niedziela, 27 stycznia 2013

40. I wtedy zapadła cisza...

Niquis spojrzał za siebie tylko jeden, jedyny raz, jakby miał pożegnać się ze światem, jaki znał do tej pory. Griffin nie podążał za nim, Otsëa zniknął idąc w swoją stronę, a on czuł się tak niemożliwie samotny… Od dawna nie odczuwał tak wielkiej potrzeby bliskości. Nawet kiedy musiał odciągnąć łowcę smoków od przyjaciela było inaczej. Wtedy wiedział, że będzie miał do kogo wrócić, że otrzyma nagrodę. Teraz nie miał pewności, czy zdoła odnaleźć przyjaciela zanim cały świat runie na głowę biednego elfa wraz z ostrymi kłami wilków.


Westchnął opuszczając nisko łeb by móc wąchać liście i ziemię. Nie było wielkich nadziei na powodzenie, ponieważ burza już dawno zmyła wszelkie wonie, jakie mogli zostawić po sobie porywacze, czy sam porwany. Wybrali naprawdę dobry moment by napaść na ich mały obóz. Może nawet wiedzieli, że jeden z nich odłączył się od grupy i wykorzystali sytuację, gdy ich cel był najsłabszy? Jeśli taka była ich taktyka to najpewniej śledzili ich już od dawna. Może nawet od chwili, gdy czwórka podróżnych przekroczyła granicę lasu? Nie chciał o tym myśleć!


Warcząc, pomrukując, wydając tysiące dźwięków, których wcześniej u siebie nie słyszał, zmierzał przed siebie mając nadzieję, że szczęśliwy traf dopomoże mu odnaleźć przyjaciela. Może nawet kogoś więcej niż przyjaciela, bo kim ostatecznie był dla niego Lassë?


Lubił go nawet bardzo, podobał mu się sposób, w jaki elf się uśmiechał, w jaki mówił. Ich bliskość sprawiała mu przyjemność, głaskanie po głowie, całowanie jego futerka. Może dlatego tak lubił swoją zwierzęcą formę? Nie był pewny, co nim tak naprawdę kierowało, ale chciał mieć elfa przy sobie. Nawet jeśli oznaczało to dzielenie się chłopakiem z innymi.


Zatrzymał się zaledwie na chwilę by odpocząć i skurczył się, by jego ciało nie zajmowało zbyt wiele miejsca, nie rzucało się w oczy, jak także by lepiej odpoczęło. Od razu poczuł, jak jego mięśnie rozluźniają się, stają bardziej sprężyste. Kiedyś na pewno będzie mu równie dobrze w dużym, umięśnionym ciele, ale w tej chwili naprawdę nie miał głowy do rozpieszczania samego siebie. Liczyło się wyłącznie odnalezienie Lassë.


Zamknął oczy zaledwie na chwilę, a jednak otwierając je był pewny, że musiał sobie dobrze przysnąć. Słońce wisiało już bardzo wysoko nad jego głową, a cienie otaczających go drzewa wydłużyły się nieprzyjemnie. Zapytany mógłby przysiąc, że to jakiś szmer wybudził go z drzemki. Czyżby ktoś krył się pośród cieni? A może był otoczony?


Zaczął węszyć w powietrzu, jednak nie zdołał wyczuć zupełnie niczego. Czy to możliwe, by zwyczajny ptak przeleciał nad jego głową pomiędzy gałęziami i tym zbudził śpiącego? Czy jednak maleńki Niquis były w stanie zauważyć ptaka tak wysoko ponad sobą? A może to drapieżnik, który upatrzył sobie niewielkiego futrzaka?


Po ciele zwierzaka przeszły chłodne dreszcze. Na powrót przyjął bezpieczniejszą, gdyż większą i bardziej uzdolnioną, formę. Takiego wielkoluda nie ruszy żadnej ptak, żadne szpony nie wyrządzą mu krzywdy, a i łasice będą zmuszone skapitulować, jeśliby miały ochotę skosztować tego delikatnego mięsa, jakim mógł się poszczycić tiikeri.


Teraz, w „nowym” ciele rozejrzał się jeszcze raz. Coś poruszyło się na lewo od niego i czmychnęło ani przez chwilę nie pokazując swojej postaci. Cokolwiek to było, poruszało się szybko i zwinnie, niemal bezszelestnie. Musiało sadzić wielkie susy, jako że odgłos lądowania, gdy zwierzę, jeśli nim było, uderzało o ziemię cicho i miękko. Zupełnie przypadkowo Niquis przyjrzał się trawie, która wydawała się bardziej zielona, bardziej świeża i żywsza w miejscu, z którego uciekła ta istota.


Niquis potrząsnął głową. Nie, to nie było możliwe. Cokolwiek to było, na pewno nie sprawiało, że trawa zieleniała, a drzewo rozkwitało barwniej. Żywioły – w tym świecie to właśnie one miały władzę nad przyrodą, nad wszystkimi jej aspektami. Czy istniało coś przed nimi, nie wiedział nikt i prawdę mówiąc najpewniej nikt wiedzieć nie chciał. Kogo mogli obchodzić starzy bogowie, skoro nie wierzył w nich nikt poza ludźmi? Nie od dziś wiadomo, że ta rasa słynęła ze swoich wymysłów mających na celu zapanowanie nad członkami własnej społeczności.





