niedziela, 30 czerwca 2013

58. I wtedy zapadła cisza...

Choć z początku trochę zdziwiony, Otsëa uśmiechnął się pod nosem całkiem zadowolony z przebiegu sytuacji. Teraz nie miał wątpliwości, że chłopak chce więcej niż tylko kilkunastu pocałunków, namiętnego dotyku, czy miłych słów. Nie musiał też oszczędzać jego wątłego, chociaż całkiem wytrzymałego ciała. Wszystko układało się znakomicie.
Ściskając mocno uda elfa, bard wpił się w jego usta gwałtownie i uniósł nieznacznie te zgrabne nogi. Oparł jedną na swoim barku, by otworzyć chłopaka szerzej i wilgotnymi palcami zaczął obrysowywać słodki pierścień mięśni, w który wbił opuszek, by później przesunąć palec głębiej. Zgrabny tyłeczek stawiał tylko niewielki opór, a po chwili rozluźnione mięśnie pozwalały na swobodną penetrację wnętrza jednym palcem. Mężczyzna niezmiennie całował niewinne usta Lassë i niespodziewanie dodał kolejny palec, co zostało przyjęte namiętnym jękiem. I jak tu się nim nie zachwycać?
- Mam dla ciebie coś wyjątkowego. - bard zamruczał chłopakowi do ucha. - Musisz być tylko posłuszny i nie bać się spróbować. Co o tym sądzisz?
Lassë nie wiedział o co chodzi, ale był chętny by poznać także inne oblicza seksualności. Skinął posłusznie głową i z uwielbieniem wpatrywał się w idealne ciało kochanka. Nikt inny nie podobał mu się tak bardzo!
- Więc zaufaj mi i weź mnie w usta. - Otsëa zmienił pozycję podstawiając chłopakowi pod twarz swoje krocze. - Ssij go, liż, pieść. Chyba rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?
Elf skinął głową rumiany na twarzy. Przełknął ciężko ślinę, oblizał się i powoli uchylił usta sprawdzając, czy członek barda aby na pewno zmieści się w jego ustach. Objął ciepłymi wargami połowę, ostrożnie przesunął głowę, upewnił się, że może ssać nie czyniąc mu krzywdy, po czym starał się rozkoszować słonawym smakiem skóry smoka, jego wielkością i pulsowaniem. To nie było wcale takie złe, a nawet podniecało elfa dodatkowo. Co więcej, sprawiło, że palce pieszczące jego wnętrze okazały się prawdziwą przyjemnością. Teraz biedny chłopak musiał pogodzić pieszczotę z jękami, jakie wydobywały się z jego ust.
- Podoba ci się? - głos barda był łagodny, kuszący, wibrował w uszach podnieconego Lassë. Mężczyzna odsunął się odrobinę, by chłopak mógł odpowiedzieć.
- Ta... Tak. - wydyszał rozochocony elf, a jego wejście drżało spragnione większej ilości przyjemności.
- Dobrze, bardzo dobrze. - skinął głową i pozwolił by chłopak jeszcze przez chwilę lizał go, a następnie odsunął się by móc zaatakować te cudowne pośladki. Rozsunął szeroko dwie półkule, a następnie wsunął się w niego przy akompaniamencie głośnego pisku. Bolało, odrobinę bolało, ale było również tak niesamowicie przyjemne, tak obłędne, że elf niemal stracił kontakt z rzeczywistością. Objął mocno kochanka za szyję, piszczał w jego ucho, mruczał, dyszał, sapał. To było wspaniałe, fantastyczne, tak inne od wszystkiego.
Także Otsëa nie mógł narzekać. Było mu tak dobrze, że nie wyobrażał sobie innego tyłeczka niż ten obłędny, drobny i tak chętny. Bard nie pamiętał już czasów, kiedy miał innych kochanków. Z resztą, od tak dawna nie sypiał z nikim poza Lassë, którego zdobył pierwszy raz jakiś czas temu.
Teraz głębokimi, mocnymi pchnięciami zdobywał to wnętrze, które obejmowało go dookoła, rozpieszczało swoim ciepłem, delikatnością. Każdy ruch przynosił im masę wspaniałych przeżyć, niesamowitych doznań. Nic nie mogło równać się z tą ciasną dziurką, spragnionymi ustami, gorącą skórą, która przylegała do ciała kochanka.
- Jeszcze. - wyjęczał z trudem elf. Jego gardło było ściśnięte niemal płaczliwą chęcią pogłębiania tych doznań, które miał okazję dopiero drugi raz zgłębiać. Czy to Otsëa tak na niego działał, a może każdy byłby równie dobry w czasie tego aktu? Lassë nie chciał się o tym przekonywać. Nie odczuwał potrzeby dotyku innej osoby, chyba że byłby to właśnie bard, który dział na wszystkie zmysły chłopaka, jakby był z nimi połączony swoimi własnymi.
Las wydawał się taki cichy i spokojny, zaś jęki i westchnienia elfa niewyobrażalnie głośne. Czy daleko poza obrębem tej niewielkiej polany ich towarzysze również go słyszeli i zastanawiali się, co za zwierze może wydawać tak liczne, dziwne odgłosy? A może domyślali się, iż źródłem tych odgłosów był rozpalony, podniecony Lassë? A jednak Otsëa wydawał się nie mniej szalony, kiedy każdym pchnięciem przybliżał się do upragnionego spełnienia. Jego oddech był równie głośny, urywany, pełen namiętnych nut. Obaj kochankowie czerpali z tej rozkoszy coraz więcej i więcej.
Moment spełnienia był jednym z najcudowniejszych jakie przeżywali. Ich bliskość była teraz niemal namacalna. Tworzyli jedno właśnie wtedy, kiedy ich ciała osiągały szczyt rozkoszy, a pot spływał po ciałach niczym krople wody, której teraz potrzebowali.
Otsëa położył się obok kochanka wsuwając dłonie w jego ciemne, gęste włosy. Potrzebowali chwili by ochłonąć, by nabrać sił zanim w ogóle spróbują dostać się do strumienia. Nie było wątpliwości, że towarzysze wyczuliby zapach ich bliskości niemal od razu, a tym razem z całą pewnością nie znaleźliby żadnej wiarygodnej wymówki by wykręcić się od odpowiedzialności za swoje postępowanie.
-Może jednak powinni wiedzieć? - bard sam nie wiedział dlaczego to mówił. Zwyczajnie zastanawiał się, czy coś dobrego może wyniknąć z ich podchodów, cichych, potajemnych spotkań, skrywanych pocałunków. Naturalnie, najprawdopodobniej narobi sobie wrogów, ale przynajmniej będzie czuł się pewniej. Ale co tak naprawdę powinien powiedzieć? Że on i Lassë są teraz parą, a może zwyczajnie kochankami w podróży? Co ich łączyło poza fizycznymi zbliżeniami?
- Dlaczego nagle się nad tym zastanawiasz? - elf chciał wiedzieć wszystko, chciał zrozumieć, co skłania kochanka do rozważania tego rodzaju możliwości. Czyżby Otsëa został opętany? A może to znak, że coś niedobrego stanie się w najbliższym czasie? Bard był ostatnim, którego można by posądzić o miłosne wyznania i przyznawanie się do swoich uczuć.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia i to mnie niepokoi. - Otsëa podniósł się i przeczesał dłońmi swoje jasne włosy. - Myślę, że powinniśmy od razu się stąd wynieść. Jeśli wrócą... - rozejrzał się uważnie w około, jakby oczekiwał, że lada chwila ktoś ich zaatakuje.
Lassë czuł się zagrożony, toteż ubrał się pospiesznie, chociaż niezgrabnie i przygryzając wargę złapał mocno dłoń swojego smoczego kochanka. Mężczyzna nie przykładał wielkiej wagi do stroju, więc zarzucił na siebie wyłącznie spodnie i zabrał broń, kiedy oddalali się w kierunku, z którego dało się wyczuć słodki zapach wody. Czułe zmysły nie miały większego problemu z rozróżnieniem woni strumienia, chociaż mogło się to wydawać niemożliwe.
- Mam wrażenie, że z tamtą polaną coś jest nie tak, jak powinno. Teraz, kiedy ją opuściliśmy czuję się zupełnie inaczej. Myślę, że jest tam coś, co zakaża powietrze.
- Więc gdyby nie to, nie chciałbyś się ze mną kochać? - elf nie był pewny, co ma na myśli mężczyzna.
- Nie, to nie tak. Chodzi o wnętrze. - skrzywił się nie mając pojęcia, jak należałoby wytłumaczyć, to co chciał przekazać. - Powiedzmy, że w tamtym miejscu łagodnieję uczuciowo.
- Rozumiem. Taką mam nadzieję.
Bard jedynie skinął głową w odpowiedzi. Musiał porozmawiać o tym z Earenem, który podobnie jak on sam, należał do grupy mało uczuciowych osób. Tylko on mógł zauważyć różnicę między tym, jaki był na co dzień, a tym, jaki stawał się w miejscu ich postoju. Bo jakim cudem Otsëa mógł myśleć o zdradzeniu tajemnicy jego związku z elfem? Był łagodny, kiedy przychodziło do chłopaka, ale bez przesady. Nie był głupcem.
Tym czasem Lassë zastanawiał się nad tym, czy w nim cokolwiek się zmieniło od chwili opuszczenia polany. Czy był inny? Czy miał dziwne potrzeby, których nie zauważył u siebie wcześniej? Nie, zdecydowanie nie widział w sobie nic nienormalnego. Był taki jak zawsze, choć może trochę bardziej spragniony bliskości, ale to zaczęło się zanim przybyli w to miejsce. Z resztą, teraz opuścili polanę, on był zaspokojony lecz w dalszym ciągu nie miałby nic przeciwko dłuższej zabawie, drobnym pieszczotom, wszystkiemu temu, co wskazywałoby na gorące, szczere uczucia, a czego nie potrzebował zanim nie poznał barda.
- Może to te grzyby, które rosną dwa metry nad ziemią na drzewach? Unosi się nad nimi jakiś pyłek. - dopiero teraz Lassë zdawał się racjonalnie analizować sytuację. - Zignorowałem je, bo nie sądziłem, że mogą mieć jakieś znaczenie, skoro nikt inny nawet ich nie zauważył.
Otsëa zainteresował się tematem, zatrzymał w miejscu i podrapał się zamyślony po policzku.
- Zauważyłem grzyby, ale nie widziałem pyłku. Jesteś elfem, może na ciebie to nie działa, może dlatego dostrzegasz szczegóły. To twoja domena. Ja nie jestem dzieckiem Ziemi, jak ty. Nie jestem tak blisko natury. - zasępił się. - Później się tym zajmiemy. - oświadczył w końcu i przyspieszył kroku chcąc jak najszybciej mieć za sobą kąpiel i wszystkie te rozważania. Nie lubił niespodzianek.

