niedziela, 26 sierpnia 2012

21. I wtedy zapadła cisza...

Targ – stragany, stragany i jeszcze więcej straganów, ludzie, ludzie i jeszcze więcej ludzi, niepotrzebne przedmioty, które kuszą urokiem i nie pozwalają oderwać od siebie wzroku. Dla jednych to nic szczególnego, dla innych to powód do prawdziwej ekstazy i wydania majątku. Nie potrzeba wielkiej zachęty by jednostka straciła rozum i przestała myśleć racjonalnie. Wystarczy piękno miłe dla oczu, delikatność rozpieszczająca skórę, wabiący zapach, a nikt nie potrafi oprzeć się pokusie. Piękna czerwień szat woła: „kup mnie, a olśnisz każdego”, wielkie turkusowe oko pierścionka zachęca: „pochwal się mną w towarzystwie”, bogato zdobiona szkatułka nawołuje: „potrzebujesz mnie”. Nie tylko kobiety były podatne na te nieme zachęty. Szaleństwo mogło dopaść każdego. Bo czy nie w ten właśnie sposób rodzą się złodzieje? Pragnienie staje się obsesją, nadarza się okazja, a wtedy fanatyczna myśl popycha słabą jednostkę do czynu, o konsekwencjach, którego się nie myśli.

Gdyby Otsëa nie zatrzymał wcześniej elfa może także i on oszalałby otoczony barwami, zapachami, pięknem i wrzawą kuszącą, prowadzącą do zguby. Teraz jednak, po otrzymaniu tych kilku przestróg, po nieuniknionym rozstaniu zapał Lassë opadł. Naturalnie, nadal zachwycał się wszystkim, co go otaczało, a było tak nowe i fascynujące, lecz pustka pozostała po bardzie powstrzymywała go przed całkowitym zatraceniem się w tym szalonym tańcu, którym był targ i jego uroki.

- Spójrz! – powiedział podnieconym głosem do Niquisa, kiedy mijali jeden ze straganów. Przystanął na chwilę patrząc na niezliczona liczbę ślicznych woreczków, tabliczek, dziwnych medalików.

- Czego potrzeba? – odezwał się sprzedawca z silnym akcentem obcego języka. Był wysoki i szczupły, miał ogoloną głowę pokrytą tatuażami i poczciwą twarz, odziany w szaty w kolorze zgniłej zieleni, na nogach miał sandały.

- Y, ja tylko się rozglądam... – odparł niepewnie Lassë nieprzygotowany na pytanie mężczyzny. W rzeczywistości nie wiedział nawet, na co patrzy i stąd wzięło się jego zainteresowanie. Najwyraźniej odmalowało się to na jego twarzy, gdyż mężczyzna uśmiechnął się łagodnie i wskazał swój towar:

- Zaklęcia. – rzucił. – Ochronne, miłosne, sprowadzające bogactwo i sukces, odganiające złe duchy, chorobę i nieszczęścia. I eliksiry. – otworzył sporą szkatułkę, na którą chłopak nie zwrócił wcześniej uwagi. – Uzdrawiające, odmładzające, dodające sił i witalności, wspomagające potencję...

- Ja... Ja chyba nie potrzebuję żadnych...

- Każdy potrzebuje. – przerwał mu mężczyzna. – To. – wyjął jeden z woreczków, srebrny o niebieskim hafcie. – Chroni przed działaniem magii. – wyciągnął dłoń z zaklęciem w stronę elfa, który cofnął się momentalnie o krok kręcąc głową.

- Nie, ja nie mam pieniędzy. – przyznał się rumiany na twarzy. Mógł się spodziewać, że sprzedawcy będą chcieli mu wcisnąć swoje produkty, ale wcześniej wcale o tym nie pomyślał.

            Mężczyzna spojrzał na Niquisa owiniętego wokół szyi elfa i pokręcił przecząco głową.

- Weź. Bez pieniędzy. Nie łatwo zdobyć zaufanie tiikeri, więc to prezent.

- Tiikeri? – elf nie miał zielonego pojęcia, o czym mówił mężczyzna, co wyraźnie zaskoczyło sprzedawcę.

- Tiikeri. – wskazał na Niquisa, a zwierzątko prychnęło chowając się w kieszeni szaty elfa.

- Wiesz, czym on jest? – Lassë ożywił się.

- Zapytaj go. Ja nie mogę powiedzieć ci więcej. – wykorzystał chwilę, kiedy chłopak był pochłonięty tematem Niquisa i wsunął mu w rękę zaklęcie. – Nie bój się, to ci nie zaszkodzi. Jestem pustelnikiem z gór wschodnich. – spodziewał się chyba, że chłopak zrozumie, co chce mu przekazać, ale niestety szybko przekonał się, jak niewielką wiedzę posiada Lassë. Westchnął ciężko. – My nie krzywdzimy, a jedynie zdobywamy wiedzę i pomagamy. – wskazał swoje stoisko.

- Auć! Przestań gryźć! – Lassë aż podskoczył, kiedy mała bestia w jego kieszeni zatopiła ząbki w jego biodrze ignorując warstwy materiału, jakie dzieliły go od skóry. Mimo ubrania i tak bolało. – Przepraszam, ale on chyba ci nie ufa. – albo boi się, że zdradzisz mi zbyt wiele, pomyślał kłaniając się lekko. – Dziękuję za zaklęcie... – chyba nie miał powodu by je zwrócić tym bardziej, że otrzymał je za darmo. Skoro to prezent... Zapyta Otsëa! Jeśli jeszcze kiedykolwiek go spotka...

Wytatuowany mężczyzna odpowiedział uśmiechem i oddał pełen szacunku ukłon. Chyba nie miał za złe Niquisowi tego złego zachowania. W końcu sam mówił, że ciężko zdobyć zaufanie tego małego stworzonka. Szkoda tylko, że nie wyjaśnił, dlaczego ta bestia jest taka kapryśna.

            Elf odszedł kilkanaście kroków dalej, w miejsce, z którego nie było już widać straganu pustelnika. Nie chciał kolejny raz poczuć tych igiełek wbijających mu się w ciało.

- Paskuda! – warknął na zwierzątko, które wyszło z jego kieszeni urażone naganą. – Jestem na ciebie zły! – splatając ramiona na piersi ruszył dalej ignorując towarzystwo Niquisa. Może nawet wyszło mu to na dobre, gdyż targ nie był już tak fascynujący i łatwiej było ignorować jego liczne uroki.

Były jednak stragany, obok których nie dało się przejść obojętnie i chociaż Lassë bardzo chciał przemyśleć krótką rozmowę z pustelnikiem to zbyt szybko się dekoncentrował, kiedy coś zwróciło jego uwagę tu czy tam. Ostatecznie ograniczył jednak swoje zainteresowanie do stoiska z bronią, którego nie potrafił zignorować mimo wielkich chęci. Cały czas musiał sobie przypominać, że jest bez grosza, by przypadkiem nie dać się ponieść i nie uzbroić się lepiej na dalszą część swojej wyprawy. W końcu znowu zostawał sam z Niquisem, a to oznaczało większe niebezpieczeństwo i brak jakże sprawnej w walce ręki. Musiał się z tym jednak pogodzić.

