sobota, 25 lutego 2012

I'll Take the Fall for You vol. 14

Priorytety, priorytety, priorytety – przekleństwo każdego, kto nie może utrzymać się z tego, co kocha, narzucona reguła wyboru dobra ludzkości ponad swoim własnym zadowoleniem, obowiązek ponad przyjemnością. Coś tak okropnie przyziemnego, tak potwornie ludzkiego, a jednak miało niestety swoje odbicie w życiu aniołów. A przynajmniej w życiu tego jednego anioła, który zrezygnował z nieograniczonej wolności na rzecz pomocy przyjacielowi. Miłość okalecza nas i czyni z nas głupców, ślepców, niewolników.

I tak oto Balthazar stał w swojej niematerialnej formie oczekując na zamknięcie muzeum, podczas gdy z powodzeniem mógł przecież siedzieć teraz w jakiejś wytwornej francuskiej restauracji kosztując znakomitych win. Jego znajomy nie potrzebował wiele czasu by stworzyć podróbkę włóczni Aresa, którą należało podmienić z oryginałem. Tym samym najprostsza część planu była już zrealizowana. Teraz wszystko zależało już wyłącznie od Castiela, który kręcił się w pobliżu bezpieczników. Miał kupić blond-włosemu skrzydlatemu pół sekundy, które ten miał wykorzystać na zdobycie broni. Pół sekundy by się zmaterializować, dokonać zamiany i ulotnić się jeszcze zanim zostanie uruchomione awaryjne zasilanie.

Balthazar zamyślił się obliczając czas, jaki jeszcze mu pozostał. Góra trzy minuty i będzie po wszystkim. Gdyby nie fakt, iż nie mogli narobić zbytniego zamieszania z pewnością wszystko mieliby już dawno z głowy.

- Kiedy z tym skończymy spełnię swoje groźby. – rzucił w przestrzeń, a jego słowa bez trudu dotarły do znajdującego się w piwnicach Castiela.

- Jakie groźby, o czym ty mówisz? – młodszy anioł przechylił głowę w bok wpatrując się w ścianę przed sobą, jakby to na niej zaszyfrowano odpowiedź. Jego pamięć była czasami niebywale wybiórcza.

- Nie ważne. Przypomnę ci, kiedy znajdziemy się w innym miejscu i będę mógł spojrzeć ci w oczy. – Balth skupił całą swoją uwagę na zadaniu, które musiał wykonać. Ostatnie sekundy dzieliły go od chwili zamknięcia muzeum, a tym samym od momentu, kiedy to główne zasilanie zostanie odłączone.

            Cztery, trzy, dwa, jeden...

            Ułamek sekundy i wszystko pogasło, muzeum utonęło w ciemnościach, czujne oczy kamer zostały zamknięte, alarmy wyłączone, zaś ochroniarz tkwił gdzieś w pobliżu drzwi, które właśnie zamykał nie mogąc przejrzeć nagłego mroku. Marmurowe rzeźby wydawały się być duchami jaśniejącymi pośród nocnych ciemności, zdawały się oddychać ciężko w panującej wokół ciszy.

            Dłoń Balthazara spoczęła na cennej włóczki Aresa wyjmując ją z uścisku palców posągu. Drugą ręką sprawnie zastąpił artefakt posługując się przy tym swoimi anielskimi mocami, by nie popełnić błędu, by ustawienie fałszywki nie różniło się niczym od wcześniejszego ułożenia oryginału. Anioł przycisnął do piersi zdobytą w ten sposób broń i zamienił swoją materialną powłokę na duchową dematerializując się przy tym.

            Światło zgasło i już migało, kiedy automatycznie włączyło się dodatkowe zasilanie. Dla ochroniarza było to zaledwie mrugnięcie okiem, kamery wydawały się wcale nie przerywać nagrywania. A jednak już było po wszystkim, najważniejszy akt sztuki zakończył się niemal w tej samej chwili, w której się zaczął, jakby czas zatrzymał się na te kilka chwil. Muzeum było puste, nie było w nim już żadnego anioła ani innego nadprzyrodzonego stworzenia. Wyłącznie jeden człowiek kręcił się pomiędzy wystawionymi tutaj przedmiotami nie mając pojęcia, że niemal na jego oczach rozegrało się coś, co przecież miało ratować świat.

