niedziela, 26 lipca 2015

23. Wspomnienia nadchodzących czasów

Odeszli naprawdę spory kawałek od wioski-pułapki, zanim odważyli się rozbić obóz na dłużej. Wbrew pozorom, nie byli tak pewni siebie, jak mogłoby się początkowo wydawać. Obawiali się bowiem kłopotów, które mogły ciągnąć się za nimi przez długie kilometry, w myśl powiedzenia: „nieszczęścia jak wstęgi przeznaczenia, podążą za tobą bez wytchnienia”.
Nawet Seet-Far zdawał sobie z tego sprawę, toteż odzyskując władzę nad swoim ciałem, nie próbował wyrwać się z prowizorycznych objęć niosącego go na ramieniu smoka. Zresztą, po co miałby to robić, skoro jego pozycja, choć poniżająca, pozwalała mu całym swoim ciałem chłonąć ruchy twardych, sprawnych mięśni Eressëa. Tym samym, chociaż początkowo nie czuł się specjalnie komfortowo w zaistniałej sytuacji, szybko zamienił niepewność i wstyd w odczuwaną w każdej cząsteczce ciała przyjemność.
Niestety smok był daleki od podobnych odczuć i zwyczajnie upuścił mieszańca na ziemię jak worek kartofli, kiedy tylko się zatrzymał. Nie obyło się bez słownej potyczki, którą rozpoczął obolały Seet-Far. Na jego tyłku bez wątpienia miał zagościć ogromny siniec, który będzie bolał nie tylko przy okazji siedzenia, ale nawet zwykłego marszu. Już teraz wyklute z jajka dziecko ifryta i tiikeri odczuwało trudy brutalnego lądowania, masując intensywnie pośladki w nadziei, że siniak rozejdzie się zanim się w ogóle pojawi.
- Mapa. - zażądał smok wyciągając rękę w stronę użalającego się nad sobą chłopaka. W ponurym spojrzeniu nie było ani odrobiny współczucia. - Nie patrz tak na mnie. - prychnął mężczyzna w odpowiedzi na urażone spojrzenie, jakie mu posłano. - Nie jesteś delikatną kobietką, ale facetem z krwi i kości, więc przestań głaskać swój kościsty tyłek i przydaj mi się na coś.
- Czasami mam ochotę cię znienawidzić. - prychnął mieszaniec, ale jego słowa nie wywarły na rozmówcy żadnego wrażenia, więc zrezygnowany wygrzebał mapę ze swojego bagażu.
- Chodź. Zajmę się twoim prawdopodobnym wykwitem na dupsku. - Devi pospieszył z pomocą przyjacielowi. - Połóż się przy moich rzeczach i zsuń spodnie do kolan.
- Chwila! Macie kobietę w drużynie! - Rambë była oburzona, ale chłopak zignorował ją tak, jak wcześniej smok nic sobie nie robił z pretensji mieszańca.
- Przyzwyczajaj się do tego, że podróżujesz z trzema mężczyznami, których tyłki są zaledwie wstępem do tego, co będziesz oglądała przez najbliższe miesiące. - powiedział z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach Devi i uklęknął przy Seet-Farze oceniając swoje szanse w walce z siniakiem.
- Damy ci możliwie jak najwięcej prywatności, ale nawet ja nie obiecam niczego ponadto, co właśnie powiedziałem. - wtrącił się do tej krótkiej sprzeczki między dziewczyną i ich młodym, domorosłym medykiem Eressëa. - Żaden z nas cię nie skrzywdzi, zadbam o to, jeśli będzie taka potrzeba, ale musisz przyzwyczaić się do mało komfortowych warunków. - mówiąc do Rambë, smok odwrócił twarz w taki sposób, by zdrową jej część skierować w stronę dziewczyny, zaś tę zdeformowaną ukryć przed jej wzrokiem. Robił to wprawdzie nieświadomie, ale na pewno nie zmieniłby tego przyzwyczajenia nawet gdyby miał ku temu okazję.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć? - hybryda wprawdzie zauważyła ten gest, ale nie nawiązała do niego. Zamiast tego skupiła się na swojej buńczucznej naturze i małej wojnie, jaką toczyła ze swoimi towarzyszami.
Nie chodziło o to, że czuła się przy nich zagrożona. Wręcz przeciwnie. Doskonale wiedziała, że zrodzony z dawnej magii chłopak, chociaż bezgranicznie irytujący, był osobą godną zaufania, która stanęłaby w jej obronie. Stary smok nie był kimś łatwym do odczytania, ale chwilowo nie wydawał się stanowić zagrożenia, choć należało przyznać, że jego zdeformowana twarz wywoływała nieprzyjemne ciarki na całym ciele dziewczyny. Seet-Far był za to typem głupka, którego zdołałaby pokonać w walce, a przynajmniej tak sądziła, toteż przyjmowała raczej optymistyczne założenia, co do swojego bezpieczeństwa.
- Jestem tak stary, że nie potrafisz tego nawet ogarnąć – w głębokim, ochrypłym głosie smoka brzmiała pewność i odrobina kpiny. - W swoim życiu miałem styczność z większą liczbą samic niż ty widziałaś samców. Naprawdę sądzisz, że jestem napalonym młodzikiem, który próbowałby wpuścić węża do swojego gniazda? Przyznaję, że jesteś atrakcyjna, ale nie schlebiaj sobie za bardzo. Widziałem samice, które zapierały dech w piersiach.
Oj, to ugodziło w dumę biednej dziewczyny, której uroda została właśnie uznana za przeciętną. Może nie dosłownie, ale jednak. Rambë aż poczerwieniała ze złości, ale nie miała okazji wybuchnąć, ponieważ smok, jak gdyby nigdy nic, zmienił temat wyznaczając dalszą drogę ich wędrówki.
