niedziela, 25 listopada 2012

33. I wtedy zapadła cisza...

            Patrząc jak bard odżywia się samodzielnie, bez niczyjej pomocy przy poruszaniu łyżką, Lassë czuł coś więcej niż satysfakcję, czy dumę z dobrze wypełnionego zadnia, z ocalenia przyjaciela. Nie mógł tylko nazwać tego nowego uczucia, które go wypełniało po brzegi, czy też po koniuszki kończyn, jak wypadało to dokładniej określić. Krzyczałby z radości gdyby tylko nie obawiał się, że sprowadzi im na głowę jakieś niebezpieczeństwo.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? – gryząc grzyba mężczyzna spojrzał na chłopaka. – Nie wydaje mi się żebym miał się nimi zatruć...

- Nie, to nie dlatego! – elf machnął ręką i rozsiadł się koło mężczyzny. – Po prostu wracasz do zdrowia, a ja bardzo się z tego cieszę.

- Skoro o tym mowa. Chcę żebyś pomógł mi samodzielnie chodzić. Całą drogę do strumienia chcę pokonać na własnych nogach. Znam ten wzrok! Zapomnij. Wcale nie jest za wcześnie.

- Jest. Poruszasz się, ale na chodzenie jest za wcześnie. Pozwolę ci przebyć drogę ze skraju lasu nad wodę i powrotną, co ty na to?

- Udowodnię ci, że już potrafię. – uparty mężczyzna odstawił na bok pustą miseczkę i uklęknął bez pomocy elfa. Niestety na więcej nie było go teraz stać toteż zaklął pod nosem uderzając pięścią w ziemię.

Lassë w przeciągu chwili znalazł się obok niego i objął ramieniem.

- Pomogę ci, wtedy wstaniesz. – zadeklarował i rzeczywiście, przy jego pomocy Otsëa stanął pewniej na nogach, chociaż nadal był niemałym ciężarem. – Przejdziemy się kawałek. – głos chłopaka wibrował w powietrzu napędzany podnieceniem, które czuł mogąc pomagać przyjacielowi, być mu podporą. Gdyby teraz poczuł na ustach pocałunek najpewniej byłby on tym słodszy i intensywniejszy, tym smaczniejszy.

            Dziesięć minut chodzenia w koło ogniska sprawiło, że bard zasapał się, zmęczył i zaczął pocić z wysiłku. Usiadł, więc na swoim miejscu pod drzewem i wypił kilka łyków wody, by następnie zjeść jeszcze trochę zupy. Nie trzeba było mówić o tym głośno, gdyż wydawało się oczywiste, że od tej pory, co najmniej dwa razy dziennie będą przemierzać jakiś krótki odcinek drogi by Otsëa szybko wrócił do pełni sił, bądź ich namiastki pozwalającej na przemieszczanie się.

            Tego dnia wieczór nadszedł naprawdę szybko, jakby spieszyło mu się z otuleniem świata ciemnością. Księżyc krył się gdzieś w koronach drzew niewidoczny dla ukrytych w lesie podróżnych. Noc była ciepła i przyjemna, sen spokojny, krzepiący. Równie prędko, jak zniknęło słońce tak też się pojawiło. Ciepły, barwny dzień rozpieścił ich świergotem ptaków, zwyczajnymi odgłosami codzienności pośród drzew.

- Wstawaj. – Lassë wymruczał do ucha mężczyzny, który najwyraźniej rozleniwił się przez cały czas choroby i teraz nie potrafił zerwać się o świcie. – No, dalej. Dzień jest piękny, a my musimy wyruszać, jeśli chcemy dotrzeć do strumienia. – widząc, że jego wysiłki nie dają zbyt wiele ukąsił barda w ucho i pociągnął za nie lekko zębami. To poskutkowało. Mężczyzna ocknął się momentalnie łapiąc za zaatakowaną część ciała, a swoje złote spojrzenie utkwił w elfie, jakby ten był natrętną muchą niepozwalającą na spokojny sen.

- Bardów się nie je! – rzucił przypominając chłopakowi o jego własnej uwadze, co do smaku elfa i planów ucztowania na nim.

- Nie wiem, czy się je, czy nie, bo nie wiem, kim jesteś. – rzucił ze wzruszeniem ramion Lassë i podał przyjacielowi wodę.

- Elfy na pewno na mnie nie poucztują, bo moje mięso nie należy do najsmaczniejszych. – odparł wymijająco Otsëa. Zaspokoił pierwsze pragnienie i wyszperał ze swojej torby igłę oraz nici. – Zaszyję mapę i możemy ruszać. – oświadczył wyciągając ręce po szatę i złożony papier, którym się zajął, gdy elf szykował się do drogi.

Lassë czuł wyraźną ulgę mając świadomość, że jego towarzysz zachowuje się jak dawniej, chociaż w ich relacji coś się jednak zmieniło – byli sobie bliżsi.

            To była zaledwie chwila i wszystko okazało się dopięte na ostatni guzik, zaś wypoczęty chłopak mógł objąć przyjaciela ramieniem pomagając mu wstać i powoli ruszyć w drogę możliwie najbliżej drzew, o które dodatkowo mógł opierać się bard. To tak wiele ułatwiało, ale i tak wielką przynosiło rozkosz, kiedy mogli obaj chłonąć bliskość natury, jakże im przychylnej w tym lesie.

 

- Patrz! – z ust Lassë wydobył się cichy pisk, kiedy tylko zauważył płynący spokojnie strumień skąpany w blasku słonecznego światła. Od razu przyspieszył kroku sprawiając, że bard musiał dać z siebie więcej nie chcąc upaść. – Przepraszam! Zapomniałem. – równie gwałtownie, jak elf wystartował tak teraz się zatrzymał. Posadził mężczyznę na ziemi i zadowolony zaczął rozbierać się nie odczuwając przy tym żadnego skrępowania.

            Otsëa patrzył na radość chłopaka przewracając oczyma. Nie rozumiał tego dziecięcego szczęścia spowodowanego widokiem wody. On od zawsze był przyzwyczajony do wędrówki, więc kąpiel była dla niego wyłącznie dodatkowym punktem dnia, nie zaś cudownym przeżyciem, jak w przypadku tego młodego elfa. Zamiast entuzjastycznego zrywania z siebie ubrań pozwolił sobie na powolne rozebranie się i uspokajanie oddechu, który nadal był przyspieszony.

            W tym czasie Lassë już stał po kostki w płytkiej wodzie i wymieniał wodę w bukłaku. Świecił przy tym całkiem zgrabnym, jasnym tyłeczkiem, jakby zapomniał całkowicie o tym, że jest nagi, a jego pupka wypięta jest dokładnie w kierunku mężczyzny. Prezentowała się przy tym naprawdę cudownie z tą drobną dziurką między słodkimi pośladkami.

            Elf musiał poczuć na sobie wzrok mężczyzny, gdyż odwrócił się do niego uśmiechając szeroko. Podszedł do barda i pomógł mu przy zdejmowaniu ubrań, by następnie objąć go ramieniem i pomóc podejść do wody. O dziwo, nawet przez chwilę nie był zmieszany widząc wspaniałe ciało przyjaciela, którym naprawdę można było się chwalić. Nawet krocze barda było godne uwagi, chociaż na nie elf wcale nie chciał patrzeć by nie uchodzić za zboczeńca.

- Usiądź i umyj się spokojnie. – poradził wchodząc z mężczyzną do wody. Pomógł mu położyć się w miejscu, gdzie strumień sięgał do połowy łydki i uśmiechnięty przytulił się do jego boku zanurzając po samą brodę.