Zatrzymał powietrze w płucach na kilka chwil, po czym wypuścił je powoli. Wziął kolejny głęboki oddech i dopiero wtedy zaczął oglądać broń najróżniejszego rodzaju, którą sprzedawał postawny, umięśniony mężczyzna ludzkiej rasy, najpewniej twórca wszystkich tych morderczych dzieł, wśród których znajdowały się miecze, topory, sztylety, włócznie, kiścienie, czy kropacze. Już na pierwszy rzut oka Lassë mógł stwierdzić, iż broń wyrabiana przez elfy była zgrabniejsza, ostrzejsza i posiadała pewne magiczne właściwości, ale i tej nie dało się niczego odmówić. Miecze były przecież dobrze wyważone i ostre, choć, jak szybko przekonał się Lassë, zbyt ciężkie dla niego. Wątpił by zdołał poradzić sobie w boju ludzką bronią, a to pokazywało mu, jak ważni dla jego rasy byli rzemieślnicy.

Widząc starania elfa, który próbował teraz unieść kiścień, sprzedawca uśmiechnął się pod nosem rozbawiony, a w jego przekrwionych z niewyspania oczach widać było odrobinę kpiny. Chłopak zrezygnował, więc z dalszego wystawiania się na pośmiewisko i zaprzestał prób udowodnienia swojej wartości. Odwrócił się i zrobił pierwsze dwa kroki zamierzając odejść. Niestety, nie zdołał wyhamować na czas i wpadł prosto na pokrytą twarda zbroją pierś.
- Najmocniej przepraszam! – zaczął się tłumaczyć unosząc głowę by spojrzeć na osobę, z którą się zderzył i pożałował swojego niejakiego wścibstwa.

            Zimne dreszcze przeszły przez jego ciało od czubka głowy aż po koniuszków palców, kiedy spojrzał w czerwone oczy łowcy smoków. Chociaż było to niemożliwe elf miał wrażenie, że dostrzega mroźną, ciemną aurę otaczającą tego wysokiego mężczyznę. Nic dziwnego, że łowcy uważani byli za bardzo niebezpiecznych skoro już samo spoglądanie na nich mogło zabić. Lassë usunął się szybko z drogi przepraszając wylewnie. Zupełnie przypadkowo pociągnął za płaszcz łowcy, który zsunął się nieznacznie, a wtedy chłopak zauważył to, o czym mówił mu Otsëa. Szyja mężczyzny nie było pokryta skórą, ale łuską, która dopiero za uszami przechodziła w zwyczajną ludzką powłokę ciała.

„Wolałbym tego nie widzieć” przeszło chłopakowi przez myśl, kiedy wycofywał się powoli by, czym prędzej stracić z oczu łowcę. Niestety ten jak na złość przyglądał mu się uważnie i chyba bardziej był teraz zainteresowany elfem niż straganem z bronią, który był wcześniej jego celem. Urodzeni pod pechową gwiazdą nigdy nie pozbędą się drobnych, czy też większych nieszczęść w życiu. Na domiar złego łowca nie zrezygnował zbyt łatwo ze swojego celu. Lassë obejrzał się za siebie i zauważył, że chimera podąża za nim przebijając się bez najmniejszego problemu przez tłum ludzi.

- O co mu chodzi? – mruknął do swojego zwiniętego w kieszeni towarzysza czując, że zaczyna powoli panikować. Od kiedy to lócënehtar interesują się zwyczajnymi elfami? Chyba, że to oni stoją za problemami z komunikacją Żywiołów i dowiedzieli się, kogo zniszczyć! Może ich nawiedzony władca nie mogąc znaleźć żadnego smoka uznał za stosowne zniszczyć wszystkie rasy, które czczą Żywioły? W końcu dla łowców smoków przeszkody nie istniały...

            Elf przyspieszył i ponownie odwrócił się do tyłu z przerażeniem stwierdzając, że kogoś tak wysokiego nie da się ot tak zgubić. Sam pochylił się chcąc zredukować centymetry, które w jego własnym wzroście mogły wybijać się ponad innych i pospiesznie szukał kryjówki. I pomyśleć, że Otsëa ostrzegał go by nie pakował się w kłopoty! Tyle, że wcale się w nic nie wpakował. To ten nawiedzony łowca sam z siebie zaczął go śledzić!

Wyładowywanie złości w myślach nie było może idealnym sposobem na pozbycie się stresu, ale przynajmniej oddalało od Lassë myśli o sytuacji, w jakiej się znalazł, a z której nie widział wyjścia znajdując się w zupełnie obcym mieście. Nie był Griffinem by wzbić się w powietrze, ani małym tiikeri by uciekać między nogami ludzi. Nie był nawet wszystkowiedzącym i na wszystko przygotowanym bardem! Był za to nierozgarniętym elfem, którego powoli zaczynał paraliżować strach.

- Dlaczego ja?! – jęknął płaczliwie. – Cholera! – syknął w końcu naśladując ton, w jakim zazwyczaj wypowiadał to bard i skręcił między stragany, gdzie dostrzegł obładowanego koszami, śmierdzącego jaka. Zwierzę miało posklejaną, długą sierść i naprawdę nie wyglądało zachęcająco, jednakże było jedynym sposobem na ucieczkę. A przynajmniej jedynym, jaki dostrzegał chłopak. Rozejrzał się pospiesznie, a nie widząc nigdzie potencjalnego właściciela zwierzęcia uchylił wieko największego kosza wiszącego z boku jaka. Miał szczęście, gdyż najwyraźniej znajdujące się tam wcześniej towary zostały wysprzedane i elf mógł wpakować się do środka kuląc. Naprawdę miał nadzieję, że ujdzie mu to płazem, a łowca nie wpadnie na pomysł by szukać go w pustych koszach przy cuchnącym jaku.

            W koszu było ciasno, a duszący zapach niemytego zwierzęcia drażnił nie tylko powonienie, ale i delikatny żołądek Lassë. Nawet Niquis musiał wydostać się z jego kieszeni by nie udusić się w tych warunkach. Elf spojrzał na swojego pupila żałośnie i wcisnął nos w pachnące miętą futerko.

            Niemal pisnął, kiedy kosz zakołysał się nagle. To jak ruszył z miejsca na komendę daną mu przez właściciela i dopiero teraz ich problemy zaczynały się powiększać. Elf i futrzak patrzyli na siebie coraz bardziej tym wszystkim przejęci. Tym razem nie mogli liczyć na niczyją pomoc, gdyż nawet Otsëa nie mógł wiedzieć, że znajdują się w tym nieszczęsnym koszu.

Pod powiekami chłopaka zebrały się łzy, które mogły być spowodowane zarówno smutkiem, jak i okropnym zapachem, który stawał się nie do wytrzymania. Na samą myśl o tym, jak wiele godzin dwójka nieszczęśliwców będzie musiała spędzić w tym paskudnym miejscu żołądek podchodził do gardła i wykręcał się na lewą stronę. Co mu strzeliło do głowy by chować się właśnie tutaj?!