- Będziemy trzymać się z daleka od dawnych ludzkich osad. - zwrócił się do wszystkich uznając temat kobiecości i chuci za zamknięty. - Odstąpimy od tej reguły tylko jeśli będziemy tego naprawdę potrzebować. Na początek spróbujemy się zbliżyć do jakiegoś źródła świeżej wody. Póki go nie znajdziemy, będziemy korzystać z tej, którą znajdziemy pod ziemią. - smok wskazał nową trasę wędrówki hybrydzie, a następnie podszedł także do dwójki zajętych sobą towarzyszy, by i oni mieli pełną świadomość tego, którędy będą zmierzać do celu.
Eressëa przyjrzał się dokładniej temu, jak sprawnie palce Deviego podróżowały po ciele wyeksponowanego po części Seet-Fara. Przeniósł swoje czujne, niełatwe do odczytania spojrzenie na twarz chłopaka, który wyczuwając to, odpowiedział niemo tym samym. W tej jednej chwili rozumieli się bez słów, czego raczej nie można było powiedzieć o dwójce mieszańców, toteż smok znowu zabrał głos.
- Musimy się lepiej poznać. Zapamiętać swoje mocne i słabe strony, aby później dopełniać się w walce. Ile jeszcze zajmie ci nakładanie maści na ten blady tyłek? - zwrócił się do najbardziej interesującej go osoby ich drużyny, do Deviego.
- Jest gotowy. Możemy walczyć.
Tym zapewnieniem chłopak upewnił smoka w przekonaniu, że jest kimś kogo warto mieć po swojej stronie, co wywołało uśmiech na sinych wargach mężczyzny.
Devi podniósł się z klęczek, a jego ciało zaczęło pokrywać się lśniącą zbroją. Zawijasy na skroniach poruszyły się i zawirowały gwałtownie, kiedy chłopak sięgnął do rogów ujmując je mocno i pociągając, dzięki czemu dwie szpady pojawiły się jakby znikąd.
To sprawiło, że smok uśmiechnął się jeszcze szerzej. Devi był nastawiony na poważną walkę, toteż odsunęli się od umownego terenu obozu i stając naprzeciwko siebie przygotowali się do ataku. Devi stając w rozkroku z opuszczoną nisko bronią, zaś Eressëa w niedbałej pozycji pewnego siebie drapieżnika. Jego dłonie zamieniły się w szpony, zęby w ostre kły, zaś kość ogonowa rozrosła się formując gruby, pokryty twardą łuską ogon.
Bez jednego słowa, bez zbędnego gestu, smok zrobił wypad do przodu, a ogon świsnął w powietrzu, kiedy mężczyzna wykonał obrót. Devi zdołał jednak na czas zablokować cios i odepchnął od siebie wijącą się część gadziego ciała, która mogła nie tylko gruchotać kości, ale także odcinać kończyny, jeśli tylko nabrałaby odpowiedniej prędkości. Ta walka na pewno nie należała do równych, ale chłopak nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. Wykorzystał chwilę, jaką dało mu odepchnięcie ogona i doskoczył do przeciwnika wykonując w powietrzu wypad. Nie miał szans dosięgnąć smoka, ale ustawiona w obronny geście druga ze szpad miała większe pole manewru, kiedy przeciwnik lekceważąco usunął się z drogi wycelowanej w niego broni. Mając jednak do czynienia z kimś naprawdę biegłym w walce, Devi nie był nawet bliski chociażby muśnięcia smoczej skóry. Odskoczył więc w tył ledwie jego stopy spoczęły na ziemi i zrobił głęboki skłon, co pozwoliło mu uniknąć ponownie sunącego w jego stronę ogona. Już w następnej chwili Eressëa zaatakował szponami, co dało chłopakowi większe pole manewru, ponieważ jego szpady mogły wywalczyć mu pewną przewagę, gdyby tylko nie chodziło o potężnego gada, ale o jakąkolwiek inną rasę. Chłopak okazał się jednak mieć asa w rękawie. Uśmiechnął się przebiegle i gwałtownie odsunął się zginając się w ukłonie, który poruszył jego pokrytymi żelaznymi pierścieniami długimi włosami. Plecionki przesunęły się boleśnie po twarzy smoka, który zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Devi wykorzystał zdobytą przewagę i uderzył rękojeściami w brzuch smoka, gdyż bliska odległość nie pozwalała na zadanie ciosu ostrzem szpady. Niestety, jego tryumf nie trwał długo, ponieważ zaraz potem otrzymał cios ogonem w żebra, jako że teraz już nie był w stanie usunąć się na czas i uniknąć go bardziej lub mniej sprawnie. Mimo wszystko zyskał w oczach smoka, który z aprobatą pokiwał głową i znowu przyjął pozycję, od której zaczęło się to starcie. Chłopak poszedł więc za jego przykładem uspokajając oddech i bijące szybciej serce.
Ich sparing składał się z jednej jeszcze walki, którą i tym razem wygrał smok, ale Devi nie był zawiedziony, jako że ponownie udowodnił na ile go stać i wykazał się pomysłowością, zwinnością oraz siłą, które byłyby niezbędne w przypadku walki na śmierć i życie.
To jedno starcie było jednak zaledwie wstępem do serii walk, jakie mieli odbyć między sobą. Smok chciał widzieć ich wszystkich w akcji, tak jak oni mieli przyglądać się jemu. Zmiana przeciwnika oznaczała bowiem zmianę taktyki i sposobu walki, a każdy taki szczegół mógłby być bezcenny w późniejszym czasie, kiedy to będą musieli dopełniać się podczas starcia ze wspólnym wrogiem.