 

            Jeden silniejszy podmuch wiatru z cichym szelestem zwiał kilka suchych liści z koron drzewa. Jeszcze zanim opadły na ziemię dwóch mężczyzn przemieszczało się spiesznie drogą zmierzając w kierunku starego domu. Jeden z nich dzierżył w dłoni owinięty szmatami, długi przedmiot. Dla przeciętnego człowieka było to czymś zupełnie normalnym. Ot łuk, miecz, kij. W tych czasach ludzie trenowali tak wiele sztuk walki, iż nic nie mogło dziwić. Może poza faktem, iż jeszcze przed chwilą tej dwójki wcale nie było na drodze. A może po prostu nie było nikogo, kto mógłby zwrócić na to uwagę?

            Aniołowie weszli do domu kierując się od razu w stronę kuchni, gdzie na środku pomieszczenia stał wielki stół. To na nim Balthazar położył swoje zawiniątko i rozwinął oplatające włócznię materiał by móc przyjrzeć jej się dokładniej. Straciła już swój marmurowy kolor, nie była już częścią pradawnej rzeźby, ale prawdziwą boską bronią wykonaną ze spiżu, o ostrym lśniącym grocie.

- Bez wątpienia jest prawdziwa. – blond-włosy przesunął palcami po inskrypcjach zdobiących włócznię, czuł pod opuszkami palców drżenie broni, jakby była żywą istotą. – A co jeśli Ares wyczuje ją w chwili, gdy będziemy się zbliżać? – złapał pewnie artefakt i podniósł ważąc go w dłoniach. Nie ważne, który z nich zada ostateczny cios. Obaj musieli oswoić się z bronią, od której zależały losy świata. Balth zakręcił włócznią młynek nad głową, przełożył ją za plecami, wykonał krótkie pchnięcie z wypadem do przodu, a następnie powoli wypuścił z płuc powietrze. Czuł, jak przez jego ciało przechodzą dreszcze, jakby naładowane elektrycznością. Nie walczył od tylu wieków, od tak dawna trzymał się z daleka od konfliktów, iż teraz wszystko to wydawało się nierealne, wyśnione, choć nigdy nie wiedział, czym jest sen.

- Tego się nie zapomina. – Cas obserwował poczynania przyjaciela z niejakim zafascynowaniem. Pamiętał dobrze czasy, gdy walczyli wspólnie ramię w ramię, gdy żaden z nich nie mógł wiedzieć, jak potoczą się ich losy. Bo czy Balthazar wiedział, że zdezerteruje? Czy Castiel miał świadomość tego, iż stanie się zdrajcą i sprzeciwi się najwyżej postawionym skrzydlatym?

- Czasami lepiej byłoby jednak zapomnieć, Cas. – starszy anioł odłożył włócznię na stół i rozmasował palce dłoni, w których nadal czuł to dziwne, nieprzyjemne mrowienie świadczące o odczuwanym niepokoju. – Nie jestem już wojownikiem Nieba, ale złodziejem, który ukrywa się przed swoimi. Kiedy skończymy z tym całym Armagedonem znikam na kolejne wieki. Możesz wtedy odejść ze mną. – drobne usta Balthazara rozciągnęły się w rozkosznym uśmiechu. – Nie musisz dawać mi odpowiedzi już teraz. Masz i tak sporo na głowie. Chociaż na kilka chwil musisz o tym zapomnieć, bo obiecałem ci coś, a teraz, kiedy kradzież mamy za sobą, mogę zająć się tobą w pełni.

- Wybacz, ale chyba nie rozumiem. – niewinne spojrzenie niebieskich oczu Castiela sprawiło, że Balth miał tym większą ochotę nauczyć przyjaciela kilku sztuczek, zdeprawować jego czyste serce, zaszczepić kilka bardzo istotnych wiadomości w ten oddany sprawie umysł.

- Zrozumiesz, Cas. Zapewniam cię, że zrozumiesz. Jestem świetnym nauczycielem i na pewno nie będziesz narzekał. – tym razem uśmiech Balthazara i spojrzenie jego błękitnych oczu przywodziły na myśl wilka. Tak, Castiel był tylko biedną owieczką, która nie wiedząc, co ją czeka zapędziła się do lasu. – Zapomnimy na chwilę o Końcu Świata, ale nie martw się, pierwszy krok na drodze edukacji już postawiliśmy. Przyczyniła się do tego Afrodyta.