Tym czasem po „drugiej stronie” lasu było zdecydowanie mniej przyjemnie. W prawdzie Devi w dalszym ciągu był pełen zapału i energii do polowania, ale nie można było powiedzieć tego o jego towarzyszach. Albowiem Earen dobrze wiedział jak marna będzie ich zdobycz, o ile w ogóle coś upolują. Nie czuł zapachu zwierzyny, nie dostrzegał jej śladów, wątpił, czy w tej okolicy żyje cokolwiek poza demonami przeszłości, duszami zmarłych, bezwzględnymi widmami.
- A powiedz, a uszka już jadłeś? - siedmiolatek znalazł sobie naprawdę irytującą zabawę w przepytywanie Earena z jego doświadczeń życiowych i w tej chwili wymieniał wszystkie dziwne części ciała królika.
- Nie, ale nic straconego. Skosztuję twoich jeśli nie dasz mi zaraz spokoju. - syknął poważnie mężczyzna.
- Głuptas z ciebie! Przecież ludzi się nie je! - chłopiec uśmiechnął się wyrozumiale, zaś griffin spojrzał na niego poważnie, trochę wyzywająco.
- Nie? To zapytaj Otsëa, która część małego chłopca jest najsmaczniejsza. Dorośli są twardzi i żylaści, ale dzieci to rarytas. - zignorował wściekłe spojrzenie Jean-Michaela. - Skoro idzie z nami na tę wyprawę, to lepiej żeby wiedział na czym ten świat się opera. Widziałeś jak zmienia się Niquis, prawda? - pytanie było retoryczne, ale malec i tak pokiwał głową. - Więc musisz wiedzieć, że są także inne istoty mogące zmieniać postać. Na duże, niebezpieczne zwierzęta, które mogą cię połknąć bez gryzienia. Każde mięso nadaje się do spożycia. Nawet takie uciążliwe, jak twoje.
Devi patrzył na niego z otwartymi szeroko oczami, by odwrócić po chwili wzrok wbijając go w Jean-Michaela.
- To prawda? Powiedz, to prawda?! - pisnął. Jeśli w pobliżu znajdowały się jakieś zwierzęta, to w tej chwili dawno już dały nogi za pas.
Mag westchnął ciężko i przeczesał dłonią włosy.
- Tak, Devi. To prawda. Niektóre istoty zmieniają się w bestie zjadające ludzi. - Nie przychodziło mu to łatwo, ale musiał powiedzieć chłopcu prawdę. Pogładził go pieszczotliwie po głowie i przytulił nieznacznie. - Ale nie każda bestia zjada mięso, czy człowieka. Nawet nie każde lubią dzieci.
- To skąd będę wiedział, kto mnie zje? - Devi zadrżał, ale starał się dzielnie stawiać czoła prawdzie.
- Z czasem nauczysz się rozpoznawać istoty niebezpieczne i nauczysz się nas. - wyznał Earen, który z jakiegoś powodu z chęcią wdawał się w tego typu dyskusje z dzieciakiem. - Niquisa w jego dorosłej formie, mnie, a nawet Otsëa. Jeśli zgodzi się pokazać ci swoją prawdziwą twarz kiedykolwiek. - to zainteresowało także Jean-Michaela, który nie miał pojęcia do jakich ras należą jego towarzysze. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo i po co mu to wiedzieć? Wyszedł z założenia, że skoro potrzebują jego pomocy to nie będą niebezpieczni.
- Chcę zobaczyć was teraz. - Devi okazał się uparty, kiedy patrzył rozkazująco na griffina.
- To niemożliwe, tutaj jest za mało miejsca na przemianę. Ale mogę ci obiecać, że zobaczysz mnie, gdy opuścimy las. I nie błagaj wtedy o litość. - uśmiechnął się pod nosem, co sprawiło, że kolejny już raz tego dnia był piorunowany przez maga.
Nie, chłopcu na pewno nic się nie stanie. Jean-Michael na to nie pozwoli. Za bardzo kochał tego malca by miał pozwolić na zrobienie mu jakiejkolwiek krzywdy. Z resztą, nie wierzył by Earen miał skrzywdzić jego małego podopiecznego. Nie po to go ratował, nie dlatego rozmawiał z nim tak swobodnie i dokuczał, by miał uczynić coś podobnego. Oczywiście, nie obejdzie się pewnie bez straszenia, ale poza nim chłopiec na pewno nie ucierpi.
- Powiedz mi kim jesteś. - tym razem to mag zaczął nalegać, co wyprowadziło griffina z równowagi.
- Jestem tu by zapolować, nie by z wami rozmawiać, więc zamknijcie się w końcu obaj. Jeśli jest tu jakakolwiek zwierzyna to nigdy jej nie wytropię, jeśli będziecie tak gderać! – syknął, co rozbawiło Niquisa. Widać młodemu „futrzakowi” podobał się fakt, iż ktoś pokroju Earena nie wie, co ma zrobić z rozgadanymi towarzyszami. Widać nawet on potrafił być na swój sposób nieporadny. To sprawiało, że Niquis niemal mu ufał, jakby dopiero niezgrabność czyniła z griffina istotę wystarczająco ludzką, by mogła zaliczać się do przyjaciół, bądź po prostu kompanów.