Do kolejnego sparingu Eressëa wyznaczył Rambë oraz Seet-Fara. Musiał wykorzystać fakt, że mieszaniec był jeszcze w stanie się ruszać, a maść złagodziła ból jego tyłka. Zresztą, tych dwoje bez wątpienia potrzebowało rozładować negatywne emocje, które dało się w nich wyczuć na odległość.
Dziewczyna zaatakowała bez szczególnego przygotowania, bez najmniejszego ostrzeżenia. Chciała się wyżyć i było to widać w jej gwałtownych, nieskładnych ruchach nastawionych na pozbycie się napięcia. Zbyt mocno zaciskała dłoń na swoim sztylecie, zbyt wiele siły wkładała w pchnięcie, które traciło ostatecznie na impecie i nie mogło sięgnąć celu. Jej przeciwnik reagował zupełnie inaczej niż ona. Początkowe zaskoczenie szybko minęło i teraz Seet-Far był w stanie bez problemu blokować jej ciosy. Przyjął postawę pasywną, która skupiała się tylko na obronie. Unikał ciosów, blokował je. Nie było potrzeby aby miał wykorzystywać umiejętności i dary płynące z urodzenia, z krwi wypełniającej jego żyły po brzegi.
- Nie, nie, nie! To nie ma sensu. - smok przerwał im, przepędzając machnięciem ręki. - To ma być walka na poważnie, a nie zabawa kocicy z kociątkiem! Seet-Far, zmierzysz się ze mną! - machnął rękoma, jakby otrzepywał je z kropel wody, co sprawiło że przemieniły się w smocze szpony aż po nasadę ramion, zaś łuski pięły się po szyi do szczęki. Eressëa warknął i kłapnął zębami, które już były ostrymi jak brzytwy kłami. Zaatakował, kiedy upewnił się, że mieszaniec rozumie powagę sytuacji. Nie bawił się już w smaganie przeciwnika ogonem, ale od razu skrócił dzielący ich dystans i postawił na walkę z bliska, która w pełni umożliwiała mu wykorzystanie siły ramion i ostrych szponów.
Tym razem chłopak nie mógł ograniczać się wyłącznie do obrony, jako że ciosy były naprawdę potężne i niewiele brakowało, by kilka razy przedarły się przez jego płomienną tarczę stworzoną w ostatniej niemal chwili. Mieszaniec zaczerpnął pokaźny łyk mocy z płynącej w nim krwi ifryta, co sprawiło, że jego ciało zamieniło się w rozgrzaną powłokę, której dotknięcie groziło poważnym poparzeniem.
Smok raczej nie musiał się tego obawiać, ale i on nie mógł przejść obojętnie obok naturalnej mocy ognia drzemiącej w chłopaku. Tym razem utrzymał więc pewien dystans i wykorzystał ogon, którym smagał rozgrzane, twarde ciało ciskającego w niego płomiennymi strzałami mieszańca. Trzy bolesne, chłoszczące ciosy w policzek sprawiły, że ciało Seet-Fara zaczęło się deformować i rozrastać. W przeciągu chwili przed smokiem stał w pełni rozwinięty płonący tiikeri, który zwinnie i szybko rzucił się na Eressëa. Niestety zanim wielka bestia dopadła swoją ofiarę, z cichym „puff” zamieniła się w niewielką kulką płomieni o słodkim pyszczku i płonących, długich uszkach, która skołowanym spojrzeniem patrzyła na swojego przeciwnika oraz stojących w bezpiecznej odległości towarzyszy.
To najwyraźniej oznaczało koniec tego starcia, ponieważ smok ryknął śmiechem zginając się w pół. Jego głośny, zachrypnięty śmiech był czymś niemal nienaturalnym i zaskakującym, ale rysy spiętej dotąd twarzy rozjaśniły się i złagodniały. Nawet wszystkie smocze atrybuty rozpłynęły się, jakby wcale ich nie było, kiedy mężczyzna obejmował ramionami brzuch. Jego wesołość była zaraźliwa i sprawiła, że nawet Rambë zaczęła chichotać. Urażony w tej chwili Seet-Far był nie lada zabawny, kiedy jego pyszczek zmarszczył się w niezadowoleniu, a otaczające go płomienie przygasły rozwiewając się w ciemnej chmurce dymu.
- Jeśli Czempioni Pradawnych Żywiołów mają poczucie humoru to nie będą mieli z tobą szans. - wydusił z siebie smok, kiedy tylko był w stanie złapać oddech, ale po pierwszej fali śmiechu przyszła kolejna.
Trzeba było przyznać, że poważny prezentował się znakomicie, ale jego roześmiana twarz mogła rozmiękczyć nie jedne kolana. Nawet stopiona połowa twarzy wydawała się gładsza i nie tak szpetna, a chłodne spojrzenie jasnych oczu wydawało się nieomal ciepłe. Chcąc lub nie, mieszaniec coś jednak osiągnął i nie mógł być zawiedziony wynikiem swojej walki. Jakby na to nie patrzeć, jako jedyny zdołał doprowadzić smoka do śmiechu, a to spore osiągnięcia, jak na tak krótką znajomość.

niedziela, 12 lipca 2015

22. Wspomnienia nadchodzących czasów

Droga do celu jest jak rzeka, która wypływa nieśmiało ze źródła, z czasem nabiera pewności siebie, ale wciąż po prostu płynie swoim własnym tempem. Wodospad uznałby je za nudne i śmieszne, nabijałby się swoim gwałtownym huczącym pędem, ale rzeka zignorowałaby jego przytyki, nie próbowałaby się z nim ścigać. Jej tempo jest niezmienne, ustalone przez nią samą i jedynie świat zewnętrzny zmusza ją by coś zmieniła, dostosowała się do sytuacji. Nie przyspiesza sama z siebie, nie zmienia biegu, ale pozwala się popychać burzy i ulewie, rozczłonkowuje się, gdy napotka na swojej drodze przeszkodę, zmuszona szuka nowej ścieżki wiodącej ku miejscu przeznaczenia.