            Cas przełknął głośno ślinę. Teraz zaczynał rozumieć, zaczynał pojmować, kojarzyć fakty. Tylko, czy Balth nadal był pod wpływem czaru?

sobota, 11 lutego 2012

I'll Take the Fall for You vol. 13

Ciepłe promienie lizały wrażliwą skórę na karku Castiela, pieściły jego ludzkie ciało, łaskotały je subtelnie. Słońce nie było dla niego nowością, a jednak nigdy wcześniej nie odczuł takiej rozkoszy, jak teraz. Widać nic nie mogło równać się z urokami Grecji. Tylko, dlaczego anioł nie potrafił się, chociaż odrobinę rozluźnić? Zamiast tego bezustannie masował szyję, narzekając na „dziwne uczucie”, stał sztywno, nawet cień uśmiechu nie pojawił się na jego twarzy. Zdecydowanie rzucał się w oczy stojąc w długiej kolejce turystów czekających na zakup biletu i zwiedzanie muzeum.

            Balthazar czuł się za to jak ryba w wodzie. Zasłonił swoje błękitne oczy ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi, rozczochrał jasne włosy i suszył zęby w miłym uśmiechu za każdym razem, gdy ktoś zwrócił na niego uwagę. Tak, niech go kochają, niech wzdychają, niech o nim marzą. W końcu był lepszy od byle człowieka, był aniołem!

            Rzucił okiem na Castiela i uśmiechnął się pod nosem widząc zmrużone oczy przyjaciela. Cas nie miał pojęcia, w jaki sposób uchronić się przed rażącym słońcem toteż bawił otaczających go ludzi swoimi usilnymi staraniami zabezpieczenia się przed jasnym blaskiem. To też sprawiło, że w głowie blond-włosego narodził się pewien pomysł, dzięki któremu upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. W końcu, jaką mieli pewność, że ludzie Aresa nie obserwują włóczni? Należało, więc zachować szczególne środki ostrożności. Przynajmniej do czasu wykradzenia cennego artefaktu.

            Z tego też powodu Balth zsunął z nosa swoje okularki i założył je Castielowi. Wprawdzie teraz sam musiał mrużyć oczy, jednak wcale się tym nie przejął. Przecież to element planu. Podobnie jak to, iż objął niebieskookiego anioła w pasie i przysunął usta do jego ucha wzbudzając tym ogólne zainteresowanie.

- Im bardziej będziemy rzucać się w oczy wzbudzając kontrowersje tym łatwiej ukryjemy się w tłumie. – powiedział dmuchając ciepłym powietrzem, co sprawiło, że Cas szybko odchylił głowę.
- Tylko nie grzej tak. – mruknął zrzędliwie odwracając twarz w stronę przyjaciela i uniósł wysoko brodę by spojrzeć na Balthazara spod okularów, jakby w ogóle nie wiedział, do czego służą. Starszy skrzydlaty postanowił wykorzystać tę okazję i nakrył swoimi ustami wargi towarzysza. Były ciepłe i miękkie, a co ważniejsze bardzo chętne sądząc po ich bezczynności. Cas nadal nie pojmował znaczenia pocałunku, ani seksu toteż stanowił łatwy cel. Nawet dla członków swojej rasy nie wykluczając oddanego przyjaciela.
- Nie wiem, jak ty potrafisz przetrwać na ziemi. – wzdychając błękitnooki skrzydlaty pociągnął anioła czwartku za sobą bliżej okienka z biletami. Nie zabrał ręki, ale zsunął ją na biodro Castiela delektując się wywoływaną tym sensacją i poruszeniem. Ludzie potrafili być tacy zacofani.

            Wchodząc do budynku muzeum czuli na sobie ciekawskie spojrzenia, gdyby się odwrócili zauważyliby grupkę ciągnących się za nimi osób. Wśród oburzonych ludzi znaleźli się i tacy, których odgrywane przedstawienie zaciekawiło, a może nawet kręciło. Tym samym dwójka aniołów mogła bez przeszkód poruszać się po obiekcie. Kto podejrzewałby parę gejów o wyższe cele w życiu? Niestety Balth musiał dbać o pozory, gdyż Cas nie nadawał się do aktorstwa. Był sobą i to właśnie mogło wszystko zniszczyć.

