sobota, 28 kwietnia 2012

5. I wtedy zapadła cisza...

Twarz Lassë rozjaśnił szczery i wyjątkowo szeroki uśmiech ulgi. Jego ciemne oczy nabrały żywego blasku i optymistycznych iskier igrających psotnie na skraju tęczówek. Dziękował losowi za tamtą burzę, która doprowadziła do spotkania z białym zwierzaczkiem, który działał niemal jak kompas.

Zamyślił się głęboko analizując swoją sytuację. Ścieżka oznaczała powrót na właściwą drogę, nawet jeśli teraz elf całkowicie się zagubił i nie miał pojęcia w którą stronę powinien skierować kroki. Jeden błąd mógł go wiele kosztować. Przecież nie miał pojęcia gdzie teraz jest, a więc i najbliższy punkt orientacyjny mógł być oddalony o cały dzień drogi, co w jego aktualnej sytuacji mogło skończyć się niepotrzebnym opóźnieniem.

- Ty dowodzisz. – powiedział w końcu do czekającego na niego Niquisa. Zwierzak wyraźnie właśnie na to czekał. Podniósł puchaty tyłeczek ze ścieżki i dumnym krokiem ruszył w kierunku, który wybrał. Jego kompan musiał mu po prostu zaufać, a to nie było wcale łatwe. Nie mniej jednak Lassë podniósł Niquisa z ziemi i wsunął do kieszeni. – Twoja droga, ale moje nogi. – poklepał leciutko wysuwający się na zewnątrz łebek.

Elf był zdecydowany toteż wziął głęboki oddech, dla dodania otuchy skinął głową samemu sobie i podskoczył leciutko poprawiając torbę ciążącą mu na ramieniu. Był gotowy!

Jego szczęście miało niestety na ten temat inne zdanie.

Wraz z cichym „prrrr...” tobołek Lassë spruł się w jednym miejscy, a całość ześlizgnęła się z ramienia chłopaka i uderzyła głucho o ziemię. To już nawet nie zaskoczyło młodego elfa, który akceptując swój los uklęknął zbierając rozsypane rzeczy spośród których wydobył ostrą igłę i wytrzymałą nić. Nie przeżywając już tego kolejnego nieszczęścia tak boleśnie, jak wszystkie wcześniejsze, zabrał się do pracy. Szkoda nie była wielka, niestety jej naprawienie nie należało do przyjemności toteż zabrało chłopakowi dobre trzydzieści minut. Nie mniej jednak teraz nic nie mogło więcej przeszkodzić Lassë w wyprawie. Los zdecydowanie wykorzystał już wszystkie możliwe nieszczęścia na tym odcinku drogi. A przynajmniej taką nadzieję żywił wewnątrz duszy młody elf.

- Przepraszam. – obcy, męski głos, jaki niespodziewanie rozległ się za jego plecami sprawił, że serce, już i tak wymęczone, ponownie podjęło szaleńczą gonitwę w drobnej piersi.

Lassë czym prędzej odskoczył możliwie jak najdalej od intruza i wyjął zza pasa jeden z otrzymanych od przyjaciela noży celując nim prosto w twarz wysokiego, szczupłego mężczyzny, którego rysów zasłoniętych kapturem nie mógł nawet dostrzec. Przeklinał w duszy swoje tchórzostwo, którego potwierdzenie widział teraz na własne oczy w trzęsącej się dłoni. Nawet gdyby musiał się bronić nie byłby w stanie utrzymać noża na tyle pewnie by zadać cios.

Nieznajomy uniósł w górę ręce w pojednawczym geście i zignorował roztrzęsione ostrze tańczące między oczyma. Robiąc krok w tył zsunął nieznacznie kaptur ukazując tym samym młodzieńczą, niesłychanie przystojną twarz. Białe pasma gęstej grzywki odcinały się zdecydowanie na tle opalonej skóry. Elf zwrócił uwagę na cień ciągnący się dziwnym kształtem pod prawym okiem nieznajomego. Odwrócił jednak szybko wzrok wlepiając go w pierś młodego mężczyzny.

- Chciałem się tylko upewnić, czy ta droga prowadzi do Kennt. Rozumiem odpowiedź i już mnie nie ma. – nieznajomy najwidoczniej nie tylko nie miał złych zamiarów, ale także nie planował pakować się w kłopoty i z tego też powodu zrobił kolejne kilka kroków w tył zanim odwrócił się tyłem do elfa by kontynuować swoją podróż. Widać jednak było, iż pozostawał czujny nie chcąc dostać w plecy nożem, czy też w głowę jakimś drągiem. W końcu niepozorny, tchórzliwy chłopak mógł okazać się tylko podpuchą.

Najwidoczniej jednak zarówno nieznajomy, jak i elf mieli wielkie szczęście, gdyż ani jeden, ani drugi nie był złodziejem napadającym na podróżnych.
- Kennt? – Lassë opuścił momentalnie nóż, kiedy tylko nieznajomy znalazł się wystarczająco daleko i wyciągnął z tobołka mapę. – To po drodze. – szeptał do siebie. – Niquis, idziemy za nim. On nas doprowadzi do najbliższego miasta. – pospiesznie spakował wszystkie swoje rzeczy do naprawionej torby i przebierając szybko nogami dogonił nieznajomego na tyle, by widzieć, którędy ten podąża. W głębi duszy liczył na to, iż mężczyzna wcale nie zauważy jego obecności, co jakkolwiek naiwne było jedynym planem, jaki pojawił się teraz w głowie elfa.

