sobota, 30 czerwca 2012

13. I wtedy zapadła cisza...

Tej nocy Lassë czuł się bardzo nieswojo. Przewracał się z boku na bok, był niespokojny, podenerwowany. Miał wrażenie, że czyjeś uważne spojrzenie bez przerwy spoczywa na nim, jakby intruz tylko czekał aż elf zamknie oczy i stanie się mniej czujny by wtedy właśnie zaatakować. To „coś” czające się w mroku miało swój kształt, swoją rasę i zapewne jakieś imię, którego chłopak nie chciał znać. Nawet, jeśli Otsëa żartował sobie z niego insynuując bliskie pożarcie było za późno na uspokojenie strachliwego serca, które biło szybko w stosunkowo drobnej piersi. Młody elf nie chciał obudzić się nagle czując na sobie cudzy oddech, nie chciał widzieć nad sobą błyszczących złotem oczu, ani też poczuć wielkich kłów zaciskających się na jego szyi.

Macając na chybił-trafił odszukał śpiącego przy jego boku Niquisa, który przysunął się bliżej wyczuwając niepokój młodzieńca. Drobnym języczkiem polizał chłodne palce Lassë i zasnął zapominając o wszystkim. Musiał być wyczerpany udając odważnego, kiedy ich śladem podążał Griffin.

- Przestań się tak trząść. Nic ci nie zrobi, kiedy jesteś ze mną. – Otsëa wystraszył elfa, kiedy nagle odezwał się do niego pośród ciemności. – Z resztą wydaje się tylko zaciekawiony twoja osobą. Niedługo nas opuści, ma swoje obowiązki względem gniazda.

- A jeśli się mylisz? – elf potarł dłońmi o ramiona, jakby chciał je rozgrzać.

- Wtedy cię zgwałci i da sobie spokój. – bard wydawał się teraz poirytowany. – Jesteś samcem, a nie samicą, więc zachowuj się jak samiec. Jeszcze tego brakuje bym ci towarzyszył, kiedy będziesz chciał się odlać! W przeciągu kilku kolejnych godzin będziesz bał się samemu oddalić i to ja będę zmuszony cię niańczyć!

            To zabolało. Ugodziło w dumę Lassë, który zdawał sobie sprawę z prawdy zawartej w tych słowach. Gdyby przyjaciele widzieli go teraz... Wstydziliby się przyznawać do niego. Nawet władca wypędziłby go z Ostoi i znalazł kogoś innego do wypełnienia misji. Misja... Elf zupełnie o niej zapomniał przerażony wydarzeniami ostatnich dni. W Kennt rozstanie się z bardem, będzie zmuszony podjąć dalszą wędrówkę sam, a nie miał złudzeń, gdy opuści miasto otworzą się przed nim podwoje o wiele niebezpieczniejszego świata.

- Ja nie pchałem się na tę misję. – odwrócił głowę w stronę Otsëa i spojrzał na niego buńczucznie. – Wybrał mnie Żywioł. Myślisz, że byłbym na tyle głupi by z własnej woli pchać się tam, gdzie mnie nie chcą?
- Każdy z nas ma misję, której nie chciał nigdy mieć. – spokoju i pewności siebie mężczyzny nie dało się zachwiać. – Od kiedy ludzie zaczęli rozmnażać się między sobą, kraść broń innym rasom i chorować na punkcie władzy nikt nie robi tego, co chciałby robić. Wszyscy jesteśmy niewolnikami nowego świata. Jeśli nie weźmiesz się w garść i nie zaczniesz walczyć wtedy proś swój Żywioł by zesłał ci śmierć, gdyż jest ona najlepszym, co może cię spotkać. – bard odwrócił się tyłem do elfa. – Postaraj się zasnąć.

            Jasne! „Postaraj się zasnąć.” Jakby świadomość bycia tchórzem mogła w jakiś sposób pomóc w zwalczeniu tchórzostwa!

            Lassë podniósł się i usiadł obejmując ramionami kolana. Zapatrzony w miejsce, gdzie wieczorem ostatni raz widział Griffina usiłował dostrzec jakiś ruch, bądź blask, cokolwiek, co pozwoliłoby mu określić, czy bestia nadal się tam czai.