I taka była ich rozpoczęta dopiero podróż. Spokojna, dostosowana do możliwości i posiadanej wiedzy na temat terenu. Tak jak rzeka nie zmieniała tempa z własnej woli, tak i oni nie planowali tego robić. Na swojej drodze mieli natknąć się na cztery przeszkody, z którymi będą musieli się zmierzyć, co może kosztować ich życie, a których pokonanie ocali miliony. Czy powinni więc bezmyślnie pędzić narażając się na kłopoty? Czyż ich zobowiązaniem nie była troska o siebie, jako narzędzi w rękach Żywiołów? Nie należeli już do siebie, ale do potężnej czwórki panującej nad porządkiem świata.
Droga, którą obrali nie była dla nich żadnym wyzwaniem. Bez najmniejszych przeszkód podążali w wyznaczonym przez siebie kierunku, z łatwością zdobywali pożywienie, nocą nie wystawiali nawet straży, mając pewność, że nic im nie grozi. Gdyby wszystko było tak łatwe, jak pierwszy tydzień, mieliby pewność, że wykonają powierzone im zadania bez najmniejszych nawet problemów.
Coś zaczęło się jednak zmieniać, kiedy znaleźli się w pobliżu ukrytej w dolinie dawnej ludzkiej osady. Powietrze wydawało się gęstsze, chociaż suche i palące, ptaki zdawały się śpiewać ciszej niż dotychczas, brakowało unoszących się w powietrzu owadów, choć przecież dostrzegali w oddali wciąż kwitnące sady owocowe.
- Co to za zapach? - Rambë, która miała ciche dni za sobą, ale wciąż była małomówna, odezwała się teraz pchana ciekawością.
- Jedzenie? - Seet-Far powęszył w powietrzu, a w jego głosie dało się wyczuć nadzieję.
- Litości. - mruknął do siebie smok, ale w dużej mierze zignorował komentarz mieszańca. Teraz to on węszył koncentrując się na zapachach, które unosiły się w powietrzu. Były niepokojące, bliżej nieokreślone, chociaż miały w sobie coś pobudzającego apetyt. Jakby spalone, ale doprawione przesadnie mięso, które właśnie wyjęto z kamiennego pieca.
- Mięta. - mruknął rozmarzony potomek tiikeri, kiedy w końcu zaczął naprawdę kojarzyć zapachy pobudzające do pracy jego ślinianki.
Eressëa mógłby przysiąc, że pośród wyczuwanych przez niego ziół nie ma mięty, ale nie wydawało mu się to istotne. Ważniejsze były wnioski, jakie wyciągnął.
- Osada musi być zamieszkana.
- Ja nie czuję nic. - Devi już od dłuższej chwili wysilał swój węch, ale nie był w stanie wyczuć zupełnie nic, co chociaż trochę przypominałoby zapach jedzenia. Spojrzał pytająco na dziewczynę, która wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, co to za zapach. - sprostowała. - Ale na pewno coś czuję.
- Powinniśmy ominąć osadę. - uznał Devi, który nie chciał natknąć się na nikogo dla dobra ich wyprawy. Jakakolwiek Rasa nie mieszkałaby w tym miejscu, było pewne, że nie przyjmie ich z otwartymi ramionami. Czasy idealnego pokoju dobiegły końca i teraz atak mógł nadejść z każdej strony. Nie chodziło o dominację, zemstę czy terytorium, ale o instynkt i odwiecznych wrogów, względem których nienawiść podsycała sama Natura.
- Nie, wręcz przeciwnie. Powinniśmy tam iść i uzupełnić zapasy, póki mamy ku temu okazję. - pierwszy raz Seet-Far mówił sensownie, a to na pewno było tym bardziej niepokojące.
- To nie są ludzie, którzy wezmą cię za kupca i nie zaczną być podejrzliwi. - prychnął na przyjaciela Devi. - Jesteśmy też zbyt daleko od jakichkolwiek większych miasta, gdzie różnorodność Ras jest w cenie.
- Daj spokój, przesadzasz! Nikt już nie patrzy na to jak dawniej! Teraz jeżeli chcesz trzymać się wśród swoich, zajmujesz swoje legowisko, a nie osadę, miasto czy wioskę.
- Sprawdźmy to, zanim podejmiemy ostateczną decyzję. - zaproponowała Rambë – Zawsze będziemy mogli się wycofać.
Kiedy smok zgodził się z jej opinią, Devi był na przegranej pozycji. Nie miał najmniejszych szans na obronę swoich racji, toteż zrezygnował z dalszego ciągnięcia tej dyskusji. Poddał się woli większości i chociaż bardzo niezadowolony i zaniepokojony, to jednak posłuszny udał się za towarzyszami w stronę sadu, za którym ukryta była pełna tajemnic wioska.
Im bliżej podchodzili, tym intensywniejsze stawały się zapachy, które ich tam przywiodły, a jednak zrodzony z dawnej magii chłopak w dalszym ciągu nic nie czuł, jakby jeden z jego zmysłów nagle zaczął go zawodzić. Delikatne złote żyłki pokrywające jego skroń i bok głowy zaczęły wić się niespokojnie jak węszące zagrożenie węże. Z każdym krokiem na ciele chłopaka pojawiały się kolejne fragmenty chroniącej go zbroi, zaś swędzenie w miejscu zetknięcia rogów ze skórą oznaczało pełną gotowość jego oręża.
Także ciało Rambë zareagowało na zdenerwowanie wywołane bojową transformacją chłopaka. Jej jasna skóra stwardniała, co dało się zauważyć po zmianie w rytmie kołysania się jej piersi. Wprawdzie była teraz bezpieczna, ale nie czuła się z tego powodu ani trochę lepiej.
