niedziela, 30 kwietnia 2017

61. Wspomnienia nadchodzących czasów

Rambë
Miała wrażenie, że słyszy niski, narastający z każdą chwilą pisk. Była niemal pewna, że to właśnie on ją obudził. Otworzyła oczy powoli, jakby było to dla niej bolesne i może rzeczywiście było, ponieważ otaczająca ją zewsząd jasność raziła.
Nie rozpoznawała miejsca, w którym się znalazła. Skąpana w ciepłym świetle przestrzeń, otoczona ze wszystkich stron drewnianymi ścianami. Wielkie okna wpuszczały do środka światło słoneczne, świeże powietrze, przyjemną bryzę oraz intensywny, miarowy odgłos fal.
Nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała kim jest, ani dlaczego obudziła się właśnie tutaj. A gdzie właściwie powinna była się obudzić? Gdzieś w środku, głęboko wewnątrz siebie czuła niepokój, a jednocześnie wszystko wokół skłaniało jej ciało do zrelaksowania się, zaufania tej chwili.
Niepewnie podeszła do jednego z okien, ale zanim zdążyła przez nie wyjrzeć, za jej plecami znowu rozległy się piski. Podskoczyła wystraszona odwracając się w stronę tego nagłego, niespodziewanego dźwięku.
Dwójka dzieci przebiegła koło niej śmiejąc się radośnie. Nie mogły mieć więcej niż trzy lata. Ich gadzie ogonki kiwały się na wszystkie strony, kiedy maluchy goniły się nawzajem. Małe różki wystawały nieśmiało spomiędzy gęstych, kasztanowych włosków. Dzieci uśmiechnęły się do niej szeroko. Chłopiec i dziewczynka. Z ciepłym, głośnym śmiechem wybiegły z pomieszczenia, w którym znajdowali się we trójkę.
Rambë słyszała jak piasek szeleści pod ich stopami. Chciała iść za nimi, ale coś innego przykuło jej uwagę. Coś znajomego, co pobudziło jej pamięć. Naczynie celebracyjne, którego jej ojciec używał podczas odprawianych przez Kruki rytuałów. Co tu robiło? Należało zawsze do głównego szamana plemienia i było przekazywane nowemu, kiedy zbliżał się kres życia starego. Może więc się pomyliła i to wcale nie należało do jej rodziny? Ale w takim razie w czyim domu teraz była? Czy jej rodzice przeprowadzili się do nowego miejsca wraz z całym plemieniem Kruków? Nie, to niemożliwe. Kruki były przywiązane do swojego terytorium i nie zmieniały go, jeśli nie musiały.
Niepewnie musnęła palcami drewnianą miseczkę i od razu poczuła, że kręci jej się w głowie. Otaczający ją świat zafalował gwałtownie, dźwięki zaczęły się rozmywać, a jasność pociemniała, jakby nad jej głową zbierały się burzowe chmury.
Teraz słyszała krzyki przerażenia, otaczał ją odgłos pospiesznych kroków na leśnej ściółce, nawoływanie, płacz. Nie widziała nic poza grafitową mgłą, w której wszystko tonęło.
Jej serce biło teraz szybciej, niemal gwałtownie, oddech przyspieszył. Objęła się ramionami czując chłód, który przenikał ją do kości. Próbowała skupić się na jednym punkcie, żeby przejrzeć mgłę, ale nie była w stanie. Zamknęła więc oczy i skupiła się na słuchaniu. Wydawało jej się, że przez wszystkie odgłosy, jakie usłyszała do tej pory przebija się trzask płomieni. Niemal na własnej skórze poczuła jego gorąc, co wystraszyło ją i zmusiło do otwarcia oczu oraz odskoczenia do tyłu. Otaczający ją mrok zrzedł i teraz przerażona patrzyła, jak zbliża się do niej człowiek tak bardzo poparzony, że