niedziela, 17 stycznia 2016

35. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa spojrzał na Haydee i skrzywił się z niesmakiem, ale po chwili zastanowienia i długim westchnieniu najwyraźniej podjął decyzję. Rzucił okiem na otaczające dziewczynę krasnoludy i przewrócił oczyma. Teraz rozumiał doskonale, jak debilnie wyglądał przez ostatnie dni. Nic dziwnego, że jego towarzysze postanowili w końcu zareagować w taki, a nie inny sposób. Musiał przedstawiać sobą godny pożałowania widok, a teraz na domiar złego, nie mógł stanąć w niczyjej obronie w sposób, w jaki powinien ktoś z jego doświadczeniem i siłą. Jak nisko może upaść smok?
- Czego od nas chcecie? - zagadnął odważnie dowódcę krasnoludów, który z trudem oderwał spojrzenie od Haydee.
- Weszliście na nasze ziemie. - rzucił głosem, w którym nie było ani odrobiny przekonania o słuszności wypowiadanych słów.
- Jesteśmy ponad waszymi ziemiami. - spróbował prowokacji Eressëa i zauważył przebłysk świadomości w oczach krasnoludów. A więc rzeczywiście dało się dotrzeć do tych, na których Haydee rzuciła swoje zaklęcie, kiedy uderzyć w odpowiednią strunę. Wolał jednak nie sprawdzać jak daleko może się posunąć nim przekroczy granicę.
- Związać ich! Nią zajmę się osobiście! - wydał polecenie dowódca i odpiął od pasa wykute w smoczym ogniu łańcuchy przytroczone do skórzanych kajdan.
Smok uśmiechnął się pod nosem. Wiązanie oznaczało kontakt ze skórą dziewczyny, a co za tym idzie, przeniesienie jej zwodniczej trucizny, a tak chciał o tym myśleć, na dowódcę i owinięcie go sobie wokół palca. Ich sytuacja wyglądała więc coraz lepiej.
Pozwolił się skrępować i skinął na Seet-Fara by ten nie stawiał oporu. W końcu mieli jeszcze dwójkę całkiem uzdolnionych kompanów, którzy z pewnością zaczną ich szukać, gdy tylko wrócą do obozu i nie zastaną w nim nikogo.
Podczas gdy smok nabierał coraz większej pewności siebie, Seet-Far wydawał się przejęty całą tą sytuacją. Nigdy wcześniej nie wpakował się w ten rodzaj kłopotów, toteż nie musiał zmagać się ze stresem i strachem, który odczuwał teraz. Nawet bliskość Eressëa nie była dla niego wielką pociechą. W końcu smok pozwolił się już raz „pokonać” i fakt, że teraz Haydee czyniła to samo z krasnoludami wcale mu nie pomagał. Miał świadomość, że dziewczyna jest coraz bardziej niebezpieczna i nagle nie wiedział już w czyje łapska wolałby wpaść.
Z jakiegoś powodu pomyślał o siostrze, jedynej osobie, która zawsze w niego wierzyła i ta myśl dodała mu otuchy. Może jego sytuacja nie była tak beznadziejna jakby się wydawało? Może miał szanse wyjść z tego cało?
Popchnięty przez jednego z krasnoludów podążył za nadzwyczajnie opanowanym smokiem, który pozwalał aby kierowały jego krokami pociągnięcia za łańcuchy kajdan. Czy to naprawdę było najlepsze możliwe rozwiązanie jakie mieli? Poddać się bez walki i czekać? Przypomniał sobie jednak słowa Eressëa, jego ostrzeżenia przed tym, co może się z nim stać jeśli krasnoludy dowiedzą się kim jest. Może rzeczywiście rozsądniej było skorzystać z broni, której nikt się nie spodziewał, a która wcześniej została wykorzystana przeciwko nim?
Zeszli pod ziemię jednym z ukrytych doskonale korytarzy wyżłobionych pod rozłożystym, starym dębem, który strzegł tajemnic krasnoludów niczym starożytny golem. Wydrążone w ziemi i wzmocnione kamieniami schody wiodły coraz niżej. Na początku nad ich głowami splatały się ze sobą korzenie drzew, ale szybko zniknęły całkowicie, co oznaczało, że oddalają się coraz bardziej od powierzchni. Czy naprawdę ktoś mógł ich tam odnaleźć?
- Czy to naprawdę konieczne? - Haydee zapytała najsłodszym głosem, na jaki mogła się zdobyć, jako że w brzmieniu jej słów dało się słyszeć obawę. - Nie lubię przebywać pod ziemią. Wolałabym wyjść na powierzchnię. Czy nie możemy dotrzeć na miejsce inną drogą, proszę?
