niedziela, 27 września 2015

29. Wspomnienia nadchodzących czasów

Ziemia drżała, zaś woda wydawała się gotować, kiedy wielkie, spienione fale unosiły się i opadały gwałtownie, nieprzerwanie, w nierównych odstępach czasu. Wyspa, niczym budzący się do życia i zaczynający wygrzebywać się z piasku żółw, ociężale i koślawo, ale nieubłaganie dawała o sobie znać. Znajdujący się na samym jej środku niespokojny wulkan, przebudził się i plunął lawą wysoko w górę. Przerażający i fascynujący zarazem widok. Piękny i niebezpieczny. Zwiastujący nieubłagane.
Gęsta, rozpalona lawa, która palącym pomarańczem została posłana w powietrze, teraz zaczęła przybierać konkretny kształt. Przez chwilę przypominała zastygłą smołę uformowaną w wielką kulę, ale nagle jej gładka powierzchnia zaczęła się zmieniać, chropowacieć, pojawiało się coraz więcej wypustek, aż w pewnym momencie była już dorosłym smokiem. Wtedy smołowata powłoka popękała, wypełniła się ponownie rozgrzaną lawą i pokryła ciało Czempiona płomiennym żarem.
Bestia plunęła jadem, jakby musiała przyzwyczaić się do swojego ciała i machnęła płonącym ogonem podpalając pokrytą wydzieliną wodę. Dopiero wtedy raczyła spojrzeć na stojącą na brzegu wyspy zakapturzoną postać dzierżącą w dłoniach okaryn.
Przyglądając się sobie wzajemnie, dwie istoty wydawały się porozumiewać ze sobą bezgłośnie. Smok badał swoim uważnym, wyostrzonym spojrzeniem każdy szczegół otoczenia i nieznaną mu postaci, która obudziła go ze snu swoją magiczną grą. Nie wydawał się pałać nienawiścią do tego, który go zniewolił, jakby przynależność do Pradawnego Ognia nie miała najmniejszego wpływu na odczuwane emocje. Żadnej nienawiści, niechęci, prób uwolnienia się spod wiążących go okowów muzyki. Tylko ciekawość wyzierająca z czarnych jak węgle oczu bestii oraz nadzieja na to, że pragnienia czarnoksiężnika okażą się zgodne z pragnieniami Czempiona.
- Czego poszukuje twoje serce? - rozległ się nagle głos jakby znikąd, a wypowiadane w starożytnym języku słowa wwiercały się w ciszę niemal boleśnie. - Czego poszukuje serce istoty tak złej, że jest w stanie zniewalać Czempionów Starożytnych Żywiołów melodią okaryny? - pysk smoka poruszał się niemal niezauważalnie.
Od ilu tysiącleci nie wypowiedział ani jednego słowa? Czy ktokolwiek był godny jego uwagi na tyle, by zamienić z nim chociażby dwa zdania? Tymczasem teraz to właśnie smok był tym ciekawskim, pragnącym kontaktu osobnikiem, a to oznaczało, że ktokolwiek stoi naprzeciwko niego, musi być osobą pod każdym względem wyjątkową.
- Dowiesz się w swoim czasie. - spod kaptura doszedł cichy szept, który nie stanowił odpowiedzi na zadane przez bestię pytanie, ale wiązał tym mocniej dwójkę zupełnie różnych od siebie istot, albowiem rozpoczynająca się dopiero konwersacja, była dowodem obopólnej uwagi oraz akceptacji, a tym samym katastrofy, jaka mogła nastąpić, kiedy tych dwoje połączy siły w walce o cel, którego smok nie poznał, ale który wyczuwał równie dobrze, co strach w przypadku zwyczajnych istot.
- Czuję, że znajdziemy wspólny język. - kąciki wielkiej paszczy Czempiona uniosły się w zadowolonym, niebezpiecznym uśmiechu, jakby spragniony krwi już wyczuwał jej słodki zapach i metaliczny, słonawy posmak.
