niedziela, 12 marca 2017

60. Wspomnienia nadchodzących czasów

Przemykająca po pokładzie statku magia Ëara przypominała silne prądy znoszące ciało słabego pływaka ku podwodnym wirom. Dusze zmarłych marynarzy, które Duch Morza miał na swoich usługach, wykonały zwrot na prawą burtę i teraz płynęli pod wiatr. Wrak trzeszczał i ciężko brnął do przodu, ale nie rozsypał się, co stanowiło obawę trzech z czterech Czempionów.
Ëar ostrzegł, że droga do Przeznaczenia zajmie im dobrych kilka godzin i na miejsce dotrą dopiero wieczorem, kiedy słońce będzie zachodzić, znikając powoli za wyspą, ale nikt nie odważył się zejść z pokładu na dłużej, niż niezbędne minimum dla załatwienia potrzeb fizjologicznych. Czwórka wybrańców wyczuwała nawzajem swoje napięcie, tak jakby mogli dzielić się emocjami. Bali się, a strach ten niemal ich paraliżował, ale mimo to mieli nadzieję, że w jakiś zadziwiający, nadzwyczajny sposób zdołają pokonać Czempionów Pradawnych Żywiołów, zachowując przy tym życie. Nawet Eressëa, który z początku pragnął śmierci, teraz wolał żyć i na własne oczy przekonać się o tym, jak bardzo zmieni się świat w przeciągu kolejnych kilkuset lat.
Wyspa pojawiła się na gładkim dotąd horyzoncie niczym niechciana narośl. Ciemna, guzowata, przerażająca nawet z daleka. Im bardziej się do niej zbliżali, tym mniej im się to wszystko podobało. Słońce naprawdę zachodziło za wyspą, do tego stopnia, że kiedy kształt czaszki stał się rozpoznawalny, puste oczodoły dwóch tuneli wydawały się świecić, jakby płonął w nich ogień.
- Robi mi się niedobrze. - Seet-Far przełknął ciężko ślinę. Bał się w swoim stosunkowo krótkim życiu wielokrotnie, ale nigdy tak bardzo, jak w tej chwili. - I to bynajmniej nie od kołysania.
- Pierwszy raz muszę się z tobą zgodzić. - Rambë przeszedł zimny dreszcz. - Ten, kto wymyślił, że zakochanie objawia się motylkami w brzuchu musiał być skończonym osłem. Właśnie mam motylki w bebechach i wcale nie z powodu miłości do tego paskudztwa.
- To, co czujesz w tej chwili to ćmy latające ślepo wokół płomienia, który połowę z nich zabija. Motyle unoszą się wokół kwiatu i wtedy to, co odczuwasz w sobie jest delikatniejsze. - Devi zmusił się do uśmiechu. Chciał rozładować napięcie i najwyraźniej mu się udało.
- Poeta się znalazł. - Rambë przewróciła oczyma.
Przeznaczenie nadal spoglądało na nich zachodzącym słońcem, a im bliżej podpływali, tym chłodniejsze stawało się powietrze. Jeszcze zanim dobili do brzegu, wszyscy musieli się lepiej ubrać aby nie szczękać zębami. Ich oddechy zamieniały się w kłęby pary, a skóra zaczęła szczypać od mrozu. Statek w przeciągu jednej chwili pokrył się szronem, zaś zaklęte w ogniki dusze na usługach Ëara stały się niemal widoczne – mała armia widmowych obszarpanych, kościstych postaci różnych ras.
- Teraz już nie jestem pewny, co jest bardziej przerażające. Ta cholerna wyspa, czy ten wrak. - Seet-Far objął się ramionami rozmasowując zziębnięte ramiona. - Kto schodzi pierwszy?
- Ja! - Devi odważnie zrzucił drabinkę sznurową i przełożył nogę przez burtę. - Po prostu miejmy to już z głowy.
Zaraz za nim podążył Duch Morza, co podziałało na Seet-Fara niezwykle stymulująco, ponieważ wepchnął się przed Rambë nie chcąc zostawać pośród duchów bez osoby, która jako jedyna miała nad nimi władzę. Smok zszedł na ląd jako ostatni i od razu pożałował, że jego buty nie miały grubszej podeszwy. Wyspa w całości składała się z twardej skały, której temperatura była jeszcze niższa niż temperatura powietrza. Gdyby przyłożyć do niej język, prawdopodobnie przymarzłby na stałe.