Trzasnęło, szarpnęło, a Lassë nie zdołał powstrzymać pisku, kiedy linka zerwała się i kosz upadł na ziemię, a następnie przewrócił się, wieko odpadło, zaś elf i Niquis wypadli z niego na brukowaną ścieżkę obcierając przy tym ciała. Właściciel kosza zaczął krzyczeć coś w swoim języku, co zapewne było litanią przekleństw skierowanych pod adresem pasażerów na gapę. Niestety, jak stwierdził po szybkich oględzinach elf, nie ujechali zbyt daleko. Zaledwie opuścili główny targ, ale teraz mogli odetchnąć z ulgą, gdyż smród jaka nie był tak przejmujący, jak w chwili, gdy znajdowali się przy masywnym, kudłatym boku. Tylko, jakie to miało znaczenie, kiedy zaledwie metr od miejsca, w którym upadli stał ten, przed którym uciekali?

- Oj... – Lassë spojrzał na wpatrującego się w niego mężczyznę, który wydawał się trochę zaskoczony jego nagłym pojawieniem się znikąd. Elf miał na szczęście tyle oleju w głowie by wypełznąć z ciasnego kosza, złapać Niquisa i dać nogę w tłum wracając na targ skąd zawsze znajdzie się inna droga ucieczki. Łowca nie będzie przecież torował sobie drogi mieczem, by go dorwać! Przecież nie mogło aż tak zależeć mu na skórze byle elfa! Ponieważ nie mogło, prawda?

niedziela, 19 sierpnia 2012

20. I wtedy zapadła cisza...

            Wyjście z leśnej gęstwiny na trakt prowadzący bezpośrednio do Kennt zajęło im nie więcej niż dwa dni, co zawdzięczali niezawodnemu instynktowi barda, który nie wydawał się obeznany w okolicy, a jednak parł do przodu nie wahając się nawet przez chwilę. Na pewno nie był osobą, która zaprząta sobie głowę zbędnym analizowaniem za i przeciw. Po prostu działał, a później stawiał czoło konsekwencjom swoich wcześniejszych wyborów. Z jakiegoś powodu mężczyzna ograniczył uszczypliwe uwagi dotyczące Niquisa, który pod postacią drobnego zwierzątka spędzał większość czasu na ramieniu Lassë, nie zaś w kieszeni, jak miało to miejsce wcześniej. Może zwyczajnie bard znudził się przekomarzaniem z kimś, kto nie mógł nawet odpowiedzieć na zaczepkę?

Jakby na to nie spojrzeć, w dniu, w którym tajemnica Niquisa wyszła na jaw trzyosobowa grupa jednogłośnie stwierdziła, iż większe korzyści przyniesie im ukrywanie możliwości futrzaka. Każdemu z nich było to na rękę. Elf nie krępował się bliskością przyjaciela, który mieścił się na jego jednej dłoni, a i sam pupil zachowywał się jak na pieszczocha przystało.

Główna droga Kennt wznosiła się, to znowu opadała na falach pagórków, których w tym miejscu było, co niemiara. Gdzieś daleko na horyzoncie majaczył ciemny kształt miasta, do którego kupcy ściągali niczym mrówki, maleńcy na swoich wozach wyładowanych towarem. Tu i tam tumany kurzu wzbijały się pod niebo, kiedy ktoś popędził swojego wierzchowca, małe grupki ludzi posilały się na trawie i nabierały sił do dalszej wędrówki, dzieci biegały między nogami rodziców umilając sobie wędrówkę zabawą. Trakt wydawał się pełen przedstawicieli najróżniejszych ras, a przecież Kennt miało być tylko niewielkim miastem.

- Zbliża się dzień wielkiego targu, dlatego tyle osób ciągnie w to miejsce. – wyjaśnił Otsëa, kiedy mijała ich grupa zbrojnych ochraniających zamożnego kupca i jego wozy wypełnione po brzegi tkaninami. Bard naciągnął na głowę kaptur ukrywając swoje tatuaże w jego cieniu. – W przeciągu tygodnia znowu zapanuje tu spokój i porządek. Niestety ciężko nam będzie znaleźć nocleg. A przynajmniej tobie. – bard poklepał chłopaka przyjacielsko po ramieniu. – Ja przyciągnę klientelę, więc dla mnie zawsze znajdzie się miejsce. – dziarskim krokiem ruszył w dół wzniesienia.

- Potrafi być gburowaty. – mruknął pod nosem Lassë i pogłaskał Niquisa po małym łebku, po czym narzucił swój kaptur, by jak najbardziej upodobnić się do mężczyzny. Rozejrzał się jeszcze dookoła mając nadzieję zobaczyć Griffina unoszącego się nad nimi, niestety nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz musiał westchnąć zawiedziony. Jego wybawca nie pokazał się od dnia ataku na obóz łowców niewolników. Zapadł się pod ziemię i elf naprawdę zaczynał wierzyć, że bestia wróciła w końcu do siebie, a on nie miał nawet okazji podziękować za ratunek.

Biorąc głęboki oddech, który miał mu dodać otuchy i sił na dalszą drogę, skrzywił się. Koń, który ciągnął za sobą wypełniony warzywami wóz zostawił po sobie okropną pamiątkę.

- Już mi się tu nie podoba. Mam nadzieję, że zdołamy się stąd szybko wynieść i ruszymy dalej. – pobiegł za bardem doganiając go bez trudu.

            Idąc obok elf spoglądał ukradkowo na Otsëa i próbował zapamiętać jak najwięcej szczegółów dotyczących mężczyzny. Wyraz jego twarz, sposób, w jaki trzymał głowę by widzieć wszystko spod kaptura, ale nie być widzianym. To były ich ostatnie chwile wspólnej wyprawy. Niedługo wejdą do miasta, a wtedy ich drogi nie będą się już krzyżować, każde ruszy w innym kierunku i może już nigdy się nie spotkają. W szczególności, jeśli Lassë zawiedzie i świat pogrąży się w wojnie.

            Bard przekręcił głowę w stronę chłopaka i odpowiedział na jego spojrzenie swoim wyczekującym, lekko ironicznym. Sprawił, że elf zawstydził się i uciekł wzrokiem w dół patrząc teraz pod nogi.

- Zakochałeś się i nie potrafisz się ze mną rozstać? – rzucił pytanie.

- Nie! – zarumieniony, ale zbulwersowany Lassë zmarszczył brwi ciskając gromy w stronę wyraźnie rozbawionego mężczyzny. – Nigdy! – syknął, zaś Niquis potwierdził zapewnienie chłopaka prychnięciem.

            Bard nie odezwał się, chociaż po jego ustach błąkał się uśmiech samozadowolenia. Jego towarzysze uznali, więc, że należy się obrazić i z determinacją wypisaną na twarzy i pyszczku milczeli. Nie zdawali sobie chyba pojęcia z tego, że ich zachowanie tylko bardziej prowokowało zaczepki. Nie mniej jednak, Otsëa dał za wygraną.

           

Im bardziej zbliżali się do miasta tym więcej mijali poletek, na których pracowali mieszkańcy – niscy ludzie o wysokich kościach policzkowych, skórze mieniącej się w słońcu złotem, co osiągali poprzez nacieranie się specyfikami produkowanymi w Kennt, i oczyma pokrytymi niebieskawą siateczką, niczym u ważki. Drobni sprzedawcy ustawili swoje małe straganiki w rzędzie i oferowali pierwszym przyjezdnym strawę dla pokrzepienia. Było to zrozumiałe biorąc pod uwagę fakt zapełnionych oberży. Mijając ich Lassë przyglądał się zaciekawiony potrawom, których nie potrafiłby nawet nazwać, a których zapach unosił się w powietrzu. Były tam miski parującego gulaszu z żabich udek, pieczone jaszczurki, prażone oczy jakiegoś wielkiego zwierzęcia, faszerowane ślimaki, duszone pasikoniki, świniak z rożna, cielęce roladki w mięcie – wszystko i jeszcze więcej.