sobota, 22 czerwca 2013

57. I wtedy zapadła cisza...

- Wynośmy się stąd. - zarządził Otsëa, kiedy miał już pewność, że zjawy nie wrócą w to miejsce przez najbliższy czas, a tym samym nie zaatakują ich, kiedy będą się oddalać.
Jean-Michael spojrzał na niego poważnie i powoli uniósł Deviego w ramionach. Chłopiec bardzo wolno wracał do siebie, ale najwyraźniej nic mu już nie zagrażało.
- Sam prosił się o przygody. - rzucił obojętnie Earen, jakby wcale jeszcze przed chwilą nie osłaniał dziecka swoim ciałem. W odpowiedzi dostał tylko mordercze spojrzenie maga, który sprawnie zabrał od Lassë rzeczy swoje i Deviego, mocniej objął chłopca w swoich ramionach i był gotowy by jak najszybciej oddalić się od tego przeklętego miejsca.
Prawdę powiedziawszy, cały las wydawał się nie mniej mroczny, niż okolica, w której zatrzymali się na noc, a to sprawiało, że ryzyko ponownego ataku wzrastało. Należało więc podróżować wąską ścieżką, którą od czasu do czasu rozświetlały promienie słońca. Nie było innego wyjścia, jak tylko trzymać się jej i mieć nadzieję, że wystarczy by zapewnić im jakiekolwiek bezpieczeństwo.
Na posiłek zatrzymali się w dwie godziny później, w miejscu, gdzie chociaż odrobinę słońca dostawało się w głąb lasu. W jasnych promieniach Jean-Michael ułożył nieprzytomnego chłopca i zajął się nim w miarę możliwości, karmiąc chlebem rozmiękczonym w rozwodnionym winie, którego niewielkie ilości mężczyzna wziął ze sobą, gdy Devi był na tyle przytomny by gryźć i przełykać.
- Co... Co się stało? - zapytał chłopiec, kiedy odzyskał głos, a zmęczenie ustąpiło. - Nie pamiętam...
- Nie musisz pamiętać. To była bardzo nieprzyjemna przygoda. - mag pogłaskał chłopaka, upewnił się, co do jego stanu zdrowia i podał mu trochę więcej wina na wzmocnienie. - Następną przygodę na pewno będziesz pamiętał, ale ta nie jest tak istotna. Najważniejsze, że już wracasz do siebie.
Chłopiec uśmiechnął się do niego lekko i dopił wino do samego dna drewnianego kubeczka. Pozwolono mu na jeszcze chwilę odpoczynku, po czym Jean-Michael sprawdził na ile malec może się samodzielnie poruszać. Nie było źle, jak na pierwsze spotkanie siedmiolatka z widmem. Należało mu odrobinę pomóc, ale z każdą chwilą wracał do sił. Był dzielny i wytrzymały, nie chciał sprawiać problemów, starał się. Mag był z niego dumny. Tak dumny, że z trudem się powstrzymywał by nie wycałować chłopca po tej słodkiej buźce, jak małe dziecko. Oczywiście, Devi byłby wściekły, gdyby tak go potraktować, ale przecież czasami mu się należało.
W drodze jego opiekun nosił go, kiedy mały nie miał już sił by samodzielnie przebierać nogami. Kilka razy chłopiec nawet przysnął rozparty wygodnie na ramionach i głowie opiekuna i ostatecznie zaślinił mu trochę czoło, ale kto się tym przejmował? Chłopiec zdecydowanie zasługiwał na te chwile odpoczynku!
Lassë spoglądał przez chwilę na drzemiące dziecko idąc u boku Otsëa. Czyżby nadal był zazdrosny o malucha, który wykazywał ogromne zamiłowanie do poważnego barda? Czy miał w ogóle powód by czuć się zazdrosnym o kogokolwiek tylko dlatego, że ich grupka się powiększyła, a co za tym idzie, nie mógł pozwolić sobie na swawole w towarzystwie mężczyzny? W końcu nawet Niquisowi zrobiło się tłoczno i znowu rozkoszował się swoją miniaturową formą w kieszeni elfa.
Tej nocy zatrzymali się w pobliżu niewielkiego strumyczka, który Earen zdołał usłyszeć z całkiem sporej odległości. Upewnili się jeszcze przed zapadnięciem zmroku, że miejsce to będzie w miarę bezpieczne i nieosłonięte od góry, zabezpieczyli się kładąc broń blisko siebie i kolejny raz ustawili warty. Tym razem zaczynał bard, co bardzo ucieszyło Lassë, gdyż elf postanowił dołączyć do mężczyzny przynajmniej na kilka chwil. Rozłożył się wygodnie w pobliżu barda, zostawił Niquisa w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i wyczekiwał chwili, kiedy wszyscy ułożą się do snu.
Wtedy nieśmiało położył rękę na kolanie Otsëa i przygryzając wargę patrzył na opanowanego mężczyznę.
- Czyżby czegoś ci brakowało? - zapytał cicho smok, by mieć pewność, że nikt go nie usłyszy, gdyby ich towarzysze nie spali jeszcze wystarczająco głęboko.
- Tak. Czuję się samotny. - wyznał z nadąsaniem elf, a jego głowa oparła się o udo barda. - Bardzo samotny. Nie dbasz już o mnie, a jedynie przewodzisz, rozmawiasz z tym dzieckiem i obiecujesz mu, co tylko przyjdzie ci do głowy. Jestem poszkodowany.
- Nie jesteś dzieckiem, Lassë. - zauważył Otsëa. - Dorosły elf nie potrzebuje rozpieszczania.
- Nie jestem dorosły. Jestem tylko młody, a więc potrzebuję twojej uwagi. - upierał się młodzieniec. - Bo poproszę Niquisa. - zaczął grozić towarzyszowi, który roześmiał się cicho, może trochę szyderczo. Czyżby nabijał się z elfa?
Bard położył palec na ustach chłopaka i pokręcił głową. Łapiąc go za rękę podniósł się i zabrał go zaledwie metr dalej od śpiących towarzyszy i tam oparł o drzewo przyciskając usta do miękkich, nadal niewinnych warg elfa. Wycisnął na nich mocny, długi pocałunek, wsunął język w otwarte z przyjemności usta.
Lassë wymknął się cichy jęk, za który został skarcony.
- Nie chcesz chyba żeby nas usłyszeli, prawda? - chyba nikt poza elfem nie złapałby się na tego typu pytanie, ale niewinny chłopak pokręcił przecząco głową wpatrując się w barda niczym w mentora. - Dobrze. Więc musisz być cicho, cokolwiek zrobię. Przecież wiesz, co się ze mną stanie kiedy Niquis i Earen dowiedzą się o tym, co nas łączy. - mężczyzna manipulował biednym Lassë.
Objął elfa lekko w pasie, przysunął bliżej siebie i powoli wsunął dłonie pod ubrania rozochoconego i stęsknionego dotyku chłopaka, który poddał się bez walki, a nawet szukał tej bliskości, pragnął jej więcej i więcej. Musiał lekko przygryźć dłoń by z ust nie wyrwały mu się kolejne westchnienia, kiedy Otsëa drażnił wargami delikatną skórę na piersi, sutki i pępek. Elf był taki czuły na wszystkie te zabiegi, tak nieśmiały, a jednak spragniony. Nic dziwnego, że kolana ugięły się pod nim i musiał usiąść na trawie by znieść kolejne zabiegi.
Kiedy usta barda kolejny raz odnalazły jego, chłopak objął mężczyznę mocno za szyję i tym razem starał się samodzielnie odwzajemnić wszystkie pieszczoty. Masował kark Otsëa opuszkami palców, zacisnął uda po bokach kochanka i szukał bliskości, jakby kazano mu czekać na nią całą wieczność. Najwidoczniej celibat i zazdrość o dzieciaka dobrze na niego wpływały.
Zanim w ogóle zorientował się, co takiego robi, już rozbierał Otsëa chcąc dotykać jego nagiej skóry. Byli zdecydowanie zbyt blisko śpiących, by móc pozwolić sobie na prawdziwe zbliżenie, ale przecież wystarczy, że będą skóra przy skórze, prawda?
- Mmm... - bard zamruczał cicho w jego ucho. - Gdybym wiedział, że tak się to skończy, już dawno znalazłbym chwilę czasu na spędzenie wspólnie nocy. - uśmiechnął się przebiegle i wsunął dłonie za spodnie elfa zdejmując je nieznacznie. Objął dłonią już pobudzony członek i pocierał go zdecydowanie, sprawnie i nieubłagania. Całował przy tym bezustannie te smaczne usta, by żaden dźwięk nie mógł ich opuścić.
Lassë doszedł naprawdę szybko, za co winą można było obarczyć zarówno przydługawą przerwę między ich ostatnimi pieszczotami, a chwilą aktualną, jak również fakt, iż chłopak nie miał okazji zbyt często odczuwać tego rodzaju przyjemności. Jego pierwszy i jedyny raz miał miejsce niedługo po porwaniu, a teraz przyzwyczaił się do myśli o intymnej bliskości z Otsëa. Może nawet stał się uzależniony od tego niesamowitego mężczyzny? Mitycznego smoka, który krył się przed łowcami, a dla niego odsłonił wszystkie swoje tajemnice?
- Kiedy znajdę czas, zabiorę cię w ustronne miejsce i będę dręczył przez całą noc, byś zaspokoił się na całą resztę naszej wyprawy. Na pustyni miłość nie jest wskazana, ale póki jesteśmy w lesie, bądź zasłonią nas karłowate krzewy stepów...
- Tak. - wysapał spokojnie elf. - Będę posłuszny. - jego umysł chyba nie doszedł jeszcze do pełni sprawności po tym, co działo się między nimi. Tak bardzo chciał położyć się przy bardzie, wtulić się w to silne, chociaż drobne ciało, być przez niego głaskanym, bezustannie całowanym. Do tej pory Lassë nie odczuwał tak przemożnej potrzeby, ale teraz... Był pewny, że tylko Otsëa może dać mu to, czego pragnął. Tylko bard i nikt więcej. Może powinien porozmawiać o tym z Niquisem? Nie chciał nikogo wodzić za nos. Futrzak był dla niego przyjacielem i nikim więcej.
Elf przytulił się mocno do mężczyzny i zamknął oczy. Musieli wracać. Bard miał za zadanie sprawować pieczę nad śpiącymi towarzyszami podróży, a nie obściskiwać się po krzakach z jednym z nich. Wrócili więc na miejsce postoju, ale Lassë nie miał zamiaru oddalać się niepotrzebnie od mężczyzny. Ułożył się u jego boku i uśmiechnięty postanowił zasnąć. Nie było to łatwe po tak pobudzających przyjemnościach, ale i tak zdołał osiągnąć cel. Był blisko barda, mógł spokojnie wsłuchiwać się w jego cichy oddech.
Czyżby się zakochał? Już wcześniej przyszło mu to do głowy, ale dopiero teraz miał świadomość, że to mogła być prawda. Pozwalał by bard go dotykał, a nawet pragnął tego dotyku, tej słodkiej intymności, jaka między nimi panowała, gdy byli sami. Czy w kontekście tej wyprawy miłość była dobrym, czy złym rozwiązaniem? Pytania przestały mieć znaczenie, kiedy chłopak osunął się w objęcia snu.

