sobota, 24 grudnia 2011

Balthy's Christmas Cas

Pierwsze Supernatural'owe Święta! Postanowiłam je uczcić razem z Wami. Wesołych Świąt, Kochani, szalonego Sylwestra i udanego Nowego Roku!

 

 

 

 

Drzwi otworzyły się bezszelestnie wpuszczając chłodny powiew zimowego wiatru i drobne płatki śniegu, które igrając w powietrzu topniały, gdy tylko opadły na wykładzinę. Wielki biały bałwan wsunął się do środka zamykając za sobą gwałtownie drzwi.  Zadrżał po czym strzepnął grubą warstwę śniegu ze swojego kaptura i płaszcz. Biel ustąpiła teraz czerni materiału. Niedawny człowiek śniegu odrzucił do tyłu nakrycie głowy, zdjął grube rękawice i zmierzwił swoje blond włosy nadając im pożądanej puszystości.

- Właśnie dlatego grudzień powinno się spędzać w Miami! – błękitne oczy rozbłysły niezadowoleniem, gdy mężczyzna zdejmował z siebie wilgotny płaszcz i oblepione śniegiem buty.

            Gdyby to od Balthazara zależało przeniósłby się przy użyciu swoich mocy do sklepu, a następnie w ten sam sposób wrócił do domu. Niestety KTOŚ kazał mu przejść całą drogę piechotą, co ostatecznie doprowadziłoby każdego lenia do furii. Tym bardziej kiedy pogoda na zewnątrz przypominała burzę śnieżną! Czuł, że jego anielska duma została tym poważnie nadszarpnięta.

- Castiel! – blond-włosy warknął gderliwie wchodząc do salonu domku, który zajmowali. – Nigdy więcej... – zatrzymał się w pół kroku i w pół zdania.
- Balth, mógłbyś mi pomóc?

            Żywa choinka była do połowy przesadnie obwieszona świątecznymi ozdobami przez co wyglądała niesamowicie kiczowato, jednak to nie ona była prawdziwym powodem szoku starszego anioła.

- Cas, co ty masz na sobie? – wyszeptał zachrypniętym głosem i walczył wręcz z opadającą szczęką.

Ciemnowłosy, młody anioł o cudownie niebieskich oczach miał na sobie wyłącznie błękitną wstążkę zawiązaną na kokardkę na piersi. Pasek lekko błyszczącego, delikatnego materiału oplatał się wokół nogi Castiela sunąć przez biodra i pierś do szyi, by później opaść w dół i w okolicach sutka zakończyć swoją drogę zgrabnym węzełkiem.

- Widziałem to w telewizji, ciekawe prawda? Nie wiedziałem, że ludzie robią sobie takie prezenty z okazji świąt. Dean i Sam nigdy o tym nie mówili. Ale nic nie zahacza o choinkę, więc łatwiej się ją ubiera. Też powinieneś spróbować.

- Wykluczone. – Balth przełknął ciężko ślinę czując, że ten świąteczny prezent poruszył nie tyle serce, co krocze. – Jeden prezent w tym domu w zupełności wystarczy.
- Powieś gwiazdę i resztę ozdób, jesteś trochę wyższy. – pośladki anioła były bardzo interesującym obiektem zainteresowania, kiedy to Cas starał się stojąc na palcach dosięgnąć znajdujących się ponad jego głową gałęzi.

Niestety Balth musiał zakończyć rozkosze swoich oczu i zająć się narzuconą mu przez przyjaciela pracą. Z bólem w sercu powiesił więc co mu kazano w miejscach, które mu wyznaczono. Castiel nie spuszczał z niego oka pilnując by wszystko było „idealne”. Starał się, by te wspólne Święta na Ziemi były wyjątkowe i bezsprzecznie mu się to udawało. Balth, który nigdy nie widział niczego interesującego w tym pogańskim święcie, które ludzie obłudnie uznawali za chrześcijańskie, nagle zainteresował się nim na poważnie.

- Kupiłeś kakao? – Cas nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie katusze sprawia przyjacielowi wpatrując się w niego niewinnie, zadając tak przyziemne pytania, a jednocześnie prezentując swoje całkowicie nagie ciało, którego nijak nie mogła zasłonić ta skąpa wstążka.

- Zanim wrócisz do swoich ciasteczek...

- Tortu! To ma być tort! – nadąsany ciemnowłosy anioł spojrzał na blondyna z żalem.

- Wybacz, Cas. Mój błąd. Więc zanim wrócisz do swojego tortu może zechciałbyś zlitować się nade mną? – Balth uniósł nieznacznie brwi i wymownie skierował palec wskazujący na swoje pobudzone krocze. – Twój film na pewno przewidywał taki obrót spraw, prawda?

- Y, nie wiem... – Cas spuścił wzrok wlepiając go w podłogę reagując w ten sposób na uczucie zawstydzenia. – Nie oglądałem do końca.

- To wiele tłumaczy. – Balth podszedł do przyjaciela i złapał za jedną z końcówek wstążki pociągając lekko, co sprawiło, że zgrabna kokardka traciła swój kształt. – Skoro nie widziałeś filmu do końca powinieneś się przekonać na własnej skórze, co takiego cię ominęło.

- Ale tort...

- Zaczeka. Może nawet pomogę ci przy nim. – to sprawiło, że oczy ciemnowłosego skrzydlatego rozbłysły zainteresowaniem. Właśnie został zdobyty jedną krótką propozycją.

            Żadne więcej słowa nie były im potrzebne. Balthazar nie mogąc wytrzymać ani chwili dłużej pocałował przyjaciela mocno i namiętnie. Wsunął kolano między nagie uda Castiela poruszając nim powoli. Młody anioł poczuł, jak szorstki materiał jeansów rozpieszcza i drażni jego wrażliwe ciało. Westchnął trochę zaskoczony w usta przyjaciela, kiedy jego członek podnosił się i twardniał.

            Balth rozejrzał się pospiesznie po pokoju i uśmiechnął odsuwając od młodszego skrzydlatego. Rozpiął swoje spodnie, zsunął je odrobinę po czym złapał gorące uda przyjaciela podnosząc go i oplatając jego nogami swój pas. Cas trzymał się go mocno nie chcąc spaść, co ułatwiło znacznie sprawę.

- Tylko popatrz, jakie mamy szczęście, Cas. – wyszeptał w ucho kochanka ssąc jego płatek.

            Na stoliku stała tubka z bitą śmietaną. Ten fakt tym bardziej pobudził i tak bujną wyobraźnię blond-włosego, który sięgnął po słodycz bez problemu pozbywając się zatyczki. Opierając plecy Castiela o ścianę wstrząsnął całym opakowaniem śmietany, polizał plastikową końcówkę i sprawnie wsunął ją na wyczucie w dziurkę między pośladkami przyjaciela.

- Co ty?... – zanim anioł zdążył dokończyć Balth nacisnął tubkę w odpowiednim miejscu, a biała substancja zaczęła rozrastać się wewnątrz nieprzygotowanego na to ciała. Cas aż wygiął się w łuk zaciskając mocno pośladki, ale plastikowa końcówka właśnie opuściła jego pupę zastąpiona przez coś wielkiego, twardego i gorącego.

            Jedno pchnięcie, krótkie głośne jęknięcie i Balthazar zagłębił się w wypełnionym bitą śmietaną wnętrzu. Umięśniony pierścień niemal go miażdżył, ale słodka substancja ubijana przez poruszające się powoli biodra blond-włosego skrzydlatego traciła puszystość stając się śliską mazią. Teraz namiętne pchnięcia nie były problemem, a głośne jęki i krótkie krzyki Castiela były wyrazem namiętności i podniecenia. Niebieska wstążka, która zwisała z ciała młodego anioła przypominała o początku tego wszystkiego.

            Tak, Balthazar nagle pokochał ludzkie Święta Bożego Narodzenia, a kiedy całując mocno wargi przyjaciela poczuł jego nasienie na swoim brzuchu i pozwolił sobie na szczytowanie wewnątrz pełnej śmietany dziurki, nie wyobrażał sobie życia na Ziemi bez tej komercyjnej, ale jakże magicznej uroczystości.

Castiel nieświadomie miał na swoim koncie kolejny cud nawrócenia anioła dezertera.

 

sobota, 17 grudnia 2011

I'll Take the Fall for You vol. 8

Z jakiegoś niezrozumiałego powodu Balthazar był zmęczony. Zamknął oczy i rozmasował piekące powieki. Chyba nawet odczuwał jakiś abstrakcyjny ból brzucha... Czy to w ogóle możliwe, by anioł odczuwał tak przyziemne bodźce? Oczywiście, ludzkie ciało miało swoje ograniczenia, ale on nie był przecież człowiekiem! Czy gdzieś w jakimś anielskim kodeksie, jeśli takowy istniał, był punkt mówiący, iż skrzydlaci nie mogą się ze sobą kochać, ponieważ... No właśnie, ponieważ, co? Nagle staną się ludźmi, ciała ich wasali zaczną się rozsypywać? Nie, to wykluczone. Balthazar nie był tak silnym aniołem by miał doprowadzić ciało swojego człowieka do ruiny w jakikolwiek sposób. Może, więc miał zwyczajnie kiepski dzień? Lub były to skutki uboczne poważnej rany, jaką niedawno zaleczył Castiel?

            Położył dłoń na idealnie wyrzeźbionym brzuchu i pomasował go mrużąc oczy. Właśnie zaczynał zaznajamiać się z czymś takim, jak ból głowy, który sprawiał, że najchętniej rozparłby się w jakimś fotelu ze szklaneczką alkoholu w ręce. Niestety miał do wykonania niewielkie zadanie, które sam sobie powierzył. Znał, bowiem sposób by osłabić Afrodytę, a olśnienie przyszło w chwili, kiedy z jego ciała uleciało całe napięcie, zaś przyjaciel wił się pod nim z rozkoszy, której nigdy dotąd nie czuł. Zabawne, jak wiele pożytku może przyjść z jednego orgazmu.

            O ile dobrze pamiętał, a tego nie dało się zapomnieć, jego ostatnie małe włamanie do niebiańskiego skarbca z bronią nie obeszło się bez echa. Wzmocniono ochronę, część niebezpiecznych przedmiotów przeniesiono w zupełnie inne miejsce, jeszcze inne postanowiono zniszczyć. To, czego jednak potrzebował teraz nie należało do szczególnie przydatnych przeciętnym aniołom, czy nawet demonom. Istniała także możliwość, iż przedmioty pokroju tego, który teraz chciał zdobyć, wcale nie były strzeżone... Nie miał jednak złudzeń.

            W mgnieniu oka zniknął spośród tłumu ludzi, którzy tłoczyli się na chodniku spiesząc się do pracy, szkoły i innych codziennych obowiązków, przez co zupełnie nie zauważyli, jak ktoś rozpływa się w powietrzu, jakby wcale go nie było. Zapewne nawet, gdyby ktoś zwrócił na to uwagę nigdy nie uwierzyłby samemu sobie. Ludzie potrafili być ślepi na zawołanie.

            Miejsce, w którym się znalazł było cichą, zieloną polaną porośniętą soczystą trawą, licznymi stokrotkami i wonnymi polnymi kwiatami. W pobliżu jedynego w tym miejscu drzewa wznosił się kopczyk sięgający aniołowi nie wyżej jak do pach. Masywne, drewniane drzwi były zamknięte, zaś dziurka klucza zdradzała, jak bardzo musi być on wielki.