- I gdzie teraz? - mieszaniec w niekontrolowanym odruchu złapał smoka za rękę i ścisnął ją aby podnieść się na duchu bliskością kogoś żywego i wystarczająco silnego by go obronić.
- Musimy znaleźć wejście do „ust”. - głos Rambë był pewny, ale spojrzenie pytające. To było przeczucie, którego nie mogła się pozbyć, ilekroć w myślach powtarzała słowa Wody.
Ruszyła przodem po nierównej skale, próbując się nie poślizgnąć i niczego nie złamać. Kierowała się bezpośrednio w stronę czaszkowej góry, usiłując wizualnie ustalić, w którym miejscu może znajdować się wejście do „gardzieli” Przeznaczenia. Ëar został przy statku, obiecując na nich czekać. Nie był Wybrańcem, a jedynie posłańcem, toteż nie mógł wraz z nimi stawiać czoła temu, co czekało przed nimi. Byli więc zdani tylko na siebie.
- Tam! - byli już bardzo blisko, kiedy Eressëa wskazał wąskie, czarne przejście z jednej strony „zębów”.
Czempioni spojrzeli po sobie. Ktoś skinął głową, ktoś inny wzruszył ramionami lub nie wykonał żadnego gestu. Było jednak pewne, że muszą iść dalej, muszą dostać się do środka skalnej czaszki.
Hybryda zebrała się na odwagę i jako pierwsza wcisnęła się w wąskie przejście. Przyjaciele podążali za nią. Czuła ciepło ich ciał, kiedy przepychała się między lodowatymi ścianami, które boleśnie drapały jej skórę nawet przez ubrania.
Nagle ciasne skały po prostu się skończyły i Rambë znalazła się w ogromnej pokrytej fosforyzującymi glonami grocie. Na samym jej środku z niewidocznego dla nich sklepienia zwisał ogromny stalaktyt. Zdecydowanie mniejsze okazy stalagmitów wyrastały pod ścianami, niczym ostre kły, przez co grota jeszcze bardziej przypominała wnętrze potwornej paszczy.
Pozostała trójka Czempionów pojawiła się obok dziewczyny. Ich obecność pokrzepiła ją na tyle, że skinęła im głową i powoli zaczęła zbliżać się do środka groty. Dopiero znajdując się kilka kroków od wielkiego świecącego na niebiesko stalaktytu, zauważyła na nim puste, czarne miejsca, które kształtem przypominały dłonie.
- To nie mogło być bardziej oczywiste. - mruknęła do siebie cicho. - To albo podpowiedź, albo pułapka. - zwróciła się do przyjaciół. - Nie płaczcie po mnie. - wykazała się czarnym humorem i przyłożyła dłoń do skały. Nic się nie stało, więc spróbowała raz jeszcze, ale wciąż bez rezultatu. - Szlag! Spróbujmy to zrobić jednocześnie.
Czempioni ustawili się wokół stalaktytu. Ich wyciągnięte przed siebie dłonie drżały może ze strachu, może z zimna, a może z obu tych powodów.
- Na trzy. - hybryda odchrząknęła oczyszczając gardło. - Jeden... Dwa... Trzy!
Cztery dłonie w tym samym czasie zetknęły się z zimną skałą, glony rozbłysły oślepiająco, a ich blask zamienił się w falę energii, która odepchnęła wybrańców z siłą, która posłała ich na trzy metry do tyłu. Uderzyli o ziemię z głuchym odgłosem upadających ciał. Żadne z nich się nie ruszało, chociaż wszyscy mieli otwarte szeroko oczy, które świeciły tak samo, jak podczas zachodu słońca błyszczały „oczodoły” wyspy.
Stalaktyt przygasł, stał się czarną bryłą pozbawioną życia, jakby zostało ono z niego wyssane w tej samej chwili, w której Czempioni upadli na ziemię. Zimną, pełną cieni grotę wypełnił szelest, który momentami przechodził w monotonny szum, którego źródłem był ogromny skalny sopel. Coś poruszyło się w świetle rzucanym przez fosforyzujące glony. Wielkie, podłużne cielsko zaczęło owijać się o stalaktyt, z którego posypały się na ziemię odłamki kamienia. Potężny wąż wydawał się dusić serce groty, które krwawiło gruzem, miażdżone jego uściskiem. Z otworów w ścianach powoli zaczęła wypływać woda, jakby cała jaskinia płakała, kiedy bestia coraz ciaśniej otaczała czarny stalaktyt.