niemal było niemożliwe by nadal żył. Jego ciało było krwistą od środka, zwęgloną od zewnątrz masą. Z powodu okropnego stanu ciała, nie była w stanie nawet rozpoznać płci. Oczy popękane i pobielałe od gorąca, zęby, których nie zasłaniały wargi, ponieważ zostały spalone na wiór, czaszka pozbawiona jakiegokolwiek owłosienia. Sama już nie wiedziała, co przeraża ją bardziej – stan, w jakim widziała tego człowieka, czy też fakt, iż wciąż się poruszał brnąć wytrwale w jej stronę. Wydawało jej się, że kimkolwiek była ta osoba, próbuje wyciągnąć w jej stronę pozbawione czucia ramiona, ale nic się nie działo. Dziw, że nogi w ogóle poruszały się wciąż posłuszne woli kogoś, kto powinien być już martwy.
Nagle poczuła koszmarny zapach palonego ciała, który sprawił, że do oczu napłynęły jej łzy, a żółć z żołądka podeszła do gardła paląc je nieprzyjemnie. Upadła na kolana i zwymiotowała. Kiedy podniosła głowę do góry, aby zobaczyć jak bardzo zbliżył się do niej spalony człowiek, nie zobaczyła już przed sobą nikogo. Znowu otaczała ją tylko ciemna mgła. Zauważyła jednak, że wszystkie odgłosy ucichły, jakby niespodziewanie straciła słuch. Nie wiedzieć dlaczego, ten stan rzeczy wydawał się jej jeszcze bardziej straszliwy. Rozejrzała się wokół siebie i powoli stanęła na nogi.
Znowu kręciło się jej w głowie, znowu wydawało się jej, że wszystko wokół wiruje. Ciemność rozpierzchła się, a ona znowu stała wśród tej oślepiającej jasności drewnianego domku nad brzegiem morza. Tym razem była jednak roztrzęsiona i wystraszona po tym, co przed chwilą widziała i nawet kojące otoczenie nie mogło tego zmienić.
Gdzie wtedy była i co widziała? Jaki to miało związek z tym, gdzie znajdowała się teraz?
Wsłuchała się w śmiech dzieci za oknem. Było w nim coś znajomego lub stwarzającego takie wrażenie.
Kolejny fakt z jej życia wypełnił jej umysł.
Nigdy nie miała do czynienia z dziećmi. Dlaczego więc ta dwójka wydawała jej się dobrze znana? Nie, nie znała tych dzieci, ale rozpoznawała pewne szczegóły.
Wyjrzała za okno, patrząc jak maluchy gonią się po złocistym piasku.
Tak, te dzieci miały w sobie coś znajomego. Wielkie, niewinne oczęta, drapieżne uśmiechy, maleńkie smocze skrzydełka na plecach, których wcześniej nie dostrzegła. Przypominały ją, kiedy była malutka, a przynajmniej biorąc pod uwagę to, co opowiadał o wczesnych latach jej dzieciństwa będący hybrydą tata.
Rambë zacisnęła dłonie w pięści i wzięła dwa głębokie, uspokajające oddechy. Coś nie dawało jej spokoju. Coś ważnego, bardzo ważnego. Coś, czego nie powinna była zapomnieć.
Syknęła, kiedy coś uszczypnęło ją w nagie ramię i złapała się za miejsce, które właśnie zabolało. Skóra pod palcami była rozpalona i obolała. Kiedy na nią spojrzała, zauważyła zaczerwienienie. Coś drobnego opadło na jej dłoń i tym razem to w niej poczuła ból. W powietrzu unosiły się białe oraz pomarańczowe drobinki, które zmusiły ją do spojrzenia w górę.
Nad jej głową płonął sufit. Płomienie lizały belki z pasją i zaciekłością. Drewno nie miało szans, poddawało się i w każdej chwili mogło runąć jej na głowę.
Usłyszała krzyk, nie była pewna czy swój, czy może należał do kogoś innego.
Pochłonęła ją ciemność.

