niedziela, 28 kwietnia 2013

50. I wtedy zapadła cisza...

Schodząc z drzewa starali się zachowywać ciszę i ostrożność, chociaż mieli pewność, że nikt już ich nie prześladuje. Mimo wszystko przesada sprawiała, że czuli się pewniej, zaś Otsëa mógł nasłuchiwać odgłosów dochodzących zza zasłony drzew.
- Wyciągnij z kieszeni tego lenia i niech chodzi piechotą. – mężczyzna spojrzał wymownie na Lassë, a następnie na jego kieszeń, gdzie spoczywał zadowolony Niquis. – Tego już za wiele. Jest nam potrzebny, a jako mały szczur nie przyda się do niczego. Słyszałeś? Wyłaź albo wyciągnę cię siłą!
Tego nie dało się nie usłyszeć, więc naprawdę niezadowolony i nadąsany zwierzaczek wystawił łebek z kieszeni, a następnie wyszedł z niej i zeskoczył na ziemię. Zamienił się w człowieka, a jego usta były lekko wydęte, jako że chłopak był obrażony na despotycznego towarzysza. Musiał jednak rozumieć, że im większą grupę stanowią optycznie, tym bezpieczniej będzie im się posuwać na zachód. Nikt nie zaatakuje grupy liczącej czterech wojowników, a przynajmniej prawdopodobieństwo było mniejsze.
Niquis zajął miejsce naprzeciwko griffina, który zamykał ich pochód, tak jak poprzednio. Nie czuł się komfortowo mając za plecami tę bestię, ale ufał, że mężczyzna nic mu nie zrobi. W końcu już od jakiegoś czasu byli jedną drużyną.
- Dlaczego interesujesz się elfem? – zapytał niespodziewanie Earen, a nagłe brzmienie jego głosu przestraszyło tiikeri, który zadrżał w niekontrolowanym odruchu. – Nie zjem cię. Chciałbym tylko wiedzieć.
Niquis zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią. Prawdę mówiąc nie znał jej i nie łatwo było mu cokolwiek wymyślić. Bo dlaczego tak podobał mu się elf? Co takiego miał w sobie Lassë?
- To trudne pytanie. – przyznał w końcu. – Nie znam na nie odpowiedzi. Po prostu uważam, że jest wyjątkowy… Podoba mi się i czuję się z nim dobrze.
- Więc mógłby być przyjacielem, czy tak? – to było podchwytliwe pytanie.
- Mógłby, ale to ostateczność. Jeśli mnie odrzuci będę szczęśliwy mogąc z nim zostać jako zwykły przyjaciel.
Idący na przedzie Otsëa starał się podsłuchać ich rozmowę, jako że jego wyczulony słuch mógł wyłapać fragmenty konwersacji prowadzonej przez Niquisa i Earena. Im więcej o nich wiedział tym lepiej. Nie chciał by nagle okazali się bezwzględnie napaleni na jego elfa. Jego? Od kiedy myślał o nim jako o swoim elfie? A czy mógł w ogóle sądzić inaczej, kiedy powoli zaczynał szaleć na punkcie tego chłopaka?
- Więc na przyjaźni się zatrzymaj. – rzucił spokojnie, chociaż z naciskiem Earen. – Wtedy ja będę miał większe pole manewru.
Niquis odwrócił się do griffina i prychnął, ale z jakiegoś powodu uśmiechnął się lekko patrząc na zadowolonego z siebie mężczyznę. Prawdę powiedziawszy czuł do niego jakąś sympatię i najpewniej było tak od samego początku skoro zgodził się doprowadzić griffina do swoich przyjaciół. Gdyby ten był niebezpieczny Niquis wolałby zginąć niż pozwolić sobie na sprowadzenie nieszczęścia na swoich towarzyszy.
- Pomyślę nad tym. – odpowiedział i odwrócił się szybko tyłem do Earena by ten nie widział lekkiego uśmieszku błąkającego się po jego ustach.
A co w tamtej chwili chodziło po głowie griffina? Czy naprawdę myślał co mówił? Czy był zakochany w Lassë tak jak powinien? A może to było szczegółem, który dopiero z czasem miał zostać wzięty pod uwagę? I dlaczego tak uważnie śledził ruchy pośladków idącego przed nim młodego mężczyzny zamiast skupić się na drodze i otoczeniu?
Widać każdy z nich miał coś do ukrycie i nie chciał mówić otwarcie o tym, co plątało mu się po głowie. Nagle ta droga wydawała się o wiele ciekawsza, przyjemniejsza i obiecująca. Każdy z nich mógł jeszcze zaskoczyć.
Cała czwórka wyłączyła się na kilka chwil maszerując w ciszy, tonąc w myślach, planując, analizując, martwiąc się. Nie zwracali szczególnej uwagi na otoczenie, nie martwili się zagrożeniem, jako że nikt go nie wyczuwał. W pewnym stopniu zaczęli ufać sobie nawzajem, myśleć o sobie jako o drużynie. Jeśli jedno z nich zauważyłoby coś niepokojącego na pewno poinformowałoby resztę. Jak długo każde z nich z osobna było bezpieczne tak długo bezpieczna była cała grupa.
To griffin przerwał beztroski spokój, kiedy niespodziewanie złapał za rękę tiikeri i odwrócił go do siebie zatrzymując. Spojrzał na zaskoczonego, trochę spiętego młodego mężczyznę i przyłożył palec do ust by dać mu znać, iż ma milczeć. Z krzywym uśmiechem błądzącym po kąciku ust przysunął się oblizując usta, a następnie przywarł nimi mocno do uchylonych w zaskoczeniu warg rzadkiego stworzonka.
Powieki chłopaka otworzyły się szeroko. Nie myślał o tym, że dwójka jego towarzyszy właśnie się oddala. Całą jego świadomość zaprzątał ten niespodziewany, gwałtowny i mocny pocałunek, który rozpalił jego wargi, zwilżył je i niemal zmiażdżył. Jego ciało było spięte, gotowe do ucieczki, jakby zaraz miał zostać zaatakowany przez najprawdziwszą bestię. Jego instynkt podpowiadał mu, że nawet wąż musi zbliżyć się do ofiary by ją pochłonąć, a on właśnie pozwolił by największy wróg jego rodzaju dotykał jego nadgarstka trzymając mocno, a zaledwie chwila wystarczyłaby by ten przemienił się i pożarł młodzieńca nie zostawiając ani kosteczki.
Griffin odsunął się w tym czasie od niego i nachylił do jego ucha.
- Nie połknę cię przecież. – rzucił wyraźnie rozbawiony z lekką kpiną i sarkazmem.
- Więc dlaczego? – pytanie zostało zadane niemal łamiącym się głosem, co zupełnie nie pasowało do tego postawnego, przystojnego ciała, jakie miał do dyspozycji Niquis.
- Z ciekawości. – Earen wzruszył ramionami. – Żeby dowiedzieć się jak smakujesz.
Odpowiedziało mu ciche prychnięcie, kiedy tiikeri odwrócił się i pognał w stronę oddalających się i zupełnie nieświadomych jego postoju przyjaciół. Z dwojga złego wolał ich niż tego dziwnego griffina, który nagle się nim zainteresował i to w bardzo podejrzany sposób. Bo czymże mógł być pocałunek, jak nie sposobem na podejście go, wykorzystanie, zdobycie zaufania, a ostatecznie na pożarcie? Małe tiikeri nigdy nie przyjaźniły się z griffinami i nawet jeśli teraz było inaczej to w tym wszystkim musiał kryć się jakiś kruczek. Chociażby najdrobniejszy, ale jednak jakiś.
Nagle zapragnął wyjść z tego lasu i pooddychać trochę powietrzem pełnym kurzu drogi, śmierdzącym końskim łajnem i ludzkimi ekskrementami. W tamtym miejscu miałby oko na całą okolicę, nie dopuściłby do tego by wróg podążał za nim czając się za plecami. Nie chodziło o to, że nagle przestał ufać mężczyźnie, ale o to, iż nie ufał sobie. Nie wiedział, czy naprawdę może zaprzyjaźnić się z kimś takim, ale to go przerażało.