            Niestety, pomysł ten nie spodobał się Niquisowi, który przy najbliższej okazji ukąsił Lassë w palec i zaszył się w jego kieszeni urażony ignorancją chłopaka. Najpierw elf miał mu ufać, teraz znowu swoim zwyczajem pakował się w jakieś kłopoty. Skoro nieznajomy nie spodobał się mądremu zwierzakowi to znak, że jest podejrzanym typem od którego należy trzymać się z daleka. Ale nie! Elf wie lepiej, a później znowu będzie pluł sobie w brodę! Może właśnie dlatego Niquis do tej pory chadzał własnymi ścieżkami?

            Lassë starał się jak tylko mógł pozostać niezauważony. Przemykał między drzewami cicho i sprawnie, co pewien czas zbliżając się bardziej do nieznajomego, by następnie wyczekać odrobinę, aż odległość między nim, a śledzonym obiektem będzie większa i wtedy na nowo podejmował wędrówkę skryty pośród drzew.

            Z czasem nabrał więcej pewności siebie i zaprzestał swojej zabawy otwarcie podążając za nieznajomym. Nawykł nawet do tych szerokich barów kołyszących się subtelnie przed nim, do falowania podróżnego płaszcza, odgłosów wydawanych przez buty rozcierające piach. Zakapturzony mężczyzna stał się kolejnym cichym towarzyszem podróży, chociaż w przeciwieństwie do Niquisa miał trzymać się w bezpiecznej odległości.

- Najpierw wyskakujesz na mnie z nożem, a teraz przykleiłeś się, jak rzep. Czego chcesz? – nieznajomy zatrzymał się nagle, co wyrwało Lassë z chwilowego transu, w jaki popadł błądząc myślami gdzieś wokół domu, który wydawał mu się tak odległy.

- Nie! – pisnął elf nie mając pojęcia, o co chodziło. Sens wypowiedzianych słów dotarł do niego dopiero po czasie, jakby ugrzązł gdzieś w drodze między młodym mężczyzną, a nim. – Nie przykleiłem się! Ja też zmierzam w tamtą stronę! Z resztą... To nie twoja droga! Mogę nią chodzić!

            W cieniu kaptura jedna z brwi uniosła się ironicznie, podobnie jak kącik naprawdę idealnie wykrojonych warg.

- A może planujesz mi podciąć gardło, kiedy będę spał?

            Elf wydął nieznacznie policzki, zmarszczył brwi i urażony nie odezwał się nawet słowem. Przecież nie od dziś było wiadome, że leśne elfy nie były zwolennikami bezsensownego rozlewu krwi i nie atakowały nikogo nie zmuszane do tego. Nic więc dziwnego, że wściekł się z powodu takiej ignorancji! Planował nawet porzucić niechciane, chociaż konieczne towarzystwo, jednak poczucie obowiązku ciążyło mu niemiłosiernie. Jeśli znowu zabłądzi lub natknie się na kolejną przeszkodę może nie mieć już takiego szczęścia, jak do tej pory. Musiał schować dumę do kieszeni nie zapominając jednak o ostrożności. Niquis go nie obroni, tym bardziej, iż nadal był nadąsany.

            Mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami i na nowo podjął swoją wędrówkę.

 

            Zbliżał się wieczór, kiedy nieznajomy zatrzymał się rozkładając niewielki obóz z daleka od ścieżki, ale nie na tyle by mógł zgubić drogę, gdyby przyszło mu ruszać dalej w środku nocy. Zupełnie nie zwracał już uwagi na Lassë, który niczym cień sunął cicho za nim. Nabrał jednak pewności, że strachliwy chłopak nie stanowi żadnego zagrożenia toteż zostawiając swoje rzeczy na niewielkiej polanie mężczyzna ruszył w las by nazbierać chrustu na ognisko. Wiedział dobrze, że intruz kryje się gdzieś w pobliżu, chociaż nie pokazywał się wcale, rozpalił więc ogień, gdyż noc miała być chłodna i zajął się przygotowywaniem posiłku.

Bardzo szybko powietrze wypełniło się przyjemną wonią gulaszu. Wonią, jakiej Lassë nie znał. Była ostra, ale naprawdę przyjemna i ziołowa. Skryty w kępie krzewów miał na oku nieznajomego, do którego nie był w pełni przekonany. Niquis także mu nie ufał, ale postanowił pogodzić się z elfem, który przekupił go świeżą miętą. Obaj obserwowali więc podejrzanego ich zdaniem mężczyznę, który ani na chwilę nie zdjął całkowicie kaptura. Niestety w przeciągu niepełnej godziny Lassë przekonał się, że ta noc nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Powietrze ochłodziło się i nawet ciepło bijące od nagrzanej za dnia ziemi nie wystarczyło. Wizja nocy spędzonej na mrozie nie pokrzepiała, a zapach drażniący czuły węch nie dawał spokoju. Elf przekonał się, że zaczyna odczuwać swoisty głód, którego nie mogły zaspokoić nawet suchary. Ciepły, aromatyczny posiłek, który rozgrzałby zmęczone, zziębnięte ciało i poprawił humor był marzeniem, które niełatwo było zaspokoić.

Im dłużej młody elf siedział skulony pośród krzewów tym trudniej było mu zatrzymać ciepło. Nierozważnie kręcił się szeleszcząc liśćmi i poruszając najbliższymi roślinami niczym wielkie, niezgrabne zwierzę. Zdradził tym swoją pozycję nieznajomemu i najprawdopodobniej nawet Niquis był załamany nieporadnością swojego towarzysza, gdyż zniknął gdzieś bez jego wiedzy. Rozsądne, rozumne stworzonko nie potrafiło przyglądać się tej niesforności bez przerwy. Gdyby on tak się zachowywał już dawno stałby się posiłkiem drapieżników.

