niedziela, 26 kwietnia 2015

13. Wspomnienia nadchodzących czasów

Devi i Jean-Michael

Im dłużej wędrowali, tym trudniejsza stawała się ich droga. Uczęszczane częściej ścieżki już dawno zostawili za sobą i teraz musieli przedzierać się z trudem przez gęste lasy, rwące rzeki, wspinać się na sporych rozmiarów kamieniste pagórki by później schodzić stromymi zboczami w dół i znowu zagłębiać się w las. Pogoda z reguły im sprzyjała, chociaż bywały dni tak koszmarne, że z rozkoszą obaj zawróciliby i nie brnęli dalej przez gęste błoto, w które zamieniała się ziemia. Uroki życia w drodze przywodziły jednak wspomnienia, które sprawiały, że nie poddawali się wątpliwościom i chociaż nie bez szemrania, to bez wątpienia zmierzali do wciąż oddalonego celu.
W tej chwili Jean-Michael przeklinał jednak los za to, że zmusił go do karkołomnej wyprawy ze swoim podopiecznym. Nie bez problemu wdrapywał się na stromą, porośniętą gęsto lasem górę, którą byli zmuszeni pokonać górą. Jego ciało nie było już tak giętkie jak dawniej, mięśnie były skurczone, kości zamieniły się w metalowe pręty. Nie był stary, ale na pewno zasiedział się przez te słodkie wieki spokoju.
Devi przyglądał mu się już z samego szczytu wzniesienia i próbował stłumić uśmiech. Nie chciał urazić opiekuna, ale nie było to wcale takie proste, kiedy patrzył na ten perlący się na czole mężczyzny pot, zgarbione plecy, brudne dłonie, którymi Jean-Michael podpierał się często pokonując nowe przeszkody.
- Sapiesz tak głośno, że musiałeś już obudzić wszystkie żyjące w tym lesie trolle. - nie mógł powstrzymać się od komentarza.
- Zamilcz, niewdzięczny dzieciaku! - sapnął mag, który wprawdzie zaklęciami oczyszczał sobie drogę, ale nadal miał pewne trudności z pokonaniem niektórych przeszkód. Niemniej jednak, był już niemal na szczycie, co stanowiło zauważalną pociechę. - To, że masz teraz w sobie wiele z kozicy albo koziorożca nie daje ci prawa do nabijania się ze mnie!
- Ależ ja się wcale nie nabijam! - niemal roześmiał się Devi i wyciągnął dłoń by pomóc opiekunowi postawić te ostatnie kroki w drodze ku górze.
Jean-Michael spojrzał nieufnie na wyciągniętą w jego stronę rękę, ale chwycił ją mocno i pozwolił się wciągnąć chłopakowi na płaski szczyt, na którym musiał odpocząć przed dalszą drogą.
- Mam nauczkę na przyszłość, żeby tyle nie siedzieć nad zwojami i lekami, ale częściej się ruszać. - zauważył mężczyzna siadając na trawie i od razu czując się lepiej niż jeszcze przed chwilą. - Wszystko mnie boli, a na to magia nie pomoże w należyty sposób. Jestem skazany na cierpienie, ból i udrękę drogi.
- Sam wybrałeś taki a nie inny los. - przypomniał mu chłopak, który wyjmując ze swoich zapasów suchar oraz plaster suszonego mięsa podał je swojemu mentorowi. - Trzymaj, będzie ci łatwiej odzyskać siły.
Mag spojrzał na chłopaka, ale nie odezwał się ani słowem. Doskonale wiedział, że bez porządnego posiłku nie postąpi więcej ani kroku, toteż z ulgą przyjął ofertę. Widać naprawdę się już zestarzał.
- Rozleniwiłeś się a nie zestarzałeś. - jak się okazało, powiedział to na głos, więc Devi nie omieszkał odpowiedzieć. - Jak zwyczajny mężczyzna po ślubie, a nie wielki mag. Wstydź się! Jeśli tego nie zmienisz, wrócę do domu do pokrytego kurzem starca, a nie do pełnego życia i energii mężczyzny w kwiecie wieku. Pamiętaj, że mnie nie będzie, a więc sam będziesz zmuszony o siebie zadbać. - chłopak udzielał reprymendy swojemu opiekunowi, który korzystał z chwilowego postoju i powoli rozkoszował się jadłem, którego mu brakowało jeszcze przed chwilą.
- Skąd w ogóle pewność, że będziesz chciał do mnie wrócić? - zapytał, ale szybko pojął, że pytanie nie zabrzmiało właściwie, więc dodał. - Do tej nudnej, małej wioski, w której nic się nie działo.
- Nie odpowiem na twoje bezsensowne pytanie, którym mnie tylko irytujesz. - stwierdził z przekąsem chłopak i prychnął magowi w twarz. Devi potrafił być nie tylko uparty, ale także bardzo dumny, jak w tej chwili, kiedy siedząc obok mężczyzny na trawie, każdym mięśniem twarzy dawał do zrozumienia, że czuje się urażony. Jean-Michael nie pociągnął więc tematu, ale postanowił udać, że pytanie wcale nie padło. Nie miał innego wyjścia, a powrót na szlak pomógł mu w porzuceniu w niepamięć wątpliwości, które zawsze drażniły chłopca.
