piątek, 31 października 2014

HAPPY HALLOWEEN

Na początek życzę Wam wszytskim najlepszego Halloween w życiu!

lead-image-halloween

A teraz je zepsuję ^^" W tym tygodniu nie będzie notki z nowym opkiem. Przepraszam, ale tak wyszło, ponieważ ten tydzień upłynął mi na jeździe po lekarzach i był z tego powodu trochę zakręcony.
BTW, kuleję na prawą nogę, ponieważ coś mi się stało z kolanem i jest opuchnięte, ale dopiero 19 listopada mam termin do ortopedy, a na 1 grudnia termin przyjęcia na oddział szpitalny z powodu moich niespokojnych jelit XD

niedziela, 26 października 2014

116. I wtedy zapadła cisza... (end)

Ostatnia notka opowiadania. Dziękuję wszystkim, którzy je czytali oraz w szczególności komentującym, dzięki którym wiedziałam, że nie piszę tylko dla siebie!
Czy za tydzień pojawi się notka z nowym opkiem, nie mam pojęcia. Wszystko zależy od daty przyjęcia do szpitala, jaką mi wyznaczą. Kiedy będę coś wiedzieć, edytuję info lub poświęcę temu osobny wpis.

Zapach domowego posiłku unosił się w powietrzu wypływając na zewnątrz przez otwarte okno. Okolicznym zwierzętom na pewno ciekła ślinka, kiedy wciągały w nozdrza tę ziołową woń świadczącą o wielkich staraniach kucharza. Zdjęty z ognia kociołek pełen był stygnącej potrawki, która musiała nabrać odpowiedniego smaku w miarę powolnego spadania temperatury. Wrząca nie była tak smaczna, jak gorąca, zaś letnia również coś traciła, toteż najważniejszym było rozpocząć jedzenie w chwili, kiedy potrawka jest najlepsza.
Posiłek wylądował na stole w dwóch drewnianych miseczkach, a każdy wzbogacony był grubą kromką chleba, toteż brakowało tylko drugiego mieszkańca domku, który kręcił się po pobliskim lesie.
- Devi, obiad stygnie! - Jean-Michael wyjrzał za drzwi, a nie dostrzegając nigdzie podopiecznego powtórzył nawoływanie.
- Znowu wcięło chłopca? - mieszkająca kilka domów dalej starsza wiekiem magini uśmiechnęła się do mężczyzny. - Pewnie plącze się gdzieś w pobliżu, więc powinien się niedługo zjawić. To takie pełne życia dziecko.
- Niepokorne – poprawił kobietę Jean-Michael – I pomyśleć, że kiedyś był taki grzeczny i posłuszny. - westchnął ciężko, czemu towarzyszył śmiech jego rozmówczyni. - Devi! Nie będę ci niczego odgrzewał! - próbował dalej mag.
Po Wojnie Ras, Jean-Michael zamieszkał z Devim w niewielkiej wiosce magów, których namnożyło się od kiedy pozbyto się ludzi. Podejrzewano, że niektórzy wychowywali ludzkie dzieci kłamiąc, że są one magami, ale w rzeczywistości nikt nie miał pewności na ile bezwzględnie potraktowano ludzką rasę.
- Heh, gdzie ten niedobry chłopak się... - zareagował odruchowo rzucając zaklęcie w przeciągu sekundy, kiedy jakimś dodatkowym zmysłem wyczuł zmianę w ruchu powietrza. Odgłosy uderzenia i jęk były słyszalne jeszcze zanim mag w ogóle zdążył się odwrócić.
- Znowu mi się nie udało! - nadąsany ton gryzł się z męskim brzmieniem głosu.
- Devi, obiad stygnie, ja zdzieram gardło wołając cię do domu, a ty skaczesz na mnie z dachu?! - Jean-Michael skarcił podopiecznego opuszczając rozciągniętą przed chwilą barierę i przykucnął przy opierającym się o ścianę domu chłopaku. - Pokaż głowę, sprawdzę czy nic sobie nie zrobiłeś. - doskonale wiedział, że chłopiec musiał odbić się od magicznej bariery i zaryć plecami oraz głową o dom. Nie była to pierwsza taka sytuacja w jego niedługiej karierze, kiedy to atakował opiekuna pragnąc na nim szkolić swoje umiejętności walki.
- Nic mi nie jest. - zapewnił nadąsany Devi i rozmasował obolałą głowę. - Umieram z głodu. - przyznał uśmiechając się w odpowiedzi na karcące spojrzenie maga. - Patrz, przyniosłem ci kwiaty! - zmienił szybko temat zbierając z ziemi porozrzucane polne kwiatki, które zamieniły się w miniaturowy bukiecik.
- Tak, dziękuję. Wchodź do środka. - mag nie miał już sił się na niego gniewać. Zabrał kwiatki z ręki chłopaka i w domu wsadził je to miniaturowego flakonika. Devi robił opiekunowi takie prezentu zawsze, kiedy poprzedni bukiecik nie nadawał się już do niczego. Często towarzyszyło temu wyznanie.
Kiedy w ogóle się to zaczęło? Kiedy po raz pierwszy Devi wyznał swojemu opiekunowi miłość licząc na to, że uczucie zostanie odwzajemnione? Wystarczyło, że nabrał pewności siebie w nowej skórze, a przykleił się do Jean-Michaela w większym jeszcze stopniu niż dawniej. Nadal posłusznie uczył się od niego wszystkiego, co mag mógł mu przekazać na temat leczenia, a także pochłaniał książki, które zgarnęli z ludzkich siedzib, jeszcze przed ich zniszczeniem. Chłopaka interesowały wszystkie możliwe książki. Te na temat ziół, ciała człowieka, leków i innych podobnych tematów nigdy nie były wystarczająco grube. Wszystko wydawało się być w porządku, ale nagle Devi zaczął szukać kontaktu fizycznego. Tulił się, przymilał, starał się wyprosić buziaka, a w pewnym momencie po prostu powiedział, co go dręczy. Uznał, że zakochał się w swoim opiekunie, który przyjął to nie najlepiej. Był bowiem wściekły na siebie za to, że dopuścił do podobnej sytuacji. Przecież jego podopieczny nie miał nawet nastu lat! Co z tego, że jego ciało stało się ciałem młodego mężczyzny, kiedy psychicznie nadal był dzieckiem!
Mieszkanie razem stało się trudniejsze, ale nie niemożliwe. Mieli przecież oddzielne pokoje, a mag nie szukał towarzystwa magiń, więc chłopak nie musiał być zazdrosny. Zresztą, ćwiczenie z nim umiejętności walki zajmowało Jean-Michaelowi tyle czasu, że nie miał go na innych. Walka bronią białą, walka wręcz, sprawność fizyczna, wszystko wymagało opanowania, wykorzystania nowych umiejętności chłopca i jego zaangażowania, a na to nie można było liczyć, jeśli mag nie poświęcał mu całej swojej uwagi.
- Mniam! - chłopak rzucił się na jedzenie, a jego warkocze opadły na stół, co opiekun zawsze ganił. Jedno spojrzenie i Devi zgarnął je na plecy żeby nie plątały się tam, gdzie ich nie chcą.
- Jedz powoli, nie zabraknie dla ciebie. - mag uśmiechnął się lekko. Uwielbiał, kiedy chłopak tak entuzjastycznie reagował na jego pracę, jakakolwiek by ona nie była. Devi był jego oczkiem w głowie. Kimś bliższym niż syn, ale nie tak bliskim jak kochanek. Jean-Michael nie pozwoliłby sobie na to by ich związek posunął się za daleko. Może gdyby Devi zaczął rozglądać się za dziewczętami, tak jak one wodziły spojrzeniem za nim, to wzbudziłoby zazdrość Jean-Michaela. Tyle, że chłopiec nie był zainteresowany nikim poza magiem. Może właśnie dlatego, że był tak młody i cały jego świat składał się z opiekuna.
- Staram się jeść powoli.
- Kłamczuch.
- Uczę się od ciebie! - roześmiał się i zakrztusił.
- Ha! Dobrze ci tak! - Jean-Michael chichotał kręcąc z niedowierzaniem głową. Co za dziecko! Rozkoszne, ale dziecko.