Ostatecznie nie zasnął nawet na chwilę, co zaburzyło jego kontakt z rzeczywistością, zmęczyło ciało i umysł. Nie przyznał się jednakże do tego, w ogóle nie odzywając się do barda, na którego był zły. Nie oczekiwał od niego współczucia, ale może odrobiny delikatności, którą wykazywał się póki, co wyłącznie Niquis.

Z wyrazem twarzy zdradzającym dumę i upór elf przeciągnął się rozgrzewając mięśnie, upił łyk wody ze swojej manierki i położył puchatego zwierzaczka na ramieniu podając mu do pyszczka listek mięty. Można było odnieść wrażenie, że chce pokazać bardowi, że ten nie dostanie nic.

Kto zrozumiałby elfy?

Zamknął oczy czując jak kręci mu się w głowie z powodu braku snu, a gdy je otworzył coś mignęło mu przed oczyma aż odskoczył z piskiem w tył. Na ziemię u jego stóp upadł martwy królik upuszczony tam przez Griffina. Bestia oddaliła się na swoje kilkaset metrów, a spojrzenie jej jasnych oczu utkwione było w zszokowany Lassë.

- Prezent zaręczynowy. – bard przykucnął i podniósł królika za uszy. – Będziemy mieli porządne śniadanie.
- Ja nie jem mięsa...
- A kto mówił, że będziesz je jadł? Ja zjem królika, a ty rosół. Prezentów od kochanka się nie marnuje. – jego usta wygięły się kpiąco. Nie można było nazwać tego uśmiechem, ale czymś z pewnością było. Może grymasem? Tak, zdecydowanie bliżej było temu do grymasu niż uśmiechu. Widać Otsëa dopiero teraz pokazywał, jaki jest naprawdę.

            Młody elf znowu poczuł, jak jego duma spina się boleśnie gotowa do ataku na przeciwnika, który ośmielił się ją znieważyć drugi raz. Nie mógł pozwolić by ktoś taki go „pokonał”! Wyjął zza pasa jeden ze swoich sztyletów i wyrwał zdobycz z ręki barda klękając na ziemi. Krzywiąc się z powodu odgłosu, jaki wydawało nacinane ciało i łamane kości zdołał jakoś odciąć króliczą nogę wraz ze sporym kawałkiem boku. Rzucił większą część zdobyczy mężczyźnie nie racząc go nawet słowem, zaś resztę złapał pewnie i odważnie ruszył w stronę Griffina. To jego łup, a więc i jemu coś się z tego należało.

            Nawet nie wiedział, kiedy Niquis zniknął z jego ramienia, zaś Otsëa sięgnął po miecz gotowy bronić elfa, którego nazwałby „głupim” gdyby tylko miał okazję znaleźć się bliżej niego. Od Griffinów trzymało się z daleka! Byli niebezpieczni nawet, jeśli okazywali przychylność. Czy ten durny elf serio potraktował kpiące komentarze o miłości tej bestii? Tak naprawdę bard do samego końca nie wierzył, że chłopak odważy się podejść nieomal bezbronny do tej paskudnej hybrydy. Lassë był tchórzem, może nawet większym od Niquisa, a jednak zbliżył się na wyciągnięcie dłoni do bestii, która nie ruszyła się nawet na krok z miejsca. Jeden ruch wystarczyłby by zabić kogoś tak drobnego i tak nieprzygotowanego na atak. Wiatr wiał w kierunku elfa i Griffina toteż Otsëa nie słyszał monologu prowadzonego przez młodzieńca, ale widział, jak ten zostawia kawałek mięsa na kamieniu przed zwierzęciem, a następnie oddala się powoli, bezmyślnie, tyłem do wroga. Albo miał wielkie szczęście, albo kryło się w nim coś, czego nie dało się dojrzeć gołym okiem, gdyż było ukryte głęboko pod cielesną powłoką.

- Jeszcze nie zabrałeś się za gotowanie? Na co czekasz? – Lassë pozwolił sobie na kpiący komentarz nagle czując przypływ siły i energii. Pokazał, że nie jest byle, kim, że wcale się nie boi, że jest silniejszy niż mogło się wydawać! W rzeczywistości jednak bał się potwornie, sam nie wiedział, dlaczego kolana się pod nim nie ugięły, dlaczego bestia go nie zabiła, kiedy znalazł się tak blisko. Nie był głupcem, nie wierzył w całą tę bajkę o prezencie ślubnym, czy cokolwiek sugerował bard. Nie ważne, co kierowało Griffinem, ważne, że można było wykorzystać to do utarcia nosa nazbyt pewnemu siebie Otsëa! Nawet poczucie winy z powodu rany na twarzy mężczyzny zniknęło. Obaj walczyli, obaj odnieśli rany, elf nie prosił by go chronić i nie było w tym niczyjej winy.

