niedziela, 30 grudnia 2012

37. I wtedy zapadła cisza...

- Niezmiernie mnie cieszy wasza rodząca się właśnie przyjaźń, ale pozostawanie zbyt długo w tym miejscu wcale nam nie pomoże. – Otsëa był chyba trochę bardziej opryskliwy niż ostatnio, kiedy masując swoje słabe nogi obserwował okolicę. Nie sposób pojąć, czym się kierował, kiedy jego nastroje zmieniały się w zależności od chwili, czy otoczenia. Potrafił być opiekuńczy, niemal czuły, by po chwili stać się największym gburem, jakiego nosiła ziemia. Uśmiechał się czarująco, a jednocześnie w mgnieniu oka sarkazm i ironia przebijały się przez samo wygięcie jego warg. Był niczym dwie osoby w jednym ciele, a przecież przez cały ten czas był po prostu sobą.


- Jesteś pewny, że odzyskałeś siły? – Lassë starał się być uprzejmy, może nawet troskliwy, ale skutek był mizerny, zaś bard widocznie nie docenił ciepła w słowach chłopaka.


- Za kogo mnie masz?! – warknął rozeźlony, a jego złote oczy zalśniły złowrogo niczym błyszczące łuski trującego, złotego karpia. – Jestem ostatnią osobą tutaj, która nie potrafiłaby o siebie zadbać! – podniósł się gwałtownie i chociaż jego nogi widocznie opierały się jego woli, to jednak stanął na nich pewnie. Wydawać się mogło, że pobladł na twarzy, ale zupełnie to ignorując zabrał swoje rzeczy. – Nie mam zamiaru czekać razem z wami na kłopoty. – wysyczał przez zęby i najkrótszą drogą ruszył w głąb lasu, zaś jego ciało bardzo szybko zniknęło z pola widzenia, kiedy bard skrył się za drzewami. Jego krok był chwiejny i ciężki, a tylko Lassë domyślał się, jak wiele wysiłku musiała kosztować mężczyznę ta samotna wędrówka, choć obejmowała nie więcej niż dziesięć metrów zanim Otsëa mógł dopomóc sobie drzewami i gałęziami nie tracąc przy tym twarzy.


- Musimy do niego dołączyć! – elf zerwał się na równe nogi nie pozwalając sobie na dłuższą bezczynność. Zbyt dobrze wiedział, czym grozi bardowi samotna wędrówka, nawet jeśli nie był w stanie zajść specjalnie daleko. Był tak uparty, tak dumny, że chociażby czołgając się, to jednak będzie dalej brnął przed siebie byleby dalej od nich, byleby udowodnić im swoją racje.


- Zaczekaj. – Earen złapał chłopaka za ramię. – Zbliża się burza, nie jest rozsądnym błądzić po lesie na taką pogodę.


- Tym bardziej musimy do niego dołączyć!


- Ty decydujesz. – rzucił usłużnie griffin i odsunął się o krok. W tym czasie Niquis zdążył uporać się z resztą swojego liścia mięty i żebrał bezgłośnie o umieszczenie go w kieszeni. Lassë spełnił jego niemą prośbę głaszcząc go przy tym.


Nie zwlekali dłużej, ale zabierając wszystko, co tylko ze sobą mieli podążyli w las za bardem, który na pewno najlepiej z nich wszystkich wiedział którędy wiedzie droga. Spodziewali się znaleźć go po kilku minutach błądzenia, ale zdawać się mogło, że minęło ich sporo zanim chłopak zaczął się niepokoić. Zatrzymał się w miejscu, rozejrzał i cicho zawołał przyjaciela. Nie otrzymując odpowiedzi ponowił próbę nawołując go po imieniu głośniej. Kiedy i to nie przyniosło rezultatu zaczął się naprawdę niepokoić. Otsëa był słaby, cokolwiek by nie mówił, a więc mógł wpaść w jakieś tarapaty ledwie opuścił bezpieczne schronienie ich grupy. W lesie były wilki, sam mówił, że tak jest. A jeśli już go dopadły? Może bezgłośnie zaszły kuśtykającego mężczyznę od tyłu i rzuciły się na niego całym stadem nie pozwalając by chociażby jedno słowo wyrwało się w jego ust? Myśli o tym sprawiały, że był coraz bardziej przerażony. Podjął na nowo próbę zawołania barda, a jego głos łamał się z powodu narastającej w nim paniki.


- Nic mu nie będzie. Pewnie okazał się silniejszy niż przypuszczałeś. – griffina wcale nie martwił fakt zniknięcia Otsëa.


- Nie! Na pewno nie! – Lassë zatrząsł się na całym ciele. – Był osłabiony! Sam pomagałem mu podczas podróży, więc wiem dobrze, że nie było go stać na zbyt wiele! Z resztą, nie zostawiłby mnie samego! Uważał, że jesteś niebezpieczny, więc na pewno nie mógł odejść daleko! Tyle, że go nie ma!


Niquis wspiął się po szacie elfa na jego ramię i wtulił puchaty łebek w szyję swojego zdenerwowanego przyjaciela. Czy wiedział, że chłopak mówi prawdę? Czy wierzył, że Otsëa potrafi przywiązać się do kogokolwiek, by później dbać o tę osobę, czy może skłaniał się do słów griffina.


- Musimy go znaleźć! – oczy elfa lśniły determinacją. – Coś mogło mu się stać, a ja powinienem się nim zajmować! To przeze mnie był w takim stanie! – jego policzki poczerwieniały, a dłonie zaciskały się na szacie. Wziął głęboki oddech i prostując plecy odwrócił się na pięcie w stronę, z której dopiero przyszli. – On nie mógł zajść tak daleko, a więc musimy wrócić i szukać. Każdy z innej strony. – zdjął ze swojego ramienia Niquisa i odesłał go na prawo, podczas gdy griffina poprosił o sprawdzanie drogi z lewej. Sam postanowił przemieszczać się bezpośrednio ścieżką i rozglądać bardzo uważnie na boki.


Serce biło boleśnie w jego piersi, był niespokojny, gotowy by rozpłakać się, niczym dziecko i błagać Otsëa by wrócił, by się odnalazł i był cały. Nigdy nie podejrzewał, że utrata barda może być tak bolesna. Jeszcze niedawno mógłby się z nim rozstać, chociaż niechętnie, zaś teraz zaryzykowałby wszystko byleby nie rozstawać się z przyjacielem w ogóle. Był głupi przywiązując się do mężczyzny, o którym tak niewiele wiedział, ale na to nic nie mógł już poradzić. Stało się, a on miał ważniejsze sprawy na głowie niż rozwodzenie się nad własnym nieodpowiedzialnym zachowaniem.


W lesie zapanowała ciemność, chociaż do zmroku mieli jeszcze kilka długich godzin. Lassë zadarł głowę do góry patrząc w niebo przez prześwity w gęstych koronach otaczających go drzew. Ptaki umilkły pozostawiając po swoim świergocie wyłącznie złowieszczą ciszę. Chłopak wiedział już, co to oznacza – zbliżała się burza. Zerwał się silny, chłodny wiatr, który przenikał naturalną barierę drzew, podrywał z ziemi pojedyncze liście, gwizdał ostrzegawczo zapowiadając najprawdziwszą nawałnicę.


Niquis i Earen dołączyli do niego w miejscu, gdzie obrana przez nich ścieżka wychodziła na polanę, którą opuścili przed kilkoma chwilami. Żaden z nich nie widział barda, nie znalazł żadnych śladów świadczących o tym, iż mężczyzna tamtędy przechodził. Zupełnie jakby ten rozpłynął się w powietrzu, co było przecież niemożliwe.


- Nie znajdziemy go w czasie burzy, a tylko wpakujemy się w kłopoty. Powinniśmy tu zostać. – griffin wskazał od niechcenia na polanę. – To bezpieczniejsze, a on będzie mógł tu wrócić.


Było widać, że elf nie chce tego zaakceptować, ale nie ma innego wyjścia, jak tylko zgodzić się z towarzyszem.


- Tylko na czas burzy. – zgodził się siadając zrezygnowany w tym samym miejscu, które wcześniej zajmował Otsëa. Podsunął nogi pod pierś i objął kolana ramionami opierając na nich brodę. Tiikeri oraz griffin usiedli w pobliżu by być pod ręką, ale nie drażnić swoją obecnością rozżalonego chłopaka. On i tak miał już wyjątkowo paskudny dzień, chociaż nic tego nie zapowiadało.


Nie minęło nawet dziesięć minut, a z nieba kaskadą lunął cały wodospad ciężkich, zimnych kropel, które rozpryskiwały się uderzając o ziemię. Trawa uginała się pod nimi, jakby były kulami ołowiu, nie zaś naturalnym żywiołem. Wiatr przepychał deszczowe krople w stronę północnego-zachodu, dzięki czemu trójka wędrowców miała za plecami niemal szczelną zasłonę z grubych pni.


Jeśli niebo mogło pociemnieć jeszcze bardziej, to tak właśnie się stało. Chmury zasłoniły niebo nie przepuszczając ani odrobiny światła, jakby noc upominała się o swoje. Pierwszy grzmot rozbrzmiał w oddali nie przynosząc ze sobą żadnego błysku, lecz kolejne były nimi poprzedzane i bliższe. Co jakiś czas skąpana w złowieszczym blasku polana ukazywała się im by rozmyć się w mroku kilka chwil przed tym, jak piorun ogłuszająco uderzał o ziemię.


Gdzieś wewnątrz ciepłego lasu do odgłosów burzy dołączyły kolejne – głośne zawodzenie wilków. Lassë wzdrygnął się, zaś jego towarzysze przysunęli się bliżej niego, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla wygłodniałych bestii czających się w ciemnościach. Ich wycie było coraz bliższe, a nieustająca burza zagłuszała wszelkie inne odgłosy. Wilki mogły być zaledwie metr od nich, a oni nie mieliby pojęcia, że sapią im w plecy gotowe rzucić się na trójkę niemal bezbronnych istot.


Niquis przemienił się w człowieka protekcjonalnie wysuwając się przed elfa, który wydawał się zagubiony, zaszczuty i skory do płaczu. Jego względnie spokojne życie w drodze znowu zaczynało się komplikować, a niebezpieczeństwo kryło się między drzewami, pośród burzy i jej odgłosów. Gdyby przyszło mu radzić sobie samemu oszalałby ze strachu. Zdradzało to jego rozbiegane, przerażone spojrzenie i zaciśnięte na sztyletach palce. Czy to brak Otsëa u boku zrobił z niego taki kłębek nerwów? Bo jak wyjaśnić fakt, że chłopak walczący dzielnie z griffinami i bazyliszkami nagle staje się chodzącym nieszczęściem?


