niedziela, 28 czerwca 2015

20. Wspomnienia nadchodzących czasów

Wierzbowy Gaj był żyjącym, posiadającym własną wolę organizmem, który otwierał swój gardziel połykając wędrowców nieświadomie zapuszczających się coraz dalej w jego ostępy. Wszystkie drogi prowadziły do żołądka znajdującego się w samym środku lasu i to tam czaiło się przeznaczenie każdego, komu wierzby pozwoliły wejść między swoje utkane z witek parawany zieleni. Wierzby mogły pomagać lub szkodzić, pieszczotliwie gładzić skórę lub brutalnie zaciskać się na gardle gościa wyduszając z niego ostatnie tchnienia życia. Były więc kochaniem lub katem, kiedy wokół roznosił się świeży, intensywny zapach drzew i traw, które były jak zielona wstążka oplatająca prezent świadomości. Jak bardzo mogły być trujące i jak dalece kojące racząc inne istoty swoją wonią, wiedziały tylko one same. W ich spokoju kryło się bowiem niebezpieczeństwo, a w ich ciszy krzyk śmierci.
W tej jednak chwili wierzby były spokojne i posłuszne woli Żywiołów, które pragnęły spotkać się ze swoimi Czempionami. Ich szum nie zagłuszał kłębiących się w głowach wędrowców myśli, woń nie zniewalała świadomości, gałęzie trzymały się z daleka nie próbując nawet przeszkodzić czwórce wybranych.
- To miejsce przysparza mnie o dreszcze. Jest tutaj stanowczo zbyt cicho. - głos Seet-Fara choć niegłośny, wydawał się grzmotem rozcinającym głuchą ciszę Wierzbowego Gaju. - Dlaczego lasy nie mogą być normalne? Zawsze trafi się w nich jakieś dziwaczne miejsce.
- A czego spodziewasz się po lasach zamieszkiwanych przez wiekowe istoty? - smok spojrzał krytycznie na towarzysza podróży. - Gdybyś zebrał wszystkie związane z tym światem historie, zrozumiałbyś jak wielkie tajemnice kryją się między drzewami, w jaskiniach i wodach potoków. Tutaj wszystko żyje swoim życiem. Dosłownie.
Seet-Far przyglądał mu się dłuższą chwilę jakby oczekiwał, że ten roześmieje się obracając wszystko w żart. Eressëa był jednak poważny jak jeszcze nigdy, a jego wiek wydawał się wystarczać by wierzono w jego słowa.
- To jak wyglądamy i czym jesteśmy niczego nie przesądza. - pociągnął temat smok. - Gdybyś nie znał mojej rasy, nie domyśliłbyś się mojej smoczej krwi. Wyjątkiem byłby moment, w którym przemieniłbym się na twoich oczach. Jestem wiekowy, a ty zbyt młody. Co więcej, twoja krew tiikeri jest zanieczyszczona krwią ifryta, która osłabiła naturalny system obronny. To on powinien ostrzegać cię przed smokami. Na domiar złego nie znasz tak naprawdę smoków, nie miałeś z nimi do czynienia w walce o życie. Podobnie lócënehtarzy nie są w stanie nas rozpoznać, ponieważ ich krew skradziona smokom została rozcieńczona ludzką posoką. Dziewczyna nie wyczułaby smoka nawet gdyby wlazła mu na głowę.
Rambë chciała odpowiedzieć na tę jawną zaczepkę, ale pamiętając do czego doprowadził jej poprzedni wybuch złości, wolała przełknąć przekleństwa i zignorować ten komentarz.
- Zagadką są dla mnie tylko umiejętności i możliwości naszego młodego dziwoląga. - obdarzył pełnym ciekawości spojrzeniem Deviego, który nie poczuł się dotknięty takim określeniem jego osoby.
- Poznam każdą rasę dzięki dotykowi. - pozwolił sobie wyjaśnić chłopak. - Jestem lekarzem, a przynajmniej można tak powiedzieć, więc moje zmysły są wyczulone na magię ras. Zostałem przemieniony w to czym jestem dzięki mocy dżinów, która w tamtej chwili narodziła się we mnie i pozwala mi poznać każdą istotę, która pojawiła się na tym świecie po dżinach. Rozpoznaję także krzyżówki ras.
- A więc lepiej mieć cię po swojej stronie. - zauważył Eressëa.
- Te słowa z ust smoka, którego imię w języku wspólnym oznacza „osamotnienie” to prawdziwe pochlebstwo.
Smok wydawał się z początku zaskoczony tym, że Devi zna znaczenie jego imienia, ale po chwili jego spojrzenie wyrażało uznanie dla nienagannej edukacji chłopaka. Mag świetnie go wychował, przekazał mu niemal arystokratyczną wiedzę, która dawniej była domeną najstarszych ras.
- Skończcie flirtować! Widzę polanę. - skarcił ich Seet-Far i wskazał otwierające się przed nimi wyjście na pozbawione drzew serce lasu.
Niewielka grupka wybrańców wyszła spomiędzy drzew na wolną przestrzeń oświetloną słońcem swobodnie wpadającym przez dziurę czystego nieba nad ich głowami. Znajdowali się teraz u celu swojej pierwszej podróży. To tutaj mieli się spotkać, to w tym miejscu mieli poznać szczegóły dalszej wędrówki. Nikt jednak na nich nie czekał, wokół nie było żadnego wysłannika Żywiołów, których również nie można było wyczuć w pobliżu.
Smok i Devi w tym samym czasie dostrzegli zmianę natężenia mocy wypełniającej Wierzbowy Gaj. Świadczyła o tym, że ktoś w końcu zechciał zwrócić na nich uwagę.
Eressëa nie umknął fakt, że chłopak okazał się równie wrażliwy na moc, co ktoś tak wiekowy jak on, jednakże zachował to dla siebie. Miał inne zamartwienia, kiedy w chwilę później spoglądał w twarz przeklętego Żywiołu.