Schodząc z góry w porośniętą gęstym lasem dolinę, zauważyli jak dalece ciemniejsze wydawało się w tym miejscu otoczenie. Nie było słychać żadnych ptaków, nie dostrzegli ani jednego żywego stworzenia. Zupełnie jakby zagłębiali się w krainę umarłych. To im się nie podobało, ponieważ życie oznaczało bezpieczeństwo, zaś cisza była w lesie jednoznaczna z zagrożeniem. Coś czaiło się w mroku. Byli tego pewni, chociaż nie mieli pojęcia, co takiego skrywał ten las. Mieli wrażenie, że w oddali między drzewami spoglądają na nich blade twarze o pustych oczach, ale wiedzieli, że to tylko złudzenie. To nie białe postaci wyglądające zza pni stanowiły zagrożenie, ponieważ ich zapewne nawet tam nie było. A może jednak? Może to dusze zmarłych czaiły się w ciemnościach pragnąc ich zguby?
- Tylko mi nie mów, że się boisz. - westchnął ciężko Devi, kiedy popatrzył na twarz swojego opiekuna.
- Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie masz?! - obruszył się mag, ale ciarki przeszły mu po plecach, a twarz zbladła. Pospiesznie rzucił zaklęcie otaczając ich ochronną barierą i usłyszał nieprzyjemny odgłos czegoś, co odbiło się od niewidzialnej osłony. Przeczucie go nie zawiodło, ale niepokój stał się większy. - Błagam, tylko nie to. Błagam, tylko nie to! - zaczął jęczeć do siebie błagalnie i spojrzał w górę nad ich głowy. Szczękał zębami, jakby było mu potwornie zimno, chociaż temperatura była raczej wysoka.
Jego zachowanie sprawiło, że Devi myślał o najgorszym. Znał mężczyznę doskonale i wiedział, jakie myśli musiały wywołać u niego taki stan. Chłopak powiódł więc spojrzeniem w tę samą stronę, co mężczyzna i usłyszał jego głośne, piskliwe jak u kobiety:
- Kurwa jego mać! - wyrażające irytację, strach i bezsilność.
Zaraz znad wyczarowanej przez maga bariery spoglądało na nich grono paskudnych czerwonych oczu, które przypominały owadzie jajeczka pośród okropnej, twardej już z wyglądu sierści, o ile to można było nazwać tym mianem, w co wędrowcy szczerze wątpili. Poniżej tego okropnego siedliska paskudztwa ziała czarna dziura otoczona przez ociekające jadem żuwaczki. Włochate, okropne odnóża próbowały przebić się do środka magicznego bąbla.
Jean-Michael pisnął kolejny raz i spojrzał pospiesznie w dół pod nogi. Drżał na całym ciele i walczył ze łzami, a jego bariera stała się jeszcze twardsza i grubsza niż poprzednio. Trudem stał na nogach i Devi doskonale wiedział, czym było to spowodowane. Jego opiekun panicznie bał się pająków. Na widok małego paskudztwa w domu dostawał białej gorączki, a teraz wydawał się małym, bezbronnym dzieckiem, które stanęło twarzą w twarz z najgorszym koszmarem. Fakt, że mag nadal trzymał się na nogach i nie spanikował może nawet popuszczając w spodnie był dowodem jego ogromnego samozaparcia, ale nie było wiadome, jak długo utrzyma się ten stan. Mag w każdej chwili mógł stracić panowanie nad sobą. Ty bardziej, jeśli uświadomi sobie, że te białe postaci, które wydawało mu się, że widzi, były w rzeczywistości ofiarami rozpuszczanymi powoli przez kokon pajęczych sieci.
- Zabiję go i... - zaoferował chłopak, ale mag przerwał mu słabym, zdławionym strachem głosem.
- To ich siedzisko. Jest ich tutaj pełno. Są młode i dlatego jeszcze nie rozpełzły się na wszystkie strony, ale to na pewno nie skończy się na jednym.
- Zabiję je wszystkie dla ciebie... - tym razem to nie mężczyzna przerwał jego wypowiedź, ale kobiecy krzyk. Najwyraźniej nie tylko oni wpadli w pułapkę starego lasu. W takiej sytuacji Devi był rozdarty. Czy powinien biec na pomoc kobiecie w potrzebie, czy zostać z magiem, który tak potwornie bał się pająków, a teraz był niemal niezdolny do ruchu z powodu przerażenia wywołanego pojawieniem się w jaskini lwa.
Oddech Jean-Michaela był urywany, ciężki, znajdował się z pewnością o krok od śmierci, kiedy próbujący dostać się do wnętrza magicznego jajka pająk poruszył się, zaś mag dostrzegł cienisty ruch odnóży.
- Wysadź go! - odezwał się nagle Devi i złapał swojego opiekuna za twarz. - Wysadź go i pobiegniemy za krzykiem kobiety.
- Nie... Nie! To może być pułapka! - zdołał powiedzieć w miarę składnie mężczyzna. - One to potrafią! Samica... Matka! Ona ma kobiecą połowę ciała i tak wabi mężczyzn.