- A jeśli go znalazły?! – Lassë ocknął się nagle ze swojego otępienia. Stanął na nogi i dzielnie wysunął się do przodu, ale towarzysze złapali go mocno za ręce nie pozwalając mu na te akty odwagi.


- Musimy trzymać się razem! – Niquis posadził elfa między sobą, a griffinem usiłując uspokoić przyjaciela, który sam już nie wiedział, gdzie się podziać. – Otsëa nie jest głupi. Da sobie radę. – tłumaczył przekrzykując odgłosy burzy i nachalne wycie wilków.


Otaczający ich las wypełniły świecące, złote oczy, zaś błyski pozwalały dostrzec białe, ostre zęby wystające z paszcz wielkich bestii. Do tej pory Lassë sądził, że wilki to tylko niebezpieczne, przerośnięte lisy, a te widywał w swoim lesie niejednokrotnie. Dopiero teraz miał świadomość, jak bardzo się mylił. Otaczające go stworzenia były potężne i inteligentne, z całą pewnością silniejsze od niego i w grupie zdolne powalić nawet griffina. Czy bard wiedział, jak wielkie osobniki zamieszkiwały ten las? Czy dlatego chciał się stąd jak najszybciej wydostać?


Earen nie miał ochoty tracić czasu na walkę w swojej osłabionej postaci. Przemienił się wydając przy tym ostrzegawczy ryk. Także tiikeri idąc za jego przykładem zmienił się zwiększając swoją objętość. Czyżby zapanował nad dorosłą formą i nie raczył podzielić się tą nowiną? Dwa potężne cielska zasłoniły sobą najsłabsze ogniwo, gdy wilki natarły z trzech stron. Niquis i Earen odpowiedzieli na atak. Tyle, że przed starciem powstrzymał ich krzyk Lassë, który sprawił, iż wilki wycofały się podejrzanie szybko. Skołowani podróżni spojrzeli za siebie, w miejsce, gdzie elf starał się walczyć z bestią, która przewróciła go wytrącając z rąk sztylety.


Lassë nie miał okazji zareagować od razu, kiedy wielkie, silne i niebywale szybkie cielsko doskoczyło do niego zwalając go z nóg. Mimo przerażenia na widok tych ogromnych szczęk pełnych ostrych zębisk elf był pewny, że dostrzega coś w rodzaju uśmiechu, jaki wykrzywił pysk bestii. Zanim cokolwiek było mu dane zrobić, poczuł jak wielkie łapska chwytają go w pasie, a w następnej chwili świat zawirował, deszcz podrażnił wrażliwe oczy, a on został przerzucony przez nie mniej masywny bark. W świetle błyskawic zdołał zauważyć jedynie ludzkie kształty bestii, która przedzierając się przez las unosiła go ze sobą. Chociaż chciał się rzucać i wyrywać nie był w stanie, jakby sparaliżował go strach czyniąc jego nogi i ręce bezużytecznymi. Jego zszokowani przyjaciele rozpłynęli się w ciemności i gęstym deszczu, zaś on widział, jak otaczające go wilki biegną ramię w ramię z tym, który go uprowadził. Czy więc został porwany przez lidera? Będzie posiłkiem całej watahy w ich bezpiecznych jaskiniach?


Strach sprawiał, że jego umysł przestawał pracować, jakby nigdy jeszcze nie miał do czynienia z żadnym niebezpieczeństwem, a przecież nie było to prawdą. Walczył z przeciwnościami losu u boku przyjaciół, więc dlaczego teraz był tak beznadziejnie do niczego?


Stracił przytomność zanim w ogóle zdołał podjąć jakąkolwiek decyzję o działaniu. Osunął się w ciemną, jak noc nicość. Las, deszcz, cała ta burza – nic już nie istniało. Czy tak wygląda śmierć?

niedziela, 23 grudnia 2012

Sterek's Christmas Madness

Ziemia uciekała im spod stóp, kiedy pędzili ile sił w nogach po śliskim chodniku zasypywanym z każdą chwilą coraz większymi, cięższymi płatkami śniegu, który nie przestawał padać od dwóch dni. Delikatną skórę na twarzy szczypał mróz, a wiatr nieubłaganie wpychał im w oczy zimne, wielkie płatki. Wydychane przez nich ciepłe powietrze zamarzało na powierzchni szalika, na futrzanym obszyciu kurtki.

Cóż z tego, że byli w samym środku miasta skoro na opustoszałych ulicach nie było ani jednego świadka zbrodni, jakiej można było tutaj dokonać? Stiles nie pamiętał już nawet, kiedy ostatni raz musiał poruszać się piechotą w takim tempie. Zazwyczaj jego jeep spełniał swoją funkcję, ale dziś na nic by się zdał na tych zasypanych drogach. Gdyby tylko chłopak siedział w domu zamiast planować odwiedziny u Scotta! Gdyby nie natknął się na Dereka! Gdyby Argent dał sobie spokój i nie gonił wilkołaków po całym mieście na dzień przed świętami!

Na samym początku Stiles nie rozumiał, dlaczego Derek złapał go za ramię i siłą zmusił do ucieczki przed ścigającymi wilkołaka łowcami. Mężczyzna musiał złapać oddech zanim wyjaśnił pospiesznie całą sytuację. Argent dowiedział się, że jego córka sypia ze Scottem, a mając w swoich rękach Stilesa bez problemu zwabiłby młodego wilkołaka do siebie i bynajmniej nie obszedłby się z nim delikatnie. Wyjątkowo mógłby nie rozerwać na strzępy chłopaka córki, ale na pewno odczuwałby rozkosz torturując go. W obliczu tak silnych argumentów jasnowłosy zebrał się w sobie i zmusił do biegu.

- Do galerii! – Stiles z trudem łapał oddech, a krtań rozrywał mu palący ból, a jednak zmusił się do krzyku wskazując szerokie wejście do galerii handlowej, która o tej porze pękała w szwach wypełniona ludźmi, których nie było na zewnątrz.

Mężczyzna spojrzał na niego uważnie, jakby spodziewał się jakiejś pułapki, ale zatrzymał się gwałtownie i skręcił w stronę drzwi do oświetlonego jasno pomieszczenia, od którego dochodziły liczne głosy ludzi.

Ciepło, które uderzyło ich w twarze było cudowne, czuli jak ich ciała zaczynają tajać pod wpływem wysokiej temperatury panującej w pomieszczeniu. W przeciągu chwili zaczną pocić się w swoich zimowych ubraniach, ale na wygodę nie było czasu.

- Na górę! – rozkazał ponownie chłopak, ale ich bieg został szybko przyblokowany przez tłum ludzi zmierzających w tym samym kierunku ruchomymi schodami. Odwrócił się gwałtownie i patrzył, jak banda łowców Argenta wpada do galerii za nimi. – Przepraszam, bardzo przepraszam! – Stiles zaczął przeciskać się przez tłum, zaś Derek podążał za nim lekko oszołomiony hałasem, zapachami i potworną jasnością pomieszczenia. Kolejne spojrzenie za plecy upewniło chłopaka w przekonaniu, że oglądanie się nie było dobrym pomysłem. Lepiej było jednak nie widzieć grupy mężczyzn dopadających ruchomych schodów. – Szybko, szybko, szybko! – mruczał pod nosem ni to do siebie ni do Dereka.

Wyjeżdżając na samą górę ile sił w nogach chłopak rzucił się w prawo uznając, że tam najłatwiej będzie im zniknąć. Wilkołak ponownie podążał za nim, jak wierny pies, a przynajmniej do czasu, kiedy zauważył kilku mężczyzn opuszczających pomieszczenie gospodarcze. Wysunął się wtedy do przodu, złapał Stilesa za ramię i wciągnął do wnętrza niewielkiego pokoju. Światło zareagowała na ruch zapalając się i pozwalając dokładniej przyjrzeć się wnętrzu. Był to typowy pokój służbowy z niewielkim plastikowym stolikiem, na którym stały puste kubki po kawie, krzesełkami i czajnikiem elektrycznym. Na wieszakach z boku wisiały stroje Mikołaja i renifera należące zapewne do galerii, jako chwyt marketingowy.

Dwójka uciekinierów spojrzała na siebie.

- O nie, nie i jeszcze raz nie! – Derek kręcił głową, a jednak obaj ze Stilesem rzucili się na stroje. Szybszy i zgrabniejszy wilkołak porwał czerwone przebranie Mikołaja, zaś zdenerwowany chłopak został z przypominającym worek na ziemniaki, okropnym strojem renifera Rudolfa.

- To ty powinieneś nim być! – warknął na widocznie zadowolonego z siebie mężczyznę. – Jesteś po części zwierzęciem!

Derek spojrzał poważnie na chłopaka i warknął mu w twarz pokazując białe, ostre zęby, jak zwykł to czynić chcąc zastraszyć na pozór tylko odważnego Stilesa. I tym razem osiągnął swój cel, jako że nastolatek bez słowa skupił całą uwagę na stroju renifera, który teraz musiał założyć. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, iż tylko i wyłącznie w taki sposób mogą umknąć bandzie łowców, która w tej chwili kręciła się po galerii.

- Nie wybaczę ci tego! – syknął chłopak odchodząc w kąt, gdzie miał możliwość przebrać się w spokoju. Zły jak osa zakładał obszerny kostium, w którym wyglądał jak chodzący zakalcowaty pączek. Sprawę tylko pogorszyły rogi, które był zmuszony założyć na głowę i dzwoneczek na szyi. Odwrócił się przodem do Dereka krzyżując ramiona i wypychając nieznacznie wargę w dziecięcym geście nadąsania. Jego humor zmienił się jednak, kiedy zobaczył Dereka w nie lepszym stroju Mikołaja. Mężczyzna był zmuszony założyć nawet wielkie, czarne buciory, zaś czarna, zimowa kurtka-kożuszek mężczyzny wypychała teraz jego czerwony kombinezon Mikołaja. Z szyi wilkołaka zwisała broda na gumce, której jeszcze nie założył.

Obaj ryknęli śmiechem nie specjalnie mogąc nad tym zapanować, chociaż jeden śmiał się z drugiego nie wiedząc, że obaj są równie idiotycznie przebrani. Po prostu nie akceptowali tego faktu i nic nie mogło tego zmienić.

- Zakładaj nos. – rzucił nagle mężczyzna, kiedy spoważniał z trudem i płynnym ruchem zasunął zamek znajdujący się na plecach chłopaka.

- Co? – Stiles rozejrzał się w około kiepsko udając, a jego kłamstwa nigdy nie były idealne toteż nie miał szans oszukać osoby pokroju Dereka Hale.