- Masz nowego obrońcę i nagle zrobiłeś się taki pewny siebie?

- Sam potrafię się o siebie troszczyć. – Lassë rozsiadł się opierając o swój tobołek. – Ale, po co to robić skoro mam darmowego najemnika? – to było jak wypowiedzenie małej, prywatnej wojny.

            Mężczyzna westchnął kręcąc głową.

- Najemnik może być darmowy, ale za kucharkę powinieneś zapłacić.

- Będzie jadła mojego królika, a więc jest opłacona.

- A jeśli odmówi i upoluje własnego królika? – na to pytanie młody elf nie potrafił od razu znaleźć dobrej odpowiedzi. Dopiero po chwili coś przyszło mu do głowy.

- Wtedy będzie głodna, bo Griffin wypłoszył całą zwierzynę. – tryumfalnie splótł ramiona na piersi i z uśmiechem zamknął oczy. Teraz mógł się przespać bez obaw, że ktoś go skrzywdzi. Skorzystał, więc z tego przywileju, gdy pokonany Otsëa zajął się martwym zwierzęciem.

            Nawet nie wiedział, kiedy przyszedł sen. Otulił umysł gęstą mgłą odgradzającą elfa od rzeczywistości i zawładnął całym jego ciałem. Przez kilka chwil, a może minęły już godziny?, chłopak nie wiedział, co się dzieje, nie słyszał żadnych niepokojących odgłosów, nie dostrzegał żadnych drgań światła pozostając biednym, uśpionym. Nie wiedział, gdzie odpłynęła jego świadomość, czy znowu znalazł się pośród głosów bez twarzy, czy może powrócił do domu by tam rozkoszować się spokojem. Gdziekolwiek znalazł się wtedy, musiał wrócić w miejsce, w którym pozostało jego ciało, a więc do niebezpieczeństw, wędrówki, przykrości.

            Gdy otworzył oczy czując, jak kręci mu się w głowie z powodu zbyt małej ilości snu i niewygodnej pozycji na jego kolanach lądowała właśnie miska pełna wonnego wywaru, jaki zdążył już upichcić bard. Był to w prawdzie wyłącznie rosół z upieczonym na rozgrzanym kamieniu plackiem, lecz wystarczał by pokrzepić i rozbudzić.

- Jedz i będziemy ruszać. – Otsëa nie wydawał się zły o poprzednią sprzeczkę. – Dzięki temu zaoszczędzisz sucharów na dalszą drogę.

            Lassë skinął głową i odgryzł kawałek podpłomyka przepijając go rosołem. Przez chwilę zastanawiał się, kiedy mężczyzna zdołał wymknąć się obserwującym ich Griffinom i ograbić spustoszoną wioskę z niezbędnych produktów żywnościowych. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz widział wyraźnie, że tobołek barda jest większy niż przed nocą spędzoną w tamtych ruinach. Cóż, martwi nie potrzebują jedzenia, a żyjący mogą dzięki temu przedłużyć swój żywot, a więc „kradzież” była chyba rozsądnym posunięciem.

            Nie skończył jeszcze posiłku, kiedy bard dolał mu rosołu po same brzegi miski i wręczył kolejny placek.

- Ani słowa. Nie zatrzymujemy się po drodze na kolejny posiłek, więc najedz się do syta. – mężczyzna usiadł przy ogniu i objadał kości z resztek mięsa, które właśnie się upiekły.

            Elf podniósł się z miejsca oddając pustą miskę bardowi. Podziękował cicho za wszystko i chciał wrócić po swoje rzeczy, kiedy cała konstrukcja, na jaką składała się torba, kołczan i łuk runęła na trawę, a zawartość tobołka wysypała się na zewnątrz. Co jednak najgorsze wypadła także mapa, która rozwijając się na całej długości nie mogła zostać niezauważona. Lassë poczuł, że serce podchodzi mu do gardła, ale było za późno. Otsëa zauważył dotąd ukryty przed nim zwój papieru. Podniósł się gwałtownie i podchodząc do rozrzuconych rzeczy złapał za dwa brzegi mapy.