Tego dnia niewiele więcej mogło się wydarzyć i całe szczęście naprawdę nic się nie wydarzyło. Już i tak mieli dosyć przygód na jeden dzień. Później nastąpiły dni jeszcze spokojniejsze, kiedy to nikt ich nie niepokoił. Las był cichy, zwierzyny było pod dostatkiem, zaś jej łapanie nie stanowiło dla nich problemu. Z rozkoszą zagłębiali się w co mroczniejsze ostępy by wygonić z kryjówki co smaczniejsze zwierzątko. Nawet elf nawykł już do smaku rosołu, czy gulaszu na mięsie i chociaż czasami miał wyrzuty sumienia to starał się posilać regularnie. Czasami Otsëa by sprawić mu przyjemność zdobywał dla niego dzikie owoce, czy warzywa, jadalne korzonki, po czym przygotowywał je specjalnie dla niego. Tak jak wcześniej starał się również znajdować miód, którym mógłby osłodzić dni Lassë, jakby naprawdę byli kochankami, chociaż każdy inny postępowałby podobnie, gdyby był odpowiedzialny za wyżywienie grupy. To zadanie bard wziął jednak na siebie i tym samym mógł zaskarbiać sobie sympatię elfa, co denerwowało jego towarzyszy. Gdyby mogli rozerwaliby go na strzępy byleby pozbyć się konkurencji. W końcu pocałunek między griffinem i tiikeri był jednorazowy i nic nie znaczył, zaś zainteresowanie elfem wydawało się o wiele głębsze i długotrwałe.
To były naprawdę cudowne dni, kiedy otoczeni spokojem rozkoszowali się drogą nie myśląc wiele o nadchodzących trudach. A przecież było więcej niż pewne, że w końcu trafią na poważne problemy i nie jeden raz zapłaczą nad swoim losem.
Im dłużej podróżowali razem tym bliżsi się sobie stawali. Całą czwórkę łączyły wyjątkowe więzi, których nie dało się sprecyzować na pierwszy rzut oka. Otsëa i Lassë byli sobie najbliżsi, a ich przyjaźń nabrała z czasem swoistego, czułego wydźwięku. Nawet patrzyli na siebie inaczej, chociaż starali się być ostrożni by nikt ich nie posądził o nadmierną bliskość. Nie potrzebowali konfliktów w swoim gronie. Tym czasem między Niquisem i Earenem powoli zawiązywała się szczególna przyjaźń, gdyż griffin starał się zbliżyć do tiikeri, a ten ze swojej strony dokładał wszelkich starań by się od niego odsunąć. Nie trzeba było geniusza by wyczuć, że podczas gdy bestia planowała podstępem zbliżyć się do młodego mężczyzny, on sam szukał sposoby na odsunięcie się, ucieczkę. Może nie chciał angażować się uczuciowo? Co więcej, Niquis i Otsëa byli teraz całkowicie pokojowo nastawieni względem siebie i potrafili rozmawiać bez uszczypliwych uwag. Earen i Lassë rozmawiali ze sobą spokojnie i pierwszy wydawał się czujny, gdy drugi traktował towarzysza jak kogoś bliskiego. Aż w końcu Otsëa oraz griffin, co było związkiem toksycznym, gdyż wyraźnie za sobą nie przepadali, ale znosili się, co było nie lada wyczynem w ich przypadku.
Mimo wszystko potrafili ze sobą współpracować, jakby od lat ze sobą podróżowali i przyjaźnili się od dzieciństwa. Tego nie dało się zastąpić niczym innym, gdy każdy pomagał każdemu, nikt nie chciał stracić towarzysza podróży, gdyż każdy był potrzebny.
- Muszę w krzaczki. – rzucił zarumieniony Lassë, kiedy zarządzili postój, zaś Niquis i Earen zniknęli w lesie by nazbierać chrustu i znaleźć coś co nadawałoby się do zjedzenia tego wieczora. Biedny elf nie spodziewał się, że idąc za potrzebą natknie się na coś podobnego. Właśnie rozwiązywał spodnie, kiedy usłyszał szelest i stłumione głosy na prawo od siebie. Jego serce podskoczyło w piersi, jako że przyjaciele nie szeptaliby między sobą. Nagle odechciało mu się wszystkiego. Zestresowany podkradł się do krzaków i wyjrzał zza nich ostrożnie. Jego zdziwienie było teraz ogromne i mógł z powodzeniem paść trupem, kiedy patrzył na Earena i Niquisa, którzy w swoich ludzkich postaciach tkwili przyciśnięci do siebie, całując się namiętnie, jakby od tego zależało ich życie. Nie było w tym czułości, jaką bard okazywał elfowi, ani prawdziwej, gorącej potrzeby. Nie mniej jednak, całowali się, a to oznaczało, że przekraczali bariery ustalone przez ich rasę. Griffiny pożywiały się tiikeri, a te w zamian nienawidziły ich bardziej niż smoków. Ta dwójka była tak boleśnie inna, tak niepasująca do siebie, że stanowili idealną parę, gdy patrzyło się na nich znając wszystkie te różnice. Jakby stworzono ich specjalnie dla tego związku. Naiwny Lassë uśmiechnął się do siebie patrząc na nich jeszcze przez chwilę, a następnie wrócił w miejsce obrane za chwilową ubikację i załatwił swoje potrzeby fizjologiczne w miarę sprawnie.
Wrócił do Otsëa zadowolony, jakby ktoś szepnął mu coś niesamowicie zabawnego, kiedy ten był w krzakach. Bard nawet nie chciał wiedzieć, co się takiego wydarzyło widząc ten głupi uśmiech na poczciwej, niewinnej twarzy Lassë. Zamiast tego rzucił chłopakowi płaszcz i kazał rozłożyć na ziemi zanim ten zechce usiąść.
- Trawa w tym miejscu jest okropnie sucha i będzie cię gryzła w tyłek, jeśli jej czymś nie zasłonisz dodatkowo. Chociaż i z tym może drażnić. – powiedział obojętnie, a przecież oni mieli w tym miejscu udać się na spoczynek! To mogło być zapowiedzią najgorszej nocy jaką przyszło im dotąd spędzać w drodze na zachód. Bo jak tu spać na igiełkach traw? Słodki uśmiech elfa spełzł mu z twarzy, kiedy tylko klapnął na swoim płaszczu by upewnić się co do prawdziwości słów mężczyzny. To naprawdę miała być paskudna noc.