            Balthazar nigdy nie tracił czasu, toteż uśmiechnął się przymilnie do jednego z aniołów, na których natknął się zaraz po materializacji. Jeden zero dla Raphaela – nawet tutaj postawił swoich ludzi. Nie było to w prawdzie zaskoczeniem, jednak gdyby Balth pojawił się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów bliżej wylądowałby dokładnie na głowie swojego pobratymca.

- Cóż... Zapewne mnie nie pamiętasz. – podjął, a mimika jego twarz była bardzo przekonywująca. Niestety skrzydlaty, na którego natrafił był powolny, ale nie głupi. Sięgnął po broń wyszarpując ją gwałtownie z pochwy, w jakiej spoczywała u jego boku. Nie miał jednakże szans z weteranem, jakim był Balth. Blond-włosy odrzucił w tył bok swojej ciemnej kurtki i sprawnym ruchem wyjął zza paska miecz, który spoczywał do tej pory bezpiecznie na plecach. Jedno szybkie i sprawne pchnięcie wystarczyło. Ostrze zagłębiło się w miękkim ciele, by w jasnym blasku upaść na ziemię wypalając w niej obraz anielskich skrzydeł.

- Niewdzięczna robota. – mruknął zrzędliwie obracając się na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni, co zwiększyło pęd wyrzuconego przez niego miecza, który utkwił głęboko w ciele innego z aniołów. Ignorując powtarzający się po raz kolejny proceder umierania skrzydlatych Balth podniósł porzuconą przez jego pierwszą ofiarę broń i schował ją w to samo miejsce, w którym wcześniej trzymał swoją.

            Podszedł spokojnym krokiem do masywnych drzwi i wyjął z kieszeni idealnie podrobiony klucz pasujący do zamka. Cóż, nikt nie wiedział jak daleko zaszły nielegalne interesy blond-włosego anioła, a ciche kliknięcie było jak balsam dla uszu Balthazara.

            „Nigdy się nie nauczą.” przeszło mu przez myśl, gdy bez trudu dostał się do kopca, który okazał się pełen drogocennych przedmiotów, niczym skarbiec. Prawdziwa wartość każdego z tych złotych, czy też wypełnionych drogimi kamieniami rzeczy była nie do odgadnięcia, kiedy się nie miało bladego pojęcia, do kogo należą wszystkie te artefakty.

            Przekopując się przez całą stertę niepotrzebnych mu w tej chwili broni, pod każdą możliwą postacią, dotarł w końcu do tego, czego tak wytrwale poszukiwał. Dwie ciężkie, stare rękawice nie wydawały się niczym szczególnym i wyglądały mizernie przy pucharach, koronach, koliach. W tym jednak wypadku to nie piękne kosztowności miały powstrzymać Armagedon.

            Zachowując się nad wyraz kulturalnie Balth zamknął za sobą drzwi, schował klucz i spojrzał poważnie na dwa trupy, jakie za sobą pozostawiał. Od tego właśnie chciał uciec, ale widać nie było mu to dane. „Robię się sentymentalny.” rzekł do siebie nie wypowiadając przy tym ani słowa na głos. „A wszystko z winy Castiela...”

            Przed powrotem na ziemię ostatni raz rozejrzał się po ogromnej, pięknej łące wspominając chwile, kiedy to był całkiem zwyczajnym aniołem. Nie mając już więcej czasu rozpłynął się w ciepłym, wonnym powietrzu nie wątpiąc, iż mógł to być jego ostatni dzień w niebie.

 

            W tym samym czasie Castiel stał na jednej z głównych ulic Los Angeles i trzymając komórkę przy uchu marszczył ciemne brwi nad swoimi niebywale niebieskimi oczami.

- Musicie tylko zwabić Aresa w odludne miejsce, które nie pozwoli mu na zwołanie posiłków. – mamrotał cicho. – Jeśli pozbędziemy się wszystkich przeszkadzających nam demonów wtedy na pewno będziemy mogli zaatakować Aresa i zniszczyć go jego własną bronią.

- I nie tylko. – wraz z szelestem ubrań Balthazar pojawił się tuż za plecami Castiela. – Mam coś, co może się przydać. – wyjął komórkę z ręki przyjaciela i przystawił ją do swojego ucha. – Gdzie jesteście? Musimy pogadać. – jego głos wydawał się posiadać wyraźne znaki świadczące o kompletnym braku wesołości, co nie zdarzało się często.

Chwilowa cisza po drugiej stronie była niesłychanie irytująca, chociaż Dean, z którym to rozmawiał Cas, nadal był dostępny.

- Niech będzie, jeśli masz w posiadaniu coś, co mogłoby nam pomóc. – starszy z braci nie był przekonany, co do prawdziwości słów anioła, choć tak naprawdę nie miał podstaw by sądzić inaczej. – Jesteśmy w hotelu „Przymierze”, pokój 56 i jeśli łaska... – nie skończył, gdyż dwaj aniołowie właśnie omal nie przyprawili go o atak serca, kiedy pojawili się za nim niczym cienie przy akompaniamencie upadającej na ziemię ciężkiej książki, która wypadła z rąk równie niespokojnego w takiej sytuacji Samuela.

- Witam, chłopcy. – Balthazar uśmiechnął się do nich ironicznie.

sobota, 10 grudnia 2011

I'll Take the Fall for You vol. 7

Nie tracąc tak cennego dla niego czasu, jak przystało na służbistę, Castiel zerwał się z łóżka by wydobyć z kieszeni swojego niedbale rzuconego płaszcza komórkę, którą otrzymał od braci Winchester. Niestety zupełnie niedoświadczony anioł nie wiedział, co grozi ludzkiemu ciału nieprzyzwyczajonemu do miłosnych uniesień. Młody anioł poczuł ból przeszywający go od samych pleców po kolana. Niejasno zdawał sobie sprawę z tego, iż przyczyna tego stanu kryła się zarówno między jego pośladkami, jak i w zmęczonych mięśniach nóg. Jego kolana niespodziewanie załamały się, przez co ciemnowłosy klapnął boleśnie na ziemię. Na tego rodzaju ból nie był przygotowany toteż jęknął, gdy jego wnętrze wydawało się rozrywane przez coś dziwnie wielkiego. Przecież nic nie miało prawa pozostać wewnątrz jego ciała! Był pusty! Ponieważ był, prawda?

Zaskoczony wszystkim, co się z nim działo spróbował wstać, jednak tylko pogorszył tym swoją sytuację, gdyż kręcąc się niespokojnie na boki wzmógł ból umięśnionego pierścienia między pośladkami. Czy to było normalne? – wydawało się pytać jego spojrzenie, kiedy niepewne oczy zwróciły się ku Balthazarowi.

Blond-włosy anioł uśmiechał się bardzo subtelnie pod nosem, co sprawiło, że jego oblicze było zniewalające. Nie mógł się powstrzymać widząc usilne starania swojego przyjaciela, porównując go w myślach do żuczka, który upadając na skrzydełka nie jest w stanie samemu stanąć na nogi. Poza tym nie mógł mieć sobie za złe, że posiadł tego anioła, kiedy jego niewinność i nieprzystosowanie do życia na ziemi były wręcz rozkoszne.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę Cas... – Balth bez większego problemu podniósł się z łóżka i stanął przed siedzącym na podłodze skrzydlatym, który mimo ciała dorosłego, przystojnego mężczyzny, miał spojrzenie dziecka. Wskazał wymownie swoje krocze, a jego usta ułożyły się w delikatny dziobek. - ... ale miałeś TO w sobie. Wszedł cały i wypełnił cię tak dokładnie, że sam byłem tym zaskoczony. Wstawaj. – złapał przyjaciela za rękę pomagając mu się podnieść, po czym objął go w pasie i podtrzymując ułożył na pościeli. Był na tyle miły, że sam wydobył komórkę Castiela i podał mu ją siadając obok. Nie miał ochoty ubierać się od razu toteż pozostał nagi, tak samo jak ciemnowłosy skrzydlaty.

Cas skinął mu głową w podzięce i wybrał jedyny zapisany w pamięci telefonu numer, upewnił się, iż przykłada go dobrą stroną do ucha i czekał. Zaczynał się nawet niepokoić, chociaż w końcu po drugiej stronie ozwał się lekceważący głos Deana:

- Czego chcesz, Cas?

- Mamy problem. – jego głos był równie poważny i głęboki, co zwykle, a jednak przedstawiał sobą coś niebywale interesującego, kiedy tak leżał nagi i pobrudzony nasieniem. Gdyby dwaj łowcy widzieli go takim na pewno nie rozmawialiby z nim tak płynnie i naturalnie. Anioł wydawał się za to wcale nie zdawać sobie z niczego sprawy. – Ares nie pracuje sam, pomaga mu Afrodyta. Nie wolno wam jej dotykać. To bardzo niebezpieczne, Dean. Ty i Sam musicie na siebie bardzo uważać.

- Szlag! Wiedziałem, że nie obejdzie się bez problemów! – po tamtej stronie nastąpiła chwilowa cisza. - Więc jeśli jej dotknę...

- Nie wiem, co dokładnie się stanie...

- A ja nie chcę sobie wyobrażać, więc lepiej powiedz mi wszystko, co możesz. – starszy łowca westchnął ciężko, trochę rozeźlony. – Nie lubię, kiedy jakieś świństwo ma nade mną przewagę, więc gadaj, Cas.

- Zaczekaj. – Castiel wciągnął telefon w stronę Balthazara, który uniósł brwi patrząc na aparat. – Musisz im powiedzieć wszystko.

- Ze szczegółami? – mruknął kpiąco, co sprawiło, że wzrok Castiela stał się chłodny i karcący. Te dwa drobne oceany miały w sobie więcej siły niż niejeden huragan. Nie można było się im oprzeć, a i sprzeciw przychodził z ogromnym trudem. Z tego zapewne powodu Balth odebrał z rąk przyjaciela telefon. – Słuchaj uważnie, jeśli chcesz uratować skórę. – zaczął leniwie. – Wyobraź sobie dziewczynę swoich marzeń. Ona właśnie pod taką postacią się ukaże. Nie ważne, czy kręcą cię rude, czy blondynki. Ona rozkocha cię w kimkolwiek zechce, obudzi w tobie najgłębiej skrywane pragnienia i wyciągnie je na zewnątrz, jak brudy z życiorysu. Jeśli ją spotkasz to trzymaj się od niej z daleka. W przeciwnym razie nie przydasz nam się do niczego, a jedynie będziesz kulą u nogi, jasne? I przekaż bratu żeby pilnował tyłka, bo mógłby zrobić z niego zły użytek. – zanim w ogóle otrzymał jakąś odpowiedź, czy też ciętą ripostę, Balth rozłączył się i rzucił komórkę na stertę ubrań, którą sam stworzył jakiś czas temu. – Oni coś schrzanią, Cas. – był śmiertelnie poważny. – Ich ego przekracza wszelkie możliwe normy, a to wyklucza owocną współpracę. Zaś każdy błąd, jaki popełnią może zaowocować pozbawieniem nas życia. Raphael tylko na to czeka.

- Dlatego musimy ich o wszystkim informować i osłaniać w miarę możliwości. Bez nich, nici z większości naszych planów powstrzymania Armagedonu. A do tego nie możemy dopuścić! – Castiel niemalże ponownie zerwał się na nogi, jednak powstrzymał się w samą porę. Był teraz tak blisko twarzy przyjaciela, że chcąc mógłby go nawet pocałować lub samemu zostać pocałowanym. Przecież nie miał pewności, czy Balthazar naprawdę uwolnił się od czarów bogini. A jeśli nadal cierpiał, ale nie chciał się do tego przyznać?

