sobota, 24 grudnia 2011

Balthy's Christmas Cas

Pierwsze Supernatural'owe Święta! Postanowiłam je uczcić razem z Wami. Wesołych Świąt, Kochani, szalonego Sylwestra i udanego Nowego Roku!

 

 

 

 

Drzwi otworzyły się bezszelestnie wpuszczając chłodny powiew zimowego wiatru i drobne płatki śniegu, które igrając w powietrzu topniały, gdy tylko opadły na wykładzinę. Wielki biały bałwan wsunął się do środka zamykając za sobą gwałtownie drzwi.  Zadrżał po czym strzepnął grubą warstwę śniegu ze swojego kaptura i płaszcz. Biel ustąpiła teraz czerni materiału. Niedawny człowiek śniegu odrzucił do tyłu nakrycie głowy, zdjął grube rękawice i zmierzwił swoje blond włosy nadając im pożądanej puszystości.

- Właśnie dlatego grudzień powinno się spędzać w Miami! – błękitne oczy rozbłysły niezadowoleniem, gdy mężczyzna zdejmował z siebie wilgotny płaszcz i oblepione śniegiem buty.

            Gdyby to od Balthazara zależało przeniósłby się przy użyciu swoich mocy do sklepu, a następnie w ten sam sposób wrócił do domu. Niestety KTOŚ kazał mu przejść całą drogę piechotą, co ostatecznie doprowadziłoby każdego lenia do furii. Tym bardziej kiedy pogoda na zewnątrz przypominała burzę śnieżną! Czuł, że jego anielska duma została tym poważnie nadszarpnięta.

- Castiel! – blond-włosy warknął gderliwie wchodząc do salonu domku, który zajmowali. – Nigdy więcej... – zatrzymał się w pół kroku i w pół zdania.
- Balth, mógłbyś mi pomóc?

            Żywa choinka była do połowy przesadnie obwieszona świątecznymi ozdobami przez co wyglądała niesamowicie kiczowato, jednak to nie ona była prawdziwym powodem szoku starszego anioła.

- Cas, co ty masz na sobie? – wyszeptał zachrypniętym głosem i walczył wręcz z opadającą szczęką.

Ciemnowłosy, młody anioł o cudownie niebieskich oczach miał na sobie wyłącznie błękitną wstążkę zawiązaną na kokardkę na piersi. Pasek lekko błyszczącego, delikatnego materiału oplatał się wokół nogi Castiela sunąć przez biodra i pierś do szyi, by później opaść w dół i w okolicach sutka zakończyć swoją drogę zgrabnym węzełkiem.

- Widziałem to w telewizji, ciekawe prawda? Nie wiedziałem, że ludzie robią sobie takie prezenty z okazji świąt. Dean i Sam nigdy o tym nie mówili. Ale nic nie zahacza o choinkę, więc łatwiej się ją ubiera. Też powinieneś spróbować.

- Wykluczone. – Balth przełknął ciężko ślinę czując, że ten świąteczny prezent poruszył nie tyle serce, co krocze. – Jeden prezent w tym domu w zupełności wystarczy.
- Powieś gwiazdę i resztę ozdób, jesteś trochę wyższy. – pośladki anioła były bardzo interesującym obiektem zainteresowania, kiedy to Cas starał się stojąc na palcach dosięgnąć znajdujących się ponad jego głową gałęzi.

Niestety Balth musiał zakończyć rozkosze swoich oczu i zająć się narzuconą mu przez przyjaciela pracą. Z bólem w sercu powiesił więc co mu kazano w miejscach, które mu wyznaczono. Castiel nie spuszczał z niego oka pilnując by wszystko było „idealne”. Starał się, by te wspólne Święta na Ziemi były wyjątkowe i bezsprzecznie mu się to udawało. Balth, który nigdy nie widział niczego interesującego w tym pogańskim święcie, które ludzie obłudnie uznawali za chrześcijańskie, nagle zainteresował się nim na poważnie.

- Kupiłeś kakao? – Cas nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie katusze sprawia przyjacielowi wpatrując się w niego niewinnie, zadając tak przyziemne pytania, a jednocześnie prezentując swoje całkowicie nagie ciało, którego nijak nie mogła zasłonić ta skąpa wstążka.

- Zanim wrócisz do swoich ciasteczek...

- Tortu! To ma być tort! – nadąsany ciemnowłosy anioł spojrzał na blondyna z żalem.

- Wybacz, Cas. Mój błąd. Więc zanim wrócisz do swojego tortu może zechciałbyś zlitować się nade mną? – Balth uniósł nieznacznie brwi i wymownie skierował palec wskazujący na swoje pobudzone krocze. – Twój film na pewno przewidywał taki obrót spraw, prawda?