- Przekonamy się i uciekniemy, jeśli to pułapka. Zaufaj mi! - chłopak rozumiał, że może właśnie chce wpakować najdroższą sobie osobę w niezłe tarapaty, ale rozumiał także, że kiedy strach zniknie, mag nie będzie potrafił sobie wybaczyć, że nie upewnili się, co do źródła krzyku. Wycisnął więc gwałtowny, mocny pocałunek na ustach Jean-Michaela i w ten sposób jakoś dotarł do świadomości spanikowanego mężczyzny. - Wysadź go! - krzyknął mu w twarz spoglądając przy tym głęboko w oczy.
I stało się. Zanim mag o tym dobrze pomyślał, zielona flegma spłynęła po ich osłonie, a cząsteczki czarnego, włochatego ciała wraz z nią. Devi nie mógł zaprzeczyć, że poszło lepiej niż się spodziewał, ale nie miał czasu na rozczulanie się nad mocą swojego opiekuna. Zamiast tego przerzucił go sobie przez ramię, jakby ten nic nie ważył i biegiem ruszył w stronę, z której jeszcze przed chwilą dochodziły krzyki.
Na początku myślał, że naprawdę dał się złapać w beznadziejną pułapkę, ale wtedy zobaczył wierzgającą, wciąganą na drzewo młodą kobietę, której ciało i usta były skrępowane pajęczymi sieciami. Zaraz pod nią jakiś mężczyzna walczył z trzema pająkami, ale nie było nawet czasu by określić jak mu idzie.
- Wypuść mnie! - krzyknął do maga, którego posadził na ziemi. - Wypuść mnie i znowu zarzuć ochronę na siebie! - zdjął przez głowę koszulę i rozerwał ją tworząc prowizoryczny bandaż, którym zasłonił Jean-Michaelowi oczy. - Nie będziesz na nie patrzył, ale będziesz bezpieczny w swojej osłonie. - powiedział pospiesznie starając się znowu dotrzeć do zdjętego strachem umysłu. Jakoś mu się to udało, chociaż musiał na siłę przeciskać się przez niewielki otwór z takim trudem zrobiony przez maga. Na arachnofobię nie było lekarstwa, więc chłopak nie miał mu tego za złe.
Wystarczyło jednak, że się wyczołgał, a od razu sięgnął do głowy po swoje rogi, które złapał i pociągnął. Wyjmując dwie szable wyskoczył wysoko w powietrze i przeciął białe, grube pajęczyny, którymi była skrępowana dziewczyna, a następnie złapał ją w locie na dół i postawił na ziemi. Ruszył na pomoc mężczyźnie, który właśnie zamieniał się w białą larwę pajęczyn. Wyciął w nich otwór, zaatakował jednego z gigantycznych pająków i z trudem uniknął trafienia trującym kwasem w twarz, kiedy bestia postanowiła go zabić ze względu na trzymaną w rękach broń.
Pająk, który zachodził go właśnie od tyłu padł na ziemię poszatkowany na drobne kawałeczki, kiedy pojmany do niedawna mężczyzna wyczołgał się z kokonu. Spojrzeli na siebie z Devim naprawdę zdziwieni, ale nie mieli czasu na pogaduchy. Musieli się bronić, a poczwar przybywało z każdą chwilą. W dodatku musieli mieć na uwadze wystraszoną tym wszystkim dziewczynę siedzącą pod drzewem, w miejscu, w którym zostawił ją mieszaniec.
- Mam pomysł. - rzucił szybko młodzieniec i biegiem zbliżył się do ochronnej bariery maga. - Jean, na piątej! 200 metrów od ciebie! Wysadzaj! - zaczął wydawać polecenia, a posłuszny mężczyzna wykonywał je wszystkie. Nie widząc swoich przerażających przeciwników było mu łatwiej skupić myśli i działać. Devi stał się więc oczyma swojego opiekuna i kierował jego mocą za pomocą słów. Wysadzali pająki jednego po drugim, ale moc maga nie była niewyczerpana. Tym bardziej, kiedy strach zjadł jej tak dużo. Musieli się stamtąd wydostać i to szybko.
- Pod barierę, szybko! - tym razem pokierował dwójką spotkanych przed chwilą nieszczęśników. Przekonał Jean-Michaela do współpracy i chwilowego opuszczenia magicznej osłony, zabił trzy znajdujące się najbliżej pająki, a następnie pomógł od niedawna nieprzytomnej z przejęcia kobiecie wcisnąć się do otworu bariery przed jej towarzyszem. Kiedy wszyscy czworo byli względnie bezpieczni, ruszył na przedzie w stronę, z której przyszli. Musieli się stamtąd jak najszybciej wydostać i zagoić rany.
- Nie widzieliśmy się już od wieków. - zauważył nawet nie draśnięty mężczyzna, który właśnie zdzierał z odzieży ostatnie części lepkiej sieci.
- To prawda, ale nic się nie zmieniłeś. - odparł Devi, a Jean-Michael zsunął z oczu opaskę.
- Łowca Smoków. - zauważył.