Już w dwa dni później Otsëa wysłał Earena oraz Niquisa na polowanie. Naturalnie Devi był chętny udać się z nimi, zaś mag ani myślał puszczać malucha samego z tymi obcymi niemal istotami, którym nie zależało na bezpieczeństwie chłopca tak jak jemu. Bard nie dał po sobie poznać tego, że bardzo pasuje mu takie rozwiązanie. Udając rezygnację wysłał całą czwórkę po posiłek na najbliższe dni. Wszystko układało się po jego myśli, więc czym miałby się przejmować? Devi był szczęśliwy, jego towarzysze mniej, ale za to Otsëa i Lassë mogli zostać sami na dłuższy czas. W tym lesie nie będzie im łatwo zdobyć pożywienie, a co za tym idzie, dobre kilka godzin cała czwórka będzie błądzić po tej gęstwinie.
Zabierając wszelką możliwą broń ruszyli w las, gdzie czekało na nich zwycięstwo, bądź klęska. Nawet jeśli im się nie powiedzie bard i elf zyskają na tym naprawdę wiele. Nic dziwnego, że już teraz chłopak niemal drżał patrząc na plecy odchodzących towarzyszy. Wiedział, co to oznacza, co się wydarzy i jak przyjemnie mu będzie. W prawdzie najbliższy strumień był oddalony od ich miejsca postoju o dobre kilkadziesiąt minut, ale i tak warto było poświęcić się dla tej bliskiej rozkoszy.
Lassë nie mógł dłużej znieść czekania. Podszedł do barda powoli i objął go od tyłu ramionami wtulając twarz w szerokie plecy mężczyzny. Czuł ciepło jego ciała, miał świadomość siły drzemiącej pod tą ludzką powłoką kryjącą w sobie prawdziwą bestię, o której istnieniu wiedziało tak niewielu.
- Drżysz. - zauważył Otsëa i powoli odwrócił się w ramionach chłopaka stając przodem do niego. Położył dłonie na ramionach chłopaka, ścisnął je lekko, rozmasował i pocałował go w czoło.
- To twoja wina. - mruknął Lassë unosząc głowę do góry i pozwalając by mężczyzna przyłożył swoje usta do jego. Pocałunek był delikatny, ale długi, gorący, bardzo przyjemny.
Mężczyzna wiedział, że elf nie ustoi długo na nogach, więc usadził go z boku, w miejscu na tyle osłoniętym by wracający nie zauważyli ich pieszczot. Nie chcieli by ktokolwiek o tym wiedział, bądź by Devi był świadkiem ich zbliżenia. W bezpiecznym miejscu mogli pozwolić sobie na więcej.
Otsëa nie czekał zbyt długo i od razu przystąpił do rozbierania Lassë. Chciał widzieć go nagiego, chciał przypomnieć sobie każdy element ciała chłopaka. Czyżby oszalał na jego punkcie i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy? To możliwe. Przecież nigdy wcześniej nie czuł się taki rozbity, a jednocześnie idealnie pełny wewnętrznie. Czy to było takie złe? Zakochać się w tym niewinnym, pięknym elfie, pragnąć go, czasami rozpieszczać, by później prześladować? Tym bardziej, że Lassë zdawał się uzależniony od barda, nie mniej zakochany. Ten związek zdecydowanie należał do udanych i przyszłościowych.
Lassë niecierpliwymi dłońmi szukał kontaktu ze skórą barda, niemal zdzierał z niego ubrania, chciał poczuć go skóra przy skórze, dotykać niedostępnych dla innych miejsc i samemu oddać te partie swojego ciała we władanie kochanka. Był gotowy obnażyć się przed nim, oddać. Ostatnio jakaś część jego jestestwa obawiała się tej bliskości, ale teraz każda cząsteczka ciała pragnęła Otsëa. Chłopak był gotowy na wszystko. Rozsunął nogi, by kochanek zmieścił się między nimi, mógł podejść bliżej, położyć się na nim. To było tak niesamowite, tak magiczne!
Kolejny pocałunek, tym razem gorący, niecierpliwy i gwałtowny. Bard ocierał się powoli o rozochoconego elfa, czuł jego podniecenie na swoim brzuchu, tak jak zapewne jego własne napierało na te gładkie, drobne pośladki, które miał pod sobą. Gdyby tylko mogli częściej się do siebie zbliżać, częściej szukać swojego towarzystwa w tak intymnych chwilach...
Lassë jęknął i odchylił głowę odrobinę do tyłu. Pień drzewa haratał mu plecy, więc odsunął się od niego nieznacznie, co bard zrozumiał od razu i pomógł mu zmienić pozycję. Położył go na wilgotnej trawie, a ciemne włosy elfa rozsypały się po niej tworząc całkiem uroczy widok.
Mężczyzna oblizał się spoglądając w ciemne, duże oczy chłopaka, powiódł spojrzeniem w dół po gładkiej, jasnej szyi, drobnej piersi, przez płaski brzuch, szczupłe nogi. Tak, elf był uroczy, a teraz płonął pragnąc barda. Jego członek mówił za niego, kiedy prężył się dumnie, niemal wołał o zainteresowanie. Otsëa zastanawiał się, czy między tymi zgrabnymi pośladkami również był mile widziany?
- Tak. - odpowiedział Lassë.
Widać mężczyzna nawet o tym nie wiedząc, wypowiedział to pytanie głośno. Po jego ustach przebiegł cień uśmiechu. Prawdziwego uśmiechu, tego, który tak rzadko można było zaobserwować, a który zdawał się w tej chwili nagrodą dla rozochoconego elfa.

niedziela, 16 czerwca 2013

56. I wtedy zapadła cisza...

Otrzymałam piękny art od fanki do mojego opa. Możecie podziwiać go z boku ^^ Prawda, że cudowny?