Earen zamknął oczy i rozmasował skronie, kiedy brnął przed siebie przez leśne pustkowie, jakim wydawała się jego droga. Nawet ptaki śpiewały tu ciszej i mniej pewnie, jakby czegoś się obawiały. Nie miał wątpliwości, że nie bały się jego, ponieważ jakkolwiek by się nie starały, nie mogły wyczuć kim jest. Jakie niebezpieczeństwo w takim razie znały, skoro wydawały się zawzięcie milczeć? Griffin nie nazwałby, bowiem śpiewem tych cichych treli. Równie dobrze mógłby krzykiem nazwać szept. Co takiego podkusiło go by w ogóle próbować przyłączyć się do tej grupy słabych, nieporadnych istot, z którymi teraz współpracował? Dlaczego opuścił swoje stado chcąc założyć własne, kiedy mógł spodziewać się braku czołowej pozycji? Chciał być liderem w swojej nowej grupie, ale najwyraźniej Otsëa miał na ten temat cokolwiek inne zdanie. Nie było wątpliwości, że to on tu dowodził, chociaż elf miał prawo decydować o wszystkim. Dlaczego skoro był do niczego? Oczywiście, dla griffina stanowił cenny nabytek, gdyż idealnie pasował na towarzyszkę życia Earena, tyle że był nieporadny, miał dwie lewe ręce i talent do pakowania się w kłopoty. Gdyby nie to można by pomyśleć, że posiada jakiekolwiek zdolności przywódcze. Z jakiegoś powodu ciągnął przecież za sobą dwójkę przyjaciół.


Teraz jednak nie to było najważniejsze. Lassë został porwany, a co gorsza, prosto spod nosa griffina. Co za wstyd, pozwolić sobie uprowadzić samicę! Gdyby ktoś się o tym dowiedział Earen nie tylko straciłby twarz, ale także nigdy nie zmyłby z siebie hańby, jaka wiąże się ze stratą partnerki, gdyż wybrał elfa na swoją samicę i tak zostanie. Nie przyjmował odmowy, nie uznawał wahania, czy niepewności. On tego chciał i tylko to się liczyło! A przynajmniej chciał by tak było.


Wraz z kolejnym głośnym westchnieniem musiał rozmasować czoło zaraz u nasady nosa by móc przy okazji zebrać myśli, które pędziły niezgrabnie we wszystkich kierunkach. Nigdy nie myślał, że tak trudno będzie mu przyzwyczaić się do życia innego niż to, jakie toczył do tej pory. Nawet tułaczka za trójką podróżników wydawała się lepsza niż tego rodzaju przyłączenie się do nich. Naprawdę nie miał pojęcia, jak to możliwe, że ledwie był jednym z nich, a najważniejsza osoba w grupie zostaje uprowadzona.


Czyżby przynosił pecha?


Coś poruszyło się za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie i powęszył w powietrzu. Nie wyczuł nic, choć krzewy drżały wyraźnie. Jeszcze niedawno ktoś w nich był, ale teraz zniknął zupełnie, jakby wiatr zaledwie na kilka chwil przyjął materialną postać, by go straszyć.


- Kto tam jest?! - warknął gotowy by atakować, bądź przemienić się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi, a las był tak samo cichy, jak przed chwilą.


„Może nawet bardziej.” przemknęło mu przez myśl.


- Kim jesteś? - zapytał ponownie. - Wiem, że tam jesteś. Ptaki przestały śpiewać! - ale w tym też momencie trele rozpoczęły się na nowo, krzaki po drugiej stronie zaszeleściły, jakiś cień wydawał się przemykać między drzewami oddalając. - Jeleń? - mruknął do siebie cicho, ale nie był przekonany, co do tego wyjaśnienia sytuacji. Nie widział dokładnie intruza, więc nie dałby sobie głowy uciąć, ale chyba widział poroże... Wielkie, rozłożyste poroże...


Trzeci raz jego dłonie powędrowały do skroni masując punkty, których uciskanie mogło przynieść ulgę jego pulsującej nieprzyjemnie głowie. Zdecydowanie zbyt wiele się działo wokół niego, a za mało sypiał. Czyżby brak stada robił z niego mięczaka?





- Gdzie ty się, do cholery, podziewasz? - syczał pod nosem wściekły na siebie, na Lassë, na tych, którzy z nim byli i powinni go chronić. Jakże tęsknił za tym nieodpowiedzialnym i niezgrabnym elfem, który sprawiał, że dni wydawały się dłuższe i bardziej zabawne... Jeśli kiedykolwiek kogoś miało mu w życiu brakować to na pewno on był właściwą osobą. Z natury bard był samotnikiem, nie przepadał za tłumem, za towarzystwem podczas podróży, a jednak on – elf – zdołał w jakiś dziwny sposób nakłonić go do tego by sam niejako zaproponował mu wspólną drogę.


„Jak tylko będzie więcej miejsca” pomyślał nagle „Jak będzie go wystarczająco zmienię się i rozejrzę za nim” postanowił zdesperowany. W każdej innej sytuacji nie pozwoliłby sobie na ujawnienie prawdziwej formy, ale teraz musiał to zrobić, musiał ukazać swoją prawdziwą twarz, którą ukrywał od tak dawna. Nie ważne, czy ktoś go zobaczy, nie ważne, jak zareagują wilki. On musiał znaleźć tego, którego szukał!