- Później powspominamy! Teraz czas stąd wiać! - zarządził chłopak i rzucił tylko pospieszne spojrzenie na młodą, piękną dziewczynę, która towarzyszyła łowcy w jego wyprawie. Mieli na głowie znowu pojawiające się pająki, więc nie czekając dłużej, ruszyli w stronę prawdopodobnego wyjścia z lasu. Pająki nie lubiły światła słonecznego, więc było ono jedyną nadzieją na pozbycie się wielonożnego pościgu i problemów.

niedziela, 12 kwietnia 2015

12. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa i Seet-Far
Pięknie! Tylko tego mu brakowało. Eressëa patrzył na nieprzytomnego chłopaka ze złością, niechęcią, niemal obrzydzeniem, a wszystko dlatego, że nienawidził sytuacji, kiedy to był zmuszony podejmować decyzje mogące zaważyć na jego dalszym losie. Jeden wybór i wszystko potoczy się właściwie lub rozleci jak słabo osadzone na gałęzi gniazdo w czasie burzy.
- Będę tego żałował. - mruknął i przeczesał dłonią swoje bardzo jasne włosy. Przypadkiem dotknął zoranej skóry twarzy, co przypomniało mu o tym, jak paskudny widok musiał ujrzeć chłopak – bestię gotową by zabić. Ale i tak zemdlał poddając się bez walki woli mężczyzny. Instynktu samozachowawczego brat, to było już pewne. Ile ktoś taki może przetrwać sam w lesie?
Smok odrzucił jednak te nieprowadzące do niczego rozważania i, na przekór samemu sobie, postanowił pomóc przygłupiemu najwyraźniej młodzieńcowi. W tym celu opuścił niedoszłe miejsce zbrodni, złapał leżącego za nogi i odciągnął bezceremonialnie poza legowisko. Z tobołem ciągniętym za sobą, wrócił pod drzewo, w którym ukrył swoje rzeczy i usiadł obok nieprzytomnego chłopaka, któremu przyglądał się z ciekawością, nieufnością i niezadowoleniem.
Chłopak obudził się w jakiś czas później i gwałtownie odsunął od intruza, który mógł już zrobić z nim wszystko od zabicia począwszy, a na gwałcie kończąc. Ocenił szybko sytuację i odetchnął z ulgą. Był cały, zdrowy, a przede wszystkim żywy, co niestety nie zmieniało faktu, że ten stan rzeczy mógł się szybko skończyć.
Mierzyli się wzrokiem przez pewien czas i czuli wyraźnie, że między nimi coś się unosi, jakby niewidzialna mgiełka, łącząca ich nić przeznaczenia, nagłe uczucie.
„Przystojny” zauważył w myślach Ifryt.
„Niebezpieczny” podświadomość podszepnęła smokowi.
- Kim jesteś i czego chcesz?! - powiedzieli do siebie jednocześnie. Rozbudziło to zainteresowanie Seet-Fara nieznajomym oraz wzmogło czujność i nieufność Eressëa.
- Podróżnym. - Ifryt uległ pod naporem morderczego wzroku nieznajomego. Przesunął szybko spojrzeniem po zeszpeconej stronie jego twarzy i skupił się znowu na tych intensywnie przyglądających mu się, hipnotyzujących oczach. - Mieszańcem, Ifrytem i tiikeri, wybrańcem ognia. Mam wymieniać dalej? Może w pewnym momencie coś ci to powie.
Młody, nieopierzony i buńczuczny. Smok miał zamiar pozbyć się tej jego niezachwianej pewności siebie, która tak bardzo go irytowała, mimo że dopiero przed chwilą poznał chłopaka. Niestety, coś o wiele ważniejszego i niepokojącego wiązało się ze słowami chłopaka.
- Wybrańcem? - zapytał z przekąsem.
- Tak. Moje życie będzie częścią legendy. Hm..., ale widzę, że i ty masz z tym coś wspólnego. Nie wyśmiewasz mnie, nie szukasz podstępu, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Kim więc jesteś ty?
- Czempionem Powietrza. - przyznał smok z niechęcią, ale sam wiedział, że kłamstwa nie miałyby najmniejszego sensu. Obaj czuli tę więź, której smok wolałby uniknąć.
Mierzyli się teraz wzrokiem intensywniej, oceniali swoje możliwości, mocne i słabe strony.
- Proponuję rozejm i wspólną drogę. - odezwał się mieszaniec. Pamiętał niechętne opowieści ojca o jego doświadczeniach z czasów ostatniej Wojny Ras. To wtedy poznał elfa imieniem Lassë, który stał się jego towarzyszem i, jak domyślił się chłopak, pierwszą miłością. - Zmierzamy w miejsce, gdzie wśród wierzb czekają na nas inni wybrańcy. Przed nami długa droga, a razem będzie bezpieczniej i raźniej. - na te ostatnie słowa smok uniósł wysoko brew po zdrowej stronie twarzy. - Nie znoszę dobrze nudy związanej z podróżowaniem, a i tak będziemy deptać sobie po piętach. Zresztą, widziałem cię nago, a takie doświadczenia łączą. - chłopak z pewnym żalem musiał stwierdzić, że jego prawdopodobny towarzysz drogi ubrał się już całkowicie i zasłonił przed światem swoje idealnie wyrzeźbione, naznaczone bliznami i stopioną skórą ciało. - Czy teraz dowiem się czegoś więcej o tobie? Ja mam na imię Seet-Far i pochodzę z obrzeży pustyni.