Devi obudził się bez niczyjej pomocy nieprzerwanie rozparty wygodnie na kolanach swojego opiekuna. Uśmiechnął się zadowolony z życia, przeciągnął i ziewnął.
- Coś przegapiłem? - zapytał tak naturalnym tonem, jakby od miesięcy podróżował z tymi ludźmi. Widać dziecku łatwiej nawyknąć do różnorodnych okoliczności, niż jakiejkolwiek starszej osobie.
- Zupełnie nic, chociaż zastanawiam się ile jeszcze wytrzymają twoje stopy. - Jean-Michael wsunął dłoń we włosy chłopca i zmierzwił je przyjaźnie.
- Nic im nie będzie. Na pewno dam sobie radę. - młodzian był tak pełen entuzjazmu, że nie sposób było pozbawiać go tych rozkosznych marzeń o własnej wielkości.
Mag chciał zaproponować mu noszenie, jednak postanowił zaczekać z tym do chwili, kiedy to małe cudo będzie niezdolne do samodzielnego człapania. Wtedy wymyśli jakąś byle wymówkę, a Devi na pewno zgodzi się przystać na niewypowiedzianą propozycję.
Mężczyzna kazał chłopcu wypić trochę wody, dał mu odrobinę chleba, który zabrał ze sobą i dopiero upewniwszy się, że jego podopieczny jest przygotowany, pozwolił by ich niewielka, ale zawsze to coraz większa grupka ruszyła w dalszą drogę.
Dzień zdawał się ciągnąć nieubłaganie i bez końca, kiedy przemierzali monotonny, leśny krajobraz. Cokolwiek by o tym nie powiedzieć, pierwszy dzień do najciekawszych nie należał, co wcale nie podobało się najmłodszemu podróżnikowi. Devi narzekał, dużo mówił i nie mógł zrozumieć, jak można pogodzić się z tak nudnym życiem. Nie przyjmował do wiadomości faktu, iż jego życie będzie równie bezowocne przez większość dni, kiedy to będzie w drodze. Był taki zabawny w swoich naiwnych marzeniach o wielkich osiągnięciach. To dziecko nie potrafiło czekać cierpliwie, ale potrzebowało jak największej ilości rozrywki przez cały czas. Zabawne, że potrafił wytrzymać z nudnym magiem tak długi czas.
- Chciałeś przygody, to ją dostaniesz. - bard spojrzał na znudzonego drogą chłopca. - Zbliża się burza, a my nie mamy żadnego schronienia. Będziesz mógł uciekać przed piorunami między drzewami mając nadzieję, że nie uderzy w to, pod którym się schowasz.
Chłopiec wydął wargi i prychnął cicho.
- To wcale nie jest śmieszne! - tupnął. - Ale ja i tak nie zmoknę! - zatrzymał się i pociągnął Jean-Michaela za plecak. Gdy mężczyzna schylił się by chłopak mógł pogrzebać w swoim tobołku, ten wyjął z niego swoją przeciwdeszczową pelerynę, którą opiekun zaczarował by nie przepuszczała wody. Zarzucił ją na siebie i wyszczerzył się przebiegle.
- A gdzie kaptur? - Jean-Michael spojrzał na plecy chłopca.
- Owinąłem nim książki na wszelki wypadek. - rezolutny malec potrafił doprowadzić maga do szaleństwa. Mężczyzna zdjął plecak i wygrzebał z niego kaptur. Kazał chłopcu umieścić go na swoim miejscu, a sam zrobił prowizoryczną ochronę książek z koszuli, którą Devi również zabrał ze sobą. Rzucił na nią proste, szybkie zaklęcie, by nie przemakała, a następnie owinął nią grube książki.
- Nie wspominałeś, że potrafisz uchronić dobytek przed wodą. - zauważył zgryźliwie Earen.
- Nikt nie pytał, ani nie prosił. Z resztą, nie mogę rzucić zaklęcia na ubranie, które człowiek nosi na sobie, bo będzie ocierało się boleśnie o skórę. Mogę zabezpieczyć wasze torby oraz płaszcze, ale nic więcej.
- Sądzę, że to wystarczy. - przyznał spokojnie bard, chociaż on też wydawał się zbity z tropu samolubnością maga.
Jean-Michael zajął się pospiesznie swoim pierwszym zadaniem i zdążył w samą porę, jako że niedługo później rozpadało się poważnie, a pierwsze grzmoty zaczęły ogłuszać podróżnych. Postanowili znaleźć miejsce, w którym mogliby przeczekać najgorszą zawieruchę toteż rozsiedli się pod najbardziej rozłożystym z drzew. To uchroniło ich buty przed niepotrzebnym zamoknięciem, co tylko utrudniłoby im powrót na drogę. Devi w tym czasie wtulił się w opiekuna i wystraszony zamknął oczy, by nie widzieć groźnych błysków. Zasłonił także uszy, gdyż wcześniejsza odwaga zupełnie go opuściła. Teraz chciał tylko znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Na to niestety nie miał co liczyć. Musiał być dzielny, ale jakże trudno to osiągnąć, kiedy wszystko już na początku sprzymierza się przeciwko niemu? Było tak ładnie, a teraz burza szalała nieubłagana i niebezpieczna w swojej sile.
- Nawykniesz do tego, maleńki. - uspokajał chłopca Jean-Michael. - Do wszystkiego, słowo.
- Yhym. - malec wierzył mu, chociaż w tej chwili kosztowało go to naprawdę wiele.
Błysk, grzmot, Devi zapiszczał głośno. Uderzenie było natychmiastowe, a jego centrum niedaleko. Już teraz wyczulone zmysły niektórych wyczuwały swąd palonego drewna, które zostało szybko ugaszone przez padający deszcz. Chłopiec wczepił się w opiekuna jak mały kociak i starał się być dzielny, chociaż szło mu nie najlepiej. Mimo wszystko Jean-Michael był z niego dumny. Głaskał zasłoniętą kapturem głowę malca i uśmiechał się pod nosem. Jego dzielny, mały bohater.