- A wiesz... - Devi zwilżył wodą podrażnione od kaszlu gardło i odchrząknął – dostałem zaproszenie na przesilenie! Wprawdzie od tych młodych magiń z drugiej strony wioski, ale powiedziały, że chętnie ze mną pójdą! - i z czego on się tak cieszył? - To znaczy, że mogę iść! Zabierzesz mnie? Proszę, proszę, proszę! - chłopak spojrzał błagalnie na maga. No tak, nie do końca chodziło o radość z zaproszenia. - Będę naprawdę grzeczny! Nauczysz mnie tańczyć! Bo podobno będą tańce.
- Devi... - mag spojrzał na niego poważnie.
- Więc ja nauczę tańczyć ciebie? - zapytał z nadzieją chłopak. - Będzie fanie, zobaczysz. Poza tym, to wasze święto, więc musisz być na obchodach. Każdy mag powinien świętować przesilenie! A podobno są dwa, wiesz? Dwa razy do roku są takie zabawy i... Coś nie tak? Źle się czujesz? - zmartwił się patrząc na milczącego opiekuna. - W sumie nie wyglądasz najlepiej. Jesteś jakiś blady. O, wiem! Zbadam cię! Nie, nic nie mów! Może to nic poważnego i będziesz mógł świętować z innymi, a jeśli nie, to ja zostanę tutaj z tobą i będę cię doglądał. - uparty jak osioł, ale Jean-Michael nie miał nawet sił się z nim zmagać, więc pozwolił się „zbadać” swojemu młodemu podopiecznemu. Warunkiem było tylko zjedzenie obiadu, więc Devi dokończył go szybko i już siedział koło leżącego na łóżku opiekuna, którego osłuchiwał, obmacywał i uciskał. To dziecko chyba nie wiedziało, co właściwie robi, ale mag mu nie przeszkadzał. Pozwolił skakać wokół siebie i czekał na diagnozę. Rzeczywiście nie czuł się za dobrze, chociaż nie miał pojęcia jak do tego doszło.
- Musiałeś się przemęczyć. - stwierdził w końcu chłopak – I dlatego twoje ciało było podatniejsze na choroby. Moim zdaniem niedługo pojawią się pierwsze objawy przeziębienia! Kilka dni temu tak bardzo padało, a ty kręciłeś się po deszczu, przemarzłeś i teraz jesteś w pierwszym stadium choroby.
- Dobrze, moja ty wioskowa wiedźmo. Co więc mi zalecasz?
Devi prychnął oburzony, że ktoś śmie go tak nazywać, ale szybko uznał, że nie ma sensu się boczyć, kiedy chodzi o zdrowie jego opiekuna.
- Musisz dużo wypoczywać i dobrze się odżywiać. O, najlepiej jeśli teraz się położysz, a ja przygotuję ci jakiś napar na wzmocnienie. Tak, to świetny pomysł! - pochwalił sam siebie chłopiec. - Do łóżka, już, już! - wygonił maga, który nadal nie stawiał oporu, ale posłusznie wykonywał polecenia. Zresztą, Devi miał rację. Jean-Michael naprawdę przemarzł, kiedy w czasie największego deszczu błądził po okolicy szukając wszędzie swojego podopiecznego. Devi zaszył się w szopie sąsiada i nawet nie powiedział słowa. Przysnął sobie w czasie czytania książki i nie słyszał nawoływania. Jean-Michael nie przyznał się do tego, że to chłopiec był powodem jego kiepskiego stanu, kiedy w końcu go odnalazł. Mag wymyślił głupią wymówkę, a jego podopieczny był tak zaspany, że uwierzył we wszystko.
Nawet teraz nie próbował dociekać prawdy przyjmując wszystko, co mówił mu mag. Uznał więc tamto wytłumaczenie za pewnik. Głuptas, tylko ktoś taki jak on mógł uwierzyć, że kura sąsiada uciekła na tak paskudną pogodę i musiał ją złapać żeby nie zabłądziła w taką ulewę, bo w przeciwnym razie nie będą mieli smacznego rosołu, kiedy stary mag będzie pozbywał się kurczaka.
- Leż i nie ruszaj się z miejsca, a ja zaraz wrócę. - zarządził Devi i wyszedł z domu jakby mu się spieszyło. Wrócił za to po niemal dwudziestu minutach i poruszał się tak, jakby mu się nie chciało. Dopiero w pomieszczeniu przeznaczonym na kuchnię zmienił chód. Zatrzymał się bowiem i zaczął zdejmować spodnie. Jak się okazało, przywiązał sobie do uda i pasa cały dzbanek mleka, co mag uznał za czyste szaleństwo.
- Czy ty ukradłeś mleko?
- Ja pomogłem w dojeniu, a to różnica. - stwierdził chłopiec i przelał biały płyn do niewielkiego rondelka. Podgotował, dodał miodu i zadowolony z siebie podał słodki napój magowi. Widać Devi doskonale pamiętał, w jaki sposób opiekował się nim Jean-Michael, kiedy chłopiec był chory. - Przez najbliższe dni będę gotował obiady i zajmę się domem, a ty będziesz wygrzewał się na słońcu i wracał do pełni sprawności. - zawyrokował młodzieniec. - A na przesilenie pójdziemy razem. Ty będziesz siedział pod kocem, a ja zajmę się usługiwaniem ci. - było jasne, że chce tę chorobę przeciągnąć niezgrabnie na swoją stronę. Pewnie z powodu tej niewinności młode kobiety uwielbiały przebywać z Devim i chociaż wiedziały w jak młodym jest wieku, to jednak nic sobie z tego nie robiły.
Mag zastanawiał się czasami, czy nie powinien porozmawiać już z chłopcem na męskie tematy, by go uświadomić w temacie spraw damsko-męskich. Nie chciał by jakąkolwiek jego niewiedzę wykorzystano. Oczywiście, Devi zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda życie płciowe wśród ludzi, domyślał się, że podobnie wygląda to u innych ras, ale najwyraźniej nie był świadom tego, że nie tylko źli luzie mogą chcieć go wykorzystać. Matka ladacznica nauczyła malca naprawdę wiele samym swoim przykładem, ale życie potrafiło być także zupełnie inne, bardziej przebiegłe.
- Pij do dna. - słodki rozkaz wprawił go w lepszy humor. Wypił więc zadowolony z tego, że zdołał wychować Deviego na tak wspaniałego mężczyznę, o ile określenie to nie było zbytnią przesadą.
- Kociaku, podejrzewam, że będziemy musieli porozmawiać, o tym, co dokładnie zaproponowały ci te maginie.
- Proponowały to, co ja niejednokrotnie proponowałem tobie. Jean-Michael, nie jestem już takim dzieckiem jak wcześniej. Jestem trochę innym dzieckiem, bardziej świadomym. Wiem, czego ode mnie chciały, wiem czego chciałbym kiedyś od ciebie, ale ty nie chcesz mi nic dać, a przecież to niewiele. Takie kochanie mieści się przecież na kwiatku! - po imponującym wstępie mężczyzna znowu nic nie rozumiał. - Pani Sessili mi mówiła. Miłość jest taka malutka, że mieści się na tych kwiatkach, które ci przynoszę! I na motylach, i nie widzimy jej, ale jeździ na wietrze, nawet na skaczącej rybie! Pani Sessili mówiła, że kiedy się już złapie miłość to trzeba ją dać właściwej osobie. Te maginie chciały żebym dał ją im, ale ja ją chce dać tylko tobie, więc jeśli znajdziesz je w tych bukiecikach to powiedz mi szybko! Wtedy będę mógł przestać jej szukać. Ale ty też jej nie dawaj nikomu poza mną, kiedy znajdziesz swoją, dobrze?
Jean-Michael westchnął kręcąc głową. A więc o to chodziło! A już się bał, że jego chłopiec zbyt szybko dorósł.
- Dobrze, dobrze. Dam ją wtedy tobie, a teraz nie patrz już na mnie tak jakbyś zaraz miał się rozpłakać. Chodź, przytul się i nie dźgnij mnie przypadkiem rogami. - rozłożył ramiona, w które chłopak szybko się wtulił, jak szczenię w matkę.
Mała duszyczka, małe serce, mała wiedza w dorosłym ciele to żadne błogosławieństwo. Nawet jeśli Devi był w stanie zabijać chroniąc maga podczas wojny, to nadal był dzieciakiem, który nie miał pojęcia o życiu.
Devi zawsze pozostanie Devim.