- Y, nie wiem... – Cas spuścił wzrok wlepiając go w podłogę reagując w ten sposób na uczucie zawstydzenia. – Nie oglądałem do końca.

- To wiele tłumaczy. – Balth podszedł do przyjaciela i złapał za jedną z końcówek wstążki pociągając lekko, co sprawiło, że zgrabna kokardka traciła swój kształt. – Skoro nie widziałeś filmu do końca powinieneś się przekonać na własnej skórze, co takiego cię ominęło.

- Ale tort...

- Zaczeka. Może nawet pomogę ci przy nim. – to sprawiło, że oczy ciemnowłosego skrzydlatego rozbłysły zainteresowaniem. Właśnie został zdobyty jedną krótką propozycją.

            Żadne więcej słowa nie były im potrzebne. Balthazar nie mogąc wytrzymać ani chwili dłużej pocałował przyjaciela mocno i namiętnie. Wsunął kolano między nagie uda Castiela poruszając nim powoli. Młody anioł poczuł, jak szorstki materiał jeansów rozpieszcza i drażni jego wrażliwe ciało. Westchnął trochę zaskoczony w usta przyjaciela, kiedy jego członek podnosił się i twardniał.

            Balth rozejrzał się pospiesznie po pokoju i uśmiechnął odsuwając od młodszego skrzydlatego. Rozpiął swoje spodnie, zsunął je odrobinę po czym złapał gorące uda przyjaciela podnosząc go i oplatając jego nogami swój pas. Cas trzymał się go mocno nie chcąc spaść, co ułatwiło znacznie sprawę.

- Tylko popatrz, jakie mamy szczęście, Cas. – wyszeptał w ucho kochanka ssąc jego płatek.

            Na stoliku stała tubka z bitą śmietaną. Ten fakt tym bardziej pobudził i tak bujną wyobraźnię blond-włosego, który sięgnął po słodycz bez problemu pozbywając się zatyczki. Opierając plecy Castiela o ścianę wstrząsnął całym opakowaniem śmietany, polizał plastikową końcówkę i sprawnie wsunął ją na wyczucie w dziurkę między pośladkami przyjaciela.

- Co ty?... – zanim anioł zdążył dokończyć Balth nacisnął tubkę w odpowiednim miejscu, a biała substancja zaczęła rozrastać się wewnątrz nieprzygotowanego na to ciała. Cas aż wygiął się w łuk zaciskając mocno pośladki, ale plastikowa końcówka właśnie opuściła jego pupę zastąpiona przez coś wielkiego, twardego i gorącego.

            Jedno pchnięcie, krótkie głośne jęknięcie i Balthazar zagłębił się w wypełnionym bitą śmietaną wnętrzu. Umięśniony pierścień niemal go miażdżył, ale słodka substancja ubijana przez poruszające się powoli biodra blond-włosego skrzydlatego traciła puszystość stając się śliską mazią. Teraz namiętne pchnięcia nie były problemem, a głośne jęki i krótkie krzyki Castiela były wyrazem namiętności i podniecenia. Niebieska wstążka, która zwisała z ciała młodego anioła przypominała o początku tego wszystkiego.

            Tak, Balthazar nagle pokochał ludzkie Święta Bożego Narodzenia, a kiedy całując mocno wargi przyjaciela poczuł jego nasienie na swoim brzuchu i pozwolił sobie na szczytowanie wewnątrz pełnej śmietany dziurki, nie wyobrażał sobie życia na Ziemi bez tej komercyjnej, ale jakże magicznej uroczystości.

Castiel nieświadomie miał na swoim koncie kolejny cud nawrócenia anioła dezertera.

 

sobota, 17 grudnia 2011

I'll Take the Fall for You vol. 8

Z jakiegoś niezrozumiałego powodu Balthazar był zmęczony. Zamknął oczy i rozmasował piekące powieki. Chyba nawet odczuwał jakiś abstrakcyjny ból brzucha... Czy to w ogóle możliwe, by anioł odczuwał tak przyziemne bodźce? Oczywiście, ludzkie ciało miało swoje ograniczenia, ale on nie był przecież człowiekiem! Czy gdzieś w jakimś anielskim kodeksie, jeśli takowy istniał, był punkt mówiący, iż skrzydlaci nie mogą się ze sobą kochać, ponieważ... No właśnie, ponieważ, co? Nagle staną się ludźmi, ciała ich wasali zaczną się rozsypywać? Nie, to wykluczone. Balthazar nie był tak silnym aniołem by miał doprowadzić ciało swojego człowieka do ruiny w jakikolwiek sposób. Może, więc miał zwyczajnie kiepski dzień? Lub były to skutki uboczne poważnej rany, jaką niedawno zaleczył Castiel?