- Trzymaj się blisko mnie. – Otsëa złapał elfa za głowę i skierował jego wzrok na siebie. – Wchodzimy do miasta. – pozwolił sobie zauważyć.

            Lassë skinął głową posłusznie i spojrzał na masywne, ogromne mury, które pięły się przed nimi broniąc miasta przed atakami ludzi, czy też innych wojowniczych ras. Na szczycie muru stali uzbrojeni wojskowi pilnujący by nikt niepowołany nie próbował wedrzeć się do środka korzystając z zamieszania wywołanego targiem. Nie mniej masywne wrota, których nie sposób było zniszczyć nawet taranem, stały otworem, a ludzie wlewali się przez nie do środka na pierwszy „mały” plac. Usta elfa otworzyły się szeroko, kiedy patrzył na kamienne budowle, w których mieszkała ludność Kennt, podziwiał udekorowane kolorowymi wstęgami uliczki odchodzące we wszystkich kierunkach niczym promienie słońca.

- Ta prowadzi na główny targ. Chodź. – bard pchnął elfa w stronę najszerszej i najbardziej zatłoczonej alejki.

Przedarli się przez tłum ludzi podążających w obydwu kierunkach i wtedy Lassë aż westchnął z zachwytu. Plac był przeogromny i wypełniony straganami o najróżniejszych rozmiarach i kształtach. Mnogość produktów sprawiła, że elfowi zawróciło się w głowie. Nie miał pieniędzy by kupić cokolwiek, ale już samo patrzenie mu wystarczało. Nie potrzebował tych wszystkich cudów i świecidełek by żyć, ale czuł, że nagle zaczyna odczuwać potrzebę posiadania. Zaaferowany ruszył przed siebie między straganami by zatrzymać się przy jednym. Dotknął miękkiego, ciepłego płaszcza obitego futrem, które chroniłoby go w ziemie przed największym mrozem, a pragnienie w nim narastało, stawało się udręką nie do wytrzymania.

- Czekaj! – bard szarpnął go w tył i wyciągnął z alejki utworzonej przez stragany. – Zanim się zgubisz w tym tłumie, kilka rad. – złote oczy mężczyzny przyciągały uwagę rozproszonego Lassë, jakby zostały zaklęte. – Jeśli wpakujesz się w tarapaty nie pomogę ci, więc słuchaj uważnie. Niczego nie dotykaj, niczego nie przymierzaj i trzymaj się z daleka od kłopotów, jasne? Widziałem tysiące podobnych targów i wiem jak działają na takich jak ty. Nie zdejmuj ubrań pod żadnym pozorem, pilnuj swojej torby, nie rozstawaj się z łukiem i sztyletami. Najlepiej byłoby gdybyś załatwił swoje sprawunki i wyniósł się stąd, czym prędzej. Mówię to dla twojego własnego dobra. – spojrzał na Niquisa, który pocierał główką o szyję elfa. – Pilnuj go jak tylko możesz. Teraz to twój obowiązek, więc się z niego wywiązuj jak należy.

- Nic mi nie będzie. – elf uśmiechnął się uspokajająco. – Nie jestem zupełnie do niczego, więc dam sobie radę. Możesz przestać się o mnie martwić. Nie będę ci więcej zawracał głowy.

- Szczerze mówiąc wcale jej nie zawracałeś. – mruknął pod nosem bard i poklepał elfa po ramieniu. – Do... Cholera! – szarpnął przesuwając Lassë o kilka centymetrów i skulił się chowając za drobnym ciałem.

- C... Co? – chłopak usiłował się rozejrzeć, ale Otsëa uspokoił go kolejnym szarpnięciem.

- Kłopoty. – zwięzła, wymowna odpowiedź. – Facet za tobą. Ten w czerwonym płaszczu i lekkiej zbroi. – dopiero teraz pozwolił elfowi się odwrócić i rozejrzeć, co ten uczynił z wielkim zapałem.

            Mężczyzna, którego wskazał Otsëa, był niezwykle wysoki i szczupły, co podkreślała zbroja, którą miał na sobie, zrobiona z cienkiej, ale wytrzymałej stali, bogato zdobiona, a pod nią kolczuga ze smoczych łusek. Przytroczony do pasa miecz lśnił czerwonym blaskiem. Efekt ten osiągano poprzez chłodzenie wyrabianej broni w smoczej krwi, dzięki czemu stawała się niezwykle ostra i nie do złamania – był to fakt ogólnie znany. Na prawej dłoni mężczyzna nosił stalowe szpony, co zdradzało, iż w walce na miecze posługuje się lewą ręką. Gdy uniósł głowę spod szkarłatnego kaptura wyjrzały krwiste tęczówki osadzone na bladej, pociągłej twarzy, jego długie czarne włosy poprzeplatane były czerwonymi pasemkami.

- Lócënehtar. – powiedział dźwięcznie w języku elfów bard.

- Łowca smoków? – Lassë zmarszczył brwi. – Dlaczego cię szuka? Czy ty...

            Jedno wymowne spojrzenie wystarczyło by uzmysłowić chłopakowi jego błąd rozumowania.

- Ograłem go kiedyś w karty i od tamtej pory nie specjalnie za sobą przepadamy.

- Oszukiwałeś? – twarz elfa była surowa, niemal karcąca.

- Nie, pomagałem szczęściu. Ale jakie to ma znaczenie? – przedreptał kilka kroków w bok, by zniknąć z pola widzenia przemieszczającego się bezustannie łowcy. – To grupa wariatów na usługach szaleńca. Ludzie wybili smoki, co do ostatniego, a teraz doszukują się spisków nie mając, z kim otwarcie walczyć. Nie zdziwiłbym się gdyby Xaveth nadal wierzył, że w lasach otaczających jego królestwo nadal żyją jednorożce. – bard prychnął lekceważąco z niejaką nienawiścią widoczną w jego złotych oczach. – One wyginęły, jako pierwsze. Były zbyt niewinne i łatwowierne by domyślić się, co planują ludzie. We krwi jednorożców kąpano królewskich potomków by zapewnić im długowieczność. Wojowników, takich jak ten za tobą, karmiono krwią smoków i jak widać nadal mają jej całkiem sporo w swoich spiżarniach. Ci popaprańcy podróżują po całym świecie w imieniu Xavetha i szukają ukrywających się bestii.

- Nie rozumiem. – Lassë słuchał uważnie każdego słowa wypowiadanego przez barda. – Jeśli są ludźmi to, dlaczego mają prawo poruszać się po wszystkich krainach?