niedziela, 19 października 2014

115. I wtedy zapadła cisza...

Lócënehtar westchnął z przyjemnością, wsuwając się do ciepłej, nagrzanej słońcem wody. Rzeka płynęła w tym miejscu tak leniwie, że bez problemu absorbowała promienie słoneczne, dzięki czemu pozwalała na wygodną i relaksującą kąpiel po wielu godzinach uganiania się po lesie za zwierzyną. Mężczyzna osiadł w tym miejscu właśnie z jej powodu, a dzięki zaradności i ogromnym chęciom, zdołał wybudować niewielką chatkę oddaloną o niecałe trzy minuty drogi od tego konkretnego miejsca. Zależało mu na tym żeby sytuacja po wojnie ustabilizowała się zanim wyruszy w podróż chcąc znaleźć jakąś partnerkę.
Uniósł ręce do szyi i rozmasował kark. Starał się nim jak najwięcej ruszać by zmusić mięśnie do rozluźnienia, ale nie szło mu najlepiej. Zawsze był spięty, więc teraz nie łatwo było mu przyzwyczaić się do sytuacji, w której nie był wojownikiem, nie polował już na wielkie, niebezpieczne bestie, ale na zwierzęta i to tylko w celu zaspokojenia głodu. Nie powiedziałby jednak, że życie pustelnika mu służy. Zdecydowanie chętniej oddałby się szaleństwu pośród innych ras. Teraz, kiedy zyskał wolność i mógł być kim tylko chciał, marzył o życiu w społeczeństwie, które potrafiłoby go zaakceptować. Sam siebie nigdy wcześniej nie podejrzewał o takie potrzeby, ale widać nawet tacy jak on potrafili odkryć w sobie coś, czego wcześniej nie mogli dostrzec.
- Nic się nie zmieniłeś, łowco smoków - usłyszał za sobą skrzekliwy głos, który nie wywarł na nim najmniejszego wrażenia. Doskonale wiedział, że jest obserwowany już od jakiegoś czasu.
- A skąd ty możesz to wiedzieć, Kruku? - odparł wykręcając głowę do tyłu. Nie widział swojego rozmówcy, póki ten nie podszedł bliżej i nie rzucił cienia na jego twarz.
- Tak się składa, że od kiedy zakończyła się ta bezsensowna wojna, uganiałem się jak głupi za moją nagrodą. I wyobraź sobie, że dotarłem do twoich braci. Martwych. Nie wiesz przypadkiem, jak do tego doszło? - spojrzenie czerwonych oczu wwiercało się w czaszkę łowcy.
- Och, naprawdę? Nie wiedziałem, przynajmniej bym się z nimi pożegnał. Nie miałem pojęcia, że ich rany były tak poważne. - było oczywistym, że się nie przejął. - I wam, Krukom, nie wystarczyły zwłoki?
- Dziwnym trafem nie było żadnych zwłok, ale same kości. Widać wilki chwalą sobie wasze mięso, lócënehtarze.
- Nehtarze! Nie jestem już łowcą smoków, ale zwyczajnym łowcą, a że bezimiennym to sam je stworzyłem.
- To bardzo interesujące. Doprawdy, szalenie. - rzucił z przekąsem Kruk. - Nadal nie odpowiada jednak na pytanie, jakim cudem w czasach pokoju wilki dorwały się do osłabionych łowców smoków.
- Tak, rzeczywiście, to dopiero zagadka. Poinformuj mnie, kiedy znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie.
Kruk pochylił się nad łowcą, a jego dwukolorowe warkoczyki opadły na twarz mężczyzny jak bicze.
- Obawiam się, że znam już odpowiedź i właśnie znalazłem tego, który przyczynił się do tej sytuacji. - wysyczał przez zęby.
- I przyszedłeś by podzielić się ze mną tą informacją?
- O tak. Trafiłeś.
Łowca odsunął się w mgnieniu oka, a nóż wbił się głęboko w ziemię w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa.
- Za to ty spudłowałeś. - wyskoczył z wody – Podejrzewam, że nie pozwolisz mi się ubrać?
- Zabiłeś swoich braci żebym nie mógł dostać ich w swoje ręce!
- Nie ma sensu zaprzeczać, co? - łowca wydawał się rozbawiony całą tą sytuacją. - Tak, zabiłem swoich braci i oddałem ich ciała wilkom na ucztę, bo wiedziałem, że będziesz mnie szukał i znajdziesz. Byłem zazdrosny, czy to takie straszne?! - uderzył w piskliwy ton. Drażnił się z Krukiem. - I sam popatrz. Jesteś tutaj i to akurat w chwili, kiedy jestem całkowicie nagi i bezbronny. Myślisz, że gdyby było inaczej, ratowałbym ci życie?
- Zrobiłeś to żebym nie mógł na nich eksperymentować! - Kruk był wściekły.
- Cóż, jeśli ponownie powiem, że byłem o nich zazdrosny to nie uwierzysz i tym razem, co? - Kruk znowu starał się zabić go wzrokiem. - Więc rozumiem, że jednak jako hybryda jestem odporny na twoją moc, bo już dawno byś jej użył, Wędrowcu Przemierzający Światy? - na twarzy łowcy pojawił się szeroki uśmiech, zaś jego rozmówca bynajmniej nie podzielał tej wesołości. Gdyby mógł na pewno zacisnąłby swoje szponiaste dłonie na gardle hybrydy byleby spróbować coś mu zrobić. - Zastanawiam się czym nasączyłeś ten sztylet skoro łudzisz się, że zdoła przebić moją skórę. A może celowałeś w oczy tak, jak uszkodzono moich braci? - Nehtar powoli zbliżał się do Kruka. Jego ruchy nie zdradzały żadnego wahania, żadnego strachu. - No dalej, spróbuj mnie dźgnąć. - rozłożył ramiona szeroko – Nie przeszkodzę ci, chodź.
Kruk przez chwilę nie był pewny, czy powinien się wycofać, czy zaatakować. To był podstęp, to oczywiste, a jednak nie potrafił odpuścić. Był wściekły! Narażał się żeby zdobyć lócënehtara do zabawy, a przez jednego zdrajcę jego plany zostały zrujnowane!
Zaatakował. Oczywiście, że wykorzystał okazję i tak jak przypuszczał, był to podstęp, w który on dał się złapać. Kruki były niebezpieczne, kiedy mogły korzystać ze swojej mocy, ale bez niej nie różniły się od dzieci.
Łowca złapał go za nadgarstki bez najmniejszego problemu i jednym szarpnięciem przyciągnął bliżej siebie. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, kiedy znaleźli się tych kilka centymetrów od siebie.
- Hm, twoje oczy nie są do końca czerwone. Są krwawe. Tak, to kolor krwi. - wydawał się rozkoszować tym, że Kruk podjął próbę wyszarpnięcia się z jego kleszczowego uścisku. - I ten kruczy kolor włosów, trupio blade końcówki... Gdzie zgubiłeś czaszkę? - rozejrzał się – Czyżbyś ją zdjął żeby nie przeszkadzała nam w zabawie? Tak, ten ostry dziób mógłby wybić mi oko, gdybyś usiłował użyć głowy. Nie będę narzekał, bo bez tego ohydztwa wyglądasz o wiele lepiej.
- Więc jednak samotność ci nie służy. - Kruk zdecydował się w końcu odezwać. - Jesteś skłonny rzucić się na wszystko, co się rusza.
- Hmm... Tak bym tego nie nazwał, chociaż przyznaję, myślałem o przygruchaniu sobie samicy. Niemniej jednak, ty również sprawisz się świetnie. Z jakiegoś powodu cię uratowałem, prawda?
- Na pewno nie z tego! - syknął Kruk – Ale śmiało! Pocałuj mnie, bo najwyraźniej nie wiesz, że twoja ślina może mi się przysłużyć żebym jednak zdołał nad tobą zapanować! - mężczyzna starał brzmieć jadowicie, ale nie wychodziło mu to najlepiej. Nic dziwnego, do tej pory nieczęsto miał kontakt z kimś spoza swojej społeczności.
- Zaryzykuję. - oczy Kruka zrobiły się wielkie, kiedy łowca uśmiechając się pod nosem z wyższością zmiażdżył jego usta swoimi. Tym razem naprawdę podjął próbę wyrwania się, próbował nawet ugryźć Nehtara, ale ten odsunął się na tę chwilę i znowu zaczął go molestować.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, Kruk uzmysłowił sobie, że jego przeciwnik jest zupełnie nagi, a ich piersi stykają się ze sobą, skóra ocierała się o skórę, sutki łowcy drażniły gładką, jasną powłokę ciała Wędrowcy, krocze nagiego mężczyzny napierało na jego osłonięte zaledwie skrawkiem materiału i piórami. To nie była najwygodniejsza pozycja, jako że Kruki nie często zbliżały się do kogoś innej rasy. Ich skóra była chłodna, tymczasem skóra hybrydy płonęła. To było dziwne, niewłaściwe uczucie, zakazane, sprzeczne z zasadami tego świata, ale czy one nie zostały już dawno temu naruszone? Czy to dlatego Wędrowca Przemierzający Światy zaczynał odczuwać coś więcej niż tylko chęć ucieczki? Jego serce biło strachliwie, szybko, ale czego się obawiało? Dlaczego wnętrzności tańczyły wokół płonącego ogniska żołądka?
- Zostałem stworzony sprzecznie z naturą, stałem się znienawidzony przez Rasy – Nehtar zaczął szeptać do ucha nadal trzymanego mocno za nadgarstki mężczyzny i starał się by jego wargi dotykały muszelki ucha możliwie najczęściej. Gdyby miał okazję, na pewno nie wahałby się także jej polizać. Wiedział czego chce i wiedział jak to zdobyć. Nie był głupi, wiedział jak niewinne w rzeczywistości są Kruki. To Czarne Dziewice, a przynajmniej ich szamani, ich Wędrowcy. Rzadko mieli okazję oddawać się cielesnej miłości, więc dlaczego nie miałby tego wykorzystać, skoro już trafiła mu się idealna ofiara? Miał oczy i wiedział, że Kruk zainteresował się nim w takim samym topniu, co on krukiem podczas wojny. - Ale ty również należysz do ludu, który wzbudza niechęć u innych. Obaj pomagaliśmy Armii Ras, byliśmy jej częścią. Nie uciekniesz od tego, a skoro ten świat stanął już na głowie, to czas się temu poddać, nie uważasz? Słyszałem, że u Kruków zarówno samice, jak i samce mogą wydawać na świat potomstwo. To prawda? - Wędrowiec spojrzał na niego z pogardą, co bynajmniej nie odpowiadało na zadane przed chwilą pytanie.
- Jesteś tak zdesperowany, że będziesz próbował zrobić dziecko każdemu żywemu stworzeniu?
- Hm, prawdę mówiąc nie aż tak, ale przyznaję, jestem zdesperowany, ponieważ chcę stworzyć nową rasę, a ty jak czuję, nie masz nic przeciwko temu. - zauważył.
Kruk z początku nie pojął, o co chodzi i dopiero w chwili, kiedy łowca poruszył wymownie biodrami, zrozumiał. Jego ciało zareagowało w sposób, w jaki reagować nie powinno. Gorąca bliskość, szepty, wszystko to było nowe, ale pozornie nieistotne. To ciało zdradziło, gdy umysł nie nadążył jeszcze za tym, co się działo.
- To mi wystarczy. - Nehtar odsunął się od Kruka i pozbierał swoje ubrania zakładając je na siebie niespiesznie. - Wiesz gdzie mieszkam, więc poczekam tam na ciebie póki nie dojdziesz do tego, czego chcesz. Masz w ogóle jakieś imię?
- Wilwarin.
Łowca zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na Kruka.
- Motyl? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie jesteśmy takimi barbarzyńcami za jakich nas macie! - spojrzenie Nehtara wymownie pokazało, że nie wierzy w słowa Kruka.
- No dobrze, niebarbarzyński Wilwarinie, zapraszam cię do siebie.

