niedziela, 22 listopada 2015

33. Wspomnienia nadchodzących czasów

Posuwali się naprzód w ślimaczym tempie, którego nie dało się wyjaśnić niczym innym, jak tylko ślamazarnością nowej członkini ich małej grupki. Dziewczyna poruszała się tak powoli, że bywały chwile, kiedy Eressëa proponował jej pomoc i użyczenie swoich ramion, chociaż ta dzielnie odmawiała jakby zafascynowana ideą poruszania się na własnych nogach. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo zależy im na czasie, który ona marnuje. Mieli do wykonania misję, a tymczasem z winy jednego zauroczonego smoka musieli ciągnąć się krok za krokiem jak zakochana para spacerowiczów na romantycznej przechadzce, co nie tylko działało na nerwy, ale także na ich niekorzyść. W końcu Czempioni Pradawnych Żywiołów nie będą czekać w nieskończoność na swoich przeciwników, którzy ospale przebierają nogami. Rozbudzą się całkowicie, zaatakują, zaczną niszczyć świat, który zaledwie dwa wieki wcześniej zdołał pewnie stanąć na nogi. Życie, o które z takim trudem walczono z ludźmi, znowu stanie się zagrożone.
- Nie wytrzymam! - nikogo chyba nie zdziwił fakt, że to właśnie Rambë jako pierwsza straciła cierpliwość. Spojrzała groźnie na nieznajomą i bezpardonowo przerzuciła ją sobie przez ramię bez większego problemu. Nie należała do najsilniejszych, ale z tą lekką jak piórko i niesamowicie denerwującą kobietą mogła sobie poradzić. - I ani słowa sprzeciwu! - ucięła ewentualne protesty. - Nie patrz tak na mnie. Po mnie to ty niesiesz te wychudzone zwłoki! - prychnęła na Deviego, który rzucał jej ukradkowe spojrzenia. - Tak się składa, że chyba również zależy ci na szybkim powrocie do domu, a z tym ledwo chodzącym problemem na pewno nie mamy co liczyć na taką szansę.
- Jeśli już jesteś taka praktyczna, to wiedz, że Hydee może się nam przydać. - smok wtrącił swoje trzy grosze tonem świadczącym o wielkim znudzeniu tematem naskakiwania na ich nową, jakże uroczą towarzyszkę.
- Tu się z nim zgodzę! - rzucił szybko Seet-Far, wchodząc w słowo Rambë, która właśnie przygotowywała się do jednego ze swoich wybuchów. - To się nazywa „przekąska”. Jeśli zaatakuje nas coś wielkiego i niebezpiecznego, co mogłoby sprawić nam dużo kłopotu, po prostu zwiejemy i zostawimy Haydee z tyłu. Zanim ona zostanie zjedzona, my będziemy już bezpieczni lub przynajmniej gotowi do obrony. Tak, zdecydowanie się nam przyda.
Eressëa posłał mieszańcowi zirytowane spojrzenie, tymczasem hybryda uśmiechnęła się szeroko. Było jasne, że pomysł przypadł jej do gustu i dziewczyna byłaby zadowolona z tak efektownej okazji do pozbycia się niechcianej towarzyszki. Kto jak kto, ale w jej żyłach płynęła przecież krew zdrajców. Ktoś taki jak ona, bez zastanowienia poświęciłby nielubianą jednostkę, a Haydee bezsprzecznie do tej właśnie grupy się zaliczała.
Z początku Rambë po prostu niosła dziewczynę jak byle worek, jednakże pozycja była niewygodna zarówno dla jednej, jak i dla drugiej kobiety, co zmusiło hybrydę do zmiany. Teraz szczupłe, zdaniem Rambë nawet zbyt szczupłe, uda opierały się na jej biodrach, zaś piersi Haydee przylegały miękkim ciepłem do pleców wybranej przez Wodę, co powodowało zimne jak lód ciarki na całym ciele, nie wspominając już o złych przeczuciach, które nie chciały odpuścić. Z takiej sytuacji nie mogło wyniknąć nic dobrego.
I rzeczywiście tak było. Devi nawet nie chciał słyszeć o tym, aby pomóc w niesieniu nieznajomego pochodzenia kobiety, jakby była znalezioną w przypadkowym miejscu padliną. Najprawdopodobniej przeczuwał, że powinien unikać kontaktu fizycznego z kimś, kto w taki ogłupiający sposób działa na jego towarzyszy, a w szczególności na smoka. Nie był przecież głupcem i nie miał zamiaru dać się zabić, jeśli okazałoby się, że ta dziwaczna samica jest w stanie przez pory skórne wpuścić do jego organizmu truciznę lub inne substancje, z którymi nie chciał mieć nic wspólnego.
Kiedy zapadł zmrok, zatrzymali się na postój, który miał pozwolić im nie tylko na odzyskanie sił, ale także na obmyślenie planu dalszej podróży, która nie mogła dłużej przebiegać w takim tempie. Okazało się jednak, że wszystkich ich sen zmorzył stanowczo za wcześnie, przez co nie ustalili niczego konkretnego. O ile smok najwyraźniej miał całkiem dobre sny, biorąc pod uwagę zadowolenie widniejące na jego twarzy, gdy oddawał się we władanie senności, o tyle nie można było powiedzieć tego samego o Rambë.
Dziewczyna śniła o domu, ale chociaż wszystko było w nim znajome, brakowało dwóch najważniejszych w jej życiu osób – rodziców. Szukała ich we wszystkich znanych sobie miejscach, nawet w wiosce Kruków, ale nigdzie nie było ani śladu jej bliskich. Zrezygnowana i zaniepokojona wracała więc do domu, ale wciąż tliła się w niej nadzieja na to, że ojcowie wrócili podczas jej nieobecności. Niestety, zamiast dwójki szczególnych pod każdym względem samców, w drzwiach chaty stanęła Haydee. Uśmiechnięta, piękna, odziana w luźne, zwiewne szaty letnie. Z jakiegoś powodu Rambë poczuła przyjemne poruszenie w środku, zupełnie jakby jej żołądek zaczynał żyć własnym życiem. Zbliżyła się do lazurookiej kobiety powoli, ale bez niechęci, co zaskoczyło nawet ją samą. Szybko jednak uznała, że tak właśnie powinno być i odrzuciła niechciane uczucie niepokoju, które liznęło jej serce lubieżnie.
Na twarzy Haydee pojawił się słodki uśmiech. Wyciągnęła swoje chude, białe ręce obejmując Rambë za szyję. Gorące, miękkie usta wpiły się w wargi nie do końca świadomej sytuacji młodej kobiety, która poczuła jak ciepło pocałunku rozchodzi się po całym jej ciele. Ciepła wilgoć ust, powoli wślizgujący się między wargi i zęby język, przyjemność płynąca do samego podbrzusza, jakby ktoś wtaczał ją w jej ciało przez zajęte pocałunkiem usta. Hybryda czuła znajomy ucisk piersi pięknej dziewczyny na swoich, co niemal zapierało jej dech. Odsunęła się by go złapać i spojrzała w błyszczące, ogromne morza lazuru. Przełknęła z trudem ślinę i przygryzła wargę. Haydee wyciągnęła do niej ręce, a Rambë ujęła je w swoje i pozwoliła wciągnąć się do domu, który nie wydawał się już taki sam, jak wtedy, kiedy mieszkała tu z rodzicami. Nie potrafiła jednak skupić się na nim tak, jakby sobie tego życzyła i wszystkie dotyczące wnętrza szczegóły uciekały sprzed jej oczu, rozmywały się. Wyraźnie widziała tylko drobną, urodziwą kobietę przed sobą, która oblizując lubieżnie wargi znowu przyssała się do jej ust.
Tym razem Rambë oddała pocałunek, a przynajmniej starała się to zrobić na tyle, na ile mogła. Objęła niemal pozbawionymi sił ze zdenerwowania ramionami szczupłą talię i poczuła jak ciało mniejsze od jej własnego ciała przylega do niej ciasno, dokładnie, swoim słodkim, niewielkim ciężarem napierając na całe jej jestestwo. W dłoniach czuła łaskotanie, a co więcej, czuła że pod jej skórą poruszają się drobne mróweczki, które krążą między palcami, a przegubem, przeskakują na stopy i wywołują jeszcze większe zdenerwowanie.
Haydee nie przerywała jednak pocałunku, który w jakiś niezrozumiały sposób koił wszystkie bolączki Rambë. Kiedy właściwie rozedrgane dłonie hybrydy znalazły się na piersiach jasnowłosej kobiety? Kiedy zaczęły czuć się tam tak komfortowo, gdy palce zaciskały się na tych miękkich wypukłościach, które stawiały niewielki, słodki opór? Co takiego przyjemnego było w tym dziwacznym geście, Rambë pojęła dopiero, kiedy drobna kobieta zamknęła swoje chude palce na jej pełnych, gorących piersiach. Rozkoszne drżenie rozbiegło się na wszystkie strony sprawiając, że hybryda nie tylko zadrżała, ale poczuła także ciepło w tych partiach ciała, które dotąd pozostawały nieporuszone.
Miała ochotę zapiszczeć, kiedy palce Haydee powoli zsuwały się z jej piersi by w końcu uszczypać nagle tak wrażliwy sutek. Wtedy też odczuwane w podbrzuszu ciepło przerodziło się gorącą wilgoć. Była wystraszona i zarazem niezwykle zainteresowana tym, w jaki sposób jej ciało reagowało na dotyk innej osoby. Zapomniała o fakcie, że naprzeciwko niej stoi kobieta, której nie potrafiła zdzierżyć, zapomniała o rodzicach, o całej otaczającej ją codzienności. Liczył się tylko ten dotyk, tylko fakt rozpływającej się po całym ciele przyjemności. Poddała się temu chłonąc to, co otrzymywała i badając palcami kobiece ciało partnerki. Miała wrażenie, że jest w stanie przez cienką skórę poczuć pod opuszkami palców każdą kosteczkę i delikatny mięsień, kiedy tak wodziła rękoma po talii i brzuchu Haydee.
Wszystko to było dla hybrydy tak nowe i tak niepojęte, jak fakt, że ze zwykłej dziewczyny stała się nagle wybranką Wody, która musi walczyć o istnienie świata. Nigdy wcześniej nie była tak blisko z inną istotą, nigdy nie pragnęła takiej bliskości i nie szukała jej. Rozumiała, że właśnie tego oczekiwało od niej Plemię, ale ona była ponad tym, jak gąsienica, która jeszcze nie zamieniła się w motyla. Bliskość stanowiła dla niej nie tyle coś intymnego, co wyraz uczucia, potrzebę miłości. Patrzyła na swoich ojców, chłonęła ich relacje pełnymi garściami i na tym fundamencie budowała swój świat, a w nim nie było miejsca na fizyczne rozkosze dla zabawy, więc i nie potrzebowała ich tak naprawdę. Dopiero teraz czuła, jak w jej wnętrzu rodzi się to irytujące pragnienie, które bierze w posiadanie całe ciało.
Zadrżała, kiedy palce Haydee znalazły się nagle na jej brzuchu i delikatnym ciepłem przesunęły się niżej, pod pępek. Powoli, bardzo powoli, stawały się coraz cieplejsze, wręcz gorące, by w końcu przypominać rozpalone żelazo, gdy dotarły w miejsce tak intymne, a zarazem tak pożądane przez samców.
Najpierw pojawiła się rozkosz, a zaraz potem Rambë poczuła okropny ból, który wyrwał ją z tego sennego odrętwienia i pełnego fizycznej przyjemności koszmaru. Dziewczyna usiadła gwałtownie trzymając się za brzuch, który przebijały miecze bólu. Jej ciało skurczyło się w chwilowych konwulsjach wywołanych tym napadem, ale po chwili rozluźniło się odrobinę, gdy ból zelżał.
- Kurwa! - wyrwało się z ust hybrydy, która doskonale znała to koszmarne uczucie, które towarzyszyło jej każdego miesiąca przez kilka dni.
Niechętnie i z trudem podniosła się ze swojego posłania. Musiała przegrzebać cały swój dobytek aby w końcu znaleźć to czego potrzebowała. Zioła i czyste tkaniny, które miały uchronić ją przed niekontrolowanym wyciekiem krwi z ciała.
W ciemności zalśniły lazurowe oczy nieznajomej, jakby była dzikim zwierzęciem, które spudłowało rzucając się na ofiarę. Rambë mimowolnie zadrżała przypominając sobie ten dziwaczny, zmysłowy sen, który poprzedzał comiesięczne bóle. Nigdy wcześniej nie śniła o czymś takim, toteż zrozumiała nagle niechęć Deviego do nawiązywania kontaktu fizycznego z nieznajomą. On przeczuwał, że może się to źle skończyć, ale najwyraźniej hybryda była zbyt pewna siebie, zbyt pewna swojej kobiecości, która miała zapewnić jej bezpieczeństwo. Teraz sytuacja się zmieniła, ale na rozważania ni było czasu. Dziewczyna podeszła do posłania Seet-Fara i znudziła go delikatnie potrząsając. Mieszaniec obudził się gwałtownie, ale ona zdążyła w ostatniej chwili zakryć mu usta, zanim narobił rabanu niepotrzebnie podniesionym alarmem.
- Potrzebuję twojej pomocy. - szepnęła mu na ucho Rambë. Wprawdzie oswojenie się z sytuacją zajęło chłopakowi dłuższą chwilę, ale w końcu zrozumiał, że nic mu nie grozi i skinął głową, co pozwoliło hybrydzie zabrać rękę z jego ust. - Popilnuj mnie, kiedy będę się przebierać.
- Co? Ale po co... Ach! - do Seet-Fara dotarł w końcu specyficzny, drażniący, ale słodki zapach krwi miesięcznej. Skinął głową i podniósł się otulając szczelnie swoim podróżnym płaszczem. - Popilnuję. Możesz na mnie liczyć. - zapewnił rycersko.
Rambë wiedziała, że może mu zaufać, więc wraz z nim oddaliła się poza zasięg wzroku nieznajomej. Nie chciała znikać całkowicie z pola widzenia mieszańca, więc kazała mu się odwrócić tyłem, ale nasłuchiwać i węszyć, aby miał pewność, że nie zbliża się do nich żadne niebezpieczeństwo. Wiedziała przecież, że nie poradziłaby sobie z żadnym napastnikiem, kiedy jej ciało było osłabione i obolałe. Poza tym, w dni takie jak ten, kiedy krwawiła, jej zapach przyciągał samców, a tym samym kłopoty. W domu mogła zaszyć się w kącie i liczyć na rodziców, ale nie tutaj. Teraz miała tylko trójkę swoich samczych towarzyszy, których poznała już wystarczająco dobrze, by wiedzieć na ile może na nich polegać i którego prosić o pomoc.
- Dziękuję. - powiedziała, kiedy była już gotowa. Kładąc dłoń na ramieniu Seet-Fara uścisnęła je lekko, a jej usta wygięły się w lekkim, niekontrolowanym uśmiechu, którego chłopak nawet nie mógł dostrzec w ciemnościach.
- Gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy...
- Tak, wiem. Mogę na ciebie liczyć. - odparła łagodnie. - Wracajmy. Nie ufam tej całej Haydee jeszcze bardziej niż wcześniej.
Wrócili do niewielkiego obozowiska, które teraz rozświetlała drobna poświata rozpalonego przed chwilą ognia. Przy ognisku siedziała trójka już rozbudzonych towarzyszy podróży. Dwoje mieszańców przez chwilę obawiało się, że stało się coś niedobrego, ale najwyraźniej ta nagła pobudka nie miała żadnego szczególnego podłoża. A jednak Devi wydawał się inny niż zazwyczaj, jakby trochę niespokojny. Skupiony na garnuszku, w którym gotował wodę oderwał wzrok od bulgoczącej substancji tylko na chwilę by spojrzeć na powracających. Pomachał w powietrzu niewielkim woreczkiem z ziołami, który Rambë zostawiła na swoim posłaniu i zabrał się do przyrządzania mikstury mającej złagodzić miesięczna bóle oraz krwawienie.
Wszystko odbywało się w całkowitej ciszy, którą przerywał tylko odgłos kroków Rambë i Seet-Fara. Ten dzień zaczął się dla nich naprawdę wcześnie.