            Skupił spojrzenie na przyjacielu na kilka chwil odrywając myśli od dręczącego problemu zagłady świata. Błękitne oczy Balthazara zdawały się pytać „o co tym razem ci chodzi?”, usta zostały właśnie zwilżone językiem w sposób, którego wcześniej Cas nie miał okazji zauważyć, ich układ był ironiczny, co zapewne było dla blond-włosego skrzydlatego kwestią przyzwyczajenia, a jednak Castiel zawsze otrzymywał od starszego anioła tylko naprawdę piękne uśmiechy.

- Gdyby nie ta wojna nigdy byśmy się więcej nie spotkali. – wysilił się by usiąść. Do tego bólu także musiał nawyknąć, jak do każdego innego. – Udawałeś martwego przez całe wieki, a jednak miałeś na mnie oko. – trafił w dziesiątkę, co potwierdzała niepewność na twarzy przyjaciela.

- Cas, Cas, Cas. – Balth sięgnął po spodnie i powoli wciągał je na nogi nie zważając na brak bielizny. – Jesteśmy braćmi, przyjaciółmi, ufam tylko i wyłącznie tobie. Jestem i zawsze będę po twojej stronie. To chyba oczywiste, że musiałem trzymać rękę na pulsie, by wiedzieć, co takiego dzieje się u góry, a ty byłeś w samym środku tego wszystkiego. Twoi podopieczni narobili niezłego bałaganu, a ja znalazłem sposób by się ustawić. Co, tak w ogóle, mi uniemożliwiłeś. – właśnie stawiał sprawę jasno, chociaż nie taki miał początkowo plan. Gdyby Castiel nie zaczął się nad tym zastanawiać prawda nigdy nie musiałaby wyjść na jaw, ale w tej sytuacji ukrywanie jej nie miałoby najmniejszego sensu. - Popatrz na siebie. Lojalny wobec Ojca, niewinny, wierzysz w ideały. Jesteś zupełnie inny niż ja i dlatego cię pragnę. – podniósł się, zasunął zamek spodni, zapiął guzik i pchnął Castiela ponownie na poduchę. – Mam tylko ciebie, Cas i to mi w zupełności wystarcza. – uśmiech uwydatnił zmarszczki mimiczne wokół jego ust, niebo jego oczu przecięła figlarna błyskawica. Balthazar pochylił się nad speszonym wyznaniem aniołem czwartku i wysunął język, którym rozwarł lekko tylko zamknięte wargi ciemnowłosego. Nie napotkał oporu z jego strony, a może po prostu skonsternowany Cas stracił na chwilę świadomość, więc przywarł swoimi ustami do tych wspaniale skrojonych należących do partnera, a swój język wsunął głęboko między nie w bardzo sprawnym francuskim pocałunku. Czas by grzeczny aniołek nauczył się czegoś więcej. Balth zadbał, więc o to by każde muśnięcie miało swoisty cel, by nie pozostało w tym wilgotnym raju ani jedno miejsce, którego by nie skosztował. A Castielowi bez wątpienia się to podobało!

- Niechętnie cię opuszczam, ale mam przecież zadanie do wykonania, a twoi chłopcy nie poradzą sobie bez matczynej opieki. I postaraj się by nie uznali cię za idealną życiową partnerkę, bo nie oddam cię teraz tak łatwo.

            Wychodząc niespiesznie z pokoju zostawił tam rozgorączkowanego nowymi doznaniami przyjaciela.

            Czy aby wszystko było z nimi w porządku?

sobota, 3 grudnia 2011

I'll Take the Fall for You vol. 6

Silne ramiona Balthazara zakleszczyły się ciaśniej wokół talii ciemnowłosego anioła, nos przywarł do gładkiej skóry na szyi zachłannie wchłaniając jej zapach. Gdyby tylko poddał się żądzom ludzkiego ciała swojego wasala najpewniej rzuciłby się na przyjaciela nie bawiąc w żadne subtelności, czy gry wstępne. Całe szczęście miał w sobie na tyle rozsądku i wolnej woli, by samemu kierować pożądliwą naturą. Nie było to łatwe zadanie, jednakże niedawne osłabienie organizmu zdecydowanie sprzyjało sprawowaniu nad nim kontroli.

Jakże irytował samego siebie, kiedy zaczął od zdejmowania płaszcza, z którym nie rozstawał się Castiel. Gdyby to od niego zależało pozbyłby się tego mało atrakcyjnego wdzianka, czym prędzej, niestety innego zdania był właściciel rzeczonego przedmiotu i chcąc lub nie należało to zaakceptować. Nie oznaczało to jednak, iż Balthazar musi dbać o staranne składanie garderoby. Niedbale zaczął zrzucać na ziemię każde kolejne ubranie, jakiego pozbył się z przyjaciela. Do płaszcza dołączyła, więc ciemna marynarka, krawat, koszula...

- Jesteś zbyt spięty, Cas. – wyszeptał powoli do ucha młodszego anioła zaciągając końcówki w ten charakterystyczny, seksowny sposób. – Nauczę cię, jak to robić. – podniósł się z łóżka i stanął przed speszonym Castielem. – Ufasz mi, prawda?

- Tak. – ciemnowłosy wydawał się kurczyć, niemal niknąć w oczach, gdy nagi do połowy zajmował niezmiennie to samo miejsce. Jedno wiedział na pewno, nie mógł patrzeć w dół, ale powinien obserwować i uczyć się od bardziej doświadczonego przyjaciela. Uważnie śledził, więc każdy ruch, jaki wykonywał Balth. Jego wzrok wydawał się spływać po ciele starszego anioła niczym woda. Niebieskie oczy wpatrywały się początkowo w idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową, płaski brzuch, wyraźnie zarysowane biodra, dumny atrybut męskiego ciała, umięśnione nogi. Blond-włosy skrzydlaty wydawał się bezwstydnie zadowolony z wrażenia, jakie wywarł na drobniejszym przyjacielu.

- Zdejmij spodnie, nie każ mi wyręczać cię z tego.

- A, tak, już! – Castiel powrócił do żywych i spiesznymi, niezgrabnymi ruchami pozbył się ostatnich części odzienia, jakie na sobie miał. Nie czuł wstydu, nie pojmował do końca znaczenia nagości. To akt wydawał mu się dziwnie przerażający, moment, w którym budzą się zwierzęce instynkty ludzi.

            Balthazar położył dłonie na kolanach Casa i rozsunął je lekko. Chłonął to, co ukazywało się jego oczom mając świadomość, że magia Afrodyty tylko potęguje wszystkie doznania. Nie walczył, więc z tym, co zostało w nim obudzone. Uklęknął między nogami młodszego anioła i uśmiechnął się w ten naprawdę rozkoszny sposób, który przywodził na myśl nastoletniego urwisa.

- Ludzie wiedzą, jak zapewniać sobie rozkosz. – skomentował zanim nie zbliżył twarzy do krocza przyjaciela, a jego ciepły oddech połaskotał zadziwiająco wrażliwą w tym miejscu skórę.

- Ludzie tak robią? – zaskoczony czynami blond-włosego obserwował, jak jasna głowa powoli lecz nieubłaganie przywiera do jego ciała. Już samo pierwsze muśnięcie ust sprawiło, że Cas wciągnął głośno powietrze w płuca. To było dziwne, niestosowne, może nawet niehigieniczne, ale jakież przyjemne! Wewnętrzne łaskotanie kumulujące się w jego lędźwiach przejmowało kontrolę nad dolnymi partiami ciała, które były coraz to dziwniejsze, ulegały wyczuwalnej zmianie, której jednak nie można było zaobserwować z powodu gorących ust, które w jakiś tajemniczy sposób działały nawet na umysł młodego anioła. Jak to możliwe, że to ssące wrażenie, które właśnie nastąpiło miało swój koniec w samym mózgu? Tak musiało przecież być, skoro wzrok Castiela stał się zamglony, a myśli zwolniły bieg.

            Zawiedziony jęk rozpłynął się po całym pokoju, gdy Balthazar zabrał swoje drobne wargi ze sterczącej pod dziwnym kątem i większej niż przeciętnie męskości.

- Ludzie robią o wiele więcej dziwniejszych rzeczy. – w końcu padła odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. – Za chwilę się przekonasz. – położył dłoń na jasnej piersi partnera i pchnął go do tyłu, po czym przywarł wargami do zapraszająco rozchylonych ust nieświadomego swojej atrakcyjności Castiela. Balthazar wykorzystał okazję i pozwolił sobie na wsunięcie języka w gładkie wnętrze. Mógł mieć tylko nadzieję, że w swoim zaskoczeniu Cas nie odgryzie mu niczego.

            Odsunęli się od siebie niespiesznie. Widać było, iż obaj całkiem nieźle się bawią, ale i uczą nowych rzeczy. Ludzie naprawdę potrafili sobie dogadzać, jak na tak niskie i głupie istoty.

            Balth nie tłumaczył, co robi. Po prostu odwrócił przyjaciela tyłem i podciągnął jego pośladki w górę.

- Zostań tak. – nakazał i sięgając po butelkę z alkoholem, którą miał niemal pod ręką i spojrzał na nią z niejaki ubolewaniem. Poświęcił jednak jedną przyjemność na rzecz drugiej.

            Palcami jednej dłoni rozwarł wypięte nieśmiało pośladki naprawdę zawstydzonego anioła, drugą zaś pokierował butelką tak, by część chłodnej zawartości wylała się wprost na zgrabną, niewielką dziurkę. Jęk zaskoczenia i wymowne drgnięcie w zupełności wystarczyły, by wynagrodzić blond-włosemu aniołowi utratę cennego alkoholu. Poza tym, Castiel był dla niego ważniejszy niż byle płyn, który w każdej chwili mógł zdobyć w taki, czy inny sposób.

            Denerwujące, może nawet bolesne pulsowanie między nogami stało się dla ciemnowłosego skrzydlatego prawdziwą katuszą. Czuł, że coś jest z nim nie tak, jego serce biło szybko i mocno, krew krążyła głośno. Nawet podczas walki tak się nie czuł! Najdziwniejsze miało jednakże dopiero nadejść z chwilą, gdy palec Balthazara wtargnął nieproszony w ciasne, nieużywane dotąd wejście. Ból pojawił się później, kiedy drobna dziurka była rozciągana bardziej stanowczo. Castiel trzymał się jednak dzielnie i nie pisnął nawet, gdy coś naprawdę dużego, gorącego i twardego wnikało siłą w jego ciało.

            Czubek był już w środku i wtedy też nastąpiło zdecydowane pchnięcie, które wydarło z Casa głośne stęknięcie.

- Nie rozumiem, co ludzie w tym widzą. – powiedział przez zęby, kiedy Balth starał się uspokoić oddech.

- Zaraz się przekonasz. – zachrypnięty, głęboki głos poprzedził pierwszy zdecydowany ruch, a kolejne nowe doznania spływały na Castiela całym wodospadem. Obce ciało wewnątrz jego ciała, namiętne ruchy stymulujące bardzo unerwione wejście, uderzenia ud Balthazara o jego pośladki, usta całujące kręgosłup i nagle to jedno pchnięcie, które podrażniło wyjątkowo wrażliwy punkt. Cas nie znał źródła ciepła, jakie rozlało się po jego kroczu, ale wystarczyło jedno spojrzenie w dół a pojął, iż coś wypłynęło z jego członka. Tak, ludzie dzięki temu się rozmnażali, to wiedział na pewno. Nie zmusiło to jednak starszego anioła do zaprzestania swoich starań. Teraz, gdy odnalazł najważniejsze z miejsc wewnątrz przyjaciela nie planował poprzestać na zadowalaniu siebie. Całą serią celnych pchnięć niemal doprowadził Castiela do szaleństwa, by w końcu z więzienia swojego spoconego ciała uwolnić całą rozkosz.