niedziela, 21 kwietnia 2013

49. I wtedy zapadła cisza...

Lassë prychnął głośno, uniósł głowę do góry, wypiął pierś i w pewnym stopniu także pośladki, kiedy urażony podążał żwawo przed siebie. To on tu zostaje porwany przez głupią roślinę, a bard ośmiela się mu zarzucać fajtłapowatość?! Też coś! Toż to zniewaga! Tyle tylko, że kto, jak kto, ale Otsëa mógł sobie na coś podobnego pozwolić. On jeden miał prawo do wszystkiego. Tylko on i nikt więcej. Bard był przecież wyjątkowy. Pod każdym względem! Uparty, buńczuczny, niemiły, dumny, ale i czuły, czarujący, ciepły, odważny… Miał tyle samo zalet, co wad. Był po prostu sobą i to coraz bardziej podobało się elfowi.
- Głupio się uśmiechasz. – zauważył idący obok niego mężczyzna, co wywołało rumieńce na twarzy chłopaka. I pomyśleć, że przed chwilą myślał o bardzie, a przecież miał go na wyciągnięcie ręki. W tej chwili wprawiało go to w naprawdę wielkie zakłopotanie. Nie łatwo przecież przejść do porządku dziennego z czymś takim jak zainteresowanie inną osobą. Tym bardziej, gdy w kieszeni siedzi jeden adorator, a kolejny idzie kilka kroków z tyłu. Jakież on miał powodzenie… I to wśród tej samej płci, chociaż innych ras. Niebezpiecznych ras, co najzabawniejsze. Czy wszystkie elfy to spotykało?
- Bo myślałem o czymś głupim, ale już nie będę. – nie kłamał, chociaż był to sposób na wymiganie się od odpowiedzi.
- W tej małej głowie powstają tylko głupie myśli. – zauważył Otsëa i popukał palcem w czoło chłopaka. – Myślę, że powinieneś iść w środku i porozmawiać trochę z griffinem. Jest pewnie zazdrosny, że jego samica kręci z innymi. – specjalnie to powiedział by bardziej zawstydzić elfa i naturalnie mu się udało.
Lassë spłonął rumieńcem, ale zwolnił. Nie miał pojęcia, co mówić, ale przecież coś musiał. Wypadało.
- Więc, yyy…
- Nie musisz, jeśli nie chcesz. – głos griffina był wyjątkowo łagodny, jak na niego. Zazwyczaj starał się zawładnąć chłopakiem od pierwszej chwili, a teraz wydawał się jakiś zmieniony, zupełnie inny. Nie swój.
- To nie tak. – elf zawahał się. – Ja naprawdę cieszę się, że do nas przystałeś. To dla mnie bardzo ważne. Atakowałeś nas razem ze swoimi braćmi, ale przecież my też z wami walczyliśmy. To nie tak, że… Sam nie wiem. – mieszał się w tym, co mówił. – Po prostu dobrze, że jesteś, ale nie chcę być twoją samicą. – zastrzegł z lekkim uśmiechem. To tak dziwnie brzmiało. Tak zabawnie.
- Porozmawiamy o tym, kiedy lepiej mnie poznasz i będziesz gotowy. – uciął Earen, co jednoznacznie świadczyło o tym, że nie planował przestać się starać i nic dziwnego. Elf zdawał się całkiem niezłą sztuką. Piękny, całkiem inteligentny, zdeterminowany i uparty, rozkosznie ciapowaty, chociaż to z pewnością zakrawało na wadę.
Lassë ziewnął przeciągle i przetarł zmęczone oczy. Był śpiący i dobrze wiedział, że powodem tego zmęczenia była noc spędzona na kręceniu się w koło barda. Nie wypadało teraz upominać się o chwilę odpoczynku toteż brnął przed siebie, a wiedząc, że las nadal pełen jest niebezpieczeństw, starał się nie wpaść w żadne tarapaty. Nie mniej jednak cały czas myślał tylko o jednym – o słodkim śnie w cieple, o zamknięciu oczu i oddaniu się we władanie snu. Sen, sen, sen… Powieki niemal opadały mu, gdy szedł spokojnie za bardem. Nigdy więcej kręcenia się po obozie w nocy!