niedziela, 8 listopada 2015

32. Wspomnienia nadchodzących czasów

Niewinna, zagubiona, szukająca pomocy, wątła i niewyobrażalnie piękna. Marzenie każdego mężczyzny, przekleństwo każdej kobiety. W oczach Rambë była jednak dziwna, stanowczo zbyt dziwna. Zupełnie jakby uczyła się wszystkiego na bieżąco. Mówić, chodzić, nawet słuchać i zachowywać się jak zwyczajna osoba. Miała w sobie coś, czego hybryda nie potrafiła znieść, chociaż nie była w stanie wskazać konkretnej przyczyny takiego stanu rzeczy.
- Dlaczego jej pomagasz zamiast ją zabić, jak tamtą dziewczynkę? - zapytała nie mogąc znieść faktu, że jeśli ona się nie odezwie to jej dwaj młodzi towarzysze również będą milczeć.
Jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem smoka. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, póki Eressëa nie uznał, że nie ma szans uniknąć odpowiedzi.
- Ponieważ nie wiem do jakiej rasy należy. Nie wiem czy jest niebezpieczna, więc...
- Jest cholernie niebezpieczna! - prychnęła poirytowana dziewczyna i rzuciła przeciągłe, wypełnione furią spojrzenie nieznajomej. - Nie chcesz jej zabić, pomagasz jej! To znak, że jest niebezpieczna i powinna zostać wyeliminowana! Mówimy przecież o tobie, a ty zabijasz wszystko, co się rusza! - Czym jesteś?! - warknęła do dziewczyny w ramionach smoka. - Do jakiej należysz rasy?! - ale nieznajoma nie odpowiedziała. W takiej sytuacji spojrzenie Rambë było wymowniejsze niż słowa, ale smok jedynie wzruszył ramionami jakby naprawdę nie dostrzegał ironii tej sytuacji.
Cóż więc mogła zrobić? Wiedziała, że ma poplecznika w osobie Seet-Fara, ale co o tym wszystkim myślał Devi? Irytował ją, to prawda, ale zdecydowanie mniej niż nieznajoma. Spojrzała na chłopaka, który wydawał się nie przejmować całą sytuacją. Po prostu stał i skanował wzrokiem okolicę, jakby oczekiwał, że dostrzeże coś nadzwyczajnego. W ogóle nie był przydatny!
- Devi... - zwróciła na siebie jego uwagę, a on doskonale wiedział, o co chce go zapytać.
- Wybacz, ale nie mam na ten temat zdania. Jestem przygotowany na wszystko, a przynajmniej tak sądzę, więc raczej nie mogę ci pomóc. Chociaż przyznam, że nie mam pojęcia w czym w ogóle mógłbym ci pomagać. - dodał na koniec, a jego pełne szczerości spojrzenie wskazywało na to, że nie ma dziewczynie za złe jej niechęci do nieznajomej. Zresztą, miała prawo do nieufności względem osoby, której zupełnie nie znała, a którą smok traktował stanowczo zbyt łagodnie jak na niego. Może to czar...
W tamtej chwili Rambë przyszła do głowy odpowiedź na wszystkie jej pytania dotyczące tej jakże podejrzanej kobiety. Nie raczyła jednak podzielić się nimi z towarzyszami, pragnąc mieć nad nimi przewagę. Chciała także utrzeć nosa Eressëa, który bez wątpienia w pełni na to zasługiwał. Starała się jednak trzymać wystarczająco blisko nieznajomej i smoka, aby w razie potrzeby móc zareagować i uratować na czas smoczy tyłek. Nie chciała przecież żeby któremukolwiek z jej kompanów coś się stało. Mieli do wykonania misję, od której zależał jej powrót do rodzinnego domu, więc nie mogła pozwolić sobie na porażkę tylko dlatego, że jakaś naga piękność zawróciła w głowie Eressëa. Nie była pewna jak te sprawy wyglądały tak naprawdę w przypadku Seet-Fara i Deviego, ale odniosła wrażenie, że oni oparli się czarom nieznajomej. Ale czy aby na pewno? Próbowała przeanalizować to, co o nich wie i czego mogła się domyślić. Jedno było pewne – Devi miał powody by piękna dziewczyna nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Tak, miał ku temu naprawdę sensowne powody, ale o tym wiedziała tylko ona. Czy więc Seet-Far mógł mieć podobne? Nie sądziła by tak było. Wprawdzie teraz wydawał się myśleć w pełni racjonalnie, ale na początku patrzył na tę nagą młodą kobietę w ten szczególny, pożądliwy sposób. Nadal był jednak dla niej wielką niewiadomą.
Mimo licznych wątpliwości ze strony hybrydy, smok podjął decyzję o przyłączeniu do grupy osłabionej, nieznajomej dziewczyny. Postanowił nawet użyczać jej swoich ramion lub pleców, póki ta nie będzie w stanie poruszać się samodzielnie. Na początek musieli ją jednak ubrać. Nie mógł przez cały czas nosić nagiej i owiniętej jedynie peleryną kobiety! Fakt, była piękna i odczuwał pewną przyjemność z racji tego, że miał ją tak blisko siebie, ale może właśnie dlatego chciał to zmienić. Zbyt wiele przyjemności płynącej z takiej sytuacji oznaczałoby kłopoty, a tych wolał unikać. Zresztą, prawda była taka, że nie chciał myśleć o żadnej kobiecie, jeśli nie była nią jego utracona ukochana. Tylko ona się dla niego liczyła, a przynajmniej chciał by tak było. Ukochana... Kobieta, której twarzy nie potrafił już sobie przypomnieć. A tymczasem nieznajoma była taka ciepła. Jej ciało wydawało się rozpalone, kiedy niósł ją w ramionach. Paliło go przez płaszcz, zaburzało jasność myślenia. Od dawna nie był tak blisko żadnej kobiety i teraz najwyraźniej odczuwał skutki takiej izolacji. Jakaś jego cząstka myślała o ucieczce, ale inna nie miała takiego zamiaru, bez reszty pochłonięta rozkoszą sytuacji. Czuł się zagubiony w tym wszystkim, a jednocześnie całkowicie świadom tego co robi. Zupełnie jakby przesadził z dobrym, mocnym i cudownie słodkim winem. Był doprawdy upojony tą sytuacją.
Już przy okazji pierwszego postoju, dziewczyna ponownie próbowała chodzić o własnych siłach. Szło jej coraz lepiej, co Eressëa tłumaczył poprawiającym się w nogach krążeniem oraz wracającą siłą. Był na tyle uczynny, że starał się pomagać dziewczynie jak tylko się dało, a tego dla Rambë było za wiele, ponieważ nie miała najmniejszej ochoty patrzeć na to poniżenie, na jakie godził się smok. Nawet kiedy jego starania przyniosły spodziewane efekty i nieznajoma zaczęła normalnie chodzić, dla hybrydy znaczyło to tylko tyle, że coś w końcu zaczęło się zmieniać na gorsze.
- Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu. - delikatny, pełen melodyjności głos nieznajomej z początku zaskoczył ich wszystkich. - Nie chciałam się narzucać. - powiedziała płynnie, już bez zająknięcia.
- Ale to zrobiłaś. - syknęła Rambë nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie smoka. Niech sobie broni kobiety jak długo chce. Nieznajoma i tak pokaże w końcu pazury, a wtedy smok oberwie najdotkliwiej z nich wszystkich
- Na pewno zdołam wam to jakoś wynagrodzić.
- W to akurat wątpię. - rzuciła z przekąsem hybryda i owinęła się szczelniej swoim własnym płaszczem, jako że zerwał się mocny wiatr, który nie tylko szarpał jej włosy, ale także przedostawał się przez ubranie igiełkami chłodu do samej skóry.
- A jednak postaram się. - zdeklarowała pewnym głosem nieznajoma. - Przepraszam, nie przedstawiłam się. Na imię mi Haydee.
Nie było to imię typowe dla żadnej z ras, ale nawet to nie wzbudziło podejrzeń smoka. Z każdą chwilą Rambë upewniała się więc w przekonaniu, że jej przypuszczenia są słuszne i dziewczyna ukrywa przed nimi o wiele więcej, niż początkowo można było sądzić. Eressëa był tego żywym dowodem, kiedy tak starał się stanowczo zbyt mocno dogodzić kobiecie.
To w jaki sposób się zachowywał było tak wymowne, że w końcu nawet Devi musiał nabrać poważniejszych podejrzeń. Jego spojrzenie coraz częściej wędrowało do dumnej ze swojej racji hybrydy, która nie omieszkała uraczyć chłopaka jednym z mówiących „a nie mówiłam!” spojrzeń. Z tego też powodu, Devi zaczął przyglądać się uważniej całej sytuacji. Czy był w stanie wydedukować to, na co wpadła wcześniej Rambë?
- Gdyby tylko był świadom tego, jakiego osła z siebie robi. - westchnął Seet-Far, który bezustannie poddawał się i opierał magii Haydee, przez co w różnych odstępach czasu odpływał świadomością w nieznane nikomu rejony i powracał do przytomności umysłu, niczym osoba, która z niewyspania przysypia nad pracą i budzi się po chwili skołowana, ale pozbawiona możliwości całkowitego zapanowania nad ciałem.
- Nie licz na to. Po wszystkim wyprze się wszystkiego. - zauważył Devi, który starał się w drodze nazbierać niezbędnych mu ziół, które mogłyby okazać się bezcenne na dalszym etapie wypełniania ich misji.
Z jakiegoś powodu, jego stwierdzenie sprawiło, że konspirująca za plecami smoka trójka zaczęła zastanawiać się nad konsekwencjami dłuższego narażania Eressëa na magię Haydee. Czy mógł z czasem się uodpornić, czy może coraz bardziej będzie zagłębiał się w tę niezdrową atmosferę, jaką roztaczała wokół nieznajoma? Czy konsekwencją tego wszystkiego mogła być utrata zmysłów lub całkowite zaburzenie zdrowego myślenia? A emocjonalne niewolnictwo? Może to właśnie ono wchodziło w grę.
Jak dotąd tylko Rambë wiedziała z kim mają do czynienia i chociaż z początku chciała to zataić z niezwykle samolubnych powodów, tak teraz zwyczajnie nie mogła się zebrać na podjęcie tematu. Zupełnie jakby nagle coś zaczęło ją blokować, tak jak działało ogłupiająco na Seet-Fara oraz mamiło smoka. Jeśli sytuacja mogła się jej podobać jeszcze mniej niż przed chwilą to właśnie tak się działo. W końcu rozumiała, że mężczyźni mogli mieć pewną słabość do tej podejrzanej kobiety, ale na nią nie powinno to działać! Nie, na nią nie miało prawa działać, więc dlaczego nie mogła nic zrobić? Dlaczego nie była w stanie zaszkodzić Haydee zdradzając jej sekret?
Jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem nieznajomej. Rambë miała wrażenie, że przy odrobinie wysiłku mogłyby ze sobą rozmawiać. Niemo, całkowicie bezgłośnie, oddalone od towarzyszy o całe mile morskie, jakby znajdowały się na dnie oceanu, podczas gdy oni przepływają ponad nimi na swoich kruchych stateczkach. Gdyby tylko chciały się wysilić, ale hybryda nie miała ku temu najmniejszej ochoty. Darzyła nieznajomą szczerą niechęcią i nie sądziła by mogło się to w jakimkolwiek stopniu zmienić.
Devi zrównał się z nią krokiem i uścisnął pokrzepiająco drobną, delikatną, chociaż niewątpliwie silną dłoń, by dać dziewczynie do zrozumienia, że stoi teraz w pełni po jej stronie i rozumie wszystkie jej obawy lub przynajmniej pewną ich część. Zachowywał się tak, jakby Rambë była dla niego kimś bliskim i ważnym, nie zaś zwykłą towarzyszką niedoli losu, która w dodatku pałała do niego niechęcią. Chłopak wyraźnie nie miał jej tego za złe i nie brał sobie do serca jej niechęci. Był po prostu obok i to naprawdę wystarczało. A przynajmniej wystarczało wtedy, kiedy tylko hybryda miała lepszy humor.
- Dziękuję. - powiedziała i niemal się uśmiechnęła.
Niemal. I już samo to „niemal” było nie lada sukcesem.

niedziela, 25 października 2015

Notki brak T^T

Nie wyrobiłam się, ponieważ praca dała mi w kość w tym tygodniu. Kolejnego wpisu oczekujcie dopiero w przyszłą niedzielę!