- Nos renifera. Widziałem go. Poza tym, od razu każdy pozna twoją paskudną gębę, jeśli jej nie ukryjesz za tym wielki, czerwonym kulfonem. – wydawał się odczuwać pewną satysfakcję, kiedy o tym wspominał. – Zabiję cię, jeśli rozpoznają nas i złapią przez ciebie. Mam zamiar się stąd wynieść, więc zakładaj nos i idziemy do ciebie!

- Że co?! – chłopak wydawał się oburzony.

- Do ciebie nie przyjdą, więc spędzę pewien czas w twoim pokoju. I nie radze oponować, bo ta cholerna broda łaskocze i powoli zaczynam się denerwować. – wysyczał mężczyzna zakładając wymienione owłosienie na twarz. Przypilnował by Stiles zaopatrzył swój nos w czerwoną kulkę gąbki, która na swój sposób jednak pasowała do tego chłopaka. Może nawet wyglądał słodko, jako renifer? Na swój sposób na pewno.

Dwóch uciekinierów opuściło pomieszczenie powoli idąc korytarzem galerii. Dzieci odwracały się widząc ich, pokazywały sobie palcami. Kilkoro nawet przylgnęło do ich nóg oczekując głaskania lub wyrażając swoje przydługie życzenia świątecznych prezentów, które mają znaleźć się pod choinką. Padła nawet propozycja by Rudolf powoził kilkoro maluchów na plecach jednak ten zaprotestował stanowczo wykręcając się odpoczynkiem po ciągnięciu ciężkich sań z Mikołajem. Właśnie w tym stylu, powoli stanęli na ruchomych schodach prowadzących w dół. Stiles zaklął pod nosem, kiedy zobaczył jak Chris Argent sunie w ich kierunku po schodach.

- Mamo patrz! Mikołaj i Rudolf! – jakiś dzieciaczek stojący zaraz przed dwójką przebierańców wskazał ich palcem. Stiles szybko przykucnął zasłaniając się dzieckiem, podczas gdy Derek pochylił się nad maluchem pytając grubym głosem, czy ten był grzeczny. Naturalnie malec zachwalał samego siebie i prosił matkę o potwierdzenie. Dopiero, kiedy łowca minął ich, chyba nie specjalnie przejmując się dwoma biedakami, którym płacą w ten świąteczny czas za takie wygłupy, mogli odetchnąć z ulgą. Znajdując się na parterze pożegnali podnieconego chłopca, co ostatecznie Derek skwitował prychnięciem, kiedy mogli ruszyć swobodnie w stronę drzwi.

Mikołaj i renifer przed galerią raczej nie wzbudzą wielkiej sensacji, a więc nikt nie powinien powiązać wychodzącej dwójki z uciekinierami, których szukano. Bez większego problemu wyszli, więc przed ogromny budynek i wtedy też Stiles rzucił się biegiem w prawo, zaś niemający innego wyboru Derek pognał za nim. Złapał chłopaka za ramię w samą porę ratując go przed bolesnym upadkiem, kiedy blondyn poślizgnął się na ośnieżonym chodniku. Przebranie Rudolfa zdecydowanie nie było stworzone do biegania. Nie mniej jednak obaj musieli jak najszybciej oddalić się od galerii pełnej łowców i schronić w stosunkowo bezpiecznym miejscu, jakim był w tej chwili pusty dom syna policjanta.

Czy tam zawsze było tak daleko? Czy żadne środki komunikacji miejskiej nie kursowały na tej trasie? I dlaczego musi być tak cholernie ślisko?!

- Wejdziesz oknem. – oświadczył poważnie Stiles, kiedy tylko zatrzymali się przed bramką. – Nikt nie może widzieć, jak wchodzisz drzwiami.

- Pochrzaniło cię do reszty? – wilkołak uniósł wysoko brwi. – W tym stroju mam włazić oknem? Prędzej cię zagryzę!

Chłopak planował się kłócić, ale coś w spojrzeniu Dereka kazało mu zrezygnować z tego zamierzenia. Zamiast tego zagryzł wargi walcząc z poirytowaniem, wsunął rękę do „dziurawej” kieszeni stroju sięgając do swoich spodni i wyjął klucze. Z trudem trafił do zamka, kiedy zdenerwowany zaistniałą sytuacją otwierał drzwi. Nie podobało mu się również to, jak wilkołak wepchnął go do korytarza, kiedy całym ciałem naparł na stojącego w przejściu chłopaka zanim ten zdążył zrobić krok do przodu. Stiles omal nie wylądował twarzą na podłodze potykając się o własne nogi, a drzwi za jego plecami zatrzasnęły się z hukiem.

- Zabiję go, kiedyś go zabiję. – mruczał do siebie odzyskując powoli panowanie nad sobą i rozmasowując stłuczone kolano. Wściekle spojrzał na wilkołaka, który nie martwiąc się przesadnie groźbami, nie zdejmował nawet butów, ale pewnym krokiem zmierzał w kierunku schodów. – Naprawdę go zabiję.

Wchodząc do swojego pokoju Stiles wstrzymał oddech. Na szczęście nie było najgorzej. Derek zdążył zaledwie rzucić w kąt czerwoną czapkę z wielkim, białym pomponem, pozbyć się denerwującej brody i pochłonięty był zdejmowaniem ogromnych buciorów. Nie odzywając się ni słowem chłopak złapał za rogi na głowie i z ulgą oswobodził swoją głowę. Wcześniej, jeszcze przed domem, pozwolił sobie na uwolnienie nosa od czerwonej gąbki.

Problem pojawił się w chwili, kiedy nastolatkowi przyszło sięgnąć za siebie by odsunąć zamek, który trzymał go wewnątrz tego paskudnego wora zwanego przez innych strojem renifera. Pech chciał, że coś się zacięło i nie było żadnego sposobu by Stiles poradził sobie z tym samodzielnie. Ale jak się rozebrać nie chcąc pomocy Dereka?

Skakał, szarpał, wyginał się we wszystkich możliwych i niemożliwych kierunkach, ale zamek ani drgnął, bądź nie dało się go dosięgnąć. Chłopak myślał już o nożyczkach i wypatroszeniu tego renifera od przodu, kiedy wilkołak spojrzał na jego starania. Nic nie wskazywało na to by zaledwie chwilę wcześniej miał na sobie czerwono-biały uniform Świętego Mikołaja skradziony ze sklepu. Stał w pokoju chłopaka w swoich ciemnych traperach, jeansowych spodniach, które zgrabnie opinały jego silne nogi, miał na sobie nierzucający się w oczy sweter i kożuszek, który właśnie powiesił na oparciu fotela nie chcąc się ugotować w ciepłym domu.

- Co ty robisz? – zapytał z prostotą, jakby mówił do niedorozwiniętego przygłupa.

- Nie widać?! – warczał poirytowany chłopak.

- Wykonujesz taniec erotyczny starając się mnie podniecić? – mężczyzna był wyjątkowo zadowolony ze swojego żartu, chociaż spojrzenie Stilesa wyraźnie zaprzeczało jakiejkolwiek jego wartości. – Czekaj. – Derek przewrócił oczyma i sięgnął zamka samemu siłując się z pozornie prostym mechanizmem. Jasne, wystarczyłoby jedno szarpnięcie, nacięcie pazurami, a materiał nie miałby szans, a te stroje mogły się jeszcze kiedyś przydać, tak, więc nie warto ich niszczyć. Przynajmniej do czasu.

Tyle, że cholerstwo naprawdę się zacięło i żadnym sposobem nie dało się zmusić zamka do współpracy.

- Szlag!

Stiles został szarpnięty do tyłu.

- Co ty robisz?!

- Zahaczyłem się! – wilkołak dosłownie warczał, a chłopak poczuł, jak dreszcze drażnią jego ciało. Jeśli się przemieni i go ugryzie...

- Przestań się szarpać, zaraz stracę równowagę! – głos blondyna zabrzmiał odrobinę płaczliwie, kiedy usiłował ustać na nogach i odczepić się od mężczyzny, który poirytowany szukał sposoby ma pozbycie się niechcianej bliskości z nastolatkiem.

Nie osiągnęli celu. Stiles potknął się o nogi Dereka i padając twarzą na materac pociągnął za sobą mężczyznę. Ciężkie ciało Hale przygwoździło drobnego nastolatka do łóżka i obaj jęknęli obolali, gdy dodatkowo broda ciemnowłosego uderzyła o głowę jego młodego towarzysza.

Stiles był wściekły, jednak opanował złość, gdy leżał spokojnie słuchając głośnych przekleństw wilkołaka, który usilnie próbował podnieść się nie ciągnąc za sobą chłopaka, co nie wychodziło mu w ogóle. Denerwował się tylko bardziej z każdą nieudaną próbą, zaś nastolatek boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, iż w pewnym momencie może stracić głowę, jeśli Derek się nie uspokoi, ale będzie wymuszał przemianę swoją irytacją. Jeden fałszywy ruch, a nadzieje biednego chłopaka na swoje ostre pazury, bądź, co gorsza, ukąsi go posilając się ciepłym mięsem, które nie będzie więcej przeszkadzać. Nastolatek miał gęsią skórę za każdym razem, gdy czuł na karku gorący oddech wilkołaka.

- Derek, czy mógłbyś przestać? – zapytał w końcu trochę niepewnie i poruszył się pod większym, silniejszym ciałem. Z jakiegoś powodu jego biodra wystrzeliły odrobinę do góry zahaczając o krocze wściekłego mężczyzny. – Masz komórkę w kieszeni? – raczej na niewiele by im się w tej chwili zdała, ale zawsze byłoby im bez niej wygodniej, bądź Scott przybyłby im z pomocą.

- Nie mam komórki. – rzucił poważnie wilkołak. – A ty przestań tak kręcić tym tyłkiem.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ta spora wypukłość, którą czuję to... – Stiles nie potrafił się powstrzymać. Jego pośladki ocierały się badawczo o mężczyznę nad nim jakby mógł nimi wymacać cokolwiek. Niestety, jego wyzywające ruchy przyczyniły się do tego, iż znajdująca się w stanie spoczynku „niedoszła komórka” zmieniła kształt na bardziej odstający, co uspokoiło chłopaka, który uciekł biodrami w dół wbijając je w materac łóżka.

- Mówiłem, że masz przestać się kręcić?! – Derek warknął chłopakowi do ucha. Jego głos był bardziej szorstki niż zazwyczaj, jakby głębszy, wydobywający się z głębi klatki piersiowej, która drżała przyciśnięta ciasno do pleców nastolatka. Czy Derek zawsze tak intensywnie pachniał wodą po goleniu? Jego oddech zawsze był taki głośny i gorący? Jak to możliwe, że każdy mięsień szerokiej piersi porusza się w sposób, który chłopak mógł wyczuć na sobie?

