niedziela, 30 sierpnia 2015

27. Wspomnienia nadchodzących czasów

Poprzednio rozdziału nie było z powodu remontu, dziś jest niestety krótki, zaś za tydzień znowu nic się nie pojawi, ponieważ wyjeżdżam do Anglii i nie zdołam go napisać. Nie wiem, jak mi się wszystko ułoży w kraju Sherlocka i Harry'ego Pottera, ale postaram się wrócić do Was szybciutko z kolejnym wpisem za 2 tygodnie!

Griffini byli wściekli, co dało się bez trudu dostrzec po zaciekłych i pełnych furii wyrazach twarzy. Doskonale rozumieli, że dali się zapędzić w pułapkę, w której kobieta była tylko urodziwą przynętą. Odwracając wzrok od smoka i spoglądając na Rambë, oceniali opłacalność ewentualnej walki.
Tymczasem buńczuczna zazwyczaj dziewczyna toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą.
„Nie prowokuj ich, nie prowokuj ich, nie prowokuj ich...” powtarzała w myślach, kiedy ich pełne brutalnej pasji spojrzenia błądziły wymownie po jej ciele. Gdyby przeciwnik był jeden, sprawa byłaby prosta, ale w przypadku grupy, nawet smok mógł ponieść klęskę. Wystarczyłoby żeby jeden poświęcił się dla gniazda odciągając uwagę Eressëa, drugi zająłby się Devim i Seet-Farem, zaś trzeci miałby wystarczająco dużo czasu by złapać ją i uciec. Jej opór i próba walki na pewno nie przyniosłyby żadnego efektu w starciu ze zwierzęcą formą griffina.
Zanim jednak zdążyła nierozważnie popełnić jakiś błąd, dwójka jak dotąd niedocenianych przez nią towarzyszy zasłoniła ją przed niechcianymi spojrzeniami. Dwa męskie ciała stanęły przed nią murem, a ich dłonie zacisnęły się na jej palcach by mieli pewność, że nikt nie uprowadzi dziewczyny niepostrzeżenie od tyłu.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, a w jej wnętrzu zapłonął ciepły ognik. Może nie byli przyjaciółmi, kłócili się i okazywali sobie niechęć, ale jednak cała trójka stanęła w jej obronie, jakby była dla nich kimś ważnym.
- Zastanówcie się raz jeszcze, jeśli chcecie walczyć! - krzyknął pewnym głosem Devi, sięgając po jedną ze swoich szpad. Jego zbroja pokryła ciało tak szczelnie, że jej sforsowanie nie byłoby łatwe nawet dla griffina.
Seet-Far w tym czasie stał się bez najmniejszych problemów dorosłym, groźnym tiikeri, jakby podobna transformacja nie stanowiła dla niego żadnego wyzwania.
- Zaatakujcie, a ucierpi na tym całe gniazdo! - kontynuował chłopak, który słyszał w głowie głos smoka i powtarzał to, co Eressëa chciał przekazać swoim przeciwnikom. - Smoczy ogień dosięgnie waszego gniazda, nawet jeśli zdołacie nas pokonać. Naprawdę chcecie dla jednej kobiety ryzykować życie swoich młodych?
Ten argument musiał być decydujący, ponieważ griffini cofnęli się o kilka kroków, nadal niepewni rozwiązania tego konfliktu. W pewnym momencie wszystko stało się jednak jasne. Zrezygnowane miny agresorów świadczyły o pokojowym rozwiązaniu problemu. Z pewnością nie byli tym zachwyceni, ale fakt faktem, ryzyko było zbyt wielkie. Unieśli się w powietrze spoglądając jeszcze przez chwilę na swoich niedoszłych przeciwników.
Rambë kamień spadł z serca i odetchnęła z ulgą. Bez walki, bez rozlewu krwi. Wystarczyło postraszyć, a przynajmniej sądziła, że właśnie tak skończy się to niepomyślne dla żadnej ze stron spotkanie.
Czwórka wybrańców była gotowa do ewentualnego starcia dopóki griffini nie zniknęli im z oczu, ale i wtedy męska strona tej nieszczęsnej grupki wybranych nie wierzyła, że to koniec kłopotów, a już na pewno nie nastawiony pesymistycznie do innych istot smok.
- Poszli po posiłki. - rzucił poważnie, z wyczuwalną niechęcią.
- A więc musimy zniknąć? Możemy co najwyżej wrócić do lasu. W szczerym polu będziemy jak myszy próbujące uciec przed sokołem na obcym terenie. Skorzystanie z twoich skrzydeł to również słaby pomysł. Twoje wielkie cielsko będzie widać z daleka, więc nie uciekniemy a tylko możemy sprowadzić na siebie większe kłopoty. Moglibyśmy poczekać do zmroku, ale to nic nie da. Usłyszą nasze kroki w ciszy lub szelest twoich skrzydeł. Możemy tylko iść prosto i oddalić się od gniazda na tyle na ile pozwolą nam nogi. - ten jeden raz Seet-Far miał całkowitą rację.
- Więc po prostu pójdziemy dalej. - Eressëa wzruszył ramionami niemal obojętnie. - Kiedy zaatakują... Cóż, wtedy i tak wszystkie istoty w odległości wielu kilometrów dowiedzą się, że tu jesteśmy, więc po prostu narobię bardzo dużego zamieszania. Kiedy tylko ich dostrzeżecie, wdrapiecie się na mój grzbiet i resztę zostawicie mnie.
- Mam co do tego złe przeczucia. - Devi spojrzał z żalem na smoka, ale nie pokusił się o rozwinięcie komentarza. Zamiast tego pogonił swoich towarzyszy pragnąc jak najszybciej wyruszyć w drogę oddalając się od problemów.
- Grifffini nie są jedyną rasą, której brakuje samic. - wtrącił mimochodem Seet-Far – Może gdyby udawała mężczyznę...
- Takich piersi nie ukryjesz. - smok rzucił okiem na biust Rambë, a później jakby na potwierdzenie swoich słów skinął głową mieszańcowi. - Nie ma...
- Bezczelny typ! - dziewczyna zamachnęła się, ale Eressëa w ostatniej chwili zrobił unik, więc jej ręka tylko musnęła włosy mężczyzny odgarniając mu grzywkę z poparzonej połowy twarzy, co naprawdę go zirytowało, chociaż nie zareagował na to w żaden konkretny sposób.
Przez chwilę zdołali nawet zapomnieć o niebezpieczeństwie, które groziło im z każdą chwilą coraz bardziej. W końcu nie mieli pojęcia, jak daleko od miejsca, w którym teraz się znajdowali, mieściło się gniazdo griffinów. Ile więc czasu zajmie zwołanie posiłków i atak?
- Rozwiążemy to inaczej. - smok trochę niespodziewanie znowu odniósł się do ich nie najlepszej sytuacji, ale zamiast tłumaczyć, zaczął się zmieniać. Jego ciało znowu się rozrastało, skóra zmieniała kolor i twardniała, kończyny stawały się niebezpieczną bronią, ogon potężniał.
Nierozumiejąca niczego trójka była zmuszona odskoczyć, żeby nie ucierpieć przypadkiem w takiej sytuacji. W końcu nie było trzeba wiele, aby wielki smok przypadkiem nadepnął na któreś z nich lub nieostrożnie wywinął ogonem.
- Chodźcie! - Devi, pamiętając, co poprzednio zalecił im Eressëa oraz domyślając się intencji smoka, przejął kontrolę nad sytuacją.
Wdrapali się na plecy gada, który spokojnym krokiem ruszył w stronę, w którą wcześniej zmierzali na swoich niewielkich nóżkach. Zostawiał po sobie ślady tak doskonale widoczne, że wytropienie ich byłoby dziecięcą igraszką. Mimo wszystko Czempion Powietrza wydawał się tym niezrażony. Metodycznie posuwał się do przodu uważając aby nie wdepnąć w żadne zwierzątko, ale z czasem nie miał już ochoty na takie rozdrabnianie się. Uznał, że wszystkie inteligentne istoty uciekły możliwie najdalej od jego głośnych, trzęsących ziemia kroków. Nie uszedł specjalnie daleko, kiedy Seet-Far dał znak, że zbliżają się griffini.
Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło, ponieważ Eressëa po prostu odwrócił się w stronę, z której nadlatywali agresorzy i zionął ogniem podpalając suchą trawę łąki. Nic sobie nie robił z tego, że pozbawia domów jakieś żyjątka, że ogień może przenieść się na las. Obiecał piekło griffinom i teraz słowa dotrzymywał, ponieważ jego tchnienie bez najmniejszego problemu pochwyciło w swoje łapska pozbawione wody rośliny. Pożar zaczął się rozprzestrzeniać, a gęsty, gryzący dym unosił się w powietrze tworząc swoistą zasłonę dymną. Nie ważne, gdzie znajdowało się gniazdo. Jeśli ogień nie zostanie zatrzymany, dotrze i tam, a wtedy bezcenne młode mogą zginąć wraz z samicami. Griffini rozpętali wojnę i teraz musieli za to odpowiedzieć.
Smok tymczasem uniósł się w powietrze i po prostu odleciał na bezpieczną dla swoich towarzyszy odległość, kiedy tylko ukrop bijący od ognia stał się nie do wytrzymania dla ich ludzkich ciał. Tylko dla mieszańca z krwią ifryta w żyłach nie stanowiło to najmniejszej przeszkody, chociaż nie podobało mu się to, że smok nie pomyślał o zagrożeniach, jakie płynęły z takiego rozwiązania. Czy mieli jednak jakieś inne wyjście? Czy mogli pozbyć się problemu w inny sposób?
Kiedy wylądowali i stanęli pewnie na ziemi, Eressëa znowu przybrał ludzką postać. Nie rozmawiali o tym, na co się zdecydował, o ruinie jaką za sobą zostawili. Czy miałoby to sens gdyby zaczęli go krytykować? Smok był starszy niż ich rodzice, mądrzejszy i najwidoczniej wyzuty z głębszych uczuć względem innych. Nie, upominanie go nie miało sensu, a tylko niepotrzebnie by go zdenerwowało. Z kimś takim nie chciało się zadzierać. Teraz trójka wybrańców, którzy przy Eressëa wydawali się nie mieć najmniejszego znaczenia dla świata i żadnej siły, pojęła ogrom swojej bezbronności.
Devi spojrzał w niebo. Był pewny, że tej nocy spadnie deszcz. Po ostatniej gwałtownej burzy nie było śladu, a roślinność nie odczuła specjalnej ulgi, czego dowodem była łatwość, z jaką smok wzniecił pożar, który teraz miał przywołać deszczowe chmury. Szczęście w nieszczęściu.
Ale ich podróż trwała nadal, a jej koniec był bezustannie odległy i niepewny. Nie ważne ile istot mogło stracić przez nich życie, oni wciąż musieli podążać przed siebie.
Morze na nich czekało. Ich pierwszy przystanek, pierwszy pewny punkt na drodze ku nieznanemu, ale nieuniknionemu. Przeznaczenie wzywało ich szumem wody, pluskiem rozbijających się o brzeg fal, głębiny pałały pragnieniem, by w końcu się zjawili, zaś śmierć szeptała ich imiona wyczekując chwili, kiedy rzucą się w jej rozpostarte zachęcająco ramiona.