Burza skończyła się po dobrych czterdziestu minutach, które były prawdziwym koszmarem dla owadów i drobnych zwierzątek. Woda sięgająca niemal kostek leniwie wsiąkała w już i tak nasączoną nią glebę.
- Już dobrze, jeszcze trochę, a wyjdą ślimaki.
Devi odsunął się od mężczyzny i spojrzał na niego krzywo.
- Nie mam pięciu lat, żebym miał się cieszyć ślimakami. - a jednak jego twarz wyrażała rozluźnienie i prawie się uśmiechała. Widać Jean-Michael potrafił rozładować napięcie nawet u chłopca, który w dalszym ciągu drżał ze strachu po przebytej na zewnątrz paskudnej burzy.
- Więc może wolisz dżdżownice? One zawsze wychodzą w dżdżyste dni.
- Głupol z ciebie! - prychnął chłopiec, ale uśmiechał się teraz nie potrafiąc powstrzymać ust, które same się wyginały.
Mag zdjął swoją pelerynę i powiesił ją sobie w pasie, by schła w czasie ich drogi. Podobnie potraktował ciepły płaszczyk Deviego i wziął chłopca na barana tłumacząc, że nie chce stracić go na rzecz głębokiego błota, w którym chłopiec mógłby utonąć. Było to naturalnie niemożliwe, ale młodzieniec przyjął to do wiadomości i pozwolił się grzecznie nieść. Zdecydowanie zachowywali się jak troskliwy ojciec i rozpieszczony syn. Jak mag planował w ogóle przeżyć bez tego drobnego siedmiolatka?
Obserwując ich Otsëa pokręcił głową. Ich poważna misja zamieniła się w przedszkole, ale nie można było oprzeć się tej lekkiej, wesołej atmosferze. Tym bardziej, że Devi potrafił podbić każde serce swoją pewnością siebie, buntowniczą chęcią dominacji, jak również ogromnym zainteresowaniem otaczającym go światem. Z resztą, kiedy Jean-Michael nie trzymał chłopca pod kloszem, można było nauczyć go wielu przydanych rzeczy, które później przydałyby się im wszystkim. Skoro maluch chciał zostać lekarzem to należało mu to umożliwić. Miał sporo nauki, nie wspominając już o sprawdzeniu odporności na krzyki i widok krwi. Tylko jak to zrobić by chłopiec nie miał traumy po nazbyt krwawym zabiegu?
Tym razem zatrzymali się na odpoczynek dopiero wieczorem i zjedli zimny, suchy posiłek, jako że nie mieli drewna odpowiedniego na rozpalenie ognia. Z resztą, las w tym miejscu zrobił się mroczniejszy, nieprzyjemnie srogi. Ciężko określić, co czaiło się w zaroślach, czy gęstych koronach drzew. Może z tego właśnie powodu bard postanowił, że powinni spać blisko siebie, możliwie najbliżej. To pozwalało im bronić siebie nawzajem w razie problemów, zachować ciepło i na pewno stanowiło pewną intymną chwilę, która mogła dodatkowo połączyć ich ze sobą. Gdyby jeszcze słońce mocniej przebijało się tutaj przez liście... Wtedy można by uznać las za całkiem przytulny, choć niebezpieczny.
Devi padł jako pierwszy zasypiając w przeciągu piętnastu minut. Za jego przykładem poszedł mag, a następnie griffin oraz Niquis. Najdłużej zmęczeniu opierał się Otsëa, który nawykł do skrajnego wyczerpania, poza tym po kilku godzinach miał zmienić elfa rozkoszującego się półcieniem.
Ta odrobina światła dodawała Lassë energii, pozwalała odzyskać siły. Z resztą, jako elf potrzebował z nich wszystkich najmniej wypoczynku, gdyż właśnie stan medytacji w słonecznym blasku stanowił dla tych istot najlepszy substytut tej pozornie podstawowej funkcji życiowej.
Las był w gruncie rzeczy cichy, uśpiony. Tylko gdzieś z boku można było usłyszeć jaszczurkę przemykającą między liśćmi, czy poruszającego się ociężale borsuka, który wyszedł na łowy. Raz, czy może dwa razy przeleciała nad nimi sowa, niektóre owady zaczynały swoje nocne tańce, podrygi i koncerty. Jego towarzysze podróży spali jak dzieci ukołysani do snu spokojną, senną melodią lasu. Wszystko było tak idealne, że nierealne. Jak to możliwe? Zupełnie jakby weszli w zakazaną strefę, gdzie nikt poza intruzami nie chciał się pojawiać. Bo jak inaczej oddać fakt, iż harmonia tego miejsca była niezachwiana? Gdyby nie ten mrok można by pomyśleć, że znaleźli się w raju, jeśli takie miejsce w ogóle istniało.

Nad ranem, podczas zmiany warty Earena, miejsce ich postoju nie było już tak idealne. Zrobiło się chłodno, zaś mężczyznę ogarnął niepokój. Ni stąd ni zowąd nad niewielką połacią ziemi, która stanowiła granicę ich obozu, pojawiła się gęsta, mleczna mgła. Węsząc w powietrzu kłopoty zbliżył się do jego uśpionych kompanów.
Naturalnie, Otsëa był już na nogach i przeczesywał wzrokiem gęstniejącą z każdą chwilą mgłę.
- Obudź wszystkich, musimy się stąd wynosić. - bard rozkazał poważnie griffinowi, któremu nawet nie przyszło do głowy by się sprzeczać.
- Kurwa! - warknął Earen, kiedy zauważył migotliwą zjawę unoszącą się nad oddychającym ciężko i z wielkim trudem Devim. Jak do tej pory nie miał okazji walczyć ze zjawami, duchami i innymi mało materialnymi istotami. Tym razem nie miał jednak wyjścia. Rzucił się w stronę drobnego ciała chłopca i mglistej postaci. Nie rozumiał, co się dzieje, ale nie chciał by cokolwiek stało się temu dziecku. Zasłonił zziębniętego chłopca swoim ciałem i odciągnął go od wyjącej istoty. Usta malca były sine. Gdzie u licha był Jean-Michael?!
Nic jednak dziwnego, że mag nie pomógł małemu przyjacielowi, gdyż sam był w podobnej sytuacji, chociaż próbował się bronić. Zjawa nad nim wydawała się wyciągać swój widmowy jęzor w stronę ofiary, niczym owad wsuwający trąbkę w słodkie wnętrze kwiatu z zamiarem wypicia nektaru. Cokolwiek wysysała z ciała – duszę, energię, witalność – prowadzić musiało do śmierci.
- Zostań z nim! - rzucił pospiesznie Otsëa do griffina, kiedy już obudził zziębniętego Lassë i biegł w stronę walczącego o życie maga. Jego miecz na pewno nie mógł się na wiele przydać, ale nie mieli innej broni. Bard zamachnął się przecinając widmo na pół. Nie zwróciło na niego większej uwagi, zaś po kilku sekundach znowu było w jednym kawałku. Mężczyzna nie miał nic do stracenia. Kolejny cios sięgnął mglistej trąbki, która wnikała w usta Jean-Michaela wysysając jego siłę. To krótkie przerwanie więzi między magiem, a widmem wystarczyło by mężczyzna odzyskał odrobinę jasności umysłu. Wyciągnął dłonie w stronę widocznie wściekłej zjawy i wyszeptał coś niezrozumiałego pod nosem, sprawiając, że z jego rąk wystrzeliły jasne i ciepłe promienie światła. Widmo zawyło przeraźliwie i cofnęło się, co umożliwiło Otsëa odciągnięcie maga jak najdalej od pokrytego szronem miejsca.
- Co z Devim?! - wychrypiał spanikowany mężczyzna.
- Nic mu nie jest. Earen się nim zajmuje. Nie rób takich oczu. Można mu zaufać, chociaż niechętnie to przyznaję. My musimy znaleźć wyjście z tej pułapki!
Lassë pojawił się przy nich otulony ciasno płaszczem.
- Mam wszystkie nasze rzeczy. - powiedział zasapany. - Mam nadzieję, że niczego nie zgubiłem.
- Dobrze. Potrzebujemy słońca żeby rozgonić mgłę. - bard spojrzał wymownie na maga. - Musisz przebić się przez korony drzew i sprawić, że to miejsce się ociepli. To co zrobiłeś wcześniej było sztuczne, prawda? Dlatego tylko częściowo przyniosło efekt. - w odpowiedzi na pytanie Otsëa Jean-Michael skinął głową. - Dobrze. Więc pozbądź się liści i miejmy nadzieję, że pogoda nam dziś sprzyja.
Mag roztarł dłonie i skierował je nad ich głowy.
- Odsuńcie się. - polecił, po czym z jego rąk wystrzeliła potężna fala, która z głośnym trzaskiem uderzyła w gęste gałęzie i listowie. Na ich głowy posypały się odłamki ze zniszczonych drzew, a nieśmiałe promienie słońca zaczęły sączyć się przez powstałą w ten sposób dziurę. Mgliste istoty, które przymierzały się do zaatakowania Earena i nieprzytomnego chłopca w jego ramionach, zawyły i cofnęły się gwałtownie w stronę nieprzebytych, mrocznych ostępów lasu.
Jean-Michael nie potrzebował niczego więcej. Podbiegł do swojego podopiecznego i uklęknął przy nim zabierając malca z rąk griffina. Położył dłonie na drobnej, drżącej piersi i posłał w głąb ciała Deviego nieśmiało iskierki ciepła, które miały rozgrzać jego organizm, zmusić go do pracy i powrotu do pełni sił. Jean-Michael przytulił mocno już odrobinę bardziej rumiane ciałko i pocierał dłońmi o ramiona nieprzytomnego nadal dziecka.
- No dalej, Devi. Jesteś silny, więc dasz sobie radę. Udowodnisz temu tetrykowi, że mylił się sądząc, że ta wyprawa jest dla ciebie zbyt niebezpieczna, prawda? - przemawiał łamiącym się głosem do malca. Nie mógł uwierzyć, że ledwie wyruszyli, a jego mały podopieczny już był w tak poważnych tarapatach. Nigdy nie powinien go z sobą zabierać!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

55. I wtedy zapadła cisza...

Jean-Michael czekał na nich kilometr za miastem, przyczajony w gęstych krzakach rosnących opodal ścieżki. Trochę przemarzł nocą, ale przynajmniej nie narzekał na brak jedzenia, jako że las dostarczył mu całej masy owoców. Nie czuł się jednak najlepiej, ponieważ rozstanie z Devim do najprostszych nie należało, a chłopiec na pewno nadal miał mu za złe to, że go porzucił. Zastanawiał się jednak, czy zdoła wytrzymać bez jego uśmiechu, cichego głosiku, a nawet licznych pretensji. Przecież Devi stanowił wilczą część jego życia! Dlaczego więc naprawdę go zostawił i postanowił wyruszyć z nieznanymi sobie istotami na karkołomną wyprawę? A może miał go dosyć? Nie, to niemożliwe. W takim razie jak miał wytłumaczyć samemu sobie „dlaczego”?