- Tam, widzę dym! - Seet-Far wskazał palcem miejsce, w którym niebo przecinała jasna wstęga. Podążyli w tamtym kierunku kuszeni pięknymi owocami wypełniającymi korony drzew w sadzie. Smok zabronił im jednak bardzo wyraźnie zrywać czegokolwiek, za co Devi był mu bardzo wdzięczny. Doskonale wiedział, że jego nadpobudliwy przyjaciel chęcią rzuciłby się na najbliższe drzewo i wypełnił swoją torbę po same brzegi rumianymi owocami. To mogłoby się jednak nie spodobać nowym właścicielom sadu, nie wspominając już o innych mogących wypływać z tego tytułu zagrożeniach.
Niewielka, do połowy zniszczona wioska wydawała się opustoszała. Tylko jeden dom nosił znamiona zamieszkania i był nim ten, z którego pochodziły wyczuwalne już na odległość wonie. Drzwi domostwa były szeroko otwarte, a ze środka dochodziły subtelne odgłosy krzątaniny.
Podróżni zajrzeli ostrożnie do środka nie przekraczając jednak progu.
- Przepraszam, przebyliśmy długą drogę i szukamy miejsca by móc choć na chwilę odpocząć. - Seet-Far wziął na siebie obowiązek rozmowy i poinformowania mieszkańców o ich obecności. - Czy możemy liczyć na waszą gościnę?
Wpatrywali się w nagle jakby opustoszałe wnętrze, gdzie nad paleniskiem w wielkim kotle gotowało się to, co wydzielało ten przyjemny i pobudzający apetyt zapach, który przywiódł ich do wioski. Nagle ich uszu doszedł szeleszczący, cichy głos, zaś w izbie coś się poruszyło.
- Zapraszam – wydały się brzmieć nie do końca zrozumiałe słowa, a w drzwiach pojawiła się bardzo wysuszona, stara kobieta. Czyżby wioskowa wiedźma, która jako jedyna ocalała z masakry, jakiej zgotowano ludziom przed wiekami? Jeśli ocalała, musiała mieć moc wystarczająco wielką, by ją oszczędzono.
Za nią pojawiły się jeszcze dwa równie stare i wychudzone oblicza. Trzy wiekowe siostry, jak łatwo było się domyślić. Niskie, przygarbione, o twarzach tak pomarszczonych, że nie sposób domyślić się jak wyglądały za młodu. Ich ledwie otwarte oczy nie miały tęczówek lub te były tak wyblakłe, e nie sposób było ich dostrzec, nie wspominając już o ich kolorze. Rzadkie, siwe włosy wszystkich trzech upięte były w wygodne, misternie układane koki, zaś na odzienie składały się stare, poniszczone miejscami szmaty.
- Dzień dobry. - Zagadnął bezpośrednio do kobiet Seet-Far. - Nie chcemy zakłócać niczyjego spokoju, ale zapach mamy za sobą naprawdę długą drogę i jeszcze dłuższą przed sobą, więc bylibyśmy zobowiązani, gdyby udzieliły nam panie gościny. Potrzebujemy też pożywienia, z sadów należących do pań.
- Wejdźcie. - powiedziała krótko i cicho druga z kobiet. Wszystkie trzy usunęły się w głąb izby robiąc przejście. Niezwykle zadowolony z takiego stanu rzeczy Seet-Far ruszył przodem, a za nim podążył Eressëa,, dalej Rambë i na samym końcu jeszcze bardziej podejrzliwy Devi.
Jedna z suchych, kruchych kobiet podczłapała do kociołka i porwała za chochlę nalewając przybyszom zawiesistej, wonnej zupy. Bez słowa położyła ją przed nimi, kiedy tylko zajęli miejsca przy wyciosanym z drzewa stole. Wydawały się niegroźne i uczynne, jakby często witały u siebie nieznanych przybyszów.
- Nadal nic nie czuję. - szepnął do swoich towarzyszy Devi, który obwąchiwał uważnie talerz z posiłkiem. - Nie powinniśmy tego jeść.
- Przesadzasz! - syknął na niego mieszaniec, który już zanurzył łyżkę w zawiesistej zupie i z zadowoleniem rozpromieniającym twarz wsunął ją do ust. - Jest wyśmienita. - skwitował z entuzjazmem pokonując ręką drogę od talerza do ust.
Devi spojrzał błagalnie na smoka mając nadzieję, że przynajmniej on wykaże się większy rozsądkiem. Można przyjąć, że rzeczywiście tak było, ponieważ Eressëa przyglądał się wyczekująco Seet-Farowi, jakby czekał na to, co dalej się z nim stanie. Chłopak nie padł jednak trupem, co musiało oznaczać, że podany przez staruszki posiłek jest zupełnie bezpieczny.
Rambë spoglądała to na Deviego, który nadal nie był przekonany, co do gościnności staruszek, to na mieszańca kończącego już swoją porcję. Zanim jednak ostatni łyk zniknął w jego ustach, dłoń chłopaka opadła bezwładnie na stół, a łyżka wypadła mu spomiędzy palców. Jego ciało zaczęło zsuwać się z krzesła, jakby życie już z niego uciekło, ale jego rozbiegane, wystraszone spojrzenie dowodziło tego, że Seet-Far wciąż jeszcze żył, choć jego ciało zostało sparaliżowane i nie było zdolne do najmniejszego ruchu, poza zwykłymi funkcjami życiowymi.
Devi zerwał się na równe nogi, a wraz z nim wystraszona Rambë. Oboje sięgnęli po broń i tylko smok pozostał na swoim miejscu obserwując staruchy, które zaczęły się zmieniać. Pomarszczona skóra wygładziła się, nogi skręciły tworząc jedną, grubą spiralę, zaś głowy dzieląc się na pół okazały się wielkimi, usianymi iglastymi zębami paszczami.