            Położył dłoń na idealnie wyrzeźbionym brzuchu i pomasował go mrużąc oczy. Właśnie zaczynał zaznajamiać się z czymś takim, jak ból głowy, który sprawiał, że najchętniej rozparłby się w jakimś fotelu ze szklaneczką alkoholu w ręce. Niestety miał do wykonania niewielkie zadanie, które sam sobie powierzył. Znał, bowiem sposób by osłabić Afrodytę, a olśnienie przyszło w chwili, kiedy z jego ciała uleciało całe napięcie, zaś przyjaciel wił się pod nim z rozkoszy, której nigdy dotąd nie czuł. Zabawne, jak wiele pożytku może przyjść z jednego orgazmu.

            O ile dobrze pamiętał, a tego nie dało się zapomnieć, jego ostatnie małe włamanie do niebiańskiego skarbca z bronią nie obeszło się bez echa. Wzmocniono ochronę, część niebezpiecznych przedmiotów przeniesiono w zupełnie inne miejsce, jeszcze inne postanowiono zniszczyć. To, czego jednak potrzebował teraz nie należało do szczególnie przydatnych przeciętnym aniołom, czy nawet demonom. Istniała także możliwość, iż przedmioty pokroju tego, który teraz chciał zdobyć, wcale nie były strzeżone... Nie miał jednak złudzeń.

            W mgnieniu oka zniknął spośród tłumu ludzi, którzy tłoczyli się na chodniku spiesząc się do pracy, szkoły i innych codziennych obowiązków, przez co zupełnie nie zauważyli, jak ktoś rozpływa się w powietrzu, jakby wcale go nie było. Zapewne nawet, gdyby ktoś zwrócił na to uwagę nigdy nie uwierzyłby samemu sobie. Ludzie potrafili być ślepi na zawołanie.

            Miejsce, w którym się znalazł było cichą, zieloną polaną porośniętą soczystą trawą, licznymi stokrotkami i wonnymi polnymi kwiatami. W pobliżu jedynego w tym miejscu drzewa wznosił się kopczyk sięgający aniołowi nie wyżej jak do pach. Masywne, drewniane drzwi były zamknięte, zaś dziurka klucza zdradzała, jak bardzo musi być on wielki.

            Balthazar nigdy nie tracił czasu, toteż uśmiechnął się przymilnie do jednego z aniołów, na których natknął się zaraz po materializacji. Jeden zero dla Raphaela – nawet tutaj postawił swoich ludzi. Nie było to w prawdzie zaskoczeniem, jednak gdyby Balth pojawił się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów bliżej wylądowałby dokładnie na głowie swojego pobratymca.

- Cóż... Zapewne mnie nie pamiętasz. – podjął, a mimika jego twarz była bardzo przekonywująca. Niestety skrzydlaty, na którego natrafił był powolny, ale nie głupi. Sięgnął po broń wyszarpując ją gwałtownie z pochwy, w jakiej spoczywała u jego boku. Nie miał jednakże szans z weteranem, jakim był Balth. Blond-włosy odrzucił w tył bok swojej ciemnej kurtki i sprawnym ruchem wyjął zza paska miecz, który spoczywał do tej pory bezpiecznie na plecach. Jedno szybkie i sprawne pchnięcie wystarczyło. Ostrze zagłębiło się w miękkim ciele, by w jasnym blasku upaść na ziemię wypalając w niej obraz anielskich skrzydeł.

- Niewdzięczna robota. – mruknął zrzędliwie obracając się na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni, co zwiększyło pęd wyrzuconego przez niego miecza, który utkwił głęboko w ciele innego z aniołów. Ignorując powtarzający się po raz kolejny proceder umierania skrzydlatych Balth podniósł porzuconą przez jego pierwszą ofiarę broń i schował ją w to samo miejsce, w którym wcześniej trzymał swoją.

            Podszedł spokojnym krokiem do masywnych drzwi i wyjął z kieszeni idealnie podrobiony klucz pasujący do zamka. Cóż, nikt nie wiedział jak daleko zaszły nielegalne interesy blond-włosego anioła, a ciche kliknięcie było jak balsam dla uszu Balthazara.

