niedziela, 29 września 2013

71. I wtedy zapadła cisza...

Niquis zastygł w bezruchu, a jego serce jeszcze gwałtowniej uderzało o klatkę piersiową, choć sądził, że to niemożliwe po tym, co właśnie miał za sobą. Zadrżał wpatrzony wielkimi oczyma w dziwne pod każdym względem złote jajo i jego strach narastał.
- C... co? - wyjąkał drżący.
W odpowiedzi Fer-keel-sar pokręcił głową i przycisnął dłoń chłopak do swojej piersi wskazując mu tym samym pojawiające się na niej słowa.
„Nie mam pojęcia, ale nic ci nie grozi. Nie przy mnie.” zapewniał z subtelnym uśmiechem, chociaż jego spojrzenie raz po raz uciekało w stronę jaja. „To dar. Od żywiołów, bogów, duchów, nie mam pojęcia, ale to na pewno bardzo cenny dar. Cokolwiek jest w środku.”
- Z jaja zazwyczaj coś się wykluwa. - zauważył dużo spokojniejszy teraz tiikeri i starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. - To dziwne, że aby z tobą rozmawiać muszę mieć cię w sobie. - zarumienił się.
Ifryt nie mógł powstrzymać śmiechu przez co jego ciało wysunęło się z Niquisa. Roześmiał się przez to jeszcze bardziej, gdyż chłopak sapnął poirytowany tym, że ich komunikacyjna więź została przerwana. Niemniej jednak, rozbawienie i radość widoczne na twarzy mężczyzny były wystarczające, by sprawić przyjemność każdej patrzącej na niego istocie.
- Myślisz, że to ma coś wspólnego z tym, co robiliśmy przed chwilą? - Niquis znowu był czerwony. Przewrócił się na brzuch i pogładził palcami skóry pod sobą. Patrzył na tajemnicze jajo, które wydawało się mu się stanowczo zbyt masywne by rzeczywiście nim być. - Jest piękne. - przyznał, jako że złota skorupka była dodatkowo nakrapiana nielicznymi ciemniejszymi plamkami z jednej strony przez co przypominała do złudzenia skórę jakiegoś nieznanego im, magicznego stworzenia.
Chłopak wyciągnął niepewnie przed siebie dłoń i opuszkami palców dotknął ciepłej, gładkiej powierzchni. Wydawało mu się, że w dalszym ciągu powinien drżeć ze strachu, ale nie potrafił dłużej. Nie kiedy miał przy sobie kochanka, a jajo tak bardzo go fascynowało swoim łagodnym kształtem, cichym istnieniem. Tiikeri zamknął oczy powoli sunąc palcami po skorupce póki nie poczuł jej pulsowania. Zabrał gwałtownie rękę i wpatrzył się przerażony w jajko.
- Ono żyje! - wydusił odsuwając się od niego odrobinę. - Poczułem coś! Dotknij, a sam się przekonasz! - spojrzał na Fer-keel-sara prosząco. Nie chciał wyjść na głupca, ale naprawdę poczuł ruch, puls, sam nie wiedział co. - I? - zapytał, kiedy duża dłoń Ifryta sunęła po jaju.
Książkę skinął głową patrząc na Niquisa.
- W nim. - powiedział uważnie dobierając słowa. - Istota.
- Chcesz powiedzieć, że to... - zawahał się – prawdziwe jajko z żywym dzieckiem w środku? To znaczy z pisklakiem, płodem. Sam już nie wiem! Jeśli to prawda to jestem przerażony! Nie mogę się tym... czymś opiekować! Mam misję, muszę odejść! - czuł się winny chociaż nie rozumiał dlaczego.
- Ja opiekować. - rzucił nieskładnie, trochę nerwowo Ifryt. - Ja opiekować, ty wrócić to.
- Chcesz żebym tu wrócił?! - zapytał z niedowierzaniem chłopak. Jasne, planował zajrzeć tutaj, kiedy będzie po wszystkim, zobaczyć, jak czuje się Ifryt, znowu móc cieszyć się jego obecnością, tym rozkosznym płomieniem, który wydawał się go otaczać i rozgrzewać tiikeri. - Ale nie możemy być razem, prawda? - chociaż spodziewał się przytaknięcia potwierdzającego słowa barda i tak poczuł ukłucie w piersi. - Więc dlaczego mam wrócić? Będzie nam tylko trudniej, prawda?
- Chcę. - w jasnych oczach mężczyzny było wiele pewności. Przysunął się do chłopaka, objął go mocno i położył głowę na jego ramieniu. - Chcę. I on. - wskazał jajo. - On chce.
- On? - rzucił z powątpiewaniem Niquis przytulając się do gorącego ciała, które jeszcze niedawno było z nim jednym. - Chyba nie myślisz, że jakimś cudem właśnie zrobiliśmy dziecko w jajku? - roześmiał się na samą myśl o tym. - Ja rozumiem, że ono pojawiło się nagle, ale... Żywioły, ty naprawdę tak myślisz! - odsunął się odrobinę i popatrzył w roześmiane oczy księcia. - Ty naprawdę sądzisz teraz, że nasz seks zaowocował jajem!
- Wróć. - powiedział tylko Fer-keel-sar i położył się na skórach przytulając do siebie sztywnego, niepewnego chłopaka, który potrzebował chwili, by się rozluźnić.
Niquis spoglądał od czasu do czasu na jajo, które niewątpliwie pojawiło się tu magicznie i rozsiewało wokół siebie dziwną aurę, której nie można było dostrzec, ale wyczuwało się ją w powietrzu, jakby potrafiła przylgnąć ciepłą mgiełką do skóry. Złote jajo, w którym coś żyło, coś się rozwijało... Jeśli naprawdę byłoby to jakieś dziwne dziecko pochodzące z połączenia tiikeri i Ifryta, to jak Niquis miał teraz odejść? Jak miał wyruszyć w tę niebezpieczną misję i zostawić wszystko za sobą? Czy naprawdę miał cierpieć w samotności czując się zobowiązanym do dochowania wierności mężczyźnie, z którym nigdy nie będzie?
- Kiedy wrócę ty będziesz miał już żonę i pewnie z kilkoro dzieci. - stwierdził z przekąsem chłopak. - Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Ja żona. Tak. - przyznał Fer-keel-sar z właściwym sobie spokojem. - Ty żona. My razem tu. - wskazał jajo – My osobno tu. - pogładził palcem pierś partnera, a następnie dotknął swojej.
- I ty tak łatwo to akceptujesz? - nie dowierzał chłopak. - Będziemy osobno na zawsze, ale w tym jaju jesteśmy razem, o to chodzi?
- Tak. - padła krótka odpowiedź. - Musi być.
Niquis westchnął pogrążony w swoich myślach. Może książę miał rację? Przecież kochali się teraz, ale obaj z góry wiedzieli, że to tylko jeden raz, tylko jedna cudowna chwila, która nie zobowiązuje ich do niczego. Więc dlaczego pojawienie się dziwnego, tajemniczego jaja, w którym mogło mieścić się po prostu wszystko, miałoby coś zmienić w ich nastawieniu?
- Chyba masz rację. - przyznał cicho chłopak. Od samego początku był skazany na Earena, wiedział o tym, czuł to w kościach i nie miało sensu zaprzeczanie. Wyruszają w drogę, a w jej trakcie będą potrzebować komfortu płynącego z zaspokojenia, chociaż brzmiało to tak barbarzyńsko i nieczule. Żadne jajko nie mogło tego zmienić, bo ono nie powstrzyma ludzi, ono nie zażegna bliskiej wojny ras, która wisiała w powietrzu.
Niestety, im dłużej Niquis leżał w tych ciepłych ramionach, które zaoferowały mu dziś tak niesamowicie wiele, tym trudnej było mu zaakceptować myśl o tym, że ich wspólna przyszłość nie istniała i nigdy nie miała zaistnieć.
- Myślisz, że powinniśmy już wracać? I co zrobimy z jajem?
- Wracać, tak. - niechęć w głosie mężczyzny była wyczuwalna. Widać on również wolałby zatracić się w spokoju chwili zamiast znowu stawać się odpowiedzialnym księciem swojego plemienia. - Jajo tutaj bezpieczne.
- Dziwnie się czuję. - mruknął tiikeri chcąc zmienić temat. - Zupełnie jakbyś nadal był w środku. - usiadł ze stęknięciem i poczuł, jak nasienie Ifryta wypływa z niego pod wpływem całkowitej zmiany ułożenia ciała. - Teraz jest jeszcze dziwniej.
Usłyszał za sobą cichy, pełen ciepła śmiech Ifryta i spiorunował go spojrzeniem. Nie poskutkowało, a nawet przyniosło odwrotny efekt, gdyż Fer-keel-sar zaczął chichotać jeszcze zacieklej. Niemniej jednak, wziął jedną ze skór i podchodząc do chłopaka zaczął dokładnie wycierać jego wilgotny od nasienia tyłeczek. Jego troska podobała się Niquisowi nawet bardzo i zastanawiał się, czy nie wynika ona z tego, że Ifryt miał być „nosicielem” płodu, kiedy już znajdzie sobie partnerkę. To wyobrażenie było dziwne, wręcz przerażające. Fer-keel-sar noszący w sobie dziecko. On – książę, zwiadowca, wojownik. Czy będzie zmuszony zrezygnować ze swojej pracy dla plemienia na czas rozwoju płodu? Przecież małe książątko było niesłychanie ważne dla Ifrytów, więc narażanie go nie wychodziło w grę. A może to odbywało się na trochę innej zasadzie?
Niquis już wyobrażał sobie Fer-keel-sara noszącego na plecach purpurowe jajo, z którego wyklułby się mały Ifrytek. To tłumaczyłoby w prawdzie przekonanie mężczyzny o tym, że cokolwiek jest w ich złotym nabytku, było wynikiem ich zbliżenia. Nie, to głupie sądzić, że samica składa jajo, a samiec się nim opiekuje. Bard nie robiłby tyle hałasu o coś tak głupiego!
Książę podał mu ubrania, kiedy sam był już odziany. Biedny tiikeri nawet nie zauważył, że jako jedyny od pewnego czasu siedzi nagi i stanowi ciekawą atrakcję dla kochanka.
- Peszysz mnie! - skarcił zawstydzony partnera i szybko naciągał na siebie spodnie.