            Jasne, przestronne wnętrze ogromnego budynku muzeum stwarzało pozory antycznego. Mimo sporej grupy zwiedzających nie było tam tłoczno, a klimatyzacja działała bardzo sprawnie. Estetyka ustawienia eksponatów pozwalała medytować każdy z obiektów, zapach unoszący się w powietrzu był przyjemny, oliwkowy, słodki. Nic, więc dziwnego, że muzeum to było jednym z najczęściej okupowanych.

            Podążając zgodnie z ruchem wskazówek zegara aniołowie zmuszeni byli do udawania zainteresowania każdym eksponatem. Niestety Cas zapominał o tym za każdym razem, gdy przychodziło mu postawić kolejne kilka kroków by delektować się widokiem kolejnego antycznego dzieła. Bez wątpienia jego myśli umykały daleko w przód do miejsca, gdzie znajdował się cel ich „ wspólnej romantycznej wycieczki”. Pozwalał, więc by Balthazar dotykał go w tym, czy tamtym miejscu, udawał pocałunek w szyję, bądź policzek, a nawet kąsał ucho. Niestety Cas zachowywał się jak na zimną rybę przystało nie reagując w żaden sposób. Zupełnie jakby nigdy między nimi do niczego nie doszło, a przecież jeszcze jakiś czas temu jego ludzkie ciało zostało rozdziewiczone. Dla Balthazara było to niczym policzek lub cios wymierzony w samo serce. Czuł, że gdzieś w jego wnętrzu budzi się bestia, która zechce zemścić się za tę zniewagę.

            Mimo urażonej dumy dokładał wszelkich starań by wszystko poszło jak należy, zaś Cas ożywił się dopiero w chwili, kiedy to dostrzegł posąg Aresa trzymający włócznię. Jego podniecenie było tak widoczne, że i tym razem Balth musiał interweniować. Udając urażonego, jako że kochanek podniecał się zimną rzeźbioną bryłą bardziej niż nim, wyraził swoje wielkie niezadowolenie argumentując swoją wyższość nad byle posągiem wartością swojego krocza.

            Sądząc po minie Castiela był gotowy skarcić przyjaciela za jego komentarze lecz nie zdążył.

- Cas. – dla dobra sprawy Balthazar skubnął ucho partnera, co sprawiło, iż tym razem podskoczył. – Jeśli nie zaczniesz myśleć o tym, co robisz zostaniemy nakryci. – mimo wszystko nie miał wyjścia. Musiał podprowadzić młodszego anioła pod posąg by samemu móc wybadać autentyczność włóczni. Z tego też powodu odegrał kolejną scenę zazdrości i zrobił kilka zdjęć, które dla wiadomości ogółu miały posłużyć Castielowi do masturbacji skoro aż tak podniecał się jakimś pięknisiem powstałym w fantazji nawiedzonych ludzi, zaś nieoficjalnie pozwalały stworzyć wierną kopię laski.

- Poczekaj na powrót do hotelu, koteczku, a pokażę ci, że ten kamienny pajac nie ma ze mną szans. – grał dalej, chociaż tym razem w jego głosie brzmiała realna groźba. Wąż w jego wnętrzu odezwał się podsycając płomień.

            Zbliżył się niebezpiecznie do ciemnowłosego anioła i złapał go za brodę. Spojrzał w te niebieskie, niewinne oczęta.

- Nauczę cię udawać i naginać prawdę. – mruknął szeptem w jego wargi, które pogładził kciukiem. – Jeśli chcesz ratować ten świat nie możesz być nieświadomy niebezpieczeństw. To nie jest niebo, to nie są aniołowie. To ziemia i mamy do czynienia z bogami, demonami, ludźmi. I nie martw się, za twoje dzisiejsze zachowanie sprawię, że będziesz się czuł, jak zwyczajny człowiek. Zrobię to z miłości do mojego wielowiecznego przyjaciela. – wysunął język z ust i wsunął go między wargi Castiela całując go wyjątkowo namiętnie i zaborczo. Zupełnie, jakby czar Afrodyty wcale nie opuścił jego ciała, ale został uśpiony, by nagle rozpłynąć się po całym ciele zmuszając je do działania.

            Opuszczając muzeum mogli mieć pewność, że ludzie nie prędko zapomną ich wizytę, zaś oni bardzo szybko powrócą w to miejsce, by zabrać ze sobą cenną „pamiątkę”, która przyczyni się do ratowania tego Świata.

sobota, 4 lutego 2012

I'll Take the Fall for You vol. 12

Słodki uśmiech, jaki ozdobił idealne usta Aresa był wręcz obrzydliwy dla osoby pokroju Deana, a więc dla kogoś, kto potrafił zmieniać swoje poglądy w zależności od sytuacji i dnia. Dziś był wielce tolerancyjny, jutro będzie rasistą i homofobem. Jak w ogóle z kimś takim wytrzymać? Tylko Sam znał tajemnicę współistnienia z takim partnerem – ignorować.