niedziela, 18 października 2015

31. Wspomnienia nadchodzących czasów

Po ostatnich wydarzeniach, podczas których Eressëa ukazał mroczną stronę swojej duszy, między czwórką wybrańców nastały ciche dni. Z jakiegoś powodu unikali rozmów i chociaż nie padło ani jedno słowo krytyki, było oczywistym, że przyczyną nagłego zamknięcia się w sobie każdego z nich było pamiętne, chociaż niezwykle krótkie i jednostronne starcie z harpiami.
Im dłużej unikano rozmowy, tym większe było prawdopodobieństwo, że temat tamtych wydarzeń odejdzie w niepamięć, zostanie zepchnięty na samo dno pamięci, by tam czekał na całkowite zapomnienie. I pewnie naprawdę by do tego doszło, gdyby nie fakt, że Rambë okazała się dotknięta śmiercią dziecka bardziej niż powinna. To ona przerwała tę „zmowę milczenia”, to ona powróciła do tematu, którego nikt nie chciał poruszać.
- Dlaczego jesteś taki nieludzki?! - syknęła na smoka, który nie dał nic po sobie poznać, toteż ciężko było stwierdzić, czy zaskoczyła go takim pytaniem.
- Nieludzki? - Eressëa uniósł brew spoglądając na dziewczynę w ten dziwny wymuszenie kpiący sposób.
- Wiesz o co mi chodzi! - hybryda nie dała się speszyć. Zamiast oblać się purpurą, wlepiła w mężczyznę ostre, nienawistne niemal spojrzenie. - Chcę wiedzieć, co wydarzyło się w twoim życiu i uczyniło cię takim skończonym barbarzyńcą! Przecież to było tylko dziecko!
- Barbarzyńcą? - smok zaśmiał się krótko. - Tak się składa, że okazałem jej miłosierdzie. Chcesz wiedzieć dlaczego taki jestem? A może wolisz żebym opowiedział ci więcej o tym dziecku i jego rasie? Powiedz mi, ile wiesz o świecie? Spotkałaś się już w wilkami? Z wygłodniałą, szaloną watahą? Wiesz, co mogliby zrobić temu twojemu dziecku? Ja ukróciłem jej męki, sama nigdy by sobie nie poradziła, za to wilki miałyby używanie. I nie tylko one. - na twarzy smoka pojawił się uśmiech wyższości. A może zastanawiałaś się kiedyś, gdzie podziewają się samce harpii, za którymi tak się wstawiasz? Są hodowani! Hodowani na potrzeby przetrwania gatunku. Trzymają ich w klatkach, pilnują żeby byli zdatni do rozrodu, a kiedy są już w wieku rozpłodowym, są wykorzystywani do zapłodnienia samicy. Kiedy już się do niczego nie nadają i nie są w stanie płodzić potomstwa, zostają po prostu zjedzeni. Przynajmniej kilka razy do roku organizowane są wielkie uczty dla uczczenia narodzin nowych samic i wtedy właśnie daniem głównym są niepotrzebni już nikomu samce. Wiesz tak mało o tym świecie, tak bardzo go idealizujesz, że nie potrafisz zrozumieć, że morderstwo z zimną krwią może być miłosierdziem! To nie jest twój wesoły domek rodzinny, ale prawdziwy świat, który nie ma litości dla tych, którzy nie są w stanie przeżyć o własnych siłach. Jeśli się nie obronisz przed napastnikiem, zostaniesz zjedzona lub sponiewierana. Czy masz jeszcze jakieś pytania?
Dziewczyna milczała, rzucała gromy w jego stronę, ale nie odezwała się ani słowem. Zadała pytanie, otrzymała część odpowiedzi, ale wciąż chciała wiedzieć, co sprawiło, że smok stał się tym, kim teraz był. Już otwierała usta, żeby znowu o to zapytać, kiedy Eressëa ponownie się odezwał.
- Jestem stary. Pamiętam poprzednie Wojny Ras, a nawet czasy przed ludźmi. Nie potrafisz wyobrazić sobie co widziałem i co przeżyłem. Jeśli będziesz miała szczęście i zdołasz przeżyć chociażby dwa tysiące lat, nauczysz się życia i zrozumiesz dlaczego jestem taki, a nie inny. Ale póki nie przeżyjesz dramatu, który stał się moim udziałem, nie będziesz mogła pojąć tego, co nadało mi ostateczną formę. Mogę opowiadać ci historię zdrady Żywiołów, śmierci i szaleństwa moich przyjaciół, tych, których miałem za rodzinę, ale to nic ci nie da. Ot, kolejna opowiastka, która niczego nie zmieni, niczego cię nie nauczy. Porzućmy więc temat tego, co i jak zrobiłem. Uratowałem ją przed gorszym losem, przed prawdziwą udręką. Nie chciałbym żebyś była kiedykolwiek świadkiem tego, co może stać się z bezbronnym dzieckiem w tym świecie. Zresztą, patrzę na ciebie i wiem, że jesteś niewinna, trzymana pod kloszem i wciąż dziewicza. Nie chcę ci tego odbierać. Jestem nieludzki i barbarzyński, ale jednocześnie miłosierny, więc doceń to.
Rambë prychnęła, ale jej wzrok stracił cały impet. Chociaż odrzucała całą sobą wyjaśnienia mężczyzny, mimowolnie zaczynała je rozumieć i dopuszczała do siebie sens słów smoka. Nie znała świata, nie natknęła się na wilki ani inne niebezpieczne rasy, więc jakże mogła wiedzieć, jakie niebezpieczeństwo kryje się za zakrętem.
- Słyszę szum rzeki! - Seet-Far przerwał chwilowe milczenie i mimowolnie narzucił zdecydowanie lżejszy temat. W końcu sam odczuł ciężar słów smoka i rozumiał doskonale ich znaczenie. Miał młodszą siostrę, dziewczynę przepiękną, pożądaną i niewinną. Niejednokrotnie martwił się o to, co z nią będzie i co postanowi z nią zrobić jej matka. Czy odda go byle wyższemu rangą generałowi za żonę? Nie chciał nawet o tym myśleć, więc z ulgą przyjął szum wody, który tak rozkosznie wypełnił jego uszy, przynosząc ukojenie.
- To nie rzeka. To wodospad. - poprawił mieszańca Devi, który z kolei chłonął wszystko jak gąbka, ale nie pozwalał by cokolwiek dotarło do jego serca. W przeciwieństwie do dwójki swoich młodych towarzyszy, trochę już przeżył, więc nie czuł się w obowiązku do przesadnego rozpamiętywania dramatów innych ras. Wystarczały mu jego własne, a był pewny, że tych nie zabraknie podczas tej karkołomnej misji. - Nie lubię wodospadów. Mam z nimi złe wspomnienia.
- Ciii! - uciszył rozmowę Eressëa i nastawił uszu wsłuchując się w szum, który nie miał prawa się pojawić. W tych rejonach nie było żadnej bieżącej wody, tego był pewny. Więc skąd wziął się ten jakże wymowny odgłos świadczący o tym, że niewątpliwie mają do czynienia z wodą? - To nie może być zwykły wodospad.
- A jeśli to...
- Nie, to niemożliwe. Wiem o co ci chodzi, ale ten dźwięk nie pochodzi od Góry Bogów. Tego jestem pewien. Ma w sobie zupełnie inną magię. Zbyt wyraźną i dosłowną, jakby ktoś chciał w ten sposób zwrócić na siebie uwagę.
- Więc znowu pakujemy się w kłopoty, tak? - Seet-Far spoglądał na smoka z ufnością, w sposób świadczący o całkowitym poddaństwie jego woli. W końcu Eressëa może i potrafił być brutalny, ale przede wszystkim był doświadczony i niezwykle silny, co czyniło z jego towarzystwa idealną inwestycję w życie.
- Nie mam pojęcia.
- To śpiew. - Rambë weszła im w słowo, a ich pełnie niezrozumienia spojrzenia były aż nadto wymowne. - Wsłuchajcie się! - parsknęła speszona i poirytowana jednocześnie. - To nie jest przypadkowy szum! Ma wyjątkowy, zmienny, ale powtarzający się rytm, charakterystyczną melodię. To jest śpiew.
- Skoro tak mówisz... - mieszaniec nie wydawał się przekonany, ale Eressëa skinął głową z powagą i szacunkiem dla jej osądu.
- To możliwe. - wyjaśnił i spojrzał na Seet-Fara w niemal ciepły sposób. - Wychodzi na to, że jednak pakujemy się w kłopoty. Jeśli to nie przypadkowy szum, ale rzeczywiście czyjś śpiew to muszę wiedzieć czyj i jak powstaje.
Chociaż czwórka Czempionów najchętniej unikałaby problemów, w pewnym momencie po prostu zrozumieli, że ich misja nie jest tak klarowna jakby się mogło wydawać, zaś otrzymane na drogę wskazówki pozostawiały wiele do życzenia, toteż nie mogli zignorować tego dziwacznego, niepokojącego szumu. Musieli mieć pewność, że cokolwiek wydaje ten dźwięk, nie jest związane z ich misją, nie stanowi dodatkowego drogowskazu, w przeciwnym razie straciliby czas, a tego na pewno nie chcieli.
Chociaż odnalezienie właściwej drogi na podstawie dźwięku, który wydawał się bezustannie przemieszczać nie było łatwe, wytężyli słuch poprawiając siebie nawzajem. Istniało podejrzenie, że każde z nich słyszy to samo w inny sposób, jakby coś co ich od siebie różni miało w tym wypadku ogromne znaczenie, podobnie jak podobieństwa wynikające chociażby z płci. To irytowało smoka, który ewidentnie nienawidził się mylić, ale jednocześnie dowartościowywało Rambë, ponieważ ona wydawała się słyszeć tę „pieśń”, jak zaczęła nazywać te dźwięki, coraz wyraźniej. Szum wydawał się więc mamić mężczyzn, ale nie działał na kobiety w ten sam sposób, a przynajmniej w taki sposób tłumaczyła to towarzyszom hybryda. Musiała przyznać, że ten fakt wcale się jej nie podobał, ale doskonale zdawała sobie sprawę ze swoich obowiązków Czempiona Wody, a one wymagały od niej sprawdzenia tego tropu. Wprawdzie przeszło jej przez głowę, że to właśnie jej Żywioł pozwala na usłyszenie śpiewu w szumie wodospadu, ale tę ewentualność wolała chwilowo wykluczyć. Nie chciała zaczynać tak wcześnie ani starcia ze swoim przeciwnikiem, ani poważnej przeprawy zmierzającej ku bardzo możliwemu zatraceniu. Nie była na to gotowa, chociaż musiała przyznać przed samą sobą, że dorastała z każdym dniem.
- Tam! - wskazała palcem miejsce, z którego jej zdaniem docierał niecodzienny śpiew i pozwoliła by to Eressëa prowadził, ponieważ w przeciwieństwie do niej, wydawał się zawsze przygotowany na każdą ewentualność. Najwyraźniej jednak nie był gotowy na to, co znalazł we wskazanym przez dziewczynę miejscu.
W wykopanym przez zwierzęta dole, leżała naprawdę piękna, naga kobieta. Jej jasna, aksamitna skóra była gdzieniegdzie poprzetykana złotymi plamkami, zaś idealnie perfekcyjne kształty przykuwały wzrok każdego, kto na nią spojrzał. Delikatna uroda, wątłe ciało, zapłakane wielkie, lazurowe oczy. To jej śpiew przypominający szum wodospadu słyszeli, teraz nie mieli co do tego wątpliwości, ponieważ kobieta dopiero spostrzegła stojących nad jej więzieniem i zamilkła w ogóle niezrażona tym niespodziewanym towarzystwem. Przekrzywiła głowę wpatrując się w nich z zaciekawieniem, a jej jasne, lazurowe, miejscami białe włosy zsunęły się na kształtne piersi zasłaniając je.
- A to mi dopiero niespodzianka. - mruknął Seet-Far, który nie potrafił oderwać oczu od dziewczyny. Powiedzieć, że była piękna to za mało by oddać jej prawdziwą urodę. Delikatny nosek, pełne, rumiane usta przypominające dwie złote rybki, długie, podkręcone kokieteryjnie rzęsy otulające te niesamowite oczy. Co taka dziewczyna robiła w dziurze na środku trawiastego pustkowia?!
- Czy coś ci dolega? - Rambë wcale nie ufała nieznajomej, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Ostatnio przejawiała brak zaufania względem tak wielu osób, że sama zaczynała się tego wstydzić.
W odpowiedzi nieznajoma kilka razy otworzyła i zamknęła usta, jakby próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. W końcu pokręciła tylko przecząco głową.
Hybryda postanowiła zrzucić to na krab stresu. W końcu nigdy nie wiadomo, co spotkało dziewczynę, skoro teraz siedziała zupełnie naga w całkiem sporym dole w ziemi. Może przydarzyło się jej jakieś niewyobrażalne nieszczęście?
- Chodź, pomogę ci się stąd wydostać. - smok wyciągnął do nieznajomej pomocną dłoń, a ona wpatrywała się w nią przez chwilę, zanim ujęła ją w obie swoje. Eressëa bez najmniejszych problemów podciągnął ją do góry i postawił na nogi, ale te ugięły się pod nią. - Uważaj. - znowu jej pomagał, ale było wyraźnie widać, że nieznajoma miała problemy z utrzymaniem się prosto o własnych siłach. Smok przyglądał się przez chwilę jej niezgrabnym staraniom. W końcu wyjął swój płaszcz podróżny i zarzucił go na ramiona kobiety, po czym po prostu wziął ją na ręce. - Pomożemy ci oddalić się od tego miejsca, a kiedy będziesz gotowa, porozmawiamy. - kolejny raz potwierdzeniem było tylko skinienie głową.
Rambë i Seet-Far spoglądali podejrzliwie i z widocznym niezadowoleniem na tych dwoje, po czym jakby wyczuwając te jakże podobne reakcje, skrzyżowali spojrzenia. Oboje speszeni, ale pełni zrozumienia dla siebie nawzajem, choć nie dało się ukryć, że nie mieli pojęcia, co tak naprawdę myśli ta druga osoba. Przez chwilę zapewne nawet pomyśleli, że smok jest miły tylko po to by zdobyć zaufanie nieznajomej, a następnie zabić ją tak, jak zabił małą harpię, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Eressëa po prostu trzymał nagą, otuloną płaszczem piękność w ramionach i najwyraźniej nie widział w tym niczego zdrożnego lub nadzwyczajnego.
- Co właściwie się stało? Jak trafiłaś do dołu? - hybryda przekalkulowała w myślach fakty, dochodząc do wniosku, że jej najgorsze obawy, co do sytuacji nieznajomej nie mogły mieć miejsca, skoro ta tak ufnie pozwalała sobie na kontakt z mężczyzną. Nie było więc sensu silić się na dyskrecję. Postanowiła nie czekać aż kobieta wymyśli sobie jakąś wiarygodną historię, w którą oni uwierzą. Musiała znać fakty, jeśli miała pozwolić aby do ich grupy przyłączył się ktoś jeszcze. Problem polegał tylko na tym, że piękna nieznajoma znowu tylko otwierała i zamykała usta, chociaż język miała na swoim miejscu, co Rambë stwierdziła z niejaką ulgą. Zresztą, przecież dziewczyna śpiewała, kiedy się na nią natknęli! Dziwacznie, ale jednak było to śpiew.
- Trafiłam... tu… z... deszczem... - w końcu padły jakieś konkretne, chociaż dukane powoli słowa. Głos dziewczyny był niezwykle cichy i przypominał szum wody, tak jak wcześniej jej śpiew wydawał się być odgłosem wodospadu. - Nie... Nie mogłam... wrócić. - mówienie szło jej z każdym słowem coraz sprawniej, jakby od dawna tego nie robiła i dopiero teraz przypominała sobie o tym, w jaki sposób należy to robić. - Z deszczem. - powtórzyła, a na jej twarzy pojawiła się trudna do opisania tęsknota.

niedziela, 11 października 2015

Notka dopiero 18 października!