To było przerażające i tylko Otsëa wydawał się niewzruszony, jakby od zawsze jeździł na Skorpionach Bojowych. Devi drżał zarówno z niecierpliwości, podniecenia, jak i ze strachu przed tymi niebezpiecznymi stworzeniami. Niquis był chyba w najgorszym stanie. Oddałby wiele, by móc odbyć tę podróż ukryty w ramionach księcia, który odprowadzał ich wraz ze swoimi ludźmi, ale takie rozwiązanie było niemożliwe. Chłopak miał nawet ochotę poprosić barda by mu towarzyszył, a Lassë zostawił na pastwę Earena, ale widząc nie mniejszy strach w oczach elfa nie chciał mu tego robić. Teraz lepiej niż kiedykolwiek dostrzegał, jak bliscy są sobie Otsëa i Lassë, a więc nie chciał wchodzić między nich. Mógłby w prawdzie zamienić się w swoją puchatą, małą wersję, ale jak poinformował go bard, Skorpiony Bojowe były bardzo nieprzychylne tiikeri. Dla bezpieczeństwa swojego i innych, Niquis musiał zrezygnować z tego rozwiązania. Był skazany na Earena, z którym nie rozmawiał od tamtej pamiętnej, chociaż niewielkiej kłótni.
Wielkie bestie czekały osiodłane, kiedy zbliżył się do tych gigantycznych czarnych ciał w chitynowych pancerzach i mieniących się złotym odcieniem piasku zbrojach.
- Z największą rozkoszą pobiegnę za wami. - mruknął patrząc płaczliwie na potwora, którego miał dosiadać.
- Nie musisz się niczego obawiać, będę tam z tobą. - po raz pierwszy od tych kilku dni odezwał się do niego griffin.
- I dlatego tak się obawiam. - przyznał szczerze i bezlitośnie chłopak. - Nie ufam ci.
Earen westchnął i przesunął dłonią po włosach zaczesując długie jasne pasma do tyłu, kiedy dwa ciemne opadły mu na oczy niepokornie. Wydawał się trochę zmieszany, może zdenerwowany.
- Rozumiem, że możesz być na mnie nadal zły, ale...
- Ale nie chcę tego słuchać. Wróćmy do milczenia, co? - Niquis nie miał litości, ani współczucia.
- Nie. Ja już swoje przemilczałem. Zraniłem cię, rozumiem. Ten cholerny Ifryt jest lepszy ode mnie, też mogę to zrozumieć. Ale to ze mną będziesz odbywał tę podróż, a ciężka atmosfera tylko wszystko popsuje.
- Nie przeszkadzało ci to, kiedy się za nami ciągnąłeś. Było ci obojętne, czy atmosfera nam sprzyja, czy nie.
- Niquis, błagam! - Earen wspinał się właśnie po chybotliwej drabince na grzbiet Skorpiona. Chłopak zadrżał na ten widok i nie miał pojęcia, czy poradzi sobie z wdrapaniem się na tę bestię, kiedy jego ręce drżały. - Pomóc ci?
- Obejdzie się! - pod masą złości tiikeri starał się ukryć przerażenie. Już raz przecież niemal dostał tym ostrym żądłem nasączonym trucizną. Był blady i naprawdę nie wierzył, że da sobie radę.
Earen zszedł po drabince na dół i złapał go za ręce oplatając je wokół swojej szyi.
- Trzymaj się tylko. - zanim chłopak zdążył zaprotestować i puścić go, griffin już wspinał się przez co Niquis objął go także nogami w pasie, chcąc mieć pewność, że nie stracą równowagi i nie spadną prosto pod nogi tego wielkiego potwora.
Dopiero siedząc na twardym siedzeniu na samej górze zdołał puścić Earena i zawstydzony spuścił wzrok.
- Dzięki. - mruknął tylko i niemal pisnął czując, jak Skorpion pod nim porusza się zrównując z innymi. Poczuł silną, dużą dłoń griffina zaciskającą się na jego mniejszej, chociaż równie męskiej. Nienawidził się teraz za to, że jest taki słaby, że jest bojaźliwy i nawet obrażony na Earena musi korzystać z jego pomocy, a co najgorsze, czuł się przy nim bezpiecznie. Jak to możliwe, kiedy mężczyzna tak go irytował, był taki nieczuły, wredny i bezuczuciowy? Niemożliwe by ktokolwiek czuł się przy nim dobrze, a co dopiero bezpiecznie. A jednak Niquis nie potrafił z tym walczyć. Objął mocno mężczyznę w pasie, kiedy Skorpion ruszył wraz z innymi. Wyłapał zupełnie przypadkowo zadowolone i przyzwalające spojrzenie Fer-keel-sara, który najwyraźniej cieszył się z tego, że tiikeri już teraz ma okazję zbliżyć się do kogoś.
Ciężko byłoby pojąć, co tak w ogóle chodziło mu po głowie, ale najwyraźniej chciał by jego kochanek zaczął na nowo.
- Może ci wybaczę. - mruknął cicho chłopak do griffina. - Może! - zaznaczył już mocniej. - Ale i tak jestem urażony tym, jak mnie nazwałeś. Nie myśl sobie, że pozwolę ci dobierać się do mnie. A już na pewno nie będę tym podległym tobie. Może nawet nie będę żadnym tylko zwyczajnie pozwolę ci ze mną rozmawiać.
- Zadbam byś zmienił o mnie zdanie. - zapewnił solennie jego towarzysz. - Dostałem już nauczkę i wiem, że ty i ten Ifryt zbliżyliście się do siebie z mojego powodu. Czułem go od ciebie, więc się nie wyprzesz. Ale nie przeszkadza mi to dłużej. Rozumiem, że to moja wina i dlatego nie mogę mieć pretensji. No i nie byliśmy ze sobą. Teraz będzie inaczej, bo planuję uczynić cię swoim. - wzięło go na szczerość. - Daj mi czas, a sam się przekonasz.
- Pomyślę nad tym, ale nic sobie nie obiecuj. Nie będę żoną! - mocno wbił palce w brzuch mężczyzny i milcząco trzymał się go dalej.

niedziela, 22 września 2013

70. I wtedy zapadła cisza...

Oczy Earena zamieniły się w wąskie szparki sypiące gromy, a jego serce pompowało adrenalinę zamiast krwi. Jasne, zdawał sobie sprawę z tego, że jest winny tej sytuacji. Sam pchnął Niquisa w ramiona tego Ifryta o błyszczących oczach spoglądających na tiikeri, uśmiechu, który irytował i był przeznaczony tylko dla tego jednego chłopaka. Trzeba być ślepym żeby nie dostrzec tego uczucia, które było wypisane na twarzy Ifryta. Był zakochany w Niquisie, jego oczy wyrażały nie tylko głębokie zainteresowanie, ale i pewien rodzaj pasji, który sprawiał, że Earen miał ochotę podejść i obić mu tę urodziwą buźkę. Zresztą, kiedy patrzył na Niquisa miał pełną świadomość, że zawalił i teraz nie zdziała już nic. Tiikeri był zainteresowany Ifrytem, naprawdę nim oczarowany.

- Szlag! - mruknął rozeźlony i stracił cały apetyt. Wolał oddalić się by nie patrzeć więcej na tę dwójkę. - Szlag!

 

Fer-keel-sar niby przypadkiem potarł opuszkami o szczupłe, długie palce chłopaka, ale zdradzał go subtelny uśmiech, który wykwitał na jego twarzy raz po raz. Zupełnie, jakby był dzieckiem cieszącym się na obiecaną niespodziankę. Było oczywistym, że nie myślał wcale o tym, co je i jak to je. Zwyczajnie uciekał w odmęty marzeń, które teraz wypełniały jego głowę. Zachowanie, które mogło niepokoić nie zwracało niczyjej uwagi, jakby było zupełnie naturalne dla księcia.

- Przeszkadzasz mi w jedzeniu. - zauważył z rozbawieniem Niquis. W odpowiedzi otrzymał tylko uśmiech, zaś książę zabrał rękę choć z ociąganiem.

Zabawne, ale był w tamtej chwili słodki, naprawdę rozkoszny i tak delikatny, jak zakochane szczenię. To było miłe, tak obłędnie miłe, kiedy Ifryt poświęcał mu swoją uwagę, szukał sposobu by go zaczepić, zagarnąć całe zainteresowanie Niquisa. Któż nie straciłby dla niego głowy?!

Fer-keel-sar wyprowadził Niquisa z osady, ale nie poprowadził go w stronę zagród, jak wcześniej myślał chłopak. Zamiast tego obrali zupełnie inny kierunek. Czy Ifryt naprawdę planował kochać się z nim w miejscu, do którego każdy mógł bez przeszkód dotrzeć? Przecież jeśli ktoś ich nakryje... Zaufał jednak swojemu partnerowi w pełni. On wiedział, co robi, a tiikeri był tylko gościem, który nie znał okolicy. A może Fer-keel-sar miał tam jakiś namiot, do którego zawsze zabierał swoje kobiety, czy kochanków? Przecież był księciem, w dodatku tak grzesznie przystojnym. Musiał mieć na pęczki partnerów!

Niquis gryzł wargę nie potrafiąc tego zaakceptować. Z Ifrytem nie łączyło go nic poza bliskim seksem, ale i tak czuł zazdrość o tych, którzy byli przede nim. Chciał mieć kogoś dla siebie, tylko dla siebie. Całego, bez wyjątków. Móc zaspokajać swoje i jego żądze, kiedy tylko była ku temu odpowiednia chwila, móc pozwolić sobie na niewinne pieszczoty zawsze gdy było mu źle... Wcześniej nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dalece jest samotny i jak brakuje mu tego wszystkiego. Zaczynał dziwaczeć!

Fer-keel-sar zatrzymał się na chwilę i wskazał wydmę. Złapał tiiekri za rękę ciągnąć go w tamtą stronę. Był wyraźnie z siebie zadowolony, jakby właśnie miał zaprezentować przyszłemu kochankowi coś niesamowitego. I może rzeczywiście tak było, gdyż w wydmie ukazały się ukryte za rzadkimi krzaczkami drzwi.

- Moje królestwo. - powiedział całkiem zgrabnie Ifryt i kładąc dłoń na drewnianym wejściu wypowiedział coś w swojej mowie, a drzwi ustąpiły otwierając się do środka. Mężczyzna wprowadził Niquisa do środka pomieszczenia przypominającego jaskinię. Zadbaną, ciepłą, o wiele bardziej komfortową niż namioty Plemienia. Posłanie ze skór znajdowało się na samym środku i wydawało się starannie ułożone, miękkie, wygodne, jakby było prawdziwym łóżkiem. Poza tym miejsce to było podejrzanie puste.

- Kryjówka. - wyjaśnił Fer-keel-sar. - Moja.

Tiikeri skinął głową i usiadł na skórach próbując czuć się swobodnie w tym miejscu. Plemię z natury wiodło proste życie, ale to miejsce pokazywało, jak niewiele potrzebował ich książę. Miejsce do spania, ktoś szczególny u boku, ot i cała tajemnica jego pragnień.

- Bardzo tu przyjemnie. - przyznał szczerze Niquis. - Cicho i spokojnie. W osadzie ciągle coś się dzieje, ktoś krzyczy, chodzi, a tutaj... Tutaj jest wspaniale.