Powietrze przyjęło bardziej materialną, widoczną postać ukazując się Wybrańcom jako utkana z lśniącego srebrem, zwiewnego materiału twarz. Puste, jakby pokryte bielmem oczy spoglądały na nich po kolei, kiedy reszta ciała zdawała się wypychać otoczenie, naginać powietrze swoją mocą. Mgnienie oka później, obok unoszącego się ponad ziemią Żywiołu, zapłonął kolejny. Wziął w posiadanie rosnący na skraju lasu krzew i niczym wstający z lawy heros wyprostował swoje ogniste ciało. Drzewo opodal zmieniło kształt, kiedy w korze uformowała się twarz, a następnie samoistnie została wyrzeźbiona reszta człekokształtnej postaci żywiołu. Woda wykipiała z ziemi również powstając i przybierając niemal ludzką postać. Cała czwórka wyszła na środek polany, a ich spojrzenia płynęły od jednej osoby do drugiej. Czyżby oceniali tych, których wybrali? A może starali się wywróżyć powodzenie lub klęskę misji z oczu swoich Czempionów?
- Cemenva ortane... (Czempion powstał) - głos, który wypełnił przestrzeń wydawał się echem zamierzchłych czasów. Nie sposób było przypisać go do któregokolwiek z Żywiołów. - Cemenva ortuva... (Czempion powstanie).
Postać Wody spojrzała na Rambë swoimi niewidzącymi oczyma, w których wydawały się płynąć srebrzyste nici przemijania.
- Tam, gdzie syrena błaga o przebaczenie,
Marynarza, którego sprzedała głębinie.
Tam, gdzie każda muszla ma znacznie,
Gdzie życie wodospadem wspomnień płynie,
Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma.
Żywe za życia, martwe po śmierci,
Zimne usta całują uchodzące z płuc powietrze.
Co było całością, pozbawione ćwierci,
Na zawsze część przeszłości zetrze.
Co raz rozpoczęte już się nie zatrzyma.
Kiedy kojący, głęboki głos Wody ucichł, postać Ziemi kontynuowała ochryple.
- Między gorącymi w srebrnym bogu zakochanych ciałami,
Między krwi świata pulsującymi żyłami,
W miejscu, gdzie życie ulotne przepływa,
Ziarno stworzenia uśpione spoczywa.
Głęboko w jego krwawej miękkości,
Tam, gdzie nie znajdziesz ni skóry, ni kości,
Klucz przeznaczenia przy poczęciu ukryto
I zgubne serca losy wyryto.
Śmierć może kłamać lub prawdą szlachtować,
Lecz krwi przelanej nie sposób już schować.
Devi zagryzł mocno wargę. Nie podobało mu się to, co usłyszał i z jakiegoś powodu pomyślał o Jean-Michaelu, który był w tej chwili tak odległy, choć chłopak nadal czuł na sobie ciepło jego pożegnalnego uścisku.
Eressëa patrzył wyzywająco na ucieleśnienie Powietrza, które nieporuszone jego buntem podjęło cichym szeptem.
- Pokryty bliznami, bez szans na leczenie,
Czy zdoła zapomnieć?
Sam tego nie wie.
Los spłata figla, wątpliwości rozwieje,
W świątyni przeszłości,
Gdzie stracił nadzieję.
Ponad głowami, gdzie wzrok już nie sięga,
Tam czeka wśród śmierci,
Wielka potęga.
Choć już za późno na marzeń spełnienie,
Gdy nie chcesz – powrócą,
A z nimi cierpienie.
Smok z lekceważącym prychnięciem odwrócił wzrok. Rozumiał. Rozumiał aż za dobrze i wcale nie wierzył by mógł nie chcieć śmierci, kiedy w końcu nadejdzie by go ukoić. Jeśli wskazówki Powietrza były równie bzdurne, co przepowiednia, to mężczyzna nie wyobrażał sobie by kiedykolwiek mieli dotrzeć na miejsce ostatecznej walki z Czempionem Pradawnego Żywiołu.
Tymczasem Seet-Far z trudem skupiał wzrok na bezustannie zmieniającej się postaci Ognia, która raz przypominała mężczyznę, to znowu kobietę. Także jego głos płynnie przechodził z głębokiego wybuchu w cienki skrzek, kiedy i on przemawiał do swojego młodego, niedoświadczonego Czempiona.
- Na spopielonym pustkowiu, co skrywa tajemnice,
Gdzie człowiek w ofierze składał dziewice,
Gdzie śmierć ugięła kolana w pokłonie,
Samozwaniec zasiada na dziurawym tronie.
Żywy nie przetrwa, martwy nie zabije,
Gdy żrąca czeluść gniazdo uwije.
Lecz tylko wtedy mieć możesz nadzieję,
Gdy pośród bólu uczucie dojrzeje.
Stracisz i zyskasz, na wieki niespokojny,
Teraz i zawsze, ukryty w cieniu wojny.
Echo ostatnich słów unosiło się jeszcze w powietrzu, kiedy Żywioły straciły swój dotychczasowy kształt i barwnymi falami pognały w stronę swoich wybrańców wnikając w ich piersi, jakby były duchami, które przenikają ciało. Chłód i ciepło rozeszły się po ciałach czwórki Czempionów mrożąc lub paląc wnętrzności swoją intensywnością, a już w następnej chwili piekące ukłucie ugodziło w delikatną skórę pod okiem zostawiając na niej tatuaż. Był znakiem Czempionów, Ostatnia w dziejach wojna między chaosem a pokojem, ostatnie wyzwanie i przelana niepotrzebnie krew. To, co miało nastąpić później było niewiadomą nawet dla samych Żywiołów, które po prostu zniknęły pozostawiając we wnętrzu ciał i dusz pustkę, która wydawała się nieznośna, drażniąca, przerażająca.
Pod Rambë ugięły się kolana, kiedy adrenalina i emocje opadły. Była blada, a jej oddech wydawał się ciężki i urywany. To było jej pierwsze prawdziwe spotkanie z Żywiołem, który zechciał ją wyróżnić. Oddałaby wiele by mieć w tej chwili przy sobie ojców, ale nawet ona musiała dorosnąć i chociaż uzmysławiała to sobie w brutalny sposób, innego nie było.
Seet-Far przeżywał to wydarzenie równie głęboko. Wyrósł w prawdzie z przywiązania do rodziny, ale do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak daleko od gniazda się znalazł. Robił to jednak dla siostry, dla tej pełnej życia i wiary dziewczyny, która powinna mieć przed sobą całą wieczność.