- Jakiś ty milutki. – bracia mieli okazję usłyszeć głos boga wojny wyjątkowo wyraźnie w chwili, gdy zwracał się do Samuela. Przyjemne brzmienie, mocniejsza nuta, wyraźnie akcentowane słowa, których znaczenie było najistotniejsze, mało tego głos ten był głęboki, może trochę bezpłciowy. Nie, to nie był melodyjny, piskliwy głosik kokietki. Bóg wojny pozostawał bogiem wojny, nawet, jeśli stwarzał inne pozory. – Ty nie wydajesz się podzielać tej opinii. Oceniasz mnie, czuję to całą sobą. – bóg w ciele pięknej kobiety zwrócił się do starszego łowcy łagodnie, jednak odpowiadał na badawcze spojrzenie Deana tym samym. Jeśli mężczyzna nie weźmie się w garść cały plan szlag trafi.

- W przeciwieństwie do tego cukiereczka mi nie łatwo zaimponować. – starszy Winchester przełknął dumę i z trudem zignorował przewracające się w jego brzuchu kiszki. Nie łatwo sprzeciwiać się samemu sobie, robić coś, na co nie ma się ochoty, pozwalać by przymuszano nas do czegoś. Niestety jego praca wymagała poświęceń. Byleby tylko w tak młodym wieku nie musiał łykać viagry dla dobra sprawy! Oby parszywi skrzydlaci lalusie zechcieli pojawić się w odpowiedniej chwili, gdy takowa nadejdzie!

- Doprawdy? Więc jesteś wymagający, co? – Ares obrzucił spojrzeniem całe ciało Samuela sprawiając, że po jego kręgosłupie przeszły dreszcze.

- Ten słodki króliczek w łóżku zamienia się w bestię, którą trzeba poskromić. Szczenięce oczka i rozkoszny uśmiech to nie wszystko, co ma do zaoferowania.

            Sam przełknął ślinę, wysilił się by przywołać na twarzy miły uśmiech i spojrzał na brata z pytaniem w oczach: „To, co ja mam robić w łóżku?!”. Całe szczęście, że to Dean podjął się tego tematu. Gdyby biedny zaszczuty Sammy był zmuszony samemu opowiadać o swoich łóżkowych ekscesach z Deanem nie miałby pojęcia, co mówić. Potrafił wyobrazić sobie zwyczajny seks, znośne pozycje, ale co oznaczało to całe „poskramianie bestii”?!

- Napijesz się z nami? Mój chłopak będzie naprawdę zadowolony. – zielonooki klepnął brata w pośladki i wsunął rękę do tylnej kieszeni jego jeansów. Do czego to doszło żeby musiał obmacywać brata by zabić boga. – Z resztą ja także. – olśniewający uśmiech Deana potrafił zdziałać cuda toteż Ares nie mógł odmówić.

 

- Cas! – Dean był wściekły, naprawdę wkurzony. Nawet Sam trzymał się z daleka nie chcąc denerwować brata bardziej. I bez tego starszy Winchester pieklił się gotów zagryzać.

- Tak, Dean? – jak zwykle anioł pojawił się otoczony cichym szelestem, z niewinnością wypisaną na twarzy, co ostudziło odrobinę zapał łowcy. Tylko odrobinę.

- Tak, Dean?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! Wcisnąłem się w to cholernie ciasne wdzianko. – tutaj mężczyzna wskazał rozłożone na łóżku ubrania. – Mało tego! Obmacywałem Sama przy ludziach, udawałem perwersyjnego geja i flirtowałem z transseksualistą! Czy to, aby nie powinno być u was zabronione?! – wpatrzone w Castiela zielone oczy oczekiwały na odpowiedź.

- Nie do końca. – anioł dobierał słowa rozważnie nie chcąc popełnić jakiegoś niewybaczalnego błędu. – Liczy się końcowy rezultat. I... To tylko gra. Jak w filmach. – widać uznał, że ten argument przekona opornego łowcę.