- Brakowało ci tego? – bard zapytał chcąc przerwać ciszę, która chociaż im nie przeszkadzała to jednak wydawała się obca, kiedy leżeli obok siebie myjąc powoli. Jakże świeżo mogli się poczuć, kiedy rozkosznie ciepłe fale wspinały się po ich ramionach, spływały po piersi i przesuwały się między nogami.

- Tak. Bardzo za tym tęskniłem. Teraz czuję się czystszy. – szorował całe ciało dłońmi wystarczająco długo by poczerwieniało. Kolejny raz przyszedł też z pomocą przyjacielowi starając się sprawić mu tym lekką przyjemność, kiedy swoimi ciepłymi dłońmi pocierał o jego łydki i uda. – Poleż jeszcze. – komenderował przynosząc wszystkie ubrania i pocierając nimi o kamienie by wyszorować je raz, a porządnie. W końcu nie miał pojęcia, kiedy znowu będzie miał czas by rozkoszować się świeżą wodą.

            Uśmiechając się do siebie i swojego zajęcia Lassë dawał z siebie wszystko. Mieszkając w swoim lesie nie miał powodu by tak dokładnie szorować ubrania, a teraz mógł nabrać w tym wprawy. O ile naprawdę potrzebował tych umiejętności. Przecież Otsëa nie wydawał się w ogóle zainteresowany tematem prania, a i kąpiel przyjmował obojętnie.

- Jak to możliwe, że wcale nie wstydzisz się swojego ciała? – bard zmienił pozycję podpierając głowę na ręce leżąc przy tym na boku. Wpatrzony w twarz chłopaka nie zwracał uwagi na inne partie jego ciała. Dzięki temu mógł zauważyć jak słodkie rumieńce wpełzają na twarz elfa, który zasłonił się swoją szatą, którą właśnie miał w ręce.

- Nie myślałem o tym. – wyjaśnił pospiesznie, jakby to było czymś krępującym. W rzeczywistości było przecież za późno na wstyd, kiedy Otsëa widział wszystko i jeszcze więcej. – Ale ty też jesteś nagi, więc... – jego spojrzenie starało się utonąć w przezroczystej wodzie, która obmywała jego stopy i materiał ubrań. Prawdę mówiąc całkowicie zapomniał o swojej nagości i nagości przyjaciela, jakby było to czymś zupełnie normalnym. Tyle, że przypominanie mu o tym nie było najlepszym pomysłem. Teraz Lassë nie tylko nie był w stanie skupić się na swoim zadaniu, ale także chciał zapaść się pod ziemię, jakby chodzenie nago było czymś karygodnym i zabronionym.

            Bard szybko pożałował tego, że w ogóle się odezwał. Przecież elf był taki szczęśliwy, a teraz krył się za ciemną fontanną mokrych włosów nie ośmielając się podnieść wzroku. Mężczyzna nie mógł znieść tego widoku. Podpierając się rękami podczołgał się bliżej brzegu. Nie odważył się wstawać, gdyż wizja upadku na twardych, śliskich kamieniach przerażała go. Zamiast tego, kiedy znalazł się wystarczająco blisko, wyciągnął przed siebie dłoń i delikatnie dotknął kostki speszonego elfa.

- Nie miałem na myśli nic złego. – zapewnił uspokajająco. – Nie przeszkadza mi ani twoja nagość, ani moja. Uważam, że nie mamy się, czego wstydzić. Z resztą, spaliśmy razem tyle razy, nawet się całowaliśmy, więc, w czym miałby tkwić problem? – jego palce powoli przesunęły się wyżej na zgrabną łydkę. Pomasował gładką skórę i uśmiechając się złowił spojrzenie trochę zaskoczonego Lassë. – Doceniam to ile dla mnie robisz, naprawdę.

            Urodziwa twarz chłopaka rozjaśniła się, a z policzków zniknęły rumieńce. Skinął entuzjastycznie głową i położył dłoń na palcach barda. Szybko pochylił się całując mężczyznę w czoło.

- W końcu nie masz błota we włosach. – stwierdził odkładając na bok pranie, którym dotąd się zakrywał. Pomógł Otsëa usiąść na trawie w słońcu by jego skóra powoli wysychała i dopiero wtedy na nowo podjął się nie łatwego zadania doczyszczenia naprawdę brudnych ubrań. Nie zapomniał przy tym o wyjęciu mapy, którą postanowił samodzielnie ukryć, kiedy tylko jego odzienie wyschnie na gałęzi.

            Wzdrygnął się, kiedy dłoń barda spoczęła na jego udzie. Nie spodziewał się tego dotyku, ale i nie czuł żadnej obawy, kiedy ciepłe palce pogładziły wrażliwą skórę. Mimo wszystko Lassë szybko przyzwyczaił się do subtelnego głaskania i z największym zaangażowaniem zajmował się pracą by w końcu uznać ją za zakończoną. Rozwiesił wtedy wszystko na gałęziach i z uśmiechem przysiadł obok Otsëa opierając głowę na jego ramieniu. Czuł się cudownie mogąc bez skrępowania zbliżać się do przyjaciela, głaskać go po boku i wsłuchiwać się w jego równomierny, spokojny oddech.

            Gdyby był tutaj Niquis na pewno ukąsiłby boleśnie barda i robił, co w jego mocy by jak najbardziej uprzykrzyć mu tę chwilę rozkosznego spokoju, w jakiej mężczyzna trwał wespół z elfem. Tak, Niquis byłby bardzo zazdrosny i może nawet przemieniłby się w człowieka chcąc wyrządzić większą krzywdę rywalowi, jak wydawał się postrzegać Otsëa. Tyle, że małego stworzonka nie było z nimi, a jego nieobecność mniej już przeszkadzała elfowi. Miał przez to wyrzuty sumienia, ale nie mógł ciągle rozpaczać. Nie, kiedy tyle obowiązków nagle znalazło się na jego głowie.

- Uważam, że masz całkiem ładne ciało. – odezwał się niespodziewanie bard, jakby nie mógł przełknąć tych słów musząc usłyszeć je z własnych ust. – Jest delikatne, ale naprawdę ładne. – położył dłoń na piersi elfa lekko wbijając w nią palce i przesuwając je w dół w geście pełnym niewytłumaczalnego pragnienia.

- T... Twoje też jest ładne. – zająknął się Lassë zupełnie nieprzygotowany na tego typu poufałość. Nie obawiał się przyjaciela, ale też nigdy nie pozwalał nikomu na tak bliski kontakt. Nawet przyjaciołom, których zostawił daleko za sobą, w domu. A jednak nie odczuwał dyskomfortu odnajdując w tym dotyku coś przyjemnego, ciepłego i romantycznego.

- Doprawdy? I masz ochotę go dotykać? Ja chętnie poznaję twoje z bliska. – na ustach mężczyzny pojawił się przekorny uśmiech świadczący o ukrytym znaczeniu.