Przed wciąż pełną sił trójką wybrańców stanęły trzy krwiożercze rośliny o purpurowych łodygach, zielonych ostrych jak brzytwy liściach oraz niezwykle niebezpiecznych szczękach kształtem przypominających kielichy.
- Mówiłem, że coś tu nie gra! - rzucił zdenerwowany Devi, zaciskając mocno dłonie na rękojeściach swoich szpad. Wiedział z czym ma do czynienia, toteż nie obawiał się o życie Seet-Fara, jeśli tylko zdoła uchronić jego bezwładne, sparaliżowane jadem ciało przed pożarciem.
Drosery dzięki niezwykle rozwiniętej iluzji obejmującej nade wszystko zapach, wabiły swoje ofiary i kusiły swoim jadem, który paraliżował nieświadome zagrożenia istoty ułatwiając spożycie i trawienie wciąż żywego, choć bezwładnego mięsa.
Że też nie wpadł na to wcześniej! Przecież wszystko to było tak oczywiste!
- Schowajcie broń. - polecił nagle Eressëa, który w końcu podniósł się na równe nogi i z rozmachem rzucił pełnym jadu talerzem w dotąd spokojne, ale badające ich zachowanie rośliny. - Możemy walczyć zwykłą bronią, ale to nic nie da. Mogą zaatakować jadem o wiele sprawniej, niż nam się wydaje, nie wspominając już o zagrożeniu płynącym z niesprawnie zadanego ciosu.
- Więc co chcesz zrobić? - Rambë nie panikowała, ale jej głos i tak wydawał się piskliwy.
- Mam pewien pomysł, ale zabierzcie stąd tego skończonego osła. Nie chciałbym przypadkiem go zabić, a to możliwe, jeśli będzie się plątał pod nogami. Wyjdźcie z nim na zewnątrz i uważajcie na siebie!
Dwójka jego towarzyszy nie protestowała, chociaż Devi był zmuszony kilka razy interweniować jednym ze swoich rogów. Odciął atakującej roślinie kilka liści patrząc jak z ran wypływa zielona krew.
W tym czasie smok przesuwał się w stronę wyjścia za nimi, by odgrodzić rośliną dostęp do swoich towarzyszy, kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz. Eressëa nabrał powietrza w płuca i uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyło, że rośliny sięgnęły swoimi parzącymi, pokrytymi jadem liśćmi w jego stronę, a wypuścił powietrze wraz z płomieniami ognia, które momentalnie przylgnęły do drewnianych powierzchni budynku oraz mebli. Rośliny na pewno odczuły uderzenie gorąca, które odparowywało z nich wodę, jednak ukorzenione głęboko nie były w stanie uniknąć ognia. Smok poruszył głową by ogień dostał się do wszystkich zakamarków budynku i dopiero mając pewność, że ani jedno ziarno Drosery nie zdoła ocaleć, wycofał się tyłem. Uskoczył, kiedy płonąca intensywnie gałąź rośliny wystrzeliła z płomieni w jego stronę, ale czujny i gotowy do pomocy Devi odciął ją przy samych drzwiach. Pozbawioną życiodajnych soków czerpanych z ziemi, ogień strawił ją w okamgnieniu.
- Zabierzmy go i wynosimy się. - oświadczył ostro smok i zarzucił sobie na plecy bezwładne ciało Seet-Fara. - Tylko straciliśmy czas. Owoce też do niczego się nie nadają. - wskazał głową na sad, który usychał nienaturalnie szybko. Najwyraźniej drzewa czerpały życie z tego samego trującego źródła, co Drosera i teraz umierały wraz z nią.
Eressëa uszczypnął znajdujący się obok jego twarzy tyłek mieszańca odzyskując nagle humor.
- Może jednak nic straconego. Przynajmniej jedno z nas zapełniło żołądek. - jego głos ociekał uszczypliwością i biedny Seet-Far zapewne wolałby nie mieć świadomości tego, że po raz kolejny stał się obiektem kpin, na które w pełni zasłużył.

środa, 8 lipca 2015

Ważne pytanie!

pytanie

CZY BYLIBYŚCIE ZAINTERESOWANI KUPNEM KSIĄŻKI "I WTEDY ZAPADŁA CISZA..." W WERSJI POPRAWIONEJ I UROZMAICONEJ DODATKOWYMI ROZDZIAŁAMI/ONESHOTAMI?

niedziela, 5 lipca 2015

21. Wspomnienia nadchodzących czasów

Zanim ich ciała zregenerowały się po ostatnich dniach intensywnej wędrówki oraz ekstremalnych skokach adrenaliny, słońce stało już wysoko na niebie. Wprawdzie nie było jeszcze za późno by wyruszyć w drogę, jednakże nie mając pojęcia, gdzie skierować kroki, wspólnie postanowili odwlec podróż i zaplanować przynajmniej jej pierwszy etap.
Naturalną koleją rzeczy to Eressëa, jako najstarszy i najbardziej doświadczony, stał się odpowiedzialny za ich nie do końca rozgarniętą gromadkę. Jeszcze do niedawna był nieprzyjaznym, wzbudzającym respekt i strach samotnikiem, a teraz skończył jako lider nierozgarniętych dzieciaków. Że też musiał doświadczać tego wątpliwego zaszczytu.
- Naszym pierwszym przeciwnikiem będzie Czempion Pradawnej Wody. - zaczął od rzeczy oczywistych. - Wiemy, a przynajmniej powinniśmy wiedzieć, gdzie go szukać i na tym musimy się skupić.
- Tak? - nie najbystrzejszy Seet-Far potwierdził miną i słowami stan swojego ubogiego w intelekt umysłu.