- To się okaże, kiedy posiądę władzę nad pozostałą dwójką twoich braci. Nie jestem nowicjuszem, wiem na czym wam zależy i jak chcecie osiągać swoje cele. Dopiero podporządkowawszy sobie was wszystkich, będę miał pewność, że żaden z was nie zdradzi. Nie z nudy i nie dla ozdoby potrzebuję Czempionów Pradawnych Żywiołów, więc nie próbuj ze mną tych sztuczek.
- Jakich znowu sztuczek? - smok starał się brzmieć niewinnie, ale jego rozbawienie zdradzało prawdziwe intencje. Dla niego była to tylko chwilowa zabawa w kotka i myszkę z obowiązkami, ale niedługo jedna tylko decyzja mogła przynieść obfite plony lub ich brak. Bratając się ze zrodzonymi z pradawnej, stworzonej przez ludzi mocy, należało mieć się na baczności. - Wiesz jednak, że dwaj moi bracia wciąż są uśpieni i nie prędko się przebudzą. Czy chcesz przez ten czas panować nad dwiema potężnymi bestiami, nie ufając im ani trochę?
Zakapturzona postać nie odpowiedziała na to pytanie, a jedynie zagrała na okarynie kolejną pradawną melodię. Cokolwiek się wtedy stało, nie spodobało się to Czempionowi Pradawnego Ognia, który prychnął wściekle i rzucił nieznajomemu czarnoksiężnikowi ostre spojrzenie.
- Zabiorę cię do nich, pokażę ci gdzie śpią, ale przestań zawodzić na tym przeklętym instrumencie! - smok odsłonił ostre, białe kły, po których spływał jad, ale nawet chcąc, nie mógł zaatakować tego, który tak mu się naprzykrzał. Był zniewolony, a to utrudniało mu swobodne decydowanie o sobie.
- Sami go stworzyliście. - padła równie ostro wypowiedziana odpowiedź, która miała przypomnieć Czempionowi, kto teraz ma nad nim władzę. - Wasza nieudolność stworzyła magiczny okaryn, który miał niewolić Żywioły, ale zamiast tego niewoli was. Ja jestem tylko tym, który potrafi go używać, który odnalazł go, choć sądziliście, że to niemożliwe. - w bezpłciowym głosie dobiegającym spod kaptura można było dosłyszeć jawną kpinę. Kimkolwiek był więc czarnoksiężnik, nie obawiał się zadzierać z Czempionami, co wskazywało na wielką wiarę w swoje umiejętności i posiadaną wiedzę.
Smok prychnął wypuszczając przez nozdrza chmurę powietrza i znowu obnażył zęby we wściekłym grymasie. Z głośnym stąpnięciem osiadł na plaży, której piasek zamienił się w rozżarzone węgle, schylając nisko głowę, by pozwolić się dosiąść. Nie interesowało go jednak to, czy nieznajomy czarnoksiężnik będzie w stanie wdrapać się na jego grzbiet w taki, czy inny sposób. Niepoproszony, Czempion nie miał najmniejszego zamiaru ułatwiać nikomu zadania, a już na pewno nie istocie, która potrafiła kpić z niego i jego braci w tak bezczelny, bezpośredni sposób. Niemniej jednak, nie dało się ukryć, że podobne zachowanie ze strony nieznajomego dzierżącego klucz do zniewolenia i uwolnienia Czempionów Pradawnych Żywiołów miało swój drapieżny urok i pazur, który musiał mieć ten, kto chciał zapanować nad tak potężną siłą.
Czarnoksiężnik podszedł do bestii bez najmniejszych oporów stąpając po rozpalonym piasku i położył dłoń płonących łuskach, wczepiając się palcami w niewielkie przestrzenie między nimi. Bez najmniejszego problemu wspiął się na grzbiet wielkiego smoka, usadawiając się między jego potężnymi skrzydłami, które najmniejszym nawet ruchem mogły wywoływać pożary wiosek i dotkniętych suszą lasów.