- Myślę, że powinniśmy się jednak uwolnić, a ty musisz wrócić do siebie. – chłopak zaczynał panikować.

- Gdybym mógł wrócić i z ciebie zejść, zrobiłbym to, Stiles. Problem w tym, że nie mogę. Chyba, że rozszarpię tego renifera i więcej na nic nam się nie przyda.

- Więc to zrób! Tutaj, na dole, pod tobą, robi się trochę gorąco. A przypominam, że nadal mam na sobie zimową kurtkę. – hm? Więc jakim cudem tak przeraźliwie dokładnie wyczuwał każdy ruch mężczyzny na sobie?

Nagle coś zaskoczyło. Zamek odczepił się od swetra Dereka, rozsunął się uwalniając chłopaka. Tyle, że naprawdę żaden z nich nic szczególnego nie zrobił. Stiles wyczuł w tym jednak swoją szansę. Zmienił pospiesznie pozycję pod nadal znajdującym się na nim ciałem wilkołaka i zaczynając kręcić się, gzić, ocierać, zdjął z siebie reniferowy worek oraz swoją kurtkę. Odetchnął głęboko w końcu mogąc sobie na to pozwolić. Był w stanie swobodnie oddychać... Tylko, dlaczego Derek tak na niego patrzył?

- Co jest? – mruknął, ale o więcej nie musiał pytać. Wystarczyło mu to, co dostrzegł w spodniach mężczyzny. Tę uśpioną bestię, którą sam rozbudził swoim zachowaniem.

Powietrze ugrzęzło w płucach chłopaka, a ślina ciężką, wielką grudą przetoczyła się przez jego gardło. I niech mu ktoś powie, że nie działa na gejów! Lub na wilkołaki, jeśli wziąć pod uwagę fakt tego, że Derek nie wydawał się zainteresowany innymi chłopcami. A więc na wilkołaki...

- Ykhm, babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy?

Derek oprzytomniał na chwilę.
- Żeby cię lepiej widzieć. – prychnął bezustannie wpatrując się w chłopaka.

- Babciu, a dlaczego masz takie szpony? – głos nastolatka zadrżał.

- Żeby cię dokładniej macać.

- Babciu, a dlaczego coś rośnie ci w spodniach?

- Żeby cię ostro zerżnąć.

Obaj mieli ochotę parsknąć śmiechem, chociaż w rzeczywistości wcale nie było im do śmiechu. W szczególności, kiedy ciało Stilesa drżało, gdy patrzył w te błyszczące niebezpiecznie oczy mężczyzny nad sobą. Jak to możliwe, iż znając się od tak dawna nigdy nie zauważył, że usta Dereka mają tak idealny kształt? A jego nos? Prosty, zgrabny... Ta szeroka pierś unosząca się i opadająca w rytmie uderzeń serca nastolatka...

- Nikt nie musi wiedzieć. – wilkołak pochylił się nad uchem chłopaka szepcząc w nie, obejmując wargami muszelkę, która okazała się wyjątkowo czuła.

Może obaj wiedzieli, że nie uciekną, że to musi nastąpić? Jak inaczej wytłumaczyć to, z jakim spokojem przyjmowali reakcje swoich ciał? Czy Derek nie powinien uciec zaklinając, że nigdy więcej nie chce widzieć Stilesa na oczy? Czy nastolatek nie powinien kląć na mężczyznę i jego wilkołacze sztuczki? A może to jednak wina Argentów? Może Chris ich rozpoznał i zrobił coś, co teraz przytłumiło ich zmysły?

Stiles wbił palce w plecy mężczyzny nad sobą, naprężył się jak struna, ze świstem wypuścił z ust powietrze, kiedy wilkołak ssał muszelkę jego ucha, jakby zapomniał, że nie jest szczenięciem domagającym się mleka. Gdy wargi przeniosły się na czułą szyję chłopaka wcale nie było lepiej. Ciało nastolatka nie należało do specjalnie zaprawionych w bojach toteż każda pieszczota wydawała mu się niemożliwie dokładna i przyjemna. Zupełnie jakby ktoś rozpylił w powietrzu afrodyzjak, który teraz zamącił im w głowach. I może rzeczywiście tak było, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że Stiles łapiąc za koniec swetra Dereka zdejmował go z niego dziwnie zachłannie? Czy nie kłócili się od zawsze manifestując swoją wzajemną niechęć? A może już dawno pozbyli się tej niechęci, ale nie mieli okazji sobie tego uświadomić? Do teraz.

Derek odsunął się od chłopaka pomagając mu w pozbyciu się górnej części ubrania. Jego naga skóra była gorąca, ciemna, idealnie pokrywała wspaniale wyrzeźbione mięśnie.

Jedno spojrzenie w oczy wystarczyło by przywarli do siebie ustami w zachłannym, wygłodniałym pocałunku, który wydawał się wysysać z nich całą energię, a jednocześnie napełniać destrukcyjną, chociaż gorącą siłą, pragnieniem, o jakie się nie podejrzewali.

Krótkimi, pełnymi niecierpliwości ruchami pozbywali się wszystkich warstw odzieży ze swoich rozpalonych ciał. Dłońmi szukali możliwie najdokładniejszego kontaktu ze skórą partnera, jakby za chwilę wszystko miało się skończyć, a gorący, żywy kochanek zamieni się w miękką, zaślinioną poduszkę.

Napięcie rosło między nimi, namiętność wypełniała pokój gęstą, fioletową mgłą przyjemności, chociaż na pewno nic takiego nie miało miejsca. Niewiele myśląc szukali kontaktu, który pozwoliłby ich skórze na ocieranie się o siebie, ich wargom na smakowanie. Przyjemność płynęła żyłami, jakby zamiast krwi wypełniał je miód, ślina była lepka, gęsta, a mimo to dziwnie przyjemna. Miękkie języki tańczyły ze sobą, walczyły o dominację, o rozkosz, jeszcze więcej rozkoszy. Ich umysły nie pracowały, ale nastawione na odbieranie bodźców wydawały się akceptować wyłącznie pierwotne instynkty, niepowstrzymane fale napięcia seksualnego, brutalną szybkość każdej pieszczoty, która zamieniała ich w kłębki wyczulonych na dotyk nerwów. Pragnęli siebie nawzajem, bądź coś ich ku temu zmuszało, coś, czemu nie mogli się oprzeć. Nadzy, rozpaleni, tak bez reszty podnieceni nawet nie chcieli uciekać przed swoimi uczuciami.

- Stiles... – namiętne sapnięcie opuściło usta Dereka, kiedy otarł się o krocze chłopaka swoim.

- Stiles, jesteś w domu?! Kupiłem kaczkę i ktoś musi mi z nią pomóc!

- Ojciec!

Napięcie opadło, serca niedoszłych kochanków podskoczyły do gardeł, jakby zostali przyłapani, nakryci.

- Do szafy, szybko! – Stiles wysunął się spod oniemiałego Dereka zbierając z podłogi wszystkie ubrania, jakie porozrzucali. Otworzył pospiesznie szafę, wrzucił do niej wszystko, co miał w rękach, wepchnął do wnętrza Dereka, po czym sam wcisnął się między swoje koszule i zamknął drzwiczki w ostatniej chwili. Jego ojciec właśnie zaglądał do pokoju chcąc się upewnić, że syna rzeczywiście nie ma w domu. Mężczyzna rozejrzał się, a następnie z ciężkim westchnieniem wyszedł na korytarz.

- Dam sobie radę sam. – rzucił śpiewnym głosem do siebie.

- Zszedł na dół. – poinformował szeptem wilkołak przyciśnięty ciasno do tylnej ścianki szafy przez nagie ciało nastolatka.

- Musimy być bardzo cicho. Ubiorę się, wyjdę oknem... Jakoś wyjdę, mam nadzieję. I udam, że wróciłem do domu. Pomogę mu, a ty siedź tutaj spokojnie, jasne? Przyniosę ci coś do jedzenia, jeśli zdołam. – wychodząc z szafy Stiles od razu zakładał wszystko, co miał pod ręką. – A, i właśnie. Wesołych Świąt. – odwrócił się do nagiego wilkołaka obdarzając go niemożliwie słodkim, typowym dla siebie uśmiechem.

- Tak, jasne. Już nie mogę doczekać się nowego roku. – mruknął mężczyzna przegrzebując stertę ubrań w poszukiwaniu swojej bielizny.

niedziela, 16 grudnia 2012

36. I wtedy zapadła cisza...

            Jeśli milczące wpatrywanie się w siebie może przerażać to w tym wypadku naprawdę nie dało się inaczej zareagować na tę ciszę, te spojrzenia i napięcie rosnące z każdą chwilą. Gdyby podłożyć między nimi ogień, na pewno nie obyłoby się bez wybuchu.

            Lassë wtulił twarz w miękkie futerko Niquisa i ucałował je nabierając pewności, co do tego, jak należy postąpić w tej sytuacji. Nie mógł pozwolić by tych dwoje się pozabijało, a najwidoczniej mieli ochotę rzucić się sobie do gardeł. Elf zastanawiał się nawet przez chwilę, kim może być jego ukochany przyjaciel, jeśli jest na tyle odważny by stanąć przed griffinem niczym przed równym sobie. Nie miał jednak czasu na rozważania tego typu. Stanął pomiędzy dwójką mężczyzn tyłem do Otsëa, któremu ufał bezgranicznie.

- Nie możemy się kłócić, jeśli mamy razem podróżować. – zabrał głos, co skwitowało prychnięcie za jego plecami. Widać bard nie był zachwycony podjętą przez przyjaciela decyzją. Tyle, że to właśnie elf podejmował wszystkie te, które dotyczyły wyprawy i składu drużyny, a więc jego słowo liczyło się ponad każdym innym.

- Nie chcę wszczynać wojny, ale on sam się o to prosi. – odezwał się tym swoim głębokim głosem griffin.

- Przejdzie mu. – mimo tego zapewniania nikt nie wierzył by miało ono w jakimkolwiek stopniu oddawać bliską przyszłość. – Mam na imię Lassë, a ten pyskaty to Otsëa. – wyjaśnił szybko nie orientując się w tym, jak wiele wie o nich griffin.

- Earen, tak mówią na mnie. – wyjaśniła bestia skinąwszy głową, a ciemne pasemka włosów opadły mu na przystojną twarz. Podrzucił głową, dzięki czemu zniknęły one w gęstwinie białych włosów.

- Powiedz, to ty pomogłeś nam wtedy? To ty dałeś nam zwierzynę? – starał się uważnie dobierać słowa, jakby jedno niewłaściwe mogło zaważyć o wszystkim. Otrzymał w odpowiedzi nieme, poważne skinienie. – Dziękuję. – na twarzy elfa pojawił się uśmiech pełen uroku. – Ale, dlaczego to zrobiłeś?