- Wiem, że gdzieś się czaisz, arandur-too. - rzucił zatrzymując się nagle. - Czuję twój zapach, chociaż nie mam szczególnie czułego węchu. Wiesz, że to ciebie szukał, to do ciebie zmierzał. Tylko ty możesz mu pomóc i udzielić odpowiedzi na pytania, które chce ci zadać. - zaczął mówić do siebie. - Twoja woń jest bardzo intensywna, kojarzy mi się z zapachem deszczu i lasu po nim. Kiedy zamknę oczy słyszę nawet jak oddychasz starając się zsynchronizować z szelestem liści. Kiedy go znajdę wrócimy by cię odnaleźć. Nie masz szans by się ukryć. Nie przede mną. - ponownie ruszył z miejsca.


- Zmierzasz w dobrą stronę. - ozwał się znikąd głos przypominający tarcie metalu o pień drzewa. - Wynieśli go z lasu, jest na samym szczycie Ołtarza. Dotrzesz tam na skrzydłach, ale nie zdołasz go uratować w tej marnej powłoce. Nie jesteś dzieckiem lasu, jakkolwiek byś się nie starał. Jesteś Ogniem i Powietrzem, więc wykorzystaj swój dar przeciwko tym, którzy zabrali Ziemi jej skarb.


- Więc dlaczego mu nie pomogła? Dlaczego nie pomaga mu od kiedy wyruszył?


- Z tego samego powodu dla którego musiał wyruszyć w drogę.


- Nie pomagasz. - westchnął mężczyzna, ale o wiele raźniej ruszył przed siebie. Czuł, że intensywny, specyficzny zapach ulatnia się, łagodnieje. A więc arandur-too odszedł, ale wcześniej upewnił barda w przekonaniu, iż wybrał odpowiednią drogę by szukać przyjaciela. To uspokoiło jego serce, sprawiło, że mężczyzna odzyskał siły i wigor. Był pewny, że zdoła uratować Lassë cokolwiek by się nie działo.


Na jego twarzy pojawił się subtelny, niemal niewidoczny uśmiech. Liczył na to, że wszystko pójdzie po jego myśli, chociaż nie był optymistą z urodzenia. Zwyczajnie nie mógł dopuścić do siebie innej myśli, jakby już samo to miało sprowadzić na nich nieszczęście.


Spojrzał raźnie przed siebie i ruszył biegiem między drzewa. Im dalej dotrze, im szybciej pokona dystans dzielący go od krańca lasu, tym szybciej odnajdzie elfa! Skoro był na Ołtarzu to barda czekała długa i męcząca droga, a obładowane torbami i bronią ciało wcale nie chciało ruszać się tak jak dawniej. Może w dalszym ciągu odczuwało zmęczenie niedawną chorobą? Zupełnie o niej zapomniał, a teraz nie miał czasu na analizowanie swojego stanu. Musiał dotrzeć na miejsce zanim wilki zaczną ucztować na drobnym, ale smacznym chłopaku.

niedziela, 20 stycznia 2013

39. I wtedy zapadła cisza...


Lassë wahał się przez chwilę nie wiedząc, czy powinien zareagować w sposób, którego się po nim na pewno spodziewano, czy może na przekór sobie i wszystkim zgrywać dzielnego i niewzruszonego. Uznał jednak, iż głodny nigdzie nie ucieknie, nawet jeśli będzie miał ku temu okazję toteż zamiast sprawdzić ścieżkę, którą odeszły wilki, rozsiadł się na nagrzanej słońcem skale i sięgnął po owoce. Nie był wybredny, więc pochłonął wszystko w rekordowym czasie. Wszystkie jego rzeczy zostały na polanie, więc nie mógł żywić się sucharami, które pozwoliłyby mu zaspokoić głód na długie tygodnie. Był więc uzależniony od wilków, a przynajmniej na to się zanosiło.

Czując, że żołądek nie powinien się dłużej buntować, chłopak podniósł się i niespiesznie powłóczył nogami by na własne oczy przekonać się o stanie drogi prowadzącej do jaskini. Chociaż nie robił sobie nadziei to ból i tak był okropny, kłujący, niemal nie do wytrzymania. Wilk nie kłamał. Ścieżka była wąska, kamienista, a miejscami urywała się zmuszając do dalekich skoków. Niezdara pokroju Lassë nie miała szans wyjść z tego cało. Nawet jeśli zdołałby jakoś pokonać pierwszą wyrwę groził mu poślizg na kamieniach i połamanie nóg, co dawało mu jeszcze mniejszą szansę na przeżycie niż czekanie na pomoc przyjaciół.

Czując zbierające się pod powiekami łzy wrócił przed jaskinię i zbliżył się do krawędzi góry na tyle na ile pozwalały mu drżące nogi i ssanie w podbrzuszu, co było spowodowane strachem i odczuwaną w tej chwili beznadzieją.

- Otsëa. – jęknął cicho zaciskając pięści. Tak bardzo brakowało mu barda, który zawsze czuwałby nad jego bezpieczeństwem i mimo gburowatego charakteru zawsze był gotów ryzykować swoje życie dla pomocy Lassë. – kolejny raz powtórzył w myślach imię przyjaciela po czym ułożył dłonie po obu stronach ust, zaczerpnął powietrza, po czym dając ze swoich płuc wszystko na co było je stać wrzasnął: – Otsëa! – jakby wiatr mógł zanieść jego głos w stronę lasu i przedrzeć się przez korony. – Niquis! – to była jego jedyna nadzieja. Może jeśli codziennie będzie nawoływał to jakimś cudem któreś z nich go usłyszy? – Earen! – już czuł drapanie w gardle, ale postanowił spróbować raz jeszcze. – Otsëa! – upadł na kolana czując, ze kręci mu się w głowie. Odsunął się od krawędzi możliwie najdalej i oparł plecami o krawędź wejścia do jaskini, która najwidoczniej miała stać się jego domem na najbliższe dni.