- Miałeś to cały czas ze sobą?! – syknął rozeźlony i rzucił okiem na wykonany szczegółowo rysunek. – Mogliśmy zabłądzić w każdej chwili, a ty zataiłeś przede mną, że masz mapę sporządzoną przez elfy?!

            Lassë odwrócił wzrok nie wiedząc, co właściwie ma powiedzieć, o ile bard naprawdę oczekiwał odpowiedzi.

- Nie ufasz mi, to dlatego, tak? – podszedł bliżej chłopaka. – Wasze mapy mogą zmienić obraz wielu bitew i dlatego się nimi nie dzielicie, rozumiem, ale JA jestem twoim towarzyszem podróży! Te bestie niemal urwały mi łeb, bo starałem się ochronić ciebie! – wystrzelił palcem w stronę Griffina, który obserwował uważnie tę scenę. – A ty nie raczyłeś nawet napomknąć, że masz tę piekielną mapę?!
- Przepraszam. – głos elfa był cichy i płaczliwy. – Na początku nie wiedziałem, czy mogę ci ufać, a później po prostu zapomniałem.
- Zapomniałeś? Zapomniałeś, że masz mapę, dzięki której możemy dotrzeć szybciej do Kennt i uniknąć niebezpiecznych ścieżek?! – czasami wydawał się syczeć, innym razem ryczeć, kiedy wypowiadał wszystkie te słowa w gniewie. – Rozbieraj się!

- C... co?

- Rozbieraj się! – patrzył niecierpliwie na elfa. – Chcę mieć twoją tunikę na kolanach w przeciągu pięciu sekund, ale już!

            Lassë nie potrafił odmówić. Ze łzami w oczach zaczął się rozbierać obawiając się, że zaraz zostanie zabity, a jego mapa rozpęta wojnę, która pochłonie wszystkie rasy.

sobota, 23 czerwca 2012

12. I wtedy zapadła cisza...

Otsëa nie mylił się. Tej nocy na niebie rozpętało się prawdziwe piekło. Błyskawice rozświetlały całą okolicę, a odgłos uderzających o ziemię piorunów był ogłuszający. Na domiar złego deszcz padał obficie i w wielu miejscach dach przeciekał tworząc wielkie kałuże, zaś okropny wiatr tylko cudem nie zrywał znad ich głów spróchniałych belek podtrzymujących strzechę. Czy możliwym było przeżycie w takich warunkach nie mając schronienia?

Tym razem wiatr uderzył z całą mocą w ścianę budynku, który zadrżał ostrzegawczo, a nieszczelne, drewniane okiennice zostały wepchnięte do środka, jakby od zawsze właśnie w tę stronę się otwierały. Cały chłód z zewnątrz wdarł się do izdebki obniżając znaczenie temperaturę pomieszczenia.

Lassë momentalnie zerwał się z miejsca, zanim bard zdołał go uprzedzić, i doskakując do okna uparcie siłował się z wiatrem, który posyłał mu prosto w twarz wielkie, ziemne krople deszczu. Błyskawica rozdarła niebo, a w jej blasku elf dostrzegł czający się w cieniu masywny kształt. Ten widok niemal wydarł krzyk z jego piersi. Zamiast tego głośno wciągnął powietrze do płuc. Czyżby bestia chciała zaatakować? Może właśnie w tej chwili byli osaczeni i mieli zginąć tej okropnej nocy?

- Tam na końcu ulicy... – zaczął powstrzymując drżenie głosu.

- Tak, wiem. Spodziewałem się, że będą mieć nas na oku. – mężczyzna podszedł do niego i pomógł zamknąć okiennice podpierając je dodatkowo jakąś starą miotłą w nadziei, iż to uchroni ich przed kolejnym atakiem wiatru. – Jeśli nie zabili nas do tej pory, nie zrobią tego w najbliższym czasie. A już na pewno, nie podczas takiej pogody. Wiatr mógłby połamać im skrzydła. Do rana jesteśmy bezpieczni.

- Więc wynieśmy się stąd, jak tylko się wypogodzi. – Lassë złapał w objęcia Niquisa, który leniwie leżał w kącie, i przytulił go do siebie, jak szmacianą lalkę.