            Lassë prychnął cicho i uderzył mężczyznę lekko w ramię, co miało być na swój sposób metodą karcenia, chociaż nie mogło mieć większego znaczenia. Tego ciosu nie dało się dotkliwie odczuć, a i sam elf nie był specjalnie wściekły. Potraktował komentarz, jako żart i może, dlatego tak otwarcie okazywał swoją sympatię względem przyjaciela. Czy jednak rzeczywiście chodziło o żart, kiedy bard zabrał rękę z piersi chłopaka, jakby nigdy nic, i położył ją na udzie? Z tych złotych oczu nie dało się niczego wyczytać.

niedziela, 18 listopada 2012

32. I wtedy zapadła cisza...

            Trzy dni, tyle czasu zajęła im dalsza podróż nim w ogóle dostrzegli w oddali niewyraźnie majaczący na horyzoncie las. Widok ten był dla elfa, jak promyk nadziei. Tak wiele razy wątpił, czy kiedykolwiek go znajdą, zastanawiał się czy nie zabłądzili. W końcu Lassë nie orientował się zupełnie w odnajdowaniu znaków podpowiadających kierunki. Zwyczajnie brnął przed siebie i najwyraźniej los mu sprzyjał skoro byli już niemal u celu.

- Dotrzemy tam dzisiaj, zobaczysz. – powiedział raźnie do barda, jakby to on potrzebował otuchy. – W końcu oprzesz się o jakieś drzewo, będziemy mogli rozpalić ogień, może znajdę grzyby na zupę. – dla elfa las oznaczał dom, nawet jeśli prawdziwy był tak niesamowicie odległy, że nigdy nie zdołałby do niego wrócić sam.

- Wspaniale. – przyznał mu rację Otsëa, chociaż w przeciwieństwie do chłopaka nie potrzebował tego materialnego punktu zaczepienia dla swoich planów. Nie chciał jednak studzić zapału Lassë toteż zrobił, co w jego mocy by głos miał w sobie przynajmniej wyczuwalną ilość optymizmu i entuzjazmu.

- Tak, wspaniale! Ruszajmy! – chociaż całkiem niedawno elf padał ze zmęczenia, to teraz tryskał energią, jaką odnalazł w sobie w chwili ujrzenia lasu. Był tak zachwycony bliskością znajomej fauny i flory, że brnął przed siebie mimo ciężaru przyjaciela na plecach.

            Niestety, nie zdołali dojść do ściany lasu przed zapadnięciem zmroku. Musieli przenocować na otwartej przestrzeni polany, a z samego rana podjąć wędrówkę, by ostatecznie zagłębić się w cieple, zapachu liści, cieniu rzucanym przez drzewa. Lassë od razu zostawił przyjaciele pod jednym ze starych dębów i obskakiwał wszystkie inne w okolicy tuląc je, głaszcząc, przemawiając do nich. Był taki szczęśliwy, tak inny od zmęczonego, pesymistycznego chłopaka, którym był podczas drogi przez łąki. Teraz jego widok cieszył oczy, a głos stał się cudownie melodyjny.

- Tak bardzo tęskniłem za tym wszystkim. – wyznał z westchnieniem ulgi zbierając wszystkie rzeczy i zarzucając na swoje barki ramiona barda. – Wejdziemy głębiej w las, żeby ogień był nocą mniej zauważalny i żebyśmy mogli w spokoju robić obozowisko. – zadecydował i naprawdę znalazł dla nich idealne miejsce. Nawet na chwilę nie usiadł by w spokoju pooddychać świeżym powietrzem, ale biegał, schylał się, nosił, przenosił, zwyczajnie żył. Dopiero w chwili, kiedy ogień trzaskał cicho, a w kociołku bulgotał krzepiący posiłek dla mężczyzny, chłopak znalazł czas by usiąść obok niego, rozpruć tak starannie zaszyty schowek po wewnętrznej stronie szaty i wyjmując ze środka mapę rozłożył ją po części na swoich kolanach, a po części na udach Otsëa.

- Gdzie jesteśmy? – zapytał szukając jakichkolwiek znajomych punktów, które nie wydawały się takie same, jak w rzeczywistości stanowiąc wyłącznie namalowaną miniaturkę.

            Bard pochylił głowę, która nie ciążyła mu już tak, jak wtedy, gdy wyruszał w drogę całkowicie zdany na łaskę swojego drobnego przyjaciela i mimowolnego opiekuna. Samodzielnie położył dłoń na mapie i przesuwał po niej palcem póki nie zatrzymał go w punkcie, gdzie widniało kilka drzewek.

- Tutaj. – odezwał się spokojnie. – Spójrz. – zaczął mentorskim tonem. – Ta gwiazda w rogu wskazuje kierunki. Podlega im cała mapa. Rysowały ją elfy, więc nie ma wątpliwości, że jest dokładna i zgodna z rzeczywistością. Może nie być idealna, jeśli chodzi o odległości, ale na pewno wskazuje właściwe miejsca położenia lasów, rzek, miast, czy wiosek. – wskazywał powoli każdy schematyczny rysunek reprezentujący wymienione miejsce. – To jest równina, którą przemierzaliśmy. Twój lud nazwał ją Ohta – Wojna. Tutaj znajduje się las, w którym jesteśmy, a tu znajdziemy strumień, którym tak się przejmowałeś. Widzisz, wystarczy nauczyć się kierunków z tej mapy, a następnie zapamiętać, jak ją rozrysowano. Nie musisz znać jej całej. Wystarczy droga do miejsca, w które się udajesz. Powiedzmy, że stąd chcesz wrócić do Kennt. Którędy pójdziesz?

            Prawdę mówiąc elf niewiele o tym myślał zasłuchany w pewny głos przyjaciela, który był już w stanie formułować dłuższe wypowiedzi nie męcząc się przy tym. Nic, więc dziwnego, że spojrzał na Otsëa niepewnie, kiedy ten umilkł oczekując odpowiedzi. Cisza przedłużała się i dopiero po chwili Lassë poprosił o powtórzenie wszystkiego, co wcześniej zostało jasno i klarownie wyjaśnione. Bard nie skomentował tego, ale uśmiechnął się lekko i podjął na nowo. Jak dobrze było znowu żyć i nie martwić się bólem serca, czy jego przemęczeniem. Musiał się tym nacieszyć, nawet jeśli wymagało to powtarzania czegoś, co już raz zostało wypowiedziane.

            Tym razem chłopak chłonął każde słowo nie pozwalając sobie nawet na chwilę nieuwagi. Nie chciał przecież wyjść na niewdzięcznika, który nie potrafi docenić nauk, jakie udziela mu przyjaciel, a przecież elf naprawdę ich potrzebował. Nie miał pojęcia jak posługiwać się mapami, a przynajmniej nie tak, jak bard. Z tym większą radością słuchał, co ma mu do powiedzenia naprawdę obeznany w świecie mężczyzna.

- Więc? – zapytał spokojnie patrząc na Lassë swoimi złotymi oczyma. – Którą trasę wybierzesz by dotrzeć do Kennt?

- Tę, którą tu dotarliśmy? – nie miał szans, ale i tak spróbował wykręcić się od precyzyjnej odpowiedzi. Jedno wymowne spojrzenie mężczyzny wystarczyło, by chłopak zrezygnował z dalszego kombinowania. Położył palec w miejscu, które pamiętał, że wcześniej zostało wskazane, jako punkt ich aktualnego postoju i przeciągnął opuszkiem po trasie, którą uznał za najlepszą. Nie omijał przy tym terenów, które zajmowały skłócone ze sobą ludy „lisów” i bazyliszków wiedząc, że prawdopodobieństwo natknięcia się na nich wcale nie jest duże, a oni zwyczajnie mieli ogromnego pecha.

- Dobrze. – skinął mu głową Otsëa i wymyślił nowe zadanie. Pomógł trochę chłopakowi w odnalezieniu najlepszej drogi, wyjaśnił kolejne znaki, jak bagna, czy ruchome piaski, by ostatecznie wspomagać w nauce na pamięć ścieżek prowadzących do celu i najbliższej okolicy. Cierpliwie, powoli podpowiadał, odpytywał i znowu starał się naprowadzić chłopaka na właściwą odpowiedź. Poświęcał mu czas ani przez chwilę nie narzekając, wyrozumiale akceptował wszystko, czym zaskoczył go Lassë. Ostatecznie bawił się świetnie i kręcił głową z westchnieniem, kiedy elf uraczył go jakąś głupotą.