- Nie ufam ci. - otrzymał chłodną odpowiedź. - Ale widać nie mam wyjścia, jak tylko wyruszyć z tobą. - wiedział doskonale, że ten dziwaczny chłopak śledziłby go krok w krok i nie dałby się łatwo zgubić. Tym bardziej, że podróżowali w tym samym kierunku, a ich los i tak splecie się prędzej czy później. - Eressëa. - rzucił od niechcenia.
- Samotność? To chyba nietypowe imię. - zauważył chłopak, co świadczyło o tym, że był dobrze wyedukowany.
- Jedyne jakie mam, więc jeśli ci nie pasuje...
- Nie, nie! Jest dobrze! - Seet-Far uśmiechnął się szeroko. Sam siebie nie rozumiał. Zazwyczaj nie był tak beztroski, ale najwidoczniej obecność osoby o podobnym do niego przeznaczeniu robiła swoje i wydobywała z niego cechy, którymi odznaczał się jako dziecko, a które stłamsiła macocha.
- Uściślijmy. Nie lubię gadania, narzekania, prób zaprzyjaźnienia się. Poza tym, przeszkodziłeś mi w posiłku, a jestem bardzo głodny i potrzebuję świeżego mięsa, więc...
- Zdobędę dla ciebie mięso! - zaoferował od razu chłopak. Czy on zawsze tak nadskakiwał innym? - Zostań tutaj i daj mi udowodnić, że się do czegoś nadaję! Będzie szybko, bezkrwawo i sam się przekonasz, że twoje życie będzie ze mną łatwiejsze! - mieszaniec pognał w las zanim smok zdążył powiedzieć, co myśli o podobnym układzie, a musiał przyznać, że miał co do tego bardzo złe przeczucia. Nigdy dotąd nie spotkał mieszańca, który łączyłby w sobie krew Ifryta i tiikeri. Czy ten dzieciak wiedział w ogóle z kim ma do czynienia? Czy zdawał sobie sprawę z tego, że smoki dawniej zjadały tiikeri i rozkoszowały się ich delikatnym mięsem? Najwyraźniej jednak krew pustynnego ludu ognia była w nim silniejsza lub młodzian zwyczajnie był głupi.
A jednak pojawił się stosunkowo szybko z martwymi, przypalonymi przepiórkami w dłoniach. To powiedziało Eressëa wiele o sposobie, w jaki walczył chłopak. Używał swoich mocy ognia i najwyraźniej uznał, że trzy ptaki wystarczą. Smok nie chciał rozwiewać jego nadziei. W końcu rzeczywiście nie potrzebował wiele surowego mięsa naraz, chociaż gdyby miał wybierać, wolałby jednak napełnić żołądek po brzegi.
- Czy ty w ogóle wiesz kim jestem? - zapytał mimochodem odbierając od chłopaka ptaki, które zaczął oskubywać z przypalonych piór, które miejscami oparły się żywiołowi.
- Smokiem, a coś nie tak? - spojrzenie węgielkowych oczu było czyste i szczere, chociaż czaił się w nim jakiś mrok.
- Nie, nic. - zaprzeczył mężczyzna i w ciszy kontynuował swoja pracę. Czuł na sobie uważne spojrzenie chłopaka, które nie odstępowało go na krok. To było irytujące, ale upominanie mieszańca nie miałoby najmniejszego sensu. Było w nim coś dziwnego, niepokojącego i niebezpiecznego. Nie miał niestety pojęcia, z czym wiązało się to przeczucie, a ono mogło być zawodne. Nawet smoki nie były przecież nieomylne.
Uniósł wzrok znad patroszonego ptaka i spojrzał głęboko w te ciemne tęczówki, które odrobinę pojaśniały, jakby wypalały się od środka w chwilach podniecenia. Seet-Far był mieszańcem pod każdym względem. Nawet jego charakter wydawał się zmieniać, jakby jego dwie strony walczyły we krwi o dominację. Smutek i energiczna radość, niepewność i samolubna niemal pewność siebie. Jaki naprawdę był ten chłopak?
Tym czasem myśli młodziana płynęły w podobnym kierunku, chociaż ich celem był smok. Po tym, jak Seet-Far ocenił już zewnętrzną powłokę nowego towarzysza, włącznie z dokładnym przestudiowaniem ukrytej w znacznej części za grzywką blizny, skupił się na ocenie dopiero odkrywanego wnętrza smoka. Już samo jego imię wiele o nim mówiło. Samotność. A więc był samotny, ale czy z winy blizn, czy może coś innego wydarzyło się w jego życiu? Skąd w ogóle miał tak rozległe znamiona? Wyglądał na dojrzałego mężczyznę, a więc swoje musiał przeżyć, może nawet przez dobrych kilkadziesiąt wieków. Mimo wszystko, mimo tego chłodu i nieprzyjaznego nastawienia, nieufności graniczącej z niechęcią, wydawał się kimś ciepłym, zdolnym do czułości. Może taka była prawda, a może Seet-Far wmawiał to sobie, ponieważ nie miałby nic przeciwko spędzeniu nocy z tym smokiem. Czy to jego wina, że z czasem spaczył umysł i teraz wszystkich dzielił na dwie główne kategorie, których wyznacznikiem był jego członek?