„Zanim nie zostanę zjedzony” pomyślał z goryczą. Podciągnął kolana pod pierś i objął je rękoma opierając na nich głowę. „Może mnie znajdzie. Skoro znalazł mnie i Niquisa w lesie to może znajdzie mnie także tutaj.” Zadręczał się tymi myślami.

- Powinienem sikać z góry. – oświadczył nagle głośno. – Oni znają mój zapach, a jeśli przynajmniej dwoje z nich ma wyczulony węch to powinno być im łatwiej. Przecież znają mój zapach! – powtarzał rozprostowując nogi i napiął mięśnie brzucha sprawdzając czy jest w stanie wykrzesać cokolwiek ze swojego pęcherza. Niestety, wydawał się całkowicie pusty. – Może wieczorem. Zjadłem owoce, więc na pewno w końcu mi się zachce. – dźwięk własnego głosu dodawał mu otuchy. – W najlepszym razie nasikam któremuś z nich na głowę i wtedy już na pewno do mnie trafią. – uśmiechnął się do swoich myśli i zachichotał. – Otsëa będzie wściekły, kiedy dowie się, że sikałem żeby naprowadzić go na mój ślad. – łzy znowu zbierały mu się pod powiekami, ale nadzieja, jaką miał w sercu była realna i silna. Bard na pewno go znajdzie. Jasne, Niquis i Earen również mogli, ale to Otsëa był bezwarunkowym faworytem w tej rozgrywce. Od tak dawna był z drodze, znał różne zakątki świata i krył w sobie taką tajemnicę, że na pewno to właśnie on dotrze jako pierwszy do elfa.

Bard na pewno zdołałby znaleźć chłopaka i bez sikania, ale drobna pomoc nigdy nie zaszkodzi! Wilki znaczą swoje terytorium płynami ustrojowymi, więc i elf może spróbować! Nie miał wprawdzie pojęcia na jakiej zasadzie to działa, ale działa, a więc i jemu się uda!

„Kiedy wrócą poproszę o wodę!” powiedział do siebie w myślach i zastanawiał się jakim cudem zdobędą dla niego cenny płyn, kiedy droga na górę była tak bardzo naznaczona przeszkodami.

 

Otsëa zmrużył oczy patrząc na rzeczy Lassë leżące pod drzewem spod którego go uprowadzono. Westchnął ciężko podchodząc do nich i przykucnął zbierając z ziemi sztylety. Schował je za pas, a następnie przerzucił przez ramię torbę elfa co spowodowało, iż pasek tej i jego własnej tworzyły krzyż na plecach oraz piersi. Zarzucił na plecy kołczan oraz łuk. Był obładowany, ale nie mógł zostawić tego wszystkiego na łaskę mieszkańców lasu, czy zupełnie nieprzydatnego griffina.

Wyprostował się spoglądając w głąb lasu. Ani drgnął, kiedy spomiędzy drzew wyskoczył wielki, biały kształt, który wpatrywał się w niego swoimi paciorkowatymi, przenikliwymi oczyma. Mierzyli się wzrokiem przez kilka chwil, obaj gotowi na wszystko, a jednocześnie rozluźnieni, jak zawsze w swoim  towarzystwie.

- Więc nauczyłeś się utrzymywać tę formę? – zapytał młodego tiikeri mężczyzna. – To dobrze, przyda nam się to. W którą stronę go uprowadzili?

Niquis poruszył głową w lewo nie spuszczając oka z barda.

- Idziemy. – rzucił tonem wyrażającym chęć współpracy, nie zaś rozkaz, którym mógłby urazić stworzenie, z którym się nie lubił, a które było niezbędne podczas poszukiwań.

Tiikeri odwrócił głowę patrząc na wchodzącego na polanę griffina. Całym sobą wydawał się pytać, co z nowym towarzyszem podróży, a to zdenerwowało barda, chociaż nie na tyle by miał stracić nad sobą panowanie.

- Zostaw go. Jeśli będzie chciał pomagać to za nami podąży. Tak jak wcześniej. Ma wprawę w śledzeniu i trzymaniu się na uboczu. – nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, czy kolejne gesty ruszył w las dokładnie tam, gdzie uprowadzono Lassë.

Nie miał pewności, czy wilki zostawiły po sobie jakikolwiek ślad, czy nie chciały zmylić tych, którzy mogliby wyruszyć na poszukiwanie ich zdobyczy. Wiedział, jak potrafią być przebiegłe, jak rozmiłowane były w elfim mięsie. One nie odpuszczą, a on musiał się spieszyć! Wąchał w powietrzu chociaż nie wierzył by cokolwiek mogło przykuć jego uwagę. Nie był wilkiem, nie był nawet tiikeri, a więc jego węch był może wyczulony, ale nie na tyle by pomóc.