- Opuściłem gniazdo by założyć nowe, własne. – spojrzał przelotnie na znienawidzonego barda. Ich rasy naprawdę musiały się wzajemnie niecierpieć. – Przypominasz mi matkę i dlatego postanowiłem założyć je z tobą.

- Nic dziwnego, że griffiny są tak paskudne skoro rodzą się z mężczyzn. – prychnął Otsëa, który właśnie o własnych siłach staną na nogi widocznie nie chcąc pokazywać swojej słabości przy kimś takim, jak Earen.

- Twoja pełzała żrejąc proch ziemi. – odwarknął griffin i znowu powietrze było naelektryzowane i ciężkie.

- Nie sądzę by kłótnie nam w czymkolwiek pomogły...

- To wielkie i niezgrabne cielsko, które zwróciło na siebie uwagę całego lasu też nie należało do pomocnych. – stwierdził z przekąsem bard. – W przeciągu chwili będziemy mieć na głowie nie tylko wilki, ale i wszystkie inne drapieżniki, które mieszkają w tym lesie. Nie często trafia im się tak pełnowartościowy posiłek.

            Mężczyzna nie otrzymał odpowiedzi na swoją zaczepkę, więc chłopak uznał wszystko za zakończone. Ukrył Niquisa w kieszeni i zarzucił sobie na szyję ramię przyjaciela, który nie odmówił, chociaż krzywił się niemiłosiernie. Wspólnymi siłami z łatwością mogli ruszyć w dalszą drogę. Lassë zaprosił Earena raz jeszcze, jakby musiał mu przypominać, że od teraz stanowi element ich drużyny, po czym poprosił o więcej szczegółów z życia griffina. Przyznał szczerze, jak niewiele wie o tej rasie i jak bardzo chce poznać bliżej nowego towarzysza. Był tak ufny i bezbronny, że z trudem można było się powstrzymać by nie uzmysłowić mu, jak źle może skończyć się dla niego takie podejście do innych istot. Przecież nie każdemu można było wierzyć, nie każdy zasługiwał na zaufanie. A już na pewno nie hybryda orła i lwa, z którą przyszło im się bratać. Nawet, jeśli ta paskuda miała sentyment do elfa pokroju Lassë, nie należało przyjmować za pewnik słów, wyznań, obietnic. Te parszywe istoty nigdy nie są szczere i niezmienne. Ileż to razy słyszało się o tym, że ich samice pożerają małżonków, kiedy w okresie ciąży są rozdrażnione? Jak można obdarzać przyjaźnią kogoś takiego? Nie ważne, że ten jeden osobnik był mężczyzną. Jeśli matki były tak niebezpieczne dla własnych wybranków to, jaki musiał być samiec? Najpewniej jeszcze gorszy.

- Nie łudź się. Zeżre Niquisa, a z ciebie zrobi swoją samicę. – pesymistycznie nastawiony do tematu bard pozwolił sobie na kolejną kąśliwą uwagę po godzinie milczenia, która na pewno wymagała od niego wielkiego poświęcenia. – Mnie zabije zanim zdążę w ogóle podnieść się do siadu i tak skończy się ta sielanka!

- Przesadzasz. – Lassë pokręcił głową z westchnieniem pełnym rodzicielskiej wyrozumiałości, o którą ciężko było go posądzić. – Z resztą, wiem dobrze, że nie pozwolisz mi zrobić krzywdy. – na jego twarzy pojawił się uśmiech, a ciepły ton głosu wywabił futrzaka z jego kieszeni. – Nigdy mnie dotąd nie zawiodłeś, więc... – spojrzał na szarpiącego ząbkami jego płaszcz małego przyjaciela. – Ty też mnie nie zawiodłeś. – powiedział do niego ciepło poklepując lekko drobny łebek. – Wypełniłeś nawet bardzo niebezpieczną misję, więc jestem z ciebie dumny.

- Nie chwal go tak, bo spuchnie i nie będziesz mógł go już nosić.

- Jesteś nieznośny jak dziecko. – na twarzy elfa kolejny już raz pojawił się uśmiech, kiedy spojrzał na oburzonego komentarzem mężczyznę. Ich wspólna podróż nagle stała się o wiele barwniejsza i ciekawsza, a wszystko za sprawą nowego nabytku i powrotu Niquisa.

            Otsëa prychnął, syknął i w ciszy brnął dalej przed siebie ani przez chwilę nie uskarżając się na zmęczenie, chociaż od dawna nie przemieszczał się samodzielnie na tak długim dystansie. Najpewniej nie chciał by ktokolwiek brał go za słabeusza, ale jego ciężar na ramieniu elfa był z każdą chwilą większy, a więc bard tracił siły w tempie takim samym, jak wcześniej.

- Chciałbyś odpocząć? – pytanie to chłopak zadał szeptem na ucho mężczyzny, który niezauważalnie niemal skinął głową. Nie zaszli może specjalnie daleko, ale zdołali przecież pokonać pewien fragment drogi bez przeszkód, które przewidywał bard. W końcu nikt ich nie zaatakował, nikt nie śledził, ani nie wydawał się nimi zainteresowany. Żadnych wilków, a to najważniejsze!

            Chłopak wziął na siebie zarządzenie krótkiego postoju tłumacząc go swoim własnym zmęczeniem wynikającym z podniecenia ostatnimi wydarzeniami. Czy naprawdę mu uwierzono? Na pewno nikt nie skomentował jego decyzji, a to ani nie potwierdzało, ani nie negowało niczego.

Earen usiadł z boku, na tyle daleko by nie wywoływać niepotrzebnej kłótni, ale i na tyle blisko by słyszeć, o czym rozmawiają jego nowi towarzysze. Niquis wykorzystał okazję wychodząc z kieszeni i zwijając się w kłębek na kolanach elfa pocierał główką o jego brzuch, jak urodzony pieszczoch. Jakże dziwnie było znowu mieć go obok i czuć to słodkie ciepło, które oferowało jego drobne ciałko.

Lassë zauważył jedną niepokojącą rzecz. Jego mały przyjaciel był chudszy niż wcześniej. Pod gęstym futerkiem dało się wyczuć kościste ciałko, jakby zwierzak głodował podczas podróży, bądź stracił na wadze z powodu ciągłego zdenerwowania wypływającego z zagrożenia, które deptało mu po piętach pod postacią łowcy smoków. Jeden nieostrożny ruch i mógł wpaść po same uszka w gęste, czarne jak smoła problemy. A może zarówno jeden, jak i drugi argument miał w sobie jakieś ziarno prawdy? Podczas przemiany w człowieka Lassë nie zauważył aż takiej zmiany w budowie ciała Niquisa, ale może zwyczajnie nie przyjrzał się jak należy? W końcu nie pamiętał każdego szczegółu przyjaciela, jak miało to miejsce z Otsëa, bo i nie często oglądał tiikeri w ludzkiej postaci. Może gdyby futrzak częściej decydował się na te przemiany, które czyniły go przystojnym, młodym człowiekiem ich relacje zmieniłyby się na podobne tym, które teraz łączyły elfa i barda?

- Chciałbym wiedzieć, jak się spotkaliście, jak to możliwe, że podróżujecie razem. – podjął w końcu ten temat by zyskać na czasie, którego tak potrzebował osłabiony w dalszym ciągu Otsëa.  Nie ważne czy otrzyma konkretną odpowiedź, czy będzie ona prawdziwa, gdyż najważniejszym zdawało się pozyskanie tego cennego czasu na odpoczynek. To było priorytetem dla młodego elfa, który powoli przyzwyczajał się do swojej roli decydującego głosu podczas wyprawy, choć był dopiero na samym początki tej drogi.

- Nie było w tym żadnego przypadku. – wyznał szczerze griffin patrząc w oczy chłopaka pewnie, przenikliwie. – Nie mogłem podążać za wami niezauważony po równinie, za to mogłem śledzić ruchy tiikeri, który cofał się pod mury miasta. Wiedziałem, że prędzej, czy później do was dołączy, więc obrałem go za cel, zaś łowca wcale nie zwracał na mnie uwagi. Wykorzystałem okazję, kiedy... Niquis – przypomniał sobie imię futrzaka. – Miał drobne problemy... Stoczył się do rowu wyżłobionego przez dawno już wyschniętą rzekę tracąc przytomność. Nie wiem, o co w tym chodzi, ale każdy domyśliłby się, że wasz przyjaciel nie chciał zostać znaleziony przez łowcę, więc mu pomogłem by w zamian wymóc na nim przyłączenie się do waszej grupy. Do ciebie. Od początku tego chciałem. Od kiedy widziałem cię chorym po walce z moim stadem.

            Gdyby tylko miał możliwość Lassë szukałby sposobu by zapaść się pod ziemię, uciec, nie słuchać więcej wyznań griffina. Jak to w ogóle możliwe, że jeden przeciętny elf staje się nagle tak szalenie pożądany przez wszystkie te rasy? Czy misja uczyniła z niego chodzący obiekt pożądania?

- Nie mniej jednak, straszenie twojego małego przyjaciela również jest całkiem nęcące. – wyznał spoglądając na Niquisa, który zeskoczył chwilę wcześniej z kolan elfa i właśnie obgryzał liście mięty siedząc w miejscu, gdzie leżały ich torby. – Lubię patrzeć na jego przerażenie.

            Chłopak zmarszczył brwi rozważając słowa mężczyzny. Czy to miało znaczyć, że zainteresowanie elfem było porównywalne ze wzbudzaniem przerażenia u małych zwierzątek? Nie sądził by można było nazwać uczucie tego rodzaju romantycznym, ale co on mógł o tym wiedzieć? A może wcale się nie mylił i griffin nie był nim zainteresowany w tym stopniu, co Niquis? Nie wydawało mu się to jednak aż tak ważne. W szczególności, kiedy Earen spoglądał na Niquisa w taki sposób, że każdego przeszłyby dreszcze.

- A więc go zastraszyłeś by cię tu przyprowadził? – chłopak próbował zwrócić na siebie uwagę bestii by tak nie stresowała jego futerkowego przyjaciela.

- Tak, sądzę, że tak. Nie przebierałem w słowach, ale on nie był aż tak przerażony, jak podczas pierwszego spotkania. Tym większą przyjemność znalazłem w zastraszaniu, jeśli tak to ostatecznie nazwiemy. Chcę stworzyć swoje gniazdo, a ty jesteś mi do tego potrzebny. Jeśli zdobędę to poprzez tego tiikeri to nie mam nic przeciwko temu by udawać łagodnego. Takie są zasady, rozumiesz? Twoje pojawienie się było znakiem, że przyszedł czas na mnie. W ten sposób to działa. – griffin nie ukrywał niczego, zdradzał szczątkowe informacje dotyczącej swojej rasy i ani przez chwilę nie wahał się mówiąc bez zająknięcia. Zapytany najpewniej byłby w stanie nauczyć elfa wszystkich zasad, jakimi rządziły się griffiny. Czy to również mogło być elementem ich jestestwa? Szczerość, nieumiejętność kłamania? – Mogę kłamać, ale tego nie robię nie mając ku temu powodów. – Earen odpowiedział jakby posiadał umiejętność czytania w myślach. Zupełnie tak jak wielokrotnie czynił to Otsëa.