- W jaki sposób odniosłeś tak rozległe obrażenia? - zapytał zanim pomyślał. Pytanie jednak padło i nie było już sposobu by je cofnąć. Zresztą, nawet tego nie chciał.
Kolejny raz od kiedy się spotkali ich spojrzenia krzyżowały się, siłowały.
- To nie twój interes, ale jeśli naprawdę chcesz wiedzieć to powiej ci. Tak w najlepszym wypadku kończy ten, którego zdradzi Żywioł. Po wykonaniu tej misji możesz wyglądać podobnie, gorzej lub nawet umrzeć. Jak podoba ci się taka odpowiedź? Jest prawdziwa w każdym calu. - to zakończyło możliwą konwersację.
Mieszaniec już w tej chwili czuł, że wie aż za wiele. Nigdy nie myślał o Żywiołach w kategoriach dobra i zła, a przynajmniej nie o tych, którym służył ten świat. Najwidoczniej jednak inni mieli okazję na własnej skórze przekonać się, kim są ci, którzy trzymają wszystko w garści. Czuł, że coś zostało mu właśnie odebrane, stracił jakąś część swojej niewinności, kiedy poznał odpowiedź na pytanie zadane z czystej ciekawości. Żywioły mogły zdradzać. Tego się nie spodziewał. Wydawały się przecież stałe, nieporuszone i pewne, jak podtrzymujący wszechświat byczy bogowie.
- Radzę ci o tym nie myśleć. - przez szalejące, pędzące w zastraszającym tempie myśli przedarł się głos smoka – To nie ma sensu, a może kosztować cię wiele. Jeśli upadną twoje filary wiary, będziesz skazany na szaleństwo i śmierć.
- Więc... więc jak ty to robisz? - znowu pytanie, na które pewnie nie chciał znać odpowiedzi.
- Szukam śmierci. - padły słowa potwierdzające założenia mieszańca.
Eressëa przyglądał mu się teraz bardzo uważnie. Widział każde drgnięcie mięśnia jego twarzy i całego ciała. Rozumiał, co teraz przeżywa ten młody chłopak. Kiedyś, wiele wieków temu, również był tak niewinny, mimo że nigdy by się do tego nie przyznał.
- Więc... - zaczął Seet-Far, ale smok przerwał mu momentalnie.
- Więc daj mi zjeść w spokoju.
- A tak, przepraszam. - mieszaniec zamilkł pokornie, ale jego wzrok utkwiony był w smoku tak intensywnie, że ciężko było nazwać ten posiłek „spokojnym”. Mężczyzna starał się jednak nie zwracać na niego uwagi. Zaczął od odgryzienia ptakom głów i zaczął posilać się świeżym, jeszcze krwawym mięsem. Kątem oka zaobserwował, że chłopak wzdrygnął się, co było raczej naturalny odruchem jeśli nie nawykło się do podobnego widoku.
Mężczyzna czuł, jak nowa energia przepływa przez jego ciało. Opuszki palców łaskotały go, ogień płonął w gardle, miał nawet wrażenie, że u ramion wyrosły mu skrzydła, które posiadał w smoczej formie. W przeciągu jednej chwili odzyskał utracone siły i poczuł, że jego ciało znowu robi się niezwyciężone.
Niedługo później wyruszyli w dalszą drogę już wspólnie. Początkowo milczeli, co sprawiało, że obaj czuli się trochę niepewnie, chociaż smok zdołał szybko zapomnieć o tym, że nie podróżuje już sam. Widać od bardzo dawna nie miał nikogo do towarzystwa. Zdecydowanie inaczej było z Seet-Farem, który chociaż samotny, zawsze był otaczany przez innych. Nic więc dziwnego, że to właśnie on znowu zaczął nagabywać smoka chcąc usilnie poznać go bliżej. Nie chodziło już nawet o fizyczny pociąg, który czuł, nie chodziło o splecione ze sobą losy. Mieszaniec czuł potrzebę stworzenia swojego własnego, małego stada. Nie chodziło jednak o społeczności, w jakich żyli teraz, ale o grupę, jaką byli podczas Wojny Ras. Na dobre i na złe, nawet jeśli na chwilę, nawet jeśli się rozejdą. Wtedy mógłby odczuć prawdziwe spełnienie, mógłby zaszyć się w jakiejś dziczy i do końca swoich dni wspominać tamte odległe dzieje, kiedy to był częścią czegoś większego, czegoś wspaniałego.
W końcu padło pytanie, które nurtowało smoka już od dłuższego czasu, a które nie mogło pozostawać dłużej niewypowiedziane.
- Ile masz lat? - spojrzał na chłopaka, który speszył się i zdenerwował, a ciemne pręgi na jego twarzy nabrały intensywniejszej barwy.