Nieoczekiwany, nieplanowany wcześniej wyjazd spowodował, że w tym tygodniu notki nie ma. Kolejna dopiero 18 października!

niedziela, 4 października 2015

30. Wspomnienia nadchodzących czasów

Choć zmrok był bliski, słońce nadal nie zdążyło ukryć się za linią horyzontu, dzięki czemu jego kojące światło wciąż pozwalało na odrobinę normalności. Niestety, dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, o czym świadczyły już pojawiające się powoli niewyraźne jeszcze gwiazdy. Płaskowyż wydawał się układać do snu, kiedy skąpany w ciszy i bezruchu pozwalał się kołysać niespiesznym, delikatnym podmuchom wiatru. Po gwałtownej, trwającej trzy dni ulewie nie było już śladu, wezbrane wody rzek obniżyły swój stan, ziemia wypiła łapczywie podtopienia, a rośliny zazieleniły się jarzącym odcieniem swojej kojącej barwy. Świat był piękny i w tej nawet chwili otwierał się na podróżników oraz ciekawskich, którzy chcieli poznawać jego niewątpliwe uroki.
Może właśnie z tego powodu, Rambë postanowiła uchylić bramy swoich murów obronnych i zaprosić do swojego małego, uporządkowanego dotąd świata trzech towarzyszących jej mężczyzn. Obserwowała ich uważnie siedząc blisko ognia i rozgrzewając skostniałe po dniach wilgotnego chłodu palce.
Seet-Far wydawał jej się mało interesującym, chociaż bez wątpienia przydatnym chłopakiem, który wciąż nie wiedział czym chciałby stać się w przyszłości. Przerośnięte dziecko, które nie mogło znaleźć swojego miejsca na ziemi, co odbiło się wyraźnie na jego sposobie bycia. Nieodpowiedzialny, zagubiony, zamknięty w sobie, mimo wyraźnych prób nawiązania kontaktu z innymi. Ten chłopak był nieobliczalny, ponieważ nadal poszukiwał samego siebie. Najważniejsze wydawało się jej jednak to, że tak łatwo było z niego czytać. Cokolwiek chciał ukryć, nie był w stanie tego zrobić. Uroku nie można mu było jednak odmówić. Jak przystało na dziecko ifryta oraz niemalże legendarnego tiikeri, miał w sobie nie tylko wrodzony talent do pakowania się w kłopoty, ale także potężne umiejętności, których nie nauczył się jeszcze wykorzystywać należycie.
Rambë musiała przyznać, że także wygląd Seet-Fara należało zaliczyć do nie najgorszych, a to za sprawą niesamowitych w swojej głębi oczu, których barwa niemal oddawała barwę włosów. Wypłowiała, ale pełna głębi wyrazu czerń oraz równie przygaszona w kolorze obwódka tęczówki, płomienne włosy o naturalnie zmienionym odcieniu końcówek, delikatne, chociaż wyćwiczone ciało nienadające się na wojownika. Taki właśnie był Seet-Far lub przynajmniej takim widziała go Rambë.
Spuszczając z oczu mieszańca, dziewczyna przeniosła taksujące spojrzenie na Deviego, który był przeciwieństwem niepozbieranego Seet-Fara, jako że w jego słowach i czynach znać było wielkie doświadczenie wojownika. Był jak irytujący znak zapytania. Bez konkretnej rasy – ani nie mieszaniec, ani nie istota czystej krwi, jedno z większych dziwadeł świata. Cechowały go mądre słowa, sensowne odpowiedzi, zawsze celne pytania. Nic więc dziwnego, że dziewczyna zupełnie za nim nie przepadała. Devi był zbyt idealny. Zawsze opanowany, służący pomocą, gotowy oddać życie za innych, wierny, skory do mniejszych lub większych poświęceń. Jego ciało stanowiło jednak przeciwieństwo tego idealnego, godnego pozazdroszczenia, analitycznego umysłu starszej wiekiem istoty. Odznaczał się bowiem raczej delikatną urodą, młodzieńczą sprężystością i wieloma trudnymi do opisania cechami zewnętrznymi wynikającymi z niecodziennego uzbrojenia oraz nieokreślonej bliżej przynależności rasowej. Ten młody mężczyzna był bez wątpienia kimś, kogo chciało się mieć po swojej stronie zarówno na polu walki, jak i poza nim. Co więcej, w kimś takim nie trudno byłoby się zakochać. Devi miał przecież tak wiele pozytywnych i godnych pozazdroszczenia cech, a na domiar złego był także uprzejmy, mimo swojej dominującej natury. Czy to dlatego Rambë tak bardzo go nie lubiła? Ponieważ był lepszy od niej pod tak wieloma względami? Sama nie była tego pewna, ale wolała trzymać go na dystans. Widziała sposób, w jaki chłopak spoglądał na maga, swojego starszego opiekuna i chociaż niechętnie, musiała przyznać, że było w tym coś szczególnego. Tym bardziej nie chciała spoufalać się z kimś, kto mógłby przypadkiem złamać jej serce. Była przecież kobietą! Może i była hybrydą lócënehtara i Kruka, ale wciąż należała do płci niezwykle wyczulonej na uczucia.
Czując narastającą w niej irytację, szybko skupiła całą uwagę na wpatrującym się ślepo w ogień smoku. Eressëa był największą zagadką ich małej drużyny. Wiekowy, doświadczony przez los, należący do konkretnej rasy, niewątpliwie potężny i inteligentny, posiadający wiedzę, której pozostała trójka nie mogła sobie nawet wyobrazić, ale jednocześnie nikt nie potrafił odgadnąć jego myśli, nikt nie wiedział, co kryło się za jego pełnym chłodu i bólu spojrzeniem, za nikłym uśmiechem. Nawet fakt, że ukrywał zeszpeconą stronę twarzy za dłuższą krzywką miało w sobie coś, co czyniło go zamkniętym i niedostępnym. Chociaż dziewczyna rozumiała doskonale, że smok mógł nie chcieć zwracać na siebie uwagi innych, nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia dla tej aury wycofania i lodowatego zamknięcia na świat, którą emanował mężczyzna. Nie ważne, czy chodziło o jego słowa, ton głosu, spojrzenia czy wygląd, ponieważ wszystko w Eressëa wydawało się odpychać innych. Dziewczynie przyszło nawet do głowy, że syn tego smoka musiał mieć niełatwe dzieciństwo skoro wychowywał go taki ojciec. Nie wiedziała wprawdzie jaki Eressëa był na początku, zanim został wybrańcem żywiołów, ale wątpiła by mógł przypominać takiego bezpośredniego Seet-Fara. Prędzej odnalazłaby w smoku cechy idealnego do zemdlenia Deviego, chociaż znowu na ich podobieństwo nie wskazywał ten wiecznie niezadowolony, ostry wyraz twarzy. Dziewczyna prędzej widziałaby swojego wiekowego towarzysza w roli bezlitosnego generała, który palił ludzkie osady w czasach, kiedy ludzie istnieli na tym świecie, połykającego młode tiikeri, walczącego na śmierć i życie z griffinami, na których zwłokach później ucztowały smocze pociechy.
Eressëa najwyraźniej wyczuł jej spojrzenie, ponieważ podniósł wzrok znad ognia na nią i teraz to on przyglądał się jej intensywnie. Rambë była na siebie wściekła, ponieważ czuła, że jej policzki zarumieniły się ze wstydu. Smok wyglądał jakby potrafił czytać w jej myślach i chociaż wiedziała, że to niemożliwe, nie mogła powstrzymać zawstydzenia tym, w jaki sposób oceniła mężczyznę.
Jej rozbiegane, spłoszone spojrzenie spoczęło na chwilę na widocznym kawałku zdeformowanej skóry. Po jej ciele przeszły nieprzyjemne, chłodne dreszcze, będące wynikiem zestawienia niemiłego dla oka widoku oraz lodowatej aury. Jaką przeszłość naprawdę ukrywał smok? Co działo się z nim wcześniej, zanim pogrążył się w cierpieniu z powodu utraty bliskiej osoby? Nie mogła uwierzyć, że tylko ona się nad tym zastanawia. Widać do swoich kobiecych cech powinna doliczyć także ciekawość, o ile to ona była w tym wypadku prawdziwą przyczyną odczuwanej w głębi serca nieufności i podejrzliwości. Drugą opcją była kobieca intuicja, co wcale jej nie pocieszało, a jedynie wzmagało wszechogarniający strach, jaki budził w niej smok.
- Nie zabijam. - odezwał się nagle tym swoim niesamowicie głębokim głosem, który potrafił zarówno zawrócić w głowie, jak i przerazić. - Widzę to twoje spojrzenie i czytam z niego bez najmniejszych problemów. Obawiasz się mnie, widzisz we mnie potwora, ponieważ tak każe ci myśleć wzrok, kiedy zatrzymujesz go na tym. - szybkim ruchem odsłonił przytopioną stronę twarzy. - Nie jestem mordercą, choć przyznaję, że nie należę też do świętych. Każda rasa ma coś na sumieniu, ale to nie czyni mnie gorszym od innych smoków.
- Nie możesz wiedzieć, co myślę! - speszona i dotknięta do żywego dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi i poderwała się z miejsca, co wydawało się potwierdzać przypuszczenia smoka. Rambë planowała oddalić się, by móc ochłonąć i zapomnieć o kompromitacji, kiedy ponad nimi rozległ się złowieszczy, ptasi skrzek.
- W końcu! - syknął do siebie Eressëa, a w jego głosie dało się wyczuć radość. Wstał z miejsca, jego ramiona uległy szybkiej transformacji, pojawił się smoczy ogon, a nawet gdzieniegdzie jego skórę pokryła łuska. Smok był gotowy do walki i wyraźnie zadowolony z możliwości, jaką oferował mu niespodziewany dla jego towarzyszy atak.
Na ziemię sfrunęły trzy harpie – piękne i niebezpieczne w swojej groteskowej postaci nagich kobiet będących od pasa w dół wielkimi ptakami. Pozornie mogły wydawać się niegroźne, ale w rzeczywistości ich pazury były śmiercionośną bronią, która w przeciągu chwili potrafiłaby rozszarpać na kawałki dorosłego mężczyznę. Żywiły się mięsem, a teraz musiały być naprawdę wygłodniałe, skoro postanowiły zapolować na łup o wiele trudniejszy do zdobycia od padliny.
- Cudownie. Zaczynałem się już nudzić. - Eressëa naprawdę cieszył się na to spotkanie i teraz drżał na całym ciele z niecierpliwości. Pragnął walki, pragnął krwi, a harpie mogły dostarczyć mu tej rozrywki. Czekał jednak cierpliwie na ich ruch, na bezpośredni atak, który pozwoliłby mu na brutalną odpowiedź.
Trzy przeciwniczki zawahały się widząc go gotowym do walki i może nawet bardziej niebezpiecznym od nich. Ich niezdecydowanie dało szansę pozostałym na ogarnięcie się i jeśli nawet nie pojęcie całej sytuacji, to jednak na reakcję. Tym samym cała czwórka była w pewnym momencie gotowa na odparcie ataku, który nadal nie nadchodził.
- On czeka. - zaskrzeczała jedna z ptasich kobiet. - Czeka i zaczyna się niecierpliwić, więc nie wahajcie się siostry. Czas zrobić z nimi porządek. Dziś będziemy ucztować na świeżym mięsie!
To było jak okrzyk bojowy, który miał za zadanie zmotywować wojowników do ataku. Harpie rzuciły się na swoje ofiary, chociaż było oczywiste, że straciły już cały element zaskoczenia. Najwyraźniej nie nawykły do walki z wciąż żywym posiłkiem, co stanowiło dodatkową przewagę czwórki wybranych.
Bardzo szybko okazało się, że ptasie kobiety nie były godnym przeciwnikiem dla żadnego z Czempionów, a już z pewnością nie dla smoka, który zawiedziony rozprawił się z nimi w mgnieniu oka. Ze znudzeniem i niezadowoleniem wymalowanymi na twarzy, Eressëa powalił swoje trzy przeciwniczki i od niechcenia poskręcał im karki. Mógł darować im życie, ale nie widział powodu by to robić. Zdecydowanie wolał pozbyć się uciążliwego problemu, jaki mogły stanowić dla nich harpie.
- Jeśli przegrają i zostaną przy życiu, lubią śledzić swoje niedoszłe ofiary aż do chwili, kiedy nadarzy się okazja by wykorzystać ich słabość lub osłabienie. - wyjaśnił swoje zachowanie smok. Nie musiał tego wprawdzie robić, ale widział wzrok, jakim został obdarzony przez swoich towarzyszy, toteż postanowił poświęcić się na tyle, by wyjaśnić tych kilka spraw. - One nie odczuwają wdzięczności za coś takiego, jak darowanie życia. Zginą, albo same w końcu cię zabiją, jeśli nie będziesz miał się na baczności. To życie, a nie gra goblina.
W krzakach nieopodal rozległ się wyraźny, niczym niemaskowany szelest, który postawił wszystkich w stan gotowości. Tym razem byli w pełni przygotowani na atak, ale on nie nadszedł. Zamiast tego, z krzewów wyłoniła się młoda harpia, blondwłose dziecko, zaledwie kilkuletnie, nieświadome świata i jego niebezpieczeństw. Jedna z zabitych ptasich kobiet musiała być jego matką, ale nikt nie chciał dociekać tego, która.
- Mamo? - ciche, niepewne wołanie poprzedziło przerażone spojrzenie, kiedy dziecko dostrzegło nieznajomych wpatrujących się w nie niepewnie. Dziewczynka nie wiedziała, co powinna zrobić, nie była pewna, w którą stronę uciekać. Rozpłakała się z powodu poczucia bezsilności.
- Ta mała... - zaczęła Rambë, ale zanim w ogóle miała szansę dokończyć myśl, smok już był przy dziecku biorąc je na ręce.
- Nie bój się, zabiorę cię do mamy. - powiedział łagodnie i z uśmiechem głaszcząc dziecko po głowie, a już w następnej chwili mały karczek wydał potworny dźwięk łamanych kręgów, a mała główka przekrzywiła się pod dziwacznym kontem, zwisając z przytrzymywanych nadal przez Eressëa ramion.
Hybryda pisnęła zakrywając rękoma usta, a jej oczy stały się nagle jeszcze większe niż zazwyczaj.
Smok tymczasem rzucił drobne ciałko na leżące w pobliżu trzy inne i wykorzystując swój dar ognia, plusnął płomieniem, podpalając zwłoki, które zajęły się momentalnie, a ich smród zaczął dusić i wywoływać mdłości.
- Nie chcemy żeby zalęgły się w nich robaki, a dzisiejszej nocy będzie ciepło, więc zaczęłyby szybko śmierdzieć. - rzucił jak gdyby nigdy nic i przysiadł przy ogniu. Tym razem nie zamierzał niczego wyjaśniać. Zrobił to co zrobił, ponieważ miał ku temu powód.
Pod Rambë ugięły się kolana. Była przerażona tym, co właśnie widziała. Lepiej trzymała się dwójka jej młodych towarzyszy, którzy pomogli jej wstać. Żadne z nich nie podjęło tego tematu, chociaż każde chciało wiedzieć, dlaczego smok nie pozwolił żyć nawet temu niemogącemu zaszkodzić nikomu dziecku.
- Gdyby pozwolił jej żyć, wyrządziłby jej tylko większą krzywdę. - szepnął do dwójki hybryd Devi, ale w jego głosie nie było przekonania. On również zmagał się z wątpliwościami.

