sobota, 30 maja 2015

INFORMACJA + bohaterowie

W NIEDZIELĘ (31 MAJA) NOTKI NIE BĘDZIE.
ZA TYDZIEŃ POSTARAM SIĘ ZA TO DODAĆ TROCHĘ DŁUŻSZĄ ŻEBY WYNAGRODZIĆ WAM CZEKANIE. ZOBACZYMY CZY MI SIĘ UDA ;)

Korzystając z okazji dam Wam lepszy wgląd w bohaterów (macie ich w nagłówku tego opowiadania).

Devi


 

Erëssea
vimala_teaser_art_by_brilcrist-d63trah

 

Seet-Far
Seet-Far

Rambë
elf_assassin_by_sakimichan-d4xpd69

 

niedziela, 24 maja 2015

17. Wspomnienia nadchodzących czasów

Z założenia, po wyswobodzeniu się z objęć pająków wędrówka miała być łatwiejsza. W rzeczywistości, mijało się to niestety z prawdą. Włochate, niebezpieczne paskudy można było zabijać, tymczasem irytujących towarzyszy podróży już nie. A przecież przydałoby się trochę nad tym popracować. Pozbyć się nadętego, skupionego na sobie dziwoląga z bronią zaklętą w rogach lub despotycznej, pozbawionej taktu, biuściastej pannicy. Jak to w ogóle możliwe, że Żywioły wybrały kogoś takiego na swojego Czempiona? Widać były szalone lub miały bardzo niezdrowe skłonności. Nic więc dziwnego, że tych dwoje młodych już za sobą nie przepadało i nie odzywało do siebie nawzajem ani słowem.
Ta ciężka atmosfera między nimi udzieliła się w końcu nawet opiekunom, którzy z coraz większą ulgą przyjmowali myśl o pozostawieniu tego problemu samemu sobie. Nie byli stworzeni do udzielania życiowych rad, godzenia pokłóconych młodych czy łagodzenia skutków dąsów. Każdy z nich miał swój własny sposób na radzenie sobie z podopiecznym i żaden nie obejmował sytuacji takiej jak obecna. A to dlatego, że dojrzewające dzieci okazały się tylko dziećmi. Jeśli droga nie pomoże im dorosnąć, to na pewno nie sprawi tego bliska obecność opiekunów, którzy mimowolnie rozpieszczaliby te dwa społecznie nieprzystosowane pąki, które nie rozkwitły jeszcze, choć na to się zapowiadało.
Od celu podróży dzieliły ich może dwa dni drogi. Wierzbowy Gaj mieścił się za sporych rozmiarów wzniesieniem, które porastała ostra, wysoka trawa potrafiąca przeciąć nagą skórę bez najmniejszych trudności. W takich miejscach uwielbiały kryć się gruboskórne węże, które dzięki krwi z zadanych źdźbłami ran bez problemu trafiały na swoją przyszłą ofiarę. Niewidoczne, czujne i zawsze gotowe by zaatakować, jeśli tylko nadarzy się okazja. Były idealnymi skrytobójcami i tylko nieliczne zwierzęta miały okazję przedrzeć się przez te zabójcze pola bezpiecznie.
- To dobre miejsce na chwilowy postój. - odezwał się Jean-Michael, który zatrzymał się i rzucił swoim towarzyszom długie, uważne spojrzenie. - Powkładajcie spodnie do butów i dobrze zaciągnijcie rzemyki. Ostre końce pokryte są trucizną, która rozrzedza krew. Trawa karmi się nią, tak jak ciałem pożywiają się węże i inne drapieżniki, które są w stanie przetrwać wśród tych roślinnych noży.
- Dużo wiesz na jej temat. - zauważył łowca, a jego głos zabrzmiał jakby węszył podstęp.
- Wykorzystywałem jej właściwości do leczenia. Wielokrotnie była mi potrzebna, więc nie widzę nic dziwnego w wiedzy, którą posiada. - mag rzucił rozmówcy spojrzenie wyrażające znudzenie i przysiadł na ziemi wśród trwa ostatniego bezpiecznego bastionu. Czekał ich dzień, a może nawet dwa dni bezustannego marszu, a więc musieli odpocząć, musieli nabrać sił i przygotować się do pokonania tej ostatniej przeszkody przed dotarciem na miejsce spotkania z Czempionami Żywiołów.
Jean-Michael oraz Nehtar wspólnie podjęli decyzję o przenocowaniu w miejscu postoju przed dalszą drogą. Mogli pozwolić sobie na ten komfort, więc nie planowali się przesadnie spieszyć. Zresztą, może były to ostatnie spokojne chwile spędzone razem. Czekały ich długie miesiące rozłąki, może lata lub wieczność. Wspomnienie tego odpoczynku mogło ogrzewać więc zarówno opiekuna, jak i podopiecznego oraz oferować siłę na myśl o powrocie w bezpieczne ramiona rodziny, kiedy misja będzie już za nimi. Mogło być także ratunkiem, nadzieją i siłą. Znaczenie tych wspólnych godzin naprawdę było ogromne, więc ani im się śniło skracać je niepotrzebnie. Zbyt wiele mogli stracić.
Tę noc spędzili więc tak, jakby nie spotkali na swojej drodze nikogo innego i byli tylko we dwoje – ojciec i córka, opiekun i podopieczny. Rozstania kochanków nie miały żadnego znaczenia, kiedy w grę wchodziło rozdzielenie idealnej, kochającej się rodziny.
Devi nie mógł spać, chociaż z rozkoszą przyjąłby tę odrobinę odpoczynku. Nie był jednak w stanie oderwać oczu od leżącego obok maga, który pochrapywał cicho wyłożony na plecach. Jean-Michael nie wiedział nawet, że jest tak uważnie obserwowany. Może to i dobrze, skoro nie akceptował romantycznych uczuć swojego podopiecznego. A przecież był dla chłopaka ojcem przez tak długi czas, że troska i opiekuńczość obudziły w młokosie uczucia głębsze niż przywiązanie dziecka do rodzica. Czy w magu naprawdę nie było ani trochę tego ognia, który rozpalał Deviego? Czy to ciało nie zmieniło się wystarczająco by mogło wzbudzać pożądanie? Przecież Jean-Michael nawet nie spoglądał na kobiety! One go pragnęły, ale on nawet mrugnięciem oka nie okazywał im nadmiernego zainteresowania. Czy to nie znaczyło, że już kogoś miał? A może wolał inną płeć? W końcu inne rasy miały w swoich szeregach tak mało samic, że często tworzyły męskie pary. Była jeszcze jedna opcja. Jean-Michael mógł mieć Deviego za dziecko, więc się ograniczał, ale kiedy chłopak zniknie... wtedy... Devi nawet nie chciał o tym myśleć.
Najostrożniej jak tylko potrafił, zdjął źdźbło trawy z policzka maga i obserwował nadal, póki widoczność na to pozwalała. Będzie tęsknił. Potwornie. Wierzył jednak, że to rozstanie może im pomóc, może coś zmienić, a jeśli skończy się śmiercią... Cóż. Wtedy znajdzie sposób, żeby sprowadzić swojego ducha na właściwą ścieżkę wiodącą ku magowi. Nie pozwoli mu żyć w niepewności, stać w miejscu czekając na jego powrót po latach lub wiekach. Nie był głupi, więc rozumiał, że mag byłby związany z ich wioską na stałe i nigdy nie opuściłby swojej chatki w nadziei na powrót Deviego.
Był na to tylko jeden sposób – wrócić.

W drogę wyruszyli o świcie i tak jak do tej pory, towarzyszyło im milczenie. Im bliżej był bowiem cel, tym większy odczuwali niepokój. Młodzi przed podjęciem wyzwania, zaś ich opiekunowie przed powierzeniem podopiecznych losowi. Cała czwórka zanurzyła się we własnych myślach i nie odnajdywała w sobie sił do oszukiwania siebie. Mogli udawać, że przed nimi nie zamajaczy niebawem Wierzbowy Gaj, jednakże to nie miałoby najmniejszego sensu. Przeznaczenie było coraz bliżej i już teraz w powietrzu unosił się jego zapach – zapach krwi.