            „Nigdy się nie nauczą.” przeszło mu przez myśl, gdy bez trudu dostał się do kopca, który okazał się pełen drogocennych przedmiotów, niczym skarbiec. Prawdziwa wartość każdego z tych złotych, czy też wypełnionych drogimi kamieniami rzeczy była nie do odgadnięcia, kiedy się nie miało bladego pojęcia, do kogo należą wszystkie te artefakty.

            Przekopując się przez całą stertę niepotrzebnych mu w tej chwili broni, pod każdą możliwą postacią, dotarł w końcu do tego, czego tak wytrwale poszukiwał. Dwie ciężkie, stare rękawice nie wydawały się niczym szczególnym i wyglądały mizernie przy pucharach, koronach, koliach. W tym jednak wypadku to nie piękne kosztowności miały powstrzymać Armagedon.

            Zachowując się nad wyraz kulturalnie Balth zamknął za sobą drzwi, schował klucz i spojrzał poważnie na dwa trupy, jakie za sobą pozostawiał. Od tego właśnie chciał uciec, ale widać nie było mu to dane. „Robię się sentymentalny.” rzekł do siebie nie wypowiadając przy tym ani słowa na głos. „A wszystko z winy Castiela...”

            Przed powrotem na ziemię ostatni raz rozejrzał się po ogromnej, pięknej łące wspominając chwile, kiedy to był całkiem zwyczajnym aniołem. Nie mając już więcej czasu rozpłynął się w ciepłym, wonnym powietrzu nie wątpiąc, iż mógł to być jego ostatni dzień w niebie.

 

            W tym samym czasie Castiel stał na jednej z głównych ulic Los Angeles i trzymając komórkę przy uchu marszczył ciemne brwi nad swoimi niebywale niebieskimi oczami.

- Musicie tylko zwabić Aresa w odludne miejsce, które nie pozwoli mu na zwołanie posiłków. – mamrotał cicho. – Jeśli pozbędziemy się wszystkich przeszkadzających nam demonów wtedy na pewno będziemy mogli zaatakować Aresa i zniszczyć go jego własną bronią.

- I nie tylko. – wraz z szelestem ubrań Balthazar pojawił się tuż za plecami Castiela. – Mam coś, co może się przydać. – wyjął komórkę z ręki przyjaciela i przystawił ją do swojego ucha. – Gdzie jesteście? Musimy pogadać. – jego głos wydawał się posiadać wyraźne znaki świadczące o kompletnym braku wesołości, co nie zdarzało się często.

Chwilowa cisza po drugiej stronie była niesłychanie irytująca, chociaż Dean, z którym to rozmawiał Cas, nadal był dostępny.

- Niech będzie, jeśli masz w posiadaniu coś, co mogłoby nam pomóc. – starszy z braci nie był przekonany, co do prawdziwości słów anioła, choć tak naprawdę nie miał podstaw by sądzić inaczej. – Jesteśmy w hotelu „Przymierze”, pokój 56 i jeśli łaska... – nie skończył, gdyż dwaj aniołowie właśnie omal nie przyprawili go o atak serca, kiedy pojawili się za nim niczym cienie przy akompaniamencie upadającej na ziemię ciężkiej książki, która wypadła z rąk równie niespokojnego w takiej sytuacji Samuela.

- Witam, chłopcy. – Balthazar uśmiechnął się do nich ironicznie.

sobota, 10 grudnia 2011

I'll Take the Fall for You vol. 7

Nie tracąc tak cennego dla niego czasu, jak przystało na służbistę, Castiel zerwał się z łóżka by wydobyć z kieszeni swojego niedbale rzuconego płaszcza komórkę, którą otrzymał od braci Winchester. Niestety zupełnie niedoświadczony anioł nie wiedział, co grozi ludzkiemu ciału nieprzyzwyczajonemu do miłosnych uniesień. Młody anioł poczuł ból przeszywający go od samych pleców po kolana. Niejasno zdawał sobie sprawę z tego, iż przyczyna tego stanu kryła się zarówno między jego pośladkami, jak i w zmęczonych mięśniach nóg. Jego kolana niespodziewanie załamały się, przez co ciemnowłosy klapnął boleśnie na ziemię. Na tego rodzaju ból nie był przygotowany toteż jęknął, gdy jego wnętrze wydawało się rozrywane przez coś dziwnie wielkiego. Przecież nic nie miało prawa pozostać wewnątrz jego ciała! Był pusty! Ponieważ był, prawda?

Zaskoczony wszystkim, co się z nim działo spróbował wstać, jednak tylko pogorszył tym swoją sytuację, gdyż kręcąc się niespokojnie na boki wzmógł ból umięśnionego pierścienia między pośladkami. Czy to było normalne? – wydawało się pytać jego spojrzenie, kiedy niepewne oczy zwróciły się ku Balthazarowi.