niedziela, 27 września 2015

29. Wspomnienia nadchodzących czasów

Ziemia drżała, zaś woda wydawała się gotować, kiedy wielkie, spienione fale unosiły się i opadały gwałtownie, nieprzerwanie, w nierównych odstępach czasu. Wyspa, niczym budzący się do życia i zaczynający wygrzebywać się z piasku żółw, ociężale i koślawo, ale nieubłaganie dawała o sobie znać. Znajdujący się na samym jej środku niespokojny wulkan, przebudził się i plunął lawą wysoko w górę. Przerażający i fascynujący zarazem widok. Piękny i niebezpieczny. Zwiastujący nieubłagane.
Gęsta, rozpalona lawa, która palącym pomarańczem została posłana w powietrze, teraz zaczęła przybierać konkretny kształt. Przez chwilę przypominała zastygłą smołę uformowaną w wielką kulę, ale nagle jej gładka powierzchnia zaczęła się zmieniać, chropowacieć, pojawiało się coraz więcej wypustek, aż w pewnym momencie była już dorosłym smokiem. Wtedy smołowata powłoka popękała, wypełniła się ponownie rozgrzaną lawą i pokryła ciało Czempiona płomiennym żarem.
Bestia plunęła jadem, jakby musiała przyzwyczaić się do swojego ciała i machnęła płonącym ogonem podpalając pokrytą wydzieliną wodę. Dopiero wtedy raczyła spojrzeć na stojącą na brzegu wyspy zakapturzoną postać dzierżącą w dłoniach okaryn.
Przyglądając się sobie wzajemnie, dwie istoty wydawały się porozumiewać ze sobą bezgłośnie. Smok badał swoim uważnym, wyostrzonym spojrzeniem każdy szczegół otoczenia i nieznaną mu postaci, która obudziła go ze snu swoją magiczną grą. Nie wydawał się pałać nienawiścią do tego, który go zniewolił, jakby przynależność do Pradawnego Ognia nie miała najmniejszego wpływu na odczuwane emocje. Żadnej nienawiści, niechęci, prób uwolnienia się spod wiążących go okowów muzyki. Tylko ciekawość wyzierająca z czarnych jak węgle oczu bestii oraz nadzieja na to, że pragnienia czarnoksiężnika okażą się zgodne z pragnieniami Czempiona.
- Czego poszukuje twoje serce? - rozległ się nagle głos jakby znikąd, a wypowiadane w starożytnym języku słowa wwiercały się w ciszę niemal boleśnie. - Czego poszukuje serce istoty tak złej, że jest w stanie zniewalać Czempionów Starożytnych Żywiołów melodią okaryny? - pysk smoka poruszał się niemal niezauważalnie.
Od ilu tysiącleci nie wypowiedział ani jednego słowa? Czy ktokolwiek był godny jego uwagi na tyle, by zamienić z nim chociażby dwa zdania? Tymczasem teraz to właśnie smok był tym ciekawskim, pragnącym kontaktu osobnikiem, a to oznaczało, że ktokolwiek stoi naprzeciwko niego, musi być osobą pod każdym względem wyjątkową.
- Dowiesz się w swoim czasie. - spod kaptura doszedł cichy szept, który nie stanowił odpowiedzi na zadane przez bestię pytanie, ale wiązał tym mocniej dwójkę zupełnie różnych od siebie istot, albowiem rozpoczynająca się dopiero konwersacja, była dowodem obopólnej uwagi oraz akceptacji, a tym samym katastrofy, jaka mogła nastąpić, kiedy tych dwoje połączy siły w walce o cel, którego smok nie poznał, ale który wyczuwał równie dobrze, co strach w przypadku zwyczajnych istot.
- Czuję, że znajdziemy wspólny język. - kąciki wielkiej paszczy Czempiona uniosły się w zadowolonym, niebezpiecznym uśmiechu, jakby spragniony krwi już wyczuwał jej słodki zapach i metaliczny, słonawy posmak.
- To się okaże, kiedy posiądę władzę nad pozostałą dwójką twoich braci. Nie jestem nowicjuszem, wiem na czym wam zależy i jak chcecie osiągać swoje cele. Dopiero podporządkowawszy sobie was wszystkich, będę miał pewność, że żaden z was nie zdradzi. Nie z nudy i nie dla ozdoby potrzebuję Czempionów Pradawnych Żywiołów, więc nie próbuj ze mną tych sztuczek.
- Jakich znowu sztuczek? - smok starał się brzmieć niewinnie, ale jego rozbawienie zdradzało prawdziwe intencje. Dla niego była to tylko chwilowa zabawa w kotka i myszkę z obowiązkami, ale niedługo jedna tylko decyzja mogła przynieść obfite plony lub ich brak. Bratając się ze zrodzonymi z pradawnej, stworzonej przez ludzi mocy, należało mieć się na baczności. - Wiesz jednak, że dwaj moi bracia wciąż są uśpieni i nie prędko się przebudzą. Czy chcesz przez ten czas panować nad dwiema potężnymi bestiami, nie ufając im ani trochę?
Zakapturzona postać nie odpowiedziała na to pytanie, a jedynie zagrała na okarynie kolejną pradawną melodię. Cokolwiek się wtedy stało, nie spodobało się to Czempionowi Pradawnego Ognia, który prychnął wściekle i rzucił nieznajomemu czarnoksiężnikowi ostre spojrzenie.
- Zabiorę cię do nich, pokażę ci gdzie śpią, ale przestań zawodzić na tym przeklętym instrumencie! - smok odsłonił ostre, białe kły, po których spływał jad, ale nawet chcąc, nie mógł zaatakować tego, który tak mu się naprzykrzał. Był zniewolony, a to utrudniało mu swobodne decydowanie o sobie.
- Sami go stworzyliście. - padła równie ostro wypowiedziana odpowiedź, która miała przypomnieć Czempionowi, kto teraz ma nad nim władzę. - Wasza nieudolność stworzyła magiczny okaryn, który miał niewolić Żywioły, ale zamiast tego niewoli was. Ja jestem tylko tym, który potrafi go używać, który odnalazł go, choć sądziliście, że to niemożliwe. - w bezpłciowym głosie dobiegającym spod kaptura można było dosłyszeć jawną kpinę. Kimkolwiek był więc czarnoksiężnik, nie obawiał się zadzierać z Czempionami, co wskazywało na wielką wiarę w swoje umiejętności i posiadaną wiedzę.
Smok prychnął wypuszczając przez nozdrza chmurę powietrza i znowu obnażył zęby we wściekłym grymasie. Z głośnym stąpnięciem osiadł na plaży, której piasek zamienił się w rozżarzone węgle, schylając nisko głowę, by pozwolić się dosiąść. Nie interesowało go jednak to, czy nieznajomy czarnoksiężnik będzie w stanie wdrapać się na jego grzbiet w taki, czy inny sposób. Niepoproszony, Czempion nie miał najmniejszego zamiaru ułatwiać nikomu zadania, a już na pewno nie istocie, która potrafiła kpić z niego i jego braci w tak bezczelny, bezpośredni sposób. Niemniej jednak, nie dało się ukryć, że podobne zachowanie ze strony nieznajomego dzierżącego klucz do zniewolenia i uwolnienia Czempionów Pradawnych Żywiołów miało swój drapieżny urok i pazur, który musiał mieć ten, kto chciał zapanować nad tak potężną siłą.
Czarnoksiężnik podszedł do bestii bez najmniejszych oporów stąpając po rozpalonym piasku i położył dłoń płonących łuskach, wczepiając się palcami w niewielkie przestrzenie między nimi. Bez najmniejszego problemu wspiął się na grzbiet wielkiego smoka, usadawiając się między jego potężnymi skrzydłami, które najmniejszym nawet ruchem mogły wywoływać pożary wiosek i dotkniętych suszą lasów.
Bestia wzbiła się w powietrze na wypowiedziany w magicznej formule znak i z przerażającą siłą zamachała skrzydłami. Woda pod jej cielskiem zagotowała się, a ryby wypłynęły martwe na powierzchnię. Nie były przygotowane na tak nagły wzrost temperatury morza w okolicach wyspy, gdzie mimo wpadających czasami do wody odłamków zastygłej lawy, nie spodziewano się ani erupcji wulkanu, którą zwierzęta wyczułyby dużo wcześniej, ani tym bardziej interwencji Czempiona. Teraz było jednak dla nich za późno, a ich losem nikt się nie przejął.
Smok węszył chwilę w powietrzu, po czym obrał trasę do miejsca, w którym spoczywał jego wciąż uśpiony brat, zrodzony z mrocznego aspektu Pradawnego Powietrza.
*
Zakapturzona postać opadła ciężko na wielkie łoże otoczone z czterech stron kolumnami i zamykając oczy próbowała opanować oddech, który nagle przyspieszył, pociągając za sobą bicie serca. Ciało opanowały drgawki, które przejęły kontrolę nad gwałtownie kurczącymi się i rozkurczającymi mięśniami. Czy naprawdę był to ten sam czarnoksiężnik, który odważnie i z przepełniającą każdą komórkę jego ciała mocą stanął przed dwójką przebudzonych z pradawnego snu mrocznych Czempionów? Czy naprawdę ta zwinięta w kłębek, jakże w tej chwili drobna postać mogła kryć w sobie tak ogromną magię i niebywałą moc? Przecież teraz drżała rzucając się po ogromnym łóżku, a gorące, słone łzy wnikały w materiał kaptura. A może tylko tak się zdawało i w rzeczywistości nic podobnego nie miało miejsca?
Atak ustąpił po kilku minutach, dzięki czemu czarnoksiężnik zaczął odzyskiwać władzę nad swoim ciałem. Sycząc pod nosem przekleństwa, podniósł się osłabiony i zsuwając z posłania uklęknął na czworaka na podłodze, powoli i niezgrabnie próbując stanąć na nogach. Wyglądał tak żałośnie, jak dopiero uczące się chodzić źrebię, które albo szybko opanuje niełatwą sztukę samodzielnego poruszania się, albo będzie skazane na niełaskę czających się wszędzie drapieżników. Tyle tylko, że zakapturzona istota nie była bezbronnym zwierzęciem, ale bestią czekającą na swoją ofiarę z niebywałą cierpliwością.
Minęło kolejnych kilka minut, które pozwoliły czarnoksiężnikowi całkowicie zapanować nad ciałem. Znowu silne i w pełni sprawne członki zaczęły słuchać swojego właściciela. Ten zbliżył się do stojącej pod ścianą komody i wyjął z jednej z szuflad gęsty, szkarłatny eliksir, który poróżnił jednym haustem. Dotąd białe zęby stały się czerwone, kiedy płyn wypełnił spragnione usta. Palce dotąd szeroko rozwarte, teraz zacisnęły się ciasno w pięści.
Czarna szata skrywająca całą postać czarnoksiężnika opadła na ziemię, a po chwili dołączyły do niej inne części odzienia. W świetle księżyca, przez chwilę mignęła jasna skóra, która jednak szybko zaczęła pokrywać się miejscami ciemną, początkowo rzadką sierścią. Członki wydłużały się, zniekształcały w akompaniamencie głośnych trzasków łamiących się i na nowo zrastających kości, skóra pękała by po chwili znowu stać się jedną całością. Stopy zastąpiły potężne, uzbrojone w ostre pazury łapy, które pozwalały na utrzymanie pozycji stojącej, a jednocześnie mogły służyć za broń, w dół wystrzelił puszysty ogon, dłonie z początku wyglądające na krogulcze szpony, przybrały jeszcze bardziej przerażający wygląd, a sierść pokryła rozrośnięte mięśnie ramion aż po sam kark i tylko klatka piersiowa wydawała się wciąż bardzo ludzka, chociaż stała się szersza i bardziej umięśniona aż po podbrzusze. Twarz w mgnieniu oka nabrała zwierzęcych rysów, szczęki zarosły nierówną sierścią i uzbroiły się w niezwykle ostre kły. Nawet bystre, migdałowe oczy błyszczące czystym złotem były wilczym akcentem na wciąż przypominającej ludzką twarzy, którą teraz przysłoniły gęste, dłuższe niż przed chwilą włosy. Spomiędzy nich wystrzeliły w górę szpiczaste, zwierzęce uszy, które były w stanie wyłapać najcichszy nawet dźwięk w promieniu kilometra.
Przemiana dopełniła się w akompaniamencie głośnego, przeraźliwego wycia, na które odpowiedziały wszystkie wilki w okolicy.