Na twarzy Ifryta pojawił się uśmiech, odrobina dumy, coś hipnotyzująco słodkiego. Kolejny raz. I Niquis miał już tego dosyć. Nie potrafił tego zignorować, po prostu było to ponad jego siły. Wstał ze skór i przysunął się do mężczyzny kładąc dłonie na jego karku, a następnie przylgnął swoimi warami do tych suchych i ciepłych należących do Fer-keel-sara. Wsunął dłonie w przydługie włosy mężczyzny bawiąc się nimi, pociągając lekko, jakby to miało uczynić pocałunek bardziej namiętnym. Właśnie niemo zgodził się na wszystko, co Ifryt chciał mu dać, bądź od niego wziąć.

Powoli umysł tiikeri zaczął się oczyszczać ze wszystkich myśli, jakby ogień księcia potrafił wypalić je wszystkie samą bliskością. Z czasem formowały się nowe, dotąd niedostrzegalne, pełne fantazji, pragnień i przyzwolenia. Niquis odsunął się odginając subtelnie do tyłu, oblizując wargi i pozwalając by partner przyciskał go mocno do siebie, tak jak do tej pory. Silne, duże dłonie spoczywały w pasie chłopaka, a krocze mężczyzny przylgnęło do jego własnego w tak przyjemny, intymny sposób, że niewolił zmysły.

Fer-keel-sar spojrzał na niego swoimi błyszczącymi, wspaniałymi oczyma i z fascynacją pocałował go znowu, tym razem jeszcze mocniej, jeszcze gwałtowniej, jakby nigdy dotąd tego nie robił i teraz był zainteresowany przyjemnością, która z tego wypływała. Serią zdecydowanych, władczych ruchów zmusił Niquisa do oplecenia nogami jego bioder i poddania się jego woli. Nawet na chwilę nie odrywając się od warg chłopaka, położył go na skórach i tylko nieznacznie podpierając się ramionami nakrył ciało tiikeri swoim. Wodził dłońmi tu i tam, najwyraźniej niezdecydowany, gdzie ostatecznie szukać zaspokojenia swoich pragnień. Ostatecznie jednak, kiedy językiem powodował wybuch rewolucji w ustach partnera, zaczął rozpinać niecierpliwie pasek tuniki, podnosić ją do góry, dotykać odsłoniętej, gorącej skóry chłopaka, rozwiązywał szarpnięciami jego spodnie i zawiedziony, że musi to zrobić, odsunął się by zdjąć wszystkie te ubrania, które były mu tak zbędne w tamtej chwili.

Ifryt miał nieprzytomny wyraz twarzy, jego usta gwałtownie łapały powietrze, ciało wyraźnie zaczynało się podniecać, kiedy spiesznie odrzucał na bok kolejne części garderoby Niquisa. Jego wzrok lizał zgrabne, delikatnie umięśnione ciało, każdy skrawek jasnej skóry, może nawet napawał się widokiem białej aury otaczającej chłopaka. Jego dłonie drżały z niecierpliwości, kiedy zrywał z siebie swoje własne ubrania.

Tiikeri uśmiechnął się lekko, kąsał swoje wargi i próbował uspokoić oddech. Do tej pory nie doświadczył nigdy takiej pasji w stosunku do swojej osoby. To mu schlebiało i chociaż nie mógł dowiedzieć się dlaczego Ifryt tak go pragnie, to podobało mu się to. Naprawdę się mu podobało.

Dotknął nieśmiało miodowej, imponującej piersi mężczyzny, przesunął po niej palcami patrząc jak opuszki zostawiają po sobie jasne pasma, które znikają później w przeciągu jednej chwili. Skóra Fer-keel-sara było ciepła, miejscami naprawdę gorąca, a jej dotykanie sprawiało przyjemność Niquisowi, który coraz bardziej pragnął tego zbliżenia.

Mężczyzna nie wytrzymał jego delikatnych, niewinnych pieszczot. Pocałował go gwałtownie, a dłońmi już bez skrępowania wodził po całym nagim ciele. Pozwolił jednak by chłopak usiadł i tym samym udostępnił mu jeszcze więcej siebie. Jasne, suche usta stykały się ze skórą tiikeri na szyi, ramionach, piersi, palce rysowały finezyjne wzory na plecach, brzuchu. Bawili się sobą, cieszyli jak dzieci. Nawet Niquis starał się poznać jak najdokładniej ciało kochanka, muskał palcami jego łopatki, wspaniałe mięśnie, których ruchy wyczuwał bez najmniejszego problemu. Chociaż oczy miał zamknięte podczas pocałunku, to otwierał je szeroko, kiedy tylko Fer-keel-sar odsuwał się i pozwalał mu na oddech. Wtedy obaj starali się wypalić w pamięci obraz tego, co mieli przed sobą – nagiego ciała, które doprowadzało ich do szaleństwa. Żaden z nich nie miał jednak odwagi posunąć się dalej, przerwać te niewinne pieszczoty by uczynić je intensywniejszymi, skrajnie intymnymi.

Niquis spojrzał w oczy partnera, przełknął ślinę i skinął głową.

- Chcę. - powiedział bardzo krótko i jego spojrzenie przesunęło się w dół po piersi mężczyzny aż do krocza. W dalszym ciągu kąsał wargi, kiedy oswajał się z tym całkiem interesującym i imponującym widokiem. Zanim jednak zdołał cokolwiek zrobić, dłoń Ifryta już trzymała jego własną i kładła na pobudzonym, sporym członku. Sam również dotknął przyrodzenia tiikeri i uśmiechnął się rozbrajająco, jakby był dzieckiem, które otrzymało upragnioną zabawkę. Powiedział coś w swoim języku, ale cokolwiek to było Niquis nie musiał rozumieć i tak wiedział, że było pozytywne. Może wyrażało zachwyt?

Migocząca magicznie chwila pękła jak bańka mydlana i Fer-keel-sar zacisnął dłoń na członku Niquisa, uśmiechnął się jeszcze szerzej i pochylając polizał drobny, malinowy sutek partnera. Zrobił to z taką przyjemnością, że nie dało się jej ukryć, zaś tiikeri postanowił pozwolić mu na tę pieszczotę, podarować mu te kilka chwil, przez które mężczyzna będzie mógł bawić się nim, poznawać.

- Też chciałbym cię dotykać. - mruknął cicho Niquis i sięgnął dłońmi do pleców Ifryta. Przesunął palcami od łopatek po biodra i zacisnął palce lekko na twardych pośladkach, o tak idealnym kształcie pasującym do jego dłoni.

To było przyjemne. Bardzo przyjemne, kiedy dotykali się wzajemnie, a Fer-keel-sar całował pierś partnera powoli, dokładnie i z wielkim zamiłowaniem. Już byli blisko, a z każdą nową pieszczotą stawali się sobie jeszcze bardziej bliscy, jakby ich ciała łączyły się w jedno.

Im jednak niżej znajdowały się usta Ifryta, tym bardziej niespokojny stawał się tiikeri. W końcu przerwał pieszczoty na swoim brzuchu drżącymi dłońmi odsuwając od siebie zaskoczonego księcia.

- Spokojnie, to nie tak. Po prostu... Ja też chcę. Ciebie... - jego twarz zarumieniła się, za to Fer-keel-sar uśmiechał uspokojony. Skinął nawet głową zmieniając całkowicie ich pozycję dzięki czemu leżąc na boku mogli z powodzeniem oddawać się rozkoszy i dawać ją jeden drugiemu.

Niquis spoglądał przez chwilę na członek Ifryta, jakby nie był pewny, czy słusznie postępuje, ale już po chwili przysunął się do niego i ujął w dłoń ciepłe ciało. Powoli, ostrożnie przysunął wargi zatrzymując je kilka milimetrów od swojego celu. Miał świadomość, że kochanek patrzy na niego zainteresowany. Zignorował to podniecone, natrętne spojrzenie i w końcu uchylił wargi wsuwając w nie ciepły, słonawy czubek. Przymknął oczy by rozkoszować się tym, że naprawdę może to robić, a następnie otworzył je szeroko, kiedy poczuł, jak z drugiej strony jego ciała to Fer-keel-sar bierze go w usta.

„Jak wąż zjadający swój ogon” przyszło mu do głowy pamiętając ozdoby, które widział kiedyś na ludzkich szczątkach.

Uśmiechnął się z przyjemnością i w końcu zaczął poruszać głową w te i wewte, powoli, ale zapamiętale ssąc pęczniejące w ustach ciało. Podobało mu się to doznanie, które tak idealnie łączyło się z fantastycznym mrowieniem w lędźwiach, z gorącem idealnych warg Ifryta, z jego dłonią pieszczącą jądra. To zasysanie, drżenie głowy, masaż języka – szaleństwo!

Niquis podniósł nogę zginając ją w kolanie i opierając w sposób, który umożliwiał i ułatwiał ewentualne sięgnięcie jego pośladków, a raczej rozkoszy między nimi. Nawet nie chciał dominować. Z góry wiedział, że jego miejsce jest na dole, z penisem wbitym mocno między dwie półkule jego tyłka. Pragnął tego, pragnął szalenie. Poczuć tę pęczniejącą moc w sobie, pozwolić by go rozpieszczano.

Fer-keel-sar odsunął się od niego wyrywając jęk protestu z warg, kiedy członek wysunął się nie pozwalając mu więcej działać. Ifryt pogłaskał go jednak uspokajająco po udzie i odszedł zaledwie o kilka kroków podnosząc z podłogi miseczkę, której Niquis wcześniej nie zauważył. Książę pokazał mu jej zielonkawą zawartość, która pachniała tak przyjemnie i kojąco. Nabrał jej na palce i wrócił na swoje miejsce jedną ręką rozsuwając lekko spięte pośladki tiikeri, zaś drugą atakując powoli wejście.

Teraz chłopak zrozumiał w pełni dlaczego zmuszono go do zaprzestania pieszczot, a teraz mógł do nich wrócić z jeszcze większą pasją. Czuł, bowiem jak otwiera się pod naporem palca, jak pieszczone są jego delikatne ścianki zaraz za pierścieniem mięśni i chociaż uczucie było dziwne, to z łatwością można było doszukać się w nim rozkoszy. Raz, może dwa razy i już sama myśl o tym będzie w stanie podniecić tiikeri.

Oddał się w całości tej chwili, smakowi kochanka, jego pieszczocie. Już nawet nie pamiętał, że kiedykolwiek nie odczuwał tego przemożnego pragnienia.

„Jeszcze, tak, jeszcze!” krzyczał w myślach na granicy szaleństwa, a Ifryt musiał zrozumieć, co się z nim dzieje, gdyż odsunął swoje usta od jego penisa, skupił się wyłącznie na pieszczeniu tyłka, na jego przygotowaniu. Wsuwał i wyciągał palec, poruszał nim, obracał, dodał kolejny i znowu powtarzał wszystkie te czynności.