Devi
Coś ciepłego i delikatnego dotykało jego twarzy w miarowym, kojącym rytmie. Próbował to odgonić, aby móc dalej dryfować po bezkresnej krainie nieświadomości, ale ilekroć zamachnął się ręką, dotyk znikał na chwilę i pojawiał się na nowo niczym wyjątkowo natrętna mucha.
Po kolejnej nieudanej próbie, poddał się podnosząc głowę, którą najwyraźniej do tej pory opierał na obolałym od dziwnej pozycji ramieniu. Powoli, bardzo niespiesznie, otworzył oczy i spróbował skupić wzrok na czymkolwiek.
Znajdował się w rozświetlonym słońcem pokoju, otoczony przez zasłane książkami półki. Siedział na krześle przed wysłużonym stolikiem, na którym leżał jakiś otwarty wolumin. Przyjrzał mu się uważniej i w końcu rozpoznał tę książkę. Była pierwszą lekturą dotyczącą medycyny, w której posiadanie wszedł dzięki kradzieży. Prezent od kogoś bardzo ważnego, kogoś będącego dla niego całym światem.
Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu i nagle dostrzegł wpatrzone w niego, roześmiane i pełne ciepła oczy. Jego serce zabiło gwałtowniej, oddech zaczął się urywać i nawet nie zauważył, że płacze.
Podniósł się gwałtownie i zrobił kilka kroków w stronę osoby, której kontury z każdą chwilą robiły się wyraźniejsze. Jasna skóra naznaczona jednodniowym grafitowym zarostem, króciutkie ciemne włosy, uśmiech widniejący na pełnych, miękkich ustach.
Rzucił się w ramiona mężczyzny, który objął go mocno i pocałował delikatnie w policzek. Był to niewątpliwie ten dam „dotyk”, który przed chwilą go obudził. Wtulając się mocniej w ciepłe, doskonale znane mu ciało, pozwolił łzom wnikać w materiał koszuli na ramieniu obejmującego go mężczyzny. Nie chciał się od niego odsuwać, a nawet nie mógł znaleźć w sobie na tyle siły aby to zrobić. Całym swoim ciałem odczuwał tę kojącą bliskość, za którą tak potwornie tęsknił.
Nie potrafił wydusić z siebie słowa i nawet nie próbował tego robić, bo i po co, skoro on i jego opiekun rozumieli się bez słów?
Poczuł jak gorące dłonie suną po jego rozedrganych od płaczu oraz niespokojnego oddechu plecach i zatrzymują się na pośladkach. Przygryzł dolną wargę aby nie jęknąć. Pozwolił mężczyźnie zacisnąć palce, kiedy wyczuł jak napinają się mięśnie tych bezpiecznych, silnych ramion, pozwolił się podnieść z ziemi. Owinął nogami pas opiekuna i jeśli to w ogóle możliwe, przylgnął do niego jeszcze mocniej.
Tęsknił. Nie wiedział czym było to spowodowane, ale wiedział, że przez długi czas pogrążał się w tęsknocie.
Został posadzony na stole, przy którym wcześniej spał i teraz dopiero odważył się odrobinę odsunąć od mężczyzny. Rozejrzał się po pomieszczeniu raz jeszcze, zauważając coraz więcej szczegółów, które wcześniej mu uciekły. Wszystko wskazywało na to, że był to jakiś rodzaj gabinetu, w którym leczył swoich pacjentów. Tak, w końcu tego właśnie chciał od zawsze – leczyć.
Spojrzał w jasne oczy mężczyzny i utonął w nich w przeciągu chwili.
Przed oczyma miał teraz obraz płonącej wioski i miotających się w panice ludzi. Uciekali, chociaż nie wiedzieli gdzie mogą czuć się bezpiecznie i czy takie miejsce w ogóle istnieje. Dzieci płakały w ramionach przerażonych matek, mężczyźni w popłochu wymachiwali dłońmi w jakimś dziwnym tańcu paniki i nieudolnych prób osiągnięcia czegoś. Spopielone szczątki zwierząt i ludzi zaścielały ścieżki między płonącymi domami, z otaczającego miasto lasu wszystkiemu przyglądały się setki wygłodniałych, pełnych pasji i niecierpliwości oczu. Wszystkie drogi ucieczki przed płomieniami zostały obstawione przez niewidoczne, ale czujne bestie, które tylko czekały na posiłek.
Devi otrząsnął się z chwilowego transu drżąc na całym ciele. Lekko szorstkie, duże dłonie gładziły jego policzki, miękkie usta całowały jego czoło, a zatroskane spojrzenie wodziło po całej jego twarzy. Chłopak momentalnie zaczął się uspokajać, chociaż dłonie zaciskał z całych sił na połach koszuli mężczyzny, który nie odszedł od niego ani na chwilę, ale trwał przy nim będąc opoką, której Devi właśnie potrzebował.
Pamięć mimo woli powróciła do tego, co zobaczył w oczach swojego opiekuna, do pożaru trawiącego wioskę. Ale jaką wioskę? Czy kiedykolwiek ją widział? Czy przez nią przechodził lub próbował ją ominąć? Nie miał co do tego pewności.
Niemożliwe do ugaszenia płomienie, ginący ludzie, wilki czekające na swoją ucztę, kiedy tylko wszystko ucichnie lub ktoś zapuści się do lasu próbując uciec przed pożarem. Wszystko to wydawało mu się tak bliskie, tak realne, że niemal odczuwał na sobie ból spowodowany przez liżące go języki ognia.
Zadrżał, ale silne ramiona objęły go mocno, podczas kiedy dłonie zataczały kojące koła na jego plecach.
„Niedługo” wydawało się krzyczeć wszystko, włącznie z tym cudownym ciałem, które było teraz dla niego pociechą.
Nagłe zmęczenie zmusiło go do zamknięcia oczu. Walczył z tą potrzebą najdzielniej jak potrafił, ale powieki same mu opadały. Na początku jeszcze słyszał spokojny, miarowy oddech opiekuna przy uchu, czuł jego zapach i dotyk, ale w pewnym momencie wszystko po prostu się urwało. Mężczyzna niknął pozostawiając po sobie przejmujące uczucie pustki. Jasne ściany pociemniały gwałtownie, chociaż Devi nawet na nie nie spojrzał, nie mogąc zapanować nad ciążącymi powiekami.

piątek, 21 kwietnia 2017

WRACAM ZA TYDZIEŃ!

KOCHANI, BLOG WRACA DO ŻYCIA ZA TYDZIEŃ, TJ. 30 KWIETNIA.
PROSZĘ, WYBACZCIE MI TĘ DŁUGĄ PRZERWĘ!
OSTATNIMI CZASY WSZYSTKIE MOJE PROJEKTY ZOSTAŁY ZAWIESZONE, ALE TERAZ POWOLI ZACZYNAM PRACOWAĆ NAD WSZYSTKIMI BLOGAMI I MAM NADZIEJĘ, ŻE KTOŚ Z WAS JESZCZE TU ZAGLĄDA ;)