Bestia wzbiła się w powietrze na wypowiedziany w magicznej formule znak i z przerażającą siłą zamachała skrzydłami. Woda pod jej cielskiem zagotowała się, a ryby wypłynęły martwe na powierzchnię. Nie były przygotowane na tak nagły wzrost temperatury morza w okolicach wyspy, gdzie mimo wpadających czasami do wody odłamków zastygłej lawy, nie spodziewano się ani erupcji wulkanu, którą zwierzęta wyczułyby dużo wcześniej, ani tym bardziej interwencji Czempiona. Teraz było jednak dla nich za późno, a ich losem nikt się nie przejął.
Smok węszył chwilę w powietrzu, po czym obrał trasę do miejsca, w którym spoczywał jego wciąż uśpiony brat, zrodzony z mrocznego aspektu Pradawnego Powietrza.
*
Zakapturzona postać opadła ciężko na wielkie łoże otoczone z czterech stron kolumnami i zamykając oczy próbowała opanować oddech, który nagle przyspieszył, pociągając za sobą bicie serca. Ciało opanowały drgawki, które przejęły kontrolę nad gwałtownie kurczącymi się i rozkurczającymi mięśniami. Czy naprawdę był to ten sam czarnoksiężnik, który odważnie i z przepełniającą każdą komórkę jego ciała mocą stanął przed dwójką przebudzonych z pradawnego snu mrocznych Czempionów? Czy naprawdę ta zwinięta w kłębek, jakże w tej chwili drobna postać mogła kryć w sobie tak ogromną magię i niebywałą moc? Przecież teraz drżała rzucając się po ogromnym łóżku, a gorące, słone łzy wnikały w materiał kaptura. A może tylko tak się zdawało i w rzeczywistości nic podobnego nie miało miejsca?
Atak ustąpił po kilku minutach, dzięki czemu czarnoksiężnik zaczął odzyskiwać władzę nad swoim ciałem. Sycząc pod nosem przekleństwa, podniósł się osłabiony i zsuwając z posłania uklęknął na czworaka na podłodze, powoli i niezgrabnie próbując stanąć na nogach. Wyglądał tak żałośnie, jak dopiero uczące się chodzić źrebię, które albo szybko opanuje niełatwą sztukę samodzielnego poruszania się, albo będzie skazane na niełaskę czających się wszędzie drapieżników. Tyle tylko, że zakapturzona istota nie była bezbronnym zwierzęciem, ale bestią czekającą na swoją ofiarę z niebywałą cierpliwością.
Minęło kolejnych kilka minut, które pozwoliły czarnoksiężnikowi całkowicie zapanować nad ciałem. Znowu silne i w pełni sprawne członki zaczęły słuchać swojego właściciela. Ten zbliżył się do stojącej pod ścianą komody i wyjął z jednej z szuflad gęsty, szkarłatny eliksir, który poróżnił jednym haustem. Dotąd białe zęby stały się czerwone, kiedy płyn wypełnił spragnione usta. Palce dotąd szeroko rozwarte, teraz zacisnęły się ciasno w pięści.
Czarna szata skrywająca całą postać czarnoksiężnika opadła na ziemię, a po chwili dołączyły do niej inne części odzienia. W świetle księżyca, przez chwilę mignęła jasna skóra, która jednak szybko zaczęła pokrywać się miejscami ciemną, początkowo rzadką sierścią. Członki wydłużały się, zniekształcały w akompaniamencie głośnych trzasków łamiących się i na nowo zrastających kości, skóra pękała by po chwili znowu stać się jedną całością. Stopy zastąpiły potężne, uzbrojone w ostre pazury łapy, które pozwalały na utrzymanie pozycji stojącej, a jednocześnie mogły służyć za broń, w dół wystrzelił puszysty ogon, dłonie z początku wyglądające na krogulcze szpony, przybrały jeszcze bardziej przerażający wygląd, a sierść pokryła rozrośnięte mięśnie ramion aż po sam kark i tylko klatka piersiowa wydawała się wciąż bardzo ludzka, chociaż stała się szersza i bardziej umięśniona aż po podbrzusze. Twarz w mgnieniu oka nabrała zwierzęcych rysów, szczęki zarosły nierówną sierścią i uzbroiły się w niezwykle ostre kły. Nawet bystre, migdałowe oczy błyszczące czystym złotem były wilczym akcentem na wciąż przypominającej ludzką twarzy, którą teraz przysłoniły gęste, dłuższe niż przed chwilą włosy. Spomiędzy nich wystrzeliły w górę szpiczaste, zwierzęce uszy, które były w stanie wyłapać najcichszy nawet dźwięk w promieniu kilometra.