Blond-włosy anioł uśmiechał się bardzo subtelnie pod nosem, co sprawiło, że jego oblicze było zniewalające. Nie mógł się powstrzymać widząc usilne starania swojego przyjaciela, porównując go w myślach do żuczka, który upadając na skrzydełka nie jest w stanie samemu stanąć na nogi. Poza tym nie mógł mieć sobie za złe, że posiadł tego anioła, kiedy jego niewinność i nieprzystosowanie do życia na ziemi były wręcz rozkoszne.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę Cas... – Balth bez większego problemu podniósł się z łóżka i stanął przed siedzącym na podłodze skrzydlatym, który mimo ciała dorosłego, przystojnego mężczyzny, miał spojrzenie dziecka. Wskazał wymownie swoje krocze, a jego usta ułożyły się w delikatny dziobek. - ... ale miałeś TO w sobie. Wszedł cały i wypełnił cię tak dokładnie, że sam byłem tym zaskoczony. Wstawaj. – złapał przyjaciela za rękę pomagając mu się podnieść, po czym objął go w pasie i podtrzymując ułożył na pościeli. Był na tyle miły, że sam wydobył komórkę Castiela i podał mu ją siadając obok. Nie miał ochoty ubierać się od razu toteż pozostał nagi, tak samo jak ciemnowłosy skrzydlaty.

Cas skinął mu głową w podzięce i wybrał jedyny zapisany w pamięci telefonu numer, upewnił się, iż przykłada go dobrą stroną do ucha i czekał. Zaczynał się nawet niepokoić, chociaż w końcu po drugiej stronie ozwał się lekceważący głos Deana:

- Czego chcesz, Cas?

- Mamy problem. – jego głos był równie poważny i głęboki, co zwykle, a jednak przedstawiał sobą coś niebywale interesującego, kiedy tak leżał nagi i pobrudzony nasieniem. Gdyby dwaj łowcy widzieli go takim na pewno nie rozmawialiby z nim tak płynnie i naturalnie. Anioł wydawał się za to wcale nie zdawać sobie z niczego sprawy. – Ares nie pracuje sam, pomaga mu Afrodyta. Nie wolno wam jej dotykać. To bardzo niebezpieczne, Dean. Ty i Sam musicie na siebie bardzo uważać.

- Szlag! Wiedziałem, że nie obejdzie się bez problemów! – po tamtej stronie nastąpiła chwilowa cisza. - Więc jeśli jej dotknę...

- Nie wiem, co dokładnie się stanie...

- A ja nie chcę sobie wyobrażać, więc lepiej powiedz mi wszystko, co możesz. – starszy łowca westchnął ciężko, trochę rozeźlony. – Nie lubię, kiedy jakieś świństwo ma nade mną przewagę, więc gadaj, Cas.

- Zaczekaj. – Castiel wciągnął telefon w stronę Balthazara, który uniósł brwi patrząc na aparat. – Musisz im powiedzieć wszystko.

- Ze szczegółami? – mruknął kpiąco, co sprawiło, że wzrok Castiela stał się chłodny i karcący. Te dwa drobne oceany miały w sobie więcej siły niż niejeden huragan. Nie można było się im oprzeć, a i sprzeciw przychodził z ogromnym trudem. Z tego zapewne powodu Balth odebrał z rąk przyjaciela telefon. – Słuchaj uważnie, jeśli chcesz uratować skórę. – zaczął leniwie. – Wyobraź sobie dziewczynę swoich marzeń. Ona właśnie pod taką postacią się ukaże. Nie ważne, czy kręcą cię rude, czy blondynki. Ona rozkocha cię w kimkolwiek zechce, obudzi w tobie najgłębiej skrywane pragnienia i wyciągnie je na zewnątrz, jak brudy z życiorysu. Jeśli ją spotkasz to trzymaj się od niej z daleka. W przeciwnym razie nie przydasz nam się do niczego, a jedynie będziesz kulą u nogi, jasne? I przekaż bratu żeby pilnował tyłka, bo mógłby zrobić z niego zły użytek. – zanim w ogóle otrzymał jakąś odpowiedź, czy też ciętą ripostę, Balth rozłączył się i rzucił komórkę na stertę ubrań, którą sam stworzył jakiś czas temu. – Oni coś schrzanią, Cas. – był śmiertelnie poważny. – Ich ego przekracza wszelkie możliwe normy, a to wyklucza owocną współpracę. Zaś każdy błąd, jaki popełnią może zaowocować pozbawieniem nas życia. Raphael tylko na to czeka.