*
Ich ciche dni były już przeszłością i najwyraźniej Seet-Far nie miał ochoty powtarzać swoich błędów. Milczał dobrych kilka godzin, co zmusiło smoka do podjęcia radykalnych kroków. Postanowił również milczeć, i to w chwili, kiedy mieszaniec był roztargniony. Z odchyloną do tyłu głową obserwował skaczące po drzewach wiewiórki, zaś przed nim leżała gałąź-pułapka – wykrzywiona w sposób, który wręcz prosił o potknięcie się. I spełniła swoje zadanie, ponieważ chłopak padł jak długo ryjąc kolanami w ziemię i twarzą w błoto.
- Efektownie. - stwierdził z nieukrywanym rozbawieniem smok i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział od dłuższego czasu. Zresztą, nie tylko dla niego.
- Dlaczego mnie nie ostrzegłeś?! - wybuchnął brudny chłopak podnosząc się z ziemi. Wyglądał komicznie, co wyraźnie cieszyło jego towarzysza.
- Niech pomyślę... - smok udał ostentacyjnie, że zastanawia się nad odpowiedzią – Ponieważ byłeś obrażony i nie chciałeś ze mną rozmawiać? A skoro ja i tak nie lubię tego robić...
- Kłamiesz! - oświadczył butnie Seet-Far. - Wmawiasz sobie, że tego nie lubisz i nie potrzebujesz towarzystwa, ale tak naprawdę uwielbiasz prowadzić ze mną bezsensowne konwersacje! Kiedy już zaczniesz mówić, nie sposób cię przegadać!
Mierzyli się wzrokiem. Smok rzucał takie spojrzenia, że najwyraźniej sprawdzał, czy może spalić wzrokiem, co na szczęście mu się nie udało.
- Powiedział błotny ludek. - widać smok naprawdę upodobał sobie ironię, co niezwykle irytowało mieszańca, choć było także mostem łączącym tych dwoje. Może mieli szansę na zbudowanie przyjacielskiej relacji równie mocnej, co poprzedni wybrani?

- Więc jeśli dobrze rozumiem, Żywioły obdarują nas mocą?
- Jeśli będzie to konieczne to właśnie tak. Na czas walki wypełnią cię swoją mocą. - Eressëa tłumaczył cierpliwie swojemu młodemu, ciekawskiemu towarzyszowi ideę bycia wybrańcem.
- Mój ojciec nie otrzymał żadnej. - mówił z zamyśleniem chłopak. - A więc jej nie potrzebował? - na potwierdzenie smok skinął głową. - Rozumiem.
- Wątpię. - mruknął do siebie mężczyzna, ale nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na nachmurzoną minę mieszańca.
Rozmawiali o misji, o tym, co ze sobą niesie i w jaki sposób może się skończyć. Seet-Far uczył się od smoka wszystkiego, czego tylko mógł się nauczyć. Chciał wiedzieć, ponieważ chciał zyskać w oczach osoby, którą planował przecież zaciągnąć do łóżka.
- Czy ta trawa nie wydaje ci się podejrzanie wysoka?
Tak inteligentne pytanie zasługiwało na inteligentną odpowiedź, ale smok nie potrafił wymyślić niczego odpowiedniego, więc po prostu ograniczył się do wyjątkowo wymownego spojrzenia, które ograniczyło dalsze niemądre pytania. Wydał kilka poleceń mających zapobiec nieprzyjemnym konsekwencjom niewiedzy, po czym poprowadził chłopaka przez ostrą trawę.
Nie chciał tego przyznać, ale im bliżej znajdował się miejsca spotkania, tym bardziej był rozdrażniony. Wspomnienia, których chciał się pozbyć wracały wraz z tymi, które odeszły pozornie na zawsze. Zdrada Żywiołów miała ogromną moc i była tak bogata w szczegóły, że nie mógł tego znieść za pierwszym razem, a co dopiero teraz, kiedy przeżywał to po raz drugi. Musiał przyznać, że obecność kogoś obok była zbawienna i pozwalała mu pozostać przy zdrowych zmysłach, ale nie miał pojęcia, na jak długo starczy mu sił by powstrzymywać szaleństwo płynące z bólu.
Kochał ją. Była piękna, inteligentna i dumna. Jej kasztanowe włosy pachniały miodem i słońcem, skóra miała cudowny, kremowy odcień, oczy błyszczały niczym bursztyny, kiedy uśmiechała się do niego. Walczyła niczym bestia i kochała równie namiętnie. Od razu poczuli coś do siebie, od razu rozgorzała w nich namiętność, a im lepiej się poznawali, tym bliżsi się sobie wydawali.
Wszystko rozwiało się na wietrze niczym popiół, kiedy Pierwsza Wojna Ras zakończyła się sukcesem. Moc wypełniająca wnętrza wybranych była zbyt potężna, a ich ciała zbyt słabe. Żywioły nie pozwoliły by ich siła opuszczała tę piątkę powoli, by naprawiała poczynione przez siebie zniszczenia. Uderzyła z ogromną siłą i równie nagle wyparowała. To wtedy zwyczajna smocza moc wypełniła tę słabą skorupę ciała Eressëa i siejąc spustoszenie zostawiła na nim ślady stopionej skóry. Mistiel również odczuł zdradę całym sobą, kiedy zmienił się nie do poznania ulegając nienaturalnej transformacji. Nie oszczędzono nawet jego umysłu. Szalony i zrozpaczony zajmował się poważnie poranionym przyjacielem. Poił Eressëa zmieszanymi z wodą prochami przyjaciół, co miało chociaż w niewielkim stopniu zagoić wewnętrzne rany. Moc smoka stopiła bowiem ciało od środka, co skutkowało mniejszymi szkodami dla zewnętrznej powłoki lecz zrujnowało wnętrze.
Smok odzyskał jednak siły i przez pewien czas wraz z przyjacielem opiekowali się sobą nawzajem, chociaż obaj walczyli z demonami tamtych wydarzeń. Nie mieli już nawet czego pochować, ponieważ trójka bliskich im osób pływała teraz we krwi smoka. Nie mógł się więc zabić nie zabijając ich, zaś winny temu mag przyjął brzemię życia jako pokutę.
Czy ktoś poza nimi pamiętał jeszcze tamte czasy? Czy ktoś wiedział o tej zdradzie, czy może poza dwójką nieszczęsnych, ocalałych wybrańców i samymi Żywiołami nikt już nie żył tamtymi czasami?
Seet-Far dostrzegł mrok zasnuwający twarz towarzysza i wiedział, że w jego oczach również mógłby go dostrzec, gdyby tylko miał okazję w nie spojrzeć. To sprawiło, że poczuł dreszcze przechodzące od czubków palców po czubek głowy. Złapał więc smoka za rękę i zatrzymał wpijając się przy tym gwałtownie w jego wargi.
Eressëa tak brutalnie wyrwany z gęstej, czarnej smoły wspomnień zareagował oszołomiony i beznadziejnie bezbronny odepchnięciem do siebie agresora. Mieszaniec mógł się tego spodziewać, chociaż nie pomyślał najwyraźniej o sile smoka. Nie miał szans w starciu z taką mocą, więc stracił równowagę i runął w ostrą trawę. Mężczyzna oprzytomniał dosłownie w ostatniej chwili. Zdołał tylko złapać Seet-Fara za rękę i samemu upaść na ziemię z chłopakiem na sobie. Tylko dzięki temu mieszaniec się nie skaleczył i nie sprowadził im na głowę całego roju drapieżnych zwierząt żyjących wśród tej rozległej śmiertelnej pułapki.
- Nie zaskakuj mnie tak więcej! - warknął w dalszym ciągu nieprzytomny do końca smok, a czując ból ponownie nadchodzących przykrych wspomnień, wystraszony postanowił się przed nimi bronić. Chociaż przed chwilą odepchnął chłopaka, teraz przyciągnął go do siebie i pocałował niemal brutalnie. Miażdżył jego wargi swoimi, a palce zacisnął mocno na barwnych włosach. Wdarł się językiem do środka rozwartych w jęku zaskoczenia ust i nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić chłopakowi na złapanie oddechu. Nie póki nie poczuł się usatysfakcjonowany tym głębokim, mocnym pocałunkiem, który wyrażał wszystkie negatywne uczucia, jakie zawładnęły nim w tamtej chwili.
Nawet mieszaniec doskonale to rozumiał i chociaż początkowo chciał odepchnąć od siebie o wiele silniejszego i niebywale gwałtownego partnera, to jednak nie zrobił tego poddając się jego pełnej żalu furii.