- Nie sądzę... - zaczął dowódca, ale ona weszła mu w słowo.
- Boję się i chce mi się płakać. Proszę, wyjdźmy na powierzchnię. - jej dłoń właśnie musnęła dłoń trzymającego jej łańcuchy krasnoluda. Może domyślała się, że smok uważnie ją obserwuje, a może wcale jej to nie obchodziło. W końcu jej czary już na niego nie działały. Nie przeszkadzało jej to jednak by stosować je na innych i tym razem tak się złożyło, że mogły się im bardzo przydać. - Proszę. - nalegała, a jej ręka coraz mocniej zaciskała się na dłoni krępego, niskiego mężczyzny.
Eressëa miał wrażenie, że jej paznokcie zaraz przebiją się przez grubą skórę i zaczną sączyć truciznę prosto w żyły mężczyzny.
- Nie wiem czy...
- Jestem przekonana, że możesz coś dla mnie zrobić. - jej rzęsy zatrzepotały jak motyle, a brwi zbliżyły się do siebie opadając odrobinę w dół, dzięki czemu wyglądała na jeszcze bardziej niewinną i zagubioną. Kiedy spotkała czwórkę wybrańców, niewątpliwie dopiero uczyła się życia i siebie, teraz wiedziała coraz lepiej na co ją stać i jak wykorzystywać mężczyzn dla swoich celów. Haydee rozwijała się z każdą chwilą i Eressëa zauważył to dopiero teraz.
- Tak, chyba masz rację. Nie chcemy przecież żebyś się bała.
Dziewczyna skinęła głową i uśmiechnęła się wdzięcznie do krasnoluda.
- Dziękuję. - zaświergotała jeszcze i rzuciła okiem na smoka. Co chciała mu przez to przekazać? Co chciała udowodnić? Czy miał to być gest pojednania i przeprosin, a może w jej głowie pojawiła się inna myśl, której nie sposób było odgadnąć? Skoro jednak do tej pory dziewczyna go nie zabiła, postanowił zaufać jej w tym minimalnym chociaż stopniu. W końcu dzięki niej wychodzili na powierzchnię, co zwiększało szanse odnalezienia ich przez dwójkę przyjaciół. Wprawdzie na pomysłowość Rambë nie było raczej co liczyć, ale Devi należał do osób na tyle rozsądnych, że można było mu w pełni zaufać. On nie zrobi nic głupiego, nie narazi swoich towarzyszy na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
Wyszli najbliższym z wydrążonych w ziemi przejść, które ciągnęły się niczym labirynt, a gdzie wszystkie zapachy maskowała woń wilgotnej ziemi, więc nawet doświadczony Eressëa nie potrafiłby wrócić po własnych śladach w żadne z miejsc, które do tej pory mijali. Z tym większą ulgą wyszedł na świeże powietrze, które powitało go ciepłymi, słodkimi promieniami słońca i lekkim wiatrem niosącym ze sobą wszystkie okoliczne zapachy. Wrócił do swojego świata, do swojej domeny i to dodawało mu sił by nad sobą panować.
Zresztą, krasnoludy były zbyt zajęte Haydee aby miały stanowić poważniejsze zagrożenie. Wpatrywały się w nią jak w obrazek, chciały być jak najbliżej niej. Kilka razy dały nawet dwóm mężczyznom możliwość ucieczki. Niestety Eressëa nie zechciał wykorzystać tej okazji, choć doskonale wiedział, że jest głupcem idąc w zaparte i planując bronić kobiety, która zrobiła z niego durnia.
Zatrzymali się na postój stosunkowo niedługo po opuszczeniu podziemnych korytarzy, ponieważ dziewczyna jęczała o to zawzięcie, przekonując krępych brodaczy o swoim wyczerpaniu wędrówką. Z każdą chwilą smok rozumiał coraz lepiej zirytowanie swoich przyjaciół, kiedy to on będąc pod wpływem czarów dziewczyny spełniał wszystkie jej irytujące zachcianki mięczaka.