- Zostaniemy tu na noc. - Eressëa był głosem rozsądku i to jego ostry, poważny ton przywrócił wystraszoną dwójkę do rzeczywistości.
- Nie tylko na noc. Proponuję naprawdę wypocząć przed prawdziwą drogą. Zresztą, nie znamy kierunku, który powinniśmy obrać. - Devi również wykazał się ogromnym opanowaniem i zdecydowaniem, kiedy pewnie podjął rozmowę na temat, który wcześniej czy później musiałby wypłynąć. Rozumiał, że aura Żywiołów nadal otaczała jego najmłodszych kompanów, jednakże nie widział sensu by się z nimi cackać. Im szybciej zaakceptują to spotkanie oraz swoją rolę w tej historii, tym szybciej okażą się przydatni.
Smok zgodził się z nim niemo skinąwszy głową. Bez trudu rozpalił ognisko na środku polany, używając do tego mocy swojej rasy oraz pospiesznie zebranych gałęzi. To on przygotował dla nich posiłek, który miał nie tylko postawić na nogi całą czwórkę, ale także pomóc w zebraniu myśli, które teraz rozpływały się w przypływie zmęczenia.
Choć nie rozmawiali ze sobą wcale, cisza nie była niczym niekomfortowym w obecnej sytuacji. I tak nie skleciliby sensownego zdania, gdyby przyszło im dyskutować na dowolny temat. Usypiali ze zmęczenia i niewyspania, marzyli o spokoju i odpoczynku, o bliskości osób zawsze będących przy nich. To właśnie dzięki tym myślom zdołali naprawdę zasnąć. Mieli pewność, że Wierzbowy Gaj obroni ich przed drapieżnikami i niechcianymi gośćmi, nic więc nie stało na przeszkodzie, by oddali się odpoczynkowi bez najmniejszego przejawu zdenerwowania wywołanego nowym miejscem.
Kiedy ich świadomość dryfowała po oddalonych znacznie miejscach, na ich twarzach jarzyły się tatuaże. Gdyby w pobliżu znalazł się jakiś drapieżnik, bez wątpienia chciałby zrobić użytek ze świeżego, jakże różnorodnego mięsa. Na razie im to jednak nie groziło, gdyż znajdując się pod ochroną pradawnych drzew, byli bezpieczni, jak dziecko w łonie matki, ale to miało się już niebawem skończyć.

niedziela, 21 czerwca 2015

Kolejny już raz, notki nie brak

Tak, to kolejny raz, kiedy notka się nie pojawi, ale mam nadzieję, że tym razem ostatni.
Winę za to zwalam na nawał problemów prywatnych, które nałożyły się od poprzedniego tygodnia na siebie i nie pozwoliły pisać. Nawet moje opowiadanie yuri do antologii leży i kwiczy. Najpewniej nie zdołam go ukończyć.
Do zobaczenia w następnym tygodniu!

poniedziałek, 15 czerwca 2015

19. Wspomnienia nadchodzących czasów

[polldaddy poll=8928652]

Zmęczona dłużącą się drogą przez wysoką, ostrą trawę pokrywającą dokładnie wszystkie zdradliwe nierówności terenu, Rambë potrzebowała znaleźć winnego całej tej sytuacji. Czuła wewnętrzny przymus nakazujący jej zrzucić na kogoś winę za swoje zmęczenie, każde potknięcie czy pechowo postawioną stopę. Choć nie miało to najmniejszego sensu, umysł podpowiadał jej, że kozłem ofiarnym powinien być ten dziwaczny młodzieniec, który z taką łatwością i sprężystością poruszał się w terenie i ani na chwilę nie tracił równowagi. Spoglądała więc na plecy Deviego z niechęcią, może nawet chwilową nienawiścią i miała nadzieję, że ten nieznośnie pewny siebie dziwak w końcu się potknie, tracąc przy tym maskę perfekcji, jaką założył na twarz już przy okazji ich pierwszego spotkania. Za kogo on się miał? Wypieszczony piękniś.
Devi najwyraźniej wyczuł na sobie to nieprzyjazne spojrzenie, ponieważ odwrócił się w stronę dziewczyny, która sztyletowała go wzrokiem jakby była wściekłym zwierzęciem, które usilnie próbuje dorwać w swoje pazury znajdującą się poza zasięgiem ofiarę.
- Ta misja będzie koszmarem. - rzucił w przestrzeń chłopak, a jego głos brzmiał żałośnie, jakby miał żal do Pradawnych Żywiołów o to, że wystawiają go na tak ciężką próbę.
- Nie myśl sobie, że ja się cieszę! - dziewczyna usłyszała go i nie planowała ignorować zniewagi, za jaką uznała komentarz Deviego. - Ze wszystkich istot na tym świecie mi trafiłeś się właśnie ty! Nawet nie wiem na jak długo utknę z tobą w jednej drużynie!
- Bo to pewnie ja wybrałem sobie taką wiedźmę za towarzysza. - prychnął chłopak i spojrzał prosząco na opiekuna. - Ucisz ją, błagam. Zaraz sprowadzi nam na głowę całe stada bestii.
- Ja?! - dziewczyna była oburzona.
- Rambë, on ma rację. Nie krzycz tak. - Nethar starał się przemówić łagodnie do córki, ale ona i tak wybuchła wściekłością, jak wielokrotnie jej ojciec, kiedy miał zły dzień lub został zdenerwowany przez inne Kruki.
- Trzymasz jego stronę?! - jej furia byłaby przerażająca, gdyby nie fakt, że działała impulsywnie i szukała na siłę powodów do złości.
- Nie. Ja...
- A jednak! - prychnęła, warknęła, sapnęła i odwróciła się do nich bokiem mając zamiar zmienić trasę i odsunąć się od nich możliwie najdalej. Niestety, wściekła i niezbyt zgrabna w swojej złości, potknęła się i runęła na ziemię twarzą do dołu. Nikt nie był ani wystarczająco szybki, ani na tyle blisko by jej pomóc, więc padając w trawę nie uniknęła kilku skaleczeń, ponieważ jej skóra również nie zareagowała na czas i nie stwardniała na całym ciele.