Nehtar przygwoździł swojego gościa do drzwi całym ciężarem ciała, a jego usta zachłannie miażdżyły wargi o smaku krwi. Równie niecierpliwie poznawał językiem wnętrze tych ust o niecodziennym smaku, a jego dłonie bez wyczekiwania na gest pozwolenia zaczęły wdzierać się pod osłaniające biodra pióra.
- Jak to się zdejmuje?! - syknął, ale zanim Kruk zdążył odpowiedzieć, łowca szarpnięciem zdarł tę pierzastą szmatkę i zacisnął dłonie na nagich pośladkach Wilwarina. Uniósł go nad ziemię zmuszając do przyjęcia innej, bardziej odpowiedniej pozycji poprzez oplecenie hybrydy nogami w pasie. Tak było wygodniej, a przynajmniej niecierpliwemu mężczyźnie, który już wypełniał palcami drobne, najwyraźniej nieużywane wejście.
Zaklął w duchu uświadamiając sobie, że rzeczywiście ma do czynienia z Czarną Dziewicą, a to oznaczało, że musi być delikatniejszy i zwolnić. Jeśli popełni błąd, więcej nie zobaczy Kruka na oczy, a przecież istniała możliwość, że nikt inny nie zechce sypiać z byłym łowcą smoków. Zaklął więc bezgłośnie znowu i nie próbował wpychać palców na siłę, ale wycofał się i rozejrzał za czymkolwiek, co mogłoby się nadać do ułatwienia tarcia. Poza tłustym środkiem, którego używał by zapobiec gromadzeniu się rdzy na nieużywanym mieczu nie miał nic innego, więc postanowił odżałować cennego środka by i jego drugi miecz nie zardzewiał nieużywany.
Nie żałował więc środka i sadzając Kruka na stole podjął się żmudnego przygotowywania go do połączenia. To była wystarczająca kara za grzechy, więc czuł się nieszczęśliwy musząc czekać, ale znalazł sposób by znieczulić Wilwarina i tym sposobem szybciej dobrać mu się do tyłka. Zamknął usta na jego członku i niezdarnie, ale nieubłaganie sprawiał kochankowi przyjemność, kiedy dłonią dręczył jego wejście.
Był spragniony, z trudem wytrzymywał tę zabawę, której nie przewidział i w końcu jego potrzeby zwyciężyły. Nasmarował swój członek środkiem do polerowania mieczy i modląc się do bezimiennych, nowych żywiołów sprzyjających takim odszczepieńcom jak on, by Kruk nie zrezygnował przez niego z miłości cielesnej, naparł sobą na dziewicze wejście.
Zacisnął dłoń lekko na członku kochanka by wyczuć jego nastrój. Zaklął głośno, kiedy wraz z bolesnym jękiem Motyla poczuł, jak męskość maleje mu w palcach i traci swoją konsystencję. Zaczął ją masować, szeptał jakieś bezsensowne słówka, których sam nie rozumiał do ucha kochanka, sam cierpiał, kiedy ciasne wejście zacisnęło się boleśnie na jego penisie. Miał jednak szczęście, bo oto znalazł na ciele Kruka czuły punkt jakim okazała się żuchwa, przypadkowo potrącona jego nosem. Mimo bólu ciało pod nim zareagowało na ten gest, więc łowca podjął się szaleńczej próby naprawienia tego, co i tak musiało zostać zepsute. Pieprzone dziewice zawsze są problemem! Nie żeby wcześniej miał jakąś dla siebie, ale przebywając wśród ras i ludzi podczas swoich podróży nasłuchał się na ten temat. Teraz przekonał się o tym na własnym ciele, kiedy odetchnął z ulgą, gdy tylko ciasny, miażdżący pierścień rozluźnił się i przestał przyduszać jego członek. Ocenił, czy jest w stanie się poruszyć, czy może liczyć na kontynuację i po niewielkim ruchu postanowił się wycofać.
Szlag! Szlag! Szlag! Będzie musiał odbić sobie to innym razem.
Wilwarin spojrzał na niego nie rozumiejąc, co się stało, więc wyjaśnił mu najprościej i najdelikatniej jak to możliwe.
- Jest za wcześnie, więc spróbujemy może później jeszcze raz. Boli cię to, więc zaciskasz mięśnie i mnie miażdżysz. Nie zaryzykuję penisa dla jednego razu.
Kruk zaczerwienił się, wyglądał jakby miał zaraz się rozpłakać. Leżał na stole, a jego długie warkoczyki walały się po całym blacie.
- Nie wypuszczę cię stąd póki tego nie zrobimy, odpowiada ci to? - smok się nie poddawał, zastosował tylko taktyczny odwrót, a Kruk przystał na jego propozycję. Dwa dziwadła, które przyczyniły się do zwycięstwa nad ludźmi teraz musiały pokonać siebie nawzajem w walce o rozkosz.