- Dlatego musimy ich o wszystkim informować i osłaniać w miarę możliwości. Bez nich, nici z większości naszych planów powstrzymania Armagedonu. A do tego nie możemy dopuścić! – Castiel niemalże ponownie zerwał się na nogi, jednak powstrzymał się w samą porę. Był teraz tak blisko twarzy przyjaciela, że chcąc mógłby go nawet pocałować lub samemu zostać pocałowanym. Przecież nie miał pewności, czy Balthazar naprawdę uwolnił się od czarów bogini. A jeśli nadal cierpiał, ale nie chciał się do tego przyznać?

            Skupił spojrzenie na przyjacielu na kilka chwil odrywając myśli od dręczącego problemu zagłady świata. Błękitne oczy Balthazara zdawały się pytać „o co tym razem ci chodzi?”, usta zostały właśnie zwilżone językiem w sposób, którego wcześniej Cas nie miał okazji zauważyć, ich układ był ironiczny, co zapewne było dla blond-włosego skrzydlatego kwestią przyzwyczajenia, a jednak Castiel zawsze otrzymywał od starszego anioła tylko naprawdę piękne uśmiechy.

- Gdyby nie ta wojna nigdy byśmy się więcej nie spotkali. – wysilił się by usiąść. Do tego bólu także musiał nawyknąć, jak do każdego innego. – Udawałeś martwego przez całe wieki, a jednak miałeś na mnie oko. – trafił w dziesiątkę, co potwierdzała niepewność na twarzy przyjaciela.

- Cas, Cas, Cas. – Balth sięgnął po spodnie i powoli wciągał je na nogi nie zważając na brak bielizny. – Jesteśmy braćmi, przyjaciółmi, ufam tylko i wyłącznie tobie. Jestem i zawsze będę po twojej stronie. To chyba oczywiste, że musiałem trzymać rękę na pulsie, by wiedzieć, co takiego dzieje się u góry, a ty byłeś w samym środku tego wszystkiego. Twoi podopieczni narobili niezłego bałaganu, a ja znalazłem sposób by się ustawić. Co, tak w ogóle, mi uniemożliwiłeś. – właśnie stawiał sprawę jasno, chociaż nie taki miał początkowo plan. Gdyby Castiel nie zaczął się nad tym zastanawiać prawda nigdy nie musiałaby wyjść na jaw, ale w tej sytuacji ukrywanie jej nie miałoby najmniejszego sensu. - Popatrz na siebie. Lojalny wobec Ojca, niewinny, wierzysz w ideały. Jesteś zupełnie inny niż ja i dlatego cię pragnę. – podniósł się, zasunął zamek spodni, zapiął guzik i pchnął Castiela ponownie na poduchę. – Mam tylko ciebie, Cas i to mi w zupełności wystarcza. – uśmiech uwydatnił zmarszczki mimiczne wokół jego ust, niebo jego oczu przecięła figlarna błyskawica. Balthazar pochylił się nad speszonym wyznaniem aniołem czwartku i wysunął język, którym rozwarł lekko tylko zamknięte wargi ciemnowłosego. Nie napotkał oporu z jego strony, a może po prostu skonsternowany Cas stracił na chwilę świadomość, więc przywarł swoimi ustami do tych wspaniale skrojonych należących do partnera, a swój język wsunął głęboko między nie w bardzo sprawnym francuskim pocałunku. Czas by grzeczny aniołek nauczył się czegoś więcej. Balth zadbał, więc o to by każde muśnięcie miało swoisty cel, by nie pozostało w tym wilgotnym raju ani jedno miejsce, którego by nie skosztował. A Castielowi bez wątpienia się to podobało!

- Niechętnie cię opuszczam, ale mam przecież zadanie do wykonania, a twoi chłopcy nie poradzą sobie bez matczynej opieki. I postaraj się by nie uznali cię za idealną życiową partnerkę, bo nie oddam cię teraz tak łatwo.

            Wychodząc niespiesznie z pokoju zostawił tam rozgorączkowanego nowymi doznaniami przyjaciela.

            Czy aby wszystko było z nimi w porządku?

sobota, 3 grudnia 2011

I'll Take the Fall for You vol. 6

Silne ramiona Balthazara zakleszczyły się ciaśniej wokół talii ciemnowłosego anioła, nos przywarł do gładkiej skóry na szyi zachłannie wchłaniając jej zapach. Gdyby tylko poddał się żądzom ludzkiego ciała swojego wasala najpewniej rzuciłby się na przyjaciela nie bawiąc w żadne subtelności, czy gry wstępne. Całe szczęście miał w sobie na tyle rozsądku i wolnej woli, by samemu kierować pożądliwą naturą. Nie było to łatwe zadanie, jednakże niedawne osłabienie organizmu zdecydowanie sprzyjało sprawowaniu nad nim kontroli.