Tego dnia pokonali całkiem spory kawałek drogi, chociaż w dalszym ciągu nie zdołali wydostać się z lasu nie wspominając już o granicy z zachodem, gdzie pola powoli wysychały i przechodziły w bezkresną pustynię. Miną całe tygodnie nim czwórce wędrowców uda się chociażby zbliżyć do stepów, a może i miesiąc nim zatrzymają się w mieście nad morzem, gdzie będą mogli poszukać chętnego do pomocy maga, który przyłączy się do nich i zechce brać udział w ich niebezpiecznej wyprawie. Istniała również możliwość, że nie zdołają znaleźć nikogo obdarzonego mocą. W prawdzie magów było bez liku, ale większość z nich należała do grupy zadufanych w sobie samolubów, którym nigdy nie starczało pieniędzy, gdyż chętnie zaglądali do kieliszka. Może były to tylko stereotypy, ale w większości przypadków oddawały rzeczywistość toteż podróżnicy nie mogli być pewni swego.
- Znowu jesteśmy śledzeni. – odezwał się po dłuższej chwili ciszy Earen. W tym czasie wędrowcy wypoczywali w cieniu drzew.
Lassë zadrżał i rozmasował sobie ramiona. Czy to znowu żarłoczne drzewa poszukiwały mięsa by przetrwać? A może zagrożenie było jeszcze większe i trafili na całą kolonię, o której wspominał bard?
- Tak, wiem. Czuję ich. To wilki. Może ich być około pięciu osobników. – przytaknął Otsëa. – Nie wiem czy nas śledzą, ale na pewno są niedaleko. Powinniśmy zostać tu na noc. – uniósł rękę wskazując palcem korony drzew. – Tam się wdrapiemy i przekonamy się, czy nas szukają, czy tylko przechodzą tędy.
- Na drzewach? Ale przecież…  - elf zawahał się.
- Tak, wyczują nas, ale tam nie wejdą, jeśli będziemy ich celem. Jeśli to nie o nas chodzi, wtedy odejdą nie zwróciwszy szczególnej uwagi na obce zapachy. To wilki, a nie psy gończe. Nie bój się, tym razem jestem w pełni sił, więc dam sobie radę nawet z całą watahą, bylebyś był bezpieczny. Jesteś naszą głową.
Cokolwiek chciał osiągnąć tymi słowami bard, najpewniej mu się udało, gdyż chłopak uśmiechnął się trochę zawstydzony i wyglądał na zdecydowanie spokojniejszego niż wcześniej. Wilki były niedaleko, a on czuł się bezpieczny w otoczeniu przyjaciół, jak myślał już o nich wszystkich.
Idąc za radą Otsëa cała czwórka poczęła wdrapywać się na drzewo. Zadanie było trudne, ale nie niemożliwe do wykonania, kiedy elf został podsadzony do jednej z gałęzi, zaś inni używając swoich umiejętności gatunkowych szli w ślad za nim. Tylko Niquis pozwolił sobie na zachowanie swojej miniaturowej postaci, dzięki czemu nie musiał się wcale wysilać, ale skorzystał z darmowej windy pod postacią elfa. Futrzak rozleniwiał się coraz bardziej i istniała pewna obawa, iż z czasem zacznie tyć od liści mięty i bezmyślnego bezruchu, w jaki popadał. Nawet teraz leżał grzecznie w przytulnej kieszeni płaszcza i ani myślał wychylać się niepotrzebnie z tej kojącej ciemności. Mógł spać, kiedy mu się podobało, jeść, kiedy miał ochotę i nie było potrzeby by rozmawiał z wrogami.
Lassë chwycił z całych sił jedną z gałęzi, kiedy zachwiał się stojąc na innej. Nie był pewny, czy zdoła spać na tak niepewnym gruncie, chociaż gdzieś wewnątrz jego elfiego ciała kryła się siła, która bez problemu mogła pomóc mu w tej chwili. Czyż jego rasa nie należała do najzgrabniejszych i najzwinniejszych? Gdyby tylko przypomniał sobie to uczucie lekkości, jakie towarzyszyło poruszaniu się po drzewach… Zbyt długo chodził po prostej, ugniecionej ziemi, a co za tym idzie musiał na nowo oswoić swoje ciało z innymi warunkami. Cały jego organizm wydawał się drżący wewnątrz, jakby mrówki wchodząc na jedną z jego nóg poruszały całą resztą. Gdzieś wewnątrz jego żołądka coś puchło wypełniając całą klatkę piersiową, umysł stawał się niespokojny. I nagle wszystko minęło równie szybko, jak wcześniej się pojawiło. To, co było niepewnością wyparowało i pozostawiło czystą pewność. Lassë wiedział, że da sobie radę, że został stworzony by walczyć z takimi przeciwnościami losu.
Spojrzał na dwóch mężczyzn wdrapujących się wyżej i wyżej, czytał w ich spojrzeniach, które poganiały go, zachęcały by wspinał się dalej póki nie będzie pewny, że wilki go nie dostaną, nie wyjdą do niego bezczelnie próbując ściągnąć w dół.
Stare drzewo wydawało się nie mieć końca toteż zatrzymali się mniej więcej w połowie. Ziemia została daleko w dole i najpewniej bardzo szybko całkowicie zniknęłaby przysłonięta liśćmi, gdyby pozwolili sobie na przesunięcie się o kilka metrów w górę. Takiej potrzeby jednak nie było toteż rozsiedli się stosunkowo wygodnie.
Tak, podobny sposób uniknięcia kłopotów Otsëa zaproponował, gdy ich śladem podążali złodzieje. Tyle tylko, iż teraz nie planowali atakować, a jedynie upewnić się, że zdołają bezpiecznie przejść resztę lasu.  Tylko to się liczyło.
Wilki pojawiły się pod ich kryjówką w zaledwie pół godziny później, kiedy to napięcie sięgało zenitu, a gałęzie wbijały się w ciała. Początkowo przyjazne drzewa okazały się nieprzyjemnie kanciaste, gałęzie podejrzanie cienkie i niestabilne. Im dłużej tam tkwili tym trudniej było im się utrzymać, zastygać w bezruchu. Wszystko było inne niż w chwili, kiedy wdrapywali się na górę, a przecież nie mogło się zmienić. Nie w przeciągu tych kilku chwil.
Niewielka wataha wyczuła ich zapach. Poczciwe, chociaż zdecydowanie niebezpieczne pyski zanurkowały w trawie, gdzie zwierzęta szukały śladów bytności niewielkiej drużyny. Starały się znaleźć drogę, którą ta mieszanka ras mogła odejść, ale z którejkolwiek strony by nie wąchały, nigdzie zapach nie był tak intensywny, jak w tym jednym miejscu – zaraz pod drzewem. Wilki w końcu zrozumiały, jaki podstęp zastosowano i unosząc wysoko łby szukały między gęstymi gałęziami intruzów. Może to na ich terytorium znalazła się czwórka wędrowców? Któż mógł to teraz wiedzieć?
Bestie przybrały ludzie kształty, zaś Lassë z ulgą przyjął fakt, iż nie rozpoznaje żadnego z mężczyzn. Nie należeli więc do grupy, która uprowadziła go chcąc pożywić się jego mięsem. Ci wydawali się wystarczająco zadbani by przyjąć za pewnik, iż jedli chwilę wcześniej i nie szukają posiłku składającego się z elfa, tiikeri, smoka i griffina. Chociaż, czy ktokolwiek mógł odpowiadać za to, co działo się w wilczych głowach?
- Kim jesteście?! – wrzasnął do siedzących na drzewie postaci lider tej drobnej grupki.  – To nasz teren! – odpowiedział na pytanie, które dręczyło barda.
- Podróżnymi! – Otsëa podniósł głos by stojące na ziemi wilki dosłyszały jego słowa. – Nie chcemy wam zagrozić, ani zajmować waszego terytorium. Zamierzamy tylko przez nie przejść i zniknąć tak szybko, jak to możliwe!
- Macie ze sobą elfa! – rzucił jakby z wyrzutem nieznajomy wilk.
- I nie handlujemy jego mięsem! – od razu sprostował bard. – Nie oddamy go, więc zapomnijcie o tym, że zdołacie cokolwiek utargować za bezpieczne przejście. Jeśli będziemy musieli, wtedy rozegra się między nami walka, której nie przeżyjecie wy, bądź my. To nieistotne, jak długo nie ma pewności, kto wyjdzie z tego cały!
Wilki miały świadomość, że mężczyzna mówi prawdę. Nigdy nie było pewności, kto straci ludzi, a w takiej sytuacji lepiej było zawierać chwilowe pokoje niż ryzykować.
- Niech będzie! Ale macie się wynieść jak najszybciej!
- Jak tylko zejdziecie nam z drogi. – padła odpowiedź. – Nie zawierzam wam na tyle by zaryzykować atak na naszego elfa.
Grupka na dole roześmiała się głośno i charcząco. Nikomu nie należy ufać, więc słusznie bard obawiał się zdrady, tak jak i oni mogliby zostać zaatakowani przez wędrowców. Wilki nie przestając się śmiać odeszły spod drzewa i zamieniając się w zwierzęta pognały w las na północy. Tym samym nie groziło im kolejne spotkanie, a elf mógł odetchnąć z ulgą. Dzięki temu nie skończy w żołądku kolejnego łasego na jego mięso zwierzaka. Nie musiał pytać, dlaczego to właśnie nim interesowały się wilki, gdyż znał odpowiedź od chwili, gdy zdradziła mu ją poprzednia wataha. Jego ciało było niczym afrodyzjak dla głodnych wilków, kiedy tak rozpływało się w ustach, było gorące, świeże, pełne aksamitnej krwi.
- Zejdziemy za godzinę. Muszę mieć pewność, że odeszli, a nie zaczaili się na nas. – bard przesunął się na swojej gałęzi podchodząc bliżej elfa i złapał go lekko za kostkę masując ją opuszkami palców. – Nie dam cię zjeść. Prędzej sam bym cię połknął niż oddał innym. Z resztą, Earen na pewno zrobiłby podobnie. Usiądź i postaraj się wypocząć. Miałeś niespokojną noc. – na jego twarzy pojawił się cień kpiącego uśmiechu.