Nehtar spojrzał w niebo na horyzoncie i zamknął na chwilę oczy. Nieodzowna córka swojego ojca – nadpobudliwego, kłótliwego Kruka, pomyślał.
Devi tymczasem przetarł dłońmi twarz nie mogąc uwierzyć, że Żywioły naprawdę wybrały kogoś takiego na swojego Czempiona. Nie ważne jak bardzo była wyjątkowa, skoro zginie już podczas pierwszego starcia.
- Zbijcie się w grupę, będziemy mieć towarzystwo! - nakazał jakimś cudem opanowany Jean-Michael. - Moja bariera nie sięga ziemi, więc musicie uważać na nogi – ostrzegł zbierając swoją „wesołą” gromadkę i rozciągając nad wszystkimi ochronną barierę.
- Nie możemy tu zostać. Musimy się bronić i podążać dalej. - zauważył Nehtar, który właśnie oglądał rany córki. - Mógłbyś? - poprosił maga, a ten z ciężkim westchnieniem skinął głową.
- Nie wiem tylko na ile zdołam zatamować krwawienie. Toksyny rozrzedzają krew bardzo silnie. - zajął się nachmurzoną jak burzowa chmura dziewczyną. Jego bariera nawet się nie zachwiała, co w pełni obrazowało niewątpliwe umiejętności magiczne i niespożyte pokłady mocy drzemiące w mężczyźnie. To już nie był ten sam słaby i strachliwy mag, z którym spotkali się w siedzibie pająków. Jego podopieczny w tym czasie sięgnął po swoją broń i przygotował się do odparcia ataku.
Trawy szeleściły gwałtownie, źdźbła tańczyły poruszane przez zmierzające w stronę swoich ofiar drapieżników. Węże, gryzonie, może nawet owady.
- Więcej nie mogę nic dla niej zrobić. Niech się cieszy, że ma w sobie twoją krew. W przeciwnym razie wykrwawiłaby się po takim upadku i zamieniła skórę w tarczę strzelecką. - skomentował mag w chwili, kiedy Devi zabijał pierwszego szalonego szczura, który usilnie próbował przedostać się pod barierą do swoich smakowitych ofiar.
Można było mieć nadzieję, że inne drapieżniki zajmą się truchłem zamiast próbować swoich sił z czwórką potrafiących się bronić istot, niestety okazało się, że nie zjadają sprzymierzeńców i całą swoją uwagę poświęciły uwięzionej w potrzasku czwórce. W oczach żyjących wśród ostrych, zdradliwych traw zwierząt było widać obłęd. Gęste futro gruba skóra, pióra niczym z żelaza, pancerne odwłoki. Nic dziwnego, że tam żyły i szalały, skoro żadne z nich nigdy nie zdołałoby się przebić przez ochronną warstwę drugiego. Mogły żerować tylko na obcych, nieświadomych zagrożenia istotach, a to najwyraźniej im nie wystarczało, ponieważ paskudne, szalone gryzonie miały połamane zęby, węże pełzły nienaturalnie krzywo i zapewne również potraciły fragmenty zębów jadowych. Nawet ptaki ucierpiały i były zmuszone kryć się wśród traw przed większymi i bardziej niebezpiecznymi drapieżnikami, dla których te ostre, twarde pancerze piór nie stanowiłyby najmniejszego problemu.
Devi starał się szybko pracować swoją szablą odcinając głowy wślizgujących się pod barierą węży oraz skracając pyski próbujących się wcisnąć gryzoni. Tylko ptaki i latające owady nie stanowiły problemu, ponieważ nie próbowały nawet wchodzić dołem. Niestety, w końcu zbliżą się do nich robale potrafiące chodzić, a ich liczebność na pewno nie pomoże w uporaniu się z nimi.
Ta czwórka miała wyjątkowego pecha jeśli chodziło o ataki fauny.
- Do Wierzbowego Gaju został nam jeszcze spory kawał drogi! Nie zdołamy tam dotrzeć w takich warunkach! - zauważył ze stękiem wysiłku Devi. Właśnie pozbawił życia kolejnego natręta chcącego się do nich dobrać. Ich bariera szybko pokryła się mieszkańcami trawy i teraz wyłącznie na wysokości oczu mogli znaleźć prześwit pozwalający na określenie kierunku oraz zwrócenie uwagi na to, co działo się w pobliżu. - Pająki były liczne, ale wielkie! To ułatwiało sprawę!
- Devi! - skarcił chłopaka mag, który zadrżał na wspomnienie swojej fobii.
- Wybacz. - rzucił skruszony młodzian i pozbawił nosa szaloną polną mysz. - Nie sądziłem, że jedna baba może nam sprowadzić na głowę tyle problemów! - syknął przy okazji. - Dlatego nie lubię kobiet!
- Ideał się znalazł!
- Przestańcie! - warknął na młodych Jean-Michael i spojrzał karcąco na Nehtara, który nawet nie próbował się wtrącać, przez co był zerową pomocą. - Słyszycie to?
- Przez te piski, syki i bzyczenie nie słyszę nawet własnych myśli. - w końcu zabrał głos łowca, ale już w następnej chwili nie mogli mieć wątpliwości o jaki dźwięk chodzi, ponieważ wraz z ogłuszającym furkotem poczuli uderzenie gorąca, którego nie mogła zatrzymać nawet bariera maga. Rozsypała się w drobny mak, kiedy otaczające ich zwierzęta uciekły lub padły trupem tak jak owady.
Nehtar z trudem uchylił powieki, kiedy dłonią osłaniał twarz przed płynącym z niewiadomego źródła upałem. Zdołał dostrzec tylko pomarańczową furię, która szalała wokół nich. Co to było? Smród dymu i palonych zwierząt wskazywał na ogień, ale skąd się wziął? Jean-Michael nie używał przecież ognia i na pewno nie byłby w stanie rozpętać takiej burzy żywiołu.