- Wyłaź, czuję cię! - rozległo się donośne zawołanie, którego nie sposób zignorować, a które wyrwało mężczyznę z zamyślenia.

- Nie jestem psem, żebyś miał mnie tak wołać! - Jean-Michael syknął patrząc wściekle na Earena, kiedy wychodził z krzaków. Po wcześniejszej melancholii nie było już śladu.

- Będę mówił do ciebie, jak mi się podoba. - warknął wyzywająco mężczyzna. - Jeśli chcesz zasłużyć na więcej, to radzę udowodnić, że cokolwiek potrafisz. Nie wyruszę z tobą nigdzie, jeśli nie będę miał pewności, co do twoich umiejętności.

Mag prychnął pod nosem i spojrzał wyzywająco na griffina. W każdej innej sytuacji kłóciłby się, może nawet bił, ale w tej chwili nie miał najmniejszej ochoty na sprzeczki. Zakręcił palcem młynka, a gałęzie najbliższego krzewu okręciły się wokół kostek Earena. Ot, wystarczyła chwila, a mężczyzna wisiał głową w dół zakneblowany zielskiem i związany nim całkiem porządnie.

- To wystarczy, jak myślisz? - Jean-Michael uśmiechnął się pod nosem. W końcu nie musiał ukrywać swoich umiejętności, mógł udowodnić komuś, że potrafi zdecydowanie więcej niż inni i zasługuje na poważanie. Nie chodziło o zgrywanie bohatera, ale o zwyczajne wyjście z cienia.

- Moim zdaniem w zupełności wystarczy. - Lassë pokręcił głową patrząc na wiszącego griffina. - Potrafi się bronić.

Mag pozwolił sobie na uwolnienie natrętnego towarzysza i ukrył zadowolony uśmiech, kiedy ten padł na ziemię z głośnym stęknięciem. Earen zaklął pod nosem głośno i rozmasował obolałe ciało tu i tam.

- Możemy się stąd wynosić, skoro mamy już za sobą głupie próby sił? Zależy mi na tym, żeby zniknąć stąd zanim zaczną mnie szukać. - i żebym nie postanowił zrezygnować, dodał w myślach mężczyzna.

Nikt nie protestował. Widać im także zależało na czasie, więc nie czekając dłużej odwlekli podróż jeszcze o kilka chwil czekając na maga, który zbierał swoje rzeczy i wraz z nim ruszyli w drogę prowadząca głębiej w las.

 

Ile czasu minęło od tamtej chwili? Ile mil przeszli kierując się w stronę stepów zanim Otsëa postanowił powiedzieć szczerze to, co leżało mu na wątrobie?

- Jesteśmy śledzeni. - wyznał. - Od dłuższego czasu.

O ile griffina wcale to nie zaskoczyło, o tyle mag był zszokowany. Już miał zamiar wyrazić swoje przerażenie, kiedy bard wepchnął go w gęste zarośla i sam ruszył za nim. Przyczajeni czekali na natręta, który podążał ich śladem.

Zza zakrętu wyłoniła się drobna sylwetka obciążona ogromnym plecakiem. Niewielki człowieczek rozejrzał się w około wyraźnie zaskoczony faktem, że stracił z oczu podróżnych, którzy powinni w tej chwili znaleźć się w zasięgu jego wzroku. Spanikowany ruszył biegiem przed siebie i podskoczył gwałtownie, kiedy z zarośli wyskoczył Jean-Michael.

- Devi, co ty tutaj robisz?! - warknął oburzony widokiem chłopca tak daleko od wioski.

- Wystraszyłeś mnie! - krzyknął na niego przez łzy malec i przytulił się mocno do ciała swojego opiekuna.

- To nie jest istotne! - mag starał się przybrać zdecydowany wyraz twarzy, ale nie potrafił. Czuł się rozczulony faktem, iż chłopiec podążał za nim obładowany, jak mały konik. - Co ty niesiesz w tym plecaku? Wygląda jakby miał zaraz się spruć.

- Ym... - Devi zawahał się i stanął na palcach przysuwając buzię możliwie najbliżej twarzy mężczyzny. - Książki. - zdradził konspiracyjnie. - Nie mogłem ich przecież zostawić! To prezent od ciebie. I dużo, dużo jedzenia i wodę. Jestem przygotowany na wszystko!

- To żaden argument! Musisz wrócić do miasta! To bardzo niebezpieczna podróż!

- Wiem, ale przecież... Przecież już za późno, prawda? Nie wrócicie do miasta, a ja bałbym się sam przechodzić tą samą drogą. Przecież tutaj szedłem kilkanaście kroków za wami.

Jean-Michael położył dłoń na głowie chłopca i pocałował go w czoło.

- Musi iść z nami. Nie puszczę go samego, ma rację. - zabrał chłopcu plecak i przewiesił sobie przez ramiona. - Ja to wezmę.

Prawdę mówiąc każdy chętnie dodałby swoje trzy grosze na temat obecności dziecka w drużynie, ale czy mogli oczekiwać, że ich mag wróci do nich bezpiecznie zamiast skończyć w więzieniu? Ryzyko było zbyt wielkie. Musieli zaryzykować życie dziecka. Bardzo upartego dziecka.

To raczej nie należało do najlepszych posunięć Jean-Michaela, ale było konieczne jeśli chciał zapewnić chłopcu ochronę na jaką było go stać. Z resztą, ten mały uparciuch już postawił na swoim.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko i szarpnął lekko za bukłak z wodą opiekuna oferując, że w zamian za niesienie ciężkich książek on poniesie wodę. Jean-Michael nie miał serca mu odmówić, toteż spełnił prośbę Deviego, a ten wydawał się taki promienny i pełen energii, jakby wcale nie męczył się wielogodzinną wędrówką i dotrzymywaniem kroku dorosłym mężczyznom. Był pocieszny i jego obecność na pewno miała przynieść wiele dobrego zazwyczaj ponurym podróżnym. W końcu chłopak potrafił gotować, mógł im usługiwać, kiedy byli zbyt leniwi i na pewno miał jakieś talenty.

Już tego dnia mogli je poznać, kiedy Devi rozsiadł się pod drzewem w czasie postoju i rozmasowywał zmęczone stopy pełne pęcherzy. Wydobył wtedy swoje cenne podręczniki i przeglądał je uważnie w poszukiwaniu sposobu na swoją dolegliwość. To pozwoliło jego starszym współtowarzyszom stwierdzić, że dzieciak naprawdę może być przydatny. Jeśli nauczy się leczyć, może być im niezbędny w drodze.

- Sprawdź też wszystko, co masz tam o zatruciach wszelakich, ukąszeniach, magicznych dolegliwościach. - Jean-Michael przysiadł obok niego i wziął drobne stopy w dłonie masując je i posyłając w głąb ciała młodzieńca kojące impulsy. Nie mógł całkowicie wyleczyć pęcherzy, ale bez problemu ukoił ból, który powodowały. Devi był tym tak zafascynowany, że nawet nie zauważył, jak ślina leci mu po brodzie, kiedy wyczuł w powietrzu słodki zapach gotującej się potrawy przyrządzanej przez Otsëa.

- Potrzymaj! - chłopiec wcisnął książkę w ręce swojego opiekuna i na bosaka pognał do barda zaglądając mu przez ramię w garnek. - Co to? Pachnie tak słodko, jakby było z sokiem!