niedziela, 16 sierpnia 2015

26. Wspomnienia nadchodzących czasów

Błyskawice, grzmoty, silny i gwałtowny wiatr, istne oberwanie chmury, a później cisza. Przenikliwa, ogłuszająca, niezmordowana cisza, która wydawała się krzyczeć, że nawałnica skończyła się równie szybko, co się rozpoczęła. Ulewa nie pozostawiła po sobie ani jednego suchego źdźbła trawy, żadnego niepodtopionego ziarenka piasku, nawet krótkiej suchej nitki na ubraniach czwórki Wybrańców. Ciemne chmury odpłynęły pospiesznie, niosąc ze sobą kojącą wilgoć oraz niebezpieczne wyładowania i pozostawiając ślad swojego przejścia w postaci unoszącego się nad horyzontem dymu. Jak wielkie szkody poczyniła ta nagła zmiana pogody wiedzieli tylko ci, którzy odczuli ją najdotkliwiej. Ile istot pozbawiła domów, ile żyć zabrała, jak wiele rodzin zdołała rozdzielić? Tylko rośliny mogły czerpać z niej pełnymi garściami, chociaż i one nie wydawały się dopieszczone w należytym stopniu.
Przeciągający się, niemal słyszalny spokój obudził Rambë, która poddała się senności, gdy tylko zdołała zapanować nad strachem. Jej głowa spoczęła wtedy na ramieniu Eressëa, zaś teraz powoli unosiła się z tej niewygodnej, ale niezbędnej podpory zmęczonego karku. Wprawdzie nic nie powiedziała, ale smok doskonale rozumiał, że hybryda jest mu wdzięczna za okazane zrozumienie i pomoc w opanowaniu strachu.
- Musimy się wysuszyć. - padło z ust Deviego, który lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, w jaki sposób zadbać o zdrowe i silne ciało. Wykorzystali więc smocze zdolności rozniecania ognia oddechem, dzięki czemu bardzo szybko osuszyli ognisko. Na nim mieli teraz okazję upiec upolowanego ptaka oraz osuszyć ubrania.
Rambë czuła się skrępowana, kiedy przyszło jej zdjąć z siebie niemal całe odzienie, toteż jej towarzysze zlitowali się, pozwalając by mogła rozebrać się jako ostatnia, kiedy oni będą już odwróceni do niej tyłem. Z tego też powodu, jej zadaniem było ułożenie ich rzeczy w taki sposób, by ogień miał okazję je wysuszyć. Ktoś musiał to zrobić, a skoro nikt nie mógł na nią spoglądać, było oczywiste kto powinien się tym zająć.
- Przynajmniej mieliśmy okazję na szybką kąpiel. - zauważył już zdecydowanie żywszy i bardziej pełen sił po spotkaniu z bażantem Seet-Far. Jego uwaga została przyjęta z przyjacielskim westchnieniem, zaś od komentarzy zwyczajnie się powstrzymano. Mieszaniec po prostu musiał sobie ulżyć słowami, co do tego nikt nie miał żadnych wątpliwości. Widać nieznająca dotychczas chłopaka dwójka zaczynała go powoli akceptować.
Zważywszy na utrudnienia, jakich nastarczyły polowanie oraz pogoda, podróż podjęli dopiero późnym popołudniem, kiedy słońce, które wcześniej bardzo szybko wyjrzało zza chmur, zaczynało chylić się ku zachodowi. Ich ubrania były wystarczająco suche by nie ograniczać ruchów, zaś Seet-Far był już w stanie stawiać kroki samodzielnie, chociaż był obolały po upuszczeniu go przez smoka oraz po bliskim spotkaniu ze spanikowanym ptakiem. Na szczęście jego pechowy dzień zbliżał się ku końcowi, a kolejny miał być zdecydowanie lepszy. Tak przynajmniej pocieszał się stawiając kolejne przynoszące ból kroki na drodze przeznaczenia.