- Nie są ludźmi. Już nie. Łowcy smoków to chimery. Krew, którą im podawano zmieniła ich ciała, dlatego każdy jest tak wysoki, a ich tęczówki mają barwę szkarłatu. Są niezwykle silni, więc w starciu ze smokiem podejrzewam, że przy odrobinie szczęścia jednostka byłaby w stanie powalić młodego osobnika. – Otsëa odetchnął z ulgą i wyprostował się. – Znikam zanim wróci. Coś mi się zdaje, że długo w tym mieście nie zabawię. Cóż... Do zobaczenia, mam nadzieję. – na twarzy barda nie pojawił się uśmiech, ale była wyjątkowo łagodna. – Byłeś naprawdę świetnym towarzyszem podróży. A ty cholernym tchórzem. – rzucił do Niquisa i unosząc na pożegnanie dłoń ruszył w kierunku najbliższej alejki.

            Bardzo szybko zniknął im z oczu i dopiero wtedy elf tak naprawdę poczuł pustkę, jaką pozostawiło po sobie rozstanie. Jakby jego serce było domkiem, w którym nagle powybijano wszystkie okna, a teraz wiatr zamiatał z podłogi suche liście, które sam naniósł.

- Będzie mi go brakowało. – powiedział do swojego pupila głaszcząc go po łebku. – Ale nie mamy czasu na zamartwianie się! Obejrzymy targ!

            Każdy sposób był dobry by zapomnieć o stracie, która trapi i wyciska z piersi oddech.

niedziela, 12 sierpnia 2012

19. I wtedy zapadła cisza...

Dający wytchnienie świt i zapowiadający bezustanny marsz zmrok nie przynosiły wędrowcom większych zmian, czy też przygód, które namieszałyby w rutynie ich najbliższych dni. Tematy rozmów także nie wydawały się łatwe do znalezienia, bądź sam nieznajomy starał się za wszelką cenę uniknąć konwersacji. Jednakże tego dnia Otsëa powinien ich odnaleźć i dołączyć do nich, a tym samym w sercu Lassë rosła nadzieja, iż mężczyzna mógł mieć u swego boku Niquisa. Im bardziej nużąca była droga tym bardziej odczuwalny był brak słodkiego zwierzaczka, do którego zawsze można było się odezwać. Elf nie potrafił już wyobrazić sobie swojej misji bez tego dzielnego futrzaka, który w skrajnych sytuacjach zawsze starał się być pomocny.

Słońce wisiało wysoko na niebie, kiedy znaleźli miejsce odpowiednie do rozbicia prowizorycznego, chwilowego obozu. Do tej pory chłopak nawet nie zapytał o imię swojego wybawcy, ale wątpił by ten zechciał mu cokolwiek zdradzić toteż obchodził się jakoś bez tej wiedzy, a już na pewno nie była mu ona potrzebna w chwili takiej jak ta, kiedy jak zwykle nieznajomy oparł się o jedno z drzew i wyprostował nogę, na którą utykał masując udo okrężnymi ruchami, które miały za zadanie zmniejszyć ból, jak sądził Lassë. Tym razem mieli za sobą marsz dłuższy niż poprzednio toteż chłopak, wychodząc z założenia, iż stara kontuzja musi dziś doskwierać młodemu mężczyźnie bardziej, uklęknął obok towarzysza oferując pomoc.

- To nic takiego. Zwyczajne stłuczenie. – otrzymał w odpowiedzi wymówkę.

- Nie jestem znachorem, ale odrobinę na ziołach się znam, więc może wiedziałbym, co ci przyniesie ulgę. Wolałbym jednak zobaczyć najpierw twoją nogę. Zdejmij spodnie.

- Że co?!

            Lassë nie spodziewał się po nieznajomym takiej wstydliwości, a tym czasem widząc jak rumieniec rozlewa się po jego twarzy nie mógł zaprzeczyć, że ma do czynienia z kimś stosunkowo młodym.

- Jeśli ból promieniuje od biodra to trzeba się zająć biodrem, a nie udem. Chcę zobaczyć gdzie boli i wtedy jakoś temu zaradzić. – widząc nadal niepewną minę młodego mężczyzny westchnął poirytowany. – Daj spokój, na pewno nie masz w spodniach nic, co mogłoby mnie zadziwić, więc śmiało, zdejmij spodnie. Z resztą, nie każę ci się rozbierać do naga. – odczekał stosowną chwilę i podjął na nowo. – Nie ustąpię. Kiedy nie chciałeś rozmawiać dawałem za wygraną, ale teraz nie chodzi o zwyczajne mówienie o niczym. Jeśli będę musiał spróbuję ci zdjąć te spodnie osobiście.

            Poskutkowało. Z niepewną miną nieznajomy wstał i pozbył się dolnej części odzienia pokazując dobrze umięśnione, jasne nogi i ogromny siniec zaczynający się od biodra i ciągnący aż do kolana. Nic dziwnego, że ból musiał mu dokuczać, kiedy był tak mocno stłuczony. Elf skrzywił się na ten widok i przyciągnął bliżej siebie torbę Otsëa, z której wyjął trzy ząbki czosnku. Zaczął szukać swoich noży, by po chwili przypomnieć sobie, że ich nie ma. Trochę tym zdenerwowany wyjął z kołczana strzałę, wrzucił do miseczki czosnek i rozgniótł go grotem możliwie najdokładniej. Następnie powoli nabrał na strzałę intensywnie pachnący sok i miąższ powoli rozsmarowując je po całym sińcu.

- Spadłeś z drzewa? – zapytał przelotnie rozgniatając kolejne dwa ząbki czosnku i robiąc, co w jego mocy by pokryć tą niewielką ilością specyfiku całość stłuczenia.

- Coś jakby. – mruknął nieznajomy obserwując zabiegi elfa, który w skupieniu próbował nie zranić towarzysza grotem.

- Następnym razem postaraj się od razu schłodzić bolące miejsce. – polecił. – I uważaj jak spadasz. Mogłeś się poważnie połamać.

- Tak, dziękuję. Ja...

- Czyżbym przybywał nie w porę?

            Lassë podskoczył słysząc za plecami głos Otsëa, który właśnie wyszedł zza drzew, jak gdyby opuścił ich tylko na chwilę.

Bard tym czasem rzucił okiem na wielki siniec nieznajomego i wzruszył ramionami całkowicie ignorując fakt paskudnego stłuczenia. Podał za to sztylety elfowi i spiorunował spojrzeniem młodego mężczyznę, który właśnie naciągał spodnie.

- Niquis, cholero, specjalnie wybrałeś miejsce pod wiatr żebym nie mógł was wyczuć zbyt szybko!

- Hę? – zdezorientowany Lassë spojrzał na Otsëa, a następnie na swojego nieznajomego, jasnowłosego wybawiciela.

- Oj, nie powiedziałeś mu? – mimo przejęcia w głosie spojrzenie barda pozostało niewzruszone i twarde. Widać było, że wcale nie czuje się winny, a jednak obłudnie skłamał. – Tak mi przykro, że się wygadałem. Byłem przekonany, że już się przyznałeś...

            Odpowiedział mu pełen wściekłości i żalu wzrok niebieskich oczu.

- Niquis? – elf nie wiedział już, na kim zatrzymać swoje rozbiegane spojrzenie. – Nie jestem pewny, czy rozumiem...

- Zostawię was. – bard pożegnał ich chwilowo z wyrazem satysfakcji i wyraźnie wrednym uśmiechem.

- Niquis? – powtórzył Lassë, a jego ciemne oczy zatrzymały się na unikającym jego spojrzenia młodym mężczyźnie.