            Rozbawiony, roześmiany spojrzał na chłopaka, który wydął lekko usta, kiedy pomylił się setny raz, w tym samym miejscu prowadząc wyimaginowanego bohatera prosto do opuszczonych smoczych jaskiń, gdzie osiedliły się mroczne elfy. W takiej sytuacji postać była martwa zanim w ogóle dotarła do podnóża gór, a tym samym podobnie skończyliby oni, gdyby zdecydowali się na podróż pod przewodnictwem elfa.

- Ugh! Dlaczego tak źle mi idzie?! – poirytowany uniósł głowę, a jego spojrzenie spotkało się z ciepłem złotych tęczówek barda. Spoglądali na siebie przez chwilę nie rozumiejąc, dlaczego to robią, dlaczego wpatrują się w siebie studiując swoje twarze, suną wzrokiem po ustach. Coś, jakaś niewidzialna siła, którą ciężko pojąć, przysunęła ich jeszcze bliżej do siebie, ich nosy stykały się ze sobą.

- Musimy się wykąpać. – komentarz Otsëa sprawił, że chłopak poczerwieniał na twarzy.

- Śmierdzę?

- Nie, nie. Nie czuję nawet naszego zapachu, ale wiem, że dla innych nie pachniemy zachęcająco. Przebywając w swoim towarzystwie nie czujemy się wzajemnie. Z resztą, wątpię by elfy mogły śmierdzieć. Jeszcze nie miałem okazji wąchać spoconego i brudnego.

- Może powinieneś spróbować? – chłopak uśmiechnął się lekko.

- Tylko skąd ja takiego wezmę? – twarz barda zbliżyła się jeszcze bardziej, przez co stała się zamazana.

Lassë czuł ciepły oddech łaskoczący skórę, tonął w złocie zafascynowany tym, co widział. Jego spojrzenie tylko przez chwilę skupione było na ciemnym tatuażu, który tak go fascynował.

- Otsëa... – powiedział cicho, niemal szeptem, nie chcąc burzyć tego spokoju, cudownej atmosfery, która wydawała się elektryzująca i magiczna. Nie rozumiał tego, ale podobało mu się. Ten magnetyzm, jaki był między nimi przypominał chwilę, kiedy Niquis pocałował elfa, a jednak ta miała w sobie coś więcej, była na swój sposób inna, może nawet piękniejsza? Nie, nie mogła być piękniejsza. Obie były... są równie piękne.

Usta mężczyzny wygięły się lekko ku górze, ale zanim w ogóle zdążył pojawić się na nich prawdziwy uśmiech on już przywarł nimi do warg elfa. Oczywiście, nie raz już to zrobił, ale teraz było to zdecydowanie inne – delikatniejsze, bardziej czułe, powolniejsze i słodsze, smakowało malinami.

            Lassë nie wiedział jak zareagować, chociaż samoistnie poddał się temu ciepłu gromadzącemu się w brzuchu, łaskotaniu w piersi i delikatności warg. Był trochę zaskoczony, kiedy dłoń barda nagle znalazła się na jego karku drapiąc go lekko, masując, ogólnie pieszcząc. Nic tak nie odprężało jak te palce sprawnie gładzące skórę. Jakaż szkoda, że wszystko musiało się skończyć, chociaż dopiero, co się zaczęło.

- Nie masz pojęcia, co robię, prawda? – Otsëa spojrzał w oczy chłopaka, ale nie było w tym ani kpiny, ani smutku, a jedynie obojętne stwierdzenie faktu, chociaż Lassë i tak zarumienił się zawstydzony.

- Wiem! – mruknął pod nosem. – Nie jestem głupi, a jedynie niedoświadczony. Można się całować z różnych powodów, ale nie wiem, dlaczego robisz to ty. – tak, zdecydowanie nie było to dla niego niczym nowym, jeśli chodziło o czystą teorię.

- Ten był dowodem sympatii. Przyjacielski. – rzucił mężczyzna wzruszając ramionami. – O dziwo był wyjątkowo smaczny. Nie sądziłem, że elfy potrafią tak smakować.

- Elfów się nie je. – rzucił od razu Lassë i zmarszczył brwi patrząc na towarzysza. – Chyba nie kosztowałeś żeby rozważyć zjedzenie mnie w przypadku braku innego mięsa? – żartował, chociaż nie mógł wiedzieć, co takiego czai się wewnątrz barda. Wiedział za to, że cokolwiek stara się ukryć Otsëa, jest to niebezpieczne i dlatego nie może zostać zdradzone. Wcześniej łudził się, że to jego opieka pomogła wyzdrowieć temu silnemu, chociaż drobnemu ciałem mężczyźnie, ale w tej chwili nie miał już złudzeń. To nie było jego zasługą, ale organizmu barda. Organizmu, który sam usuwał z krwioobiegu truciznę.

- Nie jadam takiego mięsa jak twoje. – odpowiedział poważnie Otsëa, chociaż było oczywiste, że i on żartuje, a przynajmniej odrobinę. – Z resztą pocałunki są mniej patetyczne niż słowa. Działasz nie rozwodząc się nad niczym, ponieważ mężczyźnie nie wypada popadać w ten melancholijny stan kontemplacji.

            Lassë przewrócił oczyma i położył się na ziemi z głową na kolanach barda. Patrzył na trzaskający cicho ogień i wdychał przyjemny zapach gotującej się zupy. Oblizał się na samą myśl o grzybach, chociaż przypomniały mu one o komentarzu, jaki wcześniej uczynił jego przyjaciel. Byli brudni, na pewno śmierdzieli okropnie i przez najbliższy czas tak będzie musiało pozostać. Dzień drogi dzielił ich od strumienia, który płynął przez las, a później ginął pod ziemią drążąc podziemne tunele, z których na pewno czerpała wodę cała łąka. Kiedy tam dotrą będą mieli okazję by dokładnie się wyszorować i przeprać ubrania. Od dobrego tygodnia nie było deszczu toteż cały kurz drogi, którą przebyli zebrał się na ich odzieniu wierzchnim. Elf marzył o chwili, kiedy zdejmie z siebie wszystko, wskoczy do ciepłej, czystej wody i będzie tarł dłońmi o ciało póki nie poczuje się naprawdę świeżo. Wtedy też wyszoruje swoją odzież trąc nią o jakiś kamień, wywiesi na gałęzi drzewa i poczeka aż wszystko wyschnie by rozkoszować się nowym doznaniem, kiedy nic nie będzie się do niego kleić.

- Wiem, o czym myślisz. – przerwał te rozważania bard. – Drapiesz się po ramionach, a więc marzysz o kąpieli. – wykrzywił usta w czymś, co bardziej przypominało jego stary uśmiech niż ten prezentowany od niedawna. – Musisz nawyknąć do tego, że czasami masz na sobie grubą warstwę brudu, błota, pyłu i nic nie możesz z tym zrobić przez całe tygodnie, czy nawet miesiące. Tak jest latem, gdy deszcz to kwestia szczęścia. Przynajmniej na zachodzie. Powietrze jest suche, a im bliżej pustyni tym bardziej pali w gardło i nozdrza, kiedy starasz się oddychać.

