.
- Nie wiem czy...
- Jestem przekonana, że możesz coś dla mnie zrobić. - jej rzęsy zatrzepotały jak motyle, a brwi zbliżyły się do siebie opadając odrobinę w dół, dzięki czemu wyglądała na jeszcze bardziej niewinną i zagubioną. Kiedy spotkała czwórkę wybrańców, niewątpliwie dopiero uczyła się życia i siebie, teraz wiedziała coraz lepiej na co ją stać i jak wykorzystywać mężczyzn dla swoich celów. Haydee rozwijała się z każdą chwilą i Eressëa zauważył to dopiero teraz.
- Tak, chyba masz rację. Nie chcemy przecież żebyś się bała.
Dziewczyna skinęła głową i uśmiechnęła się wdzięcznie do krasnoluda.
- Dziękuję. - zaświergotała jeszcze i rzuciła okiem na smoka. Co chciała mu przez to przekazać? Co chciała udowodnić? Czy miał to być gest pojednania i przeprosin, a może w jej głowie pojawiła się inna myśl, której nie sposób było odgadnąć? Skoro jednak do tej pory dziewczyna go nie zabiła, postanowił zaufać jej w tym minimalnym chociaż stopniu. W końcu dzięki niej wychodzili na powierzchnię, co zwiększało szanse odnalezienia ich przez dwójkę przyjaciół. Wprawdzie na pomysłowość Rambë nie było raczej co liczyć, ale Devi należał do osób na tyle rozsądnych, że można było mu w pełni zaufać. On nie zrobi nic głupiego, nie narazi swoich towarzyszy na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
Wyszli najbliższym z wydrążonych w ziemi przejść, które ciągnęły się niczym labirynt, a gdzie wszystkie zapachy maskowała woń wilgotnej ziemi, więc nawet doświadczony Eressëa nie potrafiłby wrócić po własnych śladach w żadne z miejsc, które do tej pory mijali. Z tym większą ulgą wyszedł na świeże powietrze, które powitało go ciepłymi, słodkimi promieniami słońca i lekkim wiatrem niosącym ze sobą wszystkie okoliczne zapachy. Wrócił do swojego świata, do swojej domeny i to dodawało mu sił by nad sobą panować.
Zresztą, krasnoludy były zbyt zajęte Haydee aby miały stanowić poważniejsze zagrożenie. Wpatrywały się w nią jak w obrazek, chciały być jak najbliżej niej. Kilka razy dały nawet dwóm mężczyznom możliwość ucieczki. Niestety Eressëa nie zechciał wykorzystać tej okazji, choć doskonale wiedział, że jest głupcem idąc w zaparte i planując bronić kobiety, która zrobiła z niego durnia.
Zatrzymali się na postój stosunkowo niedługo po opuszczeniu podziemnych korytarzy, ponieważ dziewczyna jęczała o to zawzięcie, przekonując krępych brodaczy o swoim wyczerpaniu wędrówką. Z każdą chwilą smok rozumiał coraz lepiej zirytowanie swoich przyjaciół, kiedy to on będąc pod wpływem czarów dziewczyny spełniał wszystkie jej irytujące zachcianki mięczaka.
- Wypuść mnie, proszę. - takiej bezpośredniej prośby nikt się po niej nie spodziewał i teraz wszystkie spojrzenia były wbite w jej powabne, wątłe ciało, jakby nagle przemieniła się w jakąś niepojętą dla nich wszystkich istotę, o której nie opowiadały nawet dawne mity. - Nie jestem wam potrzebna, a wasze kobiety byłyby oburzone widząc mnie pośród waszych więźniów. Słyszałam, że nie znoszą konkurencji. - świergotała tym swoim słodkim głosem, który wydobywał się z głębi jej gardła zamieniając 'r' w rozkoszny bulgot. - Nie chciałabym sprowadzać kłopotów na was, a już na pewno nie na siebie, więc może jednak uda nam się to przedyskutować? - co ona kombinowała? Co chciała osiągnąć? - Macie tych dwoje, ja jestem zbędna... A mogę was wynagrodzić za waszą wspaniałomyślność.