            Wraz ze spełnieniem prysnął także czar greckiej bogini i tym razem to Balthazar czuł się nieswojo. To, co zrobił nie było przecież dziełem przypadku. Nikt lepiej niż sam Balth nie mógł tego wiedzieć. To on znał przecież najlepiej swoją naturę, charakter, który pozostawiał wiele do życzenia, a także obojętność w stosunku do wszystkiego, co nie było Castielem. Może to, dlatego tak się starał być mu pomocnym?

- Musimy ostrzec twoich ukochanych chłopców przed Afrodytą. Nie przydadzą nam się wcale, jeśli ona się za nich zabierze. – postanowił być rzeczowym, by tym samym Castiel nie nabrał podejrzeń, co do przyczyny jego namiętności, a przecież sam nie był jej do końca pewien.

- Pójdę do nich.

- Nagi?

- Masz rację, lepiej zadzwonię. – wyraz twarzy Casa był teraz niezmienny, zupełnie jak na samym początku.

sobota, 26 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 5

W chwilach kryzysowych, wymagających szczególnej ostrożności spotykali się w miejscu nieznanym nikomu poza nimi samymi, w domu opuszczonym, jednak zadbanym, spełniającym wszystkie podstawowe warunki użytkowania. Grube mury nie przepuszczały na zewnątrz żadnych odgłosów ze środka, szyby okienne były tak brudne, że nie pozwalały by ktoś dostrzegł jakikolwiek ruch wewnątrz budynku, podłoga jednakże była pozamiatana, nie brakowało czystej wody, prądu, a nawet pełnego barku, o co skrzętnie zadbał sam Balthazar. Jakkolwiek starszy anioł chętnie otaczałby się luksusem, tak postanowił przez pewien czas zadowolić się tym, co mógł mu zaoferować trochę nierozgarnięty Castiel. Poza tym, bardzo rzadko byli zmuszeni do spędzania czasu pośród tych czterech ścian, w pokojach, do których docierało bardzo niewiele promieni słonecznych, a depresja czaiła się w każdym mrocznym kącie. Mimo tych niedogodności dom ten był azylem, w którym zawsze mogli odnaleźć pocieszenie i ratunek, jeśli tylko tego potrzebowali.

Wieczór był chłodny, chmury zakryły całe niebo ciemnymi kłębami sprawiając, że mrok okrywał całą okolicę nieprzeniknionym płaszczem złowrogich cieni. Zanosiło się na deszcz, w powietrze unosił się ciężki zapach wilgoci i lekka woń świeżości. Castiel zmaterializował się na wysypanej żwirem ścieżce czując wypełniający całe jego ciało niepokój pogłębiany przez okropną pogodę. Od samego rana nie mógł skontaktować się z Balthazarem, ani też nie wyczuwał jego energii, co mogło oznaczać, że anioł albo znajdował się w chronionym zaklęciami domu, albo... Nie, nie było innej opcji, musiał tam być! Gdyby tylko Castiel znalazł wcześniej czas na poszukiwania, gdyby nie uganiał się za demonami u boku braci Winchester, którzy wpakowali się w kłopoty znajdując się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca docelowego, jakim była „Ladacznica”.

Cas spiesznym krokiem wspiął się po kilku schodkach i nacisnął klamkę zdecydowanym ruchem. Drzwi ustąpiły, co sprawiło, że w serce anioła wkradła się nadzieja, Niestety szybko przerodziła się w niemą i bezczynną panikę, gdy intensywnie niebieskim oczom skrzydlatego ukazały się ślady krwi znaczące drogę, jaką przebył ranny, aż do jedynego pokoju z łóżkiem. Gdyby stracił przyjaciela nie wybaczyłby sobie tego. Przecież to właśnie on wmieszał blond-włosego anioła w sprawę z „końcem”, narażał go na niebezpieczeństwo. Gotowy na wszystko wpadł do pomieszczenia. Jego uważne spojrzenie momentalnie odnalazło znajdującą się w środku postać leżącą w zakrwawionej pościeli. Balthazar był blady, jego skóra wydawała się biała niczym zima, oczy zdawały się błyszczeć gorączką, jedną dłoń przyciskał do krwawiącego boku, zaś w drugiej trzymał szklankę z alkoholem, na półce stała do połowy opróżniona butelka Johny Walkera.

- Miło cię widzieć, Cas. – rzucił trochę sarkastycznie ranny anioł dopijając do końca trunek. Jego głos był zachrypnięty. – Ależ nie spiesz się z niczym.

- Wybacz. – młodszy skrzydlaty zrozumiał aluzję i otrząsnął się z otępienia. W dwóch krokach dopadł łóżka i przyłożył dłoń do zakrwawionego boku pozwalając by nadal posiadana przez niego moc uleczyła przyjaciela.

- Dobrze, że się w końcu zjawiłeś. – na twarz Balthazara powracały już kolory, a pretensjonalny ton zniknął. – Przywiązałem się do tego ciała i nie chcę go stracić. – zanim Cas zdążył zabrać dłoń blond-włosy złapał jego palce i przyciągnął je do swoich ust.

Zaskoczony anioł czwartku nie pojmował tego gestu, wyczuł jednak, że coś jest nie w porządku, kiedy Balth posadził go obok siebie szarpnięciem, a gorące ramiona oplotły przyjaciela w pasie. Starszy anioł nigdy nie spoufalał się z nikim w taki sposób, a już na pewno nie z Castielem, który w swojej niewinności nie pojmował znaczenia, jakie dla ludzkich ciał miały czułości.

- Balthazarze...? – zabrzmiało niczym szept.

- Mamy problem. – wspaniały głos starszego anioła wydawał się pełen erotycznego napięcia. – Ares nie pracuje sam. Natknąłem się na jego wspólniczkę. Pomaga mu Afrodyta.

- Co?! – Castiel był zaskoczony, co jednak nijak nie wpłynęło na melancholijny wyraz jego twarzy. Zupełnie, jakby nigdy nie stanowiła odbicia uczuć targających aniołem. – Chcesz przez to powiedzieć, że...

- Tak. Ona mu pomaga, a ja dosłownie na nią wpadłem. Wiesz dobrze, co to oznacza.

- Jesteś aniołem!

- Nie łudź się, Cas. Od kiedy trwa wojna wszystko się zmieniło. Jesteśmy podatni na czary tych podrzędnych bożków tak samo, jak ludzie.

- To, dlatego od razu pojawiłeś się tutaj... – do ciemnowłosego skrzydlatego właśnie zaczynały docierać najistotniejsze informacje.

Jeśli bogini miłości brała w tym wszystkim udział, to z łatwością można było wytłumaczyć fakt, iż tak wielu ludzi zakochiwało się w Aresie. Skoro działali wspólnie to zbliżenie się do boga wojny mogło być trudniejsze niż dotychczas przypuszczali. Jeden dotyk tej kobiety mógł wpłynąć na każdą istotę czy to rozkochując ją w pierwszej napotkanej osobie, czy też rozbudzając szaleńcze pożądanie, nie był to jednak precedens pozbawiony negatywnych stron. Nie rzadko dotyk Afrodyty sprawiał, iż odczuwający ogromną pustkę i cierpiący na brak miłości człowiek popełniał samobójstwo. Wszystko zależało od humoru, w jakim aktualnie znajdowała się bogini, a na jej czar było tylko jedno lekarstwo – urzeczywistnienie pragnień, jakie kobieta obudziła w człowieku, czy też w aniele, jak pokazywał przykład Balthazara.

- Jesteś najcnotliwszym aniołem, jakiego znam, Castielu. – magia greckiej bogini miała to do siebie, że nie zasnuwała umysłu mgłą, pozwalała racjonalnie myśleć, toteż Balth, chociaż miał ograniczone możliwości zapanowania nad ciałem nadal pozostawał sobą. – Jestem jednak zmuszony zabrać ci tę cnotę. Ratowanie Świata wymaga poświęceń.

            Castiel odwrócił twarz by móc spojrzeć w oczy przyjaciela, upewnić się czy aby na pewno dobrze zrozumiał krępującą prawdę. Nieprzytomny z budzącego się w nim wstydu skinął głową. Musiał to zrobić i dobrze o tym wiedział. To on wpakował Balthazara w całą tę kabałę, a więc i on musi go z tego wyciągnąć. Ich wasale oddali się dobrowolnie w ręce aniołów toteż aniołowie mogli robić z ich ciałami wszystko, na co tylko mieli ochotę. Taki był regulamin wiążący się z oddaniem siebie pod władanie anioła.

- Zrobię to. – z jego gardła wyrwał się cichy, zawstydzony szept. – Jestem ci to winny. – a może nawet tego chciał? Któż to wie?

sobota, 19 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 4

Jego płaszcz zaszeleścił w sposób przywodzący na myśl odgłos składanych anielskich skrzydeł, gdy pojawiał się w pokoju hotelowym, w którym zatrzymali się bracia Winchester. Bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia, po prostu zmaterializował się na środku pomieszczenia wydając ten niepokojący dźwięk, który jak dzwon wybijający pełną godzinę obwieszczał jego przybycie. Błękitne oczy, niczym porcelanowe spodeczki filiżanek, ciekawsko spoglądały na świat, a w tym wypadku na połowicznie nagi tyłek Samuela.

Wysoki chłopak zaalarmowany o przybyciu intruza dzięki swoim niezawodnym zmysłom odwrócił się spiesznie gwałtownie wciągając na siebie bokserki. Jego twarz zdradzała pewne zawstydzenie oraz złość. Niektóre sytuacje peszyły nawet tych najbardziej pewnych siebie, a ta, chociaż całkowicie naturalna, zdecydowanie należała do grona krępujących. Czy nie można się nawet spokojnie ubrać?!

- Cas! Miałeś ostrzegać, zanim się pojawisz, pamiętasz?! – Sam opadł na swoje łóżko i zakładał spodnie nerwowymi, pełnymi gwałtowności ruchami. Umięśnione nogi szybko zniknęły pod materiałem. Na domiar złego nierozgarnięta mina anioła zaczynała go irytować. Przecież ten skrzydlaty głupek nie pojmował nawet znaczenia nagości! Równie dobrze mógł się pojawić w czasie jego kąpieli w samej łazience. Z dwojga złego, lepiej, iż nastąpiło to teraz. Nie mniej jednak gdyby to Deana spotkał zaszczyt dzielenia z aniołem ciasnej kabiny prysznicowej Sammy miałby niezłą zabawę. Niestety tym razem chodziło o niego, nie zaś o starszego brata, a ta sytuacja wcale go nie bawiła.

Podniesiony głos Sama wywabił z łazienki Deana. Mężczyzna poprawiał ręcznik, którym przewiązał biodra, a chcąc sprawdzić, co się dzieje nie zdążył się nawet dokładnie opłukać z piany.

- Co tak wrzeszczysz? – zapytał, jednakże wystarczyło mu jednak tylko jego spojrzenie na niewinnego, dziwacznego anioła i zakładającego koszulkę brata, by domyślić się, co jest grane. – Aha. – mruknął i zniknął ponownie za drzwiami, by po krótkiej chwili w pokoju dało się słyszeć cichy szum wody.