Przemiana dopełniła się w akompaniamencie głośnego, przeraźliwego wycia, na które odpowiedziały wszystkie wilki w okolicy.

poniedziałek, 21 września 2015

28. Wspomnienia nadchodzących czasów

*
Głęboko pod powierzchnią morza, niemal na samym spowitym w bezkresnej ciemności dnie, nastąpiło niezauważalne, ale wyraźnie wyczuwalne poruszenie. Podwodne życie zamarło na chwilę, jakby ktoś zatrzymał czas na tych kilka chwil, które wydają się jednocześnie wiecznością i nic nieznaczącym ułamkiem sekundy. Zaskoczenie, niepewność, wahanie, pytanie, strach... i nagły ruch, gwałtowne poruszenie, ucieczka.
Morskie dno opustoszało w promieniu wielu mil w przeciągu jednej chwili i tylko nieliczne stworzenia pozostawały w tyle, kiedy kolejne niespokojne drżenie przeszyło słoną wodę morza oraz aksamitny piasek dna.
Ogromne cielsko, które do tej pory z powodzeniem mogło uchodzić za wrak wielkiego, zbudowanego ludzką ręką galeonu, zaczęło kołysać się na boki. Porastająca grubą, błękitną skórę podwodna roślinność oraz mało inteligentne żyjątka odpadały od niej jak strząsane z ubrania płatki śniegu. Senne ruchy, hipnotyzujący, wzbijający fale nawet na powierzchni morza rytm, trudny do opisania, brzęczący dźwięk.
Ciężkie, zamknięte dotąd powieki uniosły się gwałtownie, a para jasnych, szklanych niemal oczu zalśniła w ciemności niebezpiecznie, złowrogo i groźnie. Mroźna woda spowijająca dno zaczęła robić się z każdą chwilą zimniejsza, kiedy ogromna bestia odrzucała senne odrętwienie, a jej skóra zaczęła obrastać w lodowy pancerz, będący znakiem gotowości bojowej, wściekłości i pełni sił.
Bestia poruszyła gniewnie uzbrojoną w ostre igły lodu głową i wydała wściekły pomruk, odbijając się z ogromną siłą od pokrytej lodem ziemi. Woda dookoła Czempiona zamieniła się w lodową bryłę, a ogromny smok przebijał się przez niego bez najmniejszych trudności, zmierzając wytrwale do celu, jaki stanowiła powierzchnia zlodowaciałego morza.
Smok wystrzelił w powietrze pozostawiając po sobie ogromny lodowy krater i poruszył gwałtownie głową, w taki sam sposób, w jaki zrobił to wcześniej. Zupełnie jakby chciał odgonić od siebie natrętną muchę, która latając za nim dawała się we znaki brzęczeniem i ruchem.
Mordercze spojrzenie smoka spoczęło na niewielkiej łódeczce zmiażdżonej przez rozrastającą się lodową powłokę wody oraz na stojącej na niej istocie z krwi i kości, spowitej w zwiewne, ciemne szaty, w której ręku spoczywała okaryna. To właśnie jej dźwięk zbudził smoka i teraz drażnił jego czuły słuch piskliwymi tonami. Bestia zbliżyła się do otulonej szczelnie w czerń postaci, ale nie zaatakowała, mimo wściekłości kłębiącej się w każdym lodowym kawałku jej ciała. Szklistymi oczyma śledziła ruchy długich palców na owalnym instrumencie i chociaż chciała zajrzeć pod kaptur zarzucony głęboko na głowę istoty, nie była w stanie przeniknąć mroku spowijającego tajemnicze oblicze.