Jej pierwsze słowa rozzłościły dwójkę jej dotychczasowych towarzyszy, ale kolejne dały do myślenia. Nie zdradziła, a przynajmniej nie planowała nikogo za nic wynagradzać. Flirtowała, kusiła, chciała zmusić swoich strażników do uległości, do poddania się jej mocy. Z każdą chwilą budziła się w niej coraz większa niezależność i pewność siebie, poczucie wyższości nad samcami każdej rasy. Dało się to wyczytać z jej postawy, ze sposobu, w jaki wielkie, lazurowe oczy spoglądały na mężczyzn. Pogardzała nimi, bawiła się nimi jak szamani Kruków kukiełkami podczas swoich dziwacznych czarów. I właśnie to robiła teraz Haydee, sterowała swoimi kransoludzkimi lalkami tak jak jej odpowiadało.
- Oni się wam przydadzą, ja nie zdołam. - kusiła ich dalej. - W szczególności w wilgotnych jaskiniach, gdzie opuszczą mnie wszystkie siły, ale ta dwójka jest silna i bardzo, bardzo interesująca. - wchodziła na głębokie wody, które mogły z łatwością porwać ich wszystkich. Granica między mamieniem i całkowitym przebudzeniem krasnoludów była niezwykle cienka. A jednak Haydee brnęła dalej do przodu. - Kryją w sobie nie lada niespodziankę i dlatego z nimi podróżuję. Jestem jednak skłonna zrezygnować z tej dwójki na rzecz spokoju. Więc? Jak będzie? - targowała się o ich los, a to krasnoludy lubiły na równi ze złotem. Były pazerne i łase na pochlebstwa, zaś targ oznaczał, że są w posiadaniu czegoś cennego, co może im służyć za walutę.
- Targujesz się, ale przecież mamy ich i ciebie. - zauważył przytomnie dowódca.
- Ale na co ja jestem wam potrzebna, skoro nie wiecie jak mnie wykorzystać? - specjalnie grała na ich ambicjach w sposób, który miał graniczyć z jasnym flirtem i wyzwaniem. - Mogę jednak pokazać wam na ile mnie stać, jeśli dobijemy targu.
- Chcesz nam jednak zostawić tą dwójkę, a oswobodzić siebie, podczas gdy mogłabyś targować się o was troje.
- Więc aż tyle jestem warta? - uniosła idealną brew, a jej lazurowe oczy zalśniły figlarnie. - Schlebiasz mi, chociaż przyznaję, że nie miałabym nic przeciwko, gdybyś poczęstował mnie też posiłkiem.
- To oszukańcza zdzira, ale ma rację. - wtrącił się w ich rozmowę Eressëa, który wyczuł okazję na przedłużenie postoju. Na co wam jesteśmy potrzebni wygłodzeni? Każdy jeniec jest ceny tylko wtedy, kiedy może się na coś przydać.
- Nie masz pojęcia, co...
- Cokolwiek zamierzacie, nie potrzebujecie wykończonych i wychudzonych resztek człowieka, ale kogoś w pełni wartościowego.
Krasnolud zmierzył go uważnym, taksującym spojrzeniem, jakby starał się czytać z rysów jego twarzy, z postawy, ruchów, wszystkiego, co tylko mogło zdradzić smoka. Oceniał, wyliczał, mierzył, w sposób, w jaki tylko krasnoludy potrafią. Był nie tylko wojownikiem, ale i rzemieślnikiem, a oni potrafili dostrzec więcej niż ktokolwiek inny. Potrafili tworzyć i odtwarzać, nadawać kształt i poprawiać niedoskonałości, zapamiętywać szczegóły oraz przenosić je na dzieła swoich rąk. Tym bardziej byli przez to niebezpieczni.
- Kim jesteś? - zapytał podejrzliwie dowódca, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.