- Oszalałeś? Nie odzyskałeś jeszcze pełni sił...

- I nie wiadomo, kiedy je odzyskam. – po raz pierwszy głos młodego elfa był naprawdę pewny, a słowa rozsądne. – Jestem w stanie chodzić, a więc możemy odejść. Powoli, z licznymi przystankami, ale jednak ruszymy do przodu.

- Jeśli tego właśnie chcesz. – Otsëa skinął głową i usiadł pod ścianą, w suchym miejscu, które pozwalało mu na obserwowanie drzwi mimo mroku panującego w zrujnowanej chacie. Elf przyzwyczaił się już do myśli, że to właśnie bard najczęściej czuwa nocami, jakby nie potrzebował snu. Może należał do jakiejś starożytnej rasy, która medytacją zastępowała ten niezbędny przeciętnej istocie proces? Mało tego, jego pokryta bandażami, blada twarz przywodziła na myśl upiora.

- A wrogów należy trzymać blisko. – mruknął pod nosem do siebie i dosiadł się do barda, jakby miał w planach dotrzymanie mu towarzystwa. Szybko jednak stało się jasne, iż nie to chodziło mu po głowie. Zsunął pośladki niżej, szorując spodniami brudną podłogę i położył się na ziemi z głową na udach mężczyzny. – Będzie ci raźniej. – kiepskie wyjaśnienie, ale elf nigdy nie był dobry w kłamstwach. Prawdę powiedziawszy chciał się tylko dowiedzieć, kim tak naprawdę jest jego towarzysz. Jeśli zbliżenie się do niego nie wystarczy, to nic nie pomoże.

            Niquis nie był tak entuzjastycznie nastawiony do poznawania tajemnic swojego niechcianego towarzysza. Ułożył się możliwie najbliżej elfa by uważać na niego i nie dopuścić do wyrządzenia mu krzywdy. Już i tak okazał się tchórzem, kiedy Lassë walczył z Griffinami. Musiał się, więc zreflektować! Wtulił pyszczek w brzuch chłopaka i rzucił jedno ostrzegawcze spojrzenie Otsëa. Kiedy wyniosą się z tej wioski elf nie będzie tak zależny od barda, a tym samym Niquis spróbuje się go pozbyć! To, co było między nimi można było nazwać odwieczną walką o przetrwanie. Ot, naturalni wrogowie. Tylko, dlaczego takie małe puchate „coś” miałoby nienawidzić rasy Otsëa?

 

            Obudził ich odgłos skrzydeł, które pokonując opór powietrza uderzały mocno o niewidzialną ścianę wiatru, który nie pozwalał na bezszelestny lot. Nawałnica oddaliła się zostawiając za sobą ruiny domostw, zwalone drzewa i trupy zwierząt, które nieszczęśliwym trafem znalazły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.

            Bard stał przy otwartych szeroko drzwiach wejściowych z mieczami w dłoniach. Na twarzy miał czyste opatrunki, zaś tuż obok elfa leżał skromny posiłek składający się z sera, chleba i czystej wody. Mężczyzna musiał kręcić się po wiosce i wyszperać to wszystko z ruin. Nie było innego wytłumaczenia, a to sprawiało, że w oczach Lassë był tym większym bohaterem. Przecież tak się o niego troszczył, a jeszcze niedawno wcale go nie znał!

- Co się dzieje? – elf usiadł przecierając oczy i sięgnął po przygotowany dla niego posiłek odstępując kawałek sera swojemu puchatemu przyjacielowi.

- Burza się skończyła, a więc chcą nas wypędzić, jeśli nie odejdziemy po dobroci. Ale spokojnie! – rzucił prędko widząc, jak elf pakuje do ust ogromne kawałki sera i chleba chcąc szybciej uporać się ze śniadaniem, co groziło udławieniem się. – Zdążysz się jeszcze umyć. – przyniósł wiadro, które wcześniej stało na zewnątrz. – To deszczówka, ale jest czysta. Przyda ci się odświeżenie. W szczególności twoim ranom. Przecież nikt z nich nie zaatakuje tylko, dlatego, że się myjesz.

- A jeśli? Khe, khe! – młodzieniec zakrztusił się wodą, którą usiłował pochłonąć możliwie najszybciej.