- Zdradź mi jeszcze jedno. Dlaczego ty i Otsëa tak się zwalczacie? Nie znacie się przecież.

- Nie bądź naiwny. – nowy mężczyzna prychnął cicho. – Nasze ludy nienawidzą się od tak dawna, że nawet nie wiem, o co poszło. Wiem za to, że instynktownie odczuwam niechęć do niego i zapewne to samo tyczy się jego. Tak jak elfy leśnie nienawidzą górskich, z resztą, z wzajemnością. Dwa światy, dwa sposoby na życie. Tak jak jedne zwierzęta jedzą mięso, zaś inne tylko roślinność. Tak jak rośliny żywią się światłem, a inne owadami. Tak samo ja i on należymy do zupełnie innych ludów, chociaż na swój sposób nadal połączonych. Chcesz wiedzieć, kim jest? – jedno słowo, a Earen zdradziłby wszystko, co wie. Jedna prośba a zagadka Otsëa zostałaby rozwiązana.

            A jednak Lassë pokręcił przecząco głową. Nie chciał wiedzieć. Nie, póki to bard nie będzie gotowy zdradzić mu wszystkiego. Przecież nic nie mogło wpłynąć na uwielbienie, jakim elf obdarzył mężczyznę. Czegoś takiego nie dało się zmienić, nie można było tym zachwiać. Zbyt wiele ich łączyło, zbyt mocno byli do siebie przywiązani.

- On mi powie. – wyznał pewnym głosem chłopak. – Wiem to.

niedziela, 9 grudnia 2012

35. I wtedy nastała cisza...

            Mijały godziny, przez które nie potrafili zmusić się do odejścia, chociaż kolejny raz wzięli kąpiel, do czego zmusił barda elf, i byli w pełni gotowi do wyruszenia w dalszą drogę. Wystarczyło raz jeszcze uzupełnić wodę w bukłakach, napić się do syta i po prostu przebierając nogami zniknąć między drzewami. Tym bardziej teraz, kiedy Otsëa był wypoczęty i czuł, że jest w stanie pokonać o wiele większy odcinek trasy niż do tej pory. Zupełnie jakby napięcie seksualne krępowało dotąd jego ruchy i nie pozwalało w pełni się zregenerować.

            Trzy dni dzieliły ich od miejsca, gdzie mieszany las, w którym teraz przebywali, przejdzie w liściasty. Jeśli się pospieszą może zdołają uniknąć czających się w okolicy niebezpieczeństw? Nie od dziś przecież mieszane lasy nazywano Wilczymi Legowiskami, a ten wydawał się przesiąknięty obecnością bestii, które mogłyby w każdej chwili zaatakować. Otsëa nie wspominał o tym elfowi by go nie stresować, ale miał świadomość tego, że nie zawsze jest w stanie wybierać drogi całkowicie pozbawione ryzyka. Zupełnie inną sprawą był wilczy fetysz delikatnego elfiego mięsa.

- Sądzę, że jednak powinniśmy już ruszać. – bard rozważył w myślach kilka kwestii i ostatecznie uznał, iż narażanie się dla tych kilku chwil rozkosznej bezczynności nie ma większego sensu. – Strumień ciągnie się dalej w dół i w górę swojego biegu, więc w każdej chwili będziemy mogli uzupełnić zapas wody, a jeśli tu zostaniemy tylko opóźnimy dotarcie do celu.

- Masz rację, rozumiem. Zaraz będę gotowy. – Lassë spojrzał smutno na strumień, który raczej nie odwzajemniał jego miłości i dokończył zaszywanie ukrytej w ubraniu kieszeni z mapą. Pierwszy raz miał okazję zajmować się czymś takim toteż nie poszło mu tak szybko i sprawnie, jak początkowo przypuszczał, ale ostatecznie osiągnął swój cel i teraz jego bezcenny pergamin tkwił dobrze schowany na plecach, gdy zarzucił na siebie wszystkie warstwy odzienia, jakie posiadał.

            Elf spojrzał na barda by mieć pewność, że ten nie potrzebuje jego pomocy przy ubieraniu się, ale najwidoczniej dodatkowa para rąk była zbędna, kiedy wypoczęty i zrelaksowany mężczyzna radził sobie znakomicie nie tylko z podstawowymi czynnościami, jakie należało wokół siebie wykonać, ale także zdołał podnieść swoją torbę, przewiesić ją przez ramię i uklęknąć opierając się o drzewo. Na więcej nie mogli liczyć w tej chwili, ale i tak osiągnęli już wyjątkowo wiele. Może nawet Otsëa byłby w stanie obronić się przed atakiem, gdyby przyszło mu na siedząco dzierżyć w dłoniach miecz?

- Jeszcze trochę, a będziesz mógł biegać. – rzucił elf podchodząc do mężczyzny. Objął go w pasie i użyczył swojej siły dźwigając z ziemi.

- Bardzo zabawne, doprawdy. Każdy elf ma tak zniewalające poczucie humoru? – syknął w odpowiedzi na zaczepkę bard. Prychnął, tupnął i stęknął, kiedy przypadkowo uderzył ręką o pień drzewa, o które wcześniej się opierał. – Wolisz nie wiedzieć, co z tobą zrobię, kiedy naprawdę odzyskam siły. – warczał na starającego się powstrzymać chichot Lassë. – Wykorzystam twoje dobre serce i ładny tyłek dla własnych celów. – odgrażał się dalej, chociaż na młodym towarzyszu nie robiło to specjalnego wrażenia. Najwidoczniej wiedział, że to tylko czcze groźby, które nigdy nie znajdą pokrycia w czynach. Nie mniej jednak Otsëa był przez pewien czas zdeterminowany by dotrzymać słowa, ale kiedy zaczął poruszać się na dwóch nogach przy pomocy chłopaka, stracił całą ochotę na spełnianie gróźb. Był zbyt pochłonięty wprawianiem w ruch tych nieznośnie ciężkich kończyn, które jeszcze przed chwilą wydawały mu się tak pełne życia i energii, a teraz nie nadawały się do niczego. Jakby mało mu było poniżenia, zraniona, chociaż zagojona dłoń pulsowała tępym bólem, który promieniował aż do ramienia, sprawiał, iż drętwiała mu szyja. Gdyby nie tatuaż, który palił w czasie choroby i wyrzucał z organizmu zatrutą krew, nawet obecność Lassë nie byłaby wielką pomocą. Teraz niestety magiczny rysunek na twarzy nie mógł się na nic przydać. Najważniejsza była pomoc elfa i jego wewnętrzna siła, która pomagała pokonać wszystkie przeciwności losu. Ten niedoświadczony chłopak był niezbędny do przetrwania nie tylko całego świata, który miał ratować, ale i tej jednostki, jaką był bard. Tyle obowiązków na tak drobnych ramionach.

            Mimo trudności, z jaką poruszał się bard i wysiłku, jaki elf musiał wkładać w ich późniejszą podróż, przesuwali się powoli naprzód w całkiem dobrych humorach. Uśmiech niemal nie schodził z ust Lassë, który cieszył się najdrobniejszymi rzeczami, jak świergot ptaków, szelest liści poruszanych wiatrem, czy nawet ciężkie sapanie przyjaciela zaraz przy jego uchu. Wszystko to miało w sobie coś wyjątkowego, kiedy brnęli przed siebie, a świat wydawał się przychylny, ciepły i tak uroczy, że chłopakowi niemal zapierało dech. Stęsknił się za lasem, ale przede wszystko obecność przyjaciela wpływała na niego krzepiąco. Bez niego nic nie byłoby takie samo.

            Jak daleko zdołali dotrzeć zanim gałęzie nie zaczęły trzeszczeć i pękać nad ich głowami rozsypując w koło drzazgi? Zupełnie jakby cały las zaczął się rozpadać planując pogrzebać ich w swoich trzewiach.

- Na ziemię! – warknął rozkazująco Otsëa, a kiedy chłopak przypadł do ziemi zwijając się w kłębek, osłaniając głowę i zamykając mocno oczy, jakby to miało uchronić go przed nieszczęściem, bard objął go zakrywając własnym ciałem. Nie ważne, jak bardzo był zmęczony, gdyż w tej chwili mógłby utrzymać na swoich barkach największy pień, który by się na nich zwalił. Wszystko byleby ochronić Lassë.

            Niesamowity ciężar opadł na ziemię tuż przed nimi i wszystko uspokoiło się, jakby mieli do czynienia z trzęsieniem ziemi, które zostawiło po sobie wyłącznie zniszczenia. Czy naprawdę dwójka nieszczęśników była teraz bezpieczna? Nic ich nie przygniotło, oddychali, czuli, i mogli się podnieść, a to jeden z najlepszych znaków, jakich mogli oczekiwać po swoich ciałach.

- Jesteś cały? – zapytał spokojnie Otsëa, a następnie zadarł głowę do góry sunąc wzrokiem po masywnych szponach przed sobą.

- Tak, dziękuję. – dłoń Lassë tak mocno ściskała palce barda, że mogłaby je zmiażdżyć, gdyby tylko chłopak dysponował odrobinę większą siłą. Niespiesznie podniósł się do klęczek i dopiero po pewnym czasie zauważył, że nie są sami. Niemal pisnął widząc nad sobą wielką bestię, która górowała nad klęczącymi istotami tak znajoma i przerażająca, gdy bezbronnie się w nią wpatrywali.

            Wtedy jednak Lassë otrzymał cios prosto w twarz czymś miękkim, chociaż ciężkim. Cokolwiek to było próbował szybko to strzepnąć z oczu, by uniknąć niespodziewanego ataku, który mógłby go zabić. Spojrzał przelotnie na białą kulkę, która wylądowała na jego kolanach i otwierając szeroko oczy nie mógł powstrzymać pisku.

- Niquis?!

            Drobne oczka patrzące na chłopaka błyszczały, a czerwony języczek polizał jego dłoń. Chłopak porwał drobne zwierzątko w objęcia zapominając całkowicie o wiszącym nad nimi potworze.