niedziela, 17 maja 2015

16. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa spoglądał na rozwój wypadków w zamyśleniu. Tak wiele osób przeszłoby tym mostem bez najmniejszych trudności, zdołałoby wrócić i przejść ponownie, a on nawet by nie drgnął. Inni przedostaliby się na drugą stronę w ślimaczym tempie, a ostatnia nić zerwałaby się dopiero, kiedy bezpiecznie stanęliby na ziemi. Wielu, ale nie Seet-Far. Przecież Żywioły musiały zadbać o swoich Czempionów, więc w trosce o „godną” rozrywkę postanowiły uczynić jednym z nich ofiarę losu.
- Przyniesie nam pecha. - mruknął do siebie patrząc jak chłopak spada w głęboką przepaść Smoczej Rozpadliny. Nie miał wyjścia. Odetchnął głęboko z rezygnacją i skoczył za chłopakiem.
Czuł na całym ciele chłoszczące ciosy powietrza, toteż dla lepszej koncentracji zamknął oczy i skupił całą swoją siłę na plecach. Jego serce biło miarowo, krew krążyła powoli w żyłach, zaś płuca po chwili bezdechu wypełniły się świeżym powietrzem.
Zaczęło się od niemal czułego mrowienia w łopatkach, pękająca skóra była pieszczotą dla ciała, kiedy ramiona stawały się masywniejsze, twardsze, silniejsze. Skóra zamieniła się w twarde łuski, dłonie w szpony zdolne rozszarpać przeciwnika jednym ciosem, zaś kości łopatek uległy modyfikacji wydłużając się. Ich ostre końce wyszły z ciała długimi łukami, a następnie rozrosły się jeszcze bardziej, by na koniec wszystkie zostały połączone delikatną, ale wytrzymałą błonką skrzydeł.
Zakończywszy połowiczną transformację upodabniającą go do gargulca strzegącego dawniej ludzkich siedzib, rozwinął i złożył skrzydła, a ten prosty ruch sprawił, że opadanie przerodziło się w ostre pikowanie. Bez najmniejszych trudności zbliżył się do umysłowo nieprzytomnego spadającego mieszańca, który już nawet nie krzyczał, ale spoglądał na przybliżającą się w niesamowitym tempie ziemię.
Eressëa przylgnął do jego pleców, objął ramionami stosunkowo wątłą w tej chwili klatkę piersiową i zaczął powoli zmieniać kąt spadania. Gdyby zwyczajnie go zatrzymał lub gwałtownie zmienił kąt, w najlepszym wypadku połamałby mu żebra lub wyrwał ramiona ze stawów, w najgorszym mógłby nawet zabić chłopaka. Wykorzystał więc czas, jaki oferowała mu wysokość, by w końcu móc się zatrzymać, a następnie poderwać do góry.
Kiedy do Seet-Fara zaczęło docierać, co się właściwie dzieje, jego wymęczone przerażeniem serce niemal w ostatniej chwili boleśnie zmieniło bieg. Jak daleki był od śmierci z powodu strachu, który wycisnąłby z niego ostatnie uderzenie życia? Dopiero teraz zaczął także odczuwać dyskomfort mokrych spodni i nie miał pojęcia, kiedy właściwie zwieracze puściły uwalniając z jego pęcherza cały zgromadzony do tej pory mocz. Im większą kontrolę przejmowała nad jego ciałem świadomość, tym bardziej czuł się oszołomiony i obolały na całym ciele.
Nogi załamały się pod mieszańcem, kiedy stanął bezpiecznie na ziemi, a cała adrenalina wyparowała z jego krwi. Początkowo smok podtrzymywał go, jednak szybko dał sobie z tym spokój i pozwolił by chłopak klapnął ciężko i boleśnie na ziemię. Jeszcze drżał, kiedy żołądek zbuntował się przeciwko takim rewelacjom i zwrócił całą swoją zawartość, której nie było wiele, ale nabrała już gorzkiego, gryzącego smaku oraz palących przełyk właściwości. Nigdy więcej nie chciałby tego powtarzać, nigdy więcej nie planował stawać nad przepaścią, bez względu na budulec mostu!
- Dlaczego nie przeniosłeś nas wcześniej?! - warknął na smoka, chociaż jego głos zabrzmiał piskliwie, co tylko przelało czarę goryczy. Skrajne upodlenie i poniżenie. Miał być Czempionem swojego Żywiołu, a tymczasem był tchórzem, który zmoczył spodnie, zwymiotował, roztrząsł się i krzyczał jak baba. Gdyby wiedział, że tak będzie, wolałby zginąć w wymarłej części lasu, gdzie czaiło się śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Ponieważ częściowa przemiana mnie wyczerpuje, więc jest ostatecznością, zaś w mojej pełnej formie nie zmieściłbym się między przepaścią a skalną ścianą. Dodam, że nie mogłem nad nią przelecieć, ponieważ w lesie nie wyląduję, a jak obaj widzieliśmy na twojej mapie, za skałami jest bardzo gęsty las. Na przyszłość bądź przynajmniej na tyle inteligentny żeby móc samemu wydedukować odpowiedzi na swoje głupie pytania. - na Eressëa złość chłopaka nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Skrzywił się za to patrząc na mokre spodnie swojego towarzysza, które wymuszały na nich znalezienie konkretnego miejsca postoju. Potrzebowali źródła płynącej wody, która nie tylko napełni ich bukłaki, ale również zmyje pot i mocz z ubrania mieszańca.
Mężczyzna obsłużył się więc sam przeglądając mapę w poszukiwaniu właściwego miejsca. Wcześniej planował zatrzymać się zdecydowanie dalej, ale w sytuacji takiej jak ta, nie miał innego wyjścia, jak zmienić swoje plany na bardziej przystępne dla mieszańca.
- I wszystko jasne. - oświadczył po dłuższej chwili, podczas której chłopak znowu wymiotował. - Ruszamy w drogę i zboczymy trochę z naszej trasy żeby dojść do niewielkiego strumienia pół dnia drogi stąd. Nie możemy marnować czasu na twoje dochodzenie do siebie, więc podnoś swoją zesikaną, szacowną dupę i maszeruj. - wydał polecenie zabierając od towarzysza jego bagaże, które na szczęście nie ucierpiały podczas gwałtownej drogi ku ziemi.
Seet-Farowi nie uśmiechała się tak szybka decyzja o podjęciu dalszej wędrówki, ale nie chciał wyjść na jeszcze większego mięczaka niż dotychczas. Jakże on nienawidził w tamtej chwili tego zadufanego smoka! Gdyby był silniejszy, zrobiłby mu krzywdę, ale upokorzony i osłabiony niedawnymi wydarzeniami nie dałby sobie z nim szans za żadne skarby świata. Postanowił więc być na tyle dzielnym, żeby dotrzeć do wyznaczonego pospiesznie miejsca postoju, gdzie doprowadzi się do stanu jako takiej użyteczności i może chociaż w niewielkim stopniu zapomni o wstydzie. Oddałby za to wiele, ponieważ nie wiedział, jak teraz spojrzy w oczy smokowi – komuś, kto poznał najbardziej wstydliwe zakamarki jego jestestwa, a więc słabość i strach.
Smok ruszył w drogę raźnie i nie zwracał najmniejszej uwagi na idącego z pewnym trudem kompana, który z kolei był wyczerpany, ale zdeterminowany pokazać temu nadętemu balonowi na co naprawdę stać kogoś, kto ma w żyłach krew ifrytów i tiikeri. Niestety, same chęci to za mało i po pewnym czasie mieszaniec słaniał się na nogach, ale nie skarżył się póki nie upadł na kolana zlany potem, zasapany, z trudem przytomny z powodu osłabienia organizmu, który przeżył tak wielki szok zaledwie godzinę wcześniej. Zresztą, niespokojny, pusty żołądek również zrobił swoje i chociaż Seet-Far dawał z siebie wszystko, nie mógł już dłużej dzielnie znosić takiego wysiłku.
Na szczęście smok miał tyle taktu, że oszczędził kąśliwych komentarzy i w kilku zaledwie słowach oświadczył, że planuje znaleźć dla nich świeże mięso oraz chrust na rozpalenie szybkiego, małego ogniska. Przecież nie planował nieść mieszańca przez całą dalszą drogę, a do tego niechybnie by doszło, gdyby go zamęczył i nie zlitował się narzucając zabójcze tempo marszu.