Kiedy gorąc zaczął powoli rozpływać się w powietrzu, a buczenie ustawało, wszyscy byli w stanie niepewnie otworzyć załzawione, piekące oczy. Wizja z początku była mocno zamazana, ale w końcu dostrzegli uspokajający się pożar, który przepłoszył i zabił część drapieżników. Nie byli nawet pewni, co kazało im spojrzeć w górę, ale jednocześnie unieśli wzrok spoglądając na unoszącego się ponad nimi smoka. Jego płowe łyski świadczyły o sędziwym wieku, a ogromne rozmiary jednoznacznie wskazywały na samca. Byli ocaleni, chociaż nie mieli pojęcia kim był ich wybawca. Smoki nadal rzadko się pojawiały, ponieważ nie lubiły towarzystwa obcych, ale ten znalazł się we właściwym miejscu o właściwej porze.
Bestia wylądowała tak blisko nich, że poczuli jej gorący, śmierdzący dymem oddech i chłód wywołany ruchem skrzydeł. Na grzbiecie smoka siedziała drobna osoba, której początkowo nikt nie skojarzył, chociaż po chwili Devi rozpromienił się.
- Seet-Far! - krzyknął naprawdę uradowany widokiem przyjaciela, z którym spotykał się tak niebywale rzadko. - Więc to jednak ty jesteś kolejnym Czempionem! - podbiegł do młodzieńca, który zsunął się ze smoka, kiedy ten zaczął zmieniać kształt na przystępniejszy.
- No proszę, proszę. Kogo ja tu widzę! - mieszaniec ifryta i tiikeri uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona w geście powitania. Wraz z Devim zamknęli siebie nawzajem w niedźwiedzim uścisku. - Spodziewałem się wybawić samicę w opałach, a tu taka niespodzianka. Chociaż samicę też widzę. - rzucił figlarnie spoglądając na naburmuszoną, roztrzęsioną wydarzeniami Rambë. W słowo weszło mu jednak poirytowane prychnięcie dochodzące od strony smoka, który przybrał już swoją ludzką postać i rozmasował ramiona, które ścierpły mu od zbyt długiego nieprzybierania pełnej formy. - Dobrze już, dobrze. Ty też miałeś swój wkład w ratunek. - machnął lekceważąco ręką w stronę Eressëa.
- Kiedyś cię zeżrę, słowo. - syknął w jego stronę smok i przyjrzał się tym, których miał okazję uratować przed niechybnym pożarciem.
Mag, dziwaczny mieszaniec. Jego wzrok spoczął dłużej na nadąsanej dziewczynie, która obdarzyła go niechętnym spojrzeniem. To z pewnością była niezwykle ciekawa gromadka, ale samica w drużynie była już przesadą. Żywioły musiały znowu upaść na głowę skoro wybrały jedną do wypełnienia tej misji. Kobiety nie od dziś były nie tylko mniej liczne, ale miały też humory, wymagania, szybciej opadały z sił, chciały rozmawiać, dyskutować, planować zamiast działać. Bez względu na rasę, samice należały do najgorszych towarzyszy podróży.
Smok uniósł brew spoglądając na stojącego obok dziewczyny lócënehtara, który odwzajemnił się tym samym. W ciszy mierzyli się wzrokiem oceniając swoje siły w przypadku starcia, czytając z ruchów mięśni, starając się przewidzieć kolejne posunięcie wroga.
- Jestem tutaj z córką, nie po to żeby powracać do dawno już zapomnianej przeszłości. - odezwał się niespodziewanie łowca. - Nie szukam zaczepki. Wojna między lócënehtarami i smokami dawno już została porzucona i nie powróci.
Smok najwyraźniej przyjął to do wiadomości, ponieważ skinął głową, chociaż nadal przyglądał się nieufnie temu, który dawniej wybijał jego lud dla byle człowieka.
- Ten nachmurzony i skwaszony smoczek to Eressëa. - wyjaśnił Seet-Far, który dołączył wraz z Devim do oceniającej się nawzajem czwórki. - Ja z kolei nazywam się Seet-Far.
To zapoczątkowało wymianę „uprzejmości”, kiedy przedstawiali się sobie szybko i nie namawiając się nawet, ruszyli wspólnie wypaloną ścieżką, która odstraszała drapieżniki. Musieli dotrzeć we wskazane miejsce możliwie najszybciej, ponieważ dość czasu już zmarnowali.
W głowie Jean-Michaela kotłowały się myśli, które pędziły szybko we wszystkich kierunkach. Cztery Żywioły, czterech Czempionów, czwarte zagrożenie po poprzednich trzech Wojnach Ras. Rambë, Seet-Far i Devi, których krew pośrednio lub bezpośrednio została przelana przed dwoma stuleciami...
- Eressëa to chyba niecodzienne imię dla smoka. - podjął pragnąć mieć pewną jasność sytuacji zanim powierzy tej wiekowej istocie życie swojego podopiecznego. - Czy znasz więc smoka imieniem Otsëa? Tego, który walczył podczas Trzeciej Wojny Ras.
Eressëa wziął głęboki oddech przygryzając dolną wargę i w końcu skinął głową.
- Jest moim synem. - wyrzucił to z siebie zaskakując tych, którzy znali wspomnianego przez maga smoka. To zakończyło także niedoszłą do skutku konwersację.
Wszystko układało się w jedną, zgrabną całość. Każdy z Czempionów był powiązany z grupą wybrańców z czasów trzeciej wojny między ludźmi i innymi rasami. Wprawdzie nie sposób było pojąć jakie to ma znaczenie dla Żywiołów, ale niewątpliwie musiało je mieć.

Zatrzymali się przed Wierzbowym Gajem, który splótł witki swoich drzew w barierę nie do przejścia. W tym właśnie miejscu przyszło im się rozstać. Nie ważne jak długo próbowali się oswoić z tą myślą, ponieważ fakty uderzyły w nich mocno. Nie istniał łatwy sposób rozstania, nie istniał także szybki, jeśli miało się świadomość, że dwoje bliskich sobie ludzi, członków kochającej rodziny może nie spotkać się więcej ze sobą nigdy więcej.
Nehtar objął Rambë zamykając w uścisku ramion i pocałował jej gładkie czoło z bólem drążącym dziury w sercu. Zapewnił, że będą na nią czekać z ojcem i powinna być silna, ponieważ ma w sobie krew dwóch najsilniejszych ras tego świata. Było to trochę naciągane, chociaż bez wątpienia Kruki i lócënehtarzy byli jednymi z najsilniejszych w swojej dziedzinie. Dziewczyna walczyła ze łzami, ale nigdy nie okazałaby słabości przy swoich nowych towarzyszach drogi. Wściekła, że przyszło jej pozostać jedyną kobietą w drużynie, była niechętna tym napuszonym samcom, którymi pokarały ją żywioły i przeznaczenie.