- Długo planujesz gzić się w tych krzakach? – twardy, wibrujący głos nieznajomego sprawił, że Lassë przestał się wiercić. Niestety na to było już za późno. – Denerwujesz mnie tym. Przyda mi się kolejna para rąk do podtrzymania ognia nocą. Odgoni wilki, więc...

- Wilki?! – młody elf wyskoczył z krzaków i nie ociągając się podszedł do ciepłego ognia. Wyciągnął przed siebie dłonie, a na jego twarzy pojawiła się błogość. Już zapomniał o wspomnianych drapieżnikach, które czaiły się gdzieś w lesie. W jego okolicach nie było wilków i nie sądził, że w odległości zaledwie dwóch dni marszu mogą jakieś żyć. Było już ciemno, więc nawet gdyby jakaś bestia czaiła się w pobliżu biedny chłopak nie miałby o tym pojęcia. Ognisko było więc naturalną ochroną.

Teraz już nie tylko ciepło ognia, ale także zapach ciepłego gulaszu był bardziej kuszący. Wpatrzony w niewielki kociołek Lassë odgarnął za ucho pasma długich włosów, w których utkwiło kilka gałązek i suchych liści.

- Elf. – rzucił nieznajomy, co speszyło chłopaka. Szybko zakrył wyjątkowo szpiczaste ucho, które odróżniało jego rasę od wielu innych. Uświadomił sobie także, że do tej pory mężczyzna nie miał pojęcia, do jakiej rasy chłopak należał, a to tłumaczyło niektóre z zachowań nieznajomego. – Nic do ciebie nie mam, spokojnie. Zjesz coś? – mężczyzna nalał odrobinę potrawki do czystej miseczki i wyciągnął rękę w stronę Lassë. – Nie jestem człowiekiem, więc nie skrzywdzę cię.

            Białowłosy mężczyzna zdjął całkowicie kaptur dzięki czemu jego twarz była w pełni widoczna w blasku padającym od ognia. Jego uszy również kończyły się szpicem, chociaż zdecydowanie łagodniejszym niż u elfów. Nie można było określić jakie są jego korzenie, czy może był mieszańcem, ale dla Lassë było to wystarczającym dowodem na pokojowe nastawienie mężczyzny. Teraz mógł także wyraźnie dostrzec tatuaż, który wcześniej był dla niego wyłącznie dziwnym cieniem. Nie był wielki i zgrabnie zdobił przystojną twarz, ale i on nie był podpowiedzią mogącą naprowadzić elfa na rasę z którą miał teraz do czynienia.

- Jestem bardem. – wyjaśnił nieznajomy. – W ten sposób zarabiam na życie. Zwą mnie Otsëa.

Elf zastanawiał się nad czymś przez chwilę zanim zdecydował się odezwać.

- Siódmy? – przyjrzał się uważniej nowemu towarzyszowi. – Dziwne imię.

- Otsëa, jasne? – warknął białowłosy mężczyzna. – Nie obchodzi mnie, jakie to ma znaczenie w waszym języku. Otsëa i koniec.

- Yhym. – elf dopiero w tej chwili wziął z rąk barda miseczkę i z uśmiechem zajął się jedzeniem. W środku nie było mięsa, co bardzo go ucieszyło, jako że wcale za nim nie przepadał. Oblizał się i wyjął ze swojej torby suchar przełamując go na pół. Podzielił się nim z nowym towarzyszem podróży, jakby chciał w ten sposób podziękować za ciepły posiłek, jaki otrzymał.

- Ty nie planujesz zdradzić mi swojego imienia? – mężczyzna skinieniem podziękował za kawałek twardego, chrupiącego pieczywa, o którym słyszał i marzył najpewniej każdy wędrowiec.

- Lassë. – rzucił cicho elf nie zastanawiając się wiele nad czymkolwiek i zajął się posiłkiem zapominając całkowicie o czymś takim, jak ostrożność. Ktoś kto dzieli się z nim strawą i pozwala siedzieć przy swoim ognisku nie może być zły! Chociaż Niquis miałby na ten temat zapewne zupełnie inne zdanie.

sobota, 14 kwietnia 2012

4. I wtedy zapadła cisza...

Młody elf nawet nie zauważył, kiedy zasnął i zmęczony bardziej niż sądził przespał całą noc. Gdyby ktoś go zaatakował ten dałby się zarżnąć nie uchyliwszy nawet powiek. Nic, więc dziwnego, że nawet nie zauważył zniknięcia Niquisa, który przecież „jeszcze przed chwilą” leżał na jego ciele. Lassë zasmucił się bardzo utratą towarzysza. Nie miał czasu na przywiązanie się do zwierzątka, ale przecież zawsze była to jakaś żywa istota, do której mógł otworzyć usta. Samotna podróż wcale nie była tak przyjemna. Tym bardziej, jeśli miała trwać wiele dni, tygodni, czy nawet miesięcy!

            Głośne, ciężkie westchnienie wyrwało się z jego piersi. Wyczołgał się spod zwalonego drzewa i rozciągnął się prostując obolałe kości. Czuł, jak coś boli go w kręgosłupie, szyja była sztywna, ramiona dziwnie zgarbione. Nie czuł się wypoczęty, a najwyraźniej z każdą kolejną nocą miało być coraz gorzej. Jeśli po upływnie tygodnia będzie w stanie chodzić uzna to za niesamowite osiągnięcie i zacznie uważać się za bóstwo.

„Jeśli nie zmienię pewnych przyzwyczajeń wrócę do domu, jako zgarbiony starzec.” Pomyślał poważnie. „O ile wrócę...”