To dzięki jego wspaniałomyślności, która budziła w mieszańcu chęć mordu, mogli zapełnić żołądki świeżą krwią oraz pieczonym mięsem, a następnie odsapnąć dłuższą chwilę przed drogą.
Seet-Far nie wiedział nawet, w którym momencie przysnął, ale doskonale wiedział, kiedy się obudził. Został bowiem niemiłosiernie oblany lodowatą wodą, która była w równym stopniu orzeźwiająca, co bestialsko nieprzyjemna, ponieważ na chwilę wprawiła jego ciało w drżenie.
- Chodź. Znalazłem grotę, a w niej źródło świeżej słodkiej wody. - rzucił zupełnie obojętnie smok, a jego słowa ukróciły całą wściekłość gotującą się w mokrym teraz od stóp do głów chłopaku.
Znalezione przez mężczyznę miejsce okazało się idealne na nocny postój i prawdziwy odpoczynek, toteż zarówno smok, jak i mieszaniec mogli wyprać ubrania, wyszorować się i osuszyć wszystko przy ognisku, którego blask kryły skalne ściany, chociaż dym wciąż mógł zdradzić ich kryjówkę drapieżnikowi czyhającemu na łatwą zdobycz. Nie przejmowali się tym jednak, ponieważ najgorsze wydawało się być za nimi.
Nie wiedzieli, jak bardzo się mylą, choć postój wyszedł im na dobre i z nastaniem świtu mogli udać się w drogę ku poprzedniej ścieżce, która wiodła zdradliwymi drogami przez skalne pustkowie tej stosunkowo niewielkiej góry.
W górę i w górę, w dół i znowu pnąc się ku niebu przemierzali kolejne kilometry pokrzepieni, wypoczęci i zamknięci w ciszy naruszanej wyłącznie odgłosem ich kroków, toczących się kamyczków, popiskujących gryzoni. To milczące porozumienie między nimi bardzo odpowiadało mieszańcowi, jako że nie był gotowy na konfrontację z osobą, która widziała go w sytuacji nie wartej nawet wspominania. Seet-Far był zamknięty pośród myśli o upadku, poniżeniu zdradliwego ciała, dziecięcej słabości wypływającej z niedojrzałości. Wspomnienia były natrętne, nie pozwalały o sobie zapomnieć, dręczyły go przyprawiając o zawroty głowy.
- Wiesz, znałem kiedyś mężczyznę, który przypadkowo kichnięciem napluł innemu na łysy łeb. Chociaż łysy był naprawdę wściekły, szybko zapomniał o tym wydarzeniu, za to winowajca tak długo zadręczał się tym co zrobił, że sam stracił wszystkie włosy i pochorował się na tyle poważnie, że umarł. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć? - smok przerwał ciszę, co wydawało się zadziwiającym wydarzeniem wartym odnotowania. Zawstydzony i zarumieniony chłopak był jednak zbyt pochłonięty swoim nieszczęściem, by to docenić.
- Chyba tak. - mruknął w odpowiedzi, co bynajmniej nie zadowoliło jego towarzysza.
- Chyba? Pozwól, że odniosę się z wielką nieufnością do twojej inteligencji i wyjaśnię ci to, co wyjaśnień nie potrzebuje. Po pierwsze, zamartwianie się wpadkami nie ma najmniejszego sensu, ponieważ nie liczysz się dla tego świata na tyle, by każdy chciał wiedzieć, że zrobiłeś pod siebie. Po drugie, o czymś takim się po prostu zapomina, a jeśli się nie zapomni to wiedz, że większość z nas kiedyś umrze i zabierze przykre dla ciebie wspomnienia ze sobą. Jeśli jednak ktoś, kto był świadkiem twojego poniżenia nie umrze... doczeka się swoich własnych problemów, które będą o wiele ważniejsze od twoich potknięć. Zaaferowany sobą nie będzie miał czasu na ciebie. Poza tym, czas zatrze w pamięci najstarszych wspomnienia nieistotne, które nie mają wpływu na ich życie, na życie świata. Spójrz na mnie. - rozkazał i sam wpatrywał się w Seet-Fara. - Żyję od tak dawna, że nie pamiętam większej części mojego życia. Pamiętam za to wydarzenia, które sprawiły, że znalazłem się w tym miejscu w tej konkretnej chwili. Pamiętam to, co sprawiło mi ból, to co koiło moje rany i było balsamem dla duszy. Uważasz, że twoje zesikane spodnie są tym, co chciałbym rozpamiętywać przez lata? Zostałem zdradzony, w wyniku czego straciłem osobę, którą kochałem najbardziej, a teraz służę zdrajcy z nadzieją na śmierć. Powiedz mi szczerze, czy ty masz dla mnie jakiekolwiek znaczenie?
- Nie, na pewno nie. - przyznał zawstydzony swoją samolubnością i zapatrzeniem w siebie chłopak. Nawet jeśli miałby być kochankiem smoka, jak zarzekał się na moście, nie miałby dla niego znaczenia. Między nimi nie było miłości, nie było żadnych szczególnych uczuć i mieszaniec doskonale wiedział, że ich nie będzie. A więc nawet seks, a planował dotrzymać obietnicy złożonej samemu sobie, jako że przeżył przejście przez Rozpadlinę, będzie tylko chwilową przyjemnością, która nie zmieni losów świata, nie wpłynie na życie smoka. Teraz już doskonale rozumiał wszystko to, co chciał mu przekazać Eressëa. Nie chodziło o pokrzepienie, ale o lekcję życia, która im obu miała umilić wspólną podróż. Nie ważne, co się wydarzy, ponieważ nie będzie miało znaczenia. Nawet jeśli mieliby zostać przyjaciółmi, co wydawało się mglistą możliwością, to smok będzie szukał śmierci i zabierze sekret ze sobą lub powie komuś, kto będzie musiał uporać się ze swoim życiem, więc nie znajdzie czasu na rozpamiętywanie cudzego.
- Teraz rozumiem. - przyznał chłopak z namysłem. - To znaczy, że nie będziesz miał nic przeciwko sypianiu ze mną?
Smok spojrzał na niego unosząc brew. Nie sposób odgadnąć, co działo się wtedy w jego głowie, ale ostatecznie wzruszył ramionami obojętnie i odpowiedział dyplomatycznie:
- Nie mówię nie. Jak na razie nie sprawiłeś jednak bym chciał posunąć tę znajomość na tyle daleko i śmiem wątpić, czy w ogóle potrafisz to zrobić.
- Udowodnię ci! Sprawię, że sam będziesz mnie błagał... - widząc spojrzenie mężczyzny zawahał się – No dobrze, może nie błagał... Ale sam będziesz tego chciał! Jestem najlepszy!
- To zdanie twoich kochanków czy prawej ręki? - padło zadane z przekąsem pytanie, na które Seet-Far nie planował odpowiadać.
Jeśli czegoś się nauczył, to tego aby nie brać wszystkiego do siebie. Tym bardziej, kiedy rozmawiał z kimś tak wiekowym jak Eressëa.
- Uznam twoje pytanie za przejaw zainteresowania moją osobą. - powiedział po chwili z przekornym uśmiechem. - W końcu nie mówisz wiele, a skoro już się odezwałeś...
- Robisz się coraz głupszy, a myślałem, że to niemożliwe. - smok rzucił chłopakowi spojrzenie zabierające w sobie kpinę, groźbę i rozbawienie. Może jednak mieli jakieś szanse na związek, skoro tak znakomicie potrafili się dogadywać? - Zresztą, gołowąs w obsikanych spodniach nie powinien być taki pewny swojego uroku. - w głosie smoka słychać było kpinę, a jego słowa sprawiły, że Seet-Far zapowietrzył się i chociaż chciał coś powiedzieć, chciał skomentować, nie był w stanie nic z siebie wyrzucić. Nadąsał się więc mimo woli i obrażony odszedł od towarzysza podróży na kilka kroków. Postanowił całym sobą pokazać, że nie podobał mu się ten przytyk. Zresztą, komu przypadłby do gustu. Mógł tylko mieć nadzieję, że smok naprawdę zignoruje tamto wydarzenie i przestanie do niego wracać, tak jak zapowiedział wygłaszając swoje wyszukane mądrości. W przeciwnym razie misja Czempionów będzie dla mieszańca istną katastrofą.
- Wyszorowałem spodnie dokładnie... - mruknął tylko do siebie jakby chciał dodać sobie otuchy.