niedziela, 14 kwietnia 2013

48. I wtedy zapadła cisza...

Elf przebudził się w nocy, kiedy wszyscy oddawali się upragnionemu odpoczynkowi i przewrócił się na drugi bok, chociaż było oczywiste, że nie zdoła ponownie zasnąć. Nie chciał leżeć odwrócony plecami do lasu, ale też nie uśmiechało mu się wpatrywanie w ciemności, które wydawały się poruszać, czekać na atak, może nawet odpowiadać na jego spojrzenie swoim. Gdyby gdzieś między tymi drzewami zabłyszczały ślepia Lassë padłby ze strachu trupem. Był tego pewny.
Cicho i najspokojniej jak mógł przykucnął. Wziął głęboki oddech starając się nie narobić zbyt wiele rabanu, po czym zaczął skradać się w stronę barda. Mężczyzna spał spokojnie w pobliżu, więc elf mógł położyć się obok, chociaż w rozsądnej odległości, która nie zwróciłaby niczyjej uwagi, i utęsknionym gestem spleść swoje palce z palcami dłoni Otsëa. Wiedział, że mężczyzna jest świadomy jego postępowania, ale nie rozbudził się, co świadczyło o tym, jak uważnie czuwa. Nie musiał wszczynać alarmu, gdyż miał pewność, iż to tylko chłopak kręci się po ich obozie, a teraz szuka pocieszającej bliskości. To głupie, ale Lassë wiedział, że Otsëa wie, że to elf.
Ta dziwna, pozornie nieskomplikowana myśl sprawiła, że chłopak uśmiechnął się pod nosem. Czuł się, jak skończony głupiec, ale nie potrafił zrobić nic innego, jak tylko zbliżyć się do przyjaciela i dzięki temu ciepłu, które absorbował z jego dłoni, usypiać samego siebie.
Palce barda zacisnęły się mocniej, co sprawiło, że na twarzy elfa kolejny raz pojawił się uśmiech. To było przyjemne. Nawet bardzo przyjemne. Tej małej, niezobowiązującej rozkoszy nie sposób sobie odmówić.
- Dziękuję. – wyszeptał cicho Lassë.
- Za co? – padło całkiem przytomne pytanie.
- Za wszystko. Za to, że ze mną jesteś.
- Głuptas. – Otsëa wypuścił powietrze z płuc. – Przez ciebie zorientują się prędzej niżbym tego chciał. I wcale im się nie spodoba to czego się dowiedzą.
- Nie dowiedzą się, bo zaprzeczę wszystkiemu. – elf nie mógł się powstrzymać. Poruszał palcami gładząc skórę mężczyzny. Z jakiegoś powodu nie potrafił mu się oprzeć. Gdyby mógł spędzałby z nim każdą chwilę, tulił się by mieć poczucie bezpieczeństwa, śmiał się z radości, całował dla przyjemności. Nie miał pojęcia co go napadło, ale podobało mu się to.
- Muszę podejść bliżej. – szepnął raz jeszcze chłopak i przysunął się na tyle, by pocałować Otsëa w usta. Lekko, powoli i słodko, gdyż tylko tak potrafił. Na więcej nigdy by się nie odważył.
- Teraz uciekaj. Byle dalej, a jeśli boisz się lasu to po prostu połóż się tam, gdzie wcześniej.
Lassë nie odezwał się, ale pokiwał potakująco głową i uciekł cicho na swoje stanowisko. Nie był już na tyle śmiały by kolejny raz splatać ich palce, ale odwrócił się tyłem do mężczyzny ufając mu bezgranicznie i wiedząc, że w ten sposób będzie strzeżony. Przed sobą miał uśpionego i rozłożonego na kształt gwiazdy griffina, który najwyraźniej miał problem ze znalezieniem sobie miejsca, póki nie doszedł do chwili, w której nazbyt zmęczony nie mógł pozwolić sobie na dłuższe szukanie odpowiedniego miejsca.
A gdzie w tym czasie był Niquis? Elf zobaczył małą, zwiniętą w kłębek puchową kulkę niedaleko miejsca, które zajmował na samym początku. Wiedział, że jego mały przyjaciel będzie wściekły, kiedy dowie się, że chłopak zostawił go samego i wolał przybliżyć się do innych niż poprosić go o pomoc, ale tiikeri nie potrafił się długo gniewać. Nie to małe, słodkie cudo, które dawało Lassë tak wiele radości, kiedy łaskotało ocierając się łebkiem o szyję, czy wypełniało kieszeń buszując po niej za ukrytymi liśćmi mięty.
Elf czuł, że znajduje się wśród przyjaciół, że nic mu przy nich nie grozi i jak długo będzie blisko barda, tak długo nic mu się nie stanie. Czy to nie piękne? Mieć własną małą grupkę i cieszyć się nią na każdy możliwy sposób? Lassë był elfem urodzonym pod naprawdę szczęśliwą gwiazdą, kiedy w grę wchodzili przyjaciele. Zawsze przyciągał tych najlepszych!
Zasnął w przeciągu chwili pogrążony w przyjemnych i kojących myślach.