niedziela, 12 października 2014

114. I wtedy zapadła cisza...

Rozkoszne, rozleniwiające ciepło sączące się z góry promieniami słońca, rozgrzewające od dołu rozpalonym kamieniem. Spokój i senność lejące się z nieba wraz z upragnionym żarem. Chwilowa, niezbędna samotność. Cisza i trele natury. Odpoczynek.
Niquis nie zamierzał ruszać się ani na krok ze swojego ukochanego miejsce, w którym mógł leżeć na ciepłym kamieniu w swojej drobnej, futerkowej formie i chłonąć w nozdrza zapach słońca, rozkoszować się spokojem, odpoczywać od obowiązków, jakie spadły na jego głowę.
Zaraz po Wojnie Ras miał plany. Niezobowiązujące, leniwe jak jego dawne życie. Popełnił jednak błąd. Zgodził się by w jego małe plany wkradł się Earen, a dalej wszystko posypało się na drobną głowę tiikeri wielką lawiną. Po zakończeniu walk i wybiciu ludzi, wiele istot zostało bez rodzin, bez przyjaciół, bez szans na powrót do dawnego życia z powodu odniesionych ran i urazów. Póki trwał pokój, nie musieli przejmować się swoim losem, ale wraz z nieubłaganym końcem pokoju, nie zdołaliby przeżyć sami, byliby zbyt słabi by się bronić przed drapieżnikami czy zwykłymi przeciwnikami. To Earen zwietrzył okazję i zaczął gromadzić wokół siebie kalekich, słabych, samotnych by spełnić swoje marzenia o przywództwie, o własnym stadzie. Z jedną ręką, nawet jeśli drugą zastąpiła proteza umożliwiająca walkę, nie mógł liczyć na to, że inne griffiny, nawet te młode, przyłączą się do niego i uznają jego przywództwo. Postanowił więc stworzyć niecodzienne stado składające się z niepotrzebnych istot, którym on dawał dom i poczucie bezpieczeństwa, zaś oni byli jego wiernymi, oddanymi ludźmi. I w ten właśnie sposób, zanim Niquis w ogóle zrozumiał, co się dzieje, stał się samicą lidera.
Od tamtego czasu nie miał już dla siebie zbyt wiele czasu, jako że ktoś ciągle coś od niego chciał, ktoś o coś pytał, potrzebował go. Uważano Niquisa za przedłużenie ręki Earena, a więc to do niego zgłaszano się, kiedy griffina nie było w pobliżu. Nie ważne gdzie się wybrał, na co polował i ile czasu miało mu to zająć, niecierpliwi i tak obskakiwali Niquisa, który najczęściej zamieniał się wtedy w małego futrzaka i umykał nie planując nikomu pomagać.
Nie uważał się za część tego stada, które stworzył sobie Earen. Nie ważne, jak bardzo griffin starał się to zmienić, tiikeri stawiał opór i nie czuł się związany z nikim poza Earenem. I czy można mu się dziwić? Od zawsze był samotnikiem, a jego rasa ograniczała się do kilku osobników tu i tam. Większość została pożarta, kiedy jeszcze smoki prowadziły z nimi wojnę, ale nie zagrażało to istnieniu tiikeri. To ludzie zajęli się resztą i w tej chwili nie było mowy o odrodzeniu gatunku. Nie mieli na tyle samic, o ile jakakolwiek jeszcze ocalała z pogromu, jaki zgotowali im ludzie. Czy można było więc się dziwić Niquisowi, że wolał trzymać się na uboczu i polegać tylko na nielicznych istotach? Zresztą, jaką miał pewność, że jeden z podopiecznych Earena nie zeżre go po zakończeniu pokoju? Nawet griffiny uwielbiały kremowe mięso tiikeri. Tak było od zawsze, a poza Earenen w stadzie było jeszcze dwóch osobników jego rasy, jeden kulawy lis, ślepy wilk i jego partnerka, dwie poparzone elfice, samica bazyliszka, która straciła rękę, więc przystawiała się do lidera uznając, że to kalectwo czyni z nich idealną parę.
Na Niquisa padł cień, który sprawił, że ciepło przestało napływać z góry. Tiikeri, który wylegiwał się rozkoszując ciepłem i przysypiając, nie słyszał nadchodzącego niebezpieczeństwa, więc teraz czmychnął w krzaki wykazując się refleksem w dziedzinie ucieczek.
- Gdybym chciał, już dawno byłbyś tylko rękawiczką na moją protezę, więc wyłaź. - głos Earena uspokoił bijące szybciej serce małego futrzaka, który wyszedł z krzaków, w których planował znaleźć bezpieczne schronienie.
Earen zamienił się w człowieka, a na jego twarzy widać było niezadowolenie, bunt i pretensje.
- Po co się skradasz?! - fuknął na kochanka urażony. Nie chciał wyjść na beztroskiego tylko dlatego, że chwilowo panował pokój. W końcu zawsze był ostrożny i tylko dzisiaj, kiedy było mu tak przyjemnie ciepło, zapomniał o wszystkim odpływając.
- Nie skradałem się. - Earen pokazał rząd ostrych, białych zębów. Od kiedy stracił rękę i ćwiczył z protezą całe jego ciało uległo zmianie. W tym także uzębienie, a przynajmniej Niquisowi tak się wydawało. Teraz griffin był drapieżnikiem w większym nawet stopniu niż wcześniej, a jego szerokie, umięśnione ramiona były prawdziwą zabójczą bronią.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że dałem się podejść jak dziecko? - spojrzenie Niquisa było bezlitosne. Nie lubił wychodzić na słabego i nieporadnego.
- Dobra, tego też nie chciałem powiedzieć, ale nieważne. Podszedłem cię i bardzo żałuję, że to zrobiłem, więc nie gniewaj się. - uderzył w łagodny, przepraszający ton. Potrafił się przymilać, kiedy czuł potrzebę bliskości i to trzeba było mu przyznać, zmienił się w grzecznego, wiernego pupila i chociaż samica bazyliszka usilnie próbowała go zdobyć, on nie dawał się i wpatrywał tylko w Niquisa. Widać nauczył się, że każdy skok w bok może oznaczać koniec ich związku. Tym bardziej, że tiikeri poznał już, co to znaczy być oczkiem w czyjejś głowie i doczekał się dziecka z tego jednodniowego związku.
- Kłamczuch z ciebie przebrzydły, ale trudno. Chodź. - chłopak wyciągnął ramiona po kochanka. Wyglądał tak wątło przy mocno zbudowanym griffinie, że czasami nie potrafił tego znieść, ale to nie było już winą Earena.
Griffin wtulił się w kochanka jak ufne dziecko w rodzica.
Oswojona bestia, chciałoby się powiedzieć. Oswojona do tego stopnia, że tiikeri nie chciał go zostawiać, mimo wchodzącego mu z drogę stada. Wsunął dłonie w długie, miękkie włosy kochanka, opuszkami masował skórę jego głowy i wsłuchiwał się w zadowolone mruczenie póki nie został przyszpilony do ziemi większym, silniejszym, choć mniej zgrabnym ciałem.
W jasnych oczach mężczyzny igrały błyski podniecenia i przekornej chęci zabawy, co sprawiało, że Niquis nie mógł mu się oprzeć. Powiódł palcami po żółtych malunkach na skórze twarzy griffina, potarmosił pierzaste uszy i uśmiechnął się mimowolnie. Zupełnie jakby miał swoje zwierzątko.
- No, dobrze. Niech będzie. Rozbieraj się żebym mógł pooglądać, co takiego mnie upolowało.
- Ja cię upolowałem. - odpowiedział mało odkrywczo Earen i szarpnięciami zdejmował z siebie ubranie, jakby nie mógł się doczekać tego, kiedy kochanek spojrzy na jego nagie, pokiereszowane ciało wojownika. Sam tiikeri nie planował za to zdejmować z siebie wszystkiego. Fakt, że miał coś na sobie, kiedy jego partner był nagi świadczył o pewnej wyższości, która była potrzebna tej uległej stronie – Niquisowi.