niedziela, 10 maja 2015

15. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa i Seet-Far

Eressëa był więc stary. Naprawdę stary. Ale czy to dawało mu prawo do decydowania o wszystkim? Przecież to właśnie z jego winy początkowa faza ich dalszej podróży opierała się na ciszy, milczeniu, całkowitym spokoju, który pod żadnym pozorem nie mógł być zakłócony. Smok był pod tym względem niebywale rygorystyczny, co irytowało mieszańca z równą pasją, co spojrzenie, jakim był obdarzany.
Początkowo ta ciężka, chłodna atmosfera była do zniesienia, jednakże im niżej na niebie stało słońca, a chłodny wieczór zbliżał się wielkimi krokami, tym trudniej było utrzymać język za zębami. Seet-Far miał w sobie krew Ifrytów, co tłumaczyło jego zamiłowanie do ciepła, nie tylko atmosferycznego, ale i ludzkiego.
- Gapisz się. - ton smoka nie brzmiał zbyt przyjemnie, kiedy stwierdzając fakt, skrytykował swojego towarzysza podróży.
- I co z tego? - prychnął mieszaniec, a jego usta jakby żyjąc własnym życiem przesunęły się ku przodowi, brwi zbliżyły się do siebie i opadły trochę niżej nad nosem.
- Czuję twój wzrok na sobie i wcale mi to nie odpowiada. - smok spojrzał na niego z góry – To przypomina pająka chodzącego po ciele. Masz ciarki, ciągle gdzieś cię swędzi, ale ty nawet nie wiesz, że on tam jest, więc nie możesz go z siebie zrzucić. To irytujące i jeśli nie przestaniesz, nogi z dupy ci powyrywam. Będę miał głęboko w nosie całą tę misję, ratowanie naszego świata, wolę Żywiołów. Po prostu cię złapię i pozbawię kilku części ciała!
- Ależ się boję! - zakpił Seet-Far i odskoczył przed wyciągniętymi nagle w jego stronę smoczymi szponami. - Ogień nie pozwoli ci mnie zabić! - powiedział wyjątkowo pewnie. - Spali cię, ale nie zabije! Okaleczy, sprawi ból, ale będzie trzymał przy życiu byś cierpiał.
- Uważasz, że nie wiem czy jest cierpienie i się tego wystraszę? - mężczyzna odwrócił się w jego stronę tak, by chłopak patrzył na jego poparzoną, stopioną stronę twarzy. - Nie zapominaj tego, co teraz widzisz.
- Mniejsza o twoją uroczą buźkę. Popatrz tam. - Seet-Far wskazał dłonią na siedzący pod drzewem szkielet. Nienaruszone, co wskazywało na to, że zwierzęta nie tknęły trupa, kiedy zginął. - Musiał zostać otruty. - zauważył i przeniósł spojrzenie z kości na swojego towarzysza. - Tutaj nie ma ani bazyliszków, ani węży, skorpionów...
- Nie są to też siedziby pająków lub innych trujących stworzeń i ras. - dokończył smok.
- Więc z czym mamy do czynienia? Rośliny?
Eressëa wzruszył ramionami i zmrużył oczy przyglądając się uważnie leśnym cieniom, wsłuchiwał się w ciszę świadczącą o obecności niebezpieczeństwa i wyglądał oznak innego życia, które kryłoby się teraz w swoich bezpiecznych norach. Nie dostrzegł jednak żadnych, co mogło świadczyć tylko o jednym – cokolwiek zabiło tego, którego mieli przed sobą, było w tym lesie stałym gościem i nie pozwalało na obecność innego życia.
- Tędy nie przejdziemy. - oświadczył w końcu i odwrócił się z zamiarem odejścia. Musieli znaleźć inną drogę, bezpieczniejszą i możliwą do przejścia. Nie mogli się spóźnić na umówione spotkanie, ale też nie mogli ruszyć w dalszą drogę tym szlakiem. Nie ważne, co kryło się w gęstwinie. Śmierć to śmierć, a ona najwyraźniej groziła każdemu, kto zapędziłby się zbyt daleko.
- Nie rozumiem. - Seet-Far stanął u jego boku i zatrzymał go łapiąc za ramię. - Chcesz umrzeć, ale nie chcesz iść tą drogą, Dlaczego?
Smok spojrzał na trzymającą go dłoń, a następnie na chłopaka.
- Jesteś młody i głupi. - stwierdził – Chcę umrzeć, ale nie chcę żeby moja śmierć była bezsensowna. Mam tylko jedno życie i chociaż jest beznadziejne, nie oddam go jakby nie miało najmniejszego znaczenia. To nie drogie kamienie, które się traci i zyskuje.
- Jesteś wymagający jak na samobójcę. - mieszaniec pokazał zęby w uśmiechu świadczącym o nadzwyczajnie dobrym humorze, czego smok nie mógł pojąć.
Chcąc uniknąć walki, kłopotów i zakończenia żywota, cofali się po własnych śladach stanowczo dalej niźli by sobie tego życzyli. Niestety, musieli trafić w miejsce, w którym życie rozkwitało i dopiero wtedy odbili w bok aby przejść możliwie najdalej od niebezpiecznych zakątków śmiercionośnego, trującego lasu. Czy na mapach to miejsce było jakoś oznaczone? Gdyby tylko mieli jakąś przy sobie...
Mieszaniec uderzył się w czoło otwartą dłonią i przeklinał się w duchu za swoją głupotę. Jak mógł zapomnieć, że ojciec obdarował go mapą przed samą podróżą?! A siostra? Ona również dołożyła swoje trzy grosze do tej wyprawy. Seet-Far zawstydził się nagle swojej głupoty, ale wiedział, że to jego szansa by nie zmarnować tylu godzin drogi, więc poprosił smoka o chwilowy postój i przyjął dzielnie dowody poirytowania Eressëa. Niemniej, mieli mapę, a ona oznaczała szansę na skrócenie drogi i ominięcie Martwej Puszczy, jak mało oryginalnie nazwano miejsce, którego obrzeża opuścili.
Teraz ich jedyna droga ku celowi wiodła przez Smoczą Rozpadlinę, która ze smokami nie miała nic wspólnego poza imponującym rozmiarem. Naturalnie obaj wędrowcy szczerze wierzyli, że ponad nią wciąż wisi stary most linowy, ponieważ jednemu nie uśmiechało się zostać wierzchowcem, zaś drugiemu jeźdźcem. Ujeżdżać smoka? Jasne, ale raczej nie w taki sposób.
- A tutaj? - mieszaniec wskazał oznaczenie na mapie, które wskazywało na obecność kamiennego przejścia zbudowanego przed wiekami przez krasnoludy, ale jego towarzysz pokręcił przecząco głową i odezwał się poważnie:
- Został zniszczony przez czas i liczne wojny, jakie na nim toczono. Tak, wojny na moście. To się zdarzało w przeszłości. Teraz nikt nie chce nawet tego próbować, ponieważ bezustannie powiększająca się grupa zbrojnych nie zmieściłaby się na nim w zadowalającej sile. Ale dawniej gobliny należało odpierać właśnie na moście, jeśli liczyło się na zwycięstwo. To podstawowa wiedza z zakresu historii naszego świata, więc musisz to wiedzieć.
- Nie mówię, że nie...
- Nie mówisz, że tak.
Mieszaniec rozłożył ramiona i wzruszył nimi dając do zrozumienia, że się poddaje i nie zamierza drążyć tematu. Fakt faktem, powinien o tym wiedzieć i zapewne zaangażowani w jego edukację rodzice coś o tym wspominali, ale żeby ktoś taki jak on miał ich słuchać? To nie było już tak pewne i teraz chłopak z całą powagą uświadomiło sobie swoje braki edukacyjne, które wynikały z jego winy. Nie był głupi, ale specjalnie inteligentny też nie, a wszystko z winy lenistwa, które brało górę nad zdrowym rozsądkiem i wysiłkami bliskich.