            Chociaż urażony taką reakcją na swoje przybycie Cas nie chciał tracić jakże cennego czasu. Pospieszył do łazienki wchodząc do środka, jak gdyby nigdy nic. Dlatego też starszy łowca drgnął nerwowo, gdy dostrzegł niemalże przyciśniętą do zamglonej szybki prysznica twarz.

- Castiel! – Dean nie czuł się komfortowo prezentując się w całej okazałości przed niebieskookim skrzydlatym. Nie miałby nic przeciwko kobiecie, ale dziwaczny anioł? To dla niego za wiele. Będzie musiał wyszkolić skrzydlatego przyjaciela.

- To, co chcę wam powiedzieć jest bardzo ważne, nie ma czasu na kąpiele! – w głosie Castiela brzmiała determinacja. – Poza tym nie rozumiem, o co chodzi. Przecież ja też mam takie ciało!

- Takie ciało? Takie ciało! – tym razem zielonooki łowca był naprawdę wściekły. – Nikt nie ma takiego ciała, jak ja, jasne?! Moje jest idealne, a twoje tylko przeciętne!

- To teraz najmniej ważne, Dean. – głęboki głos stał się niemal hipnotyzujący. – Potrzebuję waszej pomocy.

- Jasne, że jej potrzebujesz. Nigdy nie wpadasz na herbatkę i wymianę ploteczek.

- Co?

- Nie ważne. – starszy Winchester machnął ręką na anioła postanawiając zignorować jego porażającą niewiedzę. – Mów szybko o co chodzi. Chciałbym spłukać z siebie resztki piany bez twojej asysty.

            Niebieskooki popatrzył poważnie na niższego od siebie mężczyznę, nie skomentował jednakże nijak braku zainteresowania sprawami Świata. Wiedział doskonale, jak bardzo Dean czuje się odpowiedzialny za Armagedon.

- Lucyfer ma po swojej stronie Aresa. – zaczął więc. – To on sieje niepokój, który powoli ogarnia coraz większe obszary. Za jednym człowiekiem pójdą miliony jeśli tylko przekona ich do siebie. Musimy go powstrzymać zanim...

- Czekaj, czekaj. Musimy? To byle bożek, sam możesz to zrobić. Po co ja i Sam mamy się w to mieszać?

- Nie mogę go zabić. – Cas zmarszczył brwi przez co wydawał się gotowy do płaczu. Jakkolwiek to robił, był w tym mistrzem. – Jest otoczony przez ludzi i chroniony bezustannie przez demony do których anioł nie może się zbliżyć dostatecznie blisko. Nie mogę zaryzykować życia niewinnych istot, więc atak na odległość nie jest możliwy.
- I dlatego ryzykujesz nasze życie każąc nam zabić boga? – Sam nie mógł uwierzyć, iż anioł tak wiele od nich oczekuje. Oczywiście, zabijali demony, czy też podrzędnych bogów, o których świat dawno zapomniał i których nie pamiętał. Inaczej za to miała się sprawa z Aresem. To bez wątpienia była dzika bestia gotowa rozerwać im gardła zaledwie się do niego zbliżą.

- Nie chcę byście go zabili. – wzrok Castiela zatrzymał się dłużej na Deanie. – Chcę byście go odciągnęli od jego strażników. Macie go... – tutaj skrzydlaty zastanowił się dłużej nad odpowiednim słowem używanym przez ludzi. – poderwać.

- Że co?! – cóż to był za chórek. Nawet ćwicząc przez całe lata nie zdołaliby uzyskać takiego efektu, jak w tej właśnie chwili. A ich miny? Gdyby Cas znał się lepiej na ludziach pewnie tarzałby się ze śmiechu. Tymczasem jednak stał nieporuszony, jakby to co powiedział było nie tylko oczywiste, ale także naturalne.

- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Chcesz żebyśmy startowali do Aresa? Do faceta?

- Nie startowali, ale...

- To, to samo, Cas. – Sammy przyszedł z pomocą niebieskookiemu.

- Ach. Więc tak, chcę żebyście... startowali do Aresa, ale nie, nie jest mężczyzną... – nawet nie wiedział, iż jego słowa wywoływały coraz większe zaskoczenie na twarzach braci, którzy rozumieli coraz mniej za tego wszystkiego.

- Wydawało mi się, że Ares to koleś. – Dean przeszukiwał swoją pamięć w poszukiwaniu wszystkich szczegółów, jakie zapamiętał z lekcji historii w liceum. Samuel potwierdził jego domysły zdecydowanie kiwając głową. Tak, Ares był mężczyzną. A więc kogo to mają podrywać?

            Na kilka chwil zapanowała cisza, kiedy to łowcy przyglądali się milczącemu aniołowi, który zbierał myśli.

- Bo to prawda. Ares był mężczyzną.

- Był?! – dla starszego łowcy to było zbyt wiele. Usiadł ciężko na łóżku ignorując fakt, że wilgotny ręcznik zmoczy pościel, w której później będzie spał. – Był, jako że był, czy był, jako że już nie jest? – mieszał w głowie nierozumiejącemu różnicy Castielowi. – Mamy poderwać boskiego transseksualistę i zmusić go by rozstał się ze swoimi demonami? Cas, czy ty wiesz, o co prosisz?

- Tak, wiem, że to wiele, ale bez waszej pomocy nie damy rady.

- Człowieku, jest tylko jedno miejsce, w którym będzie pozbawiony ochrony. Chcesz żeby któryś z nas zaciągnął go do łóżka. - na ten zarzut skrzydlaty nie potrafił udzielić odpowiedzi.

            Nie mniej jednak anioł czwartku podszedł do szafki nocnej, na której stał telefon, notatnik i ołówek. Szybko naskrobał na karteczce adres lokalu, w jakim mieli znaleźć Aresa.

- Proszę cię, Dean. Tylko go odciągnijcie, a reszta sama się rozwiąże. Uwierz mi. – podał mężczyźnie notes. – Tam go znajdziecie.

Zniknął pozostawiając po sobie tylko wspomnienie błagalnych oczu.

sobota, 12 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 3

Jak Castiel zdążył zauważyć miejsca pokroju „Ladacznicy”, których z każdą chwilą przybywało, cechowały zazwyczaj przepych, nadmierny mrok panujący w środku oraz totalny brak gustu nastawiony w głównej mierze na młodą, rozhukaną klientelę. Były to bez dwóch zdań małe raje dla demonów, które stanowiły równocześnie prawdziwe piekło dla aniołów. Żaden skrzydlaty nie byłby w stanie wytrzymać dłużej niż to konieczne w jednej z tego typu knajpek. Zbyt głośna muzyka zagłuszała ich myśli, smród alkoholu i papierosów przyprawiał o mdłości i może to właśnie, dlatego nigdy nie zabraniano im ani jednej z tych wątpliwych ludzkich „przyjemności”. Dlatego też większość aniołów unikała tychże miejsc, a jednak, nie ulegało wątpliwości, iż coraz to młodsi ludzie upijali się przy taktach głośnej muzyki, grzeszyli nieczystością, byli brutalni i nie rzadko przemoc sprawiała im przyjemność porównywalną z seksualną ekstazą. Nic, więc dziwnego, że wyżej postawione anioły chciały pozbyć się tego niewdzięcznego motłochu, którym należało się opiekować, a który nie dostrzegał swojego upadku pociągając za sobą licznych niższych rangą skrzydlatych. Jak Bóg mógł oczekiwać, że anioły będą niańczyć w nieskończoność te głupie „dwunożne zwierzęta” – jak z pewnością nazwałby ludzi Uriel?

Myśli niedoświadczonego niebieskookiego boskiego posłańca powróciły na właściwe tory: Co takiego przyciągało ludzi do miejsc takich jak „Ladacznica”, jeśli nie wrodzona skłonność do grzechu? Człowiek od samego początku był przecież skłonny do okrucieństwa, zazdrościł ogarnięty manią posiadania, odrzucał wszystkie boskie prawa, a nie rzadko także i te ludzkie. Może, więc takimi właśnie zostali stworzeni? Może wszystko to, co złe Bóg zamknął w tych sobie podobnych istotach, zupełnie jakby przeprowadzał jakiś niezrozumiały dla innych eksperyment?

Jego świadomość znowu odbiegała od tego, co w tej chwili wydawało się najistotniejsze – od problemu Aresa.

Bar, do którego zabrał go Balthazar był naprawdę uroczy, o ile wypadało określić takim mianem najzwyklejsze dobrze urządzone wnętrze niewielkiej knajpki. Wszystko tutaj miało klasę i styl, łączyło prostotę i wykwintność, urok ciemnych i jasnych barw, to, co stare z tym, co zupełnie nowe. Ta idealna harmonia nie mogła dziwić, gdyż miejsce to zostało nie tyle odnalezione przez Balthazara, ile stanowiło jedno z jego ulubionych. A przecież ktoś taki gustował wyłącznie w tym, co najlepsze i piękne. W przeciwnym razie, dlaczego miałby pomagać Castielowi, w jego niemożliwym do wykonania zadaniu? W całej swojej buńczuczności i skłonności do ironii Blath był otwarty na wartości estetyczne, które wydawały mu się jedynymi istotnymi.

„L’Océan” z całą pewnością zaliczał się do tych nielicznych knajpek, które potrafiły uzależniać. Dla starszego anioła był to azyl, o którym do tej pory nie wiedział nikt. Jeśli potrzebował chwili by odetchnąć, pozbierać myśli, czy po prostu poczekać, zawsze wybierał ten bar pełen pozytywnej energii, kojących jezz’owych dźwięków, idealnie stonowanych barw.

Usadowili się przy jednym ze stolików, a młoda kelnerka w mgnieniu oka znalazła się przy nich z miłym uśmiechem na twarzy proponując menu.

- Dwa razy szkocka, kochanie. – blond-włosy zdążył złożyć zamówienie zanim Cas dostał w swoje ręce oprawioną w skórę cienką książeczkę. Bez wątpienia przyjaciel robił to dla jego dobra. I z tego też powodu zawiedziony anioł czwartku przeniósł swoje zagubione spojrzenie z dłoni kelnerki na towarzysza marszcząc przy tym nieznacznie brwi.

- Po prostu mi zaufaj, Cas. – Balthazar oparł łokcie na blacie stolika i złączył opuszki palców tworząc z dłoni piramidkę, a przystojne rysy jego twarzy stężały. Zamyślił się.

- Co o tym wszystkim sądzisz? – zupełnie niespodziewanie młodszy anioł przeszedł do tematu, który w mniejszym lub większym stopniu sprowadził dwóch zbuntowanych skrzydlatych w to idealne dla nich miejsce. – Jeśli nie możemy zaatakować od razu, to, co mamy zrobić? Sam i Dean...

- I oto jest odpowiedź na twoje pytanie. – Balth uśmiechnął się figlarnie do kelnerki, która postawiła przed nimi alkohol w ciężkich szklaneczkach o grubym dnie, a następnie oddaliła się połechtana wyraźnym zainteresowaniem ze strony tak przystojnego klienta o arystokratycznym obejściu. Wraz z jej zniknięciem powaga powróciła na oblicze starszego skrzydlatego. – Wypuść swoje dwa lwiątka z klatki i niech zapolują. Skoro już się nimi tak bardzo interesujesz niech udowodnią, że na to zasłużyli. Z resztą, o ile się nie mylę to cała ta kabała z końcem Świata to ich dzieło. – blond-włosy anioł upił łyk mocnego alkoholu, który pozostawił po sobie słodki posmak. – Będziemy mogli zaatakować dopiero, gdy odciągną Aresa od jego straży przybocznej.