Earen uśmiechnął się, kiedy pozbył się ostatniej warstwy odzienia i uklęknął nagi naprzeciwko kochanka. Zawsze podczas gry wstępnej był taki uległy. Atakował, kiedy nie mógł wytrzymać podniecenia gotującego krew w żyłach. Wtedy to on był panem, to on decydował, on zdobywał, rozkazywał. Teraz jednak pozwalał by to tiikeri poczuł się górą. Chłonął z przyjemnością dotyk męskich dłoni na swoim ciele, masujące ruchy gorących palców na piersi, drażniące paznokcie wbijające się lekko w skórę i drapiących ją bez pozostawiania po sobie śladów. I bez tego griffin był pokryty bliznami, a jego proteza wydawała się otwartą raną, która przypominała o straconych szansach.
Niquis przysiadł na piętach koło wybrakowanego ramienia i zaczął powoli całować fragment ciała, który pozostał. Mógł to robić tylko przez jedną minutę, więc nie tracił czasu. Tak umówili się z Earenem, który nie lubił pamiętać o swojej słabości. Minuta pieszczot w tym miejscu i ani chwili dłużej.
Griffin odliczał w myślach każdą sekundę niechcianego zainteresowania, a kiedy czas minął, złapał mocno za pośladki tiikeri i wciągnął go na swoje uda, co miało ułatwić im pieszczoty, a utrudnić ewentualny powrót do zainteresowania ramieniem. Zresztą, jego usta nie pozwoliły na to, by Niquis szukał innego źródła zainteresowania niż one. Pojmał wargi kochanka w niewolę swoimi, wsunął język w ciepłe, aksamitne wnętrze i specjalnie wodził jego koniuszkiem po gładkich zębach aby pobudzić partnera do podjęcia zdecydowanych kroków. Dodatkowo prowokował go robiąc co w jego mocy, byleby ich krocza stykały się ze sobą. Nie ważne, że tiikeri miał na sobie spodnie, podniecenie griffina i tak musiał poczuć, jako że czegoś tak ewidentnego nie można przeoczyć.
Earen działał dalej. Wsunął dłonie w spodnie kochanka i zaciskał palce na zgrabnych pośladkach, które poddawały się jego dotykowi, jakby można było je jeszcze ukształtować.
Nic więc dziwnego, że Niquis musiał rozpiąć spodnie i pozwolić swojemu kroczu odpocząć od drażniącej ciasnoty. Jak mieczem uderzającym o miecz, zaczął ocierać się i odpowiadał entuzjastycznie na każde muśnięcie języka i palców. Zamruczał, odsunął się niechętnie i łaskawie zsunął z pośladków spodnie. Zdjął jedną nogawkę, po czym znowu ulokował się wygodnie na kolanach kochanka. Tym razem dokładnie dał jednak do zrozumienia czego oczekuje. Tym bardziej, że jego spojrzenie wydawało nieme rozkazy.
W takiej sytuacji nie można było mu odmówić niczego. Earen zassał swoje palce patrząc w oczy kochanka. Nadal pamiętał, że z jego winy to nie on był pierwszym kochankiem Niquisa, więc bywały dni, kiedy wychodził z siebie byleby pokazać się od jak najlepszej, najbardziej namiętnej strony.
- Mam ci pomóc? - Niquis odpowiedział na te usilne starania mające go skusić i zachęcić do wspólnej zabawy. Robiąc użytek ze swojego języka, zaczął pomagać w nawilżeniu palców, które później miały przecież wylądować w jego wnętrzu.
Mimo wszystko, do tej pory nie zdecydowali się na żaden szczególny, odważny krok, nie wykorzystywali maksymalnie swojego seksualnego potencjału. Niquis nie był na to gotowy, co tłumaczyło jego początkowe żywe zainteresowanie Lassë. W tamtym związku to tiikeri byłby stroną dominującą, a z Earenem nie było o tym mowy. I właśnie dlatego griffin działał schematycznie i rozsądnie, chociaż często namiętnie.
- Myślę, że wejdą w ciebie jak w ciasto. - mężczyzna zamruczał w ucho kochanka i rozkoszując się chwilą, sięgnął między dwie gorące półkule. Rzeczywiście, jego palce wniknęły w tiikeri bez większych problemów, co świadczyło o całkowitym rozluźnieniu Niquisa i ufności, jaką przejawiał.
Całowali się to mocno, to znowu powoli i lekko, muskali, atakowali, przepychali językami, a rytm wyznaczała dłoń przygotowująca pole dla prawdziwego wojownika, który miał tego dnia pojawić się na scenie.
Wsłuchani w swoje ciała wiedzieli, kiedy należy porzucić grę wstępną i posunąć się krok dalej. Chłopak uniósł biodra, wypiął je i pozwolił by griffin pokierował nimi odpowiednio. Dopiero czując parcie na swoje wnętrze, pozwolił sobie na chwilę inicjatywy. Nadział się na członek kochanka z głośnym jękiem przyjemności i odrobiną chwilowego bólu. Ich usta znowu odnalazły siebie nawzajem i rozpoczęły swoją przepychankę, tym namiętniejszą, im bardziej zdecydowane stawały się ruchy ich bioder.
Niquis obejmował kochanka za szyję podnosząc się i opadając, forsując ciało wzmożonym wysiłkiem, którego pragnął i potrzebował. Earen również nie był mu dłużny, gdyż wygięty do tyłu i utrzymując równowagę dzięki wysuniętym w tył ramionom mógł pozwolić sobie na podrzucanie biodrami, w taki sposób, by wychodzić naprzeciw tiikeri.
Ich szybkie oddechy łączyły się ze sobą, serca wydawały się bić jednym rytmem, ciała z coraz większą precyzją współpracowały w poszukiwaniu ostatecznej przyjemności. Kiedy jeden sunął w górę, drugi opadał, kiedy jeden opadał, drugi spotykał się z nim w połowie drogi mocnym pchnięciem. Pchnięcie po pchnięciu, jęk po jęku i westchnienie po westchnieniu pędzili w stronę ostatecznego spełnienia.
Earen oparł cały ciężar ciała na protezie i sięgnął zdrową, gorącą ręką do pulsującego niezaspokojeniem krocza kochanka. Masował je, ogrzewał, stymulował idealnie dobierając rytm do swoich pchnięć i do ruchów tiikeri.
Nie zasługiwał na tyle przyjemności, tak jak nie zasługiwał na takiego kochanka, ale kogo to teraz obchodziło? Wywalczył sobie Niquisa i miał go dla siebie. Nie zjadł go przy pierwszym spotkaniu, nie zjadł przy żadnym innym, więc miał pełne prawo zniewolić sobą biednego, małego tiikeri.
W rzeczywistości to jednak tiikeri zniewolił griffina. Jakimś niezrozumiałym sposobem uniknął śmierci w jego paszczy, zakręcił się wokół w taki sposób, że Earen zaczął się nim interesować, a w końcu się zakochał. Zakochał jak dzieciak, który nie wie, co ma robić i jak okazać swoje uczucia.
A teraz rozpieszczali się nawzajem, całowali, kochali namiętnie, ale jednak powoli i wbrew pozorom cicho. Wszystko to wynagradzało im brak intymności wynikający z racji raczej nieodpowiedniego do harców miejsca.
Spełnienie przyszło wraz ze zmęczeniem, kiedy to Earen zmienił pozycję kładąc Niquisa na trawie i dał z siebie wszystko, co tylko mógł jeszcze dać. Drżenie i napięcie ogarnęło ich ciała do ostatniej komórki, a następnie rozluźnienie zaowocowało wycieńczeniem, ale i radością z powodu zbliżenia. Tego nie mogło odebrać im nawet pokrętne stado, które stanowiło zagrożenie dla biednego tiikeri.
- Lepiej mnie pilnuj zanim ktoś postanowi się mnie pozbyć. - chłopak wymruczał to sennie do ucha kochanka i zwinął się w kłębek nie próbując nawet założyć spodni jak należy. Był zbyt leniwy.
- Pozbędę się tego, kto będzie chciał pozbyć się ciebie. Nawet jeśli ucierpi na tym całe stado. Obiecuję. - Earen znowu zrobił się łagodnym kociakiem, który przymilał się do pana i lizał mu ręce. - Chociaż nie pozbędę się stada. - dodał mimochodem, co Niquis podsumował urażonym prychnięciem, chociaż nie miał sił by zrobić cokolwiek więcej.