- Mapa nie była aktualizowana od jakiegoś czasu. - zmienił temat chłopak. - A to oznacza, że gdzieś może znajdować się inny most, ten zniszczony może być odbudowany, a wspomniany przez ciebie zniszczony. Powinniśmy przekonać się na własnej skórze, jaka jest prawda.
- Jak na ignoranta potrafisz samodzielnie myśleć, więc pozwolę sobie dokształcać cię od czasu do czasu, jeśli się będziesz dobrze spisywał. Nie robię tego jednak z dobrej woli czy sympatii do ciebie. Chcę żebyśmy mieli jasność. Robię to dla siebie, ponieważ podróż z nieukiem to żadna przyjemność.
- Nie jestem nieukiem! Ja... Ja mam po prostu wybiórczą pamięć!
- Ha! - smok roześmiał się, w co mieszaniec nie mógł uwierzyć. Już nawet zaczynał odczuwać z tego powodu dumę, kiedy smok nagle spoważniał. - W życiu nie słyszałem większej głupoty. - i na tym rosnąca duma zakończyła swój żywot.
Urażony Seet-Far postanowił ostentacyjnie okazać swoje niezadowolenie obrażając się na smoka wymownie z prychaniem, odwracaniem głowy, a nawet ignorowaniem. Zachowywał się jak dziecko i tak był traktowany, ponieważ Eressëa nawet nie zwracał na to uwagi. To on kierował ich krokami, on decydował o postoju i wznowieniu wędrówki. Nie pytał też o pozwolenie, kiedy sięgał do tobołka towarzysza po mapę. Można by powiedzieć, że traktował mieszańca jak swojego służącego, co było niejakim sukcesem, jako że chłopak nie był przynajmniej dla niego cieniem lub duchem.
Dotarcie nad przepaść rozpadliny nie zajęło im wiele czasu. W gruncie rzeczy mogło się wydawać, że dłużej wracali spod Martwej Puszczy na bezpieczną ścieżkę, niż teraz gdy wędrowali okrężną drogą. Bez większych problemów można było domyślić się, skąd wzięła się nazwa Smoczej Rozpadliny. Odległość między jej skrajami była naprawdę ogromna, zaś most, o którym wspominał Eressëa zaczynał się kamiennymi statuami smoków, ale w pewnym momencie był oberwany. Ktoś połączył go sznurowym odpowiednikiem, ale i on uległ presji czasu i teraz nie nadawał się do niczego. Niemniej jednak, ktokolwiek potrzebował tego przejścia, był naprawdę zaciekłym budowniczym, ponieważ w oddali widać było rozpoczętą budowę nowego mostu, zaś obok zniszczonego ciągnął się kolejny sznurowy szlak. Nie wyglądał zachęcająco, ale żaden most sznurowy tak nie wygląda. Seet-Far zawahał się i przełknął ciężko ślinę. Nie odpowiadała mu taka opcja podróży i zdecydowanie nie miał zaufania do sznurków i desek, które nie dawały ani stabilności, ani bezpieczeństwa.
- Może znajdziemy jakiś inny? Przecież jest ich tutaj aż tyle. - naprawdę wierzył, że smok da się przekonać i będzie rozsądny. Niestety, chłopak się przeliczył.
- Nie mamy czasu na szukanie po omacku. Idziemy powoli, ale ty podążasz przodem. Sądzę, że większe jest prawdopodobieństwo, że dojdziesz do końca cały i zdrowy, niż gdybyś musiał podążać za mną.
- Chyba wolałbym żebyś próbował się mnie pozbyć, bo wtedy mógłbym odmówić. - mruknął nieprzekonany chłopak i biorąc głęboki oddech podszedł do mostu. - Cóż, jeśli spadnę nie będę długo cierpiał, bo wcześniej moje serce nie wytrzyma i już jako trup rozwalę się o dno.
- No widzisz? Masz pozytywną myśl, która przeprowadzi cię na drugą stronę, więc o nic się nie martw. Idź. Kiedy będziesz w połowie, pójdę za tobą. Dostosuje mój krok do twojego, więc nawet nie poczujesz, że będę poruszał się z tyłu.
- Też mi pocieszenie. - mruknął mieszaniec. Odwrócił się jeszcze by ocenić ewentualną drogę ucieczki i zostać żywym dezerterem zamiast martwego bohatera. Widząc jednak kpiące spojrzenie mężczyzny nie mógł się na to zdobyć i zamykając oczy postawił pierwsze kroki na moście.
„Jeśli to przeżyję – mówił do siebie w myślach – to prześpię się z nim! Trzy razy!”
Krok, drugi, trzeci. Szedł przed siebie powoli, macał nogą podłoże by mieć pewność, że jest na czym stanąć, a w pewnym momencie otworzył nawet oczy chcąc sprawdzić ile jeszcze przed nim, jako że miał wrażenie, że jest już od dawna w połowie mostu. Jak się jednak okazało – nie był. Przeszedł może z pięćdziesiąt metrów, a przed nim rozciągała się droga dobre sto razy dłuższa.
„Trzy razy na leżąco i kolejne trzy na stojąco!” obiecywał sobie by odciągnąć myśli od przepaści i groźby śmierci. „Może nawet wezmę go w usta i zadbam żeby on przynajmniej dwa razy wziął mnie.”
- Tak, Seet-Far, świetny pomysł. - zaczął mówić do siebie szeptem by zagłuszyć strach i odważniej stawiać kroki. - Wiekowy, wredny, samotnik. Na pewno od wieków nie zamoczył, więc szybko ulegnie. Prawa dłoń to przecież nie to samo, co żywa istota zaciskająca się na... Co to było?! - jego głos był piskliwy. Miał wrażenie, że usłyszał zgrzyt, a most zadrżał. Odwrócił się szybko do tyłu, ale smok nie majstrował przy linach. Stał spokojnie, czekał i patrzył. Z przodu także nic się nie działo, a więc musiało dziać się pod nim.
Spojrzał w dół na drewniane deski mostu i grube liny. Czy to było pęknięcie? Czy ta lina nie stawała się przypadkiem coraz cieńsza? Kolejny zgrzyt, ciche puknięcie i drżenie całej konstrukcji.
- Hej, Eressëa! - krzyknął stojąc w miejscu. - Mam złe przeczucie!
- Więc nie stój tylko idź! - warknął na niego smok i chociaż mieszaniec potrzebował chwili na reakcje, to jednak ruszył się z miejsca pospiesznie, a co kilka kroków towarzyszyły mu wszystkie te odgłosy i niebezpieczne reakcje mostu.
Był mniej więcej w połowie drogi, kiedy obejrzał się za siebie. Nie było szans aby zdążył. Lina była już niemal zerwana, a kładki zaczęły się rozsypywać jakby były związane zaklęciem. Zanim zdążył zapytać smoka o radę, linki wydały śpiewne brzdąknięcie, wszystkie drewniane elementy mostu zamieniły się w drzazgi, a on poczuł okropne ssanie w jamie brzusznej, jakby ogromny komar wbił się w jego brzuch przez pępek i rozpoczął zaciekłe ssanie. Wszystko podeszło mu do gardła, pęcherz zawiódł uwalniając z siebie mocz, a w ramach opóźnionej strachem reakcji z ust chłopaka w końcu wydobył się głośny, cienki jak u kobiety krzyk.
To były wieki. Sekunda za sekundą ciągnęły się w nieskończoność, kiedy powietrze boleśnie chłostało jego ciało, targało włosy.
- Kurwaaaaaaaaaaaaaaaaa...! - ciągnęło się za nim w dół jak rozwiązana wstążka, która lżejsza od ciała opada zdecydowanie wolniej, choć ciągnięta jest zaciekle w stronę ziemi.