Jakże irytował samego siebie, kiedy zaczął od zdejmowania płaszcza, z którym nie rozstawał się Castiel. Gdyby to od niego zależało pozbyłby się tego mało atrakcyjnego wdzianka, czym prędzej, niestety innego zdania był właściciel rzeczonego przedmiotu i chcąc lub nie należało to zaakceptować. Nie oznaczało to jednak, iż Balthazar musi dbać o staranne składanie garderoby. Niedbale zaczął zrzucać na ziemię każde kolejne ubranie, jakiego pozbył się z przyjaciela. Do płaszcza dołączyła, więc ciemna marynarka, krawat, koszula...

- Jesteś zbyt spięty, Cas. – wyszeptał powoli do ucha młodszego anioła zaciągając końcówki w ten charakterystyczny, seksowny sposób. – Nauczę cię, jak to robić. – podniósł się z łóżka i stanął przed speszonym Castielem. – Ufasz mi, prawda?

- Tak. – ciemnowłosy wydawał się kurczyć, niemal niknąć w oczach, gdy nagi do połowy zajmował niezmiennie to samo miejsce. Jedno wiedział na pewno, nie mógł patrzeć w dół, ale powinien obserwować i uczyć się od bardziej doświadczonego przyjaciela. Uważnie śledził, więc każdy ruch, jaki wykonywał Balth. Jego wzrok wydawał się spływać po ciele starszego anioła niczym woda. Niebieskie oczy wpatrywały się początkowo w idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową, płaski brzuch, wyraźnie zarysowane biodra, dumny atrybut męskiego ciała, umięśnione nogi. Blond-włosy skrzydlaty wydawał się bezwstydnie zadowolony z wrażenia, jakie wywarł na drobniejszym przyjacielu.

- Zdejmij spodnie, nie każ mi wyręczać cię z tego.

- A, tak, już! – Castiel powrócił do żywych i spiesznymi, niezgrabnymi ruchami pozbył się ostatnich części odzienia, jakie na sobie miał. Nie czuł wstydu, nie pojmował do końca znaczenia nagości. To akt wydawał mu się dziwnie przerażający, moment, w którym budzą się zwierzęce instynkty ludzi.

            Balthazar położył dłonie na kolanach Casa i rozsunął je lekko. Chłonął to, co ukazywało się jego oczom mając świadomość, że magia Afrodyty tylko potęguje wszystkie doznania. Nie walczył, więc z tym, co zostało w nim obudzone. Uklęknął między nogami młodszego anioła i uśmiechnął się w ten naprawdę rozkoszny sposób, który przywodził na myśl nastoletniego urwisa.

- Ludzie wiedzą, jak zapewniać sobie rozkosz. – skomentował zanim nie zbliżył twarzy do krocza przyjaciela, a jego ciepły oddech połaskotał zadziwiająco wrażliwą w tym miejscu skórę.

- Ludzie tak robią? – zaskoczony czynami blond-włosego obserwował, jak jasna głowa powoli lecz nieubłaganie przywiera do jego ciała. Już samo pierwsze muśnięcie ust sprawiło, że Cas wciągnął głośno powietrze w płuca. To było dziwne, niestosowne, może nawet niehigieniczne, ale jakież przyjemne! Wewnętrzne łaskotanie kumulujące się w jego lędźwiach przejmowało kontrolę nad dolnymi partiami ciała, które były coraz to dziwniejsze, ulegały wyczuwalnej zmianie, której jednak nie można było zaobserwować z powodu gorących ust, które w jakiś tajemniczy sposób działały nawet na umysł młodego anioła. Jak to możliwe, że to ssące wrażenie, które właśnie nastąpiło miało swój koniec w samym mózgu? Tak musiało przecież być, skoro wzrok Castiela stał się zamglony, a myśli zwolniły bieg.

            Zawiedziony jęk rozpłynął się po całym pokoju, gdy Balthazar zabrał swoje drobne wargi ze sterczącej pod dziwnym kątem i większej niż przeciętnie męskości.