Niquis dopadł jego boku i powoli szedł obok. Niespiesznie przemierzali las starając się być ostrożnymi, nie przegapić niczego, co mogłoby okazać się istotne. Gdyby tylko Otsëa wiedział, że wilki czają się w pobliżu! Gdyby tylko nie zostawiał elfa samego z tą nieodpowiedzialną dwójką! Duma przyćmiła jego zdrowy rozsądek, a teraz pokutował za to nie tylko on sam, ale także elf, który musiał być przerażony sytuacją w jakiej się znalazł. O ile jeszcze żył... Nie! Nie wolno mu tak myśleć! Elf był cały i zdrowy, a on znajdzie go, chociażby miał w swojej prawdziwej postaci przeczesywać cały teren i sprowadzić sobie na głowę same nieszczęścia!

- Gdzie jesteś, głuptasie? – westchnął pod nosem. – Gdzie jesteś?

Niquis spojrzał przelotnie na barda przyglądając mu się. Ciężko określić, co takiego chodziło po głowie zwierzaka, kiedy powoli człapał przy znienawidzonym towarzyszu podróży, który nagle stał się znienawidzoną częścią jego życia, której nie tylko nie sposób się pozbyć, ale i jej potrzebowano. Czuł wyraźnie zapach griffina, który powoli podążał za nimi. Skoro Lassë chciał by do nich dołączył to musieli to zaakceptować nawet kiedy zaginął. Otsëa na pewno również zdawał sobie z tego sprawę.

- Powinniśmy się rozdzielić. – zauważył głośno Earen, który szczerze ignorował humorki złotookiego barda. Nie było sensu zwracać uwagi na przewrażliwionego mężczyznę.

- Wiem o tym! – warknął bard i przeczesał dłonią swoje krótkie włosy. – Nie wiem tylko jak daleko mogli go zabrać! Dobrze... Czekajcie. – zatrzymał się i zamknął oczy uspokajając gwałtowność, jaka się w nim budziła. Powoli przypominał sobie mapę, którą widział u Lassë. – Ja pójdę prosto, a wy jeden na prawo, drugi na lewo. Jeśli się nam nie uda... – nawet nie chciał o tym myśleć. – Spotkamy się za dwa, trzy dni na granicy lasu, przy Ołtarzu. – tę nazwę nosiło, bowiem wzniesienie na zachodzie, które od ostatecznego celu wędrówki elfa dzieliły góra dwa dni drogi.

Nikt nie miał najmniejszych zastrzeżeń, co do przedstawionego właśnie planu, jeśli w ogóle planem można było to nazwać. Nie mniej jednak, liczyło się tylko znalezienie elfa i nic innego nie miało specjalnego znaczenia.

 

Lassë nawet nie wiedział, kiedy przysnął w ciepłym słońcu, które dodawało mu sił, karmiło go swoimi promieniami, jakby był rośliną, która potrzebuje tego blasku by żyć. Nie wiedział też, co go obudziło póki nie usłyszał głośnego wycia oznajmiającego powrót drapieżników. A więc to naprawdę nie było snem!

Pysk białego wilka umazany był krwią, kiedy wyłonił się zza skały. Istota wydawała się wcale tym nie przejmować, jakby nie odczuwała żadnego dyskomfortu z tego tytułu, a przecież czerwona posoka zlepiała jego gładką sierść. Oblizał się patrząc na elfa, a zamieniając w człowieka dłonią otarł wilgotne, wygięte w uśmiechu usta.

Lassë wiedział, co tak bawiło mężczyznę, który sam potwierdził te przypuszczenia.

- Naprawdę myślisz, że nawoływanie z góry cokolwiek ci da? – prychnął.

- Potrzebuję wody. – elf zignorował przytyk nieznajomego. – Same owoce nie są wystarczające. Muszę mieć wodę. – usiłował patrzeć w te jasne, szalone oczy i nie zdradzić swoich myśli, nawet jeśli wilk potrafiłby w nich czytać.

- Przynieście mu wody! – nieznajomy krzyknął na swoich towarzyszy, którzy wlewali się ze ścieżki za jaskinią niczym fale powodzi po deszczowych tygodniach. Dwa wilki od razu zawróciły by wykonać jego polecenie.

Chłopak przesunął się możliwie najdalej do kilkunastu wilków, które tworzyły tę watahę i drżąc na całym ciele patrzył na nie tak jak one spoglądały na niego. Dla ich przywódcy był mięsem, z którym można było porozmawiać, ale dla nich był tylko posiłkiem. Widział to w ich oczach, które sondowały jego ciało już dzieląc go na części, które z chęcią odgryzą, kiedy przyjdzie im się na nim posilić.

Otsëa musiał się pospieszyć, jeśli chciał mieć towarzysza całego i jeśli jego misja miała zostać wykonana. Żywioł powinien dopomóc elfowi chcąc uniknąć wojny ras. Każdy miał jakiś obowiązek i tylko elf znalazł się w sytuacji, gdzie nie liczyło się nic poza oddychaniem, posiłkami, snem i przeżyciem do pełni.

- Czuję twój strach. – chrapliwy głos nieznajomego zabrzmiał tak blisko, że elf podskoczył wystraszony. Nie spodziewał się tego. – Boisz się.

- Każdy by się bał! – syknął rozeźlony chłopak desperacko łapiąc się agresji, która mogła utrzymać go przy zdrowych zmysłach. – Na moim miejscu miałbyś tak samo! Jestem otoczony przez bestie, które niedługo mnie zjedzą!

- Więc się nie bój, ale to zaakceptuj. – wilk wzruszył ramionami. – Nie unikniesz tego, chyba że twoi znajomi nas odnajdą, co jest niemożliwe.