- Urodziłem się na niedługo przed ostatnią Wojną Ras. - przyznał.
- Tak myślałem. - smok skinął głową – Tamta wojna zrodziła wielu mieszańców. - przyznał – Była krótka, łagodna, ale oczyściła ten świat z ludzkiej zarazy i dała początek mieszańcom takim jak ty. - nie mógł tego by mu dokuczyć, ale by uświadomić chłopakowi coś istotnego. W tym świecie bycie mieszańcem nie było już niczym nowym. Stawało się powoli czymś tak normalnym jak przynależność rasowa, której mieszańcom brakowało.
- A jak stary jesteś ty?
- Jak stary? - powtórzył z przekąsem Eressëa, który najwyraźniej wcale nie czuł się tak staro, jak chciał się czuć. - Bardzo stary. Tak stary, że jestem bez wątpienia najbardziej wiekową osobą, jaką kiedykolwiek spotkałeś na swojej drodze. Przeżyłem Pierwszą Wojnę Ras. - przyznał się i patrzył, jak oczy chłopaka stają się wielkie, okrągłe i pełne nieudawanego zaskoczenia. - Wybrańcy tak łatwo nie umierają. Nawet jeśli chcą umrzeć. - podsumował pustym, beznamiętnym głosem.

niedziela, 5 kwietnia 2015

11. Wspomnienia nadchodzących czasów

Seet-Far
Kiedy wyruszał w drogę, żegnała go tylko siostra, która jako jedyna nie posłuchała jego prośby i postanowiła się z nim rozstać w czuły, sentymentalny sposób. Nie podobało mu się to, że dziewczyna łamała zasady ustanowione przez matkę, a jeszcze bardziej brak posłuszeństwa jego prośbom i groźbom. Robiła na co tylko miała ochotę z tą miną niewiniątka na ślicznej twarzyczce. Kogoś takiego jak ona nie dało się ujarzmić i nie miało to nic wspólnego z jej rasą. W końcu Ifryci wcale nie byli tak energiczni, jak wydawało się innym. A przynajmniej większość z nich taka nie była.
Na szczęście nie robiła scen, chociaż płakała nie chcąc by odchodził. Nawet nie rozumiał skąd wzięło się tak wielkie przywiązanie księżniczki takiej jak ona do bękarta takiego jak on. Widać jednak przeciwieństwa się przyciągały, ponieważ byli dla siebie przyjaciółmi, choć nic na to nie wskazywało.
Seet-Far dopiął wszystko na ostatni guzik, a przynajmniej taką miał nadzieję. Od miejsca spotkania dzieliły go całe tygodnie drogi, więc wyruszając przygotował się na wszystko. Zresztą, planował korzystać ze swoich umiejętności odziedziczonych po rodzicach, o ile było to w jego zasięgu. Nadal nie potrafił przecież zapanować nad tiikeri w sobie. Czasami potrafił wymusić na swoim organizmie częściową przemianę, która czyniła z niego obiekt drwin. Uszy, ogon, czasem jedna łapa, ale nigdy nie było idealnie. Może dlatego rozładowywał swoją frustracje na innych w jedyny znany sobie sposób, który pomagał – seks. Tłumaczył się poszukiwaniem właściwej osoby, ale w rzeczywistości nie wierzył, że znajdzie kogokolwiek. Był dziwadłem, jak lubiła podkreślać żona jego królewskiego rodzica. Wydawało mi się, że nie bierze sobie tego do serca, a jednak z czasem sam zaczął myśleć o sobie jako o wybryku natury.
Może ta podróż dobrze mu zrobi? Pomoże mu odzyskać wiarę w siebie?
- Gdyby jeszcze nie była taka nudna... - mruknął z przekąsem do siebie, kiedy leniwie powłóczył nogami posuwając się do przodu. W takim tempie na pewno nie zaszedłby na czas, ale nie widział innego wyjścia, jak tylko iść i iść, póki nie odzyska chęci i animuszu.
I on się dziwił, że jego siostra nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu? Sam był nie lepszy! Ona również na początku przejawiałaby entuzjazm, ale z czasem monotonia by ją znudziła. W końcu mieli w sobie tę samą krew, a przynajmniej w połowie.
„Gdyby nadal istnieli ludzie...” przyszło mu na myśl „Na pewno by mnie napadli, a to oznaczałoby jakąś rozrywkę. Mógłbym spróbować swoich sił w zabijaniu.” Wiedział, że to głupie, ale nie potrafił powstrzymać swojej podświadomości, która podrzucała coraz to dziwniejsze scenariusze by rozerwać go chociaż na chwilę. „Wataha wygłodniałych wilków w natarciu” snuł dalej swoje dziwaczne fantazje. „Ciekawe jak smakuje wilk. Głodny byłby żylasty... Nie, to tak jakbym planował jeść własnego ojca. Fuj!” opanował się i skarcił.