Nagle między ciałami nieprzytomnych wybrańców zaczęły powoli pełznąć złotawe nici, które połączyły całą czwórkę owijając się o ich dłonie. Między nimi, w miejscu wyznaczonym przez przecinające się linie, powstał złoty wir, który obracał się wokół własnej osi, krzesząc rozsypujące się we wszystkich kierunkach perły iskier. W grocie zrobiło się jasno, jakby samo słońce postanowiło zajrzeć w to niedostępne dla niego do tej pory miejsce.
Wąż skamieniał i zaczął pękać, jego odłamki osypały się na ziemię i od razu zostały przez nią pochłonięte. Miejsca, w których zniknęły, zaczęły wściekle bulgotać, jakby stały grunt zamienił się nagle w gęstą zupę wrzącego błota. Grotę wypełnił cichy śpiew nieistniejącego ptaka, który powoli cichł, gdy złote nici między wybrańcami zanikały.
Ogromny stalaktyt zaczął nieśmiało nabierać kolorów, błyszcząc migotliwie. Powietrze ociepliło się nieznacznie, ale Czempioni pozostawali nieruchomi, zaś ich oczy nadal świeciły blaskiem zachodzącego słońca. Wokół ich ciał zaczynała falować magia. Otuliła ich błękitem niczym kokon, a następnie zanikała, blednąc aż do chwili, kiedy to stała się całkowicie przezroczysta.
Czwórka przyjaciół nadal nie dała znaku życia, chociaż ich piersi unosiły się nieśmiało w bezustannym oddechu.
Na co tak naprawdę spoglądały teraz ich niewidzące oczy? Co słyszeli, głusi na otaczające ich dźwięki? Czy ich nozdrza wyłapywały jakikolwiek zapach?

niedziela, 5 marca 2017

59. Wspomnienia nadchodzących czasów

Im dłużej Seet-Far przyglądał się staraniom Ducha Morza, tym bardziej zaczynał mu ufać, mimo wcześniejszych oporów. Było widać, że Ëar nie przejmował się szczególnie tym, co myśleli o nim inni, poza Devim. Trójka z czwórki Wybrańców odnosiła się do niego nieprzychylnie, a on mimo wszystko robił swoje i bezustannie starał się oczarować Deviego. Temu ostatniemu Seet-Far nie mógł się dziwić. Jego przyjaciel był przy nim chodzącym ideałem. Inteligentny, utalentowany i ambitny, zawsze oddany sprawie, czysty i niewinny, wierny swoim uczuciom na tyle, na ile pozwalał mu na to świat. Seet-Far podziwiał go i oddałby za niego życie, gdyby musiał. Chłopak był jego przyjacielem, kimś, kto nigdy go nie oceniał, zawsze starał się pomóc, doradzić, zawsze był blisko, kiedy tylko mógł. Devi był ideałem, podczas gdy Seet-Far był nikim.
Duch Morza przerwał rozmyślania mieszańca wkładając mu w ręce pustą miskę.
- Napełnij ją wodą i przynieś tutaj. Podgrzej ją odrobinę po drodze. Musimy go obmyć, już jest zlany potem, a z czasem może być gorzej.
Seet-Far nie sprzeczał się z Ëarem także w tej kwestii. Posłusznie wyszedł na pokład i napełnił miskę wodą ze starej, ale dobrze oczyszczonej beczki, z której do tej pory czerpali wodę pitną, a która niewątpliwie była już zmieszana ze słoną wodą z morza. Wysokie fale zrobiły swoje. Chłopak posługując się ognikiem dla oświetlenia sobie drogi, zdołał wrócić szybko na miejsce.
Duch czekał na niego cierpliwie i teraz oczyścił wodę z soli, zaś mieszaniec mógł ją szybko i sprawnie ogrzać. Zajęło mu to nie więcej niż kilka sekund, co znaczyło, że stał się lepszy w posługiwaniu swoją mocą lub był tak zdenerwowany, że obudził talenty Ifrytów, które miał we krwi za sprawą kierującej nim adrenaliny.