Późną nocą zatrzymali się na odpoczynek, zaś rano dopisało im szczęście. Kiedy zapach deszczu rozwiał się na wietrze, smok wyczuł słodką woń wody, która płynęła niedaleko i to ona stanowiła teraz cel ich podróży.
Nocą tego nie zauważyli, ale teraz, za dnia, dostrzegli wzgórze za którym rósł rzadki, ale rozległy las. To on skrywał w sobie życiodajne źródło, które samym swoim istnieniem napełniło ich siłą do działania.
Dla Rambë świeża, czysta woda była zbawieniem, którego potrzebowała. Miała moc by oczyścić nie tylko jej ciało, ale także umysł, toteż dziewczyna doskoczyła niej spragniona. Wypiła kilka pokaźnych łyków odczuwając ulgę w żołądku i słodycz na języku, a następnie przemyła twarz opuszczając ręce na szyję, która kleiła się od potu i pyłu drogi. Pospieszyła więc swoich towarzyszy każąc im pić i odwrócić się, dając jej możliwość wzięcia kąpieli.
Trójka mężczyzn nie była zachwycona tym, że zostają zepchnięci na drugi plan, jednakże na drodze wyjątku zgodzili się pójść jej na rękę. Czekali więc znudzeni, aż Rambë wyszoruje każdy milimetr swojego ciała, a później dokładnie namoczy ubrania. Ileż można było się z tym bawić, skoro było bardziej niż pewne, że znowu się ubrudzi i zapoci?! Żywioły, przecież nie była księżniczką elfów w ich nadziemnych, skrytych w koronach drzew pałacach, ale najzwyczajniejszą w świecie hybrydą-wojowniczką, której przeznaczeniem była walka z potężną siłą! Nikt nie miał w planach jej obwąchiwać!
- Utopi się, a my nie będziemy o tym wiedzieć. - prychnął rozeźlony Seet-Far. Narzekał na dziewczynę, ale sam oddałby wiele za chociaż jedną chwilę w chłodnej wodzie, która mogłaby przynieść ukojenie jego obolałemu, posiniaczonemu ciału. - Długo jeszcze?! - jęknął do swojej towarzyszki. - Jeśli się nie pospieszysz to odwrócę się i będę miał w nosie twoje oburzenie!
- Rzucę cię kamieniem prosto w ten twardy łeb! - padła odpowiedź zza jego pleców.
Chłopak aż podskoczył słysząc Rambë tak blisko. Nie spodziewał się, że bezszelestnie zakradła się za nich. Odwrócił się w jej stronę gwałtownie i oskarżycielsko wymierzył palec w jej twarz.
- Pogrywasz sobie z nami! I tak będziesz musiała świecić tyłkiem, czy ci się to podoba, czy nie! To dopiero początek drogi!
Na początku Devi i Eressëa nie mieszali się do tej dziecięcej sprzeczki. Zamiast tego zostawili tych dwoje na brzegu, a sami oddali się przyjemności płynącej z kąpieli w płytkiej, ale jednak cudownej rzece. Niestety szybko mieli dosyć tych dwoje, toteż ostatecznie Devi wziął sprawy w swoje ręce.
- Seet-Far, daj jej spokój! - skarcił przyjaciela – Na jej miejscu też nie chciałbyś się obnażać przed bandą dopiero poznanych samców. Słyszałeś, czy Eressëa ma ci to wyjaśnić manualnie?! - zagroził widząc, że mieszaniec rzuca dziewczynie niechętne spojrzenia, ale ten argument najwyraźniej spełnił swoje zadanie, ponieważ chłopak wszedł do wody i dał spokój swojej towarzyszce podróży.
Ruszyli dalej zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez bieg wody. Sądząc po zapiskach na mapie, rzeka wpadała do morza, które było ich pierwszym celem. Kierując się wskazówkami tego nowego przewodnika, nie mieli większych problemów z pokonywaniem kolejnych kilometrów dzień po dniu. W takim tempie mogli dotrzeć do celu w mgnieniu oka. Mogli... ale los chciał inaczej.