Niestety, teraz znowu było mu nudno, jak małemu dziecku, które musi wypełniać obowiązki, kiedy wolałoby się bawić. Ale tak jak dzieci nie sposób zadowolić, nawet kiedy mogą bawić się do woli, tak i młody mieszaniec stanowił nie lada problem. Z jednej strony pragnął się zabawić, z drugiej chciał byś takim, jakim był dawniej, ale jednocześnie doroślejszym, dojrzalszym. Chciał udowodnić światu, że stać go na więcej. Był pewny, że w końcu dowiedzie swojej wartości, świat się mu pokłoni!
- Albo i nie... - mruknął znowu do siebie i usiadł na pniu zwalonego wichurami drzewa w rzadkim lasku. Nie chodziło o odpoczynek, ponieważ nie czuł zmęczenia. Po prostu chciał siedzieć, chciał nie robić nic, więc to robił. Był teraz panem samego siebie. Leniwym, znudzonym, ale jednak panem.
Wziął potężny haust wody, zjadł odrobinę zabranego ze sobą prowiantu i po prostu zapatrzył się w niebo, które bez najmniejszego problemu wychodziło spomiędzy rzadkich koron nielicznych drzew. W tej okolicy raczej nie można było liczyć na nic więcej. Zbyt daleko od chłodnych gór i deszczowych równin, zbyt blisko gorącej pustyni.

Im dalej między lasy,
W deszczowe, wonne knieje,
Tym łatwiej jest zejść z trasy,
Kiedy się nic nie dzieje.

Zaintonował przyśpiewkę.

Cel przecież jest daleki,
Nie spieszy się ku nam,
Nie płynie z biegiem rzeki,
I nie otwiera bram.
Przygoda za to czeka,
I rwie się w siną dal,
A życie wciąż ucieka,
Utracić je jest żal.
Lecz pomyśl znów o celu,
O słodkim jego smaku,
Zawiodło już tak wielu,
Nie dali życia znaku.
Przygoda cię zabawi,
Lecz nie da ukojenia,
Bo choć humor poprawi,
To wiedzie do cierpienia.

„I tak nikt w to nie wierzy.” prychnął w myślach. „Każdy rozsądny, szanujący się mężczyzna wybierze przygodę zamiast obowiązku, który jest celem życia. Zamiast skręcić w prawo, skręci w lewo. Chyba tylko ja jestem tak beznadziejny, że jednak pójdę po śladach mojego życiowego celu narzuconego przez Żywioły.”
Sposobności do zmiany decyzji było wiele każdego dnia. Nudne dni, nikt nie prosił się o kłopoty, nie stawał mu na drodze. Powietrze stawało się coraz bardziej przejrzyste i chłodne, deszcz padał o wiele częściej, zieleń była soczystsza, gęstsza, a drzewa wyższe i silniejsze. Nawet zwierzęta się zmieniły. Grubsze futro, więcej tłuszczu, było ich również o wiele więcej, niż w rejonach, z których wyruszył i które mijał. Pustynia pozostała daleko za nim.
Dopiero w czasie ulewy, kiedy cel był bliższy, a natura bardziej przychylna przeciętnym rasom, coś zaczęło się zmieniać. Temperatura otoczenia spadła nieznacznie, zwierzęta umknęły, ale Seet-Far czuł ich ciepło bardzo wyraźnie dzięki swojej mocy Ifryta. Najważniejsze było jednak to jedno, przejmujące ciepło, które nie płynęło od żadnego ze zwierząt. Czuł, że ciemne włoski na jego karku unoszą się jak naelektryzowane, a węgielki oczu szarzały pod wpływem tego gorąca, które budziło się teraz do życia. Ktokolwiek emanował takim intensywnym ciepłem, musiał być kimś więcej niż każdy, kogo do tej pory na swojej drodze spotkał Seet-Far.
Mieszaniec nie wytrzymał. Pognał pędem w stronę, z której dochodził ten ukrop. Nie zwracał uwagi na chłoszczące jego policzki gałęzie. Usłyszał ryk zwierząt, podchodząc bliżej także odgłosy walki. Zawahał się przez chwilę rozumiejąc, że tak gwałtowne ciepło spowodowane było przez podniesioną adrenalinę. Był już przed kurtyną z gałęzi i liści, kiedy zastanowił się jeszcze raz nad tym, czy powinien pakować się w samo serce jakiejś burzy, ale nie zdecydował się na ucieczkę. Zamiast tego odgarnął zasłonę liści i stanął oko w oko z bestią.
A raczej z przystojnym, dojrzałym i nagim mężczyzną, który zamiast zwyczajnych dłoni miał smocze szpony, a skórę pokrytą licznymi bliznami. Najwyraźniej w czymś mu przeszkodził, ale sądząc po okolicznościach i postawie w zabiciu leżącego pod nim jelenia, który wystraszonym spojrzeniem obrzucił całą tę scenę.
Stali w miejscu, patrzyli na siebie, a czas uciekał. Nieznajomy odsunął się od jelenia, który podniósł się pospiesznie na nogi i stanął w bojowej pozie zasłaniając rodzącą sarnę.
Seet-Far spojrzał na wychodzące z jej łona racice, na krew i błonkę, które je otaczała. Zbladł, zakręciło mu się w głowie i stracił kontakt z rzeczywistością.