Wspólnie rozebrali Deviego do bielizny i przygotowali dla chłopaka czystą, suchą koszulę oraz czyste spodnie, trochę za duże, ale dzięki temu wygodniejsze dla nieprzytomnego chłopaka. Podczas gdy Seet-Far utrzymywał niezmienną temperaturę wody, Ëar powoli i dokładnie mył ciało Deviego. Mieszaniec wykorzystał nawet okazję, aby swoją mocą osuszyć wilgotną pościel, której nie mogli tak łatwo wymienić na nową. O dziwo współpraca z Duchem Morza układała mu się całkiem sprawnie, chociaż należeli do tak różnych Żywiołów. Wspólnymi siłami zdołali zwiększyć komfort Deviego, któremu gorączka zaczęła w końcu powoli spadać.
- Połóż się obok niego. - polecił mieszańcowi Duch. - Po tym wszystkim będzie się czuł skołowany i może mieć omamy. Wolałbym żeby czuł u boku znajome ciepło. To go uspokoi.
- A ty? Nie wolisz...
- Muszę zająć się naprawą zniszczeń poczynionych przez sztorm. Nie mam czasu na odpoczynek i nie mogę zastąpić Deviemu osoby, która jest mu najbliższa podczas tej głupiej misji. Jesteś jego przyjacielem od lat, prawda?
- Dziękuję. - wymamrotał z trudem Seet-Far, na co Duch Morza odpowiedział uśmiechem i skinieniem głowy. W następnej chwili wyszedł z kajuty zostawiając tę dwójkę samym sobie.
Devi nadal był rozpalony, jednak nie miał już dreszczy, a jego oddech uspokoił się, był płynny i głęboki. Z początku spał cicho, jednak po pewnym czasie zaczął mamrotać coś pod nosem. Niezrozumiałe słowa, które brzmiały niemal jak formuły zaklęć. Prawda była jednak taka, że przy ograniczonej wiedzy Seet-Fara to mogło być po prostu wszystko.
Nawet nie wiedział kiedy zaczął cicho przemawiać do Deviego, wspominając czasy swojego dzieciństwa, te które uznawał za beztroskie, a więc przed ślubem ojca za pogardzającą mieszańcem macochą. Starał się jednak nie przywoływać imienia Jean-Michaela, obawiając się, że jego wspomnienie może sprawić ból przyjacielowi. W końcu byli tak daleko od domu i nie mieli pewności, czy powrócą tam żywi. Sam często powracał myślami do swojej ukochanej siostry, za którą tęsknił każdego dnia. Jego młodsza siostrzyczka, oczko w głowie, światełko w ciemności. Jedna z nielicznych osób, które go kochały nie bacząc na to, jaki jest.
Szybko odepchnął od siebie tę myśl. Nie chciał żeby Devi wyczuł jego smutek, ponieważ to na pewno nie pomogłoby chłopakowi w powrocie do zdrowia, a przecież wszyscy liczyli na to, że już jutro Czempion Ziemi będzie w pełni sił. W końcu nawet jeśli Eressëa był ich liderem, to Devi stanowił najważniejsze ogniwo ich grupy. To on ich scalał w jedno i tylko on potrafił racjonalnie spojrzeć na każde z nich po kolei oraz na wszystkich razem. Nawet jeśli początkowo nie dogadywał się z Rambë, dziewczyna mimowolnie go szanowała, a teraz darzyła przyjaźnią.
- Bez ciebie na pewno nie damy sobie rady, więc wróć do nas. - powiedział szeptem i pocałował chłopaka w czoło. Objął go ramieniem przyciągając do siebie i położył się obok niego na tyle wygodnie, że mógł spokojnie przespać godzinę lub dwie. Odpoczynek był potrzebny im wszystkim, także po to, by po przebudzeniu Devi nie czuł się odpowiedzialny za to, że się o niego martwili.
Seet-Far nigdy by się do tego nie przyznał, ale zasnął niemal w chwili, kiedy tylko zamknął oczy. U boku przyjaciela było mu ciepło, wygodnie i nie czuł już strachu przed morzem. Nie odczuwał nawet kołysania, więc o chorobie morskiej zapomniał, zarówno pod wpływem wcześniejszego stresu, jak i przyzwyczajając się już do nowej sytuacji.