Przenikliwy skrzek nad ich głowami był powodem, dla którego mieszaniec ifryta i tiikeri przeklął siarczyście.
- Griffiny! - syknął do towarzyszy – Zwiadowcy już nas zauważyli, nie ma sensu się ukrywać.
- Dla... dlaczego się na mnie gapisz? - Rambë poczuła się bardzo niepewnie, a w jej wnętrzu zbierał strach. Kto jak kto, ale Seet-Far nie wpatrywałby się w nią z taką intensywnością gdyby nie działo się nic złego.
- Będą chcieli samicy. - powiedział w końcu to, czego już się domyślali. - Wśród griffinów jest ich stanowczo za mało, co zmusza ich do szukania samic wśród innych ras. Z mieszanego związku może urodzić się czystej krwi griffin. - wyjaśnił sytuację jeszcze lepiej. - Prawdę powiedziawszy, szanse na przeżycie mają tylko jaja, w których zarodki posiadają czystą krew. Zdarza się to rzadko, ale jednak się zdarza i dlatego każda samica jest dla nich bezcenną zdobyczą.
- Więc zaatakują. - podsumował Eressëa.
- Najpierw poproszą o Rambë. Dopiero, kiedy jej nie oddamy, będą gotowi do walki, a wtedy nie pozwolą już odejść żadnemu z nas. Musimy...
- Przyjmujemy, że Rambë jest moją samicą. - wszedł chłopakowi w słowo smok. - Nie oddam jej, więc chcę walki jeden na jednego, gdzie wygrany zgarnia wszystko. Musicie być gotowi do walki, jeśli zaatakują, ale na początku obowiązują moje zasady, jasne?
W gruncie rzeczy nie mieli żadnego innego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, toteż musieli przystać na propozycję Eressëa, który przyciągnął do siebie dziewczynę i objął ją ramieniem.
- Nie stawiaj mi oporu i poddaj się mojej woli. - szepnął jej na ucho. - Wyciągnę nas z tego, ale nie możesz mi się sprzeciwiać. Ja rządzę, ty jesteś tylko dodatkiem. Rozumiemy się?
Chociaż niechętnie, dziewczyna skinęła głową.
Drużyna ruszyła dalej udając niezrażoną, chociaż teraz smok przez cały czas obejmował kroczącą przy nim młodą kobietę. Griffiny nie wiedziały, że ich ofiary zostały ostrzeżone, toteż liczyły na atak z zaskoczenia, zastraszenie i wygranie samicy w taki czy inny sposób.
Wyszli z lasu na ogromną polanę naznaczoną miejscami wysokimi, starymi drzewami, które rosły bardzo nieregularnie i w sporych odstępach od siebie. Znowu usłyszeli skrzek nad głowami, ale tym razem jego źródło nie ukrywało się ponad gęstymi, zielonymi koronami, ale spłynęło w dół pięcioma potężnymi cielskami, które opadły na ziemię z wielką siłą, a następnie przybrały zdecydowanie mniejszą, ludzką formę umożliwiającą porozumiewanie się wspólną mową.
- Weszliście na nasz teren! - warknął stojący na przedzie griffin. Jego ciemne oczy błyszczały złowrogo na tle jasnej, szczupłej twarzy. Równie ciemne, niemal czarne włosy miał upięte złotą klamrą, dzięki czemu widać było doskonale jego wygoloną od dołu aż po skronie i ozdobioną tatuą skórę głowy. Ciemny tatuaż wydawał się schodzić miejscami z długimi, pokrytymi drobnymi piórkami uszami, które były tak charakterystyczne dla jego rasy, że nie można ich było pomylić z żadnymi innymi. - Musicie zapłacić za to krwią. Chociaż... samica też może być. - rzucił przyglądając się uważnie Rambë, która wbijał się mocno w bok smoka.
- Zapłata za przejście? Czy to nie ludzki zwyczaj? - odezwał się lekceważąco Eressëa, a jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu. - Ale nie widzę problemu. Przeleję waszą krew i będziemy kwita, bo mojej kobiety nie dostaniecie! - smok zgiął rękę, która do tej pory wisiała swobodnie na ramieniu hybrydy i kładąc dłoń na jej piersi, zacisnął palce. Zrobił to specjalnie, wpatrując się w ciemne oczy swojego rozmówcy. To było wyzwanie i jawna zniewaga.
Dziewczyna zarumieniła się pod wpływem tej ciepłej, wręcz gorącej dłoni ściskającej jej ciało w tak intymny i jednocześnie bezczelny sposób. Miała ochotę odepchnąć smoka od siebie i siłą wyrzucić z siebie całe skrępowanie, ale tylko ukryła twarz w ramieniu mężczyzny zagryzając zęby. W tej chwili była tak wściekła, że przyszło jej odgrywać rolę uległej i posłusznej samcowi, że sama, własnoręcznie powybijałaby swoich przeciwników.
- Jeden na jednego! - kontynuował smok, który stojąc w bezpiecznej odległości od griffinów nie martwił się, że zbyt wcześnie wyczują jego rasę. - Moja samica, mój problem, nie potrzebuję pomocy, żeby poradzić sobie z tobą czy nawet całym twoim gniazdem.
Griffin splunął na ziemię wyraźnie rozeźlony tym, że wędrowiec nic sobie nie robi z jego ostrzeżeń. Gdyby wśród nieproszonych gości nie było samicy, lider gniazda domyśliłby się, że to jawny podstęp, jednak jej obecność rozkojarzyła całą piątkę agresorów.
Ciemnowłosy przywódca gniazda poddał się przemianie przybierając postać griffina i zanim zrozumiał z kim zadarł, było już za późno.
Eressëa odepchnął od siebie Rambë i z głośnym rykiem również zaczął się zmieniać, a z każdą chwilą oczy griffinów robiły się coraz większe i wypełniały się doskonale zrozumiałą w tamtej chwili obawą. Zadarli ze smokiem i teraz mieli tylko dwa wyjścia. Uciec przyznając się do strachu i porażki lub walczyć i stracić życie, które mieli tylko jedno. Nie łatwo było podjąć decyzję, kiedy na szali postawiono honor nie tylko lidera, ale całego jego gniazda.