- Więc nie chce tego odczuć na własnej skórze. – stwierdził Lassë i na chwilę podniósł się by zamieszać zupę i sprawdzić, czy nadaje się już do zjedzenia. Oszczędzał nie tylko wodę, ale także suchary.

niedziela, 11 listopada 2012

31. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë padł na trawę oddychając równomiernie, chociaż głęboko i ciężko. Patrzył na uśpionego, zmęczonego mężczyznę i zastanawiał się, jak to możliwe, że w przeciągu jednej chwili nawet największy siłacz, niepokonany bohater może stać się bezbronny, słaby i zdany na łaskę innych. Nikt nie był idealny, niezniszczalny. Widać, nawet Otsëa. Za to bezsprzecznie był odważny, szlachetny i idealny. Dla elfa był kimś więcej niż przyjacielem. Tylko kim w takim razie? Kto jest ponad przyjacielem? Opiekun? Rodzina? Czy w ogóle warto się nad tym zastanawiać? Jakkolwiek by tego nie nazywać, Otsëa to Otsëa.

            Elf uśmiechnął się wyciągając rękę i delikatnie głaskał barda po głowie, pieszczotliwie odgarniał włosy z jego czoła, bawił się nimi. Powoli odnajdywał się w roli opiekuna i obrońcy. Było w tym coś wyjątkowego, jakby radość z bycia potrzebnym. Nigdy nie był darmozjadem, ale i nie wychylał się, nie szukał sposoby by się wybić, być kimś więcej niż sobą. Tym bardziej dziwił go fakt wyboru dokonanego przez Żywioł, rola jaką miał odegrać w tej walce. A teraz? Teraz znalazł swoje miejsce na ziemi. Był nim cały świat przemierzany u boku barda i Niquisa, za którym tęsknił, a przecież tak niewiele czasu minęło od kiedy się rozstali.

            Strzepnął z dłoni pasikonika, który właśnie sprężystym skokiem dostał się na jego rękę. Z niezadowoleniem kolejny raz pozbył się natręta, który nie ustępował znowu wspinając się po jego skórze. Prychnął poirytowany czując lekkie puknięcie w udo, następnie trochę wyżej, w kolano, brzuch, plecy. I nagle zrozumiał, że jest zwyczajnie otoczony przez pasikoniki wielkości swoich palców. Zielone, paskudne, o spasionym odwłoku i czerwonych oczach, niczym wściekłe króliki.

- Auć! Niech cię szlag! – syknął masując rękę, kiedy jeden z owadów ugryzł go bez litości. Rana od razu się zaczerwieniła, zaczęła swędzieć i boleć. Okropność! – O, nie! Nie ma mowy! – syknął i zarzucił szybko płaszcz na odsłonięte części ciała Otsëa. Nie pozwoli nikomu go kąsać! Sam zaczął strzepywać z siebie spore stado zielonych skoczków, które obsiadało go, jakby był zgniłym owocem. Za dobrze pamiętał swoje ostatnie spotkanie z krwiożerczymi owadami, by teraz miał bezczynnie czekać aż to one przejmą kontrolę. Podniósł się pospiesznie strzepując ze spodni koniki polne, które na nowo go obsiadły i unosząc wysoko nogi zaczął deptać wszystko, co nawinęło się pod jego stopy. Nie ważne, czy był to wielki, czy mały pasikonik. Już czuł, że w dobrych kilku miejscach na ciele zaczyna go boleć i swędzieć, co było najgorszym możliwym połączeniem. Słyszał chrobotanie pod podeszwami, kiedy robaki ulegały jego ciężarowi wybuchając zieloną mazią. To była jedyna możliwość, jedyny sposób na pozbycie się uciążliwych, kąsających robali. Strzepnął je z płaszcza pod którym ukrył barda, a następnie deptał trawę w około śpiącego mężczyzny. Nie miał zamiaru się poddawać, nawet kiedy sam był po kolana otoczony robakami.

            Schylił się i pięściami uderzał w skaczącą chmarę, wywijał piruety, ocierał nogę o nogę, miażdżył, deptał, sam już nie był pewny, co ma robić by pozbyć się problemu.

- Co to za licho? – syczał walcząc z zalewającą go zieloną falą. – Zostanę przeklętym elfem zanim dotrę do celu! – mówił do siebie płaczliwym głosem, a w tym czasie Otsëa ani razu się nie poruszył. Zdaniem Lassë był to dobry znak, gdyż pasikoniki musiały kąsać tylko jego. Tylko dlaczego?! Co on im zrobił?! Elfy zawsze żyły w zgodzie z przyrodą, nie zabijały żadnych żywych istot, jeśli nie było to naprawdę niezbędne. Tym czasem chłopak miał już na swoim kącie dwa jajeczka i kilkadziesiąt koników polnych. Było ich pełno, wpełzały wszędzie gdzie się mieściły. Nawet w szpary obuwia! Wredne, okropne paskudy!

            Wściekły elf kolejny raz strzepnął owady z barda i upewnił się, że żaden nieproszony gość nie czaił się w pobliżu, by chapnąć sobie odrobinę chorego przyjaciela. Pięścią zgniótł kilka natrętnych koników polnych, które podeszły zbyt blisko i sycząc na nie okrył mężczyznę wsuwając rogi płaszcza pod jego ciało, by nic nie wcisnęło się pod spód. Teraz mógł na poważnie zająć się walką z tym paskudztwem o czerwonych oczach, jakby ktoś zaczarował wszystkie te owady. Albo jakby były wściekłe... Przez chwilę poczuł, jak w gardle tworzy mu się nieprzyjemna gula. Jeśli one były wściekłe, jeśli to była jakaś nowa choroba, a on został pokąsany... Czy to możliwe, by i on miał skończyć jak te okropne koniki polne? Pogryziony zacznie szaleć, a później stanie się niebezpieczny dla każdego, kto pojawi się w pobliżu?

            Niedoczekanie! Nie pozwoli na to! Chociażby siłą woli, ale nie podda się i będzie walczył. Z impetem tupnął nogą zgniatając pod stopą kolejnego owada, kiedy zauważył, że te zaczynają się wycofywać. Nic go nie gryzło, nic po nim nie skakało. Był zaskoczony, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Otsëa, by domyślił się, o co chodzi. Ciało mężczyzny drżało pod płaszczem, a Lassë wiedział, co to oznacza. I one też wiedziały. Te piekielne owady uciekały od krwi, która miała za chwilę wysączyć się z rany. Tej ciemnej, paskudnej mazi krążącej w żyłach barda, zatruwającej jego organizm.

            Doskoczył do mężczyzny i zabrał płaszcz by nie ubrudził się, gdy rana zacznie krwawić. Nie chciał mieć na ubraniach tego paskudztwa! W ogóle nie chciał o nim pamiętać. Oddałby wiele by mieć to za sobą, by widzieć, jak wszystko zaczyna układać się po jego myśli.

- Dlaczego znowu się to dzieje? – jęknął spoglądając na zaczerwienienie, które puchło pod skórą, a później zamieniło się w pękającą ranę. Chłopakowi wydawało się, że słyszy dźwięk wydawany przez strupek, który teraz zniknął gdzieś pod odrobiną czerwonej, czystej krwi, która wypłynęła na początku. Już miał nadzieję, że tak zostanie, ale szybko musiał porzucić nadzieję, gdyż ciemna posoka poczęła sączyć się wylewając na ziemię. Na oko było jej pół miseczki, co pocieszyło spanikowanego elfa. Ostatnio było jej zdecydowanie więcej, a więc bard na pewno wracał do zdrowia! Przecież ślady czystej krwi musiały być dobrym znakiem!