            Odsunął do siebie wszystkie te pesymistyczne myśli i wyjął swoją torbę spod drzewa. Upewnił się, że wszystko jest w środku, nic nie wypadło, ani się niepotrzebnie nie pogniotło i odetchnął lżej. Pociągnął z manierki z wodą potężny łyk, po czym zakręcił ją dokładnie i przytroczył do boku. Był gotowy do dalszej podróży.

Nie musiał jeść śniadania, martwić się o obiad, czy znalezienie po ciemku kolacji. Jeden suchar elfów sprawiał, że przez okres tygodnia nie odczuwał żadnego głodu. Nie znał receptury tego cudu, ale miał tobołek pełen tego suchego prowiantu, toteż śmierci głodowej się nie obawiał. Zaoszczędzał tym samym sporo czasu i tylko woda mogła stanowić niejaki problem. Tyle, że na chwilę obecną miał jej po dziurki w nosie nadal żywo pamiętając wydarzenia poprzedniego dnia.

- Au! – pisnął podnosząc nogę i rozmasowując kostkę. Spojrzał pod nogi, gdzie właśnie siedział drobny, biały zwierzak mieląc w pyszczku liść mięty. – Wróciłeś?! – zaskoczony Lassë uklęknął i wziął stworzonko na ręce. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę!

            Niquis drobnym, różowym języczkiem oblizał się, kiedy wonny liść zniknął w jego żołądku i wydawał się uśmiechać spoglądając na młodego elfa. Pozwolił by chłopak włożył go do kieszeni zielonej szaty, którą miał na sobie i wystawił główkę na zewnątrz trzymając łapkami skraj kieszeni. Elf był całkiem wygodnym środkiem lokomocji i tym sposobem stworzonko nie męczyło małych łapek.

            Elf jednak musiał zadbać o swojego towarzysza toteż nazbierał mu liści mięty, które wrzucił do tej samej kieszeni, w której siedział zwierzak, dzięki czemu przez pewien czas na pewno ani on ani Niquis nie będą musieli martwić się o posiłek.

Uspokojony w ten sposób Lassë przerzucił swój tobołek przez ramię i ruszył w stronę ścieżki, z której zboczył poprzedniego dnia by ukryć się przed deszczem. Teraz musiał na nowo rozpocząć swoją podróż, chociaż już nie samotną, gdyż niemówiący ni słowa zwierzak naprawdę poprawił mu humor i najpewniej będzie godnym towarzyszem wszystkich przygód.

- W drogę! – zawołał raźnie elf i stawiając pewnie kroki zostawiał za sobą miejsce, które przyniosło mu tyle zmartwień już na samym początku tej misji. Teraz będzie lepiej!

            Niestety droga, jaką miał do pokonania nie była wcale łatwiejsza, ale i nie należała do trudniejszych. Nudna i monotonna lecz na całe szczęście spokojna. Lassë potrafił milczeć przez godzinę, by nagle zacząć swój monolog skierowany do kompana, by kolejny raz zapanowała cisza, którą przerywały tylko odgłosy lasu. Tak mogły upływać całe godziny, a chłopak wcale nie odczuwał potrzeby odpoczynku.

Słońce świeciło ciepło i jasno toteż wkoło tętniło życie, a usta same się uśmiechały, kiedy pośród cudownego zapachu roślinności można było pozwolić sobie na równomierny marsz. Wszystko to było dowodem na istnienie Stwórcy, który stworzył ten idealny, piękny świat, który zachwycał, a później opuścił swoje Stworzenie dając mu wszystko, czego mogło potrzebować. Elfy zawsze to doceniały i nigdy nie miały tego dosyć.

            Może właśnie, dlatego serce Lassë uśmiechało się podobnie, jak jego usta, kiedy raźnie maszerował ścieżką, a las stawał się coraz gęstszy i tym samym mroczniejszy. Niquis w jego kieszeni znowu zabierał się za miętę, zaś subtelne ruchy jego małego ciałka podnosiły elfa na duchu. Miał pewność, że zwierzaczek nadal z nim jest i najwyraźniej nie zamierza odchodzić.

Niestety sielankowa podróż musiała dobiec końca, kiedy młody elf usłyszał w oddali jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Zatrzymał się gwałtownie, a to wywabiło z kieszeni białe stworzonko, które nastawiło swoje długie uszka nasłuchując. Nic poza beztroskim śpiewem ptaków nie zakłócało ciszy toteż Lassë uznał, iż popełnił błąd. Powoli ruszył dalej przed siebie, chociaż już czujniejszy i mniej pewny. Miał złe przeczucia, ale czy kiedykolwiek zauważał te dobre? Niquis wyczuł dziwne tempo jego kroków i nie schował główki do kieszeni, ale nadal usiłował zlokalizować powód nerwowości towarzysza. Po kolejnych kilku minutach marszu miał ku temu okazję. Przed nimi, w odległości kilku metrów ścieżka zakręcała ostro i stawała się niewidoczna. To właśnie stamtąd doszedł ich krzyk, tym razem głośny i wyraźny, choć nieprzyjemne zachrypnięty.

- Łap go i utnij łeb! Na pewno ma pieniądze! Łap go i utnij łeb!

            Lassë podskoczył wystraszony w miejscu i nie czekał aż zza zakrętu wyleci zgraja bandytów. Nie miał wątpliwości, że to ludzie i bez względu na to, czy chodziło o niego, czy o kogoś innego postanowił wziąć nogi za pas. Przytulił do siebie tobołek i biegiem rzucił się w leśną gęstwinę. Za plecami nadal słyszał szalone nawoływania, a adrenalina sprawiła, że był w stanie omijać wszelkie przeszkody, przeciskał się między najmniejszymi lukami między drzewami.