- Wiedziałem, że jesteś przyćmiony, ale żeby aż do tego stopnia...
- Żywioły udzieliły nam wskazówek. - wszedł smokowi w słowo Devi, wyjaśniając koledze sytuację, choć przecież wydawała się być oczywista. - Słowa, które do nas powiedziały były właśnie wskazówkami. Pierwsza z nich należała do ciebie. - chłopak spojrzał na Rambë wyczekująco, podobnie jak dwójka jego towarzyszy.
- Hę? - dziewczyna wyglądała jak wystraszone, zaszczute zwierzę. Było jasne, że nie pamięta ani słowa z tego, co powiedziała do niej Woda.
Eressëa pomasował skronie powolnymi, kolistymi ruchami, wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze niespokojnie z płuc. Nigdy nie był cierpliwy, ale teraz czuł, że albo będzie nad tym ciężko pracował, albo zabije dwie hybrydy, z którymi przyszło mu się zbratać.
- Tam, gdzie syrena błaga o przebaczenie, marynarza, którego sprzedała głębinie, tam, gdzie każda muszla ma znacznie, gdzie życie wodospadem wspomnień płynie. - wyrecytował znużonym głosem smok. - To nasz pierwszy cel.
Dziewczynie nie spodobał się ton, jakim się do niej zwracał Eressëa, co podziałało na nią jak smagnięciem biczem. Wyprostowała się jak struna, zmarszczyła w niezadowoleniu brwi i spojrzała na niego jakby miała do czynienia z wyjątkowo paskudnym robakiem.
- Musimy wypłynąć w morze, to raczej oczywiste. - powiedziała z wyjątkową pewnością siebie.
- Morze jest rozległe. - zauważył rozsądnie Devi – Musimy znać bardziej szczegółowe dane. W przeciwnym razie nigdy nie znajdziemy właściwego miejsca.
- A więc musimy znaleźć syreny i miejsce, w którym zabijają marynarzy. - włączył się do dyskusji skarcony wcześniej Seet-Far.
- Mapa. - zażądał smok wyciągając dłoń w stronę nierozgarniętego chłopaka, któremu zajęło chwilę zrozumienie, czego się od niego oczekuje. W końcu jednak zareagował i wygrzebał ze swojego tobołka niezbędny im w tamtej chwili przedmiot.
Eressëa rozwinął mapę na ziemi i zatoczył palcem łuk wskazując długą linię brzegową, która znaczyła miejsce bezpośredniego zetknięcia się dwóch żywiołów.
- Żyję na tym świecie już bardzo długo, ale o syrenach słyszałem niewiele i nigdy żadnej nie widziałem. Wiem tylko, że uwielbiały kusić ludzi, ponieważ oni nie potrafili się przed nimi bronić. Miejsce, którego szukamy może być więc wszędzie.
- Niekoniecznie. - Devi uśmiechnął się przepraszająco do smoka. - Wspomniałeś o ich uwielbieniu do ludzi, a to przypomniało mi historie, które opowiadano między ludźmi. Jestem pewien, że chodzi o to miejsce, ale musicie wiedzieć, że ludzie dzielili się na tych, którzy lubili różnorodne seksualne przygody i takich, których one brzydziły, ponieważ wyznawali czystość ludzkiej krwi. Nie wiem więc na ile cokolwiek z tego będzie prawdziwe, ale to nasz jedyny trop. W każdym razie, słyszałem kiedyś opowieść o młodym, ale doświadczonym marynarzu, który wypłynął w długą podróż na statku handlowym. Droga wiodła przez rafy zamieszkiwane przez syreny. Tak jak statek musiał unikać raf, tak załoga była zmuszona uważać na syreny. Znaleźli więc sposób aby nie wpaść w ich sidła, ale to tylko je rozwścieczyło i to do tego stopnia, że wywołały sztorm, który pomógł im przewrócić łódź. Ostała się tylko garstka żeglarzy, którzy uratowali się znajdując schronienie na Widmowej Wyspie. Pewnego dnia chłopak poszedł na ryby i wtedy natknął się na młodą ciekawską syrenę, która po raz pierwszy widziała człowieka. Oboje byli sobą zafascynowani, zaczęli więc rozmawiać, poznawać się bliżej. Podobno zrodziła się między nimi nawet miłość, ale oboje rozumieli, że nie mogą być razem. Jakiś czas później ocalali marynarze ukończyli budowę niewielkiej łodzi, którą planowali wydostać się z wyspy i znaleźć jakąś zamieszkaną, gdzie wsiedliby na statek wracający na stały ląd. Młodzieniec popłynął z nimi, a syrena trzymając się z daleka śledziła ich poczynania. Wtedy zaczęło się w niej rodzić pragnienie, które stanowi część jestestwa jej rasy - niezaspokojona żądza zabijania. - Devi wziął głęboki, uspokajający oddech i kontynuował. - Syrena chociaż kochała młodego marynarza, uległa pokusie i wywróciła łódź. Morze pochłonęło wszystkich, włącznie z chłopakiem, którego dusza zasiliła Wyspę Płaczących Muszli.
- Dlaczego syreny chcą topić ludzi? - pytanie to nie dawało Seet-Farowi spokoju, toteż chciał poznać odpowiedź mimo karcącego spojrzenia smoka.
- Podobno syreny lubią parzyć się z topielcami. - Devi wzruszył ramionami – Nigdy mnie to specjalnie nie interesowało.
- Fuj.
- Seet-Farze, zostaw swoje niezwykle budujące i pomocne przemyślenia dla siebie. Nie mamy na to czasu. - skarcił go Eressëa. - Wiesz, o które rafy chodzi? - zwrócił się do Deviego, którego uznał za jedyny wartościowy nabytek w drużynie.