poniedziałek, 21 września 2015

28. Wspomnienia nadchodzących czasów

*
Głęboko pod powierzchnią morza, niemal na samym spowitym w bezkresnej ciemności dnie, nastąpiło niezauważalne, ale wyraźnie wyczuwalne poruszenie. Podwodne życie zamarło na chwilę, jakby ktoś zatrzymał czas na tych kilka chwil, które wydają się jednocześnie wiecznością i nic nieznaczącym ułamkiem sekundy. Zaskoczenie, niepewność, wahanie, pytanie, strach... i nagły ruch, gwałtowne poruszenie, ucieczka.
Morskie dno opustoszało w promieniu wielu mil w przeciągu jednej chwili i tylko nieliczne stworzenia pozostawały w tyle, kiedy kolejne niespokojne drżenie przeszyło słoną wodę morza oraz aksamitny piasek dna.
Ogromne cielsko, które do tej pory z powodzeniem mogło uchodzić za wrak wielkiego, zbudowanego ludzką ręką galeonu, zaczęło kołysać się na boki. Porastająca grubą, błękitną skórę podwodna roślinność oraz mało inteligentne żyjątka odpadały od niej jak strząsane z ubrania płatki śniegu. Senne ruchy, hipnotyzujący, wzbijający fale nawet na powierzchni morza rytm, trudny do opisania, brzęczący dźwięk.
Ciężkie, zamknięte dotąd powieki uniosły się gwałtownie, a para jasnych, szklanych niemal oczu zalśniła w ciemności niebezpiecznie, złowrogo i groźnie. Mroźna woda spowijająca dno zaczęła robić się z każdą chwilą zimniejsza, kiedy ogromna bestia odrzucała senne odrętwienie, a jej skóra zaczęła obrastać w lodowy pancerz, będący znakiem gotowości bojowej, wściekłości i pełni sił.
Bestia poruszyła gniewnie uzbrojoną w ostre igły lodu głową i wydała wściekły pomruk, odbijając się z ogromną siłą od pokrytej lodem ziemi. Woda dookoła Czempiona zamieniła się w lodową bryłę, a ogromny smok przebijał się przez niego bez najmniejszych trudności, zmierzając wytrwale do celu, jaki stanowiła powierzchnia zlodowaciałego morza.
Smok wystrzelił w powietrze pozostawiając po sobie ogromny lodowy krater i poruszył gwałtownie głową, w taki sam sposób, w jaki zrobił to wcześniej. Zupełnie jakby chciał odgonić od siebie natrętną muchę, która latając za nim dawała się we znaki brzęczeniem i ruchem.
Mordercze spojrzenie smoka spoczęło na niewielkiej łódeczce zmiażdżonej przez rozrastającą się lodową powłokę wody oraz na stojącej na niej istocie z krwi i kości, spowitej w zwiewne, ciemne szaty, w której ręku spoczywała okaryna. To właśnie jej dźwięk zbudził smoka i teraz drażnił jego czuły słuch piskliwymi tonami. Bestia zbliżyła się do otulonej szczelnie w czerń postaci, ale nie zaatakowała, mimo wściekłości kłębiącej się w każdym lodowym kawałku jej ciała. Szklistymi oczyma śledziła ruchy długich palców na owalnym instrumencie i chociaż chciała zajrzeć pod kaptur zarzucony głęboko na głowę istoty, nie była w stanie przeniknąć mroku spowijającego tajemnicze oblicze.
Wygrywana na okarynie melodia była jak magiczna formuła, która tworzyła w powietrzu niewidzialne więzy krępujące Czempiona. Czy to możliwe, by jakakolwiek żyjąca istota posiadała władzę nad Czempionem Pradawnego Żywiołu? A jednak nie ulegało wątpliwości, że kimkolwiek był zamaskowany zaklinacz, miał moc pozwalającą mu na kontrolowanie bestii za pomocą starożytnego instrumentu oraz melodii znanej wyłącznie najstarszym ze starszyzn, najbardziej wiekowym z Zapomnianych Ras. Kim więc był tak naprawdę? Szata skrywała jego kształty, nie pozwalała nawet na racjonalną ocenę wzrostu. Tylko palce mogły cokolwiek o nim powiedzieć, ale czy to nie byłoby mylące, kiedy świat był pełen pięknych istot?
Smok chociaż niechętnie, skłonił głowę przed zakapturzoną istotą i przyjął do wiadomości fakt, że cokolwiek by nie zrobił i tak pozostanie skrępowany dźwiękami, których moc nie miała sobie równych. Gdzieś w pamięci lodowej bestii kryło się wspomnienie dotyczące artefaktu i magii dźwięku, ale nie była w stanie przypomnieć sobie niczego konkretnego.
Tymczasem odziana w ciemne szaty istota zaprzestała gry i schowała okaryn za pas. Spod kaptura popłynęły szeptane cicho słowa w pradawnym języku, który ludzie przypisywali poplecznikom Mrocznych Pradawnych Żywiołów. W rzeczywistości mowa ta powstała tak samo jak Czempioni, z ludzkiej wiary i w ten właśnie sposób nabrała mocy. Teraz nieznajomy czarownik używał starożytnej mowy i stworzonych w niej zaklęć by podporządkować sobie lodowego Czempiona Pradawnej Wody. Istota wyciągnęła przed siebie rękę i położyła ją na czole wciąż kłaniającego się smoka. Lód zaczął topnieć, a spod dłoni unosiła się gęsta para, jakby lód spotkał się z ogniem. Ogromna bestia i drobny czarnoksiężnik trwali w tej pozycji przez dłuższą chwilę, niezbędną by dłoń przedarła się przez lodowy pancerz i spoczęła na jasnej skórze smoka. Czy wypaliła znamię na chropowatym czole, a może chodziło tylko o kontakt? Tego nie dało się określić, ponieważ w chwili, gdy istota zabierała rękę, lód pancerza wracał na swoje miejsce, jakby nigdy nie został stopiony.
Cokolwiek się wydarzyło, skończyło się wraz z wypowiedzianym w pradawnym języku rozkazem, na który Czempion Pradawnego Żywiołu zareagował momentalnie. Wzniósł się w powietrze i z ogromną siłą opadł w wydrążony wcześniej krater. Im bardziej oddalał się od powierzchni, im bliżej był dna, tym cieńszy stawał się lód, który skuł morze.
W pewnym momencie zniknął całkowicie, a zniszczona łódka czarnoksiężnika zaczęła nabierać wody. Jej właściciel wcale się tym nie przejął, choć w bardzo szybkim tempie był już po kolana w wodzie. Unosząc ręce powolnym, rozkazującym gestem, szeptał zaklęcia, które wyniosły na powierzchnię wrak statku zatopionego pewnego dnia przez lodowego Czempiona Pradawnej Wody. Woda wylewała się przez wybite w dnie dziury, złamany maszt zaczął nabierać wody w żagle, jakby wciąż do czegoś się nadawał. Po pokładzie uganiała się załoga dusz, która nie spoczęła w pokoju, jak mogłoby się wydawać, ale została uwięziona we wraku przez pełną gniewu i nienawiści moc smoka. Mgliści, niewidzialni niemal w świetle słońca, zmuszeni do posłuszeństwa i udręczeni świadomością tego, co ich spotkało, starali się popłynąć swoim widmowym statkiem do portu, jak ślepcy sądzący, że wciąż mogą coś osiągnąć, choć szansa na to już dawno przestała istnieć.
Zakapturzony czarnoksiężnik poczekał na drabinkę i wszedł po niej na mokry, dziurawy pokład. Nie powiedział ani słowa, ale jego dłonie wiedziały w jaki sposób należy pokierować widmową załogą. Bezgłośnie wydawał polecenia, a statek zaczął poruszać się płynąc do przodu, do przystani, do której nigdy nie dopłynął.
*
Ludzie w nadmorskim miasteczku podnieśli krzyk, kiedy wrak zbliżał się do przystani. Ich oczy nie dostrzegały zbyt wyraźnie uwijającej się na nim załogi, za to doskonale widzieli stojącą na dziobie postać. Przystań w mgnieniu oka zapełniła się ciekawskimi, przerażonymi istotami, które nie mogły uwierzyć własnym oczom. A jednak wrak zbliżał się coraz bardziej, zaś widniejąca z boku na dziobie nazwa statku stała się możliwa do odczytania. Fakt, iż do przystani przybijał właśnie wrak statku zatopionego przez Czempiona wywołał poruszenie i przerażenie tak wielkie, że ludzie rozpierzchli się w popłochu, jakby w każdej chwili mogli stracić życie zaatakowani przez bestię z opowieści.
Matki starały się uchronić swoje dzieci przed najgorszym ich zdaniem losem, mężczyźni przygotowywali się do walki w obronie swoich rodzin, niemowlęta płakały wyrwane ze snu, ciszy i bezruchu, kiedy porywano je na ręce i skazywano na przymusowe milczenie w ciasnych piwniczkach. Miasto wydawało się opustoszałe w przeciągu chwili. Okna zamknięte, zatrzaśnięte okiennice, zaryglowane drzwi, żadnego psa kręcącego się po ulicy.
Zakapturzona postać z największą łatwością dostała się na pomost, a kiedy jej stopy zetknęły się z ziemią, zrujnowany statek zaczął się oddalać i tonąć, jakby nigdy go nie było. Tymczasem czarnoksiężnik żwawym krokiem skierował się w stronę głównej drogi i podążając wyznaczanym przez nią szlakiem, opuścił milczące, przerażone miasteczko.
Ludzie nie odważyli się wyglądać ze swoich schronień do późnego wieczora dnia następnego, kiedy to pierwszy ciekawski mieszkaniec przełamał panującą tam ciszę. Był piekarzem i utrzymywał się ze swojej pracy, nie mogąc pozwolić sobie na straty. To chęć zwyczajnego, dostatniego życia okazała się dodawać mu odwagi, kiedy wystawiając głowę za drzwi domostwa stwierdził, że cokolwiek się wydarzyło, najwyraźniej musiało być zbiorowym omamem. Nikt go nie zaatakował, nikt nie rujnował miasta, nic się nie zmieniło od poprzedniego ranka. Ludzie nieufnie wysłuchiwali jego dobijania się do ich domów, nie byli przekonani, co do jego intencji, ale znalazło się kilku kupców, którzy również chcąc zarobić, wystawili głowy z pozornie bezpiecznych schronień.
Życie w wiosce wróciło do normy, a przynajmniej tego pragnęli mieszkańcy, którzy postawieni na baczność nie potrafili już pozwalać sobie na spokój i pewność przyszłości. Każdy z nich oglądał się na każdym kroku za siebie i wpatrywał w horyzont w obawie, że dostrzeże na niebie sylwetkę Czempiona lub na morzu widmowy statek zwiastujący nieszczęście.

niedziela, 30 sierpnia 2015

27. Wspomnienia nadchodzących czasów

Poprzednio rozdziału nie było z powodu remontu, dziś jest niestety krótki, zaś za tydzień znowu nic się nie pojawi, ponieważ wyjeżdżam do Anglii i nie zdołam go napisać. Nie wiem, jak mi się wszystko ułoży w kraju Sherlocka i Harry'ego Pottera, ale postaram się wrócić do Was szybciutko z kolejnym wpisem za 2 tygodnie!

Griffini byli wściekli, co dało się bez trudu dostrzec po zaciekłych i pełnych furii wyrazach twarzy. Doskonale rozumieli, że dali się zapędzić w pułapkę, w której kobieta była tylko urodziwą przynętą. Odwracając wzrok od smoka i spoglądając na Rambë, oceniali opłacalność ewentualnej walki.
Tymczasem buńczuczna zazwyczaj dziewczyna toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą.
„Nie prowokuj ich, nie prowokuj ich, nie prowokuj ich...” powtarzała w myślach, kiedy ich pełne brutalnej pasji spojrzenia błądziły wymownie po jej ciele. Gdyby przeciwnik był jeden, sprawa byłaby prosta, ale w przypadku grupy, nawet smok mógł ponieść klęskę. Wystarczyłoby żeby jeden poświęcił się dla gniazda odciągając uwagę Eressëa, drugi zająłby się Devim i Seet-Farem, zaś trzeci miałby wystarczająco dużo czasu by złapać ją i uciec. Jej opór i próba walki na pewno nie przyniosłyby żadnego efektu w starciu ze zwierzęcą formą griffina.
Zanim jednak zdążyła nierozważnie popełnić jakiś błąd, dwójka jak dotąd niedocenianych przez nią towarzyszy zasłoniła ją przed niechcianymi spojrzeniami. Dwa męskie ciała stanęły przed nią murem, a ich dłonie zacisnęły się na jej palcach by mieli pewność, że nikt nie uprowadzi dziewczyny niepostrzeżenie od tyłu.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, a w jej wnętrzu zapłonął ciepły ognik. Może nie byli przyjaciółmi, kłócili się i okazywali sobie niechęć, ale jednak cała trójka stanęła w jej obronie, jakby była dla nich kimś ważnym.
- Zastanówcie się raz jeszcze, jeśli chcecie walczyć! - krzyknął pewnym głosem Devi, sięgając po jedną ze swoich szpad. Jego zbroja pokryła ciało tak szczelnie, że jej sforsowanie nie byłoby łatwe nawet dla griffina.
Seet-Far w tym czasie stał się bez najmniejszych problemów dorosłym, groźnym tiikeri, jakby podobna transformacja nie stanowiła dla niego żadnego wyzwania.
- Zaatakujcie, a ucierpi na tym całe gniazdo! - kontynuował chłopak, który słyszał w głowie głos smoka i powtarzał to, co Eressëa chciał przekazać swoim przeciwnikom. - Smoczy ogień dosięgnie waszego gniazda, nawet jeśli zdołacie nas pokonać. Naprawdę chcecie dla jednej kobiety ryzykować życie swoich młodych?
Ten argument musiał być decydujący, ponieważ griffini cofnęli się o kilka kroków, nadal niepewni rozwiązania tego konfliktu. W pewnym momencie wszystko stało się jednak jasne. Zrezygnowane miny agresorów świadczyły o pokojowym rozwiązaniu problemu. Z pewnością nie byli tym zachwyceni, ale fakt faktem, ryzyko było zbyt wielkie. Unieśli się w powietrze spoglądając jeszcze przez chwilę na swoich niedoszłych przeciwników.
Rambë kamień spadł z serca i odetchnęła z ulgą. Bez walki, bez rozlewu krwi. Wystarczyło postraszyć, a przynajmniej sądziła, że właśnie tak skończy się to niepomyślne dla żadnej ze stron spotkanie.
Czwórka wybrańców była gotowa do ewentualnego starcia dopóki griffini nie zniknęli im z oczu, ale i wtedy męska strona tej nieszczęsnej grupki wybranych nie wierzyła, że to koniec kłopotów, a już na pewno nie nastawiony pesymistycznie do innych istot smok.
- Poszli po posiłki. - rzucił poważnie, z wyczuwalną niechęcią.
- A więc musimy zniknąć? Możemy co najwyżej wrócić do lasu. W szczerym polu będziemy jak myszy próbujące uciec przed sokołem na obcym terenie. Skorzystanie z twoich skrzydeł to również słaby pomysł. Twoje wielkie cielsko będzie widać z daleka, więc nie uciekniemy a tylko możemy sprowadzić na siebie większe kłopoty. Moglibyśmy poczekać do zmroku, ale to nic nie da. Usłyszą nasze kroki w ciszy lub szelest twoich skrzydeł. Możemy tylko iść prosto i oddalić się od gniazda na tyle na ile pozwolą nam nogi. - ten jeden raz Seet-Far miał całkowitą rację.
- Więc po prostu pójdziemy dalej. - Eressëa wzruszył ramionami niemal obojętnie. - Kiedy zaatakują... Cóż, wtedy i tak wszystkie istoty w odległości wielu kilometrów dowiedzą się, że tu jesteśmy, więc po prostu narobię bardzo dużego zamieszania. Kiedy tylko ich dostrzeżecie, wdrapiecie się na mój grzbiet i resztę zostawicie mnie.
- Mam co do tego złe przeczucia. - Devi spojrzał z żalem na smoka, ale nie pokusił się o rozwinięcie komentarza. Zamiast tego pogonił swoich towarzyszy pragnąc jak najszybciej wyruszyć w drogę oddalając się od problemów.
- Grifffini nie są jedyną rasą, której brakuje samic. - wtrącił mimochodem Seet-Far – Może gdyby udawała mężczyznę...
- Takich piersi nie ukryjesz. - smok rzucił okiem na biust Rambë, a później jakby na potwierdzenie swoich słów skinął głową mieszańcowi. - Nie ma...
- Bezczelny typ! - dziewczyna zamachnęła się, ale Eressëa w ostatniej chwili zrobił unik, więc jej ręka tylko musnęła włosy mężczyzny odgarniając mu grzywkę z poparzonej połowy twarzy, co naprawdę go zirytowało, chociaż nie zareagował na to w żaden konkretny sposób.
Przez chwilę zdołali nawet zapomnieć o niebezpieczeństwie, które groziło im z każdą chwilą coraz bardziej. W końcu nie mieli pojęcia, jak daleko od miejsca, w którym teraz się znajdowali, mieściło się gniazdo griffinów. Ile więc czasu zajmie zwołanie posiłków i atak?
- Rozwiążemy to inaczej. - smok trochę niespodziewanie znowu odniósł się do ich nie najlepszej sytuacji, ale zamiast tłumaczyć, zaczął się zmieniać. Jego ciało znowu się rozrastało, skóra zmieniała kolor i twardniała, kończyny stawały się niebezpieczną bronią, ogon potężniał.
Nierozumiejąca niczego trójka była zmuszona odskoczyć, żeby nie ucierpieć przypadkiem w takiej sytuacji. W końcu nie było trzeba wiele, aby wielki smok przypadkiem nadepnął na któreś z nich lub nieostrożnie wywinął ogonem.
- Chodźcie! - Devi, pamiętając, co poprzednio zalecił im Eressëa oraz domyślając się intencji smoka, przejął kontrolę nad sytuacją.
Wdrapali się na plecy gada, który spokojnym krokiem ruszył w stronę, w którą wcześniej zmierzali na swoich niewielkich nóżkach. Zostawiał po sobie ślady tak doskonale widoczne, że wytropienie ich byłoby dziecięcą igraszką. Mimo wszystko Czempion Powietrza wydawał się tym niezrażony. Metodycznie posuwał się do przodu uważając aby nie wdepnąć w żadne zwierzątko, ale z czasem nie miał już ochoty na takie rozdrabnianie się. Uznał, że wszystkie inteligentne istoty uciekły możliwie najdalej od jego głośnych, trzęsących ziemia kroków. Nie uszedł specjalnie daleko, kiedy Seet-Far dał znak, że zbliżają się griffini.
Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło, ponieważ Eressëa po prostu odwrócił się w stronę, z której nadlatywali agresorzy i zionął ogniem podpalając suchą trawę łąki. Nic sobie nie robił z tego, że pozbawia domów jakieś żyjątka, że ogień może przenieść się na las. Obiecał piekło griffinom i teraz słowa dotrzymywał, ponieważ jego tchnienie bez najmniejszego problemu pochwyciło w swoje łapska pozbawione wody rośliny. Pożar zaczął się rozprzestrzeniać, a gęsty, gryzący dym unosił się w powietrze tworząc swoistą zasłonę dymną. Nie ważne, gdzie znajdowało się gniazdo. Jeśli ogień nie zostanie zatrzymany, dotrze i tam, a wtedy bezcenne młode mogą zginąć wraz z samicami. Griffini rozpętali wojnę i teraz musieli za to odpowiedzieć.
Smok tymczasem uniósł się w powietrze i po prostu odleciał na bezpieczną dla swoich towarzyszy odległość, kiedy tylko ukrop bijący od ognia stał się nie do wytrzymania dla ich ludzkich ciał. Tylko dla mieszańca z krwią ifryta w żyłach nie stanowiło to najmniejszej przeszkody, chociaż nie podobało mu się to, że smok nie pomyślał o zagrożeniach, jakie płynęły z takiego rozwiązania. Czy mieli jednak jakieś inne wyjście? Czy mogli pozbyć się problemu w inny sposób?
Kiedy wylądowali i stanęli pewnie na ziemi, Eressëa znowu przybrał ludzką postać. Nie rozmawiali o tym, na co się zdecydował, o ruinie jaką za sobą zostawili. Czy miałoby to sens gdyby zaczęli go krytykować? Smok był starszy niż ich rodzice, mądrzejszy i najwidoczniej wyzuty z głębszych uczuć względem innych. Nie, upominanie go nie miało sensu, a tylko niepotrzebnie by go zdenerwowało. Z kimś takim nie chciało się zadzierać. Teraz trójka wybrańców, którzy przy Eressëa wydawali się nie mieć najmniejszego znaczenia dla świata i żadnej siły, pojęła ogrom swojej bezbronności.
Devi spojrzał w niebo. Był pewny, że tej nocy spadnie deszcz. Po ostatniej gwałtownej burzy nie było śladu, a roślinność nie odczuła specjalnej ulgi, czego dowodem była łatwość, z jaką smok wzniecił pożar, który teraz miał przywołać deszczowe chmury. Szczęście w nieszczęściu.
Ale ich podróż trwała nadal, a jej koniec był bezustannie odległy i niepewny. Nie ważne ile istot mogło stracić przez nich życie, oni wciąż musieli podążać przed siebie.
Morze na nich czekało. Ich pierwszy przystanek, pierwszy pewny punkt na drodze ku nieznanemu, ale nieuniknionemu. Przeznaczenie wzywało ich szumem wody, pluskiem rozbijających się o brzeg fal, głębiny pałały pragnieniem, by w końcu się zjawili, zaś śmierć szeptała ich imiona wyczekując chwili, kiedy rzucą się w jej rozpostarte zachęcająco ramiona.