- Fer-keel-sar, - wysapał chłopak - chcę tego jeszcze bardziej, jeszcze bardziej niż wcześniej. Proszę. - drżał na całym ciele ze zniecierpliwienia, ale wiedział, że nie może dostać tego o czym marzy od razu. To wymagało czasu, jeśli miało przynieść prawdziwą ulgę, więc czekał, oddawał się we władanie Ifryta i wypinał coraz bardziej swoje spragnione pośladki.

Niquis zmienił pozycję wypychając biodra do góry, ku kochankowi, by ten miał do niego łatwiejszy dostęp. Wiedział, że im więcej ułatwi tym szybciej dostanie to czego pragnie – Fer-keel-sara, całego w sposób, w jaki tylko wybrani mają prawo go mieć. Przygryzając wargi próbował się poruszać by przyzwyczaić się również do tego uczucia spokojnego, miarowego pchania, które niedługo zawładnie jego ciałem.

Nie wytrzymał jednak długo. Pięć, może dziesięć kolejnych minut, a później odwrócił się przodem do kochanka i rozsuwając szeroko nogi spojrzał błagalnie w tęczówki o wypalonym kolorze.

Mężczyzna zrozumiał i kiwnął głową. On też męczył się czekając.

Ifryt ustawił się odpowiednio, nasmarował swój członek wonną, zieloną mazią, która w kontakcie ze skórą stała się przezroczysta. Wsunął zaledwie czubek i czekał, aż wyczuwalnie spięte mięśnie zdołają się rozluźnić. Położył głowę na piersi chłopaka i całował ją uspokajająco, by pchnąć mocno, kiedy nadarzyła się okazja.

Niquis pisnął czując ból, ale spodziewał się tego. Teraz dał z siebie wszystko by uspokoić się i móc przyjąć księcia głębiej w siebie. Jeszcze trochę i w końcu byli jednym. Dokładnie tak, jak tego chciał.

- Czy teraz możemy się porozumiewać? - popatrzył przez łzy na mężczyznę. Nie chciało mu się płakać, ale one same się pojawiły.

Fer-keel-sar skinął głową i otarł chłopakowi wilgotne oczy. Wskazał na swoją pierś, na której zaczęły wypalać się litery we wspólnej mowie. Tego Niquis się nie spodziewał.

„Czy to wystarczy?” krótkie, wypalone na skórze pytanie, które zniknęło kiedy tylko zaskoczony tiikeri skinął głową. „Dobrze”. Chwila spokoju, ciszy, a później kolejny napis, który zgrał się z pierwszym pchnięciem. „Czy jest ci dobrze?”.

- T... tak! - Niquis kiwał zaciekle głową, uśmiechał się i jęczał przy okazji każdego kolejnego, które przynosiło mu ból i przyjemność jednocześnie.

„Dobrze. Chcę sprawić ci przyjemność. Podoba mi się to, jak się uśmiechasz. Jak patrzysz na naszą wioskę z zainteresowaniem i niepewnością. Lubię na ciebie patrzyć.” pozwolił by chłopak czytał z jego piersi, z tej miodowej skóry zroszonej pierwszym potem. „Kiedy jesteś blisko czuję drżenie, nad którym nie panuję. To magiczne uczucie.”

- Rozumiem. - przyznał z jękiem tiikeri. - Naprawdę... rozumiem.

Na tym etapie zakończyli swoją konwersację, na którą przecież czekali. Może później, jeśli będzie okazja, ale już nie teraz, kiedy ich zmysły powoli się zamykały na świat. Pragnienie było silniejsze od zdrowego rozsądku. Obejmując się mocno ramionami zatracili się w bliskości, ruchach, jękach i westchnieniach, w każdym pchnięciu i chętnej odpowiedzi na nie, w pocałunkach, których poszukiwali. Ich świat ograniczał się teraz do ciasnego kokonu otaczającego dwa splecione ze sobą ciała. I tego uczucia radości, którego mogli się spodziewać, a którego mocy nie przewidzieli. A więc między nimi było coś więcej niż popęd. Między tiikeri, a Ifrytem naprawdę wrzała magia.

Nie chodziło o życie, o przyszłość, czy bunt przeciwko tradycji. Ta chwila mogła mieć miejsce tylko ten jeden raz, tylko ten raz był płodny, mógł stworzyć coś nowego i wyjątkowego.

Niquis czuł ból swoich nadwyrężonych już strun głosowych, kiedy próbował zdusić głośne jęknięcia i krzyki. Było wspaniale, a kiedy kochanek odnalazł w nim, jakiś magiczny punkcik, wtedy było już skrajnie wyjątkowo. Słyszał przy uchu głośne sapnięcia Fer-keel-sara, słyszał jego chrapliwy oddech, czuł ogień, który miażdżył jego ciało. To Ifryt nim był, to Ifryt był płomieniem wtapiającym się w niego.

Magia zawrzała, kotłowała się w pomieszczeniu, trzaskała. Nie słyszeli jej, nie czuli palącego żaru. Byli zbyt zajęci sobą, pochłonięci przez rozkosz, której dotąd nie doświadczyli z taką intensywnością. Coś błyszczącego zaczęło formować się z magicznych obłoków. Coś niewielkiego, a jednak przerażająco dużego. Okrągłego, delikatnego.

Ostatnie pchnięcia, tłumione krzyki, gwałtowność bliska szczytowi.

Złota mgiełka magii stała się namacalna. Jajo.

Szczyt ekstazy. Nasienie mieszające się z potem na skórze, wypełniające intymne zakamarki ciała.

Jajo opadło subtelnie na futro leżące opodal i dopiero teraz kochankowie poczuli falę magicznej energii, która uderzyła w nich przywracając świadomość.