niedziela, 3 maja 2015

14. Wspomnienia nadchodzących czasów

Devi ściskał mocno dłoń swojego opiekuna i biegł prowadząc go między wiszącymi nisko gałęziami. Pilnował by nad Jean-Michaelem bezustannie rozciągała się magiczna bariera, która chroniła ich wszystkich przez atakami pająków czyhających na swoje ofiary na drzewach. Tym czasem łowca był zmuszony trzymać w ramionach córkę, która po starciu z paskudnymi, włochatymi stworami nie miała sił by uciekać. Spotkanie nie należało więc do najbardziej udanych, ale na pewno nie było też nudne. Jak na ponowne połączenie sił trójki dawnych bohaterów, wypadło wręcz stylowo. Zresztą, gdyby spotkali się w innych okolicznościach, nie padliby sobie w ramiona, co stawiało ich aktualną sytuację w nie najgorszym świetle. Działali wspólnie, uciekali, byli jedną drużyną, chociaż zostało to wymuszone okolicznościami.
- Pajęczyna! - krzyknął Nehtar, kiedy zaczęli zbliżać się do wyjścia z lasu. - Nie przedrzemy się! Jean-Michael, musisz... - zmarszczył brwi zauważając, że mag nie reaguje. - Czy on mógłby... - zwrócił się do przytomnego zawsze Deviego.
- Nie wiem! - odparł równie głośno i szybko chłopak – Potwornie boi się pająków, więc nikt nie wie, jak działa w tej chwili jego umysł!
- Kur... - łowca przełknął przekleństwo. - To mi się trafili wybawiciele!
- Nie narzekaj! - skrytykował go młodzian i sięgnął do głowy po szpady, które wcześniej był zmuszony schować.
Widząc to, Rambë pisnęła zaskoczona. Sama była mieszańcem, ale nigdy nie przypuszczała, że istnieją istoty potrafiące z rogów zrobić broń białą. Jej reakcja sprawiła, że przystojny, dziwaczny chłopak rzucił jej szybkie spojrzenie i uśmiechnął się lekko pod nosem. Nadąsała się, ale nie była to sytuacja pozwalająca na dziecinne fochy. Była zależna od ojca w stopniu większym niż kiedykolwiek sądziła. Tyle lat szkoleń i nauki, a ona teraz nie była w stanie nawet sama uciekać. Czuła, że zawiodła.
- Jean, potrzebuję cię. - Devi pociągnął mężczyznę bliżej siebie, co utrudniało bieg i slalom między drzewami, ale pomagało w rozmowie – Rzuć zaklęcie na szablę i pokryj ją płomieniem. - poczuł szarpnięcie, które zatrzymało go tak gwałtownie, że omal nie stracił równowagi. Odwrócił się i wściekle przeciął pajęczynę, która dosięgnęła jego pleców wypuszczona przez jednego z pająków bezustannie depczących im po piętach. - Zaklęcie Jean! - krzyknął znowu zrywając się do biegu i złapał opiekuna w ostatniej chwili, kiedy ten potknął się nie patrząc gdzie biegnie, a jedynie spoglądając pod nogi by nie widzieć przed lub nad sobą tych paskudnych potworów.
- Ja... - mężczyzna zająknął się i krzyknął, kiedy łowca uderzył go mocno w plecy.
- Rzucaj to zaklęcie ty nieprzydatny ośle! - krzyknął mu do ucha. - Mnie te paskudy będą trawić przez lata, ale wy zginiecie od razu, więc albo się skupisz, albo rozpuścisz się w ich pieprzonych pajęczynach! - i już go nie było, ponieważ przebierając szybko nogami oddalał się od stojącej dwójki oraz niezgrabnie zbliżających się do nich bestii. Były lócënehtar musiał teraz uważać nie tylko na ataki z boków, ale i z góry, ponieważ ochronna bariera pozostała daleko za nim, w miejscu, gdzie stał mag.
Nikt nie wiedział, co działo się wtedy w głowie maga, a on sam nie byłby w stanie tego zdradzić, jednakże Devi był u jego boku na dobre i złe. Najwyraźniej zrozumiał, że jego podopieczny zginie, jeśli nie zacznie czarować, ponieważ szabla chłopaka rozbłysła jasnym, gorącym płomieniem. Blask ostudził odrobinę zapał pościgu, ale nie zapewniał bezpieczeństwa.
- Chodź! - rzucił odważnie Devi i znowu ciągnął za sobą mężczyznę. Tym razem miał jednak przewagę nad pajęczynami, które stanowiły istne pole minowe im bliżej wyjścia z lasu się znajdowali. Bardzo szybko też dogonił łowcę, który nie dysponował tak zmyślną bronią.
- Nie dadzą nam uciec! - po raz pierwszy tak naprawdę odezwała się Rambë. Patrzyła przerażona na istny włochaty, czarny mur, jaki uformował się u wyjścia z lasu i który teraz zaciekle pluł pajęczyną tworząc z niej zaporę nie do przebycia, nawet przy pomocy miecza.
Zupełnie niespodziewanie Jean-Michael odzyskał sprawność umysłu. Wyrwał rękę z uścisku Deviego i wyciągnął dłonie w stronę kilkumetrowej, żrącej powłoki pajęczyn.
- Zamknijcie oczy! - polecił towarzyszom, a jego zaklęcie rozbłysło ciepłą jasnością, która wywołała pisk przerażenia u pająków, które dotąd były milczącymi, klekocącymi żuwaczkami cieniami. Tak jasne światło wystarczyło by potwory z najgorszych snów maga uciekły na znaczną odległość, a kolejny czar, który stworzył płonącą kulę, wypalił tunel w zwartej, trującej powierzchni zastawionej na nich pułapki.
- Rychło w czas. - mruknął Nehtar, czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie Deviego. Ta część drogi wcale nie była lepsza niż poprzednia. Po ścianach wydrążonego zaklęciem tunelu ściekała żrąca, trująca substancja, przejście było wąskie, więc byli zmuszeni poruszać się gęsiego i uważać, aby nie stracić równowagi i nie dotknąć przypadkiem niebezpiecznej ściany.
Poruszali się do przodu bardzo powoli, ponieważ każde zachwianie równowagi konstrukcji mogło skutkować jej ruchami, co z kolei mogłoby kosztować zdrowie lub życie innych uciekinierów. Odpowiadali już nie każdy za siebie, ale każdy za każdego.
- Szlag! - Syknął w pewnym momencie łowca, a cały tunel zafalował niebezpiecznie i tak gwałtownie, że jego córka nieomal przewróciła się usiłując uniknąć zetknięcia z pajęczyną. Nie groziła jej śmierć, ale na pewno poparzyłaby się znacznie. Tylko jej ojciec nie musiał obawiać się stałych okaleczeń, chociaż ból był naprawdę gwałtowny.
- Co ty wyprawiasz?! - syknął na mężczyznę Devi, ale równocześnie gdy odpowiedź łowcy została zawarta w słowach „to nie ja!”, zauważyli ciemne kształty coraz liczniej napierające na ściany tunelu, które zaczynały pękać warstwa po warstwie. Pająki przedzierały się do środka stworzonej przez siebie bariery, która zaczęła się załamywać, ale zanim dotknęła którąkolwiek z uwięzionych w środku osób, Jean-Michael rzucił swoje zaklęcie ochronne tworzące dokoła każdego z nich barierę nie do przejścia.
- Musimy się pospieszyć! - zauważył rogaty mieszaniec i gotowy do ewentualnej walki przyspieszył kroku stojąc na czele tego pochodu ku wolności lub śmierci.
Pająki widząc, że zwierzyna im się wymyka, zwiększyły siłę nacisku. Niektóre już przedostały się do środka wydrążonego tunelu i zagradzały ewentualną drogę ucieczki. Odnóża jednego z potworów właśnie dostały się do środka przed uciekinierami by pochwycić pierwszą przechodzącą tamtędy "muszkę". Podróżni znowu znaleźli się w potrzasku i w sytuacji bez wyjścia. Tym razem blask światła na nic się im zda.
Szybki krok Deviego przeszedł w bieg, a jego szabla świsnęła w powietrzu. Owłosione, paskudne odnóża spadły na zoraną ziemię pajęczego tunelu. Nie było niestety szans by mag przeszedł tą drogą, więc chłopak był zmuszony zmienić odrobinę taktykę ucieczki. Wziął niezadowolonego opiekuna na barana i przeniósł go nad truchłem kończyn, które przyprawiały o dreszcze.