niedziela, 16 sierpnia 2015

26. Wspomnienia nadchodzących czasów

Błyskawice, grzmoty, silny i gwałtowny wiatr, istne oberwanie chmury, a później cisza. Przenikliwa, ogłuszająca, niezmordowana cisza, która wydawała się krzyczeć, że nawałnica skończyła się równie szybko, co się rozpoczęła. Ulewa nie pozostawiła po sobie ani jednego suchego źdźbła trawy, żadnego niepodtopionego ziarenka piasku, nawet krótkiej suchej nitki na ubraniach czwórki Wybrańców. Ciemne chmury odpłynęły pospiesznie, niosąc ze sobą kojącą wilgoć oraz niebezpieczne wyładowania i pozostawiając ślad swojego przejścia w postaci unoszącego się nad horyzontem dymu. Jak wielkie szkody poczyniła ta nagła zmiana pogody wiedzieli tylko ci, którzy odczuli ją najdotkliwiej. Ile istot pozbawiła domów, ile żyć zabrała, jak wiele rodzin zdołała rozdzielić? Tylko rośliny mogły czerpać z niej pełnymi garściami, chociaż i one nie wydawały się dopieszczone w należytym stopniu.
Przeciągający się, niemal słyszalny spokój obudził Rambë, która poddała się senności, gdy tylko zdołała zapanować nad strachem. Jej głowa spoczęła wtedy na ramieniu Eressëa, zaś teraz powoli unosiła się z tej niewygodnej, ale niezbędnej podpory zmęczonego karku. Wprawdzie nic nie powiedziała, ale smok doskonale rozumiał, że hybryda jest mu wdzięczna za okazane zrozumienie i pomoc w opanowaniu strachu.
- Musimy się wysuszyć. - padło z ust Deviego, który lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, w jaki sposób zadbać o zdrowe i silne ciało. Wykorzystali więc smocze zdolności rozniecania ognia oddechem, dzięki czemu bardzo szybko osuszyli ognisko. Na nim mieli teraz okazję upiec upolowanego ptaka oraz osuszyć ubrania.
Rambë czuła się skrępowana, kiedy przyszło jej zdjąć z siebie niemal całe odzienie, toteż jej towarzysze zlitowali się, pozwalając by mogła rozebrać się jako ostatnia, kiedy oni będą już odwróceni do niej tyłem. Z tego też powodu, jej zadaniem było ułożenie ich rzeczy w taki sposób, by ogień miał okazję je wysuszyć. Ktoś musiał to zrobić, a skoro nikt nie mógł na nią spoglądać, było oczywiste kto powinien się tym zająć.
- Przynajmniej mieliśmy okazję na szybką kąpiel. - zauważył już zdecydowanie żywszy i bardziej pełen sił po spotkaniu z bażantem Seet-Far. Jego uwaga została przyjęta z przyjacielskim westchnieniem, zaś od komentarzy zwyczajnie się powstrzymano. Mieszaniec po prostu musiał sobie ulżyć słowami, co do tego nikt nie miał żadnych wątpliwości. Widać nieznająca dotychczas chłopaka dwójka zaczynała go powoli akceptować.
Zważywszy na utrudnienia, jakich nastarczyły polowanie oraz pogoda, podróż podjęli dopiero późnym popołudniem, kiedy słońce, które wcześniej bardzo szybko wyjrzało zza chmur, zaczynało chylić się ku zachodowi. Ich ubrania były wystarczająco suche by nie ograniczać ruchów, zaś Seet-Far był już w stanie stawiać kroki samodzielnie, chociaż był obolały po upuszczeniu go przez smoka oraz po bliskim spotkaniu ze spanikowanym ptakiem. Na szczęście jego pechowy dzień zbliżał się ku końcowi, a kolejny miał być zdecydowanie lepszy. Tak przynajmniej pocieszał się stawiając kolejne przynoszące ból kroki na drodze przeznaczenia.

Późną nocą zatrzymali się na odpoczynek, zaś rano dopisało im szczęście. Kiedy zapach deszczu rozwiał się na wietrze, smok wyczuł słodką woń wody, która płynęła niedaleko i to ona stanowiła teraz cel ich podróży.
Nocą tego nie zauważyli, ale teraz, za dnia, dostrzegli wzgórze za którym rósł rzadki, ale rozległy las. To on skrywał w sobie życiodajne źródło, które samym swoim istnieniem napełniło ich siłą do działania.
Dla Rambë świeża, czysta woda była zbawieniem, którego potrzebowała. Miała moc by oczyścić nie tylko jej ciało, ale także umysł, toteż dziewczyna doskoczyła niej spragniona. Wypiła kilka pokaźnych łyków odczuwając ulgę w żołądku i słodycz na języku, a następnie przemyła twarz opuszczając ręce na szyję, która kleiła się od potu i pyłu drogi. Pospieszyła więc swoich towarzyszy każąc im pić i odwrócić się, dając jej możliwość wzięcia kąpieli.
Trójka mężczyzn nie była zachwycona tym, że zostają zepchnięci na drugi plan, jednakże na drodze wyjątku zgodzili się pójść jej na rękę. Czekali więc znudzeni, aż Rambë wyszoruje każdy milimetr swojego ciała, a później dokładnie namoczy ubrania. Ileż można było się z tym bawić, skoro było bardziej niż pewne, że znowu się ubrudzi i zapoci?! Żywioły, przecież nie była księżniczką elfów w ich nadziemnych, skrytych w koronach drzew pałacach, ale najzwyczajniejszą w świecie hybrydą-wojowniczką, której przeznaczeniem była walka z potężną siłą! Nikt nie miał w planach jej obwąchiwać!
- Utopi się, a my nie będziemy o tym wiedzieć. - prychnął rozeźlony Seet-Far. Narzekał na dziewczynę, ale sam oddałby wiele za chociaż jedną chwilę w chłodnej wodzie, która mogłaby przynieść ukojenie jego obolałemu, posiniaczonemu ciału. - Długo jeszcze?! - jęknął do swojej towarzyszki. - Jeśli się nie pospieszysz to odwrócę się i będę miał w nosie twoje oburzenie!
- Rzucę cię kamieniem prosto w ten twardy łeb! - padła odpowiedź zza jego pleców.
Chłopak aż podskoczył słysząc Rambë tak blisko. Nie spodziewał się, że bezszelestnie zakradła się za nich. Odwrócił się w jej stronę gwałtownie i oskarżycielsko wymierzył palec w jej twarz.
- Pogrywasz sobie z nami! I tak będziesz musiała świecić tyłkiem, czy ci się to podoba, czy nie! To dopiero początek drogi!
Na początku Devi i Eressëa nie mieszali się do tej dziecięcej sprzeczki. Zamiast tego zostawili tych dwoje na brzegu, a sami oddali się przyjemności płynącej z kąpieli w płytkiej, ale jednak cudownej rzece. Niestety szybko mieli dosyć tych dwoje, toteż ostatecznie Devi wziął sprawy w swoje ręce.
- Seet-Far, daj jej spokój! - skarcił przyjaciela – Na jej miejscu też nie chciałbyś się obnażać przed bandą dopiero poznanych samców. Słyszałeś, czy Eressëa ma ci to wyjaśnić manualnie?! - zagroził widząc, że mieszaniec rzuca dziewczynie niechętne spojrzenia, ale ten argument najwyraźniej spełnił swoje zadanie, ponieważ chłopak wszedł do wody i dał spokój swojej towarzyszce podróży.
Ruszyli dalej zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez bieg wody. Sądząc po zapiskach na mapie, rzeka wpadała do morza, które było ich pierwszym celem. Kierując się wskazówkami tego nowego przewodnika, nie mieli większych problemów z pokonywaniem kolejnych kilometrów dzień po dniu. W takim tempie mogli dotrzeć do celu w mgnieniu oka. Mogli... ale los chciał inaczej.

Przenikliwy skrzek nad ich głowami był powodem, dla którego mieszaniec ifryta i tiikeri przeklął siarczyście.
- Griffiny! - syknął do towarzyszy – Zwiadowcy już nas zauważyli, nie ma sensu się ukrywać.
- Dla... dlaczego się na mnie gapisz? - Rambë poczuła się bardzo niepewnie, a w jej wnętrzu zbierał strach. Kto jak kto, ale Seet-Far nie wpatrywałby się w nią z taką intensywnością gdyby nie działo się nic złego.
- Będą chcieli samicy. - powiedział w końcu to, czego już się domyślali. - Wśród griffinów jest ich stanowczo za mało, co zmusza ich do szukania samic wśród innych ras. Z mieszanego związku może urodzić się czystej krwi griffin. - wyjaśnił sytuację jeszcze lepiej. - Prawdę powiedziawszy, szanse na przeżycie mają tylko jaja, w których zarodki posiadają czystą krew. Zdarza się to rzadko, ale jednak się zdarza i dlatego każda samica jest dla nich bezcenną zdobyczą.
- Więc zaatakują. - podsumował Eressëa.
- Najpierw poproszą o Rambë. Dopiero, kiedy jej nie oddamy, będą gotowi do walki, a wtedy nie pozwolą już odejść żadnemu z nas. Musimy...
- Przyjmujemy, że Rambë jest moją samicą. - wszedł chłopakowi w słowo smok. - Nie oddam jej, więc chcę walki jeden na jednego, gdzie wygrany zgarnia wszystko. Musicie być gotowi do walki, jeśli zaatakują, ale na początku obowiązują moje zasady, jasne?
W gruncie rzeczy nie mieli żadnego innego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, toteż musieli przystać na propozycję Eressëa, który przyciągnął do siebie dziewczynę i objął ją ramieniem.
- Nie stawiaj mi oporu i poddaj się mojej woli. - szepnął jej na ucho. - Wyciągnę nas z tego, ale nie możesz mi się sprzeciwiać. Ja rządzę, ty jesteś tylko dodatkiem. Rozumiemy się?
Chociaż niechętnie, dziewczyna skinęła głową.
Drużyna ruszyła dalej udając niezrażoną, chociaż teraz smok przez cały czas obejmował kroczącą przy nim młodą kobietę. Griffiny nie wiedziały, że ich ofiary zostały ostrzeżone, toteż liczyły na atak z zaskoczenia, zastraszenie i wygranie samicy w taki czy inny sposób.
Wyszli z lasu na ogromną polanę naznaczoną miejscami wysokimi, starymi drzewami, które rosły bardzo nieregularnie i w sporych odstępach od siebie. Znowu usłyszeli skrzek nad głowami, ale tym razem jego źródło nie ukrywało się ponad gęstymi, zielonymi koronami, ale spłynęło w dół pięcioma potężnymi cielskami, które opadły na ziemię z wielką siłą, a następnie przybrały zdecydowanie mniejszą, ludzką formę umożliwiającą porozumiewanie się wspólną mową.
- Weszliście na nasz teren! - warknął stojący na przedzie griffin. Jego ciemne oczy błyszczały złowrogo na tle jasnej, szczupłej twarzy. Równie ciemne, niemal czarne włosy miał upięte złotą klamrą, dzięki czemu widać było doskonale jego wygoloną od dołu aż po skronie i ozdobioną tatuą skórę głowy. Ciemny tatuaż wydawał się schodzić miejscami z długimi, pokrytymi drobnymi piórkami uszami, które były tak charakterystyczne dla jego rasy, że nie można ich było pomylić z żadnymi innymi. - Musicie zapłacić za to krwią. Chociaż... samica też może być. - rzucił przyglądając się uważnie Rambë, która wbijał się mocno w bok smoka.
- Zapłata za przejście? Czy to nie ludzki zwyczaj? - odezwał się lekceważąco Eressëa, a jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu. - Ale nie widzę problemu. Przeleję waszą krew i będziemy kwita, bo mojej kobiety nie dostaniecie! - smok zgiął rękę, która do tej pory wisiała swobodnie na ramieniu hybrydy i kładąc dłoń na jej piersi, zacisnął palce. Zrobił to specjalnie, wpatrując się w ciemne oczy swojego rozmówcy. To było wyzwanie i jawna zniewaga.
Dziewczyna zarumieniła się pod wpływem tej ciepłej, wręcz gorącej dłoni ściskającej jej ciało w tak intymny i jednocześnie bezczelny sposób. Miała ochotę odepchnąć smoka od siebie i siłą wyrzucić z siebie całe skrępowanie, ale tylko ukryła twarz w ramieniu mężczyzny zagryzając zęby. W tej chwili była tak wściekła, że przyszło jej odgrywać rolę uległej i posłusznej samcowi, że sama, własnoręcznie powybijałaby swoich przeciwników.
- Jeden na jednego! - kontynuował smok, który stojąc w bezpiecznej odległości od griffinów nie martwił się, że zbyt wcześnie wyczują jego rasę. - Moja samica, mój problem, nie potrzebuję pomocy, żeby poradzić sobie z tobą czy nawet całym twoim gniazdem.
Griffin splunął na ziemię wyraźnie rozeźlony tym, że wędrowiec nic sobie nie robi z jego ostrzeżeń. Gdyby wśród nieproszonych gości nie było samicy, lider gniazda domyśliłby się, że to jawny podstęp, jednak jej obecność rozkojarzyła całą piątkę agresorów.
Ciemnowłosy przywódca gniazda poddał się przemianie przybierając postać griffina i zanim zrozumiał z kim zadarł, było już za późno.
Eressëa odepchnął od siebie Rambë i z głośnym rykiem również zaczął się zmieniać, a z każdą chwilą oczy griffinów robiły się coraz większe i wypełniały się doskonale zrozumiałą w tamtej chwili obawą. Zadarli ze smokiem i teraz mieli tylko dwa wyjścia. Uciec przyznając się do strachu i porażki lub walczyć i stracić życie, które mieli tylko jedno. Nie łatwo było podjąć decyzję, kiedy na szali postawiono honor nie tylko lidera, ale całego jego gniazda.