niedziela, 15 września 2013

69. I wtedy zapadła cisza...

Niquis siedział przed wyznaczonym dla siebie namiotem znudzony spokojem dnia. Oczywiście nie sądził, że w tych rejonach życie toczy się w jakiś niesamowicie podniecający sposób, ale mimo wszystko miał nadzieję na rozrywkę. Niestety, nikt go dziś nie szukał, nikt nie chciał dotrzymać mu towarzystwa, jakby zrobił coś złego i teraz miał za to pokutować. Może rzeczywiście miał? Nie wiedział za co, ale jednak... Za to, że jest. Za to, że nie jest inny. Za bycie sobą. Earen wyśmienicie dawał mu do zrozumienia, że jest wart zbyt mało. Ot, tyle co nic. Może właśnie dlatego tiikeri żyją samotnie i niemal wymarły. Bo nie są nic warte...
- Dobrze, że cię znalazłem. - głos Otsëa, który dobiegł jeszcze zza namiotu sprawił, że serce Niquisa podskoczyło gwałtownie. Pochłonięty swoimi myślami nie wyczuł zbliżającego się mężczyzny i najpewniej zignorowałby każde niebezpieczeństwo w ten sam sposób. Jakież to głupie! Mógłby zginąć w tej osadzie w przeciągu chwili z powodu własnej głupoty! Szczyt poniżenia.
- O... o co chodzi? - zająknął się przeklinając w myślach swoją słabość. Stawał się mięczakiem, a jeszcze niedawno uważał się przecież za kogoś chociażby przeciętnego.
- Chcę porozmawiać o Fer-keel-sarze i wiem, że masz pojęcie o kogo chodzi. - sprostował bard, jakby podejrzewał, że tiikeri zacznie się wykręcać. - To on mnie prosił o tę rozmowę, od razu to zaznaczam żebyś przypadkiem nie pomyślał, że w jakimkolwiek stopniu obchodzi mnie twój los.
- Dzięki, to szalenie miłe z twojej strony. - syknął ironicznie Niquis
- Przynajmniej jestem szczery. - mruknął bard i rozsiadł się obok tiikeri. - Fer-keel-sar to mój przyjaciel, więc robię to dla niego. - westchnął przeczesując swoje jasne włosy i wziął kilka głębokich oddechów, jak ojciec przed rozmową z dzieckiem na temat rozmnażania. - Zacznijmy od tego, że Fer-keel-sar jest nie tylko księciem na tym pustkowiu, ale także kimś w rodzaju... szamana. Posiada dar widzenia aury. - zamilkł na chwilę, ale kontynuował, kiedy Niquis nie zadał żadnego pytania. - Ta aura jest obrazem duszy istoty, od której należy. I twoja jest szczególna, ponieważ jest...
- Biała? - chłopak skrzywił się przypominając sobie niezgrabną próbę wyjaśnienia mu tego przez Ifryta.
- No właśnie. Twoja jest biała, a to oznacza czystość, niewinność, sam nie wiem, co dokładnie oznacza, ale jest wyjątkowa dla Fer-keel-sara. Powiedzmy, że jest takim samym nieużytym osłem, jak ty. I dlatego się tobą interesuje, w pewnym stopniu. Ponieważ jesteś... wybacz słowo, ale nieskalany światem. Zresztą, sam nie rozumiem, o co mu chodzi dokładnie.
- Przyjmijmy, że ja rozumiem. Ale dlaczego ja mam być wyjątkowy? Lassë...
- Ma zupełnie inną aurę. - wszedł mu w słowo Otsëa. - Elf nigdy nie jest niewinny. - widząc zaskoczone spojrzenie chłopaka podjął się wyjaśnienia. - Wiesz, w jaki sposób rodzi się elf?
- Yyy...
- Uznaję to za zaprzeczenie. Elf rodzi się z drzewa. Rośnie razem z nim, to ono go żywi, pozwala mu się rozwijać za cenę swojego życia. Im starszy jest elf w drzewie, tym słabsze się ono staje, aż ostatecznie usycha, pęka i rozwijająca się w środku istota może wyjść opuszczając martwe drzewo. Dlatego ich aura nigdy nie jest biała. Rodzą się ze śmierci. Dlatego są najbliższe swojemu żywiołowi.
- Jak to możliwe? No wiesz, drzewo? - Niquis starał się unikać kompromitujących szczegółów w pytaniu o zapłodnienie.
- Tego już nie wiem. To ich tajemnica, może specjalny obrządek. Nie jestem elfem. W każdym razie chodzi tylko o to, że Lassë nie jest niewinny i nigdy nie był z racji urodzenia. Ty przyszedłeś na świat i pozostałeś z białą aurą, a to najwyraźniej interesuje Fer-keel-sara, może mu się podoba, nie mam pojęcia. Chciał tylko żebym ci to wyjaśnił. A przy okazji, ostrzegam. Nie zakochaj się w nim, bo to tylko skomplikuje ci życie. Ifryt nigdy nie zwiąże się na stałe z istotą innej rasy. To zakazane. Tym bardziej, kiedy jest się księciem. Fer-keel-sar nie może liczyć na taryfę ulgową i jego obowiązkiem jest przewodzenie Plemieniu i spłodzenie następcy. Wśród Ifrytów to samiec jest ciężarny. - dodał mimochodem szokując Niquisa. - Fer-keel-sar ma zapłodnić samicę, a ona przekaże mu to, co wyjdzie z tego połączenia, jakkolwiek się to odbywa. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. W każdym razie to on je urodzi. Więc najlepiej gdybyś trzymał się z daleka od uczuć...
- Skąd w ogóle pomysł, że ja miałbym coś z nim...?! - tiikeri wydawał się oburzony taką insynuacją, chociaż poczuł bolesne ukłucie, kiedy usłyszał, że nawet gdyby obaj tego pragnęli, związek był niemożliwy. Teraz dopiero czuł prawdziwą beznadzieję, która rozlewała się po nim falą czarnej mazi, jakby wszedł pod wodospad ropy. Może naprawdę nigdy nie miał zaznać szczęścia? Skoro jego pierwszy „niemal” partner był skończonym dupkiem, zaś drugi księciem, który nigdy nie będzie do niego należał. - Nie ważne. - westchnął w końcu. - Spełniłeś swój obowiązek, więc nie musisz więcej udawać zatroskanego moim losem. Zresztą, dam sobie radę, nie jestem dzieckiem.
- Czasami w to wątpię. - mruknął bardziej do siebie bard i wzruszając obojętnie ramionami podniósł się ze swojego miejsca. Zostawił Niquisa samego z dręczącymi go myślami.
Chłopakowi w mgnieniu oka zbrzydło przesiadywanie pod namiotem. Zaszył się w jego wnętrzu dusząc się zamkniętą przestrzenią. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Ostatecznie postanowił wyjść na zewnątrz i zaszyć się w jakimś kąciku. O ile jakiś mógł znaleźć pośród piasków, nielicznych krzewów i traw. Tym razem uważał, by trzymać się z daleka od zagród dla Skorpionów bojowych i nie stracić nierozważnie życia.
Jakimś sposobem zdołał ulokować się w cieniu krzewów oddalonych od niebezpieczeństw i niechcianego towarzystwa. Podciągnął nogi pod brodę i oparł ją o kościste kolana. Był zmęczony. Zmęczony swoim parszywym życiem, w którym nic mu nie pasowało. Wcześniej, zanim poznał Lassë był szczęśliwy, bo nie miał nic, nie wiedział, co może stracić, co go omija, bo nie znał nikogo, niczego. Po prostu był. Ale teraz? Jego początkowe zakochanie w Lassë przerodziło się w przyjaźń, ustąpiło zainteresowaniu Earenem, który w sumie nie był tego wart, a teraz pojawił się Ifryt, kolejny związek, który nie miałby najmniejszego sensu, a nawet przyszłości. Dlaczego nie potrafił zakochać się w samicy? Dowolnej rasy, ale jednak samicy? Z nimi zawsze było łatwiej. Kochały mocniej, były wierniejsze, czasami może uciążliwe, ale jednak oddane. A fakt ciąży u samców Ifrytów... Nawet nie chciał o tym myśleć!
I co w ogóle powinien zrobić ze swoim życiem? Miał przyjaciół, tego był pewny. Grupę osób, która stanęłaby za nim murem i za którą on również naraziłby się na niebezpieczeństwo. Teraz zaczął jednak odczuwać pustkę, której nie mógł zapełnić żaden przyjaciel. Miejsce w sercu, którego było zbyt wiele i nikt nie chciał go wypełnić, tak jakby Niquis sobie tego życzył.
Zastanawiał się nawet, dlaczego akurat teraz te wszystkie niepokojące myśli zaczęły go dręczyć. Co się tak naprawdę wydarzyło? Może zachorował? Na melancholijne stany depresyjne, czy jak to w ogóle można nazwać. Na pewno nie chorował z miłości. To akurat było pewne. Widać doskwierała mu nuda. To mógł zrozumieć. Zbyt długo siedzieli w jednym miejscu i teraz powoli zaczynał wariować. Jeszcze kilka dni. Cztery, może nawet trzy i wyruszą. Zostawią za sobą Plemię, a wtedy on zdoła jakoś wyprzeć z myśli i wspomnień czarującego Ifryta, który wyraźnie był nim zainteresowany. Był zainteresowany Niquisem samym w sobie, jego wnętrzem, które emanowało białą poświatą. Ale czy to znaczyło, że każdy o podobnej aurze byłby równie dobry? Wiedział już, że właśnie o to musi zapytać, tego musi się dowiedzieć! Czy każdy niewinny, naiwny chłopak byłby dobry dla Ifryta, który pragnął zbliżenia z tym konkretnym tiikeri? A może to również część rytuałów, które odprawiali szamani Ifrytów? Zalicz białą aurę, może kilka innych, a przy okazji zyskaj niewyobrażalną moc. Czy to na tym polega?
- Jestem beznadziejny. - mruknął do siebie i zamienił się w małego zwierzaczka z cichym „puff”, które oddawało w pełni jego dołujący nastrój. Wszedł głębiej w cień krzewu i ułożył się na piasku, jak wyjątkowo krótki wąż. Miał ochotę wyć z rozdrażnienia, kiedy uświadomił sobie, że zachowuje się jak dziecko. Żałosne! Naprawdę żałosne!
Niechętnie wyszedł spod krzewu i znowu zmienił kształt. Powłócząc nogami dreptał w stronę namiotów, chociaż nie miał najmniejszej ochoty wchodzić do tej mrocznej, ciasnej przestrzeni, w której się dusił. Był istotą wolną i właśnie tę wolność chciał czuć.
- Niquis! - usłyszał za sobą twarde nawoływanie, które sprawiało, że jego imię brzmiało egzotycznie, jakoś tak inaczej.
Odwrócił się patrząc na idącego w jego stronę Fer-keel-sara. Mężczyzna wrócił ze zwiadu i nadal miał na sobie zwiadowcze ubrania. Jedynie zdjął hełm, co pozwalało tiikeri rozpoznać swojego rozmówcę.
- Rozmawiałem już z Otsëa. - rzucił, jakby Ifrytowi tylko o to chodziło. - Wyjaśnił mi, co chciałeś kiedyś powiedzieć.
Książę skinął głową w odpowiedzi i uśmiechnął się lekko, ale i tak czarująco, co już tworzyło te obłędne dołeczki w jego policzkach.
- I? - zadał najprostsze pytanie ze wszystkich możliwych, a zarazem najkrótsze, jakie istniało.
- I nie wiem, co o tym myśleć. - przyznał Niquis, a chociaż chciał się złościć, to nie potrafił, kiedy patrzył w te jasne oczy o wypalonym wewnętrznymi płomieniami kolorze. - Nie do końca rozumiem, co ta aura ma wspólnego z nami. To znaczy... Z tobą, z tym, co proponowałeś, a na co ja się zgodziłem. Och, sam nie wiem jak to określić! - irytował się na samego siebie.
Mężczyzna patrzył na niego, a w jego oczach czaiła się niepewność i pytania, na które nie mógł otrzymać odpowiedzi, gdyż nie potrafił ich nawet zadać.
- Moje ciało odpowie. - powiedział po krótkiej ciszy Ifryt.
- W jaki sposób? - Niquis nie był pewny, czy myślą o tym samym. Jeśli tą odpowiedzią miała być namiętność, to na pewno nie takiej się spodziewał. Gdyby jednak połączenie pozwoliło im na porozumiewanie się...
- Zobaczysz.
- Nie potrafisz wyjaśnić? - domyślił się chłopak i w odpowiedzi otrzymał potakujące skinięcie głową. - Heh, nie szkodzi. W sumie to chyba nie ma znaczenia... To znaczy ma, ale... Ach, sam już nie wiem!
Ifryt wyglądał na zmartwionego. Może on również odczuwał beznadzieję sytuacji, kiedy nie mogli się ze sobą swobodnie porozumiewać? To musiało być dla nich bardzo ciężkie doświadczenie. Bądź zwyczajnie Niquis nie wiedział, co ma myśleć, a jego wisielczy humor sprzed chwili także robił swoje.
- Przepraszam, chyba jestem dziś nieznośny. - poddał się w końcu. - Ufam ci i wiem, że dobrze robię. Zwyczajnie brakuje mi pewności siebie.
- Więc... - Fer-keel-sar zamyślił się, a po jego ustach błądził subtelny uśmiech. - Nie czekać. - w jego jasnych oczach rozbłysły figlarne błyski, które sprawiły, że tiikeri poczuł ciepło na całym ciele, jakby Ifryt potrafił rozgrzewać wnętrze na odległość.
- Masz rację. - chłopak poddał się nie widząc sensu w odrzucaniu tej propozycji. Skoro i tak pragnął uwolnić się od tego przemożnego uczucia osamotnienia to dlaczego miałby czekać? I tak postanowił, a odkładanie tego wcale mu nie pomoże. Zresztą, jeśli naprawdę będą mogli się porozumiewać...
Uśmiech, jaki teraz pojawił się na ustach Ifryta był wręcz ogromny. Zupełnie jakby tylko czekał na te słowa, nie mógł wytrzymać, ale ostatkiem sił bronił się przed zaspokojeniem potrzeb. To zachowanie dało Niquisowi do myślenia, poczuł się jeszcze lepiej, zdołał naprawdę się uśmiechnąć i wiedział, że nie pożałuje swojej decyzji. Fer-keel-sar nie był taki jak Earen, nie chciał się zwyczajnie zaspokoić, ale szukał czegoś więcej, czegoś nienazwanego do tej pory we wspólnej mowie, ale naprawdę istotnego.
- Jest... miejsce. - książę podszedł bliżej tiikeri i rozejrzał się uważnie na boki, czy aby na pewno są w tym miejscu sami. - Poczekaj na Fer-keel-sar tutaj. Zmienić. - wskazał swój strój i sprężystym krokiem oddalił w stronę swoich namiotów. Wydawał się taki zadowolony, jakby właśnie spełniał jakiś wyjątkowe marzenie. Ile samic musiało szaleć za tak entuzjastycznym Ifrytem, który wydawał się niemal słodki, w tym jak się zachowywał? Ilu samców marzyło o takim wojowniku, który jednym uroczym uśmiechem mógłby wymazać wszystkie zakazy z odmętów pamięci? Niquis nie miał najmniejszych wątpliwości, że miał ogromne szczęście zwracając na siebie uwagę kogoś tak idealnego. Grzesznie przystojny, apetycznie zbudowany, słodko delikatny, a do tego niewątpliwie obdarzony mocą, której Plemię potrzebowało u swojego przywódcy. Może gdyby tiikeri wrócił tu po wypełnieniu misji mógłby jakimś sposobem znaleźć dla siebie miejsce? Wątpił w to, ale był pewny, że kiedy wypełni zadanie spotka się ponownie z Fer-keel-sarem. Chociażby tylko po to żeby go zobaczyć, porozmawiać w miarę możliwości. Potrzebował tego, chociaż jeszcze nawet nie wyruszył w dalszą drogę.
Nie czekał długo. Ifryt pojawił się w przeciągu dziesięciu minut prowadząc w stronę odcinka kuchennego, gdzie właśnie podawano posiłek całemu Plemieniu i jego gościom. A więc ich wspólne chwile miały się jeszcze odsunąć w czasie... Dopiero teraz tiikeri poczuł, że naprawdę jest głodny, chociaż jeszcze przed chwilą w ogóle o tym nie myślał. Może dlatego był tak rozdrażniony? Teraz jednak czuł się o wiele lepiej, kiedy u boku Fer-keel-sara odbierał swoją porcję potrawki i został zaproszony do jego stolika.
Gdzieś tam, niejako przypadkiem, uchwycił wściekłe spojrzenie Earena, z którym nie rozmawiał od ich niewielkiej kłótni. Czyżby urażona duma griffina dawała o sobie znać? Dobrze mu tak! Zasłużył na gniew Niquisa! I nawet się nie umywał do delikatnego, czarującego Ifryta, który teraz spoglądał na tiikeri z uśmiechem na twarzy.