W planach miał tylko krótki, chwilowy odpoczynek, jednak w rzeczywistości zasnął tak głęboko, że obudził się dopiero rano, wystraszony tym, co mogło w tym czasie stać się z jego chorym przyjacielem.
- Devi! - usiadł gwałtownie, a jego serce waliło jak młotem.
- Spokojnie, nic mi nie jest! - odpowiedział mu znajomy, rozbawiony głos. - Przez całą noc trzymałeś mnie tak mocno, że nie mogłem ci się wyrwać, kiedy się przebudziłem. Dziękuję, że ze mną byłeś.
- Ale ja tylko...
- Nie „tylko”, Seet-Farze. Wiem, że pomagałeś Ëarowi bez słowa sprzeciwu, wiem też jak bardzo się starałeś. Zrobiłeś dla mnie więcej, niż głupie „tylko”. - chłopak uśmiechnął się i pogładził przyjaciela po policzku w czułym geście. - Chodź, nacieszmy się słońcem i spokojem zanim znowu zwali nam się na głowy jakiś sztorm. - Devi wstał powoli z łóżka i ocenił swoje siły. Nie było źle. Wprawdzie był trochę zmęczony, ale na pewno nie na tyle, by robić wiele hałasu o nic. - No dalej, leniu! Podnoś się!
Seet-Far czuł, że z każdą chwilą robi mu się lżej na sercu. Devi był wprawdzie blady, ale jego kroki niepewne, ale z każdą chwilą odzyskiwał utracone siły. Mieszaniec podążył za nim na pokład, gdzie trójka ich towarzyszy zajmowała się już przygotowaniami do rozpoczęcia nowego dnia.
Rambë uściskała mocno Deviego, Eressëa podał mu dłoń i poklepał mocno po ramieniu. Duch Morza uśmiechnął się tylko, zajmując się oczyszczaniem z soli świeżej wody w beczce, ale ten prosty gest bez wątpienia wystarczał za wszystkie inne.
- A jak ty się czujesz? - smok zagadnął mieszańca, kiedy ten podszedł do niego z zamiarem upieczenia wyłowionych przez Ëara ryb.
- Ja? - Seet-Far był autentycznie zaskoczony pytaniem.
- Tak ty. Devi to twardziel. Już wraca do siebie, a jutro nawet nie będzie pamiętał o tym, co się wydarzyło. Ty to inna sprawa. Jak tam twój żołądek? Nie masz już mdłości? Nie patrz tak na mnie. Nie jestem może najczulszym kochankiem, ale martwię się o ciebie.
- Nic... nic mi nie jest. - chłopak zająknął się. Nie nawykł do troski innych, a już na pewno nie spodziewał się tego, że ktoś mógłby się nim przejmować po tym, co stało się z Devim.
- Dobrze. Doskonale. Nasza podróż stanie się teraz o wiele przyjemniejsza, skoro nie wisisz już na rufie. - smok wyraźnie starał się go trochę podrażnić, co niewątpliwie podniosło mieszańca na duchu.
Chłopak wstydził się do tego przyznać, ale prawdę powiedziawszy nie sądził, że Eressëa może się nim w ogóle przejmować. Jasne, sypiali ze sobą czasami, ale żeby było między nimi coś więcej niż tylko seks? Tego Seet-Far naprawdę się nie spodziewał.
- Z myśleniem ci nie do twarzy, zamiast dumać, lepiej się uśmiechnij. - smok nadal go drażnił i tym razem mieszaniec uśmiechnął się, nie mogąc uwierzyć, że mężczyzna potrafi zachowywać się tak dziecinnie, próbując w jakikolwiek sposób zdenerwować swojego rozmówcę. To było niedojrzałe i może właśnie dlatego miało swój czar.
- Uważaj, bo jeszcze uwierzę, że niemal się za mną stęskniłeś przez te dni, kiedy był ze mnie tak słaby towarzysz podróży.
- No wiesz? Czuję się urażony! Tęskniłem i jestem gotowy udowodnić ci to w każdej chwili. - smok pochylił się nad uchem mieszańca. - Pod lub na pokładzie, jak wolisz.