niedziela, 9 sierpnia 2015

25. Wspomnienia nadchodzących czasów

Postanowiwszy współpracować, bardzo szybko doszli do porozumienia w sprawie podziału zadań na czas polowania. Seet-Far przyjął swoją małą, puchatą formę, która umożliwiała mu buszowanie pośród traw, zaś Rambë stała bezczynnie w miejscu czekając na dany jej przez chłopaka znak. Co jakiś czas, futrzak miał ruszać gwałtownie trawą, by dziewczyna mogła podejść we wskazane w ten sposób miejsce. Znaczyło to tyle, że w sprawdzonej przez niego okolicy nie było żadnego ptaka, który mógłby się spłoszyć jej nadejściem. Jednocześnie tiikeri miał trzymać się na tyle blisko, by mieć możliwość tylko subtelnego poruszenia źdźbłami w charakterystyczny sposób, którego nie dałoby się pomylić z przypadkowym podmuchem wiatru, kiedy ofiara będzie blisko. Zadaniem dziewczyny było podejść na bezpieczną odległość, tak by nie spłoszyć ptaka, zaś chłopak powinien zajść ofiarę z drugiej strony. I wtedy wszystko zależało od przypadku oraz nieopanowanych jeszcze przez nich umiejętności.
Pozostawało tylko pytanie, na ile Rambë potrafiła posługiwać się swoim darem Kruka, który odziedziczyła po ojcu. Nie sądziła niestety, by opłakany stan jej umiejętności mógł się w jakikolwiek sposób zmienić od czasu, kiedy przypadkowo użyła ich podczas walki.
Odrzuciła pesymistyczne myśli o swoim kruczym dziedzictwie i skupiła się na polowaniu. Dostrzegła pierwszy sygnał od swojego chwilowego sprzymierzeńca i skradając się cicho podążyła w miejsce, które wskazał jej charakterystyczny ruch trawy. Jeden przystanek na drodze do sukcesu zaliczony. Teraz znowu stała bezczynnie czekając na kolejny znak, a irytacja rosła w niej z każdą chwilą. Dla jej wygodny, umówili się nawet, że Seet-Far ograniczy się do podążania w jednym tylko kierunku, by nie straciła go z oczu. Zupełnie jakby nie potrafiła zrobić niczego samodzielnie i nadawała się tylko do kroczenia śladami dziwacznego mieszańca.
Niemniej jednak, ten prosty manewr powtarzali dobrych piętnaście razy, zanim w końcu padł sygnał, na który przecież oboje czekali. Rambë skupiła się na bliskich okolicach miejsca wskazanego jej przez mieszańca i próbowała dać z siebie wszystko, pragnąc aby jej spojrzenie miało te magiczne niemal właściwości oderwania umysłu przeciwnika od jego ciała. Nie była pewna czy tym razem powinna coś poczuć, jako że nie do końca pamiętała jak udało jej się wejść w trans poprzednim razem. Kiedy teraz o tym myślałam, rzeczywiście wydawało jej się to być transem. Skupiona tylko na walce, oczyściła umysł z niepotrzebnych myśli. To samo starała się odtworzyć teraz, chociaż nie czuła już tego samego, pochłaniającego każdą komórkę jej ciała spokoju, jak towarzyszył pobudzaniu mocy Kruka. Podejrzewała więc, że jest zwyczajną, uzbrojoną tylko w noże dziewczyną.
Nie miała wiele czasu na rozpacz, ponieważ Seet-Far zamienił się w człowieka, a spłoszony ptak wzbił się tylko na półtora metra w powietrze. Chłopak próbował przemienić się w bojowego tiikeri, ale nie miało to najmniejszych szans powodzenia. Wziął więc sprawy w swoje ludzkie ręce. Dosłownie. Machając nad głową ramionami próbował zmusić bażanta do lotu w stronę dziewczyny, która zbliżyła się biegiem. Niestety, ptak spojrzał na nią, ale bez wątpienia nie odczuł mocy jakiegokolwiek daru krwi. Z początku leciał w stronę Rambë, ale kiedy ona rzuciła się biegiem w jego kierunku, zawrócił gwałtownie. Pech chciał, a może było to jednak ogromne szczęście, że mieszaniec znalazł się właśnie wtedy zaraz za bażantem, co skończyło się poważnie wyglądającym zderzeniem ptaka z twardą głową Seet-Fara.
Hybryda lócënehtara i Kruka stanęła jak wryta patrząc na zamroczonego ptaka, który obniżył lot i na rzucającego się na niego chłopaka. Zawahała się, ale po chwili podbiegła bliżej. Nie mogła dopuścić do tego, by jej towarzysz przypisał sobie całą zasługę schwytania bażanta. Okazało się jednak, że na ziemi wcale nie toczyła się żadna walka między ptakiem i Seet-Farem. Wręcz przeciwnie, ponieważ krzyżówka tiikeri i ifryta leżała bez ruchu pojękując. A więc ich niemal upolowana ofiara zdołała uciec w trawę i teraz nie pozwoli się już tak łatwo wytropić.
Rambë westchnęła ciężko.
- Nic ci nie jest? - zapytała patrząc na leżącego plackiem na brzuchu mieszańca, który zdołała wydusić z siebie tylko głośny jęk. Był to wyraźny znak, że żyje, więc nie musiała się martwić przynajmniej tym. Gorzej jednak było z jego użytecznością podczas dalszego polowania. Podejrzewała, że na to nie było już najmniejszych szans. Odrzuciła te myśli i uklęknęła obok niego. Na początek potrząsnęła, dźgnęła palcem, a nie widząc żadnej konkretnej reakcji, odwróciła go na plecy.
I wtedy to zobaczyła. Poturbowane, zgniecione, zaduszone ciało bażanta. A jednak polowanie się udało! Wprawdzie nie tak, jak powinno, ale jednak było owocne. Było jej wstyd, że bardziej niż martwić się towarzyszem, cieszy się z posiłku, ale nie byli przecież ze sobą na tyle blisko, by miała żałować mieszańca. Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna zabrać łup i wrócić do obozu wracając w to miejsce z pozostałą dwójką, ale zrezygnowała z tej opcji. Nie chciała problemów, które niechybnie wynikłyby z pozostawienia Wybrańca Ognia na pastwę losu.
Chociaż bardzo niechętnie, pozwoliła chłopakowi odzyskać jasność myślenia i pomogła mu usiąść.
- I jak? Lepiej? - starała się brzmieć troskliwie, ale z pewnością się jej nie udało.
- Nie pytaj, nie chcesz wiedzieć. - na twarzy chłopaka pojawiły się stróżki krwi wypływającej z rozciętego czoła, na którym już pojawił się wykwit obfitego sińca.
Dziewczyna próbowała, ale nie wytrzymała. Roześmiała się głośno patrząc na jeszcze zamroczonego, poobijanego mieszańca, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Takiego polowania się nie spodziewała, ale i nikt by go nie powtórzył. Seet-Far był wyjątkową ofiarą losu i tę wyjątkowość potrafił zupełnie przypadkowo udowodnić ilekroć się za coś zabierał.