Gdyby tylko bard potrafił równie szybko zapominać o niebezpieczeństwie. Trzymając w dłoniach miecz był gotowy do walki, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Tyle, że Griffin przyglądał im się chłodno, uważnie, ale nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, a jedynie spoglądał, słuchał i rzucał swój potężny cień na trójkę przyjaciół. Nic dziwnego, że świat wydawał się walić, kiedy to ogromne cielsko przebijało się przez grubą kopułę z liści i gałęzi.

            Na jedną chwilę Niquis wyrwał się z ciepłego uścisku ramion Lassë i podszedł bliżej do masywnych szponów Griffina. Zamienił się w człowieka trzymając dłoń na ciele bestii, chociaż drżał lekko wyraźnie zaniepokojony, jakby nie był pewny, czy zaraz nie stanie się przekąską dla tego drapieżcy.

- Pomógł mi dostać się tutaj i pozbyć łowcy. – wyjaśnił szybko. – To przyjaciel. Tak sądzę... Nie zjadł mnie, więc...

- To ty nas wtedy śledziłeś. – rzucił nagle bard. – Cały czas byłeś gdzieś w pobliżu, co? Pomogłeś nam z łowcami niewolników i śledziłeś niezauważenie.

            Oczy bestii nie zmieniły wyrazu, kiedy wydała z siebie głośny skrzek, który ani nie potwierdzał, ani nie zaprzeczał słowom mężczyzny za to jej mina, jeśli można było mówić o takowej w tej sytuacji, wydawała się bezlitosna jakby w każdej chwili można było spodziewać się ataku. Jedno kłapnięcie tego wielkiego, ostrego dzioba, a Otsëa straciłby całą rękę, o ile nie głowę. Z istotami pokroju Griffina nie należało zaczynać.

- On chce z nami podróżować. – mruknął jakby nieśmiało Niquis. Wydawał się zastraszony przez to wielkie stworzenie, którego młodzieniec powinien się obawiać, jak wcześniej. Co takiego się stało, że nagle podróżowali razem, stali obok i wydawali się zżyci? Niemożliwe by w jednej chwili strachliwe zwierzątko stało się odważnym bohaterem starającym się stanąć po stronie groźnego wroga swojej rasy. Ani bard, ani też elf nie wierzyli w takie zrządzenie losu, a więc musiało się za tym kryć coś jeszcze.

- Chcesz mi powiedzieć, że zaprosiłeś do grupy tę bestię, która razem ze swoim stadem chciała nas zabić? – bard uśmiechnął się krzywo, jak miał to w zwyczaju przed chorobą. – Akurat teraz, kiedy ja z trudem się poruszam? A może dobrze o tym wiesz i zwyczajnie chcecie się mnie pozbyć? Ustaliliście, że zabijecie mnie, a później podzielicie się tym delikatnym mięsem, co? – tu wskazał na Lassë, który słuchał z niedowierzaniem ich wymiany zdań. W końcu nie sądził by mógł się odzywać, kiedy tak niewiele wiedział o świecie i żyjących na nim rasach. Mimo to miał mieszane uczucia, co do nowego towarzysza. Nie miał przecież pewności, że to ten sam Griffin, który pomógł im w drodze, nawet jeśli Otsëa zdawał się brać to za pewnik.

            Opiekuńcze, silne ramię barda objęło elfa i przycisnęło do ciepłego ciała, jakby nigdy nie było nawet mowy o problemach zdrowotnych i osłabieniu. Z resztą, wydawało się dziwnym, że nagle mężczyzna tak zainteresował się swoim towarzyszem i z taką troską go traktował. Tyle, że po jego ustach błąkał się tak specyficzny uśmiech, że nie dało się ukryć tego, co chodzi po głowie barda. Tym bardziej, kiedy Niquis rzucał mu to wściekłe spojrzenie wyraźnie zazdrosny o elfa. Od raz zamienił się w małe, białe stworzonko i podszedł do przyjaciela ocierając się o jego nogi możliwie najprzymilniej.

- Teraz, kiedy jest Griffin nie będę musiał cię nosić, prawda? – Lassë chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że powiedział coś bardzo niewłaściwego. Zrozumiał to dopiero w chwili, kiedy spojrzał na milczącego mężczyznę, który robił, co w jego mocy by wyrazić swoją opinię na ten temat.

- Jeśli sądzisz, że skorzystam z pomocy tego szczurojada... – wysyczał bardzo wyraźnie nie robiąc sobie nic z tego, że słyszy go główny temat tej konwersacji. – Niech twój futrzak sobie go ujeżdża, a mi zostawi ciebie. Nie podoba mi się nawet pomysł powiększania naszej grupy o tę bestię. Nie wiesz nigdy, kiedy nas zdradzi, albo zeżre!

- Zatrułbym się tobą. – ten obcy głos mógłby zatrząść górami, gdyby rozległ się w jaskiniach pod nimi, podobnie zresztą jak jego właściciel. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał wielki griffin, teraz trójka wędrowców dostrzegła wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o przebarwionej naturalnie skórze, na której żółte pasma rozchodziły się od nasady nosa, odchodziły cienką linią od oka po samo ucho i ginęły pod długimi, białymi włosami, w które wplecione były dwa ciemne pasma. Nos nieznajomego mężczyzny był ostro zakończony, zgrabny, mały, a blask przenikliwie niebieskich oczu niemal wywoływał gęsią skórkę na całym ciele elfa. Najdziwniejsze były jednak uszy griffina, długie i masywniejsze niż u innych ras, pokryte futrem na muszelce i o rogach z drobnych piór.

- Sama twoja obecność jest dla mnie trująca. – odpowiedział poważnie Otsëa, a jego usta ułożyły się w wąską linię.

- Więc będziesz się truł, bo ja nie mam zamiaru ustąpić. Czy to będę za wami chodził tak, jak wcześniej, czy też przyłączę się do was bezpośrednio.

            Żaden z nich nie chciał ustąpić, a ich buzujące w ciałach męskie hormony niemal można było dostrzec gołym okiem.

niedziela, 2 grudnia 2012

34. I wtedy zapadła cisza...

Dziękuję Wam z całego serca za zainteresowanie moim opowiadaniem i komentarze ^^ Postaram się sprawiać Wam jak najwięcej przyjemności moją twórczością xP

 

- Nie przeszkadza ci to, prawda? – głos Otsëa stał się nagle jakby bardziej zmysłowy i drżący, kiedy przemawiał nim cicho zaraz przy uchu elfa. Było oczywiste, że cokolwiek chodziło mu po głowie, nie często miało okazję wydostać się poza skorupę nieprzyjemnego barda, którą Lassë znał tak doskonale. Teraz mężczyzna nie starał się nawet z najmniejszym stopniu ukrywać przed towarzyszem tego, kim był, a może nigdy tego nie robił, a jedynie miał swoje lepsze i gorsze dni? Do jakich zaliczał się wobec tego ten?

- Raczej nie, ale chyba nie do końca rozumiem...

- Mam swoje potrzeby, ty masz swoje, chociaż skrywasz je bardzo dobrze nawet przed sobą. Możemy sobie pomóc. Wiem, że nie brzmi to specjalnie zachęcająco, czy romantycznie, ale przecież niewiele by to zmieniło. Nie jestem zdesperowany. No, może trochę. Ale i tak nie proponowałbym ci niczego gdybyś nie był tym, kim jesteś.

- To znaczy, kim? – elf niewiele rozumiał z tego potoku słów bez konkretnego odniesienia. Patrzył na mężczyznę niepewny, chociaż domyślał się, o co może chodzić. W końcu pojmował pojęcie „bliskości fizycznej”, chociaż nie miał okazji jej doświadczyć.

- Nie ułatwiasz mi niczego. – stwierdził mrukliwie bard, a jego dłoń przesunęła się ciut wyżej, w bardzo delikatne okolice ledwie o kilka cali oddalone od krocza. W tym też miejscu skóra zaczynała robić się wyjątkowo delikatna i miękka. – Lubię cię. – podjął z rozmysłem. – Nawet bardzo. Jesteś kłopotliwy, ale jednak zawdzięczam ci życie. Wiem, że można na tobie polegać, że zależy ci na mnie i również mnie lubisz. To wystarczy żebyś mógł mi pomóc, a ja pomogę wtedy tobie. Chodzi o drobne pieszczoty. – dodał lekko poirytowany brakiem reakcji ze strony Lassë.

- Chodzi ci o dotykanie i takie tam?

- Takie tam, tak. – skinął łagodnie głową. – Więc?

- Zgadzam się. – odparł bez namysłu młody elf, a na jego twarzy pojawił się subtelny rumieniec. Lekko rozsunął nogi, kiedy dłoń barda „podeszła pod bramy” atakując to tak czułe i intymne miejsce poniżej brzucha, gdzie do tej pory nikt poza Lassë nie miał dostępu.

            Elf westchnął głośno nie mogąc powstrzymać dźwięków wyrywających się z jego ust. Zamknął oczy i otworzył je gwałtownie, kiedy jego członek zareagował nieproszony.

- O to chodzi. – uspokoił go Otsëa i łapiąc elfa za rękę położył jego dłoń na swoim kroczu. – Rób to, co ja. – polecił zaczynając pieścić lekko pobudzony członek chłopaka. Poruszał palcami, ściskał, pocierał, lekko drapał. Robił to, co należy, a przynajmniej takie wywierał wrażenie.

            Idąc za tym przykładem elf podjął nieśmiałą próbę odpowiedzi na te dziwne uczucia, jakie właśnie stały się jego udziałem. Nie rozumiał dokładnie, jak to możliwe, że reaguje na barda, ale było w tym coś bardzo, ale to bardzo przyjemnego. W jego dłoni członek Otsëa również się rozrastał, chociaż o wiele pewniej niż jego własny. Nie minęła nawet minuta, a już jego palce nie były w stanie stykać się ze sobą opuszkami. Bard był naprawdę duży, chociaż chłopak nie miał żadnego porównania poza swoim członkiem, którego chciał uznawać za zwyczajnego. Nie sądził przecież by miał między nogami zbyt mało, ale też był przekonany, że nie jest to dużo. Teraz przynajmniej wiedział, że Otsëa rzeczywiście miał w spodniach więcej od niego, a w tej chwili wyjątkowo dużo.

- On powinien być taki wielki? – zapytał nagle, co wywołało niepohamowany atak śmiechu ze strony barda. Przez chwilę Lassë zastanawiał się czy w przypływie tej wesołości mężczyzna nie zrobi mu krzywdy, gdyż jego dłoń nadal znajdowała się na jego kroczu. Szybko przekonał się jednak, że mężczyzna panuje nad sytuacją, a jego pieszczoty przeniosły się dodatkowo na pierś, kiedy drugą dłonią zaczął sprawnie pieścić sutki.