- Jeśli coś pójdzie nie tak, będą w niebezpieczeństwie, a my nie będziemy mogli im pomóc. – Cas złapał szklaneczkę i wypił jednym haustem całą zawartość. Czy w ogóle poczuł smak wybornego alkoholu? – Tylko oni mogą temu wszystkiemu zapobiec. Jeśli Dean zginie...

- Wskrzesisz go po raz kolejny, Cas. Wierz mi, nie łatwo mi to przyznać, ale w tej chwili naprawdę są nam potrzebni. I co najważniejsze, Cas. Trochę wiary w ich umiejętności. Przecież wziąłeś ich pod swoje skrzydła, a więc chyba nie są tak beznadziejni?

Gdyby to Balthazar miał odpowiedzieć na swoje pytanie od razu przekreśliłby braci Winchester. Nigdy nie wierzył w ludzi, w ich umiejętności i siłę. Dla niego byli zabawkami, które czasami mogły zapewnić mu jakąś rozrywkę i niczym więcej. Niestety w towarzystwie Castiela nie był sobą, a przynajmniej nie był taki, jak w każdej innej sytuacji. Nie potrafił powiedzieć wprost, co myśli. Nie kłamał, wyłącznie unikał szczerej odpowiedzi. Przecież już od dawna troszczył się wyłącznie o siebie, nie interesował się niczym poza własnymi zachciankami, możliwościami, jakie dawało ukrycie się na Ziemi, z daleka od niebiańskich obowiązków. Nie należał przecież do etyków. A jednak, kiedy sprawy dotyczyły Castiela zmieniał się diametralnie. Jego głos stawał się łagodny, delikatny, twarz zdobił przyjemny uśmiech. Zapominał całkowicie o sobie poświęcając wszystkie swoje siły, wykorzystując umiejętności i brak hamulców moralnych dla dobra przyjaciela.

Kelnerka napełniła kolejny raz szklanki leżące na ich stoliku, niestety pogrążeni w rozmowie i myślach mężczyźni nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi. Wyłącznie odruchowym skinieniem blond-włosy dał jej znać by zostawiła im całą butelkę trunku.

- Będę miał ich na oku, obserwował w miarę możliwości, a ty dowiesz się więcej o tej sprawie. Z jakiegoś powodu Lucyfer nie zabił Aresa i może się to okazać kluczowe dla ratowania Świata. – Cas uniósł szklaneczkę do ust, jednak Balthazar przeszkodził mu w wypiciu całej zawartości wyjmując szkoło z jego dłoni i odkładając na blat stolika.
- Świat poczeka, Cas. Najpierw nauczę cię pić. To nie mleko. Musisz poczuć smak, rozkoszować się nim. Powoli. Weź łyk, jeden mały łyk, nic więcej. – starszy anioł obserwował, jak przyjaciel stara się zastosować do jego polecenia. – Ale możesz to przełknąć, nie musisz płukać tym ust.

            Mięśnie twarzy Castiela drgnęły w niemym „Oh”, a alkohol spłynął do gardła naprawdę pozostawiając po sobie nie najgorszy smak, chociaż gdyby Cas miał okazję poszukać na pewno znalazłby się coś zdecydowanie smaczniejszego.

- Nie rozumiem, jak zdołałeś przetrwać wśród ludzi tak długi czas. Gdybyś nie miał swoich mocy... – zwiesił głos spoglądając ostro na przyjaciela.

- To nie ważne. Muszę skontaktować się z Deanem. – anioł czwartku wstał sztywno z krzesła i zniknął ledwie zbliżył się do drzwi, pozostawiając Balthazara sam na sam z do połowy opróżnioną butelką naprawdę wybornej szkockiej.

piątek, 28 października 2011

I'll Take the Fall for You vol. 2

Castiel zmarszczył brwi nad swoimi niebieskimi oczyma w ten typowy dla siebie rozkoszny sposób, który przywodził na myśl dziecko. Obserwował uważnie opierającego się o kontuar Aresa, któremu kilku młodzieńców o roziskrzonych oczach zakochanych głupków fundowało drinki. Bóg widocznie dobrze się bawił, gdyż jego twarz rozświetlał pobłażliwy, słodki uśmiech. Czy w ten właśnie sposób nakłaniał ludzi do bratobójczej walki? Flirtował z nimi, rozkochiwał w sobie, po czym stosując nieczyste zagrania, typowe dla siebie, zmuszał oddanych sobie bez reszty chłopców do zabijania? Cas nie chciał przekonać się, co do tego na własne oczy. Chciał tylko jednego – oszczędzić cierpienia każdemu napotkanemu człowiekowi, a potrafił zrobić to tylko w jeden sposób.

Może nie była to idealna sceneria dla zabicia boga wojny, czy też jego ochroniarzy, jednak czasami w imię większego dobra należało podjąć drastyczne środki. Według anielskich statystyk, co piąty człowiek posiadał wrodzony szacunek dla wartości ludzkiego życia, a więc najpewniej publicznie popełnione morderstwo nie obeszłoby się bez echa. A jednak wymazanie pamięci ludziom, którzy będą świadkami zbrodni nie stanowiłoby problemu dla dwóch aniołów, a i sam atak byłby niemal dziecinną zabawą. Nic prostszego, jak tylko zabić podrzędnego bożka i rozwiązać tym najpoważniejszy z obecnych problemów ludzkości. Nie było czasu do stracenia!

            Ciemnowłosy anioł podniósł się gwałtownie wpatrzony bezustannie w swoją ofiarę, czym zdradzał światu swoje zamiary. Niestety nie postąpił nawet jednego kroku do przodu, kiedy został brutalnie posadzony na swoim poprzednim miejscu. Duża dłoń Balthazara zaciskała się na jego nadgarstku nie pozwalając na zbytnią swobodę. W błękitnych oczach pojawiły się pierwsze oznaki irytacji.

- Co ty...

- Przyjrzyj się dokładniej tatuażom, Cas. – rzucił tonem wyrozumiałej nagany starszy anioł. Jego wzrok spoczywał na twarzy przyjaciela, jakby na coś czekał. I rzeczywiście musiało tak być, gdyż w chwili, gdy rysy Castiela zmieniły się Balthazar odwrócił wzrok wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt nad głowami tłumu.

Speszona mina ciemnowłosego anioła potwierdzała fakt, iż anioł dostrzegł pewne istotne szczegóły, które wcześniej całkowicie mu umknęły. Był tak pochłonięty Aresem, że zignorował demony, które mu towarzyszyły. Ciała dwóch rosłych arabów pokrywały nie tyle tatuaże, co znaki zabraniające aniołom zbliżać się do pokrytej nimi istoty na mniej niż pięćset metrów. To wystarczało by uniemożliwić atak z bliska, zaś ten z daleka byłby nazbyt niebezpieczny w gęstym tłumie. Mało tego, gdyby Balth go nie powstrzymał w tej zapewne chwili wydałoby się, że anioły wpadły na ślad boga wojny i pragną go unicestwić. Bez wątpienia Ares stałby się ostrożniejszy, a może nawet ukryłby się przed nimi całkowicie? Błysku, jaki towarzyszyłby odrzuceniu anioła na kilkadziesiąt metrów w tył, nie dałoby się zignorować, a więc każdy znajdujący się w pobliżu demon byłby ostrzeżony o pojawieniu się intruza.

- Powiesz mi, gdzie tak ci się spieszy? – blond-włosy skrzydlaty ułożył policzek na dłoni opierając łokieć o blat stolika, przy którym siedzieli. – Gdyby nie to, że jesteś dla mnie otwartą księgą zapewne świeciłbyś jaśniej niż żarówka latarni morskiej. – to porównanie speszyło Castiela, który wściekał się na siebie za wcześniejszą nieuwagę.

- Musimy działać szybko. – zaczął się tłumaczyć. – Ten świat nie ma wiele czasu. My mamy całe wieki, ale nie ludzie. – wydawał się tym taki przejęty.

- Cas, Cas, Cas. – spojrzenie wąskich oczu starszego anioła nabrało łagodności. – Ziemia nie ocali się sama, a ludzie nie podołają tej walce. Jeśli popełnimy błąd wszystko będzie stracone, a więc musimy działać ostrożnie. Nawet – zaznaczył – jeśli wymagać to będzie czasu, którego nie ma.

- Tak, masz rację, przepraszam. Zbyt długo przebywałem z ludźmi i stałem się niecierpliwy. Potrzebujemy planu.

- I niewykluczone, że także twoich bohaterskich pupili, których rozpieszczasz karmiąc matczynym mlekiem. – także i tym razem Castiel nie zrozumiał ukrytej w słowach przyjaciela aluzji. Może to i lepiej? Stanowczo zbyt często ciemnowłosy anioł musiał wstydzić się za siebie, po co więc dolewać oliwy do ognia? – Wynośmy się stąd, powoli zaczyna mnie denerwować ta ludzka ciżba.

            Wyczekali na odpowiedni moment, kiedy to zarówno Ares, jak i jego dwaj goryle zajęci byli adoratorami boga wojny, i wtedy wymknęli się cichcem z lokalu. Ich prawdziwie przeciętne i nienaganne ubrania mogłyby wzbudzić podejrzenia, gdyby tylko ktoś z tej trójki rzucił na nich okiem. Naturalnie dla Balthazara nie stanowiłoby to większego problemu, jednak Castiel mógłby wpakować ich w niezłą kabałę.

Powietrze na zewnątrz było chłodne i świeże. Zdecydowanie przyjemniejsze niż zaduch panujący wewnątrz „Ladacznicy”. Noc zapadła już na dobre, gdzieś z oddali słychać było wycie syreny karetki. Niebo było bezchmurne, chociaż jasne oświetlenie miasta sprawiało, iż nie można było dostrzec ani jednej gwiazdy.

- Znam pewne całkiem znośne miejsce, gdzie będziemy mogli pomyśleć o ratowaniu świata. – Balthazar przerwał panującą między nimi ciszę. W rzeczywistości jednak blond-włosy anioł nie interesował się wcale jakimkolwiek planem mającym na celu ocalenie ludzkości. Chciał się napić, może nawet spędzić trochę czasu z przyjacielem? Było przecież oczywiste, iż Cas nie wiedział gdzie ma się podziać. Zapewne spędziłby całą noc w parku niepokojąc bezdomnych, pijaków i policję, która uznałaby go za włóczęgę. Lub zwyczajnie dałby się wykorzystać. Coś w sposobie bycia ciemnowłosego anioła, w jego głosie i spojrzeniu krzyczało, iż jest zupełnie nieprzystosowany do życia, jako człowiek. Posiadanie ciała to nie wszystko, a prostolinijny Castiel zupełnie tego nie pojmował.