            Po niedługim czasie płuca bolały z każdym oddechem i za każdym razem, gdy przełknął ślinę gardło piekło niemiłosiernie. Oparł dłonie o kolana i dyszał ciężko całkiem spocony. Niquis niezadowolony z wstrząsów wysunął łepek i niuchał w powietrzu.

- Łap go! – tym razem głos rozległ się o wiele bliżej po prawej stronie elfa. Biedak zebrał ostatek sił i znowu zmusił swoje ciało do biegu. Niemal czuł na karku cuchnący oddech opryszków, którzy gonili go przez ten nieszczęsny las. Lassë był tak przerażony, że nie myślał o płaczu, ani o tym, gdzie ucieka. Chciał tylko ich zgubić, chciał uratować głowę, ale jego organizm miał najwyraźniej inne zdanie na ten temat. Chłopak potknął się o własne nogi i upadł twarzą w trawę.

- Utnij łeb! – rozległ się wrzask tuż nad nim. Przerażony elf uniósł pospiesznie wzrok spodziewając się ujrzeć nad sobą paskudną twarz opryszka. Nad jego głową rozległ się trzepot skrzydeł, na gałęzi drzewa przysiadł spory ptak o zielonym upierzeniu z brązowym brzuchem i drobnym dziobem.

- Na pewno ma pieniądze! Łap go i utnij łeb! – wrzasnął ptak spoglądając z niejaką kpiną na zszokowanego, zawstydzonego Lassë, po czym poderwał się do lotu i zaszył gdzieś między drzewami.

- Ale się wystraszyłem! Myślałem, że już po mnie!

            Niquis wyskoczył z jego kieszeni i wdrapując się na kolana klęczącego elfa spoglądał na niego z wyraźną urazą. „Mogłeś mi zaufać!” wydawały się mówić jego czarne oczka.

- Wybacz. – Lassë uśmiechnął się głaszcząc łebek zwierzątka. – A gdzie my tak w ogóle jesteśmy? – rozejrzał się raźnie w około i ponownie pobladł. Zabłądził. Nie było wątpliwości, że zabłądził!

„Sam się w to wpakowałeś, to sam sobie teraz radź” mówiło spojrzenie zwierzątka i chcąc lub nie elf musiał się do tego zastosować. Podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie, wsunął swojego małego kolegę do kieszeni, poprawił torbę i odważnie ruszył w stronę, z której jego zdaniem przybiegł.

- Tak, pamiętam to drzewo! Mijałem je! – mówił do siebie na pocieszenie, a w rzeczywistości wszystko wydawało mu się takie samo, żadna roślina nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jeśli mógł zabłądzić jeszcze bardziej to właśnie tak się stało. Krążył bez celu po omacku szukając drogi, z której zboczył. Nie nadawał się na tę wyprawę, udowadniał to samemu sobie kolejny już raz. Tyle, że teraz miał kogoś, dla kogo mógł być silny, nie musiał płakać w samotności, a to naprawdę wiele dla niego znaczyło, choć Niquis ani razu nie wystawił pyszczka z kieszeni.

            Zmęczony bezowocnym poszukiwaniem właściwej ścieżki wtoczył się na jedną z nielicznych w tym lesie polan. Wydawała się podejrzanie spokojna i upstrzona barwnymi kwiatami, jakby rzucono na nią czar. Była zachwycająca i dlatego tak przerażająca, ale po tym, jak Lassë wygłupił się uciekając przed ptakiem, nie miał zamiaru ponownie wyjść na bojaźliwego i przygłupiego elfa. Raz wystarczy!

            Krok za krokiem sunął ostrożnie przez trawę i kwiaty, był w połowie łąki i niebo nie spadło mu na głowę, ziemia się nie rozstąpiła pochłaniając go, nie został rażony piorunem. Chyba naprawdę przesadzał i niepotrzebnie bał się świata. Tyle, że świat nie bał się jego i zaatakował w najmniej spodziewanym momencie. Wszystkie kwiaty uniosły się w górę gwałtownie i otoczyły elfa ze wszystkich stron tworząc luźny kokon. Teraz zauważył, że to, co wziął za barwne płatki było w rzeczywistości skrzydłami, a i tak ciasny krąg motyli stawał się coraz to ciaśniejszy. Już od samego patrzenia Lassë czuł, że nie ma, czym oddychać, że zaraz zacznie się dusić.

            I wtedy motyle zaatakowały, o ile mógł to tak nazwać. Obsiadły go całego sprawiając, że nie widział na oczy, na skórze nie czuł zupełnie wiatru, a jedynie uderzenia skrzydełek. Teraz czuł, że naprawdę się udusi, jeśli zaraz czegoś nie zrobi, a wtedy na pewno stanie się posiłkiem tych żądnych krwi bestii, z którymi nie miał do tej pory do czynienia. Jeśli wyrwie się z tej matni znajdzie na mapie to przeklęte miejsce i nigdy więcej nie da się tam zaciągnąć czy to wyimaginowanemu, czy też prawdziwemu niebezpieczeństwu!

            Wyobrażał sobie, jak dziwnie musi wyglądać dla kogoś, kto patrzyłby na niego z zewnątrz, ale tutaj w środku tego niebezpiecznego kokonu nikomu nie było do śmiechu.

            Nie! Nagle przypomniał sobie o swoim małym przyjacielu w kieszeni płaszcza, który na pewno również dusi się z braku powietrza, jak i on. Może niewielkie ciałko Niquisa znosi to wszystko jeszcze gorzej? Oczywiście, on już niemal wymiotował z powodu braku tlenu, ale jego płuca miały go o wiele więcej w zapasie, a teraz...