niedziela, 9 sierpnia 2015

25. Wspomnienia nadchodzących czasów

Postanowiwszy współpracować, bardzo szybko doszli do porozumienia w sprawie podziału zadań na czas polowania. Seet-Far przyjął swoją małą, puchatą formę, która umożliwiała mu buszowanie pośród traw, zaś Rambë stała bezczynnie w miejscu czekając na dany jej przez chłopaka znak. Co jakiś czas, futrzak miał ruszać gwałtownie trawą, by dziewczyna mogła podejść we wskazane w ten sposób miejsce. Znaczyło to tyle, że w sprawdzonej przez niego okolicy nie było żadnego ptaka, który mógłby się spłoszyć jej nadejściem. Jednocześnie tiikeri miał trzymać się na tyle blisko, by mieć możliwość tylko subtelnego poruszenia źdźbłami w charakterystyczny sposób, którego nie dałoby się pomylić z przypadkowym podmuchem wiatru, kiedy ofiara będzie blisko. Zadaniem dziewczyny było podejść na bezpieczną odległość, tak by nie spłoszyć ptaka, zaś chłopak powinien zajść ofiarę z drugiej strony. I wtedy wszystko zależało od przypadku oraz nieopanowanych jeszcze przez nich umiejętności.
Pozostawało tylko pytanie, na ile Rambë potrafiła posługiwać się swoim darem Kruka, który odziedziczyła po ojcu. Nie sądziła niestety, by opłakany stan jej umiejętności mógł się w jakikolwiek sposób zmienić od czasu, kiedy przypadkowo użyła ich podczas walki.
Odrzuciła pesymistyczne myśli o swoim kruczym dziedzictwie i skupiła się na polowaniu. Dostrzegła pierwszy sygnał od swojego chwilowego sprzymierzeńca i skradając się cicho podążyła w miejsce, które wskazał jej charakterystyczny ruch trawy. Jeden przystanek na drodze do sukcesu zaliczony. Teraz znowu stała bezczynnie czekając na kolejny znak, a irytacja rosła w niej z każdą chwilą. Dla jej wygodny, umówili się nawet, że Seet-Far ograniczy się do podążania w jednym tylko kierunku, by nie straciła go z oczu. Zupełnie jakby nie potrafiła zrobić niczego samodzielnie i nadawała się tylko do kroczenia śladami dziwacznego mieszańca.
Niemniej jednak, ten prosty manewr powtarzali dobrych piętnaście razy, zanim w końcu padł sygnał, na który przecież oboje czekali. Rambë skupiła się na bliskich okolicach miejsca wskazanego jej przez mieszańca i próbowała dać z siebie wszystko, pragnąc aby jej spojrzenie miało te magiczne niemal właściwości oderwania umysłu przeciwnika od jego ciała. Nie była pewna czy tym razem powinna coś poczuć, jako że nie do końca pamiętała jak udało jej się wejść w trans poprzednim razem. Kiedy teraz o tym myślałam, rzeczywiście wydawało jej się to być transem. Skupiona tylko na walce, oczyściła umysł z niepotrzebnych myśli. To samo starała się odtworzyć teraz, chociaż nie czuła już tego samego, pochłaniającego każdą komórkę jej ciała spokoju, jak towarzyszył pobudzaniu mocy Kruka. Podejrzewała więc, że jest zwyczajną, uzbrojoną tylko w noże dziewczyną.
Nie miała wiele czasu na rozpacz, ponieważ Seet-Far zamienił się w człowieka, a spłoszony ptak wzbił się tylko na półtora metra w powietrze. Chłopak próbował przemienić się w bojowego tiikeri, ale nie miało to najmniejszych szans powodzenia. Wziął więc sprawy w swoje ludzkie ręce. Dosłownie. Machając nad głową ramionami próbował zmusić bażanta do lotu w stronę dziewczyny, która zbliżyła się biegiem. Niestety, ptak spojrzał na nią, ale bez wątpienia nie odczuł mocy jakiegokolwiek daru krwi. Z początku leciał w stronę Rambë, ale kiedy ona rzuciła się biegiem w jego kierunku, zawrócił gwałtownie. Pech chciał, a może było to jednak ogromne szczęście, że mieszaniec znalazł się właśnie wtedy zaraz za bażantem, co skończyło się poważnie wyglądającym zderzeniem ptaka z twardą głową Seet-Fara.
Hybryda lócënehtara i Kruka stanęła jak wryta patrząc na zamroczonego ptaka, który obniżył lot i na rzucającego się na niego chłopaka. Zawahała się, ale po chwili podbiegła bliżej. Nie mogła dopuścić do tego, by jej towarzysz przypisał sobie całą zasługę schwytania bażanta. Okazało się jednak, że na ziemi wcale nie toczyła się żadna walka między ptakiem i Seet-Farem. Wręcz przeciwnie, ponieważ krzyżówka tiikeri i ifryta leżała bez ruchu pojękując. A więc ich niemal upolowana ofiara zdołała uciec w trawę i teraz nie pozwoli się już tak łatwo wytropić.
Rambë westchnęła ciężko.
- Nic ci nie jest? - zapytała patrząc na leżącego plackiem na brzuchu mieszańca, który zdołała wydusić z siebie tylko głośny jęk. Był to wyraźny znak, że żyje, więc nie musiała się martwić przynajmniej tym. Gorzej jednak było z jego użytecznością podczas dalszego polowania. Podejrzewała, że na to nie było już najmniejszych szans. Odrzuciła te myśli i uklęknęła obok niego. Na początek potrząsnęła, dźgnęła palcem, a nie widząc żadnej konkretnej reakcji, odwróciła go na plecy.
I wtedy to zobaczyła. Poturbowane, zgniecione, zaduszone ciało bażanta. A jednak polowanie się udało! Wprawdzie nie tak, jak powinno, ale jednak było owocne. Było jej wstyd, że bardziej niż martwić się towarzyszem, cieszy się z posiłku, ale nie byli przecież ze sobą na tyle blisko, by miała żałować mieszańca. Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna zabrać łup i wrócić do obozu wracając w to miejsce z pozostałą dwójką, ale zrezygnowała z tej opcji. Nie chciała problemów, które niechybnie wynikłyby z pozostawienia Wybrańca Ognia na pastwę losu.
Chociaż bardzo niechętnie, pozwoliła chłopakowi odzyskać jasność myślenia i pomogła mu usiąść.
- I jak? Lepiej? - starała się brzmieć troskliwie, ale z pewnością się jej nie udało.
- Nie pytaj, nie chcesz wiedzieć. - na twarzy chłopaka pojawiły się stróżki krwi wypływającej z rozciętego czoła, na którym już pojawił się wykwit obfitego sińca.
Dziewczyna próbowała, ale nie wytrzymała. Roześmiała się głośno patrząc na jeszcze zamroczonego, poobijanego mieszańca, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Takiego polowania się nie spodziewała, ale i nikt by go nie powtórzył. Seet-Far był wyjątkową ofiarą losu i tę wyjątkowość potrafił zupełnie przypadkowo udowodnić ilekroć się za coś zabierał.

Hybrydy wróciły do obozu splecione w ciasnym uścisku, bowiem Rambë podtrzymywała Seet-Fara, którego wątłe, ale niewątpliwie silne ramię spoczywało na jej barku. Ponieważ jej zadanie wymagało od niej zaangażowania obu rąk i pełnej swobody, to chłopak miał do pasa przytroczoną zwierzynę, która obijała się bezwolnie o jego udo.
Widząc ich w takim stanie, nawet smok był przejęty, chociaż nie dał tego po sobie poznać.
- Coś was zaatakowało? - zapytał z cieniem wahania w głosie.
Devi podszedł pospiesznie do przyjaciela i wziął na siebie obowiązek dalszego podtrzymywania rannego mieszańca.
- Co się stało?! - zapytał kładąc go na ziemi i oglądając ranę na czole.
-Bażant. - odpowiedziała z przekąsem na oba pytania Rambë. - Wzięliśmy go z dwóch stron. Spanikował i... nieświadomie zaatakował. Zderzenie było potężne. Ptak padł, a na niego padł Seet-Far.
Smok przetarł twarz dłońmi, westchnął ciężko, ale nie skomentował. Devi badał w tym czasie przyjaciela sprawdzając stan jego czaszki, mózgu, skóry. Z ulgą stwierdził, że chociaż bażant niewątpliwie mocno uderzył, to nie poczynił wielkich szkód. Jeśli nie liczyć rozciętej w kilku miejscach skóry, z której wprawdzie nie sączyła się już krew, ale ślady ran były wyraźnie widoczne, stan mieszańca był całkiem dobry. Żadnych złamań, wstrząśnienia czy innych poważnych obrażeń. Wprawdzie szok i oszołomienie zrobiły swoje, ale nie było żadnych powodów do obaw.
- Przynajmniej coś upolowaliście. - zauważył smok, chcąc oderwać swoich towarzyszy od użalania się nad niezgrabnym mieszańcem. - Przyznaję, że nie wierzyłem, że wam się uda, chociaż wiem doskonale, że nie użyliście swoich mocy tak, jak wam poleciłem.
- Wiedziałeś, że nie potrafimy w ogóle używać tych umiejętności. - wytknęła z wyrzutem dziewczyna, zaś smok przytaknął.
- Ale nie nauczycie się tego unikając konfrontacji ze swoją krwią. Chociaż przyznaję, że nie wiem po kim Seet-Far jest tak potwornie ślamazarny, ale tę cechę mógłby jednak porzucić, jeśli i ona jest dziedziczna.
- Przynajmniej wiemy, że ma twardą głowę. Nie wiem, czy to się nam kiedyś przyda, ale lepiej mieć tę wiedzę zawczasu. - o dziwno, Rambë rozmawiała z Eressëa zupełnie swobodnie, co świadczyło o tym, że jej chwile buntu minęły lub znalazły się w chwilowym zawieszeniu. Może nawet uznała, że współpraca z tą trójką, bądź dla ścisłości dwójką, nie będzie taka zła? W końcu wraz z Seet-Farem upolowali bażanta, którego teraz smok kazał jej oporządzić, wyjaśniając, że mógłby to zrobić za nią, ale wtedy ona będzie zmuszona męczyć się z ogniem.
Podzielili się więc zadaniami, z czego Devi zajmował się mieszańcem dbając, by w rany na twarzy nie wdało się żadne zakażenie. W końcu bażant na pewno nie dbał o czystość swoich szponów i dzioba.
- Będzie piekło. - te słowa zrodzonego z magii chłopaka potrafiły wywołać ciarki, które przeszły nieprzyjemnym chłodem po całym ciele zamroczonego jeszcze trochę Seet-Fara. Nie zaprotestował jednak i tylko zagryzł mocno zęby, kiedy ranki zaczęły palić żywym ogniem wraz z nanoszeniem na nie cienkiej warstwy maści, którą Devi nosił zawsze przy sobie i wytwarzał sam według ułożonego samodzielnie przepisu. - I swędziało. - to ostrzeżenie padło jednak stanowczo zbyt późno i teraz przyjaciel spojrzał na niego z wyrzutem. To niewątpliwie był dobry znak, ponieważ chłopak wydawał się odzyskiwać jasność umysłu dzięki drażniącym, nieprzyjemnym odczuciom wywołanym leczeniem. Zupełnie jakby budził się z transu i dopiero zaczynał kojarzyć fakty.
Zanim jednak mieszaniec zdołał wrócić do pełni sił i władz umysłowych, na horyzoncie zaczęły zbierać się burzowe chmury, a niedługo później z nieba lunął istny wodospad deszczu. Na szczęście, znaleźli prowizoryczne rozwiązanie, otulając się ciasno i szczelnie nieprzemakalnymi pelerynami. Większym problemem były pierwsze błyskawice i ich gwałtowne uderzenia o ziemię. Przed nimi nie mogli uciec, toteż całą czwórką zbili się w ciasną gromadkę, dzięki czemu byli lepiej chronieni przed wilgocią, jak również zachowali dla siebie całe ciepło jakim emanowali. Rozpalone przed chwilą ognisko zgasło, ale smok zdążył na czas ukryć przed zamoknięciem palenisko. Tym samym mogli liczyć na to, że upieką bażanta nie korzystając bezpośrednio z ognia, który potrafił wytworzyć w swojej krtani Eressëa.
Zbici w ciasny, żywy okrąg, nie mieli żadnego konkretnego zajęcia, które pozwoliłoby im zapomnieć o ich raczej nieinteresującej sytuacji.
Było to w szczególności stresujące dla Rambë, która odczuwała pewne obawy przed uderzającymi o ziemię piorunami. Smok dostrzegł to bez najmniejszych problemów i zacisnął palce na spoczywającej na kolanach dłoni dziewczyny. Początkowo hybryda czuła się niepewnie, a nawet chciała wyrwać rękę z uścisku, jednak zrezygnowała chwytając łagodne, krzepiące spojrzenie smoka. Postanowiła go wykorzystać przynajmniej w ten jeden sposób, który pozwalał uspokoić oddech i szalejące ze strachu serce.