- Jest taki, jaki być powinien. – bard pochylił się nad uchem nagiego elfa i skubnął je lekko zębami. – Nie zjem cię, nie musisz tak się wzdrygać.

- Nie. To nie, dlatego. – odpowiedział szybko chłopak, a jego ciało jeszcze bardziej się naprężyło w sprawnej dłoni Otsëa. Wstydził się, że sam nie może dać z siebie więcej toteż zdwoił wysiłki usiłując jeszcze bardziej powiększyć objętość przyjaciela. Tylko tyle mógł dla niego zrobić, a przynajmniej był przekonany, że tak właśnie jest. – Po prostu... To nowe.

- Nauczę cię wiele nowego. – zabrzmiało niemal, jak groźba, ale wyraz twarzy mężczyzny zdradzał tylko lekkie rozbawienie i podnietę, którą nieodwołalnie czuł, kiedy elf wychodził z siebie by sprawić mu rozkosz. Te drobne dłonie nie tylko z łukiem potrafiły sobie dobrze radzić, chociaż tego na pewno Lassë nie wiedział i wiedzieć nie powinien. Po co rozpraszać go za każdym razem, kiedy sięgnie po swoją broń?

            Bard przysunął się jeszcze bliżej chłopaka niemal stykając się swoim ciałem z jego. Czuł to ciepło bijące od młodzieńczego ciała niedoświadczonego elfa, od jego skóry. Nie potrafił się powstrzymać toteż przylgnął do niego rozkoszując się uczuciem czystej przyjemności, jakie wywołał ten gest. Korzystając z okazji tej bliskości sięgnął ust Lassë wyciskając na nich mocny, pewny pocałunek – inny niż wszystkie dotychczasowe, głębszy niż poprzednie i posiadający dużo większe znaczenie. Tak całował kochanek, nie przyjaciel. Z resztą, jego język wbił się między niestawiające żadnego oporu usta, więc bard wyraził swoją aprobatę przeciągłym mruczeniem. Mógł poczuć, jak żywiołowo zareagował na to elf, jak jego członek stwardniał jeszcze bardziej, a serce biło gwałtownie w piersi.

            Otsëa nie musiał pytać, czy chłopakowi się podoba. Po kilku chwilach miał dowód na swojej dłoni, ale wcale się tym nie przejął. Bez skrępowania położył wilgotne palce na pieszczącej go dłoni elfa i pomógł mu w poruszaniu nią, odpowiednim ściskaniu, czy zwyczajnym masowaniu. Trzeba przyznać, że długo się trzymał zanim jego siła woli osłabła i ustąpiła rozkosznemu orgazmowi, którego przecież pragnął od dawna, a który wstrzymywał, by jak najwięcej uszczknąć z tej chwili.

            Biorąc głęboki oddech, pełen zapach chłopaka, Otsëa położył się na trawie z uśmiechem na twarzy. To mu wystarczało. Nie potrzebował na razie więcej. Już i tak otrzymał coś, czego nie spodziewał się dostać w żadnych okolicznościach. A przecież zaryzykował pytanie. Zapytał i otrzymał pozytywną odpowiedź, a teraz leżał rozluźniony, całkowicie zrelaksowany obok zaskoczonego tym wszystkim chłopaka. Przygarnął go bliżej siebie, pozwolił ułożyć głowę na swojej piersi i bawił się jego włosami delikatnie głaszcząc i drapiąc.

- To było przyjemne. – stwierdził w końcu Lassë, gdy tylko uspokoił oddech. – Nawet dotykanie ciebie.

- To oczywiste. Dotykanie mnie powinno być najprzyjemniejsze. – zażartował, chociaż schlebiało mu, że elf zachwyca się nawet tym, co miał w dłoni. Z resztą, jakiemu mężczyźnie nie sprawiałyby przyjemności tego typu komentarze? Czy nie słynęli z tego, że ich przerośnięte ego pragnęło komplementów kierowanych pod adresem męskości? Pod tym względem rasa nie miała znaczenia. Samiec pozostawał samcem w każdej sytuacji.

- Często to robisz? – zapytał nagle ze sobie właściwą niewinnością chłopak. – Często prosisz o pomoc?

- A kogo miałbym o nią prosić? Od pewnego czasu podróżuję tylko z tobą, a z reguły zwyczajnie nie lubię towarzystwa. Ty jesteś wyjątkiem, tak więc, nie. Nie proszę nikogo by pomagał mi przy zaspokajaniu tych potrzeb. A przynajmniej nikogo poza tobą. Musisz ufać osobie, w której ręce powierzasz tak cenny i delikatny skarb.

            Lassë uniósł głowę i spojrzał w rozbawione, złote oczy barda. Było oczywistym, że żartuje może chcąc przekonać się, czy jego towarzysz, aby na pewno nie uwierzy w tego typu komentarze. I nie uwierzył, chociaż miał wszelkie podstawy by uznać słowa Otsëa za prawdziwe. Nie zdziwiłby się przecież gdyby zazwyczaj ironiczny i niemiły bard okazał się także podrywaczem, który jednym spojrzeniem tych swoich niesamowitych oczu potrafiłby zmusić każdą kobietę do uległości i zaspokajania jego potrzeb płciowych.

- Nie chcę znać szczegółów. – wyznał elf, po czym ziewnął przeciągle i głęboko. Zamrugał kilka razy oczyma i wtulił się w nagą pierś przyjaciela. – Odpocznę, prześpię się, a kiedy będziemy mogli wyruszyć to wtedy zajmiemy się wszystkim. – tłumaczył, jakby było to w ogóle potrzebne, a następnie zamknął oczy pozwalając im odpocząć.

            Ciało Otsëa tak ładnie pachniało, było tak ciepłe i przyjemne, kiedy zastępowało poduszkę, że elf nie mógł oprzeć się senności. Zanim w ogóle to zauważył spał już w najlepsze odpływając do świata tak cienko oddzielonego od rzeczywistości, że pozbawionego marzeń. Chłopak potrzebował tej krótkiej chwili odpoczynku, która miała pomóc mu w regeneracji sił. Bez niej może nie byłby w stanie poprawnie funkcjonować, bądź robiłby głupoty, zataczał się, a może zwyczajnie było to przesadą i nie odczułby nawet braku tych kilkudziesięciu minut?

           

Kiedy ostatnio spał tak dobrze, wstawał tak wypoczęty i czuł, jak rozkosz lenistwa rozpływa się po jego członkach? Wystarczyło, że uchylił powieki, a wróciły do niego wszystkie wspomnienia niedawnych wydarzeń. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie i potarł policzkiem o miękkie ciepło pod sobą. Tyle, że coś mu się nie zgadzało. Coś, co było tym miękkim ciepłem pod całym jego ciałem. Uniósł się na rękach patrząc z góry na barda, który przyjrzał mu się rozbawiony, jakby właśnie wydarzyło się coś niesamowitego.

- Sam na mnie wszedłeś. – od razu podjął się wyjaśnienia. – Byłem zaskoczony, kiedy zacząłeś się wspinać, ale nie mogłem nic zrobić, więc ci na to pozwoliłem. Z resztą, zrzucanie śpiącego nie miałoby sensu. A ty byłeś wyjątkowo lekkim ciężarem.

            Lassë speszył się już nie pierwszy raz tego dnia, ale zamiast zsunąć się z nagiego ciała przyjaciela, które niemal go paliło, wolał zostać jeszcze chwilę. Zastanawiał się przy tym, czy on i bard są teraz kochankami, czy może nic między nimi się nie zmieniło skoro tylko pomagali sobie w rozładowaniu napięcia. Czy elf w ogóle chciał by jego życie zmieniło się w taki sposób akurat teraz, kiedy największego rywala Otsëa nie było w pobliżu? Przecież bard sam mówił, że Niquis jest o niego zazdrosny, a więc może coś w tym było? Tylko czy chłopak naprawdę tego chciał? Związek mógłby tak wiele zmienić, tak wiele zepsuć, a on tak bardzo cieszył się tego, że nie jest sam.

- O czym myślisz? – zaczepił go łapiąc delikatnie za policzki i przykuwając jego spojrzenie złotem swoich oczu. – O niczym przyjemnym, bo nie widzę żebyś się uśmiechał.

- Zastanawiam się, kim właściwie dla siebie jesteśmy. – wyznał z ciężkim westchnieniem elf. Naprawdę nie miał pojęcia, jak wiele zmieniła ta jedna zabawa, na którą sobie pozwolili.

- A chciałbyś żeby coś uległo zmianie? – na to pytanie chłopak pokręcił głową, na co bard przytaknął. – Więc nic nie uległo zmianie, wszystko jest tak samo, jak było. Jesteś moim przyjacielem. Może kimś więcej, ale zawsze tak było, prawda? – kolejne skinienie głową.

            Elf w końcu uśmiechnął się szeroko i mocno wtulił swoje ciało w gorące istnienie barda. Nie rozumiał znaczenia tego wszystkiego, ale z jakiegoś powodu chciał czuć mężczyznę możliwie najbliżej siebie. Wsłuchiwał się w spokojne bicie tego silnego serca, które zdołało przetrwać mimo trucizny wypełniającej żyły. Jak cudownie było oddychać w rytm tych pewnych uderzeń, jaką rozkosz sprawiał oddech słyszany tak blisko ucha i jego ciepłe podmuchy we włosach. Zupełnie jakby Otsëa robił to specjalnie wiedząc, jak wielką może sprawić tym przyjemność chłopakowi.

Przyjemnie opiekuńcza dłoń powoli wpełzła między włosy elfa mierzwiąc je, lekko plącząc, a przede wszystkim pieszcząc skórę głowy.

- Wiesz. – zabrał głos Lassë. – Sądzę, że mój Żywioł chciał żebyś mi pomógł i dlatego przyczynił się do tego byśmy się spotkali. Bez ciebie nie dotarłbym tak daleko, a może wcale nie miałbym okazji wykonać swojego zadania. Teraz tak niewiele dzieli nas od Druida, że na pewno szybko dotrzemy na miejsce i z wiedzą o tym, jak uchronić nas przed wojną. – tym razem to on otrzymał odpowiedź w postaci skinienia, a następnie przesunął się wyżej na ciele barda by sięgnąć warg, które wyraźnie poszukiwały słodyczy i miękkości jego ust. To zadziwiające, że jeden gest mógł tak uzależniać, ale widać nie było w tym nic dziwnego skoro doświadczony, jak sądził, Otsëa nie odzywał się ni słowem racząc go tym, co mógł zaoferować w ten właśnie sposób. Może Niquis jednak zmieni zdanie, co do mężczyzny, kiedy dowie się, jaką troskliwą opiekę zaoferował on elfowi. Lub będzie wściekły, gdy odkryje, co teraz łączy tę dwójkę, którą był zmuszony zostawić.