- Wrócę do was, tato. - zapewniła, chociaż żałowała, że nie zabrzmiało to przekonywająco.
Tymczasem Devi uśmiechał się smutno obejmując opiekuna niezobowiązująco i poklepując go po plecach.
- Dbaj o siebie, jedz codziennie i żadnych kobiet w domu, bo zaraz będzie się chciała jedna z drugą wprowadzić na moje miejsce. - powiedział żartobliwie. - I pamiętaj, że wrócę udowodnić ci swoje uczucia. - zastrzegł szeptem.
- Niepoprawny nawet w takiej chwili. - skarcił go bez złości mag. - Uważaj na siebie i nie pakuj się w kłopoty.
- Obiecuję.
Wierzby rozplotły gałązki tworząc przejście o łukowatym sklepieniu, które prowadziło do samego serca gaju. Nie było już odwrotu, więc czwórka wybrańców, niepewnych przyszłości Czempionów Żywiołów ruszyła przed siebie drogą przeznaczenia ze smutkiem i nadzieją w sercach. Ich przygoda dopiero się rozpoczynała, a dotychczasowe życie znikało za zamykającym się przejściem wierzb.
Nie było odwrotu i nic już nie mogło być takie, jakim było dawniej.

niedziela, 7 czerwca 2015

18. Wspomnienia nadchodzących czasów

Miało być dłuższe, ale nie wyszło niestety. Niemniej jednak, znajdę sposób żeby Wam wynagrodzić czekanie. Może następnym razem ;)

Pocałunek przerodził się w walkę dwóch języków o dominację, której nie mogły zdobyć na dłużej niż kilka chwil. Pole bitwy zmieniało się w zależności od chwilowego zwycięscy, ale ten brak konkretnej stabilności ostatecznie zmęczył zarówno smoka, jak i mieszańca. Oderwali się od siebie zasapani, z wzrokiem płonącym jak pochodnia.
- Wiesz czego chcę? - Eressëa wziął głęboki, uspokajający oddech. - Nie, inaczej. - poprawił się – Wiesz czego mi trzeba?
Seet-Far skinął głową. Wydawał się przypominać spłoszonego królika, kiedy patrzył w te płonące, spoglądające na niego hardo oczy. Zeszpecona połowa twarzy była doskonale widoczna, ponieważ zasłaniająca ją do tej pory grzywka zsunęła się na bok. Chłopak dotknął stopionej skóry opuszkami palców.
- Nie dotykaj! - smok syknął szybko i ostro, jego słowa były jak ukąszenie węża. Chłopak zabrał więc dłoń posłusznie.
- Wybacz, więcej jej nie dotknę. - okazał skruchę.
- Dlaczego więc to zrobiłeś?
- Dlaczego dotknąłem blizny? Ponieważ jest świadectwem tego, co się stało. - odparł pewnie chłopak. - Ponieważ w najlepszym wypadku i ja tak skończę, więc czy naprawdę tak cię dziwi fakt, że jej dotykałem? Że chciałem to zrobić? Jak ty zachowałbyś się na moim miejscu? Nie dotknąłbyś jej mając ku temu okazję?
- Ty mały... szczurze! - syknął w odpowiedzi zagoniony w kozi róg mężczyzna, ale mieszaniec tylko roześmiał się niemal kpiąco.
W następnej chwili jakby pchnięci niewidzialną ręką, przylgnęli do siebie w kolejnym pocałunku. Ten był delikatniejszy, choć nie mniej głęboki i gorączkowy. Było jasne, że na nim nie poprzestaną, ponieważ obaj mieli w tym swój cel. Podczas gdy jeden chciał spełnić daną samemu sobie obietnicę, drugi pragnął zapomnieć o powracającej natrętnie przeszłości. I tak, po jednym pocałunku przyszła kolei na kolejny i jeszcze jeden. Całowali się tak, jakby miał to być ich pierwszy i ostatni raz razem, a przecież nic nie stało na przeszkodzie by oddawali się cielesnej rozkoszy także później, podczas wyprawy ku przeznaczeniu.
- Uważaj żebyś się nie skaleczył. - rzucił tuż przy uchu chłopaka smok, kiedy rozbierali się wzajemnie. - Krew sprowadzi nam na głowę kłopoty, więc uważaj na źdźbła.
- W takim razie to ty musisz uważać i mnie nie poranić. - Seet-Far znowu mówił z wyższością, jakby miał się za władcę świata. Miało to swój urok, choć było też niesłychanie denerwujące.
- Ugryzę cię. - ostrzegł gołowąsa Eressëa, ale ten przyjął to tylko rozbawionym, kpiącym śmiechem. - Tak żeby odgryźć głowę. - dodał więc poważnie.
- Żartowniś. Nie należysz do tych, którzy lubią zabawiać się z padliną.
- Doprawdy? - smok uniósł zdrową brew.
- Nadal żyję, to oczywiste. - z tym chłopakiem czasami po prostu nie dało się wygrać i mężczyzna nie planował podejmować kolejnej próby.
Rozebrał go za to sprawnie, zostawiając tylko w przepasce biodrowej i butach. Sam miał na sobie niewiele więcej, ale przed całkowitą utratą odzienia uchronił go fakt, że leżał na trawie z mieszańcem na sobie. Niezbyt komfortowa pozycja, ale jedyna właściwa w takim miejscu i w tych okolicznościach. Eressëa usiadł obejmując chłopaka w pasie, dzięki czemu przesunął jego ciało w dogodniejsze miejsce. Ich krocza stykały się ze sobą, kiedy smok objął ustami muszelkę ucha i possał podlizując. Kiedy z ust jego partnera wydobyło się westchnienie, wiedział, że trafił na czuły punkt. Szybko poszło, co niewątpliwie sprawiło mu przyjemność, ponieważ nie planował się przesadnie angażować. Mocno zacisnął dłonie na pośladkach mieszańca i zaczął je ugniatać masując kolistymi, powolnymi ruchami. W tym czasie przesunął usta na szyję swojej ofiary, która poddała się jego woli. Zupełnie jakby ślina smoka zawierała afrodyzjak czyniący z kochanków marionetki.
