niedziela, 26 lutego 2017

KTO TO CZYTA?

OSOBY, KTÓRE CZYTAJĄ TEN BLOG PROSIŁABYM O POZOSTAWIENIE KOMENTARZA POD TYM POSTEM.
MUSZĘ OCENIĆ LICZBĘ OSÓB, KTÓRE SĄ ZAINTERESOWANE POJAWIAJĄCYM SIĘ TUTAJ OPOWIADANIEM.

Z GÓRY DZIĘKUJĘ!

niedziela, 19 lutego 2017

58. Wspomnienia nadchodzących czasów

Wybaczcie, ale okazuje się, że notka z informacją o mojej chorobie się nie zamieściła i ostatecznie przez długi, długi czas nie mieliście żadnych informacni na temat bloga. Jak właśnie wspomniałam, chorowałam i stąd taka długa przerwa. Teraz wracam!

Po pięciu dniach nudnej, chociaż przynajmniej spokojne podróży, los się od nich odwrócił. Ze wschodu napłynęły ciężkie, ciemne chmury zapowiadające sztorm. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, fale stawały się coraz wyższe i bardziej gwałtowne. Od czasu do czasu statek przechylał się mocno na boki, a woda zalewała pokład, co było katuszą dla Seet-Fara, który wystawał za burtę nie odstępując jej ani na krok i zwracał już nie tyle zawartość żołądka, co gryzącą, gorzką żółć.
- Nie jestem przekonany, czy to w tej chwili dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce. Jeśli wpadniesz do wody... - Duch Morza nawet nie dokończył, ponieważ mieszaniec zaatakował go od razu.
- A co mam twoim zdaniem zrobić?! - krzyknął. - Nie trafię do wiadra, kiedy mną rzuca na boki!
- Punkt dla ciebie. - przyznał niechętnie Ëar, na co Seet-Far niemal się uśmiechnął. Niemal, ponieważ jego usta drgnęły lekko, chociaż po prawdzie ciężko było stwierdzić, czy aby na pewno, jako że zaraz potem chłopak wychylił się za burtę, ponownie wymiotując czym tylko mógł. To jednak wystarczało aby zadowolić Ducha, którego kąciki ust podjechały ku górze. - Obwiążę cię liną, której drugi koniec przywiążę do masztu. - rzucił głośno, aby przekrzyczeć wiatr i odgłos wymiotny mieszańca. Nie otrzymał słownej odpowiedzi, poza mało wymownym „błeeee”, zaś statkiem rzucało, przez co ciężko było stwierdzić, czy Seet-Far skinął mu głową, toteż Ëar wolał uznać, że w taki czy inny sposób udzielono mu pozwolenia na zabezpieczenie Wybrańca Ognia przed przypadkowym wypadnięciem za burtę.
Zabrał się więc do pracy, jednocześnie wsłuchując się w coraz bardziej szalejące morze.
Ciemne, zachmurzone niebo rozdarła błyskawica, której światło odbiło się w przestraszonych oczach Seet-Fara. Dla tego biedaka zapewne gorsze od wzburzonego pełnego morza mogło być tylko wzburzone pełne morze w czasie burzy. Mimo wszystko Ëar był pewny, że zabezpieczył chłopaka należycie, toteż nie martwił się o zielonego na twarzy mieszańca, kiedy podchodził do siedzącej przy prowadzących do kajuty kapitana schodach Rambë.
- Wiem, że woda to twój żywioł, ale chciałbym żebyś się zabezpieczyła. Jeśli zmyje cię z pokładu, stracimy czas na szukanie cię, kiedy burza przejdzie dalej. - wyjaśnił krótko podając jej taką samą linę, jakiej użył do obwiązania Seet-Fara.
- Jeśli zamierzasz nas wszystkich przywiązać do masztu, a następnie zatopić ten wrak...
- Dlaczego miałbym to u licha robić?! - Duch Morza załamał ręce. - Nie ważne jak zginie któreś z was, i tak będziecie o to obwiniać mnie, więc nic nie stracisz jeśli mnie posłuchasz, głupia babo!
Czy naprawdę tylko Devi był na tyle inteligentny żeby pojąć, że Ëar nikomu z nich nie zagraża?
Ëar i Rambë jednocześnie złapali się za prawą skroń, kiedy ból przeszył im głowę niczym piskliwa fala dźwiękowa, którą usłyszeli chwilę później. Od strony prawej burty z wody wyskoczył wielki ciemny kształt. Błysnęły białe, ostre kły i zanim można było pojąć co się dzieje, Devi został zepchnięty z pokładu do wody przez pokaźne rybo-podobne cielsko. Błyskawica przecięła niebo w tej samej chwili, w której agresor oraz nieszczęsny chłopak uderzyli o powierzchnię morza, znikając w jego wzburzonej toni.
- Nie! Nie, nie, nie, nie, nie! - Ëar zerwał się na równe nogi zanim ktokolwiek inny zareagował. W kilku susach był przy burcie i bez zastanowienia wyskoczył za nią.
Rambë, Eressëa i Seet-Far, który całkowicie zapomniał o mdłościach, patrzyli na to z niedowierzaniem. Co do cholery właśnie się stało?!