Budząc się z uśmiechem na ustach nawet nie wiedział, co mu się śniło, ale miał świadomość, że było mu błogo. Uchylił powieki niezmiennie się uśmiechając i rozejrzał się za przyjaciółmi.
- Gdzie jest Otsëa? – zapytał na wstępie szukając mężczyzny wzrokiem, ale nigdzie go nie dostrzegając.
- Obiecał zdobyć dla ciebie coś do zjedzenia. – wyrzucił z siebie obojętnym tonem Earen.  – Wyruszył jakiś czas temu, więc powinien niedługo wrócić.
Dopiero teraz chłopak poczuł się trochę niepewnie. Nie był przyzwyczajony do tego, że bard opuszczał go chociażby na chwilę. Do tej pory wszystkie samotne wypady mężczyzny kończyły się opłakanie dla chłopaka – śledzący go łowca, porwanie. Co mogło stać się tym razem? Napadnie ich zgraj ludzkich zabójców, którzy rozczłonkują ich na drobne kawałki, a może niebo spadnie im na głowy?
- Dlaczego się martwisz? – griffinowi nic nie mogło umknąć.
- Nie, nie! Niczym. – słabo kłamał, więc wolał nie kopać dołka pod sobą, czy też pod przyjacielem, który przecież na pewno dawał z siebie wszystko szukając czegoś, co elf mógłby z powodzeniem przełknąć. – Po prostu zawsze dzieje się coś złego, kiedy Otsëa odchodzi i zostawia mnie samego. To taki rodzaj strachu na zapas.
Earen miał ochotę zapytać, czy elf nie ufa w to, iż on i Niquis ochronią go we dwójkę, ale zwyczajnie nie chciał znać odpowiedzi na tego typu pytanie. Przecież ostatnio zawiedli, więc czy mogli być tacy pewni swego?
Na szczęście tym razem nic złego się nie stało i bard wrócił niedługo później niosąc ociekające miodem chrupiące plastry.  Podał wszystkie trzy przyjacielowi i chyba nawet uśmiechnął się lekko, kiedy wręczał mu aktualny posiłek. On sam, griffin i tiikeri posilili się kuropatwą, którą złapali poprzedniego dnia. Nie było to specjalnie sycące, ale wystarczało by zaspokoić pierwszy głód. W przeciwieństwie do nich elf był w niebie, kiedy zabrał się za swój miód. Plastry, które pochłaniał wraz ze złocistą słodyczą chrupały mu w ustach. Miały trochę gorzkawy smak, który idealnie mieszał się z przejmującym smakiem miodu. Czy jego dzień mógł rozpocząć się lepiej? Nie ma przecież wspanialszego prezentu od kochanka, niż plastry miodu na śniadanie w słoneczny, ciepły dzień.
Tylko czy Otsëa myślał podobnie? A może zwyczajnie sądził, że nie uczynił nic szczególnego i karmienie elfa było jego obowiązkiem? Kto wiedział, co działo się wtedy w głowie barda, dlaczego w ogóle się starał? Przecież potrafił być taki wspaniały i ciepły, by w chwilę później bezlitośnie sprowadzać na ziemię towarzysza. Wydawał się nawet nieobliczalny, kiedy wzięło się pod uwagę wszystko, co czynił i w jaki sposób to robił. Ten mężczyzna był wyjątkowy pod każdym względem, nawet jeśli czasami wydawał się trochę zbyt bezlitosny.
Niedługo po śniadaniu ruszyli dalej i chociaż nie poruszali się w szczególnie szybkim tempie to całkiem dobrze sobie radzili z przedzieraniem się przez leśne zarośla. Ta część lasu nie posiadała żadnej ścieżki prowadzącej na zachód, a przecież właśnie tam się wybierali. Musieli więc torować sobie drogę własnymi ciałami, a jednocześnie uważać, by nie niszczyć niewinnej przyrody. Ich pierwsze wspólne spotkanie z Pustelnikiem odbyło się całkiem sprawnie, ale nie było pewności, że tak zostanie. W każdej chwili dziwna istota mogła ich odnaleźć i rozszarpać w ramach zemsty za naruszenie jego środowiska, za kaleczenie roślinności, odbieranie schronienia zwierzętom. W końcu to on był Strażnikiem, a oni wyłącznie niechcianymi gośćmi, którzy podróżowali przez jego Las Poległych – miejsce pełne niepokojących odgłosów za dnia i spokoju nocami, jakby ktoś czuwał nad tym, co dzieje się między drzewami, gdy księżyc dominuje na nieboskłonie.
- Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi… - griffin, który dotąd szedł na tyłach pochodu, podszedł do znajdującego się z przodu Otsëa. – Ale nikogo nie słyszę, nikogo nie widzę. To nie Pustelnik, on miał swój specyficzny zapach, chociaż musiałem go poznać, zanim zrozumiałem, że należy do niego. Za to ten, który za nami podąża wydaje się nie istnieć.
- Więc zatrzymajmy się na chwilę i sprawdźmy, czy masz rację.
- Aj! – obaj odwrócili się gwałtownie, gdy Lassë krzyknął.
Przez ich ciała przeszedł szybki dreszcz niepokoju, kiedy nie zobaczyli go przed sobą, a w kilka sekund później dostrzegli chłopaka leżącego na ziemi.
- Zaplątałem się w jakieś gałęzie. – wyjaśnił zawstydzony elf siadając i próbując uwolnić nogi z mocnego uścisku, który mu je krępował. – Co jest… Aaa! – nagle gałęzie naprężyły się i zaczęły wciągać chłopaka między gęste krzewy poruszające się gwałtownie mimo braku wiatru.
- Masz swojego obserwatora. – rzucił szybko bard i obaj z griffinem pobiegli za znikającym za osłoną gałęzi Lassë. O ile wcześniej mogli przedzierać się przez zarośla nie czyniąc krzywdy roślinności, o tyle teraz musieli bronią wyrąbywać sobie drogę przez gęsty las, który sprzysięgał się przeciwko nim. – Nie bój się, idziemy po ciebie! – wrzasnął mężczyzna mając nadzieję, że jego głos dotrze do jego młodego kompana, który rozpłynął się we wszechobecnej zieleni. – Szlag, dlaczego zawsze on?! – syczał bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, kiedy zawzięcie wymachiwał mieczem jak cepem, by przebić się przez zarośla do elfa.
Zaprzestał pracy na kilka chwil, kiedy usłyszał głośne warczenie i odgłosy walki zza zasłony roślinności. To Niquis musiał stanąć w obronie Lassë, więc mężczyźni ponownie zabrali się do pracy. Było to niestety mozolne i naprawdę trudne.
Kiedy jednak przebili się przez ciasną, grubą zasłonę zieleni ich oczom ukazał się widok białej, wielkiej bestii walczącej z zielonymi mackami jakiejś rośliny. Elf podbiegł do dwójki przyjaciół kryjąc się za ich plecami, a w chwilę później Niquis stanął przed nimi zziajany. Niestety roślina oplotła go w pasie i znowu zaciągnęła do walki.
- Trzeba zniszczyć serce! – syknął do niego Otsëa, lecz zwierzak spojrzał na niego pytająco, co świadczyło jednoznacznie o tym, że nie ma on pojęcia, o co może chodzić. – Heh, jasne. – westchnął ciężko mężczyzna i obchodząc walczących wielkim łukiem zbliżył się do drzewa z którego odchodziły zabójcze pnąca. Wbił miecz w zielony, liściasty pąk przy korzeniach i rozdarł go odsłaniając pulsujący, mniejszy, czerwony pączek. To właśnie tam zaatakował wbijając swój oręż głęboko w żywe ciało w środku. Pnącza zadrżały, puściły Niquisa i gwałtownie zwróciły się w stronę barda wyraźnie chcąc się bronić. A jednak czerwony pąk rozłożył się ukazując złoty środek i zwiądł w kilka sekund. Pnącza opadły na ziemię bez ruchu. Były martwe.
- C… Co to było? – zapytał nieśmiało elf patrząc z podziwem na barda i głaszcząc zmęczonego beznadziejną walką Niquisa.
- Nie chcesz tego wiedzieć. – padła szybka odpowiedź. – Ale pospieszmy się. Może ich być tu więcej, a wtedy nigdy nie wyjdziemy z tego lasu. Mieliśmy szczęście, że natknęliśmy się na samotne drzewo. Zdecydowanie częściej znajdziesz je rosnące w grupach, a wtedy nie jest łatwo je pokonać. Słyszałem też opowieści o Drzewach Pnączych, które łączą się ze sobą podziemną siecią korzeni. Musisz wtedy zabić wszystkie serca by uśmiercić każde drzewo, które jest połączone z Matką. W przeciwnym razie będziesz trupem. – podchodząc do nich Otsëa pchnął swoich przyjaciół w stronę wyrąbanego wyjścia. – Znikajmy stąd, nie chcę żadnych więcej kłopotów. Lassë, idziesz koło mnie i postaraj się patrzeć gdzie stawiasz stopy.
Chłopak poczerwieniał na twarzy.
- To nie moje wina!
- Nie interesuje mnie to. Jazda. – ponaglił ponownie bard.