niedziela, 3 stycznia 2016

34. Wspomnienia nadchodzących czasów

Cisza. Niby zawsze taka sama, a jednak tak wiele posiadała znaczeń. Radość, smutek, zaskoczenie, wzruszenie, kompromitacja, naturalność, niezręczność... Ta, która teraz zapanowała między nimi była ciężka i gęsta od niewypowiedzianych myśli, od licznych domysłów i ostrzeżeń wysyłanych przez intuicję. Była męcząca, lodowata niczym wody skrytego w cieniu jeziora. Jak jedna kobieta potrafiła tak namieszać w ich stosunkowo ustatkowanych relacjach? Podróżowali wspólnie od jakiegoś czasu, poznawali się coraz lepiej, rozumieli swoje zalety i wady, aż tu nagle pojawiła się ONA i wszystko zaczęło się sypać. Chociaż nie. Nie wszystko. Rambë, Seet-Far i Devi zbliżyli się do siebie za sprawą niebezpieczeństwa, które przeczuwali. Wprawdzie wciąż grali sobie na nerwach, ich relacje przypominały teraz braterstwo, które miało wszelkie podstawy przetrwać o wiele dłużej niż gdyby łączyły ich tylko przyjacielskie relacje. Wspólnie mogli pokonać to, co czaiło się w cieniu, co czyhało na nich w każdym spojrzeniu Haydee.
- Dziękuję. - powiedziała szeptem Rambë, kiedy Devi podał jej gotowe zioła. Dotąd nawet nie zauważyła, że siedziała skulona i próbowała rozmasować obolały brzuch.
Chłopak uśmiechnął się do niej w odpowiedzi. Doskonale wiedział, co dzieje się teraz z jej ciałem, co musi przeżywać i jak trudno jest jej sobie z tym poradzić. W wiosce, w której zamieszkał musiał radzić sobie z takimi przypadkami niebywale często. Jako medyk, a za takiego uchodził dzięki swojej rozległej wiedzy zdobywanej przez lata, nie były mu obce ani dolegliwości mężczyzn, ani tym bardziej kobiet.
Zdecydowanie inaczej przedstawiała się sytuacja w przypadku smoka, który wydawał się rozrywany przez sprzeczne uczucia, które obudził w nim zapach Rambë. Miało się wrażenie, że popada w otępienie za sprawą nieznajomej dziewczyny i budzi się z niego dzięki hybrydzie. Czy było to w ogóle możliwe? Czy jego ciało mogło być tak dalece wyczulone na seksualne pokusy i potrzeby, które tłumił w sobie od wieków?
W nieśmiałym przebłysku świadomości spojrzał podejrzliwie na Haydee, która z niewinną miną obdarzyła go filuternym uśmiechem. Położyła dłoń na jego kolanie i to wystarczyło, by oczy smoka zaszły mgłą rozkoszy.
- Nie wytrzymam tego dłużej! - pobudzona przez szalejące hormony Rambë wstała gwałtownie z miejsca i podeszła do siedzącego naprzeciwko niej Eressëa. Złapała go gwałtownie za ramię i odepchnęła od kobiety, która wydawała się zaskoczona jej zachowaniem. - Łapy precz od naszego smoka! - warknęła. - Leżeć! - syknęła na mężczyznę, który próbował się podnieść. Hybryda położyła stopę na jego piersi i przygwoździła go do ziemi. - Powiedziałam leżeć! Pieprzyć to! - rzuciła jeszcze do siebie i usiadła bezceremonialnie na biodrach zdecydowanie starszego od siebie smoka. Złapała go pod szyją za płaszcz i przyciągnęła do siebie całując mocno, zapamiętale. Jeśli to nie otworzy mu oczu i nie złamie czarów nieznajomej, Rambë wątpiła, że uda jej się znaleźć inny sposób. Teraz miażdżyła swoimi ustami usta Eressëa, a jej zapach był tak intensywny, że smok poczuł go całym sobą, zaś w jego spodniach rozgrywała się właśnie istna rewolucja, którą dziewczyna z zaskoczeniem odczuła na pośladkach.
Uświadomiwszy sobie, co tak naprawdę czuje, speszona podniosła się z klęczek i wróciła w swoje bezpieczne miejsce między dwójką przyjaciół, ponieważ w tej chwili naprawę czuła, że może ich nimi nazywać. Seet-Far oraz Devi byli bowiem gotowi rzucić się jej z pomocą gdyby tylko jej potrzebowała. Na szczęście smok naprawdę odzyskał zmysły i teraz przytomnie spoglądał na nich wszystkich.