Pięć, dziesięć, piętnaście bolesnych uderzeń serca. Pięć, dziesięć, piętnaście drżących, niespokojnych oddechów. Ile czasu minęło od kiedy Devi i Ëar zniknęli pod wodą? Minuty wydawały się wlec i pędzić jednocześnie, więc nie można było im wierzyć. Czy oni w ogóle wypłyną po tak długim czasie? Czy była szansa, że Devi wytrzyma tak długo w tej wzburzonej wodzie, której niszczycielska siła wzmagała się im bliżej okrętu znajdowało się serce burzy? Żadne z nich nie miało szans wygrać z żywiołem. Moc Eressëa nie pozwalała mu na uspokojenie burzy, a ze sztormem nie wygrałaby nawet wybrana przez Wodę Rambë. Najprawdopodobniej nawet Czempioni Pradawnych Żywiołów nie daliby sobie rady w podobnej sytuacji.
Niespodziewanie woda zakotłowała się w jednym miejscu i w samym środku bulgoczącego okręgu pojawiła się głowa Ducha Morza, a zaraz potem Deviego, który momentalnie zaczął kaszleć, jednocześnie łapiąc wielkie hausty powietrza.
Dzięki wszystkim Żywiołom! Devi nie utonął. Żył i jak na razie nie miało się to zmienić.
Ale chociaż Rambë cieszyła się z tego powodu całym sercem, stała się również jeszcze bardziej podejrzliwa wobec Ëara. Duch utrzymywał, że moc hybrydy była inna od tej, którą dysponował on, uważał się za drugą połowę Wody, ale przecież uratował jej przyjaciela, który powinien był utonąć. Skoro do tego nie doszło, Duch Morza musiał w pewnym stopniu posiadać tę samą moc Wody, która przepływała przez hybrydę. Czy Ëar mógł być Czempionem Pradawnej Wody, który właśnie próbował wciągnąć ich w pułapkę, a ratując Deviego chciał po prostu zyskać zaufanie innych? Tego dziewczyna musiała się jakoś dowiedzieć.
Smok posłużył się swoim dziedzictwem Powietrza, aby wyciągnąć dwójkę towarzyszy z wody. Burza niczym niezdecydowana kobieta zmieniła kierunek, oddalając się teraz od ich okrętu.
Wszyscy zgromadzili się przy leżącym na pokładzie z zamkniętymi oczyma chłopaku. Oddech miał niespokojny, urywany, ale niewątpliwie jakoś się trzymał.
- Devi! - Seet-Far przyłożył dłoń do bladego policzka przyjaciela. Był taki zimny!
- Nic mu nie będzie. Zatroszczę się o to, ale wy zejdźcie teraz pod pokład do waszych kajut i nie wychodźcie z nich. - polecił im Ëar głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie pomożecie mu obskakując go bezmyślnie, ani tym bardziej narażając się sami na niebezpieczeństwo przebywania na pokładzie. Kiedy jego stan się ustabilizuje, powiem wam o tym. - Duch Morza wziął chłopaka na ręce i trzymając blisko piersi poniósł do kabiny medycznej, którą Devi urządził jako pierwszą, zapewne z myślą o ewentualności takiej jak ta, chociaż niewątpliwie nie stawiał siebie w pozycji osoby, która będzie potrzebować pomocy.
Devi czuł każdy ruch ciała niosącego go Ducha. Nie poruszał się, nie chcąc wylądować na ziemi, jeśli wyraźnie osłabiony Ëar straciłby równowagę. Dopiero ułożony na koi otworzył oczy i pozwolił sobie na nieznaczne poruszenie członkami.
- Wypij. - Ëar ostrożnie podniósł mu głowę i przyłożył kubek do jego ust. Devi posłusznie upił kilka łyków paskudnego, gorzkiego napoju, a jego ciałem od razu zaczęły targać torsje. Duch przytrzymując go pewnie, podsunął mu wiadro, do którego chłopak mógł zwymiotować. Bolało go dosłownie wszystko, ale kiedy myślał, że już po wszystkim, Ëar znowu podał mu kubek paskudztwa. - Musisz wypić wszystko i zwymiotować całą słoną wodę, którą połknąłeś. - wyjaśnił na chwilę przed kolejną falą wymiotów chłopaka.
Devi był potwornie zmęczony, kiedy kubek i jego żołądek były w końcu puste, a on w końcu mógł położyć się na obolałych plecach aby odpocząć.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał słabo. - Widziałem jak twoja fizyczna powłoka miga, kiedy mnie ratowałeś.
I rzeczywiście. Tam pod wodą, kiedy Ëar musiał wykorzystywać swoje siły w wieloraki sposób, był o krok od zużycia całej swojej mocy. Wprawdzie nikt tego nie zauważył, ale Duch Morza był do tego stopnia zmęczony, że sterujące wrakiem duchy zniknęły. Ratując Deviego, mężczyzna był zmuszony utrzymywać wrak statku na powierzchni morza, podtrzymywać żywotność sterujących nim dusz, a dodatkowo starał się utrzymać przy życiu Deviego i pokonać potwora, który planował uczynić z chłopaka swój posiłek.
- Powodów jest wiele, ale najważniejszym jesteś po prostu ty. Chociaż spójrz na to z praktycznego punktu widzenia. Twoi przyjaciele nie byli w stanie cię uratować, a twoja śmierć oznaczałaby klęskę waszej misji. To z kolei daje całkowitą władzę nad tym światem Pradawnym Czempionom, co jest mi nie na rękę, jak miałem okazję już ci tłumaczyć. Do tego dodaj fakt, że jeszcze się mi nie oddałeś, a więc nie dostałem tego, czego pragnę. Nie zapomnij też, że naprawdę cię lubię. Tak, myślę, że teraz masz już obraz całości.
- Zapomniałeś o jednym. - mruknął Devi, a na jego bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Hm?
- Uwielbiasz się popisywać.
- Ha! Rzeczywiście, o tym zapomniałem. - Ëar roześmiał się krótko, a jego ciało znowu zaczęło migotać. Naprawdę był wyczerpany.
Devi przesunął się na koi, robiąc mu miejsce obok siebie. Duch Morza skorzystał z tego zaproszenia, kładąc się u boku chłopaka. Obaj zamknęli oczy aby odpocząć chociaż przez chwilę. Wiedzieli, że najgorsze dopiero przed nimi, kiedy za kilka godzin ciało Deviego zacznie walczyć z tym, co się wydarzyło. Wysoka gorączka, majaki, brak kontroli nad odruchami - w takich barwach zapowiadała się najbliższa noc. Mogli mieć tylko nadzieję, że burza nie wróci, aby jeszcze bardziej utrudnić im regenerację.