niedziela, 7 kwietnia 2013

47. I wtedy zapadła cisza...

Chłopak był jednak niepokornym optymistą, kiedy jego stan zaczął się poprawiać i widział, że w jego małym obozie panuje ogólna zgoda. Może ta drobna choroba była czymś pozytywnym skoro teraz wszystko wydawało się układać niemal idealnie? Osiągnął cel podróży, jego przyjaciele, kompani, towarzysze przestali skakać sobie do gardeł, a Otsëa zdawał się dokładać wszelkich starań, by jego słodki elf czuł się jak sam król. Niczego mu nie mogło brakować, był rozpieszczany nawet delikatnym głosem, kiedy do niego przemawiano. Chłopak uśmiechał się teraz niemal bez przerwy i wyraźnie mu się to podobało, gdyż nie narzekał, ale raz po raz chichotał, gdy coś wydało mu się wyjątkowo zabawne, bądź niedorzeczne. W szczególności, gdy mężczyźni zbierali wszystkie rzeczy z obozowiska, by z nastaniem świtu wyruszyć w dalszą drogę.
Pustelnik zjawił się na kilka godzin przed ich wyruszeniem na wyprawę. Przyniósł ze sobą to, co mogło pomóc podróżnikom w walce, chociaż oni nie zdawali się doceniać gestu skrytego w mrokach osobnika. A jednak każde z nich otrzymało po drobnym flakoniku antidotum na ukąszenia Skorpionów, woreczek ziół i sztylet, który zdaniem Pustelnika miał zniszczyć broń, jaką dysponowali ludzie. Skuteczność kawałka żelaza przy zaklęciach i magicznej mocy wydawała się znikoma, jednak Pustelnik nie zwracał najmniejszej uwagi na pełne powątpiewania komentarze. Za to rozpłynął się w ciemnościach, kiedy jego obietnica pomocy została wypełniona.
- I to tyle? – syknął griffin. – Zielsko, jakieś siki i kawałek żelastwa?
- To szaleniec, czego spodziewałeś się po szaleńcu? – Otsëa wzruszył ramionami. – Ale i tak ułatwił nam drogę. Te siki, jak je nazwałeś, mogą uratować nam życie.
- Tylko, jeśli ktoś nas zaatakuje. A sam chyba nie wierzysz, że zwykły nożyk pomoże nam zniszczyć potęgę ludzi z zachodu. Znasz legendy, wiesz, co się o nich mówi. – spojrzenie wąskich oczu Earena utkwione było w bardzie, który odpowiadał na nie tak samo pewnym wzrokiem.
- Byłem tam i nigdy nie widziałem ani jednego dżina. – odezwał się rozsądnie Otsëa. – Ani jednego, rozumiesz? To legendy, bajki o duchach posiadających magiczne moce. Bujdy!
- Ja w to wierzę. Nie o takich rzeczach słyszałem, nie takich cudów obawiają się najstarsze ludy. Jeśli zginiemy z rąk dżinów nikt nigdy w to nie uwierzy, tak jak nie wierzysz w to ty, a wtedy nikt nie będzie o nas pamiętał. Rozpłyniemy się, przestaniemy istnieć, jak podrzędni ludzcy bogowie, których istnienie jest równie wątpliwe, co obietnice smoczych skarbów.
Lassë przysłuchiwał się temu nie rozumiejąc, ale drżąc z obawy. Jeśli coś poza Skorpionami czaiło się na pustyniach to podróż będzie nie tylko bardziej niebezpieczna niż dotychczasowa, ale i niemożliwa do ukończenia. On i Otsëa walczyli z duchami, ale one nie miały żadnej mocy, mogły tylko obniżyć temperaturę ciała, uśpić nią nieświadomego niczego wędrowca, bądź przerazić go na śmierć. Teraz jednak słyszał o duchach władających jakąś mocą i miał złe przeczucia. Jeśli to prawda i istniały jakieś duchy obdarzone magią…
- Liczysz na chwalebną śmierć opiewaną w pieśniach? – bard prychnął lekceważąco. – Zapomnij o tym! Nie ważne, kiedy, gdzie i z czyjej ręki zginiesz, bo i tak nie pozostanie po tobie nic poza garstką popiołu. Odszedłeś od swoich pobratymców i połączyłeś swoje losy z naszymi. Zapomnij o tym, że ktokolwiek będzie o tobie pamiętał. Zanim dotrzemy na zachód będziesz już tylko wspomnieniem, które zatrze czas. Przestaniesz istnieć jeszcze zanim cię zabiją.
- Pieprzony optymista z ciebie. – warknął wyraźnie niezadowolony komentarzem barda griffin.
- Na twoim miejscu nie rozpaczałbym specjalnie długo. Ludzie dołożą wszelkich starań by i o twojej rasie zapomniał świat. Zdominują ten świat w taki czy inny sposób i wytępią nas wszystkich, bądź zmuszą do ukrywania się. To, co stało się ze smokami to zaledwie jeden element układanki. Zanim się obejrzymy rzucą się na inne ludy i wytępią je do cna. Nie muszę widzieć przyszłości w snach by wiedzieć, że właśnie do tego zmierzają. Nic nie tracimy porywając się z tym żelastwem na ich cenny skarb. Możemy się rozerwać przed unicestwieniem. Tylko na to możemy liczyć!
- Nie zgadzam się z tym! – Lassë marszczył brwi w niezadowoleniu, kiedy spoglądał na barda. – Gdyby tak było nie próbowalibyśmy walczyć, podejmować jakichkolwiek akcji. Ale my staramy się to zmienić, więc nie mów, że wszyscy zginiemy za sprawą ludzi. Wytępimy ich prędzej niż oni nas, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Z dumną, nadąsaną miną przewiesił przez plecy kołczan, łuk i był gotów by wyruszyć w drogę na przekór prognozom Otsëa. Był zdeterminowany, pozornie silny, a już na pewno gotowy stawić czoła przeciwnościom losu byleby wykonać zadanie. Nie chodziło o sławę, ale o pokój, którego pragnął. Narodzony w czasie spokoju chciał by świat pozostał taki, jakim go pamiętał. Każda zmiana byłaby dla niego równie bolesna, co bezpośredni cios, co zadana mu rana. Wszystko miało trwać niezmienne, a przynajmniej właśnie o to chciał walczyć ze światem.
- Nie tak prędko. – bard zatrzymał chłopaka. – Czeka nas bardzo długa i męcząca droga. Musimy uzupełnić zapasy wody i jedzenia. Na pustyni możemy polować na jaszczurki, ale póki co chcę żeby nam się w miarę dobrze powodziło.
- Czyli, że co?
- Czyli, że idziemy nad rzekę by napić się do syta i wymienić wodę w bukłakach, a on – wskazał Niquisa – znajdzie dla siebie i dla nas zioła, korzonki i wszystko to, czego nam potrzeba. Sami musimy zapolować póki jesteśmy w tym lesie. Mięsa nie starczy na długo i nie możemy trzymać go w nieskończoność, ale póki mamy pod dostatkiem żywności powinniśmy oszczędzać twoje suchary. Jest nas więcej niż na samym początku, a to również sprawia, że czas, na jaki wystarczy nam posiłku skraca się znacznie.
- Ah! Rzeczywiście. – Lassë zarumienił się zawstydzony swoim brakiem rozsądku. – Chodźmy. Ty nas prowadzisz, więc będę cię słuchał. Przepraszam.
- Tak, tak. – mężczyzna machnął ręką. – Idź. – ponaglił tiikeri i podprowadził swoich pozostałych towarzyszy do drobnej rzeki, gdzie czekali na zwierzaczka, który miał do nich wrócić w ludzkiej postaci.
Trochę to trwało, ale kiedy Niquis w końcu do nich dołączył nie musieli więcej martwić się czymkolwiek. On miał pod dostatkiem mięty, zaś oni ziół niezbędnych do przygotowywania potrawek, urozmaicania diety, nadawania smaku nawet najgorszej breji.