- Aaa! - Rambë krzyknęła. Jeden z pająków plunął jej w plecy w chwili, kiedy zaledwie przez ułamek sekundy mag stracił koncentrację z powodu odczuwanego strachu i obrzydzenia. Ojciec przyszedł jej jednak z pomocą. Jego sztylet nie ciął kleistych, żrących pajęczych nici równie sprawnie co oręż Deviego, ale wystarczył aby uwolnić dziewczynę.
Devi wypadł na wolne powietrze oświetlonej słońcem równiny i padł na ziemię sapiąc i gwałtownie oddychając świeżym powietrzem. Obok niego legł blady na twarzy mag oraz  wystrzelili z tunelu łowca i nieznana większości dziewczyna. Udało im się, ocalili skóry i sami nie wierzyli w to, że wspólnymi siłami uszli z życiem z tego przerażającego pościgu.
- Skrajne upodlenie. - sapnął łowca, kiedy stał już bezpiecznie wśród traw i miał pewność, że córce nic nie grozi. - Żeby jakiś nierozgarnięty mag miał mi pomagać wyjść z opresji.
- Tak, nam też miło cię widzieć! - prychnął poirytowany Devi, który klęcząc przy Jean-Michaelu poił go chłodną wodą. - Ale mniejsza o to. Niech zgadnę, podróżujesz w stronę Wierzbowego Gaju? - chłopak spojrzał szybko na łowcę i już znał odpowiedź. - A kim jest twoja towarzyszka? Wyrwałeś młódkę?
- To moja córka. - powiedział z przekąsem Nehtar.
- Córka? - Jean-Michael ożywił się i usiadł na trawie. Na jego twarz wróciły kolory, a oczy były czystsze i rozumne. - Przecież ty nie możesz mieć dzieci.
- Jak widać mogę. - prychnął poirytowany hybryd i objął dziewczynę ramieniem. - To jest Rambë, a to moja droga są dwaj domorośli bohaterzy ostatniej Wojny Ras. Jean-Michael, mag oraz Devi, kiedyś człowiek teraz... Czym ty właściwie jesteś?
- Istotą zrodzoną z magii jednego z pierwszych Żywiołów.
- Inaczej mówiąc, nie masz zielonego pojęcia. - podsumował łowca.
- Zanim zaczniesz go drażnić, powiedz kim jest w takim razie twoja córka. Ty jesteś hybrydą, ale ona? - Jean-Michael stanął w obronie podopiecznego. - Kim jest jej matka?
- Krukiem. - odparł zwięźle Nehtar, który przeczesał dłońmi swoje zmierzwione włosy, jakby temat tej rozmowy nie miał dla niego większego znaczenia. Jego córka wiedziała jednak, że ojciec nie chce zdradzać wszystkich szczegółów dotyczących swojego życia i jej poczęcia. Kogo to w ogóle obchodziło? Urodziła się jako wyjątkowe, niezwykle cenne dziecko i tylko to się liczyło.
Mag skinął głową jakby w geście aprobaty dla wymieszanej krwi dziewczyny.
- Czyli to ona została wybrana, tak jak mój Devi. - stwierdził mag. - Znam jeszcze jedno wyjątkowe dziecko, a skoro Żywioły sięgają po młode pokolenie hybryd, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że i to dziecko najdzie się wśród tych nowych wybranych.
Devi domyślał się, o kogo może chodzić. O chłopaka, który był mu przyjacielem, chociaż spotykali się niezwykle rzadko. On również należał do istot bez rasy i narodził się w niezwykły sposób.
Jean-Michael wydawał się spokojniejszy o los swojego podopiecznego, skoro poznał towarzyszkę podróży chłopaka. Rambë była piękna, smukła i z całą pewnością niebezpieczna, mimo mało efektownego starcia z pająkami. Przez tę chwilę, jaka upłynęła im na milczeniu, opiekunowie oceniali z kim mają do czynienia i najwyraźniej spodobały im się wnioski, do których doszli, ponieważ już po chwili postanowili wyruszyć w dalszą drogę ramię przy ramieniu, rozmawiając niczym najlepsi towarzysze broni.
Devi tymczasem podążał u boku Rambë zaraz za nimi i daleki był od entuzjazmu. W wiosce zawsze rozmawiał z dziewczętami o magii, a o czym powinien mówić z tą, która tak bardzo różniła się od innych? Czuł się trochę onieśmielony jej strojem, który łączył w sobie kobiecość i męską sprawność. Mimowolnie przypominało mu to o matce, która wyświadczyła mu tylko jedną przysługę – pozwoliła mu się urodzić.
- To zabawne, prawda? - podjął starając się oswoić z towarzystwem dziewczyny. W końcu wszystko wskazywało na to, że miała być jego towarzyszką podczas wyprawy ku przeznaczeniu. Poprzednio ruszał w drogę z samymi mężczyznami, teraz najwyraźniej sprawa miała wyglądać inaczej, a więc chcąc lub nie, był zmuszony przejść na tym do porządku dziennego. - Podczas ostatniej Wojny Ras los postawił na mojej drodze twojego ojca, a teraz stawia ciebie.
- Czy ty ze mną flirtujesz? - padło szczere pytanie, na które mogła być tylko jedna odpowiedź udzielona w panice.
- Nie! - Devi podniósł głos, a jego blada twarz zarumieniła się. Zwróciło to na niego uwagę idących przodem mężczyzn.
- Pradawne Żywioły, Devi! - Jean-Michael westchnął ciężko – Wiem, że jesteś nieokrzesany, ale przynajmniej postaraj się udawać, że nie jesteś dzikusem.
- To ona zaczęła! Swoim głupim pytaniem! - nadąsał się chłopak, a odpowiedź padła natychmiastowo.
- Głupim?! To ty zacząłeś! - Rambë również była czerwona na twarzy, ale ze złości. Cała się spięła, a jej skóra stała się zauważalnie twardsza, jakby w reakcji obronnej, w odpowiedzi na wysoki poziom adrenaliny.
- Chciałem być miły, nic więcej! - kłócili się jak dzieci, którymi w pewnym stopniu nadal byli.
Złote zawijasy na skroniach chłopaka zaczęły się bezszelestnie przemieszczać. Zdenerwowany i urażony przeszedł na czoło ich miniaturowego pochodu. Miał nadzieję, że przypuszczenia maga, co do kolejnego członka ich nowej drużyny spełnią się i nie zostanie otoczony przez dziewczyny takie jak ta. Przez nią przypomniał sobie jak bardzo nie lubi kobiet. Równocześnie Rambë upewniła się w przekonaniu, że nie cierpi mężczyzn, poza dwoma wyjątkami, jakimi byli jej ojcowie. Cała reszta była zadufana w sobie i niezdolna do przyjmowania odmowy czy krytyki. Była więc pewna, że prędzej zakocha się w innej dziewczynie, niż odda serce jakiemuś niewydarzonemu głupkowi.
- Chyba się polubili. - stwierdził z przekąsem Jean-Michael.
- Nie ważne czy się lubią, czy nie. Powiedz mi jak to możliwe, że ta misja została przeznaczona dzieciom, które powinny nadal uczyć się życia pod naszym okiem, a nie wyruszać na spotkanie śmierci.
- Zmieniłeś się.
- Nie. To ona mnie zmieniła. - Nehtar wskazał ruchem głowy na wściekłą dziewczynę kroczącą za nimi. - Jest dzieckiem, którego tak pragnąłem zdradzając swoich braci. Moją normalnością, dla której zabijałem w czasie wojny.
- A teraz jest nadzieją tego świata. - usłyszeli głos tak ulotny jak szum wiatru. - Tak samo jak chłopiec. - rozejrzeli się, ale nikogo nie ujrzeli. Byli na środku równiny, nie otaczały ich drzewa ani żadnego nie mijali, a więc skąd mógł dochodzić ten głos, o ile w ogóle go usłyszeli. A może tylko im się zdawało? W końcu ani Devi ani Rambë nie zareagowali. Dziewczyna patrzyła na nich tylko dziwnie, kiedy czujni i gotowi do walki rozglądali się wokół, zaś chłopak szedł przed siebie nie oglądając się do tyłu.
Czy przeznaczenie mogło mówić?