Wygrywana na okarynie melodia była jak magiczna formuła, która tworzyła w powietrzu niewidzialne więzy krępujące Czempiona. Czy to możliwe, by jakakolwiek żyjąca istota posiadała władzę nad Czempionem Pradawnego Żywiołu? A jednak nie ulegało wątpliwości, że kimkolwiek był zamaskowany zaklinacz, miał moc pozwalającą mu na kontrolowanie bestii za pomocą starożytnego instrumentu oraz melodii znanej wyłącznie najstarszym ze starszyzn, najbardziej wiekowym z Zapomnianych Ras. Kim więc był tak naprawdę? Szata skrywała jego kształty, nie pozwalała nawet na racjonalną ocenę wzrostu. Tylko palce mogły cokolwiek o nim powiedzieć, ale czy to nie byłoby mylące, kiedy świat był pełen pięknych istot?
Smok chociaż niechętnie, skłonił głowę przed zakapturzoną istotą i przyjął do wiadomości fakt, że cokolwiek by nie zrobił i tak pozostanie skrępowany dźwiękami, których moc nie miała sobie równych. Gdzieś w pamięci lodowej bestii kryło się wspomnienie dotyczące artefaktu i magii dźwięku, ale nie była w stanie przypomnieć sobie niczego konkretnego.
Tymczasem odziana w ciemne szaty istota zaprzestała gry i schowała okaryn za pas. Spod kaptura popłynęły szeptane cicho słowa w pradawnym języku, który ludzie przypisywali poplecznikom Mrocznych Pradawnych Żywiołów. W rzeczywistości mowa ta powstała tak samo jak Czempioni, z ludzkiej wiary i w ten właśnie sposób nabrała mocy. Teraz nieznajomy czarownik używał starożytnej mowy i stworzonych w niej zaklęć by podporządkować sobie lodowego Czempiona Pradawnej Wody. Istota wyciągnęła przed siebie rękę i położyła ją na czole wciąż kłaniającego się smoka. Lód zaczął topnieć, a spod dłoni unosiła się gęsta para, jakby lód spotkał się z ogniem. Ogromna bestia i drobny czarnoksiężnik trwali w tej pozycji przez dłuższą chwilę, niezbędną by dłoń przedarła się przez lodowy pancerz i spoczęła na jasnej skórze smoka. Czy wypaliła znamię na chropowatym czole, a może chodziło tylko o kontakt? Tego nie dało się określić, ponieważ w chwili, gdy istota zabierała rękę, lód pancerza wracał na swoje miejsce, jakby nigdy nie został stopiony.
Cokolwiek się wydarzyło, skończyło się wraz z wypowiedzianym w pradawnym języku rozkazem, na który Czempion Pradawnego Żywiołu zareagował momentalnie. Wzniósł się w powietrze i z ogromną siłą opadł w wydrążony wcześniej krater. Im bardziej oddalał się od powierzchni, im bliżej był dna, tym cieńszy stawał się lód, który skuł morze.
W pewnym momencie zniknął całkowicie, a zniszczona łódka czarnoksiężnika zaczęła nabierać wody. Jej właściciel wcale się tym nie przejął, choć w bardzo szybkim tempie był już po kolana w wodzie. Unosząc ręce powolnym, rozkazującym gestem, szeptał zaklęcia, które wyniosły na powierzchnię wrak statku zatopionego pewnego dnia przez lodowego Czempiona Pradawnej Wody. Woda wylewała się przez wybite w dnie dziury, złamany maszt zaczął nabierać wody w żagle, jakby wciąż do czegoś się nadawał. Po pokładzie uganiała się załoga dusz, która nie spoczęła w pokoju, jak mogłoby się wydawać, ale została uwięziona we wraku przez pełną gniewu i nienawiści moc smoka. Mgliści, niewidzialni niemal w świetle słońca, zmuszeni do posłuszeństwa i udręczeni świadomością tego, co ich spotkało, starali się popłynąć swoim widmowym statkiem do portu, jak ślepcy sądzący, że wciąż mogą coś osiągnąć, choć szansa na to już dawno przestała istnieć.