Stojący kilka metrów od nich Earen zacisnął dłonie w pięści widząc, jak Niquis ignoruje go otwarcie.

niedziela, 8 września 2013

68. I wtedy zapadła cisza...

Niquis pozwolił poprowadzić się w miejsce, gdzie mogli spokojnie usiąść i porozmawiać, o ile można było nazwać rozmową ich dziwną wymianę zdań. Chcąc wiedzieć więcej o swoim nowym znajomym, tiikeri zadawał proste pytania, na które otrzymywał jeszcze prostsze odpowiedzi, jeśli Ifryt znał odpowiednie słowo we wspólnej mowie.
- Czy wy nie obawiacie się kolejnej Wojny Ras, która może nam grozić? - padło w końcu zasadnicze pytanie.
Fer-keel-sar, takie imię nosił książkę Ifrytów, z którym przyszło rozmawiać chłopakowi, zamyślił się i pokręcił głową wskazując palcem pustynię, Skorpiony i tatuaż na twarzy.
- Bezpieczeństwo. - rzucił ostrożnie wypowiadając to słowo, jeszcze raz wskazał te same trzy miejsca. - Jedno.
Tym razem to Niquis zamyślił się analizując te dwa słowa. Czy Ifryt chciał dać mu do zrozumienia, że ich tatuaże pozwalają im zapanować nad Skorpionami i pustynią, co zapewnia im bezpieczne schronienie przed ewentualnym atakiem?
- A dżiny? - podjął drażliwy dla swojej grupy temat. - Wierzycie, że ludzie nad nimi panują i wykorzystują ich moc? - spojrzał w jasne oczy mężczyzny, który przez chwilę trwał w bezruchu najwyraźniej analizując to zagadnienie.
- Dżiny. - rzucił flegmatycznie, po czym skinął głową. - To wielka moc. Niebezpieczeństwo. Śmierć.
- Widziałeś je? - chłopak czuł, jak przez jego ciało przechodzą ciarki.
- Tak. - krótka, poważna odpowiedź. - Ochrona. - dodał i wyciągnął przed siebie dłoń zamieniając ją w bezkształtny płomień, który następnie znowu stał się jego ręką.
- Ogień je odstrasza?
- Nie. Nie ogień. - usiłował znaleźć słowo, które odpowiadało temu, co ma na myśli. - Hik-tk-ss – użył swojego języka, który był zupełnie nieznany tiikeri, westchnął, wskazał na siebie starając się oddać głębię. - Ja to ogień. - zaczął w końcu.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Ja to ogień. Jedno. Dżin boi się jedno.
- A, aha. Chyba rozumiem. Chyba. - skinął w końcu głową. - Tylko jak wykorzystać ten rodzaj wiedzy w walce z nimi, jeśli do tego dojdzie.
- Nie walcz. Uciekaj. Wszyscy uciekaj. - Fer-keel-sar spojrzał może nawet trochę prosząco na tiikeri i położył dłoń na jego palcach sprawiając, że ciepło rozeszło się po całym ciele Niquisa. Czy to miała być forma wyznania? Ifryt był nim zainteresowany, czy może takie zachowanie było czymś zwyczajnym dla jego ludu?
Niquis nie odezwał się ani słowem. Pozwolił by ich skóra stykała się ze sobą w ten pełen spokoju i pewnej intymności sposób. Może nie warto zastanawiać się nad tym, czy to zachowanie ma jakiekolwiek znaczenie? Może lepiej zostawić to swojemu własnemu biegowi.
- Ja widzę białe. - Ifryt znowu zaczął składać niezgrabne zdania. Zatoczył palcem wokół chłopaka. - Białe. Ja mam... siłę i widzę białe.
Tiikeri wyraźnie nie rozumiał, o co chodzi tym razem.
- Jestem tiikeri, a wszystkie tiiekri zmieniają się w białe...
- Nie. Nie to. Widzę... Dżin... - pokręcił głową niezadowolony. - Ducha! - złapał nagle. - Ty masz biały. Bardzo ładny.
O co u licha chodziło?!
- Nic nie rozumiem. - przyznał z niejakim wstydem Niquis. - Czy to jest ważne? Jeśli tak zapytam Otsëa, o co chodzi.
Ifryt pokręcił głową i uśmiechnął się uspokajająco, jakby chciał pokazać, że nie jest to wcale takie istotne. Uśmiechał się nadal się spoglądając na piaski pustyni i złapał mocniej rękę tiikeri. Wstał pociągając go za sobą w stronę Skorpionów, co od razu zatrzymało chłopaka w miejscu. Dziś już omal przez nie nie zginął. Nie chciał żeby znowu go zaatakowały.
Fer-keel-sar zachęcił go uspokajającym uśmiechem i wskazał na inne ogrodzenie, gdzie trzymano sporych rozmiarów ptaki o masywnym tułowiu, długiej szyi i niewielkiej głowie ozdobionej kolorowym pióropuszem. Ich silne, długie nogi grzebały w ziemi i z pewnością były śmiercionośną bronią. Jeden z ptaków był osiodłany, a tiikeri zrozumiał, o co chodziło.
Chociaż nigdy nie uważał się za istotę stworzoną do jazdy na jakimkolwiek wierzchowcu, pozwolił się podprowadzić do ptaka. Nie czuł się pewnie, ale Ifryt zaproponował mu pomoc przy dosiadaniu zwierzęcia, więc skorzystał z tej uprzejmości. Miał wrażenie, że zaraz spadnie z tego krzywego grzbietu, ale utrzymał się dostatecznie długo, by Fer-keel-sar usadowił się za nim i pewnie przejął wodze. Krzyknął coś zachęcająco, a ptak ruszył powoli do przodu wyjeżdżając z wioski. Udawali się w stronę pustyni, co trochę niepokoiło Niquisa, jednakże w zupełności ufał swojemu nowemu znajomemu, który wydawał się wiedzieć, co robi. Zresztą, był księciem, więc dlaczego miałoby mu przyjść do głowy coś głupiego. Pewnie chciał się pochwalić tym, jak dalece potrafią żyć w tym nieprzyjemnym kraju. Bądź szukał miejsca, gdzie mogliby pobyć sami. Ale kto tam zrozumie Ifrytów?
Tiikeri bardzo szybko zaczął odczuwać niewygody podróży na wysokim i bardzo szybkim ptaku. Przede wszystkim rzucało nim, jak workiem z piachem, dodatkowo jego tyłek zamienił się w jeden wielki siniec, a uda ocierały się o ciepłe pióra grożąc odparzeniami.
Niemniej jednak, Niquis zapomniał o wszelkich niedogodnościach, kiedy dotarli do oddalonej o godzinę drogi oazy. Piękna, przejrzysta woda srebrzyła się na horyzoncie, a otaczające ją drzewa przynosiły cień. W tym miejscu dało się wyczuć nawet subtelne podmuchy wiatru! Ta atmosfera sprawiła, że ból już wcale nie doskwierał, a kiedy Niquis zanurzył się cały w ożywczej wodzie zapomniał o całym świecie. Jego gorące od upału ciało naprawdę tego potrzebowało. Chwili spokoju, chwili wytchnienia i relaksu, na który nie mógł sobie pozwolić przy griffinie. Zabawne, ale wcześniej wcale tak o tym nie myślał. Wydawało mu się nawet, że Earen na swój sposób jest uroczy, a teraz? Teraz zrozumiał, jak bardzo się męczył w tej ciasnej, dusznej atmosferze. Teraz dopiero czuł różnicę.
Westchnął ciężko i uśmiechał się do siebie nucąc coś pod nosem. Poczuł dłonie na kostkach nóg i nagle został wciągnięty pod wodę. Nie miał nawet czasu pisnąć za to prychał okropnie, kiedy wydostał się na powierzchnię.
- Ty ośle! - wrzasnął na śmiejącego się z niego Fer-keel-sara, który zdołał już odpłynąć kawałek dalej, by uniknąć uderzenia od wściekłego tiikeri. - Chcesz mnie utopić?! - Niquis otrzepał się, jak pies i idąc po płytkim, piaszczystym dnie wpatrywał się ostro w rozbawionego mężczyznę.
- To zabawa! - rzucił pospiesznie książę i wyszedł z wody. Był zupełnie nagi, jego skóra miała równomiernie miodowy kolor na całym ciele, a jego wymiary na pewno należały do idealnych i pożądanych. Niquis widział niejednokrotnie nagich przyjaciół, ale w tej chwili Ifryt wydawał się od nich o wiele bardziej kuszący, może nawet piękniejszy.
Tiikeri speszył się uświadamiając sobie, że niemal nachalnie wpatruje się w mężczyznę. Przypomniał sobie o tym, iż planował zemstę za podtopienie i znowu zaczął brnąć w stronę rozbawionego towarzysza. Z jakiegoś powodu czuł się przy nim bardzo swobodnie, a przecież to był książę! Istota, która dowodziła wojskami, zwiadowcami, zarządzała całą wioską. Jakimś cudem był jednak nadal młodym, atrakcyjnym mężczyzną, który potrafił bawić się, jak ostatni dzieciak. Może nawet miała być to forma niewinnego flirtu?
Spojrzał na czekającego na niego nagiego Ifryta i przełknął ślinę. Tak, to na pewno był flirt. W przeciwnym razie Fer-keel-sar nie eksponowałby w taki sposób swoich wdzięków. Niquis nie miał pojęcia, czy jest to formą tańca godowego, ale nie zdziwiłby się, gdyby te dzikie plemiona właśnie eksponując swoją nagość szukały sobie partnerów. A może to on był przewrażliwiony po kłótni z Earenem?
- Mogłeś mnie utopić! - chłopak starał się w dalszym ciągu denerwować, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo zaimponowało mu to idealne ciało, które niczym promienie słońca wypalało się w jego oczach.
Fer-keel-sar roześmiał się głośno kolejny już raz i pokręcił głową.
- Nie. Nie tutaj.
- A właśnie, że tutaj! Ja bym potrafił! - najwyraźniej jednak mężczyzna widział w oczach chłopaka, coś co jasno wskazywało na jego dobre samopoczucie, gdyż wcale nie przejął się jego krzykami.
Zamiast uciekać, bądź chociażby udawać, Ifrycki książę wszedł na powrót do wody i zbliżył się do nierozumiejącego jego zachowania tiikeri. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jakby nagle miało to pomóc im w komunikacji, zaś w rzeczywistości myśli przesuwały się przez przez ich głowy w rekordowym tempie, a żadna nie była w żadnym stopniu konkretna, czy treściwa.
Do chwili, kiedy Fer-keel-sar podszedł jeszcze bliżej, a jego nagie ciało zetknęło się z równie obnażonym ciałem Niquisa. Chociaż tiikeri był zaskoczony, nie odsunął się, nie uczynił nic, co świadczyłoby o tym, że nie chce zbliżenia. W rzeczywistości nie miał pojęcia, czego chce, ale czy to miało jakiekolwiek znacznie? Nigdy nie wiedział, więc pozwolił się ponieść.
Ich usta złączyły się, co sprawiło, że krew chłopaka gotowała się w żyłach. Bliskość Ifryta naprawdę podnosiła temperaturę, ale woda wokół niech nie gotowała się, a więc najwyraźniej ona nie odczuwała ich zbliżenia w taki sam sposób.
Gorące dłonie przesunęły się po gładkich plecach tiikeri, który zadrżał i zupełnie przypadkowo wepchnął język w usta dotąd niewinnie muskającego go Ifryta. Teraz jednak nie było już żadnego wyjścia. Jak zaczarowany i ubezwłasnowolniony, Niquis pozwalał by książę szukał sposobu na sprawienie mu przyjemności. Mężczyzna najpierw pieścił kręgosłup, później pośladki, ramiona, a nawet kark szukając niespokojnie miejsc najbardziej wrażliwych. Tiikeri oddał każde pełne zainteresowania muśnięcie palców i był zaskoczony, jak delikatna potrafiła być skóra mężczyzny, kiedy ten był najprawdziwszym ogniem zaklętym w ciało. Zresztą, wszystko to było irracjonalne. Nawet się nie znali, zamienili zaledwie kilka pokracznych zdań, widzieli się może pięć razy w ciągu całego tego czasu, a jednak teraz byli tak blisko, całowali się, dotykali. Czy coś ich łączyło?
Niquis miał ochotę wrzeszczeć z irytacji, kiedy niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że znowu pakuje się w kłopoty, znowu z mężczyzną. Może to i lepiej, nie musiał czuć się zobowiązany do wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny.
Czy powinien dać się porwać chwili? Czy to aby na pewno słuszne? Jasne, nie musiał obawiać się konsekwencji, ale chciałby wiedzieć dlaczego znowu padło na niego. Nie uważał się za specjalnie atrakcyjnego i prawdę mówiąc wątpił, by miał szansę mierzyć się z tyloma innymi atrakcyjnymi istotami. Dobrze, Ifryt gustował w chłopakach, to było pewne, nie ulegało wątpliwości, coś po prostu szeptało Niquisowi do ucha, że tak właśnie jest. Tylko dlaczego taki głupi, nieprzydatny tiikeri go zainteresował? Nie mógł nawet zapytać, bo nie otrzymałby zrozumiałej odpowiedzi. Bo czy da się jej udzielić w dwóch, góra trzech słowach?
- Jeśli nie... - mruknął ostrożnie książkę, kiedy zrobił jeden krok w tył dając odetchnąć towarzyszowi.
- Tak. Tak, ale... Jeszcze nie teraz. - Niquis sam nie mógł uwierzyć, że to mówi. Jak może przepuścić taką okazję? A jednak, chciał poznać Ifryta bliżej zanim pozwoli się posiąść. Nie dla siebie, ale dla niego. Dla Fer-keel-sara, który zasługiwał na więcej niż szybki seks z nieznajomym. - Tak. - powiedział znowu i złapał Ifryta za policzki. - Tak, ale przed moim odejściem, kiedy poznamy się bliżej.
Zrozumiał, gdyż skinął głową i wskazał w kierunku złożonych ubrań. No tak, powinni się zbierać. Nie mieli dla siebie całego czasu świata. Książę miał swoje obowiązki, a Niquis... Niquis musiał po prostu znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie.
- Praca. Chodź ze mną. - zupełnie jakby Ifryt czytał mu w myślach. W dodatku tak wspaniale się uśmiechał... W jego policzkach powstawały wtedy drobne, kuszące dołeczki, którym nie dało się oprzeć. Niewielu mężczyzn mogło się nimi poszczycić.
- Chciałbym iść z tobą, ale nie chcę przeszkadzać.
- Ty mały, nie przeszkadza.
- Pomyślę o tym. - przyznał chłopak i powoli zakładał ubrania na swoje już suche ciało, na którym nie było już nawet śladu po wodzie, w której przecież przed chwilą pływał. Słońce i delikatny wiatr wysuszyły go podobnie, jak Ifryta.
Dosiedli ptaka, w taki sam sposób, co poprzednio, zaś Fer-keel-sar nie omieszkał przyłożyć raz, czy dwa razy ust do szyi siedzącego przed nim tiikeri. Czy tylko go wykorzystywał, czy może Niquis mu się naprawdę podobał? Nie mógł zapytać o księcia nikogo, jeśli nie chciał wzbudzać podejrzeń, a więc musiał sam wybadać tego przystojnego mężczyznę, który tego dnia uratował jego nieodpowiedzialną skórę. Nie chodziło o to, że mu nie ufa, ale o... No właśnie, o co? To było po prostu beznadziejne. A może ktoś taki, jak on zwyczajnie powinien być sam?