- Gra? – ten ton nie wróżył niczego dobrego. – Czuję się psychicznie zgwałcony, a ty mówisz mi, że to gra?! W dalszym ciągu czuję tyłek Sama na swojej dłoni! Niedługo będziemy musieli pomagać sobie w masturbacji na oczach jakiegoś zboczonego boga byleby mu się przypodobać! To nie jest gra, Cas! To jest Armagedon!

- To JEST Armagedon. – Castiel nie pojmował, o co właściwie chodziło. Czyżby Dean zetknął się z Afrodytą i zapomniał, co się dzieje? Przecież to właśnie do końca świata nie chcieli dopuścić. O to cały czas chodziło. Spojrzał na Samuela lecz ten najwyraźniej nie zauważył niczego podejrzanego w zachowaniu brata toteż Cas nie chciał zagłębiać się bardziej w ludzkie sprawy. Może tak miało być? Może to normalne? – Nie rozumiem. – stwierdził. – I nie pojmuję, w czym rzecz. Przecież jesteście rodzeństwem, a rodzeństwo...

- Nie, no. Ja nie wytrzymam! Spływaj stąd, nie chcę cię widzieć! Po wszystkim pióra z dupy ci powyrywam!

- Ale ja nie mam... – w stronę Castiela poleciała właśnie jedna z cennych książek przybliżających łowcom najróżniejsze piekielne śmieci. Anioł uznał więc, iż jest to odpowiedni moment by zniknąć. Z miną wyrozumiałego starszego brata rozpłynął się w powietrzu. Trudno. Innym razem powie łowcy, że anioły nie mają piór na tyłkach.

 

Balthazar podpierając głowę dłonią siedział nad planami muzeum rozłożonymi na stole w jednym z pokoi w swojej ostoi spokoju, którą chwilowo wraz z Castielem obrali za centrum dowodzenia operacją. Nie zabiją Aresa, jeśli nie zdobędą broni, która im to umożliwi. Z bogami zawsze był problem. Im wyżej postawiony bożek tym większe wymagania, co do pozbycia się go. Tym razem nie wystarczy głupi kołek wystrugany z jakiegoś tam drzewa, zatopiony w krwi czyjejś tam i tak dalej, i tak dalej.

- Czego chciał? – blond-włosy skrzydlaty nawet nie podniósł wzroku, kiedy Cas wchodził do pokoju. – Chyba nie dorobił się tak szybko okazji na wyeliminowanie Aresa?

- Nie, ale jest na dobrej drodze. Przełamali pierwsze lody.

- Więc i my musimy zacząć działać i wybrać się na małe zwiedzanie. – Balth dopiero teraz spojrzał swoimi błękitnymi oczyma na przyjaciela. – Musimy mieć pewność, że włócznia jest prawdziwa i dostać ją nie narobiwszy przy tym zbyt dużego szumu. Załatwienie falsyfikatu nie będzie trudne, ale muszę mieć aktualne zdjęcie oryginału. Najlepiej na kilka godzin przed podmianą. Musimy się spieszyć, Cas.

            Castiel pochylił się nad mapką muzeum i przesunął palcem po drodze prowadzącej od drzwi wejściowych do rzymskiego posągu Aresa z włócznią. Nie mieli wyjścia, musieli zadbać o najdrobniejszy szczegół. W tych czasach wiadomości roznosiły się z prędkością światła. Jeden fałszywy ruch, a każdy na świecie będzie wiedział, że zginęła włócznia, zaś Ares zwiększy ochronę i stanie się czujniejszy.

- Zajmijmy się tym od razu.

- Chwileczkę, Cas. – Balth wstał od stołu i obszedł przyjaciela dookoła. Położył dłonie na jego ramionach powoli zsuwając płaszcz z nieświadomego dwuznacznej sytuacji anioła czwartku. – Nie możemy zwracać na siebie uwagi. – kiedy jasne okrycie zostało powieszone na oparciu krzesła Balthazar przybliżył się bardziej do ciemnowłosego anioła i pozbył się jego krawatu oraz marynarki, rozpiął dwa guziki koszuli dotykając kciukiem skóry na szyi i obojczykach Castiela. Przesuwając ustami zaraz nad skórą za uchem skrzydlatego odsunął się zdejmując swoją kurtkę. – Myślę, że teraz jest w miarę dobrze i możemy zacząć działać.

            Czas pozwiedzać rzymskie muzeum antyczne.