Hybrydy wróciły do obozu splecione w ciasnym uścisku, bowiem Rambë podtrzymywała Seet-Fara, którego wątłe, ale niewątpliwie silne ramię spoczywało na jej barku. Ponieważ jej zadanie wymagało od niej zaangażowania obu rąk i pełnej swobody, to chłopak miał do pasa przytroczoną zwierzynę, która obijała się bezwolnie o jego udo.
Widząc ich w takim stanie, nawet smok był przejęty, chociaż nie dał tego po sobie poznać.
- Coś was zaatakowało? - zapytał z cieniem wahania w głosie.
Devi podszedł pospiesznie do przyjaciela i wziął na siebie obowiązek dalszego podtrzymywania rannego mieszańca.
- Co się stało?! - zapytał kładąc go na ziemi i oglądając ranę na czole.
-Bażant. - odpowiedziała z przekąsem na oba pytania Rambë. - Wzięliśmy go z dwóch stron. Spanikował i... nieświadomie zaatakował. Zderzenie było potężne. Ptak padł, a na niego padł Seet-Far.
Smok przetarł twarz dłońmi, westchnął ciężko, ale nie skomentował. Devi badał w tym czasie przyjaciela sprawdzając stan jego czaszki, mózgu, skóry. Z ulgą stwierdził, że chociaż bażant niewątpliwie mocno uderzył, to nie poczynił wielkich szkód. Jeśli nie liczyć rozciętej w kilku miejscach skóry, z której wprawdzie nie sączyła się już krew, ale ślady ran były wyraźnie widoczne, stan mieszańca był całkiem dobry. Żadnych złamań, wstrząśnienia czy innych poważnych obrażeń. Wprawdzie szok i oszołomienie zrobiły swoje, ale nie było żadnych powodów do obaw.
- Przynajmniej coś upolowaliście. - zauważył smok, chcąc oderwać swoich towarzyszy od użalania się nad niezgrabnym mieszańcem. - Przyznaję, że nie wierzyłem, że wam się uda, chociaż wiem doskonale, że nie użyliście swoich mocy tak, jak wam poleciłem.
- Wiedziałeś, że nie potrafimy w ogóle używać tych umiejętności. - wytknęła z wyrzutem dziewczyna, zaś smok przytaknął.
- Ale nie nauczycie się tego unikając konfrontacji ze swoją krwią. Chociaż przyznaję, że nie wiem po kim Seet-Far jest tak potwornie ślamazarny, ale tę cechę mógłby jednak porzucić, jeśli i ona jest dziedziczna.
- Przynajmniej wiemy, że ma twardą głowę. Nie wiem, czy to się nam kiedyś przyda, ale lepiej mieć tę wiedzę zawczasu. - o dziwno, Rambë rozmawiała z Eressëa zupełnie swobodnie, co świadczyło o tym, że jej chwile buntu minęły lub znalazły się w chwilowym zawieszeniu. Może nawet uznała, że współpraca z tą trójką, bądź dla ścisłości dwójką, nie będzie taka zła? W końcu wraz z Seet-Farem upolowali bażanta, którego teraz smok kazał jej oporządzić, wyjaśniając, że mógłby to zrobić za nią, ale wtedy ona będzie zmuszona męczyć się z ogniem.
Podzielili się więc zadaniami, z czego Devi zajmował się mieszańcem dbając, by w rany na twarzy nie wdało się żadne zakażenie. W końcu bażant na pewno nie dbał o czystość swoich szponów i dzioba.
- Będzie piekło. - te słowa zrodzonego z magii chłopaka potrafiły wywołać ciarki, które przeszły nieprzyjemnym chłodem po całym ciele zamroczonego jeszcze trochę Seet-Fara. Nie zaprotestował jednak i tylko zagryzł mocno zęby, kiedy ranki zaczęły palić żywym ogniem wraz z nanoszeniem na nie cienkiej warstwy maści, którą Devi nosił zawsze przy sobie i wytwarzał sam według ułożonego samodzielnie przepisu. - I swędziało. - to ostrzeżenie padło jednak stanowczo zbyt późno i teraz przyjaciel spojrzał na niego z wyrzutem. To niewątpliwie był dobry znak, ponieważ chłopak wydawał się odzyskiwać jasność umysłu dzięki drażniącym, nieprzyjemnym odczuciom wywołanym leczeniem. Zupełnie jakby budził się z transu i dopiero zaczynał kojarzyć fakty.
Zanim jednak mieszaniec zdołał wrócić do pełni sił i władz umysłowych, na horyzoncie zaczęły zbierać się burzowe chmury, a niedługo później z nieba lunął istny wodospad deszczu. Na szczęście, znaleźli prowizoryczne rozwiązanie, otulając się ciasno i szczelnie nieprzemakalnymi pelerynami. Większym problemem były pierwsze błyskawice i ich gwałtowne uderzenia o ziemię. Przed nimi nie mogli uciec, toteż całą czwórką zbili się w ciasną gromadkę, dzięki czemu byli lepiej chronieni przed wilgocią, jak również zachowali dla siebie całe ciepło jakim emanowali. Rozpalone przed chwilą ognisko zgasło, ale smok zdążył na czas ukryć przed zamoknięciem palenisko. Tym samym mogli liczyć na to, że upieką bażanta nie korzystając bezpośrednio z ognia, który potrafił wytworzyć w swojej krtani Eressëa.
Zbici w ciasny, żywy okrąg, nie mieli żadnego konkretnego zajęcia, które pozwoliłoby im zapomnieć o ich raczej nieinteresującej sytuacji.
Było to w szczególności stresujące dla Rambë, która odczuwała pewne obawy przed uderzającymi o ziemię piorunami. Smok dostrzegł to bez najmniejszych problemów i zacisnął palce na spoczywającej na kolanach dłoni dziewczyny. Początkowo hybryda czuła się niepewnie, a nawet chciała wyrwać rękę z uścisku, jednak zrezygnowała chwytając łagodne, krzepiące spojrzenie smoka. Postanowiła go wykorzystać przynajmniej w ten jeden sposób, który pozwalał uspokoić oddech i szalejące ze strachu serce.