- Wypuść mnie, proszę. - takiej bezpośredniej prośby nikt się po niej nie spodziewał i teraz wszystkie spojrzenia były wbite w jej powabne, wątłe ciało, jakby nagle przemieniła się w jakąś niepojętą dla nich wszystkich istotę, o której nie opowiadały nawet dawne mity. - Nie jestem wam potrzebna, a wasze kobiety byłyby oburzone widząc mnie pośród waszych więźniów. Słyszałam, że nie znoszą konkurencji. - świergotała tym swoim słodkim głosem, który wydobywał się z głębi jej gardła zamieniając 'r' w rozkoszny bulgot. - Nie chciałabym sprowadzać kłopotów na was, a już na pewno nie na siebie, więc może jednak uda nam się to przedyskutować? - co ona kombinowała? Co chciała osiągnąć? - Macie tych dwoje, ja jestem zbędna... A mogę was wynagrodzić za waszą wspaniałomyślność.
Jej pierwsze słowa rozzłościły dwójkę jej dotychczasowych towarzyszy, ale kolejne dały do myślenia. Nie zdradziła, a przynajmniej nie planowała nikogo za nic wynagradzać. Flirtowała, kusiła, chciała zmusić swoich strażników do uległości, do poddania się jej mocy. Z każdą chwilą budziła się w niej coraz większa niezależność i pewność siebie, poczucie wyższości nad samcami każdej rasy. Dało się to wyczytać z jej postawy, ze sposobu, w jaki wielkie, lazurowe oczy spoglądały na mężczyzn. Pogardzała nimi, bawiła się nimi jak szamani Kruków kukiełkami podczas swoich dziwacznych czarów. I właśnie to robiła teraz Haydee, sterowała swoimi kransoludzkimi lalkami tak jak jej odpowiadało.
- Oni się wam przydadzą, ja nie zdołam. - kusiła ich dalej. - W szczególności w wilgotnych jaskiniach, gdzie opuszczą mnie wszystkie siły, ale ta dwójka jest silna i bardzo, bardzo interesująca. - wchodziła na głębokie wody, które mogły z łatwością porwać ich wszystkich. Granica między mamieniem i całkowitym przebudzeniem krasnoludów była niezwykle cienka. A jednak Haydee brnęła dalej do przodu. - Kryją w sobie nie lada niespodziankę i dlatego z nimi podróżuję. Jestem jednak skłonna zrezygnować z tej dwójki na rzecz spokoju. Więc? Jak będzie? - targowała się o ich los, a to krasnoludy lubiły na równi ze złotem. Były pazerne i łase na pochlebstwa, zaś targ oznaczał, że są w posiadaniu czegoś cennego, co może im służyć za walutę.
- Targujesz się, ale przecież mamy ich i ciebie. - zauważył przytomnie dowódca.
- Ale na co ja jestem wam potrzebna, skoro nie wiecie jak mnie wykorzystać? - specjalnie grała na ich ambicjach w sposób, który miał graniczyć z jasnym flirtem i wyzwaniem. - Mogę jednak pokazać wam na ile mnie stać, jeśli dobijemy targu.
- Chcesz nam jednak zostawić tą dwójkę, a oswobodzić siebie, podczas gdy mogłabyś targować się o was troje.
- Więc aż tyle jestem warta? - uniosła idealną brew, a jej lazurowe oczy zalśniły figlarnie. - Schlebiasz mi, chociaż przyznaję, że nie miałabym nic przeciwko, gdybyś poczęstował mnie też posiłkiem.
- To oszukańcza zdzira, ale ma rację. - wtrącił się w ich rozmowę Eressëa, który wyczuł okazję na przedłużenie postoju. Na co wam jesteśmy potrzebni wygłodzeni? Każdy jeniec jest ceny tylko wtedy, kiedy może się na coś przydać.
- Nie masz pojęcia, co...
- Cokolwiek zamierzacie, nie potrzebujecie wykończonych i wychudzonych resztek człowieka, ale kogoś w pełni wartościowego.
Krasnolud zmierzył go uważnym, taksującym spojrzeniem, jakby starał się czytać z rysów jego twarzy, z postawy, ruchów, wszystkiego, co tylko mogło zdradzić smoka. Oceniał, wyliczał, mierzył, w sposób, w jaki tylko krasnoludy potrafią. Był nie tylko wojownikiem, ale i rzemieślnikiem, a oni potrafili dostrzec więcej niż ktokolwiek inny. Potrafili tworzyć i odtwarzać, nadawać kształt i poprawiać niedoskonałości, zapamiętywać szczegóły oraz przenosić je na dzieła swoich rąk. Tym bardziej byli przez to niebezpieczni.
- Kim jesteś? - zapytał podejrzliwie dowódca, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke18 stycznia 2016 13:12

    No tak a smok nie mógł sie zmienić w smoka i przypiec karsnoludów na sniadanko.:-)

    OdpowiedzUsuń