Zakapturzony czarnoksiężnik poczekał na drabinkę i wszedł po niej na mokry, dziurawy pokład. Nie powiedział ani słowa, ale jego dłonie wiedziały w jaki sposób należy pokierować widmową załogą. Bezgłośnie wydawał polecenia, a statek zaczął poruszać się płynąc do przodu, do przystani, do której nigdy nie dopłynął.
*
Ludzie w nadmorskim miasteczku podnieśli krzyk, kiedy wrak zbliżał się do przystani. Ich oczy nie dostrzegały zbyt wyraźnie uwijającej się na nim załogi, za to doskonale widzieli stojącą na dziobie postać. Przystań w mgnieniu oka zapełniła się ciekawskimi, przerażonymi istotami, które nie mogły uwierzyć własnym oczom. A jednak wrak zbliżał się coraz bardziej, zaś widniejąca z boku na dziobie nazwa statku stała się możliwa do odczytania. Fakt, iż do przystani przybijał właśnie wrak statku zatopionego przez Czempiona wywołał poruszenie i przerażenie tak wielkie, że ludzie rozpierzchli się w popłochu, jakby w każdej chwili mogli stracić życie zaatakowani przez bestię z opowieści.
Matki starały się uchronić swoje dzieci przed najgorszym ich zdaniem losem, mężczyźni przygotowywali się do walki w obronie swoich rodzin, niemowlęta płakały wyrwane ze snu, ciszy i bezruchu, kiedy porywano je na ręce i skazywano na przymusowe milczenie w ciasnych piwniczkach. Miasto wydawało się opustoszałe w przeciągu chwili. Okna zamknięte, zatrzaśnięte okiennice, zaryglowane drzwi, żadnego psa kręcącego się po ulicy.
Zakapturzona postać z największą łatwością dostała się na pomost, a kiedy jej stopy zetknęły się z ziemią, zrujnowany statek zaczął się oddalać i tonąć, jakby nigdy go nie było. Tymczasem czarnoksiężnik żwawym krokiem skierował się w stronę głównej drogi i podążając wyznaczanym przez nią szlakiem, opuścił milczące, przerażone miasteczko.
Ludzie nie odważyli się wyglądać ze swoich schronień do późnego wieczora dnia następnego, kiedy to pierwszy ciekawski mieszkaniec przełamał panującą tam ciszę. Był piekarzem i utrzymywał się ze swojej pracy, nie mogąc pozwolić sobie na straty. To chęć zwyczajnego, dostatniego życia okazała się dodawać mu odwagi, kiedy wystawiając głowę za drzwi domostwa stwierdził, że cokolwiek się wydarzyło, najwyraźniej musiało być zbiorowym omamem. Nikt go nie zaatakował, nikt nie rujnował miasta, nic się nie zmieniło od poprzedniego ranka. Ludzie nieufnie wysłuchiwali jego dobijania się do ich domów, nie byli przekonani, co do jego intencji, ale znalazło się kilku kupców, którzy również chcąc zarobić, wystawili głowy z pozornie bezpiecznych schronień.
Życie w wiosce wróciło do normy, a przynajmniej tego pragnęli mieszkańcy, którzy postawieni na baczność nie potrafili już pozwalać sobie na spokój i pewność przyszłości. Każdy z nich oglądał się na każdym kroku za siebie i wpatrywał w horyzont w obawie, że dostrzeże na niebie sylwetkę Czempiona lub na morzu widmowy statek zwiastujący nieszczęście.