Seet-Far nie pozbył się jednak własnej woli. Wyczekał trochę dłużej, porozkoszował się pieszczotą i zaatakował wbijając paznokcie w skórę na piersi Eressëa w taki sposób, by przy okazji szczypać jego sutki. Spodobał mu się syk, jaki wydobył się z zajętych jego szyją ust. Wiedział, że nie musi obawiać się zrobienia krzywdy partnerowi, ponieważ twardej skóry nie dało się przebić nawet za pomocą broni, a co dopiero paznokciami, za to sutki były wrażliwe na ewentualne kontuzje, więc wykorzystał tę wiedzę. Nie łudził się wprawdzie, że będzie mógł dominować, ale i tak był zadowolony z tego, że osiągnął cokolwiek.
„Sprawdźmy, co tam masz.” pomyślał dobierając się do spodni smoka, który na szczęście nie należał do osób gustujących w jakiejkolwiek bieliźnie. Rozwiązawszy przytrzymujące odzienie rzemyki i rozchyliwszy poły spodni, mieszaniec wsunął odważnie dłoń w strategiczne miejsce i zacisnął palce na kryjącym się tam narzędziu rozkoszy. Nie byli parą, nie byli nawet kochankami, więc ich zbliżenie zależało właśnie od tego nieporuszonego jak dotąd penisa, który obiecywał wiele, jeśli tylko zostanie wystarczająco zachęcony do działania.
W każdej innej sytuacji, Seet-Far z pewnością zatroszczyłby się o swoją dumę, ale wcale o niej nie myślał, kiedy odsuwał się i pochylał czując chłód na szyi, gdzie wcześniej spoczywały gorące usta. Zatęsknił za nimi, chociaż wiedział, że niedługo znowu znajdą się na swoim miejscu. Nie zwlekając przystąpił do dzieła, pieszcząc członek Eressëa ciepłym, nierównym oddechem, wilgotnym, trochę szorstkim językiem, a w końcu także zadziwiająco miękkimi ustami. Nie ulegało wątpliwości, że chłopak doskonale wie, co i jak powinien robić, chociaż dało się wyczuć, że jego wiedza nie wypływa z praktyki, ale z teorii poznawanej na własnym ciele.
Smok niemal uśmiechnął się pod nosem spoglądając spod przymkniętych powiek na pracującego wargami mieszańca. Był ciekaw, czy poza ustami trafi także na inną dziewiczą część ciała, chociaż podejrzewał, że pod tym względem nie ma co liczyć na zabawę. Tym lepiej, ponieważ doświadczony kochanek był lepszym i namiętniejszym kochankiem, a właśnie takiego teraz potrzebował. Sięgnął więc do wypiętych w przeciwną stronę pośladków i znowu przykleił do nich dłonie. Od razu wyczuł zmianę, jaka nastąpiła w pieszczocie ust, w ruchach głowy i sile ssania. W takiej sytuacji musiał zadbać o wolne, ale nieubłagane przesuwanie dłoni w stronę miejsca, które chciał dziś zdobyć. Ten tyłek był jego lekarstwem na wspomnienia, na utracone szczęście.
W końcu dosięgnął więc środka, ale potrzebował czegoś więcej niż własnej śliny by ułatwić tarcie i szybciej rozluźnić napięte mięśnie. Musiał przecież uniknąć obfitego krwawienia.
Po omacku sięgnął do swojego tobołka i wydobył z niego jadalną pastę zrobioną z owoców shafferu, miękkich w środku, ale obleczonych bardzo twardą, jakby gadzią skórką. To właśnie owocowa pasta posłużyła mu za środek nawilżający, kiedy nabrał na palce sporą jej ilość i roztarł na dłoni oraz pierścieniu mięśni, który chciał oswoić przed sforsowaniem. Teraz już się nie spieszył, chociaż w innych okolicznościach wcale nie starałby się przesadnie dogodzić chłopakowi. Potrzebował seksu, a nie problemów z drapieżnikami, toteż morderczo powoli operował palcami, które szykowały drogę dla tego, co miało przyjść po nich i zapewnić obu podróżnikom niezapomnianych wrażeń.
Po chwilowym masażu, jego palec wsunął się w ciało mieszańca gładko i bez większych problemów, chociaż mięśnie stawiały lekki opór. Niemniej jednak, ostateczne przygotowanie było tylko kwestią czasu, toteż smok postanowił go wykorzystać przysysając się do piersi partnera.
Seet-Far w tym czasie rozkoszował się uwagą, ale i sam starał się obdarzyć nią smoka. Musiał jednak przestać, kiedy jego wrażliwe wnętrze stało się centrum uwagi i obaj wybrańcy Żywiołów mogliby słono zapłacić za rozpraszanie uwagi operującego wargami chłopaka. Jeden fałszywy ruch i zęby poraniłyby delikatne ciało znajdujące się wewnątrz ust. Chłopak wyprostował się więc odrobinę klęcząc nad ciałem Eressëa, wypiął przy tym pośladki i trochę nimi zakręcił by rozładować napięcie. Teraz sam zaczął odczuwać lekkie podniecenie, a wszystko nie tylko dlatego, że był pieszczony, ale i z powodu rosnącej sztywności członka, którym tak się opiekował przez ostatnie chwile.
Wygiął się teraz trochę bardziej, a kiedy smok zaczął wodzić językiem po skórze na jego piersi, musiał przygryźć wargę by ograniczyć wydawane przez siebie odgłosy. Zapach krwi to jeden ze sposobów na przyciągnięcie kłopotów, a krzyki byłyby drugim. Wolał uniknąć problemów, kiedy mógł oddać się przyjemności. Nic więc dziwnego, że mając okazję, przyssał się delikatnie do szyi smoka, w sposób nie pozwalający na maltretowanie swoich sutków, za to sam podjął próbę zmuszenia partnera do zdecydowanie szybszego oddechu, kiedy dłonią kontynuował to, co rozpoczął ustami.