- Nie bądź tego taki pewien. – niespodziewanie w ciemnych oczach elfa zapłonął ogień. – Otsëa mnie znajdzie. Sam się przekonasz. Kiedy mnie porwaliście nie było go ze mną i tylko dlatego się wam udało. – może zmusi tym wilki do szukania barda, a tym samym pokaże mężczyźnie drogę do siebie? – Nawet nie znasz jego rasy. - „Uspokój się moje serce” mówił do siebie w duchu. Jeśli wilk wyczuje, jak bardzo chłopakowi zależy by mu uwierzono, by zainteresowano się bardem... – Znajdzie mnie przed pełnią, przekonasz się. – czy jednak aby na pewno postępował właściwie mówiąc to wszystko? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że musi coś zrobić, bo w przeciwnym razie nie wytrzyma psychicznie! „Pomóżcie mi!” błagało jego przerażone serce, kiedy spoglądał na rozbawionego jego słowami wilka.

niedziela, 6 stycznia 2013

38. I wtedy zapadła cisza...

Ból, który rozdzierał całą czaszkę Otsëa na drobne kawałki był nie do zniesienia. Zupełnie jakby psotne chochliki wygryzały po kęsie tkankę kostną po czym wyrzucały ją, jak odłamki rozbitego wazonu. Bard jęknął, stęknął i otworzył gwałtownie oczy uświadamiając sobie, że nie może się poruszyć. Jego ciało było osłabione, ale nie miało prawa odmówić posłuszeństwa! Zdawał sobie z tego sprawę toteż przyzwyczaił wzrok do nienaturalnej ciemności, która zdawała się go oplatać i zagłuszając panikę determinacją z wysiłkiem sięgnął po miecz, który nadal miał przy sobie. Używając wszystkich sił, jakie pozostały w jego członkach, naprężył się rozciągając pokrywającą go ciasno sieć mroku. Wysunął miecz zaledwie o kilka cali natrafiając na przeszkodę, która krępowała jego ruchy. Powoli, po omacku ciął twardą czerń by z każdą sekundą czuć, że więzy, czymkolwiek były, ustępują. Odgłos zrywania się napiętej liny towarzyszył gwałtownemu poruszeniu się wszystkich więzów, które zaciskały się mocniej. Otsëa nie pozwolił na odebranie sobie tej minimalnej nadziei na wolność. Wyszarpnął miecz korzystając z okazji, że koło jego uzbrojonej strony zrobiło się odrobinę miejsca i ciął na oślep w miarę swoich możliwości. Uwolnił rękę by cała reszta ciała cierpiała miażdżona przez ciasny uścisk, ale nie bacząc na brak tlenu i ból podjął walkę z tym, co właśnie pełzło po jego ramieniu. Jego miecz był ostry toteż tnąc w okolicach nóg i żeber rozcinał więzy i wpuszczał światło do ciemności, z którą walczył. Trzymający go kokon ustąpił niczym żywy organizm obawiający się o swoje bezpieczeństwo. Bard gwałtownym ruchem przekręcił się na plecy, odpychając się ramionami wyszedł z kokonu i gotów do walki patrzył, jak pnącza uciekają z miejsca, w którym pochwyciły go wcześniej.

Diabelskie Wici były rośliną mięsożerną, która łapała ofiarę, obezwładniała oplatając ciasno, a następnie rozpuszczała ciało bardzo powoli swoimi żrącymi sokami.

Otsëa odetchnął z ulgą wiedząc, że miał więcej szczęścia niż rozumu. Zgrywając niezniszczalnego oddzielił się od grupy, ale jego ciało nie szło w parze z chęciami i osłabło do tego stopnia, iż mężczyzna stracił przytomność, a reszty mógł się domyślić. Czując pod sobą mokrą trawę zastanawiał się, jak długo był nieprzytomny jeśli teraz słońce przebijało się przez korony drzew, a o deszczu świadczył wyłącznie wilgotny w cieniu leśny kobierzec.

Bard schował miecz do pochwy przy pasie bezgłośnie dziękując zimnej stali za pomoc. Wstał powoli prosząc swoje ciało o posłuch i ciągnąc nogi po ziemi skierował się w stronę miejsca, w którym ostatnio widział się ze swoimi towarzyszami podróży. Powoli, noga za nogą, starając się nie wywoływać żadnych niepożądanych reakcji ze strony swojego organizmu, dopomagając sobie drzewami i gałęziami brnął przed siebie.

Zamarł, kiedy usłyszał za sobą pewne kroki i odwrócił się gotów do ataku. Stając oko w oko z griffinem nie był pewny, czy ma z nim walczyć, czy jednak jest on przyjaciel. Rozejrzał się pospiesznie w około.

- Gdzie Lassë? – zapytał chłodno, nieufnie. Ostre spojrzenie Earena nie zdradzało żadnych uczuć.

- Porwany. – rzucił swoim nieprzyjemnym głosem, którego Otsëa szczerze nienawidził. – Wilki wykorzystały burzę by go zabrać... Szukamy śladów, ale...

W uszach barda krew szumiała niczym wodospad, kiedy rozbrzmiały pierwsze słowa griffina, a wściekłość rozlała się po całym zmęczonym ciele niczym afrodyzjak pobudzający dotąd zmęczone, obolałe i osłabione kończyny.