niedziela, 2 sierpnia 2015

24. Wspomnienia nadchodzących czasów

- Rambë i Devi! - smok spoważniał i zarządził kolejną zmianę partnerów do sparingu. Liczył na to, że tym razem będzie lepiej, ponieważ chłopak wiedział czego się od niego oczekuje, zaś dziewczyna nie do końca za nim przepadała, więc najpewniej nie będzie miała nic przeciwko zrobieniu mu krzywdy. - Już! - ponaglił oboje.
Hybryda nadal była spięta, jednak tym razem coś w jej postawie mówiło jasno, że ma zamiar pokazać swojemu przeciwnikowi o ile jest lepsza od niego. Ustawiła się bardziej naturalnie uginając kolana, pokręciła głową rozluźniając mięśnie karku, jak gotowa do ataku kocica, a nawet ustawiła ramiona w pozycji obrono-atakującej, z ramieniem na wysokości twarzy oraz tym uzbrojonym w nóż przed nim.
Smok skinął głową. Widział nad czym musiał jeszcze z nią popracować, ale w końcu dostrzegł w jej szaleństwie jakąś metodę.
Devi tymczasem przygotował się do walki z przeciwnikiem posługującym się krótką bronią. Rozumiał, że dziewczyna będzie chciała doprowadzić do zwarcia i nie miał zamiaru jej w tym przeszkadzać. A przynajmniej nie za bardzo. Jego szpady były o tyle przydatne, o ile zupełnie niepotrzebne w takiej walce. Wszystko zależało od zwinności Rambë i jej pomysłu na to starcie, a więc była jedną wielką niewiadomą.
- Gotowi? - upewnił się Eressëa, a widząc skinięcie głową po obu stronach umownego pola walki, pozwolił im zaczynać.
Zaczęli od okrążania się i wypatrywania odpowiedniego momentu do ataku lub błędu przeciwnika. W normalnej walce to Devi miałby przewagę, ale dziewczyna miała w sobie moc zmutowanego ludzkimi genami smoka oraz kruka. W pewnej chwili jej oczy rozjarzyły się czerwienią, a ciało zrelaksowało całkowicie, jakby wpadła w trans, choć przecież nawet nie doszło do jednego zwarcia.
W pewnym momencie zrodzony z magii chłopak zapatrzył się w jej oczy, jego myśli odpłynęły odrobinę, a wtedy ona zaatakowała. Miał szczęście, ponieważ zdołał w porę powrócić do pełni świadomości. Skrzyżował swoje szable i złapał pchnięty w swoją stronę nóż między ostrza. Stal przesunęła się po stali wydając niezbyt przyjemny dźwięk. Dziewczyna odskoczyła znowu gotowa do ataku, ale tym razem to Devi przejął pałeczkę. Sprawnie posługiwał się swoją bronią, ale Rambë wyciągnęła w końcu drugi ze swoich sztyletów, dzięki czemu ona również była poniekąd w stanie zablokować cios chłopaka. Sprawę ułatwiał jej fakt, że jej twardej skóry nie można było przypadkowo zranić. Aby tego dokonać, należało włożyć w cios całą swoją siłę i wycelować perfekcyjnie w czułe miejsce. W przypadku jej ojca nie byłoby to takie łatwe, ale ona na pewno miała więcej słabych punktów niż każdy lócënehtar.
Unikając szpad i próbując ugodzić przeciwnika sztyletem, dziewczyna szukała także kontaktu wzrokowego. Jej spojrzenie w dalszym ciągu było krwawe, co nie zachęcało do spoglądania na nią, jednak w zwarciu oczy przeciwników musiały się czasami spotkać. Teraz też do tego doszło, chociaż tylko na chwilę. Devi poczuł coś jakby ssanie ssanie wewnątrz myśli, które ciężko było mu skupić przez tę jedną lub dwie chwile.
Chociaż ich walka nie należała do specjalnie efektownych, Seet-Far obserwował ją z zainteresowaniem. Wyłapywał wszystko to, co odstawało w tym czasie od normy, ale nie potrafiłby tego nazwać. Był wojownikiem, nie intelektualistą, jak jego młodsza siostra.
- Coś jest nie w... - zaczął, ale nie skończył.
- Możecie przerwać! - wszedł mu w słowo smok. By ugłaskać chłopaka, zmierzwił mu włosy niemal pieszczotliwie. - Dalsza zabawa nie miałaby większego sensu. Posiadacie atuty, których nie pojmujecie i dlatego są one także waszymi słabościami. A przynajmniej dwoje z was. Rambë, Seet-Far, nie panujecie nad darami przekazanymi wam przez oboje rodziców. Nawet nie jesteście do końca pewni na co was stać. Stanowicie zagrożenie nie dla wroga, ale dla siebie nawzajem. Devi, opowiedz mi o tej walce. Widziałem twoje wahanie, chociaż nie spodziewałbym się tego po tobie.
- Czasami miałem problemy ze skupieniem się. - przyznał chłopak i usiadł na trawie chowając broń w rogach. Nie wstydził się rozmawiać o swoich niedociągnięciach i niedoskonałościach, jak przystało na prawdziwego wojownika, który chce się czegoś nauczyć zanim w ogóle uzna, że przeszedł już pełne szkolenie. - To przez jej oczy. Teraz mają zwyczajny kolor, ale w czasie walki były w kolorze krwi. Kiedy przypadkowo pochwyciłem jej spojrzenie, czułem coś jakby pociągnięcie mojej świadomości w głąb czaszki.
- Tak objawia się u niej moc Kruka. - wyjaśnił szybko smok. - Tak jak Seet-Far posiada umiejętność zmiany kształtu, ale nie panuje nad mocą tiikeri. Musicie doszlifować swoje dary, musicie nad nimi zapanować.
- To nie będzie takie łatwe. - Seet-Far zmarszczył czoło w niezadowoleniu, ponieważ musiał zdradzić, że jest coś czego nie potrafi.
Dziewczyna nie przyznała się otwarcie do problemów z opanowaniem niektórych umiejętności, jednakże było oczywiste, że i ona będzie zmuszona trochę nad tym posiedzieć. Moc zaskoczyła ją tak jak wcześniej mieszańca.
- Musimy ćwiczyć nie tylko nasze wrodzone lub nabyte umiejętności, ale także wspólnie pracować nad obroną przed sobą nawzajem. - wtrącił się Devi. - Nie wiemy jakie dokładnie moce posiadają Czempioni Pradawnych Żywiołów, a więc najrozsądniej będzie wykorzystać to, co mamy, by stać się silniejszymi.
Smok zgodził się z nim od razu i przedstawił pierwszy plan samokształcenia, jaki ułożył obserwując swoich towarzyszy podczas walki. Pragnąc jak najszybciej otrzymać przynajmniej wymierne efekty, postanowił skupić się na dwójce mieszańców, jako że posiadali cenne dary, chociaż nie potrafili z nich korzystać. Dwójka ta musiała zapanować nad drzemiącą w niej siłą, a w tym zadaniu mieli pomóc zarówno Devi, jak i sam Eressëa. Zadaniem pierwszego była pomoc przyjacielowi, tymczasem drugi miał zamiar doglądać dziewczyny.
- Zaczniemy od posiłku, który wy upolujecie. - smok zwrócił się do hybrydziego duetu. – Współpracując i posługując się tymi darami, które sprawiają wam problemy, a więc mocną tiikeri i Kruka. Radzę się pospieszyć. Jeśli nic nie upolujecie to i nic nie będziecie dzisiaj jeść.
Było widać, że dwójka, której dotyczyły te słowa miała ochotę zaprotestować, ale ani jedno, ani drugie nie odważyło się sprzeciwić smokowi. I tak nic by nie wskórali, więc chowając dumę do kieszeni, ruszyli w przeciwnych kierunkach, jakby licząc na posłuszne poddaństwo tej drugiej osoby.
Smok wprawdzie westchnął ciężko, ale zostawił ich samym sobie. Jeśli mieli pokonać swoich przeciwników, musieli współpracować w sposób zupełnie naturalny, a więc prędzej czy później tych dwoje indywidualistów musiało rozbić się o swoją samolubność. Innego wyjścia nie było, a z korzyścią dla wszystkich wyjdzie wcześniejsze rozwiązanie tego problemu.