- To mięso dzikiego królika w borówkach. - wyjaśnił spokojnie mężczyzna. - Musi się jeszcze pogotować, ale zęby masz dobre, więc i twarde mięso na pewno pogryziesz. - niemal uśmiechnął się do chłopaka, co zauważył zawsze czujny Lassë. Momentalnie znalazł się przy bardzie i przyklęknął na trawie obok niego. - Nie martw się, dostaniesz podpłomyki z sosem. - bard poklepał elfa po udzie i pochylił się nad kociołkiem by ukryć uśmiech, który tym razem był naprawdę szeroki, jak na smoka. Widać zauważył, że coś się święci i Lassë wydaje się zazdrosny o barda. A może tylko mu się wydawało?

- A ja wolałbym się dowiedzieć kim jest ten mały. - jak zwykle naburmuszony Earen wskazał palcem Deviego, który odsunął się od niego w kilku skokach i wrócił pod bezpieczne skrzydła maga. - Wygląda na człowieka, śmierdzi jak człowiek...

- Jest człowiekiem. - przyznał Jean-Michael z przekąsem. - Wychowywanym przeze mnie małym człowiekiem o wielkich ambicjach. Nie ma w sobie krwi wojownika, więc wam nie zagraża. Z resztą, to dziecko. - ostre spojrzenie maga przeszywało na wylot griffina, który wyraźnie szukał sposobu by pozbyć się zarówno nowego towarzysza, jak i jego małego tobołka, który sam się przypałętał.

- Uspokójcie się. Obaj! - Otsëa podniósł się z ziemi i rzucił rozeźlonym spojrzeniem po „kogutach”, które najpewniej planowały walczyć ze sobą, jak wcześniej on sam z griffinem, zaś wcześniej z Niquisem. - Weźcie przykład z niego! - wskazał spokojnego młodzieńca, który żując miętę siedział pod drzewem i tęsknym wzrokiem spoglądał na elfa. - Im jest nas więcej tym niebezpieczniejsza staje się nasza droga i tym trudniej nam się ukryć. Nie potrzebuję sprzeczek, które utrudnią nam współpracę i zachowanie względnej ciszy.

- A sam się wydzierasz. - odgryzł się Earen.

- Ja was upominam i wyłącznie podnoszę głos, jasne?! - syknął wściekle bard i zajął się doglądaniem posiłku. - Albo będziesz musiał sam sobie zapolować na jakiegoś futrzaka. - mruknął z wyraźną satysfakcją wiedząc, że griffin nie może latać po lesie, gdyż jego wielkie ciało przeszkadzałoby mu w wykonaniu jakiegokolwiek ruchu. Zdecydowanie byli siebie warci. Jeden gorszy od drugiego.

Ten postój był dłuższy od poprzedniego, jako że chciano by drobny chłopiec wypoczął jak należy i mógł nadal drobić ich śladem. Jego drobne ciałko nie koniecznie wytrzymałoby trudy podróży przez lasy i stepy, a co dopiero ciężką przeprawę przez pustynię? Młodzian musiał nawyknąć, zahartować się i nabrać przekonania do swoich towarzyszy, nie tylko tych, którzy byli dla niego mili. W końcu zaufanie mogło kosztować ich życie! Każda sekunda wahania, czy zwłoki mogła zostać przypłacona życiem.

Nie mniej jednak, dla Deviego to była prawdziwa i jedyna w jego życiu przygoda. Nie jakieś tam, beznadziejne uganianie się po ulicach, unikanie zboczeńców, zrywanie cięgów za kradzieże, nie nudne i wyciskające łzy z oczu babranie się w pomocy chorym zwierzętom, ale przygoda z prawdziwego zdarzenia! Taka z niebezpieczeństwami, ale i radościami, z Jean-Michaelem u boku i zupełnie nowymi kamratami. Gdyby jeszcze biedny chłopiec wiedział z kim tak naprawdę ma do czynienia...

Jeszcze podczas tego postoju uradowany Devi przybiegł do maga pokazując mu w tajemnicy, co takiego otrzymał przed chwilą od Otsëa – wspaniały, ostry nóż, którym chłopiec mógł się bronić. Był taki podniecony, kiedy z namaszczeniem trzymał w dłoniach ostry przedmiot.

- Powiedział, że nauczy mnie nim rzucać i walczyć żebym mógł się bronić, a kiedy trafimy na Mroczne Elfy dostanę miecz pierwszego, który padnie. - niemal piszczał z radości. - Otsëa mówi, że to bardzo dobra broń i ma wiele zalet, kiedy się jest takim małym jak ja. A Lassë nauczy mnie strzelać z łuku, jeśli będę wystarczająco silny by napiąć cięciwę!

- Wolałbym dać ci kuszę. - mruknął zachmurzony mężczyzna. - Mniejsze prawdopodobieństwo, że zrobisz sobie krzywdę, a większe, że trafisz w przeciwnika. Nie pozwolę ci też podejść do wroga na tyle blisko, by ten twój nożyk przydał ci się do czegokolwiek innego poza krojeniem mięsa. - nagle stał się opiekuńczym ojcem, który zasłoni pociechę własnym ciałem w razie starcia z kimkolwiek.

- Oszalałeś?! - Devi zmarszczył niezadowolony brwi – Jestem wojownikiem, muszę walczyć.

- Jeszcze niedawno myślałem, że chcesz być lekarzem. - padła wypowiedziana z przekąsem odpowiedź.

- To też, ale ja będę lekarzem wojownikiem! A Otsëa powiedział, że nauczy mnie jak rozróżniać podstawowe zioła, które mogą się przydać w leczeniu!

- Ja też mógłbym to zrobić, a wiem na pewno więcej niż on. - mruknął bardziej do siebie niż do chłopaka mężczyzna i rzucił szybkie, wściekłe spojrzenie bardowi, który zupełnie nie zwracał na nich uwagi. Widać mag był zazdrosny o swojego małego podopiecznego, który z takim uwielbieniem mówił o nowym towarzyszu drogi – posępnej, ale łagodnej istocie z tatuażem pod okiem.

Devi zignorował mrukliwy ton opiekuna i wsunął nóż w niewielką pochewkę na boku. Poza samym ostrym przedmiotem bard sprezentował młodzianowi także porządny skórzany pas, na którym wisiał cenny nóż. To wszystko było tak irytujące dla Jean-Michaela, ale tak podniecające dla chłopca, że mogliby kłócić się o byle drobiazg całymi godzinami. Jeden by pozbyć się frustracji, drugi by rozładować energię.

Chłopiec i tak przysunął się bliżej maga i pocałował go w policzek w ramach wdzięczności i chcąc załagodzić sytuację.

- I tak ciebie lubię najbardziej. - przyznał rozradowany i rozsiadł się na trawie z głową na kolanach mentora. Sięgnął na oślep do swojej torby, wyjął z niej książki i kolejny raz zaczął przeglądać je i czytać z przyjemnością. Tylko jak długo trwać będzie to podniecenie otoczeniem i przygodą? Kiedy chłopiec poczuje beznadzieję sytuacji? Gdy trafi się pierwszy dzień strasznej ulewy, a może po tygodniu spędzonym w mokrych ubraniach, w brudzie i głodzie? Przecież tylko bajania tworzyły legendę idealnej podróży, gdy rzeczywistość była zupełnie inna. Oczywiście, dorośli na pewno zadbają o swoją maskotkę i pupila, ale na ile będą w stanie? Kolejna gęba do wykarmienia sucharami elfa? Chociaż tyle, że żołądek chłopiec miał niewielki.

Zanim to zauważył, już spał wtulony w uda Jean-Michaela, który głaskał go kojąco po jasnej główce. Ten chłopiec miał przed sobą naprawdę ciężką przeprawę przez piekło, ale czy warto niszczyć jego marzenia już teraz? Może lepiej dać mu szansę, by sam zauważył jak trudnym orzechem do zgryzienia jest życie w drodze? Mag oddałby wiele by z tej słodkiej buźki nigdy nie schodził radosny uśmiech.

niedziela, 2 czerwca 2013

Noteczki brak

Dziś notki nie będzie. Wybaczcie. Pojawi się za to za tydzień, jeśli będziecie tak mili i poczekacie ^^