niedziela, 5 października 2014

113. I wtedy zapadła cisza...

Słońce leniwie przesączało się przez gęste korony wiekowych drzew, które jakby nie wiedziały, w którą stronę powinny w tej chwili „spoglądać”. W górę, wychodząc naprzeciw ciepłym promieniom czy może w dół, gdzie właśnie trwała uroczystość, jakich niewiele nawet w tych stronach. Ptaki ćwierkały w rytm grających na przeróżnych instrumentach elfów, zwierzęta wydawały się przyglądać ciekawie i pląsać wraz z tańczącymi mieszkańcami. Śmiech niósł się echem po lesie, który nigdy jeszcze nie był tak spokojny i jednocześnie pełen życia. Nic im nie zagrażało, mogli odwołać straże, zawrócić zwiadowców i cieszyć się tym, co oferowała im Ostoja Pośród Liści w tym nowym, bezpiecznym świecie.
Pół roku bez konfliktów, walk, rozlewu krwi. Takie warunki uzgodniono po Wojnie Ras, która zakończyła się stosunkowo szybko tylko dzięki tych, którzy nigdy wcześniej nie stali wspólnie po tej samej stronie. Lócënehtar, kruk, dżiny, Skorpiony i niezliczone inne rasy, które współpracowały ze sobą pod dowództwem najlepszych bohaterów tego pokolenia.
Radość, jaka panowała teraz w każdym zakątku ich niewielkiego świata była zaraźliwa i szczera. Nawet Lassë pozwolił sobie na odrzucenie na bok wstydliwości, kiedy tańczył z piękną, niepokonaną Elen. Niestety, chłopak wypił odrobinę za dużo miodu, ponieważ co jakiś czas deptał jej po stopach, co kończyło się mocnym ciosem w bok i litanią narzekania na jego okropną niezgrabność. W takich sytuacjach tylko postawny, otoczony wianuszkiem elfic Hristil wydawał się wyraźnie zadowolony. On i Elen nie od dziś mieli się ku sobie, ale nadal nie zrobili tego najważniejszego kroku i nie zdecydowali się na poważny związek. Z tego też powodu dwójka dawnych przyjaciół Lassë stanowiła w dalszym ciągu apetyczny kąsek.
Kiedy ktoś zdążył założyć Lassë wianek na głowę i kto to w ogóle był? Ile to już wirował z przyjaciółką depcząc ją i niezgrabnie przepychając z miejsca na miejsce? Chłopakowi kręciło się w głowie od nadmiary wrażeń i doznań, ale nadal wodził wzrokiem na miodem, jak młody mężczyzna, który wchodzi w dorosłość i nagle ma okazję zakosztować w przyjemnościach.
- Obawiam się, że on ma już dosyć. - głos za plecami Lassë należał do osoby, której nikt nie spodziewał się tam gościć póki nie przybyła wraz z elfim bohaterem, pierwszym wybrańcem tego pokolenia. Otsëa przyjął zaproszenie kochanka, gdyż wiedział, że ten musi przekonać samego siebie, co do słuszności jego postępowania. Jeśli elf odejdzie z domu, to już nie prędko do niego wróci, o ile kiedykolwiek zawita w rodzinnej wiosce.
- Ale kiedy ja mogę! - jęknął wyraźnie nazbyt wesoły i odważny Lassë. To było jak przyznanie się do winy.
- Nie płacisz mi za bycie twoim sumieniem i rozsądkiem, ale tak się składa, że od tego są przyjaciele. Tym bardziej, jeśli nie chcesz żebym wytykał ci twoją głupotę, kiedy będziemy wspólnie podróżować. - bard złapał elfa za nogi i podniósł bez problemu, przerzucając go sobie przez ramię. - Wasz bohater ma już dosyć, więc zabieram go do łóżka. Musi odespać hulankę. - wyjaśnił szybko Elen. - Zresztą, tylko zawadzał, ponieważ tam widzę kogoś, kto tylko czeka na jeden taniec. - kiwnął głową w stronę elfiego kowala.
Ani Elen, ani tym bardziej Hristil nie mieli pojęcia o uczuciu łączącym Lassë ze smokiem. Otsëa był ciekawostką, bohaterem Wojny Ras, podobnie jak elf i inni, którzy przysłużyli się do zakończenia sporu z ludźmi. Zresztą, każdy wiedział już o jego rasie, co pozwalało mu zajmować honorowe miejsce gościa uświęcającego każde miejsce. W ten właśnie sposób bard został przedstawiony elfom z Ostoi Pośród Liści.
Doskonale wiedział, że elf na jego ramieniu zasypia z głową w dół i twarzą ocierającą się o jego plecy. Miał więc niezawodną wymówkę aby zabrać tego wariata do jego niewielkiego domku, a tam już rozpocznie się dzień sądu, jako że elf miał na karku kilka obietnic złożonych zaledwie tego ranka. Obietnic, które dotyczyły dwójki kochanków, którzy pościli już od pewnego czasu.
Rzucony na łóżko Lassë został wyrwany ze snu na ten brutalny sposób, ale zanim zdążył rozpocząć narzekanie, już jego usta były zamknięte przez usta smoka, a język kochanka wpychał się między jego wargi, jakby miał do tego pełne prawo. Przyjemne dreszcze przeskakiwały po całym ciele elfa, a senność całkowicie znikała. Czuł ciepło rozpływające się po całym ciele, powoli pnące się w górę i w dół zaczynając od brzucha. Otulało serce, wypełniało pierś, owijało się wokół krocza i tak również wciskało się w każdy zakamarek.
Elf odsunął się odrobinę od kochanka, na tyle, na ile pozwalała mu pozycja, w jakiej się znajdował, a nie należała do najbardziej komfortowych, jeśli chciało się zachować dystans, jako że Lassë leżał pod wiszącym nad nim na czworaka kochankiem.
- To niesprawiedliwe, wykorzystujesz sytuację... I nie dajesz mi uciec. - pożalił się wydymając wargi, które były czerwone od pocałunku, podobnie jak policzki chłopaka. Jego oddech był odrobinę szybszy, ciało jakby na coś czekało, a lśniące miodem oczy teraz błyszczały z innego powodu, niezwiązanego z mocnym, odurzającym trunkiem.
- Jestem niesprawiedliwy i okropny ponieważ wykorzystuję sytuację. - zgodził się mężczyzna i nie robiąc sobie nic z tego, znowu pocałował elfa, chociaż tym razem jego ciało osunęło się powoli na Lassë. To sprawiło, że chłopak jęknął cicho, ale nie z bólu czy z powodu ciężaru, ale dlatego, że jego ciało rozpaliło się do tego stopnia, że mógł poczuć ruch w spodniach, gdzie członek chciał unieść się mimo napierających na niego bioder Otsëa.
Morderczo powolne ocieranie się było nie tylko katuszą, ale wręcz torturą, co smok z przyjemnością potwierdzał, gdy tylko elf pozwolił sobie na jakiś komentarz. Ich ciała powoli dopasowywały do siebie swój rytm potrzeb i pieszczot, dawanych oraz odbieranych. Synchronizowali ruchy, pocałunki, westchnienia. Krok po kroku, niespiesznie, gdyż mieli dla siebie całą noc. Przez długi czas nawet nie zdejmowali z siebie ubrań i zaczęli to robić, kiedy temperatura stała się zbyt wysoka, by mogli skupić się na sobie. Wtedy zaczęli między pocałunkami zdejmować nawzajem swoje odzienie.
Ile czasu minęło od ostatniego razu? Tydzień? Tak, najpewniej tydzień, gdyż od siedmiu dni przebywali wśród elfów, zaś wcześniej niespiesznie podróżowali wracając właśnie w to miejsce, tak nieznacznie oddalone od tego, w którym się spotkali pierwszy raz. Tak, wtedy Lassë obawiał się nieznajomego barda, zaś ten miał go za dzieciaka, który nie powinien zapuszczać się w las, nawet jeśli był elfem. Teraz za to mieli za sobą masę przygód, niebezpiecznych starć, wspólnie spędzonych chwil, a także zbliżeń, czyniących ich jednością. Jednością, którą teraz podkreślali będąc razem, pragnąc siebie nawzajem.