            Uniósł spojrzenie i utkwił je w poruszających się powiekach Otsëa. A więc się budził?!

- Boli mnie ręka. – wyznał słabo mężczyzna i osunął się w mgłę nieświadomości, jakby mogła mu zaoferować ulgę i wybawienie.

A jednak jego przebudzenie się, chociaż tylko chwilowe, ucieszyło elfa, jak nic innego. Radość wypełniła go po koniuszki palców i teraz mógłby przenosić góry! Nie mógł zaprzepaścić tej szansy, ani czekać na powrót tych paskudnych koników polnych! W ogóle nie chciał mówić o nich przyjacielowi, nie chciał go denerwować.

            Lekki na ciele i silny na duchu Lassë zebrał rzeczy i z trudem wciągnął barda na plecy. Jego euforia nie zniknęła, więc na poły niosąc, na poły ciągnąc Otsëa brnął do przodu.

- Damy sobie radę. – powiedział pewnie nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.

 

            Minęły trzy dni śledzone przez trzy długie noce. Nie było już wątpliwości, że bard odzyskuje siły, gdyż coraz dłużej pozostawał przytomny. Za to elf z trudem powłóczył nogami zmęczony, jak jeszcze nigdy wcześniej. Sapał, charczał, kiedy próbował coś powiedzieć. Starał się zwalić wszystko na wyczerpanie, ale nie zdołał oszukać tym przyjaciela. Już przy najbliższym postoju, kiedy Otsëa posklejał fakty w całość, z wysiłkiem położył dłoń na ręce Lassë nie pozwalając mu zamknąć bukłaku z wodą. Zacisnął w miarę możliwości palce i spojrzał w zaniepokojone oczy chłopaka.

- Pij. – rozkazał ostro. – Wiem, że tego nie robiłeś od dawna.

- Nie! Nie! – zaczął prędko. – Piłem!

- Kłamiesz. Nie widziałem żebyś pił od dawna. Nie podoba mi się to. – w złotych oczach mężczyzny było tyle zdecydowania, że Lassë nie potrafił odmówić.

Elf wziął duży łyk i powoli przełknął. Woda wydawała mu się taka słodka! Nie próbował się zamęczyć, ale nie chciał by nagle zabrało czegokolwiek dla jego osłabionego przyjaciela. Tylko o to chodziło, o barda!

- Jeszcze. Pij jeszcze.

- Ale...

- Zginiemy obaj, jeśli tobie coś się stanie. Ja nie jestem w stanie cię bronić, nie mogę dbać nawet o samego siebie. Niedługo dotrzemy w jakieś lepsze miejsce. Gdzieś na pewno jest strumień. Tak mi się wydaje. Twoja mapa... – mężczyzna zasapał się i musiał przerwać by uspokoić serce, odrobinę odpocząć. – Pamiętam ją. Jakoś. I ty także powinieneś. – kolejny raz musiał zaczerpnąć tchu zanim podjął. – Kiedy dotrzemy do najbliższych drzew, czy lasu... Wtedy będziemy bezpieczniejsi i wtedy musisz nauczyć się drogi, jasne?

- Tak. Przepraszam. – elf spuścił głowę zawstydzony. Na co mu mapa skoro z niej nie korzysta, ani się z niej nie uczy? Był taki beznadziejny...

- Nie. Nie musisz. Nie ty wybrałeś drogę. To ona wybrała ciebie. – jego zdania były krótkie i proste, ale dzięki temu mógł kończyć myśli, mniej się męczył i był rozumiany. Tak było dobrze. – A teraz pij. Nie dam ci spokoju.

            Lassë poddał się. Wziął kolejnych kilka łyków wody i z żalem poruszył bukłakiem, by usłyszeć ile jeszcze jej zostało. Martwił się, było to widać w jego ciemnych oczach. Jakby na pocieszenie bard uśmiechnął się do niego słabo, ale jednak szczerze. To był piękny uśmiech! Chłopak nawet nie przypuszczał, że zwyczajne wykrzywienie warg może mieć w sobie tak wiele uroku, może być tak cudowne i ciepłe. Cóż, zazwyczaj mężczyzna był ironiczny i mało uprzejmy, ale teraz nie miał ku temu powodu. Z resztą ta dwójka nie była już sobie obca, a więc czas by odkrywali siebie nawzajem w sposób pełniejszy.

            Otsëa spojrzał na elfa poważnie i skinął głową w stronę swoich nóg.

- Musisz pomóc mi w ćwiczeniach. – zaczął wyraźnie chcąc dać chłopakowi jeszcze kilka chwil na odpoczynek. – Niedługo moje mięśnie osłabną. Nie mogę do tego dopuścić.

- Więc chcesz żebym to ja ćwiczył je za ciebie. – dokończył za niego chłopak, a otrzymując potwierdzające skinienie nawet przez chwilę się nie wahał. Delikatnie położył przyjaciela na trawie i uklęknął przy jego nogach łapiąc za łydki. Nie było to łatwe, ale starał się imitować chodzenie unosząc nogi mężczyzny, opuszczając, kręcąc stopami. To raczej nie miało dać zbyt wiele, ale zawsze mogło pomóc zamiast zaszkodzić. Z resztą chichotał przy tym rozbawiony, gdyż bard nie oszczędzał mięśni twarzy krzywiąc się, kiedy uznawał ćwiczenie za zbyt krępujące, czy też niepotrzebne. Jego oblicze zmieniało się, jakby od zawsze potrafił porozumiewać się z innymi bez słów.

W następnej kolejności elf zajął się rękoma, pomęczył brzuch barda podnosząc go do siadu i upuszczając, co ostatecznie doprowadziło do zmęczenia ich oboje. W końcu nawet część ciała Otsëa ważyła więcej niż byle tobołek lub broń.

            Lassë uśmiechał się pod nosem dziwnie zadowolony z tego, że między nim, a mężczyzną powoli tworzy się silna więź, której nikt i nic nie rozerwie – tak chciał o tym myśleć, kiedy ciepło rozlewało się po jego wnętrzu, jakby płynęło od żołądka we wszystkich kierunkach jednocześnie.

            Elf postanowił, że przed wieczorem przejdą jeszcze kawałek, a później rozłożą swój prowizoryczny obóz, by spokojnie spędzić noc. Nie rozpalali ognia, więc chcąc zachować ciepło elf przytulał się mocno do barda. Zupełnie nie przeszkadzała mu ta bliskość, ani cierpki zapach dawno nie pranych ubrań. Zwyczajnie nawykł do tych „uroków” życia w drodze i na swój sposób czuł się z tym naprawdę cudownie.

- Kiedy wróci do nas Niquis będziemy w komplecie i nic nas więcej nie zatrzyma! – wyraził głośno swoje nadzieje i poczuł, jak ciężka, ale ciepła dłoń opada delikatnie na jego głowę głaszcząc miękkie włosy.

- Jestem dzięki tobie coraz silniejszy. Na pewno będziemy nie do pokonania. – Otsëa zamknął oczy pozwalając by promienie słońca ogrzewały jego powieki, póki jeszcze można było na to liczyć. Za kilka godzin wzejdzie księżyc, a wtedy nie nacieszy się blaskiem i ciepłem, chociaż nadal będzie miał elfa, który przychyliłby mu nieba, tak bardzo się starał by niczego bardowi nie brakowało. A jednak potrafił być uciążliwy, kiedy ubzdurał sobie, że czas odpoczynku dobiegł końca i muszą ruszyć dalej, jeśli przed nocą mają zmienić miejsce postoju. W takich chwilach zachowywał się tak jak na elfa przystało i był przy tym taki zadowolony z siebie, że nie dało się mu odmówić niczego.

niedziela, 4 listopada 2012

30. I wtedy zapadła cisza...

- Ta papka ma dziwny smak. – Otsëa spojrzał zmęczonym wzrokiem na karmiącego go elfa. – Chyba mnie nie trujesz?