Smok i Devi zostali sami przy rozpalanym właśnie niewielkim ognisku. Zapewniło im to okazję do szczerej rozmowy obejmującej każdą dziedzinę, jaka wydawała im się istotna w czasie poznawania siebie. Jako najbardziej rozgarnięte jednostki drużyny, mieli naprawdę wiele do przedyskutowania. Tym bardziej, że Devi nie był już tak niedoświadczony jak mogłoby się wydawać. Miał za sobą długą, wyczerpującą wędrówkę, Wojnę Ras i współpracę z innymi istotami. Był więc idealnym kandydatem na odpowiedzialnego kompana zarówno w przypadku snucia planów jak i prowadzenia wszystkich innych rozmów dotyczących ich przyszłości. Mieli także niepowtarzalną okazję aby omówić wskazówki i przepowiednie żywiołów, które smok pamiętał dosłownie, zaś Devi potrafił powtórzyć własnymi słowami. Nie marnowali czasu, jaki zapewniło im pozbycie się uciążliwych, niedoświadczonych kompanów.
W tym czasie Rambë oddalała się coraz bardziej na wschód, podczas gdy Seet-Far rozglądał się za możliwą zdobyczą po zachodniej stronie niziny, którą podążali od czasu wyjścia z lasu. Dzieląca ich odległość na pewno nie miała pomóc we wspólnym schwytaniu zdobyczy, ale współpraca nie była ich mocną stroną. Podczas gdy dziewczyna usiłowała dostrzec jakieś poruszenie w trawie, chłopak zamienił się w małego, prążkowanego futrzaka o białej sierści w czerwone prążki i długich, niemal króliczych uszach. Teraz o wiele łatwiej mógł zgubić się w trawie, ale też nie zmuszał żyjących w niej zwierząt do ukrycia się. Węsząc zaczął szukać zapachu ptactwa, a na myśl o pieczonej nad ogniskiem kuropatwie ślinka napłynęła mu do ust. Wprawdzie w czasie podróży mógł przeżyć na mięcie, jednak zdecydowanie wolał wykorzystać nadarzającą się okazję na normalny, konkretny posiłek zamiast oszczędnej zieleniny.
Zanim wpadł na jakikolwiek konkretny trop, musiał dwa razy przybierać swoją ludzką postać by uniknąć drapieżników biorących go za łatwy kąsek. W końcu wyczuł jednak swój przyszły posiłek, choć musiał przyznać, że to właśnie w tej chwili zaczynało się prawdziwie trudne zadanie. W jaki sposób miał złapać bażanta, na którego trafił w najgęstszej i najwyższej trawie? Mógł podejść w swojej postaci małego futrzaka, wypłoszyć ptaka przemianą i... No właśnie. I co dalej? Mógł przemienić się bojowego tiikeri, ale to nie było nigdy jego mocną stroną. Nawet ta krótka transformacja w trakcie walki była dla niego nie lada osiągnięciem. Wątpił jednak by udało mu się na zawołanie przybrać taką postać, tym bardziej dla byle ptaka. W czasie walki adrenalina krążyła w jego żyłach gwałtownie, zaś teraz tylko żołądek mógł rościć sobie prawo do szczególnie poruszonego zaistniałą sytuacją. Teraz rozumiał po co potrzebna była mu Rambë. Jeśli jej umiejętności potrafiły skołować przeciwnika i uczynić go chociaż chwilowo niezdolnym do walki, bażant nie miałby najmniejszych szans. Ona mogła go ogłupić, zaś on pochwyciłby go w locie. Wszystko mogło być tak śmiesznie proste gdyby tylko był w stanie poprawnie używać swoich mocy!
Zdeterminowany by udowodnić swoją wartość i zaimponować smokowi, spiął się cały próbując przybrać formę bestii mogącej bez problemu poradzić sobie z polowaniem na ptaka. Zamknął paciorkowate oczy, zacisnął małe szczęki i parł całym wnętrzem na ścianki ciała. Nie wydarzyło się nic, jeśli nie liczyć bólu głowy, jakiego nabawił się nie oddychając podczas parcia. Niestety, nawet jeden włosek na jego ciele nie stał się dłuższy, nie wspominając już o powiększeniu się całego ciała. Chłopak był po prostu wściekły, ale taka złość nie mogła go do niczego doprowadzić. Powinien się cieszyć, że był w stanie tak długo utrzymywać formę małego tiikeri, ponieważ do tej pory nawet to szło mu opłakanie.
Seet-Far postanowił zaryzykować. Jeżeli tylko wypłoszy bażanta, będzie skazany na miętę, ale jeśli mu się uda... O tym nawet nie myślał, ponieważ sam nie wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia. Mimo wszystko dawał z siebie wszystko skradając się cicho do miejsca, gdzie przebywał jego posiłek. Chociaż dzień nie należał do wietrznych, mieszaniec upewnił się z której strony napływają nieśmiałe podmuchy i ustawił się pyszczkiem do tego właśnie kierunku. Musiał podejść maksymalnie blisko, a następnie zmienić postać w mgnieniu oka, jednocześnie próbując zacisnąć palce na ptaku.
Plan był tak prosty, ale rzeczywistość okazała się bezpardonowa. Seet-Far wprawdzie znalazł się blisko swojej zdobyczy, ale w tej jakże ważnej chwili umiejętność przemiany zawiodła i spięty, zestresowany futrzak futrzakiem pozostał. Nie zdołał przybrać ludzkiej formy, a co za tym idzie, nie był w stanie upolować ptaka. Zestresowany i sfrustrowany przyblokował się jeszcze bardziej i miał ochotę wyć ze złości. Niestety nie mógł zwrócić na siebie uwagi niedoszłej w tej chwili ofiary, ponieważ groziło mu zadzióbanie. Jak nisko trzeba upaść żeby będąc wybrańcem Żywiołu musieć obawiać się byle pierzastego zwierzęcia?
Nie skończył użalać się nad sobą, kiedy nagle bażant poderwał się do lotu wystraszony. Małe serduszko Seet-Fara również załopotało swoimi nieistniejącymi skrzydłami. Co się właściwie stało? Co tak wystraszyło jego obiad?
Odpowiedź przyszła wyjątkowo szybko, kiedy tiikeri usłyszał nad sobą głośno przeklinającą Rambë. Było więc jasne, że jakimś sposobem trafili na trop tej samej zwierzyny i oboje zawiedli. Zdenerwowany i nadal nieswój po nagłym strachu chłopak musiał się jakoś wyżyć za swoje niepowodzenie. Tym razem udało mu się przemienić bez problemu, czym wystraszył stojącą dwa kroki od niego dziewczynę.
- Spłoszyłaś go! - powiedział do niej z wyrzutem. - Już go niemal miałem! Byłem gotowy do ataku, a ty tak zwyczajnie go spłoszyłaś!
- To dopiero odkrycie! - prychnęła poirytowana hybryda. - Bez twojej pomocy sądziłabym, że mi się udało, więc ta uwaga była bezcenna!
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem z zamiarem rzucenia się sobie do gardeł, ale ostatecznie żadne z nich nie wykonało ruchu, który zapoczątkowałby niepotrzebne starcie. Zamiast tego obrażeni, ale wciąż jeszcze myślący w miarę racjonalnie uspokoili się na tyle by móc normalnie porozmawiać.
- Eressëa kazał nam współpracować. - Rambë powiedziała w końcu to, na co mieszaniec nie potrafił się zdobyć. - Sądzę, że może mieć rację, więc jeśli zgodzisz się polować wspólnie...
- To mogłoby się nam udać, więc jestem za zawieszeniem broni. - wszedł jej w słowo chłopak.
Przez chwilę jeszcze patrzyli na siebie wilkiem oceniając jedno drugie, ale ostatecznie postanowili zastosować się do polecenia smoka. Przecież niczego nie tracili, a bażant naprawdę zasłużył na to, żeby stać się ich posiłkiem, jako że zdenerwował zarówno dziewczynę, jak i chłopaka.
Prawdziwe polowanie miało się rozpocząć właśnie w tej chwili.