            Troska o towarzysza zbudziła w nim te pokłady energii, o jakich nie miał pojęcia. Z wielkim trudem zrobił krok usilnie zatrzymywany przez setki, czy nawet tysiące krwiożerczych motyli, ale on nie zatrzymał się. Parł naprzód wytrwale byleby wydostać się z kręgu łąki. Nie miał pewności, czy to poskutkuje, ale to było jego jedyną nadzieją. Jeśli się nie pospieszy...

Im bardziej oddalał się od środka tym bardziej słabł nacisk, jaki na jego ciało kładły owady. Był w stanie poruszać rękami, mógł już oddychać. Wypadł między drzewa sapiąc, zachłannie łapiąc powietrze. Głowa pękała mu rozrywana bólem, a on sięgnął szybko do kieszeni wyjmując z niej Niquisa. Stworzonko było nieprzytomne, więc spanikowany nacisnął lekko drobniutką pierś palcem. Poczuł bolesne ukąszenie i roześmiał się widząc, że jego kompan właśnie doszedł do siebie i ma żal do elfa, iż ten próbuje go rozgnieść, jak natrętnego robaka.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest! – chlipał tuląc do siebie ten biały kłębek, który nieumiejętnie starał się go odepchnąć maciupkimi łapkami. Jakimś sposobem stworzonko zdołało wyślizgnąć się z tego ciasnego uścisku, jak gdyby nigdy nic. Widać znosił to wszystko lepiej niż sam Lassë. Jakże on się cieszył, że ma ze sobą Niquisa, że zdołał jakoś wyrwać ich z tej łąki pełnej dziwnych motyli, na którą przecież sam wszedł...

            Kolejny już raz został ukąszony przez swojego pupila, który najwidoczniej nie miał zamiaru oglądać tych rzewnych scen. Zamiast tego biały futrzak powędrował przed siebie w gęsty las trzymając swoje uszka wysoko w górze, co pozwalało zaskoczonemu tą stanowczością zwierzątka elfowi podążać za nim. Postanowił całkowicie zaufać swojemu małemu przewodnikowi i oto linia drzew nagle się kończyła.

- Hę? Przecież to jest ścieżka!

sobota, 7 kwietnia 2012

3. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë nie spodziewał się, że na skraju lasu zgromadzi się taki tłum. Tak naprawdę nie obiecywał sobie wiele i wątpił, by ktokolwiek poza przyjaciółmi zechciał go odprowadzić ten niewielki kawałek drogi, jaki dzielił ich główne miasto od Niziny Motyli. Tym czasem widział twarze, których zupełnie nie kojarzył, dzieci śmiejąc się biegały wkoło jego nóg, piszczały zadowolone nie rozumiejąc, co właściwie ma miejsce. Ale czy można im się dziwić?

Młody elf sam nie pojmował, co się dzieje. Oczywiście, rozumiał, że powierzono mu niebywale istotne zadanie, które za wszelką cenę musi wykonać, by uratować swój mały świat przed zagładą wojny. Zastanawiał się, czy to w ogóle możliwe, by ktoś taki, jak on wskórał cokolwiek. Bo przecież nie wyobrażał sobie by zwiadowcy, tak jak on, nie potrafili z nerwów sklecić nawet jednego zdania i to tylko, dlatego, że mieli wyruszyć w długą, męczącą podróż. A ta przejmująca pustka w sercu? Czuł się okropnie, był blady i tylko siła woli pchała go do przodu i pozwalała unieść ciężki tobołek, jaki miał na ramieniu.

Zrobił dwa kroki zostawiając metr za sobą linię lasu. Zatrzymał się, zamknął oczy i uniósł twarz ku górze. Kręciło mu się w głowie i gdyby nie adrenalina najpewniej padłby zemdlony. Poczuł ciężką, ciepłą dłoń na ramieniu. Spojrzał na stojącego obok władcę i wymusił uśmiech. Jasnowłosy elf poklepał go po plecach chcąc dodać otuchy i skinął głową w ramach pożegnania. Wrócił do lasu dumnym, pewnym krokiem. Temu było łatwo, gdyż nie on musiał opuszczać przytulne, bezpieczne schronienie, jakim było ich królestwo.

Lassë powoli przeanalizował swoją sytuację i z ciężkim westchnieniem odwrócił się spoglądając na stojących niedaleko przyjaciół. Elen podbiegła do niego i uwiesiła się na jego szyi. Chyba pochlipywała, ale nie widząc jej twarzy młody elf nie mógł ocenić prawdziwości swoich przypuszczeń. Elfica tym czasem odsunęła się od niego i wycisnęła na jego ustach zdecydowany pocałunek. Hristil obserwując ich zmarszczył brwi wyraźnie niezadowolony tym stanem rzeczy, ale nie powiedział ni słowa. Objął przyjaciela ramionami, kiedy tylko dziewczyna wypuściła długowłosego z objęć.

- Nie myśl sobie zbyt wiele, ona jest moja. – szepnął przy okazji w ucho Lassë.

- Pamiętam. – drobniejszy elf zaśmiał się mimowolnie rozbawiony zachowaniem przyjaciela. Pamiętał, że Hristil od setek lat podkochiwał się w Elen, ale nigdy nie miał odwagi przyznać się do tego. Teraz na pewno będzie miał ku temu okazję. Gdy Lassë zniknie zostaną tylko we dwoje i wtedy z całą pewnością zbliżą się do siebie. Życzył im tego z całego serca.

- Do zobaczenia. – powiedział głośno do przyjaciół, a jego usta uśmiechały się mimo ogromnego bólu, jaki odczuwał głęboko w sercu.