- Ludzie robią o wiele więcej dziwniejszych rzeczy. – w końcu padła odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. – Za chwilę się przekonasz. – położył dłoń na jasnej piersi partnera i pchnął go do tyłu, po czym przywarł wargami do zapraszająco rozchylonych ust nieświadomego swojej atrakcyjności Castiela. Balthazar wykorzystał okazję i pozwolił sobie na wsunięcie języka w gładkie wnętrze. Mógł mieć tylko nadzieję, że w swoim zaskoczeniu Cas nie odgryzie mu niczego.

            Odsunęli się od siebie niespiesznie. Widać było, iż obaj całkiem nieźle się bawią, ale i uczą nowych rzeczy. Ludzie naprawdę potrafili sobie dogadzać, jak na tak niskie i głupie istoty.

            Balth nie tłumaczył, co robi. Po prostu odwrócił przyjaciela tyłem i podciągnął jego pośladki w górę.

- Zostań tak. – nakazał i sięgając po butelkę z alkoholem, którą miał niemal pod ręką i spojrzał na nią z niejaki ubolewaniem. Poświęcił jednak jedną przyjemność na rzecz drugiej.

            Palcami jednej dłoni rozwarł wypięte nieśmiało pośladki naprawdę zawstydzonego anioła, drugą zaś pokierował butelką tak, by część chłodnej zawartości wylała się wprost na zgrabną, niewielką dziurkę. Jęk zaskoczenia i wymowne drgnięcie w zupełności wystarczyły, by wynagrodzić blond-włosemu aniołowi utratę cennego alkoholu. Poza tym, Castiel był dla niego ważniejszy niż byle płyn, który w każdej chwili mógł zdobyć w taki, czy inny sposób.

            Denerwujące, może nawet bolesne pulsowanie między nogami stało się dla ciemnowłosego skrzydlatego prawdziwą katuszą. Czuł, że coś jest z nim nie tak, jego serce biło szybko i mocno, krew krążyła głośno. Nawet podczas walki tak się nie czuł! Najdziwniejsze miało jednakże dopiero nadejść z chwilą, gdy palec Balthazara wtargnął nieproszony w ciasne, nieużywane dotąd wejście. Ból pojawił się później, kiedy drobna dziurka była rozciągana bardziej stanowczo. Castiel trzymał się jednak dzielnie i nie pisnął nawet, gdy coś naprawdę dużego, gorącego i twardego wnikało siłą w jego ciało.

            Czubek był już w środku i wtedy też nastąpiło zdecydowane pchnięcie, które wydarło z Casa głośne stęknięcie.

- Nie rozumiem, co ludzie w tym widzą. – powiedział przez zęby, kiedy Balth starał się uspokoić oddech.

- Zaraz się przekonasz. – zachrypnięty, głęboki głos poprzedził pierwszy zdecydowany ruch, a kolejne nowe doznania spływały na Castiela całym wodospadem. Obce ciało wewnątrz jego ciała, namiętne ruchy stymulujące bardzo unerwione wejście, uderzenia ud Balthazara o jego pośladki, usta całujące kręgosłup i nagle to jedno pchnięcie, które podrażniło wyjątkowo wrażliwy punkt. Cas nie znał źródła ciepła, jakie rozlało się po jego kroczu, ale wystarczyło jedno spojrzenie w dół a pojął, iż coś wypłynęło z jego członka. Tak, ludzie dzięki temu się rozmnażali, to wiedział na pewno. Nie zmusiło to jednak starszego anioła do zaprzestania swoich starań. Teraz, gdy odnalazł najważniejsze z miejsc wewnątrz przyjaciela nie planował poprzestać na zadowalaniu siebie. Całą serią celnych pchnięć niemal doprowadził Castiela do szaleństwa, by w końcu z więzienia swojego spoconego ciała uwolnić całą rozkosz.

            Wraz ze spełnieniem prysnął także czar greckiej bogini i tym razem to Balthazar czuł się nieswojo. To, co zrobił nie było przecież dziełem przypadku. Nikt lepiej niż sam Balth nie mógł tego wiedzieć. To on znał przecież najlepiej swoją naturę, charakter, który pozostawiał wiele do życzenia, a także obojętność w stosunku do wszystkiego, co nie było Castielem. Może to, dlatego tak się starał być mu pomocnym?

- Musimy ostrzec twoich ukochanych chłopców przed Afrodytą. Nie przydadzą nam się wcale, jeśli ona się za nich zabierze. – postanowił być rzeczowym, by tym samym Castiel nie nabrał podejrzeń, co do przyczyny jego namiętności, a przecież sam nie był jej do końca pewien.

- Pójdę do nich.

- Nagi?

- Masz rację, lepiej zadzwonię. – wyraz twarzy Casa był teraz niezmienny, zupełnie jak na samym początku.