Zajęci pospiesznym badaniem i pieszczeniem swoich ciał, nie mieli już zbyt wiele czasu na pocałunki. Nie dało się jednak wykluczyć, że jeszcze wielokrotnie postanowią pogłębić swoją znajomość, co pozwalałoby na nadrobienie zaległości pod każdym możliwym względem. Zresztą, nie mieli w planach rzewnej miłości, ale zaspokojenie seksualnego pragnienia i nic więcej.
Szybko więc przeszli do bardziej ambitnych prób przyspieszenia tego beznadziejnie dłużącego się wstępu. W innych warunkach byłoby po wszystkim, ale tutaj nawet chuć musiała przestrzegać pewnych zasad.
Seet-Far natarł więc penis swojego partnera pastą owocową i nie czekając już dłużej zmienił pozycję na dogodniejszą. Uklęknął na zdjętych z siebie ubraniach na tyle na ile pozwalał materiał oraz wygnieciony przez smoka teren i wypiął pośladki zapraszająco. Grzechem byłoby nie skorzystać, więc Eressëa przysunął się możliwie najbliżej i pomagając sobie dłonią wszedł mocno w pulsujące niecierpliwie wnętrze. Od tak dawna nie poddał się tej namiętności, że teraz czuł się tak, jakby trafił do raju. Dreszcze rozkoszy zawładnęły całym jego ciałem i przejęły nad nim kontrolę. Słyszał głuche stęknięcia partnera, który z pewnością odczuwał na początku pewien dyskomfort, ale nie mógł sobie pozwolić na odczekanie tej niezbędnej chwili. Jego biodra żyły własnym życiem poruszając się gwałtownie, a powieki zamknęły się szczelnie. Wyłączył jeden zmysł, co chociaż odrobinę wyostrzyło inne i wpłynęło na jeszcze silniej odczuwaną przyjemność. Usta uśmiechały się samym kącikiem, jakby smok został opętany przez złego, psotnego ducha.
Jak on mógł w ogóle zrezygnować z seksu na tak długie stulecia? W jaki sposób tego dokonał? Czy naprawdę był pogrążony w tak wielkim żalu, że ciało wyparło wszelkie seksualne potrzeby na całe wieki? Teraz jednak jego zmysły i potrzeby znowu otworzyły się na seksualność, co w jeden chwili uczyniło z niego niewolnika.
- Ooo, zapomniałem już jakie to przyjemne. - wydyszał z rozmarzeniem w głosie, co niejako było komplementem dla klęczącego na czworakach chłopaka.
- O tak, czuję to doskonale. - przyznał rozbawiony mieszaniec mimo bólu, jaki początkowo sprawiały mu te gwałtowne, niepowstrzymane ruchy. Zagryzł jednak wargi i wytrzymał, aż opadnie pierwsza fala podniecenia, co nastąpiło stosunkowo szybko.
Pierwszy wytrysk po tak długim czasie był naprawdę obfity i przyniósł ulgę, która sięgała każdej komórki ciała. Podnieta nie opuściła jednak smoczego ciała, toteż zmienił pozycję nie wysuwając się z tego ciasnego, gorącego, miękkiego raju. Usiadł i pociągnął mieszańca na siebie. Ukąsił lekko jego szyję, chociaż z rozkoszą zrobiłby to tak, aby w ustach poczuć smak krwi. Nie lubił się ograniczać, ale w tym wypadku nie miał innego wyjścia. Teraz za to zaczął unosić i opuszczać biodra bardzo lekkiego chłopaka, który chyba nie bez satysfakcji pomagał mu w tym i w końcu zaczął odczuwać przyjemność płynącą z tego stosunku.
I rzeczywiście tak było, ponieważ po pierwszym wytrysku smok nadal był gotów do działania, jednakże furia pchnięć zmalała i teraz powolna, głęboka penetracja przyniosła więcej przyjemności. Wprawdzie każde lekkie ukąszenie bólu było zapowiedzią mało przyjemnych dni obolałego tyłka, ale całe życie opierało się przecież na chwilowym, jednodniowym szaleństwie i późniejszych cierpieniach. Nie sposób z tym walczyć, toteż mieszaniec wcale się tym nie przejmował. Z dłońmi na twardych udach Eressëa, odpychając się od podłoża dodatkowo nogami, pozwolił by dłonie na pośladkach kierowały tempem i głębokością zbliżenia. Pochlebiał mu fakt, że mężczyzna był wygłodniały i teraz odnajdował przyjemność w seksie z nim. To niemal jak drugie dziewictwo, którego smoka pozbawił właśnie on!
Powoli do góry, ostrożnie aby się nie wysunąć, szybciej i mocniej ku dołowi, aby wejść możliwie najgłębiej i poczuć rozkosz tarcia. Palce wbijające się mocno w uda, gorące pieczenie mięśni, doprowadzająca do obłędu pustka i przejmujące wypełnienie po brzegi. Smok i mieszaniec byli czystym pragnieniem, byli seksem, kiedy poddawali się swoim żądzom. Więcej, głębiej, szybciej i wolniej na przemian. Obaj sapali, drżeli, ich ciała marzyły o uwolnieniu z siebie gęstniejącego nasienia, które wydawało się wrzeć w oczekiwaniu na wytrysk. A jednak ograniczali się najdłużej jak to możliwe, by w pewnym momencie po prostu się poddać i z jękiem pozwolić na wytrysk, który nie tylko przyniósł upragnione spełnienie, ale także wyczerpał ich doszczętnie.
Zawładnęło nimi słodkie zniewolenie lenistwa, które wyssało z członków całą siłę. Smok opadł na trawę, zaś mieszaniec na niego, by móc wypocząć bezpiecznie i bez obaw o swoje ciało, jako że już i tak wycisnął z niego wszystko, co mógł. Obaj wyrzucili z myśli to, co mogło zakłócić spokój odpoczynku. Obawa o dalszą drogę, wspomnienie nieżyjącej już ukochanej.
Nic nie miało dla nich znaczenia poza rozkosznym rozleniwieniem pieszczącym każdą komórkę ciała. Nie spieszyli się nigdzie, nie zależało im na niczym, nie mieli zobowiązań ani obowiązków. Byli wolni. Wprawdzie tylko przez tę krótką chwilę, ale jednak przyjemnie było uwolnić się od ciężaru przeznaczenia i przyszłości świata.