Poprawił tobołek na ramieniu i odwrócił się tyłem do ściany drzew. Łzy napłynęły mu do oczu, gula, jaka powstała mu w gardle, bolała, gdy starał się powstrzymywać płacz. Rozstania nigdy nie były łatwe, a to należało do wyjątkowo trudnych.

 

Lassë otarł pot spływający z czoła. Nie był pewny od ilu godzin już maszeruje, jednak Nizina została gdzieś daleko za nim. Niedawno na nowo wkroczył w niezbyt gęsty las pełen wysokich wiecznie zielonych drzew iglastych i nielicznych lecz potężnych dębów. Promienie słońca przebijały się przez zieleń ponad jego głową, a tobołek ciążył mu niemiłosiernie w panującym dokoła skwarze. Nie spodziewał się, że jego kondycja będzie aż tak opłakana, a tym czasem nie było wątpliwości, że daleko było mu do innych elfów, które znał. Jeśli do tej pory miał jeszcze chociażby cień nadziei na powodzenie misji, tak teraz był ewidentnie załamany. Nigdy nie uda mu się dotrzeć na miejsce w jednym kawałku!

Przez chwilę szedł prosto przed siebie zamyślony i z tego też powodu nieprzytomnie stawiał kroki. Niebo nad jego głową pociemniało nagle, zaś drogę w odległości kilkunastu metrów przecinała szeroka rzeka nad powierzchnią, której unosiły się lodowate opary. Lassë pamiętał jej nazwę, gdyż wydała mu się interesująca, jak na te rejony – Rzeka Lodu. Teraz też zrozumiał, co miał na myśli ten, który jej tę nazwę nadawał. Wystarczyło się do niej zbliżyć, by chłodna mgła wywołała gęsią skórkę na ciele. Fakt, iż woda mogła sięgać zaledwie kolan był niejako pocieszający, ale brak stabilnego mostu przerażał. Zamiast tego ponad gładką powierzchnię wystawały płaskie kamienie, które niczym stopnie pozwalały przejść suchą nogą na drugą stronę.

Chłodny powiew, jaki jakimś cudem przedarł się między drzewa zmusił elfa do ciaśniejszego otulenia się zielonym płaszczem podróżnym. Ostrożnie położył stopę na pierwszym kamieniu sprawdzając jego stabilność. Ten ani drgnął toteż Lassë pozwolił sobie na przeniesienie całego ciężaru ciała na tę gładką powierzchnię. Teraz, gdy upewnił się co do wszystkiego, droga wydała mu się bezpieczna i sprawdzona. W końcu zaznaczono ją na mapie, a nigdzie w pobliżu nie dostrzegł innego przejścia. Począł, więc stawiać pewne, pospieszne kroki, które miały czym prędzej przybliżyć go do brzegu, na którym na nowo powinno otulić go ciepłe powietrze.

W połowie drogi zawahał się i przystanął nasłuchując. Skąd ten nagły niepokój? Mógłby przysiąc, że było dopiero popołudnie, a jednak mrok, jaki zapanował w całym lesie wzbudzał wątpliwości. Dopiero po chwili młody elf uświadomił sobie, że las zamilkł, ptaki nie świergotały, żaden owad nie unosił się w powietrzu.

- Będzie padać. – mruknął do siebie i postawił kolejny krok, który okazał się zdradziecki. Noga osunęła mu się na śliskiej krawędzi kamienia. Lassë nie utrzymał równowagi i z pluskiem wpadł w lodowatą wodę, która przykryła go do samego pasa. Na samym początku poczuł wyłącznie ból pośladków, które uderzyły o znajdujące się na dnie kamienie, lecz gdy ubrania zaczęły przemakać krew w jego żyłach zamieniła się w sopel lodu. Zerwał się na równe nogi, a w tym samym czasie po niebie rozniósł się donośny, złowrogi grzmot.

- Cudownie! – skwitował to wściekle i jak na zawołanie z ciemnych chmur lunął deszcz tak gęsty, że w przeciągu kilku sekund na elfie nie zostało już żadne suche miejsce.

            Na usta cisnęło mu się przekleństwo, ale nie miał czasu by wypowiedzieć je na głos. Biegiem rzucił się w stronę brzegu, który wydawał mu się teraz tak niesamowicie odległy, marząc by w ten sposób ogrzać jakoś przemarznięte ciało, któremu paskudne oberwanie chmury wcale nie pomagało. Był urodzonym pechowcem, jak udowodnił mu właśnie los.

            Mimo, że kaptur miał całkowicie przemoczony narzucił go na głowę i biegł przed siebie z zamiarem znalezienia bezpiecznego miejsca, w którym to mógłby przeczekać ulewę. Ścieżkę, którą podążał rozjaśniła błyskawica, a niedługo później potężny grzmot wypełnił powietrze wibracją, która wywołała ciarki na ciele młodego elfa. Burza dopiero się rozpoczynała i na pewno nie prędko miała się oddalić. Kolejne błyski i następujące po nich huki przerażały. Po raz pierwszy w życiu Lassë znalazł się tak daleko od domu nie mając dachu nad głową, który chroniłby go przed szalejącym żywiołem.