Cas spojrzał na przyjaciela w pełen ufności, może nawet trochę naiwny, sposób i skinął głową, jego usta wygięły się w przyjemnym uśmiechu, który nie jednemu przyspieszyłby bicie serca. Anioły zdecydowanie powinny mieć zajęcia z tego, jak żyć w świecie ludzi i jakimi prawami się on rządzi. To oszczędziłoby zmartwień tym, którzy nie idealizowali nigdy tego jednego, wyjątkowego tworu Boga, jakim była Ziemia i zamieszkujących ją istot. Ale skoro już trzeba było radzić sobie samemu, to Balth nie wątpił, iż w swoim czasie sam zajmie się edukacją swojego towarzysza broni. Nie mógł przecież dopuścić do tego, by coś mu się stało, gdyż, chociaż nie bezbronny to zdecydowanie Castiel należał do naiwnych i łatwowiernych.

piątek, 21 października 2011

I'll Take the Fall for You vol. 1

Od dziś, co tydzień pojawiać się będą notki z moją ukochaną parą - Castiel/Balthazar. To całe fan fiction dedykuję sobie xP Bo tak dzielnie daję jeszcze radę na francuskim xP

 

 

            Ogromne jabłko wypełniające całą dłoń, w pełni dojrzałe o wonnej czerwonej skórce, pełne słodkich soków, delikatnego miąższu. A jednak wewnątrz kryje robaka, który drąży swoje tunele pożerając wszystko, co wartościowe, przyczyniając się do gnicia owocu. Zabawne. Tym właśnie jest Ziemia – pięknym jabłkiem spoczywającym na dłoni Boga, kryjącym w sobie Plugastwo wyniszczające od środka idealny twór. Ludzie – białe, bezmyślne robale rozkradające bezkarnie dary Pana, zamieniające wszystko, co stanie na ich drodze w zgniłki.

            Dla człowieka robak był tym, czym człowiek dla anioła – niczym. Dlaczego, więc kazano się nim opiekować? Czy tak, jak człowiek miał troszczyć się o Ziemię, którą objął w posiadanie tak anioły miały zatroszczyć się o te niskie istoty? Czy sprzeciwienie się Ojcu oznaczało nie tylko upadek, ale i zniżenie się do poziomu tej plugawej rasy dążącej ku samozagładzie? Czy Lucyfer oddalając się od Światła stał się podobny ludziom? Czy odpowiedzi mógł udzielić tylko On? On, który stworzył i pozostawił swoje dzieci samotnymi?

            Zielone parki znajdujące się zazwyczaj w centrum miast miały w sobie coś szczególnie pięknego. Zadbane drzewa tworzyły zielony mur oddzielający spokojne „serce” od zabieganego świata „zewnętrznego”. Krótko ostrzyżone trawniki były kobiercem, na którym dzieci bawiły się śmiejąc głośno. Czy pod tą niewinną powierzchownością kryła się już bestia żądna krwi? Czy gdzieś wewnątrz roześmianych oczu rodziła się nienawiść? Czy drobne, białe ząbki obnażane podczas szczęśliwego uśmiechu stawały się powoli ostrymi kłami?

            Na jednej z drewnianych ławeczek wypełniających park od wielu godzin siedział mężczyzna, zupełnie nieporuszony upływającym czasem. Nieobecne spojrzenie niewinnych, niebieskich oczu wydawało się sięgać daleko poza obraz rzeczywistości. Cudownie skrojone, pełne usta poruszały się od czasu do czasu, jakby ich właściciel szeptał coś do samego siebie. Ciemne, krótkie włosy miał w nieładzie, jakby oczekiwał, że delikatny wiatr uczesze je za niego. Jego myśli dryfowały po bezkresnym oceanie mistycyzmu, którego żaden człowiek nie potrafiłby przemierzyć. Jak to w ogóle możliwe, że sprzeciwiając się Panu był mu posłuszny? Czego tak naprawdę od niego oczekiwano? Był przecież aniołem i musiał mieć jakiś cel w swoim niebywale długim życiu. Czy było nim ocalenie Świata? Ileż pytań kryło się w jego głowie!

            To było jak mrugnięcie. Castielowi towarzyszył teraz może o dziesięć lat starszy, dojrzały, blond-włosy mężczyzna, którego naznaczona zmarszczkami twarz w dalszym ciągu odznaczała się niezwykłą urodą. Głęboko osadzone błękitne oczy lśniły wesoło młodzieńczą radością życia. Jakże różnił się od poważnego i sceptycznego ciemnowłosego. A jednak byli przyjaciółmi, kochali się tak jak tylko aniołowie potrafią kochać. Przed wiekami walczyli u swego boku, by rozstać się i połączyć dopiero w czasach zagłady Ziemi. Chociaż, czym jest Armagedon dla kogoś, kto może zginąć wyłącznie od anielskiej broni?

- Wiesz, Cas, w tym płaszczu, z niedopiętą koszulą i niedbale założonym krawatem, że nie wspomnę o nieogolonej twarzy, wyglądasz jak zboczeniec czekający na bezbronne dzieciaczki. – łagodny głos starszego mężczyzny nosił ślady irlandzkiej wymowy, francuskiego akcentowania końcówek, angielskiej flegmy i trącał zaczepną nutą. Był wyjątkowy i nie do podrobienia, podobnie jak żarty, które nim wypowiadano.

            Castiel zmarszczył brwi powoli skupiając uwagę na swoim towarzyszu. Zmierzył go dokładnie od stóp do głowy przyglądając się jego strojowi, na który składały się eleganckie buty, ciemne jeansy opinające naprawdę zgrabne nogi i nie gorsze biodra, szara koszulka polo i czarna kurtka. Szczęka blondyna również pokryta była kilkudniowym zarostem, dlaczego więc to Cas miał być posądzany o nieczyste zamiary?

- Nie ważne. – Balthazar machnął ręką i przewrócił oczyma. Było oczywiste, że wiecznie poważny anioł nie zrozumiał żartu, nie było, więc sensu ciągnąć tego dalej. O ile Cas rozumiał prawa rządzące światem ludzi, o tyle ich kultura była dla niego prawdziwą abstrakcją. Nie warto, więc wymagać od niego jakiegokolwiek poczucia humoru.

            Uznawszy temat swojego wyglądu za drugorzędny i prawdopodobnie zakończony ciemnowłosy przeszedł do prawdziwego powodu ich spotkania. Nie mieli przecież wymieniać się docinkami, czy ploteczkami, ale ratować stworzoną przez Pana Ziemię i jej mieszkańców.

- Dowiedziałeś się czegoś? – głęboki, męski, choć dziecięco niewinny i przepełniony emocjami głos wydobył się z krtani Castiela. Ten anioł wydawał się bez reszty zaangażowany w misję, jaką sam sobie wyznaczył, a którą wielu uznawało za z góry przegraną.

- Yhm... – blond-włosy mężczyzna odchrząknął wzruszając przy tym subtelnie ramionami. Musiał wziąć pod uwagę, iż rozmawia z Castielem, a to naprawdę wiele komplikowało, kiedy miał do przekazania pewne specyficzne relacje. – Tak i nie było to takie trudne. – zaczął inaczej niż początkowo planował – Chciałeś żebym dowiedział się, kto stoi za podburzaniem ludzi do walk, zbrojnych protestów i wojen domowych. To Ares. Wychodzi na to, że Lucyfer zwerbował, co lepszych osobników i cokolwiek im obiecał ma ich po swojej stronie.

            Spojrzenie Castiela stało się szkliste, płaczliwe, a jego przystojna twarz rozkoszna.

- Przecież on i tak prędzej czy później zabije każdego bożka. Nie mają z nim szans.

- Służąc mu kupują sobie czas. A w przypadku Aresa sprawa nie jest prosta. Jest otoczony demonami, które dbają o jego bezpieczeństwo, a i ludzie mają w tym swój udział. Nie będzie łatwo dotrzeć do niego i to jest właśnie najbardziej podejrzane. Lucyfer szykuje coś większego, zaś Ares jest tylko pionkiem w grze. Nawet, jeśli istotnym, to nadal tylko pionkiem.

- Pionkiem, którego musimy się pozbyć. Giną ludzie, Balthazarze, a my musimy zrobić, co w naszej mocy, by to powstrzymać. – jakże on wierzył w to, co mówił, jakże był przekonany o słuszności podejmowanych przez siebie decyzji. Nie było w nim ani odrobiny fałszu, a jego szczere spojrzenie sprawiało, że jakkolwiek Balthazara nie obchodziły losy świata, tak nie potrafił odmówić temu dziecięco niewinnemu aniołowi, którego uważał za najlepszego przyjaciela. Wyraźnie pamiętał ból widoczny w tych niebieskich oczętach, gdy ośmielił się określić poczynania Castiela mianem buntu, ten błagalny ton, gdy ciemnowłosy prosił o pomoc. Komuś takiemu się nie odmawiało, jeśli nie chciało się mieć wyrzutów sumienia do końca swoich dni.

- Ależ oczywiście. – usta mówiły coś zupełnie innego niż czuło serce, a ono było bardzo samolubne. – Zanim jednak go zabijemy, a raczej spróbujemy – blond-włosy pozwolił sobie na ciężkie westchnienie spowodowane brakiem zaangażowania – wolałbym byś wiedział, z kim mamy do czynienia.

- Oczywiście! – Cas podniósł się z miejsca spoglądając otwarcie w błękitne tęczówki oczu Balthazara, jakby nie można było postąpić inaczej. – Zaprowadź mnie do niego. – wyciągnął śmiało dłoń w stronę w dalszym ciągu siedzącego na ławce anioła, który z delikatnym uśmiechem pochwycił ją w swoją.

            Kolejne mrugnięcie, a po dwójce ekscentrycznych mężczyzn nie pozostał żaden ślad. Nawet, jeśli ktoś ich widział, nie miał pewności, że się nie pomylił. Może to złudzenie, sen na jawie lub pierwsze objawy choroby?

            Bardzo cichy odgłos poruszanych powietrzem ubrań towarzyszył anielskiemu pojawieniu się w ciemnym zaułku pogrążonego w wieczornych mrokach miasta. Dwaj mężczyźni rozejrzeli się pospiesznie, jeden sprawdzając, czy aby na pewno pozostali niezauważeni, drugi zaskoczony miejscem, które właśnie odwiedzali. Ciemnowłosy spodziewał się raczej drogiego hotelu, wojskowych baraków, sam nie był pewny, jednak zdecydowanie nigdy nie przyszłoby mu do głowy by szukać boga wojny w zatęchłej dziurze.

Balthazar uśmiechnął się do siebie widząc zdziwienie towarzysza. Sam na początku uznał, że to bardzo „interesująca” okolica, chociaż nie wątpił, iż odczucia jego poważnego kompana są zgoła inne. W końcu Cas to Cas – wyjątek, ewenement, indywiduum.

Pochwyciwszy niepewne spojrzenie Castiela w swoje odwrócił się od niego i podążył powoli w głąb ciemnej uliczki. Nie było to szczególnie ciekawe miejsce, jeśli wziąć pod uwagę, iż gdzie niegdzie walały się jakieś śmieci, obdarty z tynku mur był pokreślony namalowanymi farbą w sprayu znakami. Tu i tak leżał upity do nieprzytomności menel. Gdzieś rozbrzmiewała głośna muzyka i to właśnie ku tym dźwiękom zmierzali, ku jedynemu przejawowi normalności. Tak przynajmniej mogło się wydawać.

Dotarli na miejsce bez najmniejszych trudności. Nad pojedynczymi, starymi drzwiami błyszczał czerwony szyld z nazwą lokalu - „Ladacznica”. Z zewnątrz bynajmniej nie zachęcał do odwiedzin toteż Cas wydawał się trochę spłoszony, gdy zobaczył, że przyjaciel sięga do klamki. Ten jednak nie zwracał na to większej uwagi. Uchylił drzwi, a melodyjne dźwięki stały się głośniejsze.

- Zapraszam. – Balthazar uśmiechnął się czarująco i bez cienia irytacji, chociaż ciemnowłosy anioł potrzebował chwili zanim zdobył się na jakąkolwiek reakcję.