- Na Morzu Kapryśnych Niewiast. Pamiętam tylko tyle, ponieważ rozumiałem skąd wzięła się ta nazwa. Więcej będę w stanie powiedzieć, kiedy zdobędziemy rozleglejszą mapę.
- A więc na wschód. - smok skinął głową.
- To było proste! - stwierdził zadowolony nie wiadomo z czego pół ifryt-pół tiikeri, czym sprawił, że nawet Devi wywrócił oczyma.
- To nie koniec. Było przecież więcej! - Rambë była niezadowolona z tego, co osiągnęli. - Coś o śmierci i w ogóle.
- To nie jest teraz istotne. - ukrócił to smok. - Najpierw musimy dotrzeć we właściwe miejsce. Posilcie się suchym prowiantem i ruszamy. Bez dyskusji. - dodał z naciskiem mierząc dziewczynę nieznoszącym sprzeciwu, gniewnym spojrzeniem. Był jedynym, który dokładnie pamiętał słowa Żywiołów, chociaż nie mógł mieć pewności, czy coś z tego nie zostało także w głowie Deviego. Zdążył już jednak zauważyć, że Rambë i Devi nie przepadają za sobą, toteż dziewczyna nie ugnie się na tyle, by drążyć przepowiednię, która nagle tak zaczęła ją interesować. On tymczasem nie miał na to czasu. Musiał zająć się tym, co naprawdę ważne.
Chociaż słuchanie rozkazów nie leżało w naturze Rambë i Seet-Fara, jak na razie nie buntowali się przeciwko nim. Byli za to gotowi zareagować później, jeśli Eressëa będzie sobie zbyt często na to pozwalał. Tylko Devi wydawał się nie robić sobie nic z faktu, że ktoś kieruje jego krokami. Był najdoroślejszy z trójki młodych, a zarazem najbardziej przystosowany do życia w stadzie. Stanowił więc najlepsze oparcie dla wiekowego już i bardzo doświadczonego smoka, który zwykł rozkoszować się samotnością. Wspólnie stanowili silny fundament misji, w przeciwieństwie do rozkapryszonej i dosłownie różnej od siebie jak ogień i woda dwójki mieszańców.
Smok wykorzystał chwilę spokoju, jaką sobie zapewnił i skupił się na mapie. Jeśli mieli wyruszyć w drogę, musieli znać najbezpieczniejsze ścieżki. One nie zmieniały się od wieków, czego nie można było powiedzieć o wioskach, w których dawniej mieszkali ludzie. Część z nich zaadaptowano na potrzeby Ras, ale wiele zostało porzuconych. Zdarzały się także nawiedzane przez duchy osady, których mieszkańcy zginęli okropną śmiercią, zaś ich dusze z takich czy innych powodów pozostały związane z miejscem, gdzie rozłożyły się ich materialne ciała. Te wioski należały do najbardziej niebezpiecznych, ponieważ żądne zemsty duchy miały wystarczająco dużo siły, by skrzywdzić żywą osobę w przeciągu kilku chwil.
Zmieniony przez magię starego Żywiołu chłopak przysiadł się do smoka oferując mu plaster solonego mięsa oraz suchara. Z jego twarzy nie można było wyczytać niczego poza zwyczajną życzliwością i prostotą ducha. Chociaż Eressëa nie przepadał za towarzystwem, zaakceptował obecność Deviego i chociaż odmówił poczęstunku, przyjął pomoc przy planowaniu tego etapu ich podróży.
Tak szybka akceptacja nie podobała się jednak Seet-Farowi, który czuł wzbierającą w nim zazdrość. Nie podejrzewał przyjaciela o jakiekolwiek plany związane ze smokiem, ale bezsprzecznie wolałby zająć jego miejsce i przydać się na coś więcej, niż tylko sposób wyżycia się. Jak na razie nie mógł chyba liczyć na nic więcej ponad to, co już otrzymał, toteż przełknął wszystkie gorzkie w smaku uczucia, jakie zaczęły rodzić się w jego wnętrzu. Problem tkwił jednak w tym, że pragnął w końcu czuć się kimś wartościowym, ale nie miał pojęcia w jaki sposób mógłby na to zasłużyć. Deviemu wszystko przychodziło z taką łatwością, podczas gdy on z trudem zachowywał pozory pewności siebie i beztroski.
- Oddaję. - smok wyrwał go z zamyślenia, a jego intensywne spojrzenie wydawało się pozwalać mu na odczytywanie myśli mieszańca. - Pilnuj jej, chociaż sam nie wiem czy powinienem się o to martwić, czy nie, skoro nawet zapominasz, że ją nosisz. - powiedział zaczepnie wręczając chłopakowi mapę, po czym rzucił rozkazujące - Ruszamy!

Drogę przez ostre brzytwy traw pokonali w objęciach smoczych szponów, kiedy Eressëa przybrał swój zwierzęcy kształt aby zaoszczędzić na czasie, energii i problemach, jakie znowu mogłyby wyniknąć z przypadkowego upadku lub głupiego zadrapania. Po tym, jak musiał interweniować w drodze na miejsce spotkania w Wierzbowym Gaju, nie chciał ryzykować powtórki. Dla większego dobra schował dumę głęboko na dnie świadomości i użyczył swoich skrzydeł towarzyszącej mu trójce. Nie planował tego jednak powtarzać, a oni zdawali się doskonale to rozumieć, ponieważ nikomu nie przyszło do głowy nawet pytać o możliwość dalszego lotu.
Polegali więc na swoich nogach, które do tej pory nie najgorzej spełniały swoje zadanie. Przed nimi rozciągała się wizja bardzo długiej i niezwykle żmudnej wędrówki, a każda przebyta marszem godzina stanowiła niezastąpioną okazję do zahartowania się przed naprawdę trudnymi odcinkami.