- Pha! – prychnął chłopak i wpakował do ust przyjaciela wyjątkowo wielką porcję „przemielonego” mięsa z warzywami. – Wolisz posilać się trawą? Przygotowałem to specjalnie dla ciebie, kiedy byłeś nieprzytomny! Zgęstniało bo ostygło. Na ciepło było bardziej płynne, więc nie narzekaj! A najlepiej zupełnie nic nie mów. Widzę, że z trudem pozostajesz przytomny i już jesteś spocony z wysiłku, więc jedz i zostaw wszystko mi. Pokarmię cię, napoję i będę doglądał.

- Musimy... – bard nie skończył. Lassë przywarł wargami do jego ust i pocałował go niezgrabnie, ale mocno. Kiedy się odsunął na jego twarzy widniał zadowolony uśmiech.

- To naprawdę działa. Od teraz tak będę cię uciszał. – mówił jak gdyby nigdy nic. – Wypoczniesz jeszcze trochę, prześpisz się, a ja pomyślę, jak się tobą zająć i jak cię przetransportować. Nie ma sensu się oszukiwać. Nie zdołasz sam chodzić, więc nie próbuj się kłócić. – odstawił na bok pustą miseczkę i podał mu wodę. – Dobry chłopiec. Teraz śpij. Jeśli zajdzie potrzeba to cię obudzę.

- Lassë...

- Ani słowa. – syknął elf. – Wiem, że nie mogę cię ciągnąć na płaszczu, bo tylko go poniszczę. Pomyślę nad czymś innym, a w ostateczności będę cię ciągnął za ręce lub uwiesisz mi się na szyi. Ale teraz zamknij oczy i odpocznij. – pieszczotliwie pogładził czoło mężczyzny, który wypełnił polecenie z niejaką ulgą.

Nawet jeśli Otsëa chciał uchodzić za silnego i gotowego na wszystko, to jego ciało miało na ten temat inne zdanie. Skóra pobladła bardziej niż przed chwilą, sine cienie pod oczyma i na ustach pogłębiły się, a to było wystarczająco wymownym znakiem dla elfa.

Chłopak spojrzał na przybrudzoną miseczkę po sporządzonym specjalnie dla barda posiłku i odetchnął z ulgą. Ta wymiana kilku zdań naprawdę poprawiła mu humor, a także wysuszyła łzy, o których Lassë zdążył już zupełnie zapomnieć. Teraz liczyło się tylko to by czuwać nad wypoczywającym chorym. W zamyśleniu położył dłoń na jasnej głowie bawiąc się sztywnymi, brudnymi włosami. Podejrzewał, że powinien zmyć z barda całe błoto, jakim go pokrył, ale nadal nie był pewny, czy tracenie wody będzie dobrym pomysłem.

Z bronią w zasięgu ręki na wypadek zorganizowanego ataku lub pojawienia się pojedynczego wroga elf nie odchodził ani na krok od wypoczywającego przyjaciela. Teraz, kiedy ten dochodził do siebie byłoby czystą głupotą zostawiać go samego i narażać. O ile nieprzytomny Otsëa nie stanowił zagrożenia, o tyle odzyskawszy zmysły mógłby uchodzić za niebezpiecznego dla bazyliszków, a i nie wiadomo, czy należało ufać „lisom”. Tylko jedna osoba nie stanowiła żadnego zagrożenia dla barda, a był nią sam Lassë!

Podciągnął kolana do piersi i złożył na nich głowę zamykając na chwilę oczy by dać im odetchnąć. Mógł siedzieć tak wiele godzin zanim uzna, że najwyższy czas ruszać w drogę. Tylko, że problem nadal pozostawał nierozwiązany. W jaki sposób najlepiej będzie transportować barda? Za nogi? Odpadało. Unieść go, nie uniesie. Jeśli pozwoli by mężczyzna uwiesił mu się na szyi i w ten sposób będzie go ciągnął, zmęczy się niebywale szybko. Ale czy rozsądnym byłoby targanie go za ramiona? Przecież nie tylko Otsëa może się poranić, ale i krew z rąk będzie spływać do serca. Tak to sobie przynajmniej tłumaczył. Tylko, czy był jakikolwiek lepszy sposób? Wątpił w to szczerze.

Odwrócił głowę w bok i patrzył na wymizerniały, ale nadal przystojny półprofil mężczyzny, jakby na bladym policzku mógł znaleźć podpowiedź, która pozwoli mu dotrzeć ostatecznie do jakichś wniosków, zaś te nasuną mu rozwiązanie problemu. Nic takiego się jednak nie stało. Mimo naprawdę długiego wpatrywania się w barda, żadna nowa myśl nie pojawiła się w głowie chłopaka. Powoli zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek zdoła coś wymyślić. Poważnie obawiał się o zdrowie Otsëa, jeśli zastosuje którykolwiek z dotąd rozpatrzonych i odrzuconych pomysłów.

- Może tobie coś się przyśni. – szepnął cicho, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Tak, mężczyzna tylko spał, a później obudzi się, zamruga złotymi oczyma i znowu zacznie narzekać, udawać niezniszczalnego. Znowu będzie sobą, chociaż słabym, ale jednak coraz zdrowszym. Ta myśl naprawdę cieszyła serce elfa, który uśmiechał się ze łzami w oczach. Czy kiedykolwiek cieszył się aż tak bardzo, jak teraz, gdy miał niejaką pewność co do tego, iż jego przyjacielowi nic nie jest? Zwyczajnie nie dopuszczał do siebie innej możliwości. Skoro Otsëa się obudził to i będzie niedługo chodził, biegał, będzie jak dawniej!

            Lassë miał ochotę krzyczeć głośno by pozwolić ulecieć swoim obawom, smutkom, ale i radości. Chciał pozbyć się wszystkich tych uczuć, które drażniły jego ciało od środka, próbowały przegryźć się na zewnątrz nie zwracając uwagi na krzywdę, jaką mogą wyrządzić.

            Nie potrafił się powstrzymać, więc przysiadł bliżej barda i nieśmiało pogłaskał go po głowie. Nie chciał go budzić, ale tylko w ten sposób mógł ukoić minimalnie szaleństwa swoich wnętrzności, które kręciły się niespokojnie w jego brzuchu.

            Właśnie pochylał się nad czołem mężczyzny chcąc je ucałować, kiedy niedaleko, po lewej stronie, ptaki zaskrzeczały i wzbiły się do lotu. Elf aż otworzył usta ze zdziwienia. Były tak blisko! Zaledwie kilka metrów od nich, a on nie miał o tym pojęcia! Spojrzał szybko na swojego spokojnie śpiącego przyjaciela i wstał wyraźnie dumny ze swojego wcześniejszego postanowienia, które teraz chciał zrealizować. Niemalże w podskokach pobiegł do miejsca, z którego wzbiły się w powietrze ptaki i zaczął uważnie przeszukiwać ziemię chcąc trafić na gniazdo. Coś najpewniej wypłoszyło zwierzęta, jednak miał nadzieję, iż były to tylko drobne, nieszkodliwe drapieżniki, jak chociażby łasice. Może ptaki postanowiły pogonić intruza i odleciały zaledwie na chwilę?