Nagie ciało przy nagim ciele, wargi przy wargach, skóra przy skórze, napawali się sobą obaj pijani podnieceniem. Wspólna noc w domu, w którym Lassë spędził wiele samotnych nocy, nawet niezainteresowany związkiem z kimkolwiek. Teraz nie potrafił oderwać się od kochanka, którego przeznaczenie postawiło na jego drodze, choć należą do przeciwnych sobie Żywiołów.
Otsëa powoli sunął dłońmi po gładkiej, raczej wątłej piersi elfa, który zarumieniony, ale chętny do pieszczot poddawał się jego woli. Zdecydowane ruchy rąk i czułe opuszki wodziły po najbardziej erogennych miejscach, jak sutki i pępek sprawiały, że Lassë jęczał, jako że miał słabość do bycia dotykanym właśnie tam. Smok nie szczędził mu więc subtelnych pieszczot. Zresztą, chłopak z przyjemnością rozsunął uda i wypiął pośladki w tył, by dać kochankowi do zrozumienia, że wie czego chce i nie będzie narzekał, jeśli smok od razu zabierze się do akcji. A więc zabrał się, nie widząc sensu w zwlekaniu, skoro mógł dopieścić swojego kochanka i przy okazji zadbać o siebie.
Silne, sprawne dłonie muzyka zaczęły od pieszczenia zgrabnych, jasnych pośladków, które wręcz prosiły się o zainteresowanie. Były jędrne, gładkie, gotowe by zaprosić palce między siebie, do tajemniczego skarbca dostępnego tylko jednej osobie. Sok nie mógł się powstrzymać by nie drażnić wąskiego pierścienia mięśni, które niczym mityczne sfinks broniły niepowołanym dostępu do aksamitnego środka. Środka, który Otsëa znał i uwielbiam do tego stopnia, że zaczynało mu się kręcić w głowie na samą myśl o tym, co go czeka, kiedy przekroczy tę bramę raju. Pokusa była tym większa, że Lassë zaczynał pojękiwać, kiedy tylko bard pocierał palcami o słodkie, rozkoszne wejście. I to pojękiwać w taki sposób, że smok był z każdą chwilą coraz sztywniejszy, coraz bardziej niecierpliwy.
W końcu nie wytrzymał, kiedy elf sam zaczął nadziewać się na jego palec, ilekroć opuszek zrównał się ze „sfinksem” mięśni. Otsëa pocałował kochanka mocno i pokonał znikomy opór spragnionej go dziurki. Dokładnie, ale szybko rozciągał elfa i całował jego pierś, lizał sutki, kąsał boki, musiał tylko trzymać się z daleka od męskości, która była gotowa do strzału, jeśliby tylko poczuła chociażby minimalną stymulację jego dłoni lub ust.
Zresztą, Lassë wkładał wiele wysiłku w to, by nie zachowywać się zbyt głośno. Na zewnątrz może i trwało świętowanie, ale osoba przechodząca obok jego domu mogłaby bez problemu usłyszeć jego krzyki. Ograniczał się więc do jęków, które powinny zostać stłumione przez ściany domu i korony drzew, ale rozkosz była tak wielka, że sam już nie był pewny, na ile może wierzyć swoim zmysłom. Nie były przecież nawykłe do oceniania dźwięków wydawanych podczas seksu. Tym bardziej, kiedy Otsëa bawił się jego ciałem, sięgał do cudownego punkciku w jego wnętrzu i pocierał o niego palcem sprawiając, że elf zagryzał wargi niemal do krwi byleby powstrzymywać głośne okazywanie entuzjazmu.
Obaj byli kłębkami nerwów, po których, niczym iskierki ognia w kominku, skakały rozkoszne impulsy podniecenia. Pragnęli siebie nawzajem, kochali się, pasowali do siebie, chociaż byli tak bardzo różni...
Otsëa wpił się w usta Lassë i podniósł wysoko jego nogi. Mógł przygotowywać go dalej, ale wiedział, że nie wytrzyma, więc zamknął jego usta swoimi i po prostu wbił się w spragnione wejście. Jego ciało zalała fala rozkoszy, elf zacisnął się na nim niebywale mocno. Nie łatwo było jednak kochać się, całować i uważać by brzuch nie ocierał się o nabrzmiały członek chłopaka. Bard był więc trochę rozbawiony tym, ile musiał się nagimnastykować, by nie skończyć zbyt szybko, ale dawał z siebie wszystko i jeszcze więcej. Lassë nie pozostawał mu dłużny poruszając swoimi biodrami w rytmie pchnięć, zaciskając palce na ramionach smoka, szukając jego ust, kiedy tylko gdzieś zniknęły i robiąc co w jego mocy aby obaj czuli się wspaniale. Najwyraźniej obaj nie mieli pojęcia, że starają się bardziej niż muszą.
- Umrę! - wypiszczał elf, kiedy kochanek przypadkiem dotknął swoim brzuchem jego członka. Mięśnie jego tyłka były bardzo wrażliwe na obecność barda, a jego męskość chyba tylko ostatkiem sił woli właściciela potrafiła powstrzymać wytrysk.
- Nie pozwolę na to. - głos barda był zachrypnięty, a gardło ściśnięte, ale wydobył z siebie to zapewnienie. - Albo umrzemy razem. - roześmiał się nawet, co zakończył głośny jęk.
Lassë był idealny, tak jak idealny był Otsëa. Ich ciała pasowały do siebie, jak dwa fragmenty jednej układanki. Może dlatego ich zbliżenia były tak intensywne, tak pełne. Pot tworzył na ich skórze maleńkie strumyczki, które sunęły w dół łaskocząc, przymknięte, błyszczące oczy i zaczerwienione twarze zdradzały gwałtowny rytm bicia serc, głośniejsze oddechy dowodziły zmęczenia i przyspieszenia oddechu. Pchnięcie za pchnięciem, biodra wychodziły na spotkanie bioder, wargi miażdżyły wargi, dłonie sunęły po wilgotnej skórze w różnych kierunkach, a poprzednia samokontrola wyparowywała. Bard nie potrafił dłużej tkwić w tej niewygodnej pozycji, która oddzielała jego brzuch od krocza kochanka. Pozwolił więc by gorący, napęczniały członek sunął po jego brzuchu, a pot mieszał się z wyciekającym powoli nasieniem.
Bliżej, bliżej, coraz bliżej spełnienia. Ptaki na pewno uciekły z drzewa, na którym stał dom Lassë, ale może jeszcze nikt nie wiedział, co dzieje się w środku. Może nikt się nie domyślił, nie usłyszał tych miłosnych dźwięków, nad którymi nie udało się zapanować. Może...
- Dosyć! Dosyć! - dyszał leśny elf im bliżej był spełnienia, a od niego dzieliły go może dwie minuty tej szaleńczej plątaniny kończyn, tych oddechów i pchnięć.
- Ja też. - zapewnił krótko smok i sięgnął ręką między ich ciała obejmując mocno członek kochanka, co sprawiło, że mięśnie zacisnęły się wokół jego męskości.
Ile czasu minęło dokładnie póki nie eksplodowali gęstym od intensywności doznań i temperatury ich miłości nasieniem? Czy krzyczeli? Czy wydusili z siebie cokolwiek? Nie mieli pojęcia i zupełnie ich to nie obchodziło. Ich ciała były nadal rozgrzane, skóra mokra na całej powierzchni, bliskość nadal wypalona w każdej komórce, która stykała się z inną. Czuli swoją obecność, czuli łączącą ich więź, czuli zmęczenie do tego stopnia, że nie byli w stanie nic opowiedzieć. Po prostu zignorowali wzajemne palące gorąco, przytulili się do siebie i odpoczywali spełnieni, zadowoleni, zrelaksowani jak jeszcze nigdy wcześniej.
W tym miejscu, w tej chwili zamykała się ta część przeznaczenia, która tu właśnie się rozpoczęła, która postawiła ich na swojej drodze. W tym miejscu, w tej chwili rozpoczynała się kolejna przygoda, kolejna karta przeznaczenia powoli zaczynała się zapisywać. To, co przed nimi było już zupełnie inną historią. Historią, po której nie nastawała cisza.