- Co jest grane! - Eressëa był naprawdę wściekły. Spojrzał z obrzydzeniem na swoje pobudzone ciało i zignorował je rzucając gromy w stronę Haydee, która nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić i jak zareagować. Najwyraźniej nie przewidziała, że wszystko potoczy się w taki sposób. - Co mi zrobiłaś?!
- Nic! - odpowiedziała trochę spanikowana, ale całkiem szybko nad sobą zapanowała. - Nic! - powtórzyła z mocą. - To nie moja wina, że tak reagujesz na kobiety! - ugodziła go tymi słowami naprawdę mocno. - Popatrz na siebie! Twoja tęsknota za innym ciałem jest tak dobrze wyczuwalna, że gdyby była materialna, można by się o nią zabić.
Eressëa doskonale o tym wiedział, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Czy dostrzegał jednak tę odrobinę fałszu, jaka na pewno pojawiła się w słowach kobiety? Bo czy Rambë nie była samicą, a jednak nie reagował na nią w ten sam sposób, co na Haydee.
Seet-Far stanął u boku smoka i położył dłoń na jego ramieniu zaciskając mocno palce. Chciał w ten sposób nie tylko okazać wsparcie, ale i przypomnieć smokowi o czymś, o czym ten najwyraźniej zapomniał – że słowa przygarniętej przez nich nieznajomej, nie były do końca prawdą. Przecież Eressëa miał już swoją chwilę słabości, kiedy to rozładował seksualne napięcie. Haydee na pewno nie wiedziała, do czego między nimi doszło, toteż mogła do woli próbować omamić smoka raz jeszcze. Tym razem żaden z jego towarzyszy nie planował do tego dopuścić.
- Obawiam się, że to nie takie proste, jak ci się wydaje. - Seet-Far uznał, że skoro zrobił pierwszy krok to wypada postawić także następny. Ten jeden raz to nie on będzie ratowany, a bardzo możliwe, że i na tym skorzysta. - Mogę udowodnić, że jego wstrzemięźliwość nie ma z tym nic wspólnego. - oświadczył i tak jak wcześniej Rambë, tak teraz to on wpił się w usta jakże rozchwytywanego smoka.
Eressëa nie pozostał obojętny, jego dłonie w jakiś niezrozumiały do końca sposób odnalazły pośladki mieszańca i zacisnęły się na nich zaborczo. Nawet jeśli mózg nie pracował do końca sprawnie, ciało najwyraźniej tak.
- O kurwa. - wyrwało się z ust hybrydy, która zaskoczona nie niej swoimi słowami, co tym czego była świadkiem, zakryła usta dłonią.
- Dobrze powiedziane. - rzucił trochę rozbawiony Devi i złapał ją za dłoń, kiedy zrozumiał, że dwójka jego towarzyszy pozwoliła się w pełni pochłonąć pragnieniu. - Chodź. Nic tu po nas. Wrócimy za jakiś czas. - pociągnął dziewczynę za sobą w las. Nie było sensu słuchać czy oglądać miłosnych ekscesów smoka i mieszańca, na sen nie było najmniejszych szans, więc równie dobrze mogli pozwolić sobie na długi spacer i rozmowę, jeśli tylko na taką mieliby ochotę.
Nie przejmowali się Haydee, zostawili ją zszokowaną, a sami odbiegli kawałek. Nie puszczali swoich dłoni by nie zgubić się pośród panującego w lesie mroku. Niczym dwójka dzieci szli ramię w ramię omijając wszelkie przeszkody. Czy byli w stanie wrócić do obozu skoro wszystko nocą wygląda tak samo? Tym Devi się nie przejmował. Nie był może magiem jak jego opiekun, ale znał kilka prostych sztuczek, które pozwalały mu bez najmniejszych problemów odnaleźć właściwą drogę w ciemnościach. Nie chciał jednak ryzykować, że on i jego towarzyszka zgubią siebie nawzajem między drzewami. Nie mieli przecież czasu na bezcelowe błądzenie. I tak zmarnowali go już wystarczająco dużo, a teraz wciąż go mitrężyli, chociaż powód takiego stanu rzeczy był zgoła inny.