- Pozwoliłeś go zabrać?! – warknął wściekle bard obnażając ostro zakończone zęby. Zwinnie i szybko zbliżył się do griffina, załapał go za szaty i przycisnął go do drzewa jakby chciał jego głową przebić się przez gruby pień. – Pozwoliłeś żeby wilki zabrały elfa?! A może od początku o to chodziło?! – złote oczy płonęły, wydawały się rozgrzane do czerwoności jakby były żelazem wystawionym na działanie płomieni.

- A gdzie ty wtedy byłeś? – odpowiedział bez cienia strachu Earen. – Gdzie podziewała się stara gadzina, kiedy wilki uprowadzały biednego elfa? – na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech. – Może od początku o to chodziło?

Otsëa miał ochotę rozwalić łeb tej parszywej bestii, ale wiedział, że nawet znienawidzona rasa może się przydać, w chwili takiej jak ta. Z trudem rozluźnił pięści zaciśnięte dotąd mocno pod samą szyją Earena.

- Jeśli się nie znajdzie, zabiję cię w najbardziej bolesny sposób. – warknął odwracając się i zmierzając pewnym krokiem w stronę polany. Zapomniał o słabości, o chorobie, która go wykończyła niemal zabijając. Odzyskał siły, jakby nigdy ich nie tracił, co bynajmniej nie uszło uwadze griffina, którego usta wygięły się jeszcze śmielej ku górze.

 

Uderzył głową o coś niebywale twardego, pisnął i nakrył bolące miejsce dłońmi masując je najmocniej jak potrafił by pulsowanie rozeszło się pod skórą i zelżało. Nawet nie wiedział, w którym momencie otworzył oczy. Teraz jednak rozglądał się po skąpanej w jasnych promieniach jaskini leżąc na zwierzęcych skórach. Nikogo nie było w pobliży, otaczała go cisza, jakiej można było spodziewać się po miejscu takim, jak to. Węsząc swoją szansę i nie oszukując się marzeniami o złym śnie, Lassë na czworakach cicho i ostrożnie wyczołgiwał się z obszernej jaskini. Zatrzymując się na chwilę przy samym wyjściu usiłował wąchać w powietrzu niczym zwierzę byleby wyczuć zagrożenie. Jego zmysły nie zarejestrowały jednak niczego konkretnego. Zerwał się więc na równe nogi i wybiegł z jaskini zatrzymując się równie szybko, jak wcześniej startował.

- Nie... – jęknął. – Nie, nie, nie! – rozejrzał się w około przerażony. Korony drzew znajdowały się daleko w dole, żerujące w nich ptaki były zaledwie plamkami na zielonym tle, a odległe łąki nie były większa niż jego dłoń. Elf miał przerażającą świadomość tego, że jest stanowczo zbyt daleko miejsca, z którego go zabrano, jest za wysoko by zejść po stromej skale, na której go ukryto.

Łzy zebrały mu się pod powiekami, kiedy patrzył na nieznane sobie rejony nie mogąc przypomnieć sobie mapy, której uczył się przy Otsëa. Samo wspomnienie towarzysza podróży sprawiało, że chłopak miał ochotę zawyć ze złości, żalu i samotności, jaką odczuwał, ale także ze strachu. Bał się tej wysokości, bał się tych, którzy go porwali i tego, co mogą z nim zrobić.

- Skocz, a twoje kości roztrzaskają się na kawałki tak drobne, że nawet cud nie zdołałby ich poskładać.

Obcy głos wystraszył Lassë do tego stopnia, że omal nie stracił równowagi, kiedy jego nogi zatrzęsły się, jakby już pozbawiono je mocnego szkieletu wewnątrz ciała. Odwrócił się gwałtownie patrząc na mężczyznę, który podnosił się z klęczek. Był niewysoki, raczej szczupły i może niepozorny z daleka. Wyglądał jak dzikus ze stopami owiniętymi skórami zwierząt i związanymi rzemieniami, w skórzanej przepasce na biodrach, która sięgając połowy uda przypominała krótką spódnicę i w białej, wilczej skórze zarzuconej na głowę oraz ramiona. Z bliskiej odległości można było dostrzec jego ostre kły i przenikliwie niebieskie oczy otoczone ciemną obwódką. Jasne, stosunkowo krótkie włosy odcinały się długą grzywką po lewej stronie jego twarzy, jakby obcinał je nie dbając zupełnie o to, jaki będzie efekt końcowy. Na prawym policzku, zaraz za szpiczastym, kudłatym uchem ciągnęła się szrama z zakrzepłej krwi, niczym barwy wojenne, bądź dziwny tatuaż. Elf miał nadzieję, że posoka, jaką wymalowano tę linię nie należała do żadnego z jego towarzyszy.

- Nie... Nie chciałem skakać. – głos Lassë zadrżał za co nienawidził się szczerze. Nie chciał okazywać słabości!

- Więc mogłeś spaść. – rzucił nieznajomy odchylając głowę w prawo i przyglądając się dokładnie elfowi, a następnie przekrzywił ją w lewo czyniąc to samo. – To żadna różnica. Lot byłby tak długi, że zdążyłbyś zmienić zdanie, ale nie mógłbyś już wrócić na górę by odsunąć się od krawędzi. – nieznajomy wydawał się warczeć kiedy mówił, przeciągał końcówki niczym wycie, a jego spojrzenie było nieruchomo utkwione w elfie przez co wydawał się szalony, zdolny do wszystkiego, jeszcze bardziej przerażający. – Odsuń się. Tutaj na górze wiatr wieje silniej i może cię porwać.