            Nagle, bez żadnego ostrzegawczego „puff”, czy jakiegokolwiek innego odgłosu, postawny, wysoki młodzieniec zamienił się w maleńką, słodką kulkę futra.

- O nie! Nie mam mowy, na pewno ci nie pozwolę! – warknął elf i rzucił się na Niquisa zanim ten zdążył dać nura w krzaki. Dłonie chłopaka zakleszczyły się na drobnym ciałku zwierzaka. – Nie pozwolę ci uciec póki nie dowiem się wszystkiego, czego chcę! Zamieniaj się w człowieka, ale już! A spróbuj znowu ucieczki to oddam cię Otsëa! Mówił, że jadał już takich jak ty, więc będzie miał okazję przypomnieć sobie, jak smakuje twoja rasa! – nawet mu powieka nie drgnęła, chociaż nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek mógł zjadać człekokształtne zwierzątko, nawet, jeśli potrafiło zmieniać dowolnie swoją postać.

            Futrzaczek pokiwał zrezygnowany głową i pozwolił postawić się na ziemi. Spojrzał jeszcze na elfa by się upewnić, czy aby na pewno nie byłby w stanie uciec, ale widząc gotowość i determinację na twarzy tamtego zrezygnował i tylko ponownie przemienił się w szarowłosego młodzieńca.

- Gdybyś wiedział, że to potrafię zacząłbyś mnie inaczej traktować. – rzucił wpatrzony w trawę gdzieś koło prawej nogi elfa. – Nie nosiłbyś mnie i nie traktował, jak pupila. Z resztą nawet byś mi nie ufał tak, jak ufałeś zwyczajnemu, nieszkodliwemu futrzakowi.

            Lassë nie potrafił na to odpowiedzieć. Niquis miał rację. Gdyby elf wcześniej wiedział, że jego mały przyjaciel posiada ludzką postać nie zdołałby się przy nim od razu odprężyć.

- A powinienem ci ufać, mały oszuście? – chłopak miał wrażenie, że powinien czuć się urażony, może nawet wypadało się wściekać, ale on nie potrafił.

W prawdzie Niquis zataił przed nim swoje umiejętności, ale czy w ten sposób nie postąpił on sam zatrzymując dla siebie fakt posiadania mapy? A bard? Czy nie ukrywał otwarcie swojej rasy? Każde z nich miało swoje tajemnice.

- Jestem dziś wielkoduszny i wybaczam ci twoje przewinienie. – na twarzy elfa pojawił się uśmiech. – W końcu jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele powinni sobie wybaczać. Jak ci naprawdę na imię?

- Niquis. To imię jest teraz moim. – odparł z ulgą młody mężczyzna trochę zaskoczony tym, że wyszedł cało z tej kabały.

Tym czasem elf wyraźnie zadowolony z otrzymanej odpowiedzi odwrócił się w stronę wypoczywającego barda, który wcale nie wyglądał na takiego, któremu to zabrano bukłak z wodą na dobrych kilka dni. Mimo wcześniejszej ciekawości Lassë nie pytał, jak jego towarzysz sobie z tym wszystkim poradził. Po prostu nie chciał wiedzieć uznając, że jak na razie wystarczy mu rewelacji.

- Tak szybko? – bard uniósł brew w ironicznym geście. – A gdzie krzyki i płacz zranionego kochanka?

- Głupek! – elf kopnął go lekko w nogę. – Gdzie Griffin? – rozejrzał się szybko po zaroślach i zadarł głowę do góry wypatrując drugiego ze swoich wybawców.

- Nie mam pojęcia. Ostatni raz widziałem go w obozie łowców. Może wrócił do siebie? Zapytaj swojego pupila. – kiwnął głową w stronę znajdującego się nadal w ludzkiej formie Niquisa.

- Nie mówił mi, co zamierza robić później. Po prostu pomógł. – niebieskie oczy młodego mężczyzny ciskały gromy w stronę barda, który niezwykle pewny siebie układał się do snu ignorując fakt jasno świecącego słońca, które bez problemu docierało do ich kryjówki.

- I dobrze. Jedną paskudną mordę mniej do oglądania.

- Jeszcze tylko pozbyć się twojej i od razu łatwiej będzie zasypiać.

- Tylko, że jest ktoś, kto całkiem lubi moją paskudną mordę, a twojej tak naprawdę nie znał do teraz. – Otsëa ułożył się na plecach z głową lekko uniesioną na swoim tobołku. – Musisz zaakceptować to, że twój ukochany nie potrafi się beze mnie obejść. Lepiej go pilnuj, bo jeszcze uzna, że woli mnie od takiego tchórza, jak ty.

            Niquis zamienił się w małego futrzaka i wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się na barda z tymi swoimi małymi pazurkami i ząbkami, które chyba nie mogły wyrządzić nikomu większej krzywdy. A jednak po zaledwie kilku sekundach nadął się i urósł do rozmiarów dorównujących samemu Lassë. Elf aż pisnął zaskoczony, ale Otsëa roześmiał się tylko. Nie minęło pół minuty, a zwierzaczek znowu stał się malutki i niegroźny.

- Naprawdę sądziłeś, że taki straszak na mnie zadziała? Jesteś za młody by długo utrzymać taką formę i skrzywdzić mnie w jakikolwiek sposób. Założę się, że nawet w swojej ludzkiej postaci jesteś równie bezbronny, co teraz.

            Zwierzak zasyczał, jak wściekła kotka, ale nawet nie próbował wyprowadzić mężczyzny z błędu. Widać rzeczywiście niewiele mógł zdziałać, a jednak dał z siebie wszystko, kiedy elf został zaatakowany przez łowców, a nawet pokonał strach przed Griffinem i uwolnił chłopaka z opresji.

- Przestańcie! – Lassë złapał Niquisa i przytulił do piersi, jakby między nimi naprawdę nie było wcześniej żadnego konfliktu. – Jesteśmy sobie potrzebni, więc nie możemy się kłócić. Z resztą to Niquis pomógł nam uciec, więc powinieneś być mu wdzięczny!

- Jasne. Nie zapomnij go jeszcze ucałować za to...

- A może ucałuję ciebie?! – rzucił wyzywająco elf. Wystarczająco długo był łagodny i nieporadny by wiedzieć, że nie ma z tego żadnego pożytku. Czas wziąć wszystko w swoje ręce i nie pozwolić by ta dwójka się pożarła zanim w ogóle dotrą pod mury Kennt.  – Gdyby nie wy już dawno użyźniałbym glebę w lesie całym sobą. Nie proszę was żebyście byli braćmi, czy przyjaciółmi! Przestańcie się tylko kłócić i współpracujcie!

- Więc ty ćwicz z tchórzem współpracę, a ja kładę się spać. – Otsëa zignorował chłopaka całkowicie. Czasami potrafił być taki irytujący! I pomyśleć, że poświęcał siebie by walczyć w obronie elfa.