- Musi tu gdzieś być. – mruczał do siebie i nagle znalazł. Drobne, starannie uwite gniazdko, w którym leżały trzy jajeczka.

            Lassë zwątpił. Wpatrywał się w drobne, nakrapiane jajka i nie potrafił zrobić ni kroku by zbliżyć się do nich, sięgnąć i zabrać je, a później ugotować i podać swojemu przyjacielowi. Taki posiłek na pewno podniósłby Otsëa na duchu, a także na ciele. Czy gdyby były to jajka jaszczurki byłoby mu łatwiej?

            Aż podskoczył słysząc znajomy skrzek. Przez chwilę myślał, że to rodzice wracają do gniazda i zauważywszy go chcąc odstraszyć. Spojrzał pospiesznie w stronę, z której doszedł go niepokojący odgłos i zamarł. Jakieś niewielkie zwierzę wyskoczyło w powietrze i złapało znajdującego się w locie ptaka. A więc jednak! Próba przepłoszenia intruza okazała się śmiercionośną pułapką.

            A więc postanowione. Elf schylił się i wziął drobne jajeczka z ciężkim sercem, ale wiedział, że nie ma wyjścia. Albo zje je Otsëa, albo jakieś zwierzę. Nic się z nich nie wykluje, jeśli samica ich nie wysiedzi. Mimo uczucia smutku z powodu bolesnej prawdy był także wdzięczny losowi. Gdyby nie to, że ptaki zginęły, nie zdobyłby się na wykradzenie posiłku dla barda. A teraz mógł wrócić do małego obozowiska i zająć się gotowaniem odrobiny wody. Z tym już nie zwlekał. Kiedy bard się obudzi na pewno będzie zaskoczony, ale zachwycony!

 

            Lassë pocałunkami drażnił twarz mężczyzny i to właśnie pomogło obudzić się choremu. Bard nie mógł narzekać, gdyż uśmiech, jaki posłał przyjacielowi elf był wart o wiele więcej niż te kilka chwil snu, jakie jeszcze mu zostały.

- Pomogę ci usiąść i pokarmię. – o ile chłopak chciał ukryć podniecenie o tyle zdradził go głos.

            Pomógł Otsëa podnieść się odrobinę i oprzeć się o siebie, jako że na więcej barda nie było stać.

- Zamknij oczy. – szepnął rozradowany i dopilnował by prośba została spełniona. Następnie nie zwlekając wsunął w usta mężczyzny kawałek jajka i czekał na reakcję. Otrzymał ją naprawdę szybko, jako że bard spojrzał na swojego towarzysza tymi wspaniałymi oczyma, do których powracało życie.

- Skąd je masz? – zapytał mrużąc oczy. Było oczywiste, że nie spodziewał się po chłopaku takiego poświęcenia. Elfy z natury unikały zabijania zwierząt w celach spożywczych, a przynajmniej elfy leśne. Inaczej było z mrocznymi ukrywającymi się w górach. Ich kontakt z naturą był ograniczony, a więc i zasady jakimi się kierowały były inne.

- Te jajka były same. To znaczy, widziałem jak zabito im rodziców. Coś ich zjadło, więc... – zaczął się tłumaczyć elf, ale widząc lekkie rozbawienie na twarzy barda umilkł szybko. Patrzył nadąsany na ten lekki uśmieszek, który coraz częściej zdawał się pojawiać u Otsëa. To wydawało się być dobrym znakiem.

- Dobrze już. – uspokoił go mężczyzna. – Od dawna nie jadłem jaj, więc jestem ci wdzięczny. – otworzył usta domagając się więcej niczym pisklak. Gdyby mógł na pewno jadłby samodzielnie, ale nie zapowiadało się na to w najbliższym czasie.

            Bardzo szybko posiłek został zakończony, zaś elf podał przyjacielowi kawałek suchara, którym ten miał uspokoić żołądek na najbliższy czas, gdyż dalsza podróż wykluczała gotowanie.

            Lassë zbierał cały ich dobytek, kiedy bard starał się udowodnić samemu sobie, że potrafi się podnieść, chociażby usiąść. Nie potrafił, co załamało go nie mniej niż fakt bycia zależnym od kogokolwiek. Mężczyzna wściekły na siebie i cały świat pozwolił się przewrócić na bok, by chłopak zabrał swój płaszcz, a później upokarzająco wciągać na plecy. To było najgorsze, jako że znikoma siła elfa nie pozwalała na szybkie załatwienie tej sprawy. W ostateczności Otsëa jakimś cudem umościł się na plecach elfa pod którym uginały się nogi. Nie mogli zajść zbyt daleko w takim stanie, ale zawsze istniała możliwość, że posuwając się dalej chociażby o tę odrobinę dotrą w bezpieczniejsze miejsce, znajdą schronienie.

            Dla którego z nich przeprawa była cięższa? Dla elfa, który w pocie czoła miał na swoich brakach nie tylko cały dobytek, jakim dysponowali w drodze, ale także swojego przyjaciela, czy może dla Otsëa, który pozbawiony całkowicie sił wisiał bezwładnie na plecach słabego chłopaka, a jego stopy orały ziemię? O ile Lassë cierpiał wyłącznie fizycznie, o tyle dla barda był to ból psychiczny i duchowy. Nigdy, ale to nigdy nie znajdował się w podobnej sytuacji, ani razu nie zdarzyło mu się być do tego stopnia bezbronnym. Nawet jako dziecko miał większe szanse na przeżycie, niż w tej chwili. Gdyby tylko był ostrożniejszy, nie doszłoby do tego, a teraz był winien chłopakowi życie. Nie wątpił, iż gdyby nie pomoc elfa, nie zdołałby przeżyć nawet jednego dnia. Zginąłby w jeden z najgłupszych znanych sobie sposobów. Za to teraz czuł się poniżony do tego stopnia, że byłby zdolny do zabicia każdego bazyliszka, jaki nawinąłby mu się pod ręce. Naturalnie, gdyby był w stanie poruszać się na tyle sprawnie.

- Powinienem ci podziękować. – zaczął zmęczonym głosem przy uchu ciągnącego go, sapiącego z wysiłku chłopaka.

- Nie. – wydusił tamten próbując się nie zatrzymać, nie odpocząć, zupełnie jak wtedy, kiedy starał się znaleźć dla nich schronienie niedługo po tym, jak Otsëa stracił przytomność. – To ja muszę dziękować tobie. Gdybym nie miał ciebie na pewno skończyłbym jako pożywienie dla robaków, bądź dzikich zwierząt. Zginąłbym. To, że jesteś ze mną naprawdę wiele dla mnie znaczy. – zakaszlał czując suchość w ustach i zamilkł nie mając sił na dłuższą konwersację. Nic dziwnego. Nie pił już dłuższy czas, a nie planował się do tego przyznawać. Poświęcał się dla przyjaciela, którego przecież nie znał do końca. Jak wiele na ten temat wiedział sam bard? Ciężko było to stwierdzić. Tym bardziej, że niedługo później zamknął oczy i zasnął nie zdając sobie z tego sprawy. Jego organizm był wyczerpany, musiał się zregenerować w sposób najłatwiej dostępny.

            Tylko dlaczego zrobił się nagle taki ciężki?! Lassë niósł go teraz z największym trudem i niewiele brakowało mu do upadku. Musiał zrobić sobie przerwę, musiał pozwolić by zaledwie po półgodzinnym marszu wypocząć te kilka chwil, przez które bard będzie gościć w krainie sennych majaków.