Biedny Seet-Far niemal spalił jedną z pieczonych mocą ognia ryb.
- Czy nie uważacie, że już najwyższy czas wrócić do przepowiedni Żywiołów? - Rambë sprowadziła wszystkich na ziemię. - A przynajmniej tej mojej? To o syrenach, marynarzach i czymś tam jeszcze.
- Tam, gdzie syrena błaga o przebaczenie, Marynarza, którego sprzedała głębinie. Tam, gdzie każda muszla ma znacznie, Gdzie życie wodospadem wspomnień płynie, Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma. Żywe za życia, martwe po śmierci, Zimne usta całują uchodzące z płuc powietrze. Co było całością, pozbawione ćwierci, Na zawsze część przeszłości zetrze. Co raz rozpoczęte już się nie zatrzyma. - Eressëa przewrócił oczyma recytując. Podejrzewał, że nim tym tylko Devi mógł pamiętać jeszcze dokładną część przepowiedni każdego w młodych Czempionów.
- Haydee. - hybryda przesunęła wzrokiem po swoich towarzyszach. - Zdradziła nas, chociaż nie chciała tego robić. Może tu wcale nie chodzi jakieś konkretne miejsce, ale o nas wszystkich i o wydarzenia, które się wokół nas rozgrywają.
Wspomnienie syreny wciąż było dla Rambë bolesne. Zbliżyły się do siebie, mogły wspólnie stworzyć coś wyjątkowego, ale Haydee to zniszczyła i nawet ostatni pocałunek jaki wymieniły nie miał już znaczenia. Syrena zabrała ze sobą część serca hybrydy, sprawiła, że wspomnienia wiązały się z budzącą się w dziewczynie niechęcią do powrotu do nich. Co więcej, Haydee przypomniała Eressëa o jego utraconej ukochanej, której odejście teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zatarło się w jego pamięci.
- Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma... - powtórzył powoli Ëar, a brzmienie jego głosu wszystkich wybudziło z zamyślenia. Przymknął powieli i zadarł głowę do góry, jakby nasłuchiwał odległych dźwięków, których nikt inny nie mógł usłyszeć, co wcale nie musiało być dalekie od prawdy.
Niespodziewanie woda z beczki zaczęła tworzyć odwrócony do góry nogami lej, który kończył się mniej więcej na wysokości ich oczu. Lej zaczął rozlewać się na boki, a jego powierzchnia przypominała teraz lustro. Wybrańcy patrzyli zaskoczeni, jak na gładkiej, przezroczystej powierzchni zaczyna pojawiać się mgławy obraz, przechodzący w drobny ciemny kształt, a ostatecznie w wielką czarno-szarą bryłę. Skalną wyspę, której kształt niemal przypominał czaszkę o pustych oczodołach.
- Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma. - wymamrotał niemrawo Seet-Far. - Czy to nie mogło być coś ładniejszego? Coś wesołego? Motyl ze oczami na skrzydełkach lub coś w tym stylu!
- Wszystkiego warto spróbować. - Eressëa zacisnął palce na dłoni mieszańca. - Ale nie wolisz żeby to, co wygląda złowrogo było złowrogie, a to, co milutkie milutkim pozostawało? Naprawdę chciałbyś żeby chodziło o motyla? A co gdyby ten twój motyl okazał się wabikiem przytroczonym do paskudnej paszczy jakiegoś cuchnącego potwora?
- Po tylu wiekach życia potrafisz podnieść na duchu takiego cykora jak ja, nie ma co. - chłopak westchnął ciężko.
- Ëarze, co to za wyspa? - Devi zignorował przekomarzających się przyjaciół.
- Przeznaczenie. - Duch Morza otworzył oczy, a wodne lustro stało się zwykłą wodą, z pluskiem wpadając do beczki, z której chwilę wcześniej powstało.
- W takim razie nie ma mowy o pomyłce. Musimy płynąć ku Przeznaczeniu. - Rambë skrzywiła się z niesmakiem na dźwięk własnych słów uznając, że brzmią idiotycznie.
Jakie to jednak miało teraz znaczenie. Czempion Pradawnej Wody, ich pierwszy przeciwnik, znajdował się niedaleko, a ona wcale nie czuła się gotowa stawić mu czoła.