            Lassë przyjrzał mu się dokładnie, kiedy tak leżał na boku przykryty swoim płaszczem. Nie wydawał się odczuwać żadnego bólu po tym, co spotkało go zaledwie przed kilkoma dniami, jakby wcale nie był pobity i słaby. Jego umiejętność regeneracji była zaskakująca. Nawet z jego twarzy niemal zniknęły blizny, a tatuaż odnowił się w całości. Kim on tak naprawdę był skoro potrafił rzeczy, które nie były możliwe nawet w przypadku Niquisa? Co przed nim ukrywał? Te pytania znowu zaczęły bardzo nurtować elfa.

niedziela, 5 sierpnia 2012

18. I wtedy zapadła cisza...

            Elf biegł ile sił w nogach, chociaż nie miał pojęcia jak długo przedziera się między drzewami i jak daleki dystans pokonał. Czuł, że pierś rozdziera mu ból gnieżdżący się głęboko w ciele, jakby jego promienie wychodząc z płuc owijały się wokół serca i wbijały niczym ciernie. Z trudem łapał powietrze, a głowa pulsowała nieprzyjemnie, jakby za chwilę miała wybuchnąć. Lassë wiedział jednak, że nie zmęczenie fizyczne jest powodem jego udręki, jako że elfy potrafiły biegać całymi dniami bez oznak zmęczenia, ale psychiczne wyczerpanie spowodowane obawą pościgu. Jeśli łowcy niewolników złapią zbiega na pewno kara będzie dotkliwa.

Po nieznajomym, który bezustannie dotrzymywał mu kroku, nie było widać żadnych oznak zmęczenia. Niby opiekuńczy cień sunął równolegle z elfem gotowy otoczyć go opieką w chwili zagrożenia. Najwyraźniej pod nieobecność barda to on miał zatroszczyć się o chłopaka.

W pewnym momencie położył dłoń na ramieniu Lassë zatrzymując go. Jego rysy wydawały się gładkie, co pozwalało sądzić, że w dalszym ciągu są bezpieczni.

- Dalej pójdziemy. Jesteśmy wystarczająco daleko. – wydawało się, iż zmienia tempo ze względu na wyczerpanego elfa.

- W... Wiesz gdzie jesteśmy? – zająknął się chłopak drżąc na ciele, ale dzielnie stojąc na nogach.

- Mniej więcej, dlatego musimy zmienić kierunek zanim cofniemy się za daleko. – młody mężczyzna zarzucił na ramiona elfa płaszcz. – Chodź.

Dopiero teraz Lassë uświadomił sobie, że nieznajomy przez cały czas miał przy sobie rzeczy barda, jak i ich ciepłe okrycia, podczas gdy elf przyciskał do boku wyłącznie swoją torbę, łuk i kołczan. Kiedy odzyskiwali wszystkie te rzeczy nieznajomy zaproponował pomoc, z której chłopak skorzystał, a co całkowicie wyleciało mu z głowy.

Ruszył za mężczyzną odrobinę speszony swoim zachowaniem. Nieznajomy nie wydawał się należeć do tej samej rasy, co Otsëa. Nie miał tatuażu, jego rysy były niemal młodzieńcze, chociaż ostre, może nawet nacechowane bezwzględnością. Elf miał okazję dokładniej przyjrzeć się sylwetce wysokiego i dobrze zbudowanego wybawcy, który mimo swojej postury poruszał się zgrabnie i cicho niczym łowca. A jednak zdawał się utykać na jedną nogę, choć usilnie próbował to zamaskować. A może to wina urazów odniesionych podczas wędrówki, które źle się zagoiły? Kto wie ile pojedynków, podobnych do tego dzisiejszego, musiał stoczyć do tej pory?

- Otsëa... – zaczął młodzieniec przyspieszając by zrównać się z nieznajomym. – Jak on nas znajdzie? – teraz, kiedy zwolnili, ciało chłopaka odzyskiwało swój rytm, rozluźniło się, nabrało siły, stało się pewniejsze i zwinne. Także poprzednie niepokój ulotnił się całkowicie.

- On ma swoje sposoby. Nie martwiłbym się tym na twoim miejscu.

- Tak, ale... Jest ktoś jeszcze, kto powinien nas znaleźć... – cienie pozwoliły Lassë ukryć lekkie zażenowanie. – Przyjaciel.

            Chłodne, intensywnie niebieskie oczy spoczęły przelotnie na elfie.

- Nie ma na to teraz czasu. Później. – odparł bez ogródek wyznając tę bolesną prawdę. Nie mogli się zatrzymywać, nie mogli już bardziej zwolnić. Musieli oddalić się od niebezpieczeństwa, ale też nie zbaczać z obranego kursu.

            Cisza, jaka zapanowała była męcząca, skłaniała do zgubnych rozmyślań, których tematem był Niquis. Czy Lassë nie okazał się niewdzięczny uciekając z niewoli samemu? Może jego mały przyjaciel nie miał nawet pojęcia, że elfowi udało się uciec i teraz nadal czeka na niego gdzieś w pobliżu Falconu? Zwierzątko musiało być przerażone samotnością i ciemnością znajdując się tak blisko nawiedzonego miejsca. Elf rozpłakałby się, gdyby nie podjął nowej próby nawiązania rozmowy.

- Jak długo znasz Otsëa? – może zdołałby się dowiedzieć czegoś na temat drugiego ze swoich towarzyszy, który również samotnie przemierzał las.

- Nie dłużej niż ty. – otrzymał odpowiedź, chociaż nieznajomy wydawał się wyraźnie zajęty obserwowaniem otoczenia i szukaniem kierunku, w którym powinni podążać.

Rozmowa z nim nie miała najmniejszego sensu i chłopak musiał się z tym pogodzić. Był skazany na prowadzenie niemej konwersacji ze swoimi wewnętrznymi duchami, które obwiniały go o opuszczenie Niquisa i Otsëa. Może rzeczywiście nie był najlepszym szermierzem, strach spowalniał jego reakcje i sprawiał, że strzały chybiały celu w najmniej stosownych momentach, ale jednak ogólnie jakoś sobie radził. Czy miał, więc prawo podkulić ogon i uciec pod opieką nieznajomego? Naturalnie, miał do wykonania misję, od której zależał pokój pomiędzy rasami, tylko czy mógł poświęcić swoich przyjaciół dla osiągnięcia wyznaczonego mu zadania? Wojownik powiedziałby, że szczęście ogółu jest ważniejsze niż kilka istnień nic nieznaczących dla równowagi świata, ale mędrzec na pewno uznałby, iż nie ma sensu ratować świata, na którym nie ma, kogo kochać. A może Lassë się mylił i było odwrotnie?

Dręczony takimi myślami podążał bezmyślnie za swoim przewodnikiem, który orientował się w okolicy zdecydowanie lepiej niż on. Może mrok nie był nieprzenikniony, ale jednak gęstniał z każdą chwilą, gdy niebo zasłaniały chmury, a słabe promienie księżyca nie mogły przebić się przez tę zasłonę by oświetlać im drogę.

Elf kolejny raz spojrzał na swojego chwilowego towarzysza podróży na nowo starając się go ocenić. Może to poszukiwacz przygód? Albo łowca głów? Na pewno nie był bardem! Nie można było jednak ukryć, że mężczyzna znał się na rzeczy i chociaż czujny i uważny to bez skrępowania prowadził ich dalej w głąb lasu. Teraz przystanął na chwilę przy jednym z drzew, dotknął jego kory, obejrzał ją i biorąc drobną poprawkę na kierunek, w którym zmierzali, sunął pewnie przed siebie.