            Dzięki chwilowej jasności wywołanej kolejną błyskawicą elf zdołał dostrzec wiekowe zwalone drzewo o grubym pniu, które niefortunnie, chociaż z korzyścią dla niego, zahaczyło koroną o gałęzie pobliskiej sosny i tym samym stworzyło niski „dach”, który młodzian postanowił wykorzystać. Wątpił, by zdołał znaleźć cokolwiek lepszego toteż popędził w stronę prowizorycznego schronienia i padając na kolana wsunął się pod zwalony pień. Dzięki temu wielkie krople przestały rozbijać się o jego głowę, a ziemia, na której siedział była sucha i ciepła. Zdjął, więc z siebie pospiesznie przemoczone ubrania, płaszcz i wycisnął wszystko zakładając ponownie. Nadal było zimno, jednakże bez porównania lepiej niż zaledwie dziesięć minut wcześniej. Zwinął się w kłębek siedząc spokojnie i patrzył przed siebie na krople spadającej na ziemię. Czuł przytłaczające go przygnębienie, beznadzieję i brak wiary w siebie. Kolejny już raz miał ochotę płakać.

            Burza przeszła w przeciągu godziny, niebo pojaśniało, lecz deszcz nieustannie padał zmuszając Lassë do porzucenia dalszej wędrówki tego dnia. Nie liczył też na to, że zdoła wysuszyć ubrania toteż marzył o słońcu, jakby nie widział go od dobrych kilku tygodni.

            Załamany zamknął oczy, oparł czoło o kolana i myślał o chwili, kiedy wróci do domu, jako bohater, chociaż chwila ta wydawała mu się niebywale odległa, a nie mniej oddalony w czasie był nowy dzień, którego nie mógł się doczekać. Nawet nie zauważył, kiedy przysnął niespokojnie i lekko, choć sen ten nie wiązał się z żadnym odpoczynkiem, a ciężkie, dołujące myśli nie chciały nawet na chwilę opuścić jego świadomości. Czy w takim stanie naprawdę można nadal żyć? Skronie pulsowały tępym bólem, oczy piekły mimo zamkniętych powiek, całe ciało zesztywniało zmarznięte. Jak zwiadowcy wytrzymywali takie warunki?!

            Z otępienia wyprowadził go denerwujący ruch i nieprzyjemny nacisk na bok. Młody elf nie był w najlepszym humorze i nie zdziwiłby się, gdyby to jakiś wilk właśnie rozpoczął na nim ucztowanie. Zmęczony otworzył oczy i spojrzał w stronę irytującego ucisku prostując na chwilę obolałe nogi. Przelotnie dojrzał jakiś biały kształt, który spłoszony jego ruchem czmychnął bardzo szybko chowając się pośród wysokiej trawy. Dopiero teraz Lassë zauważył, że przestało padać, a ptaki znowu się rozśpiewały. Z jakiegoś powodu poczuł się lepiej i nawet zdołał wymusić uśmiech.

            Z kępy roślinności wystrzeliła w górę mała jasna główka. Drobne czarne oczka wpatrywały się w elfa, który z nie mniejszym zainteresowaniem obserwował malutkie żyjątko, które jeszcze niedawno tak natrętnie chciało wbić się między jego brzuch, a przyciśnięte do niego uda. Stworzenie, czymkolwiek było, uniosło wysoko rozdwojone na końcach długie uszka i ostrożnie wyszło z ukrycia zbliżając się do nieszkodliwego chłopaka na swoich krótkich nóżkach, a drobny, okrągły ogonek zadarło do góry wraz z całą pupką, jakby się skradało lub też planowało zaatakować.

„Królik to nie jest.” Pomyślał Lassë i wyciągnął rękę nad ziemią zachęcając stworzenie do zbliżenia się. To, chociaż niepewne, dotknęło nosem zmarzniętych palców i obwąchało. Planowało nawet ukąsić na próbę, ale właściciel w porę zabrał dłoń oszczędzając sobie bólu.

- Może i ja powinienem sprawdzić, czy się nadajesz do jedzenia, co?! – mruknął nadąsany elf, a zwierzak drgnął słysząc jego głos. Po chwili jednak o wiele pewniejszym krokiem doszedł do miejsca, z którego uciekł na samym początku i wpakował się na nogi elfa zwijając na nich w kłębek. Mały pyszczek wyraźnie się uśmiechał, więc Lassë uznał, że jakiekolwiek protesty nie będą miały sensu.

- Jeśli ze mną zostaniesz nazwę cię Niquis. – elf nie poddawał się i nadal próbował zwrócić na siebie uwagę nowego towarzysza, co o dziwo mu się udało, gdyż śnieżnobiałe stworzonko uchyliło powieki patrząc na niego rozumnymi oczkami.- Czym ty tak w ogóle jesteś? – Niquis wydał z siebie oburzone, cichutkie parsknięcie, jakby bezczelnością było nie wiedzieć, do jakiej rasy należy. Zignorował jednakże głupotę swojego kompana i zwinął się w tym ciaśniejszy kłębek.

            Ostatnie promienie słońca wpełzły do lasu kierując swoje ciepło w miejsce, w którym znajdował się Lassë i jego mały towarzysz. Młody elf nie spodziewał się zapewne takiego obrotu spraw, ale teraz mógł wysuszyć na sobie ubrania, rozgrzać ciało i poszukać gdzieś pod grubą skorupą pesymizmu odrobiny optymistycznego myślenia. Najgorszą przygodę tego dnia miał już za sobą i zyskał kompana, który, jak miał nadzieję, zechce podróżować razem z nim.

            Starając się nie przeszkadzać w drzemce Niquisowi Lassë przyciągnął swój tobołek bliżej i położył na nim głowę wykładając się na niewygodnej, ale przynajmniej suchej ziemi pod drzewem. Rozprostował kości, zamknął oczy i czując ciepło płynące z drobnego ciałka na swoich nogach postanowił poleżeć i poukładać sobie w myślach wszystko, co już się stało i co dopiero stać się mogło. Musiał przygotować się psychicznie na dalsze trudności związane z podróżą, a z góry wiedział, że nie raz będzie płakał z powodu własnej nieudolności i bezlitosnego świata.