            Spięty przekroczył próg oświetlonego niebieskim światłem baru, który wypełniony był po brzegi nastolatkami o jasnych twarzach, ciemnym makijażu, ubraniach ciężkich od żelaznych ozdób. Za barem stał młody mężczyzna o twarzy naszpikowanej kolczykami wszelkiej maści umieszczonych w każdym możliwym miejscu. Wśród tak licznej masy ludzi ciężko było zwrócić jakąkolwiek uwagę na wystrój wnętrza tym bardziej, iż ścisk i głośne brzmienia sprawiały, że świat zaczynał wirować.

- Zachowuj się naturalnie, Cas. – blond-włosy anioł wyminął go i usiadł przy ledwie zwolnionym stoliku w kącie. Zakładając nogę na nogę i splatając ramiona na piersiach wpatrywał się w tłum ciał poruszających się na środku lokalu. Jedno szybkie spojrzenie rzucone w stronę oszołomionego Castiela było wyraźnym ponagleniem, więc zagubiony anioł dołączył do przyjaciela ogłuszony mocną muzyką, którą rozdzierał operowy głos wokalistki.

            Starszy anioł nachylił się w stronę ciemnowłosego dotykając lekko ułożonej grzecznie na udzie dłoni

- Właśnie stoi przy barze. – rzucił cicho zaraz przy uchu Castiela.

- Gdzie? – mimo usilnych starań anioł nie dostrzegł nikogo, kto odpowiadałby jego wyobrażeniom Aresa.

- Między tymi dwoma wytatuowanymi, półnagimi gorylami.

- Ale przecież to...

- Poznaj Aresa, Cas.

            Pomiędzy dwoma rosłymi mężczyznami o arabskiej urodzie i opalonej skórze pokrytej finezyjnymi tatuażami stała kobieta. Długie, kruczoczarne włosy przyozdobione niewielkim, arystokratycznym kapelusikiem spływały kaskadami fal na drobne nagie ramiona. Oczy w świetle kolorowej żarówki wydawały się fioletowe, otoczone długimi rzęsami miały kształt migdałów. Lubieżnie czerwone usta odznaczały się na pięknej twarzy pokrytej jasną skórą. Łabędzią szyję zdobiła wytworna kolia. Talię opinał czarny gors uwydatniający pełne piersi. Idealnie kształtne nogi o pełnych udach przyodziane były w czerwono-czarne nadkolanówki, a od czarnej bielizny dzieliło je kilkucentymetrowe pasmo gładkiej skóry. Na odrobinę szerszych, bardzo kobiecych biodrach trzymała się suknia, której krój odsłaniał całą przednią część ciała, zaś z tyłu czarny materiał sięgał ziemi. Pantofle na naprawdę wysokiej szpilce musiały dodawać dobrych dziesięciu centymetrów. Koronkowe rękawiczki sięgały ponad łokieć, zaś trzymana w dłoni drobna czarna parasolka stanowiła zwieńczenie starannie skompletowanego stroju.

Elegant Gothic Aristocrat – I to miał być ARES?!

 

piątek, 14 października 2011

Lips of an Angel vol. 10 (end)

Dean wrzucił ciężką, wypakowaną bronią torbę do bagażnika samochodu i z cichym westchnieniem zamknął klapę. Odgłos, jaki temu towarzyszył przywodził na myśl żałosne jęknięcie Impali, która jak gdyby wyczuwała nastrój swojego właściciela i jego brata. Może był to jęk protestu, który miał im uświadomić, że spartolili robotę i tylko cudem udało im się to zakończyć pomyślnie? A może po prostu powoli przestawiało im się w głowach i stąd niestworzone myśli? Przecież ta jedyna stała kochanka Deana nie mogła z nim rozmawiać, nie mówiąc już o pouczaniu! Ot, kolejna sprawa, która należała już do przeszłości, kolejny trup, kolejny uświadomiony obywatel, który zapewne wyląduje w wariatkowie – nic nowego, rutyna.

- To, co się stało... – Sam odezwał się, jako pierwszy po kilku chwilach milczenia, kiedy to obaj łowcy wpatrywali się w lśniący, czarny lakier samochodu.

- Sammy, nie wiem, czy byliśmy zaczarowani, czy nie, ale...

- Nie o tym mówię!

- Och.

W końcu! Na policzkach młodszego mężczyzny pojawiły się subtelne rumieńce. A więc jednak naprawdę do czegoś doszło, naprawdę coś czuli! Czyżby adrenalina nie pozwoliła im wcześniej na jasną ocenę sytuacji? Nie da się ukryć, że szok spowodowany zawaleniem sprawy znieczulił ich na bodźce z zewnątrz, a rozładowanie emocji tylko uspokoiło niespokojne serca. Tak, nie było żadnej hipnozy mającej wyjaśnić to niespodziewane pchnięcie ich w swoje ramiona, nie byli przecież marionetkami w rękach demonicznej kobiety. Pocałunek rozbudził w nich wzajemne pragnienie, stres zmusił do działania, zaś teraz, gdy było już po wszystkim, mogli na spokojnie przemyśleć całą sprawę. Byle nie teraz, jeszcze nie, może za pięć minut...

- Chodzi o nią. – Samuel spojrzał na czubki swoich butów dobierając ostrożnie słowa. – Ona zamieniła się w człowieka... Może mogliśmy jej pomóc, gdybyśmy tylko lepiej poszukali.

- Ta, jasne. – Dean uniósł odważnie głowę. – Zmieniła się, bo umierała, jasne? Kiedy stała się człowiekiem była już trupem. Może i jeszcze ciepłym, ale jednak trupem. Nie możesz żałować każdego potwora, którego zabijamy. Z resztą, nie pierwszy i nie ostatni raz mieliśmy cholernie dużo szczęścia. Mieliśmy okazję, więc pozbyliśmy się kolejnego ścierwa. Nie wierzę w przeznaczenie, ale tak miało być. – ciężka dłoń zielonookiego wylądowała na ramieniu młodego Winchestera. – Jeśli jeszcze kiedyś trafimy na Banshee rozegramy to inaczej, dobra?

- To mało pocieszające, Dean. – mimo wszystko podniesiony na duchu Sam spojrzał na brata, który wzruszył niedbale ramionami.

- Trudno. Za to wracając do poprzedniego tematu... – uśmiechnął się cwaniacko.

- Dean, nie...

- A właśnie, że tak. Trochę nad tym myślałem i nie powiem żeby nagle przestały mi się podobać laski, ale nie mam nic przeciwko dotykaniu ciebie. Milcz, kiedy starsi do ciebie mówią. – uciszył brata, który nie zdołał jeszcze powiedzieć słowa by mu przeszkodzić. – Jesteś dużym, zdrowym chłopcem, a każdy chłopiec potrzebuje w pewnym momencie rozładować napięcie między nogami. Ja... podaję ci pomocną dłoń. – białe ząbki Deana zalśniły między kuszącymi wargami, które wydawały się o wiele bardziej lubieżne niż przed kilkoma minutami.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie jest normalne, prawda? – wiedząc, że opór nic nie da Sam postanowił znaleźć odpowiedni argument, który przekona starszego łowcę do zaniechania tego głupiego projektu dopieszczenia braciszka.

- I my nie jesteśmy normalni, Sam. Uganiamy się za jakimś piekielnym świństwem od tylu lat, że nie potrafię ich zliczyć. Kolejne dziwactwo w tę, czy w tamtą stronę nic nie zmieni.

            Samuel wyraźnie zakłopotany szukał usilnie słów, którymi mógłby przerwać chwilową ciszę. Gdzieś tam, głęboko czuł, że Dean ma rację, że te dłonie mogą pomóc mu uporać się z wieloma problemami, że przecież są sobie tak bliscy, że zwyczajna intymność niczego nie zmieni, a wyłącznie będzie dodatkiem do spędzanych wspólnie dni. Prawdę powiedziawszy miał mętlik w głowie. Nie był pewny, czy powinien się zgodzić, czy jednak postawić się własnym uczuciom. A co tak w ogóle czuł? To było zagadką, której prędko nie rozwikła, więc dlaczego nie miałby pomóc samemu sobie? Z Deanem nie zdradzi Jess.

- Sammy, tak będzie lepiej dla ciebie i dla mnie. – starszy łowca uniósł dłoń i wsunął ją we włosy na czole brata powoli odgarniając miękkie kędziory do tyłu. Dzięki temu szczenięce oczy Samuela wydawały się ogromne niczym filiżanki. Rozejrzał się szybko w około i zaciskając mocno palce na grzywce przyciągnął wyższego chłopaka bliżej. Sięgnął jego ust i tym razem w pełni świadom tego, co robi mógł bez mrugnięcia okiem stwierdzić, iż było to naprawdę przyjemne. Miał wrażenie, że właśnie kradnie coś bardzo cennego z tych niewinnych na swój sposób warg. Może nigdy już nie będą takie same?

            Nawet początkowo spięty Sam musiał przyznać, że coś było w tym pocałunku. Coś innego, niezastąpionego, coś, czego nigdy dotąd nie doznał. Jak wiele tajemnic mogło kryć się w jednym intymnym geście? Może nadszedł czas by odkryć to, co do tej pory było przed nim ukryte?

            Zazgrzytała zasuwa drzwi jednego z motelowych pokoi zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich. Ten dźwięk sprawił, że pospiesznie odsunęli się od siebie, chociaż nie tak speszeni, jak mogłoby się wydawać. Po prostu zaakceptowali nowy etap wzajemnych relacji.

- Może masz rację. – Sam otworzył drzwi samochodu od strony pasażera. – Z resztą, nawet gdybym się nie zgodził ty i tak robiłbyś, na co masz ochotę. Jesteś starym zboczeńcem, Dean. Masz to wypisane na twarzy drukowanymi literami. – z uśmiechem satysfakcji młodszy z łowców wsiadł do Impali rozpierając się wygodnie. W końcu czekała ich długa droga.

- Nie jestem stary! – nadąsany niczym dziecko zielonooki łowca zasiadł za kierownicą rzucając szybkie, pełne żalu spojrzenie bratu. – Jestem doświadczony, a nie zboczony i na pewno nie stary! Zapamiętaj to sobie. Doświadczony młody bóg! – może chcąc potwierdzić swoje słowa Dean przekręcił kluczyk w stacyjce i nacisnął pedał gazu. Chavrolet ruszył gwałtownie pozostawiając wyraźny ślad opon na żwirowym parkingu motelu.

            Wyjechali na asfaltową drogę i wtedy dopiero starszy Winchester włączył radio, a z głośników popłynęły charakterystyczne dźwięki jednego z kawałków AC/DC. Kącik ust Deana uniósł się ku górze, jak za każdym razem, gdy koił swoje ciało pływając w cudownych brzmieniach rockowej klasyki. Tak dobrze znane słowa powoli wypełniały jego usta przeciskając się przez zaciśnięte wargi, drażniąc struny głosowe. Powoli ulegał urokowi chwili.

- To będzie nasz sekretny trójkącik. – mruknął sam do siebie głaszcząc kierownicę samochodu, jakby to w rzeczywistości do niego skierowane było to wyznanie. Zanim jednak Sam zdążył zapytać, co takiego przed chwilą wymruczał brat, Dean już śpiewał głośno i od czasu do czasu zafałszował niezrażony nieczystością dźwięków.

            Tylko on jeden wiedział, co tak naprawdę działo się w jego szalonej łepetynie i co takiego szykował dla swojego małego braciszka. Bo niby, dlaczego ktoś taki jak on miałby decydować się na homo-kazirodczy związek, który nie przynosiłby korzyści?

- I'm on the highway to hell, on the highway to hell! – niemal krzyczał.