Lassë starając się nie zwracać na siebie uwagi usiłował powtarzać ruchy nieznajomego. Nie chciał zagadywać go po raz trzeci podejrzewając, iż skończyłoby się to tak samo, jak poprzednie próby rozmowy. Poza tym chciał samemu odkryć, czym kieruje się mężczyzna wybierając drogę. Skrzywił się, kiedy jego palce wsunęły się w mało przyjemny w dotyku, wilgotny i śmierdzący mech. Od razu dotarło do niego, że właśnie to był drogowskaz, który wytyczał ich szlak. Jak mógł nie wpaść na to wcześniej?! Nie musieli wiedzieć dokładnie, gdzie się znajdują, by ostatecznie spotkać się z Otsëa. Wystarczyło trzymać się odpowiedniego kierunku!

Oczywiście, poza lasem liczyły się także inne naturalne drogowskazy, jednakże na chwilę obecną Lassë nie musiał opuszczać bezpiecznej ochrony drzew. Zanim dotrze do Kennt zdoła nauczyć się od barda i może także od jego milczącego przyjaciela, co należy wziąć pod uwagę, kiedy mech nie może nam wskazać drogi. Nie był zwiadowcą, nie uczono go jak poradzić sobie w czasie podróży, jak przeżyć, a on nigdy się tym nie interesował. Teraz musiał nadrobić długie lata ignorancji.

- Będziemy podróżować nocami przez najbliższe trzy doby. – głos nieznajomego, który nagle przerwał ciszę panująca w lesie, wypompował całe powietrze z piersi elfa.

- Dobrze. – skinął głową odpowiadając szeptem, jakby obawiał się, że mógłby obudzić czające się w mroku nieznane mu siły.
- Jeżeli ludzie będą cię szukać, to tylko za dnia, a więc prawdopodobieństwo, że się na nich natkniemy jest minimalne. Nie ma też mowy o rozpalaniu ognia, a więc nocą rozgrzeje nas marsz, a za dnia słońce. W przeciągu tych trzech dni łowcy dadzą za wygraną. Będą się obawiać, że stracą więcej ludzi, a wtedy nie zdołają doprowadzić niewolników bezpiecznie na targ. Bard również powinien nas do tego czasu znaleźć.

- Tak. Dziękuję.

            Nieznajomy spojrzał na niego, a pytanie odbijało się wyraźnie w jego jasnych oczach.

- Za pomoc w ucieczce i teraz. – wyjaśnił Lassë. – Bo przecież nie musiałeś...

- Musiałem. – uciął mężczyzna, chociaż jego głos był łagodny. – Im dalej od strumienia tym bezpieczniejsi będziemy. – dodał, na co elf mógł wyłącznie skinąć głową.

            Może nieznajomy miał powód by nie wdawać się w żadne niepotrzebne rozmowy? Jakby na to nie patrzeć całkiem niedawno pomógł Lassë w ucieczce, zaś teraz przedzierali się przez las próbując niemal po omacku okrążyć obóz łowców. Nie mieli przecież całkowitej pewności, że w biegu nie zmienili znacznie kierunku i teraz nie podążali prosto w łapy wroga. A może tylko elf nie wiedział?

            Milczenie sprawiało, że wędrówka zaczynała im się dłużyć. Minuty zamieniały się w godziny, zaś godziny w całe wieki.

            Lassë uniósł do ust manierkę z wodą i pociągnął spory łyk. Jeśli jego przypuszczenia się sprawdzą to i tak natkną się na strumień i będzie mógł uzupełnić brakujące zapasu jakże cennego płynu. Nagle zawahał się jednak.

- Otsëa umrze z pragnienia! – pisnął spanikowany. – Mamy obie manierki, pożywienie, a on nie ma nic! – krew odpłynęła mu z twarzy, ręce zadrżały. Jak mógł wcześniej o tym nie pomyśleć?

            Nieznajomy prychnął cicho, lekceważąco. Nie wydawał się przejęty odkryciem elfa.

- Naprawdę sądzisz, że ktoś taki jak on nie da sobie rady? Ma broń. – przypomniał chłopakowi. – Z resztą na pewno był już w większych tarapatach, więc zdoła coś wymyślić. – niebieskie oczy błysnęły złowrogo. – Na twoim miejscu wcale bym się nim nie przejmował. Tacy jak on mają swoje sposoby na zaspokojenie pragnienia.

- Jakie? – ciężko powiedzieć, czy Lassë sądził, że zdoła zmusić mężczyznę do mówienia, czy też zwyczajnie ciekawość pchnęła go do zadania tego pytania. Tak czy inaczej nie udzielono mu na nie odpowiedzi. Nie takiej, jakiej oczekiwał.

- Zapytasz go, kiedy cię znajdzie.

            Młody elf westchnął ciężko. Łatwo mówić. A co jeśli ich nie znajdzie? Jeśli coś mu się stanie, albo naprawdę umrze tylko, dlatego, że oni zabrali ze sobą wodę i jedzenie?

- Powiedz. Jakie to ma znaczenie, czy wiesz, w jaki sposób tacy jak on sobie radzą, czy nie? Czy znasz przymioty jego rasy, czy jest tylko bardem, który ci towarzyszy i pomaga? – tym pytaniem nieznajomy zaskoczył chłopaka.

            Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Czy gdyby Lassë dowiedział się, kim jest Otsëa cokolwiek by to zmieniło? Przecież w dalszym ciągu byłby kimś, kto już wielokrotnie ratował go z opresji, narażał się dla niego i pomagał mu przeżyć. Podobnie sprawa miała się przecież w przypadku Niquisa. Nie ważne czy zwierzaczek był jakimś dziwnym królikiem, czy może jakimś innym stworzeniem. Nadal był jego przyjacielem.

- Przepraszam. Masz rację. To nie ma żadnego znaczenia, miało tylko zaspokoić moją ciekawość.

- Przejdziemy jeszcze kawałek i zatrzymamy się na pewien czas.

            Lassë nawet nie zauważył, że wrócili nad strumień! Pochłonięty tak wieloma sprawami nie spostrzegł czegoś tak istotnego. Był to kolejny raz, kiedy przyłapał się na nieuwadze i braku koncentracji, które tak wiele razy mogły kosztować go życie. Nie ważne, czy Otsëa wróci tej nocy, za dzień, czy dwa dni! Do tego czasu elf zmieni się nie do poznania i stanie się godnym uczniem swojego mistrza! Stanie się tworzywem, z którego bard bez problemu uczyni wędrowca takiego jak on sam! Postanowił!

            Niedługo później nieznajomy zarządził postój i każąc elfowi zaczekać zniknął między drzewami. Lassë w tym czasie pił ile tylko mógł by zaspokoić pragnienie na najbliższe godziny i jeszcze przed wyruszeniem w dalszą drogę napełnić swoją manierkę na nowo. Jego towarzysz musiał pomyśleć o tym samym, gdyż wrócił z drobnym kociołkiem barda wypełnionym po brzegi świeżą wodą. Kolejny raz zostawił elfa samego by napełnić jego pusty bukłak. To wyraźnie wskazywało na to, że postój miał być tylko chwilowy, zaś do świtu pozostały im jeszcze długie godziny.