Podczas gdy najbardziej niewinna dwójka dała im trochę prywatności, Eressëa oraz Seet-Far tkwili pochłonięci sobą i pocałunkiem bezustannie w tej samej pozycji. Ich usta wydawały się walczyć o dominującą pozycję, zaś dłonie chłonęły ciepło ciała drugiej osoby. Haydee przestała się dla nich liczyć, zaś świat został zamknięty w ciasnej przestrzeni nieistotnych szczegółów, na które nie planowali zwracać żadnej uwagi.
Niestety, rzeczywistość sama upomniała się o ich uwagę, kiedy dobrze zapowiadające się pieszczoty zostały przerwane przez niespodziewanych gości. Pozostała w obozie trójka została bowiem otoczona przez niskie, krępe postaci, które wyrosły wokół nich jak spod ziemi. Nawet wyczulone zmysły smoka nie były w stanie wyczuć zagrożenia wcześniej. Jak to w ogóle możliwe? Nad tym chwilowo nie mieli czasu się zastanawiać, ponieważ kłopoty wisiały w powietrzu.
- Kurwa jego mać! - zaklął pod nosem smok. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dla krasnoludów, które właśnie ich otoczyły byłby nie lada zdobyczą, gdyby tylko ujawnił jakiekolwiek ze swoich licznych możliwości i mocy przypisanych jego gatunkowi. Nawet gdyby pokonał większość z nich, reszta wezwałaby posiłki, zaś on stałby się więźniem i strażnikiem krasnoludzkich skarbców. Przeklął w duchu raz jeszcze. W takiej sytuacji nie mógł pomóc ani sobie, ani towarzyszom, a tym samym mógł jedynie liczyć na pomoc innych, co irytowało go jeszcze bardziej niż czysta bezczynność. Zdecydowanie nie został stworzony do radzenia sobie z podobnymi sytuacjami. Był smokiem! Liderem i wojownikiem, a nie tchórzem czekającym na ratunek!
- Powinienem...
- Nie! - Eressëa syknął przerywając Seet-Farowi dopiero rozpoczęte pytanie. - Chcesz stać się elementem ich kolekcji? Twoja wartość jest tak wysoka, że zostaniesz zamrożony w bryle lodu na tysiące lat, więc nie. Nie powinieneś się przemieniać. - nawet nie zdając sobie z tego sprawy, próbował zasłonić swoim ciałem towarzysza.
Czy któryś z nich pamiętał w ogóle o Haydee? Nie, ale i ona nie wydawała się tym przejęta. Patrzyła na krasnoludy z zaciekawieniem i błyszczącą w lazurowych oczach pewnością siebie. Kimkolwiek była i cokolwiek potrafiła, wiedziała, że poradzi sobie bez niczyjej pomocy. Świadczyła o tym jej swobodna postawa i udawana niewinność.
- Co my tu mamy! - zagrzmiał jeden z krasnoludów. Najwyraźniej to on sprawował dowodzenie nad grupą zwiadowczą, która właśnie się na nich natknęła. Był krępy, niski, jak oni wszyscy i naznaczony na zarośniętej twarzy licznymi, doskonale widocznymi bliznami. Nie był nowicjuszem, a to znaczyło, że może stanowić problem, jeśli tylko wyczuje w nich namiastkę ras.
Zazwyczaj każdy starszy był do tego zdolny, ale jednocześnie starsi czy doświadczeni potrafili ukrywać się znakomicie. Eressëa mógł zataić fakt, że jest smokiem, Seet-Far na pewno wzbudzi jednak zainteresowanie, ponieważ jego mieszana krew pochodziła od niezwykle rzadkich ras.
Tylko Haydee była niewiadomą i jak się okazało, ich asem w rękawie, bowiem krasnoludy, które początkowo były gotowe do starcia, teraz zaczęły zwracać na nią szczególną uwagę. Czy robiła z nimi to, co wcześniej ze smokiem?
- Zostawmy ją i uciekajmy. - zaproponował cichym szeptem mieszaniec, ale smok nie odpowiedział po jego myśli.
- Nie możemy. - rzucił równie cicho. - Jestem za nią odpowiedzialny,nawet jeśli nie byłem tego do końca świadom, kiedy ją zabieraliśmy ze sobą.
- Pakujemy się w coraz większe kłopoty. - prychnął cichutko Seet-Far i czekał na rozwój wydarzeń.