niedziela, 1 września 2013

67. I wtedy zapadła cisza...

Mężczyzna uśmiechnął się lekko pod nosem i przesunął opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa elfa znacząc każdy centymetr ścieżki delikatnym, zmysłowym łaskotaniem. Przywarł do jego szyi całując ją, ssąc miejscami, ale nie zostawiając żadnych śladów po swoich pieszczotach. W końcu jego palce znalazły się na pośladkach i wytrwale szukając skarbu zagłębiły się w ciasną przestrzeń pomiędzy.
Kiedy bard zdążył zwilżyć palce? Czym w ogóle to zrobił? Lassë nie miał pojęcia, ale uczucie było bardzo przyjemne, prawdziwe zbliżenie coraz bliższe. Drżał na ciele ze zniecierpliwienia, z pragnienia. Tak niewiele brakowało by znowu byli jednym. Zaledwie chwile, centymetry.
Otsëa muśnięciami pokrywał twarz, szyję i ramiona kochanka, nieustannie starał się rozluźnić mięśnie ciasnego wejścia, w które musiał się wbić. Nie miał wątpliwości, że to zrobi, że skorzysta z gościny, którą oferował mu elf. Musiał tylko poczekać, jeszcze na chwileczkę wstrzymać konie, by później pozwolić im na galop. Powoli, ruch po ruchu bliższy był tego ostatecznego pragnienia. Lassë pojękiwał, był bardzo chętny, tracił zmysły z przyjemności, jaka towarzyszyła tym podstawowym zabiegom.
Gdzieś, na granicy świadomości, Otsëa miał pewność, że ktoś przed chwilą zajrzał do ich namiotu, pojawił się w nim i znikł momentalnie. Nie był głupi, umówił się z Ifrytem, a więc to najpewniej on szukał go teraz, ale taktowanie wycofał się widząc, w jakiej sytuacji zastał przyjaciela i jego elfa. Ale kogo to obchodziło? Niech sobie wchodzą, niech widzą. Teraz był to najmniejszy z problemów tego świata. O wiele istotniejsze było to ogromne pragnienie rozpalające trzewia.
Jeszcze niedawno zaspokoił pierwszą falę namiętności, a teraz niemal tracił zmysły dla kolejnej.
- Nie wytrzymam dłużej. - bard sapnął głębokim głosem w ucho Lassë, który pokiwał niezdarnie, gwałtownie głową i rozsunął nogi jeszcze szerzej, by udostępnić się w całości kochankowi.
Obaj gryźli wargi, kiedy smok wsuwał się w elfa powoli, ale nieubłaganie. Nie mogli pozwolić sobie na zbyt głośne manifestowanie swoich rozkoszy, by nie obrazić takim zachowaniem swoich dobroczyńców. Z resztą, Devi odzyskał siły, a to oznaczało, że mała bestia wpadłaby od ich namiotu bez zastanowienia, gdyby tylko wyczuła coś interesującego.
Był w nim cały, kiedy zaatakował te maltretowane usta mocno i namiętnie. Uciszył wszelkie jęki, czy ewentualne krzyki, kiedy wsunął język między te słodkie wargi i wysunął się by pchnąć swoimi biodrami to wypełnione po brzegi wejście. Wiedział, że może boleć, ale miał też świadomość, że zagłuszy to rozkoszą, kiedy tylko odnajdzie ten złoty, magiczny punkcik wewnątrz kochanka.
To było jak pełny galop, kiedy już wiedział, gdzie należy celować. Każde pchnięcie nagradzały tłumiona jęki, elf oblał się potem, spinał i rozluźniał, drżał na całym ciele i zapewne płonął jasno od środka.
- Proszę, proszę, proszę! - jęczał Lassë, gdy tylko bard odsuwał się by nabrać powietrza. O co właściwie prosił? Ciężko powiedzieć, ale czy warto zastanawiać się nad majakami niemal nieprzytomnego z rozkoszy elfa?
- Cii, postawisz na nogi całą osadę. - szepnął mu na ucho Otsëa i ukąsił je prowokująco. Odsunął się szybko, by zakneblować kochanka sobą, kiedy tempo pchnięć zwiększyło się, a rozkosz kipiała z każdej kropli potu, jaka znaczyła ich ciała.
I w końcu, spełnienie, które niczym miód rozlewa się po ciele, cudowna pustka w dolnych partiach ciała, zmęczenie momentalnie obejmujące każdy mięsień, drażniący zapach odbytego stosunku. Powietrze wydawało się trwać w bezruchu, gorąc w namiocie narastał.
Bard położył się obok chłopaka pozwalając swojemu ciału na zebranie sił, osuszenie się, powrót do normalności. Zamyślony wsunął palce w rozsypane po kocach włosy elfa. Były miękkie, pachnące i tak nadzwyczajnie piękne.
- Czy teraz czujesz się już pewniejszy? - Otsëa spojrzał na Lassë odzyskując głos, który brzmiał dziwnie ostro z powodu suszy panującej w gardle barda.
- Pewniejszy? - elf nie rozumiał pytania, spiął się, jakby zaraz musiał uciekać, bądź był przygotowany na atak.
- Tak, pewniejszy. Przecież o to chodziło, prawda? Teraz masz pewność, że nie planuję odejść od was, ani mi w głowie zostawać w tym miejscu. A przede wszystkim, upewniłeś się, co do tego, że nadal chcę ciebie.
Elf zarumienił się, odwrócił twarz w drugą stronę i próbował ukryć swoje myśli. A więc nadal nie wiedział, co ma myśleć, chociaż z pewnością wiedział, że jego ciało pragnie smoka. Ale co ich łączyło? Kim tak naprawdę dla siebie byli? Tego nie wiedział i może nigdy się nie dowie.
- Moja obecność i zainteresowanie tobą to nadal za mało? - zapytał z udawanym niedowierzaniem bard i pocałował chłopaka w szyję. - Jesteś wymagający.
- Raczej uciążliwy. - mruknął pod nosem.
- Może, ale przecież ja twoją uciążliwość zaakceptowałem. Mało tego, nawet jej szukam.
- Kłamiesz. - elf odwrócił się w końcu w jego stronę i zmarszczył brwi. - Nie szukałeś mnie, ale spędzałeś całe dnie ze swoim kolegą.
- Nie wiedziałem, że ty chcesz spędzać ze mną czas. Ale teraz, skoro już to wiem, to nie widzę najmniejszych problemów.
Elf miał ochotę znowu wypomnieć mu kłamstwo, ale jakaś cząstka jego świadomości wierzyła w każde słowo barda. Stłumił więc uśmiech i położył głowę na ramieniu kochanka.