Tak też rozpoczęła się ich zupełnie nowa podróż, wyprawa, której koniec skryty był w mrokach przyszłości, gęstej mgle magii, śmierci i krwi. Nie ulegało, bowiem wątpliwości, że nie jednokrotnie zetrą się z nieprzyjacielem, będą musieli walczyć o życie i każdy oddech. Na zachód mapy Lassë nie sięgały toteż byli skazani na tułaczkę, błądzenie, orientację w terenie Otsëa, jak i wypady griffina, który mógł z powodzeniem szybować po niebie nie zwracając szczególnej uwagi ludzi, czy innych ludów. Samotny samiec nie stanowił żadnego zagrożenia dla dobrze uzbrojonych wojowników, a nie od dziś wiadomo, że griffiny podróżują stadami, jeśli wyruszają na zwiady, bądź szukają nowego miejsca na założenie gniazda. Earen nie był więc solą w oku, a jedynie samotnikiem, którego pozbyto by się w przeciągu chwili, gdyby zaszła taka potrzeba. Stanowiło to przewagę, jaką podróżnicy mieli nad innymi.
Elf czuł, jak coś w nim ulega zmianie, jak świat wokół przestaje być taki, jakim był dawniej. Nie czuł się już jak zagubiony młody elf wyrwany z przytulnego, ciepłego domu, ale jak młody wojownik, ważniejszy niż zwiadowcy, niż każdy inny elf. Jego teraźniejsze życie przypominało mu o czasach sprzed pokoju, kiedy to rasy bratały się by walczyć z nieprzyjacielem, patrolować okolicę. Teraz on miał własną drużynę, z którą mógł zdobyć świat. Z nieopierzonego młokosa stał się kimś wyjątkowym. I właśnie te myśli wywołały uśmiech na jego twarzy. Jego życie nabrało pełni prostując jego plecy, unosząc dumnie głowę, wypinając pierś do przodu. Nic już nigdy nie będzie takie samo.
Otsëa spojrzał na swojego młodego przyjaciela i chyba nawet uśmiechnął się pod nosem zadowolony z tego, co widzi. Nie co dzień elf był tak pełen wiary w siebie, zaś teraz coś podpowiadało bardowi, że tak właśnie zostanie, że chłopak zmienił się nie do poznania, wydoroślał i to bynajmniej nie za sprawą tego, do czego między nimi doszło. Lassë stał się wojownikiem, tak jak bard zawsze nim był.
- Teraz potrzebujemy tylko maga. – rzucił cicho, ale jego głos dało się słyszeć całkiem wyraźnie.
- Co? – elf spojrzał na niego z właściwą sobie naiwnością. Może jednak nie zmienił się aż tak bardzo?
- Maga. Potrzeba nam maga, a wtedy nasza drużyna będzie pełna. Gdybyśmy przydybali kogoś, kto posługuje się magią bylibyśmy w zdecydowanie lepszej sytuacji.
- Skąd chcesz go wziąć? – griffin nie negował pomysłu, ale i nie był całkiem przekonany, co do jego genialności. Bo i na co im mag? Nie od dziś słyszało się o nich same najgorsze rzeczy. Byli łasi na pieniądze, zboczeni, zdradliwi. Tylko głupiec mógł zaufać magowi. I jak widać, oni mieli być właśnie takimi głupcami.
Niquis zamienił się w małe zwierzątko i wskoczył na ramię Lassë, gdzie urządził sobie całkiem wygodny kącik. Zupełnie nie przejmował się przy tym rozważaniami reszty swoich towarzyszy. Jakże niewiele było mu potrzebne do szczęścia…
- Na zachodzie są miasta. – tłumaczył powoli bard. – Miasta pełne magów. Nie interesuje nas w prawdzie wynajęcie jakiegoś, ale są i tacy, którzy pójdą z nami dla samej przygody. Bądź żeby uciec przed strażnikami miejskimi. – dodał mimochodem. – Nie ważne, kim będzie ten, którego my zwerbujemy jak długo będzie posiadał wystarczająco wielką moc. Z resztą, do tej pory działała jakaś inna siła, która zebrała nas razem.
- Nie wierzysz w to. – wszedł w słowo bardowi Earen. – Kłamiesz żeby sprawić przyjemność mojej samicy.
- Nie jest twoją samicą, ale nie zaprzeczę, że kłamię. – Otsëa odezwał się jeszcze zanim Lassë mógł wystąpić w swojej obronie. – Ale nie ma nic złego w tym, że chłopak poczuje się pewniej. I tak jesteśmy na siebie skazani z jego powodu. – jego racje były niezaprzeczalne toteż griffin zamilknął podsumowując to własnym wzruszeniem ramion.

Tej nocy pogoda im dopisała. Było bezwietrznie, ciepło i jasno. Świetliki unosiły się pomiędzy drzewami oświetlając drogę, jak również zachwycając nienawykłego do ich widoku podróżnika. Były drobniejsze niż błędne ogniki, toteż nie istniało żadne zagrożenie, że zupełnie przypadkowo nieroztropny człowiek zostanie zwabiony na podmokły grunt, czy prosto w bezkresny gardziel przepaści.
Czwórka podróżników od dawna nie spała tak dobrze, jak teraz, kiedy nad ich bezpieczeństwem czuwały drobne owady. Każdy niepowołany gość ustraszyłby świecące drobinki, które uciekłyby w popłochu, a ich blask stałby się chwiejny, migotliwy, niestały, to zaś wystarczyłoby by obudzić śpiącego czujnie Otsëa.
Nic jednak się nie działo, a las milczał uśpiony oddając władzę nad nocą świerszczom, świetlikom, ćmom i jaszczurkom. Sowa szukała pożywienia w pobliżu koron drzew pełnych drobnych stworzonek, gdzieś w poszyciu szeleściła mysz, która właśnie żerowała na korzeniach. Las nigdy nie był równie żywy i równie uśpiony, zaś pogoda równie przychylna.
Nie sposób szukać lepszej wróżby, która zwiastowałaby powodzenie właśnie rozpoczętej misji, która zaważy o dalszych losach tego świata.