Lassë wiedział, że to prawda, że nieznajomy nie kłamie. Zrobił jednak wyłącznie dwa kroki w stronę mężczyzny i zatrzymał się obawiając podejść bliżej. Był uwięziony między dwoma niebezpieczeństwami od których nie sposób uciec, a zarówno jedno, jak i drugie mogło oznaczać śmierć. Usilnie starał się jednak nie drżeć, nie pokazywać, jak bardzo się boi. Wątpił by cel ten udało się osiągnąć, gdy naprzeciwko siebie miał wyczulonego na wszelkie zewnętrzne bodźce wilka.

- Mięsko się nie boi, mięsko podejdzie. – nieznajomy uśmiechnął się nieprzyjemnie, a jego wargi odsłoniły białe, ostre kły. – Mięso młodego elfa jest najdelikatniejsze, wiedziałeś o tym?

Lassë mógłby przysiąc, że widzi jak ślina wilka spływa mu po brodzie, kiedy patrzył na niego tymi błyszczącymi intensywnie oczyma.

„Zginę” jęczał do siebie w duchu i miał ochotę płakać z bezsilności spowodowanej wszystkim, co mu się przytrafiło. Otsëa zaginął, jego porwano, Niquis został sam z griffinem, który może go zjeść, kiedy sfrustrowany uzna, że taka kompania do niczego mu się nie przyda. Jedno nieszczęście może pociągnąć za sobą tysiące innych!

- Dlaczego to robisz? – wydusił z siebie jedno, głupie pytanie. Jedyne jakie przyszło mu do głowy, jedyne jakie mogło powstrzymać go przed omdleniem. Nigdy tak się nie bał, jak teraz. Nawet wyruszając samotnie na tę wyprawę nie wiedział, co traci, a więc jego przerażenie na początku było zaledwie ułamkiem tego, co czuł w tej chwili.

- Hm... Ja nic nie robię. – stwierdził mężczyzna rozkładając ramiona na boki. – Zupełnie nic nie robię. Chociaż... Czekam. Czekam aż odsuniesz się bardziej od krawędzi.

Lassë miał ochotę zapytać dlaczego tak mu na tym zależy, ale wtedy też zobaczył wychodzącą zza skały watahę wilków w ich ludzkich i zwierzęcych formach. Zrobił niepewny krok w tył, a mięśnie nieznajomego przed nim spięły się, jakby miał zamiar zaraz skoczyć i złapać go zanim ten spadnie. Ale czy aby na pewno o to chodziło?

- Przynieśli posiłek. – wyjaśnił powoli dobierając ostrożnie słowa nieznajomy. – Dla ciebie. Chodź i zjedz. Nikt ci nic nie zrobi. Nie często mamy do dyspozycji elfa, a takie mięso trzeba zachować na szczególną okazję. Na pełnię. – mężczyzna zrobił kilka kroków w tył by ośmielić elfa. Jakby to było możliwe po tym, jak otwarcie oświadczał, że planuje go zjeść.

- Kiedy będzie pełnia? – elf spojrzał na mężczyznę pewniej. Nie wiedzieć czemu, strach stał się mniejszy, a odwaga i pewność siebie powróciły. Czyżby miał nadzieję, że czekanie do pełni da czas jego przyjaciołom? Przecież nie wierzył by go opuścili. Otsëa nie dałby się łatwo pokonać, a Niquis był zwinny i nie dałby się zjeść, a więc przyjdą mu z pomocą!

- Trzy dni. – rzucił wilk, a na jego twarzy pojawił się prawdziwy uśmiech. Niestety, świadczył nie o sympatii, ale o tym, że wie już co chodzi chłopakowi po głowie. – Trzy dni. Tyle czasu ci zostało, więc skorzystaj z naszej gościnności i jedz, tucz się. Jeden elf na naszą watahę to niewiele, a każdy musi dostać po kawałku.

Lassë przeszły dreszcze. Jak można oferować gościnność i otwarcie mówić o zamiarze zjedzenia swojego gościa?

- Chodź, jedz. – zachęcał dalej. Pozostali specjalnie zostawili owoce, które zebrali, leżące na liściach na ziemi i odsunęli się wszyscy, co do jednego. – Nie bój się. My idziemy polować, a ty jedz i nie stój zbyt blisko krawędzi. Nie staraj się też wydostać ścieżką za jaskinią. Jest zbyt stroma dla ciebie. Jesteś elfem, ale niezgrabnym. Spadłbyś, stoczył się, skręcił swój cenny karczek. A tego nie chcemy.

- Wolicie mnie zabić bezpośrednio przed zjedzeniem. – to nie było pytanie, ale mimo wszystko niebieskooki przywódca potwierdził skinieniem głowy.

- Alfa dostanie serce i wątrobę, a reszta należy do stada. Nie martw się. Nie często trafia się nam elf, więc zjemy cię z dokładnością, co do jednej kostki. Nic nie zostanie, więc nikt nie będzie cię opłakiwał. Znikniesz. – w jego głosie brzmiała fascynacja.

Zamieniając się w wielkiego, białego wilka zawył na swoich towarzyszy i przebiegł między nimi w stronę stromej ścieżki, o której wspominał. Inne wilki poszły za nim i żadne z nich nie miało złudzeń, iż elf spróbuje uciec, ale i wiedziały, że nigdy mu się to nie uda.

Elf również zdawał sobie z tego sprawę.