W tym samym czasie w innym namiocie, chociaż znajdującym się w pobliżu Niquis obserwował wracającego ze spotkania z Devim Earena. Mężczyzna był wyraźnie zadowolony i już od dnia powrotu chłopca do zdrowia spędzał z nim przynajmniej kilka chwil dziennie podziwiając Skorpiony, którymi malec był zafascynowany, a które wywoływały gęsią skórkę na ciele griffina. A jednak mężczyzna dzielnie znosił to wszystko dla swojego małego towarzysza.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - Earen zawahał się przed zajęciem miejsca w pobliżu talerza z obiadem. - Nie podoba mi się ten wzrok. Nawet bardzo mi się nie podoba.
- To nic takiego. Zastanawiam się tylko skąd to nagłe ocieplenie więzi z człowiekiem.
- Zawsze były ciepłe tylko ja bywałem opryskliwy dla zasady. - griffin w końcu usiadł i sięgną po pieczone mięso i placki przygotowane przez naprawdę piękne kobiety Ifrytów. - Teraz uznałem, że nie ma sensu mu dokuczać skoro jest tak kruchy, jak każde ludzkie dziecko. Poza tym, ryzykowałem dla niego życiem, a on pomógł mi podnieść się po obrażeniach wyniesionych z tamtej walki. To zbliża mężczyzn i czyni z nich przyjaciół. Jesteś ostatnią osobą, którą powinno to dziwić. Podróżuję ze smokiem i tiikeri, a z tym ostatnim łączy mnie więcej niż zażyłość wywołana wspólnie przebytą drogą. Z nas wszystkich, elf jako jedyny zachowuje się tak, jak przystało na członka swojej rasy.
- Powiedz mi dlaczego nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co mówisz. - Niquis uniósł wysoko brwi. - W ani jedno. Jesteś parszywym kłamcą. W dodatku kiepskim. Chcę wiedzieć, co się stało. Wtedy, kiedy odniosłeś tamte rany. Wiem, że już nam o tym mówiłeś. - przerwał jeszcze zanim Earen zaczął. - Chcę znać całą historię.
- Tak się składa, że znasz całą. A przynajmniej tyle ile zamierzam powiedzieć komukolwiek. Zaakceptuj to. Wyglądam ci na kogoś, kto lubi zwierzenia? Nie? I słusznie. Daj mi więc święty spokój, jeśli biadolenie to jedyne, co dla mnie masz. Zachowujesz się, jak zazdrosna żona!
Niquis nabrał powietrza w płuca i wydął policzki. Żona?! Żona?! Był oburzony, wściekły, mógłby rzucić się mężczyźnie do gardła! Jak on śmiał?! Żona?!
Tiikeri był czerwony na twarzy ze złości.
- W takim razie znajdź sobie inną żeby doglądała twojego dupska! - warknął, zmienił się w małego futrzaka i wybiegł z namiotu ani myśląc do niego wracać.
Nie był głupi, dobrze wiedział, że griffinowi nawet nie przyjdzie do głowy żeby prosić o wybaczenie, czy zacząć go szukać. Earen był wielkim samolubnym osłem! Jasne, martwił się o Deviego, ale co z tego? Gdyby nie wydarzenia, o jakich Niquis nie ma pojęcia, griffin nadal traktowałby chłopca jak podistotę. Chociaż... Nie, Niquis był jednak głupi bo pozwolił się temu osłowi omotać, nawet myślał, że łączy ich jakiś rodzaj przyjaźni, może czegoś jeszcze bardziej szczególnego. Ale się mylił! Jak bardzo się mylił! Earen potrzebował kogoś, kto zaspokoiłby jego chuć, a dobrze wiedział, że elf prędzej zginie, niż pozwoli się wykorzystać.
Na początku tiikeri został zmuszony do fizycznej bliskości z griffinem, ale z czasem również on czerpał korzyści z takiego układu. Do czasu, kiedy griffin oczekiwał, że dostanie więcej, a on – dumny tiikeri! - niemal się zgodził! A teraz? Teraz został nazwany zazdrosną żoną! To bezczelne zachowanie na pewno nie zostanie griffinowi wybaczone! O nie, nigdy!
Wściekły nawet nie myślał o tym, gdzie biegnie. Jego małe nóżki nie mogły zanieść go specjalnie daleko, ale i tak starał się pędzić, omijać przemieszczających się bezustannie Ifrytów. Miał nadzieję, że bieg złagodzi w nim irytację, może ukoi nerwy.
Nie podziałało. Zamiast tego zgubił się i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Cóż za beznadzieja. Jakby tego było mało potknął się i zarył głową w piach. Był jeszcze bardziej zły i dodatkowo rozżalony, kiedy się podnosił.
Usłyszał odgłos świstu i zauważył na piachu cień przesuwający się ponad jego ciałkiem. Uniósł głowę akurat w chwili, kiedy wielki, czarny i ostro zakończony szpic zarył w ziemię milimetry przed nim. Przerażony i drżący, z oczami wielkimi jak spodni patrzył na zakończenie ogona Skorpiona. Nawet nie zauważył, kiedy się znalazł przy ich zagrodach. Milimetry dzieliły go od śmierci w męczarniach! Rozdygotany zaczął przesuwać się w tył. Może lepiej było zostać zazdrosną żoną, niż przekąską dla bestii?
Pisnął, a jego małe serduszko niemal stanęło w miejscu boleśnie, kiedy wpadł na coś twardego plecami. Jeśli mógł roztrząść się jeszcze bardziej to właśnie to nastąpiło. Cudem tylko nie zrobił pod siebie.
Gorąco otuliło go i już był pewny, że umiera, chociaż trucizna rozchodziła się po jego ciele całkiem przyjemnie. I wtedy właśnie doszedł go ten dziwny skrzek, który był mową plemienia Ifrytów. Nie musiał nawet odwracać łebka, gdyż to trzymający go mężczyzna odwrócił całym jego ciałem. Niquis spojrzał w wyblakłe oczy młodego mężczyzny, który był dobrym znajomym barda. To sprawiło, że mu ulżyło. Nie zjedzą go, nie zabiją, nie oddadzą w rytualnej ofierze Skorpionom. Gdyby jeszcze mógł się z nimi porozumieć...
- Niebezpiecznie. - rzucił jedno słowo we wspólnej mowie Ifryt i wziął tiikeri ze sobą oddalając się od zagród. Położył go na ziemi w bezpiecznym miejscu i trochę spłoszony tym wszystkim Niquis przyjął swoją ludzką postać.
Tiikeri ukłonił się swojemu wybawcy.
- Dziękuję za pomoc. - rzucił mając nadzieję, że mężczyzna w jakimś stopniu go zrozumie. Chyba się udało, gdyż przystojny Ifryt uśmiechnął się do niego i skinął głową.
- Uważaj. - ostrzegł kolejnym słowem, które najwyraźniej kojarzył, a następnie wydawał się chwilę nad czymś zastanawiać, ale cokolwiek to było musiał odrzucić tę myśl. A jednak wskazał na siebie i Niqusia, po czym rzucił: - Chodzić.
- Chcesz się przejść? - chłopak chyba wyczuł, że nie ma sensu się dopytywać. Skinął po prostu głową i kiedy mężczyzna ruszył przodem, on podążał w ślad za nim. Na szczęście z daleka od Skorpionów. Tiikeri miał ich dosyć na całą wieczność i zadrżał, kiedy przypomniał sobie, że przyjdzie mu na nich podróżować.
Cisza panująca między nimi była dziwna, trochę nienaturalna, ale jednak miał. W końcu nawet gdyby chcieli rozmawiać, nie mogli nie znając żadnego wspólnego języka. Widać Ifrytowie nie potrzebowali znać wspólnej mowy. Na tym odludziu, na którym mieszkali nie była im potrzebna. Zazwyczaj.
Earen wyszedł z ich namiotu i zupełnie przypadkowo zauważył Niquisa, który przechadzał się ramię w ramię z Ifrytem. Tiikeri zignorował go, jakby wcale go nie widział i nawet trochę bardziej przysunął do swojego nowego towarzysza. Z resztą, kogo miało to obchodzić?
- Dlaczego nie mówicie wspólną mową. - westchnął cicho chłopak.
- Trochę. - odpowiedział mu mężczyzna z przyjaznym uśmiechem.
- Na tyle żeby rozumieć znaczenie zdań i odpowiedzieć jednym słowem? - zapytał powoli i wyraźnie czując, że ta znajomość wcale nie musi skończyć się źle.
- Tak, trochę.
- Myślę, że to wystarczy. - Niquis uśmiechnął się do swojego aktualnego towarzysza. - Może obaj nauczymy się czegoś od siebie.
Wymienili się uśmiechami, ale to wystarczyło. Mogli jakoś się porozumiewać, a dodatkowo Ifryt wydawał się bardzo pojętny, jeśli chodzi o odczytywanie sensu słów chłopaka. To na pewno mogło wyjść im na dobre.