Ëar rozbudził się, kiedy ciałem leżącego obok niego chłopaka zaczęły wstrząsać dreszcze. Devi był rozpalony i spocony, co znaczyło, że jego organizm podjął już walkę. Mężczyzna wstał i zaczął przetrząsać starannie opisane flakoniki oraz saszetki, które były w posiadaniu Deviego. W końcu znalazł odpowiednią i przygotował wywar ze sproszkowanej kory wierzby.
Zostawiając chłopaka na chwilę samego, pospiesznie udał się do uprzątniętej przed trzema dniami kajuty Seet-Fara, gdzie mieszaniec siedział otępiały na podłodze, wpatrzony w wiszące na zawiasach, do połowy wyżarte przez czas drzwi. Wybraniec Ognia drgnął, kiedy Duch Morza pojawił się w nich niespodziewanie.
- Chodź ze mną, będę cię potrzebował. - padło polecenie, które Seet-Far wypełnił bez szemrania. Wiedział, że chodzi o Deviego i dlatego nie planował się z nikim sprzeczać.
Serce mu się krajało, kiedy zobaczył Deviego zdjętego gorączką, drżącego i mamroczącego coś do siebie. Używając swojej mocy, zagrzał wodę w kubku z korą wierzby i rozpalił drobne ogniki wokół ciała zziębniętego przyjaciela. Patrzył jak Ëar siada obok Deviego i bierze łyk obniżającego temperaturę wywaru, a następnie przysuwa usta do warg chłopaka aby napoić go lekarstwem. Tydzień, może już nawet dwa tygodnie temu to Devi musiał w ten sposób opiekować się kimś innym, zaś teraz sam potrzebował pomocy. Los był nieprzewidywalny, a do przyszłości prowadziło wiele dróg, z czego oni podążali właśnie jedną z nich.