- Żadne „jeśli”. Nie wiem, jak to możliwe, ale to oni dostarczyli nam jedzenie i wodę. – bard wskazał palcem na zewnątrz. – Sprawdziłem, czy nie są zatrute, spokojnie. Wróg jest wrogiem, nawet, kiedy zaczyna mówić we wspólnej mowie. Podejrzewam, że to ten nad nami zajął się tym wszystkim. – skrzywił się z niesmakiem, jakby coś w pobliżu okropnie śmierdziało.

            Lassë skinął głową nie rozumiejąc zachowania Griffinów, ani też nie pojmując, czy powinien podziękować tym bestiom za ich nagły przypływ dobroci. Zamyślony rozebrał się do pasa i zaczął dokładnie myć. Przy najbliższej okazji wyszoruje się cały i przeczyści rzeczy. Teraz mógł sobie pozwolić tylko na szybką toaletę. Nie bez bólu, ale jednak operował ranną ręką. Odwiązał bandaże, obmył paskudne rany i pozwolił by Otsëa założył nowy opatrunek nasączony ziołami. Piekło, ale już nie tak bardzo, jak zaledwie dzień wcześniej, albo dwa dni wcześniej. Było lepiej i to dzięki bardowi!

- A twoje oko? – wyciągnął dłoń i dotknął lekko bandaży na twarzy mężczyzny, który skrzywił się. Nie było wątpliwości, co do tego, że jego rana była poważniejsza niż ta Lassë.

- To nic takiego. Mówiłem ci, że z czasem się zagoi. Tatuaż sam się pojawi, kiedy skóra wróci na miejsce.

            To była cenna informacja. Oczy elfa rozbłysły, kiedy tylko ją usłyszał. A więc tatuaż był cechą genetyczną rasy barda?

- Auć! – chłopak musiał schylić się i rozmasować kostkę, w którą ukąsił go zazdrosny o nadmierne zainteresowanie wrogiem Niquis.

            Na twarzy Otsëa pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

- Twój chłopak jest zazdrosny. Jeszcze zagryzie mnie we śnie biorąc za konkurencję. – Odsunął się pospiesznie by stworzonko nie rzuciło mu się do nóg atakując i zignorował całkowicie rumieniec elfa. – Skoro jesteście gotowi do drogi to proponuję ruszać póki czas. Chyba, że zmieniłeś zdanie?

- Nie, nie! Jestem gotowy! – chłopak zarzucił na siebie ubranie, rozejrzał się po pomieszczeniu chcąc mieć pewność, że niczego tu nie zostawił i tuląc do siebie swoją torbę stanął zdecydowany przy mężczyźnie.

            W innej sytuacji bard mógłby kwestionować wszystkie te zapewnienia, jednakże chwilowo musiał zapomnieć o troskliwości i zająć się ważniejszymi sprawami. Znał Griffiny od tej mało uprzejmej strony i nie chciał się domyślać skąd ta nagła zmiana zachowania. Może miały zamiar utuczyć wędrowców przed pożarciem? Niquis byłby delicją dla tych dziobatych, wielkich paskud. To też musiało być powodem jego przerażenia, kiedy natknęli się na świeżo budowane gniazdo. Nie można jednak zaprzeczyć, iż miał w sobie niemało odwagi, skoro został z elfem zamiast uciekać do lasu, by tam już pozostać. Nie musiał jednak przyznawać, iż dostrzega te dobre strony futrzaka.

- Idę przodem, a ty i twój kochanek za mną. Powiedz mu, żeby nie uciekał, ale patrzył na tyły. – w jego złotych oczach można było zauważyć psotne iskry. Rozmyślnie denerwował puchate stworzonko, które prychnęło w jego stronę i wspięło się na ramię Lassë czepiając mocno szaty elfa.

            Opuścili zrujnowany budynek z niejaką przyjemnością. Powietrze na zewnątrz było świeże i chłodne po obfitym deszczu. Słońce nie grzało zbyt mocno toteż była to wymarzona pogoda na kontynuowanie nieszczęśliwie przerwanej podróży. Było w tym coś jeszcze, co mimowolnie zwróciło uwagę młodego elfa.

            Otsëa zdjął swój długi podróżny płaszcz, co pozwoliło idącemu za nim chłopakowi ocenić swojego towarzysza pod odrobinę innym kontem. Bard był, bowiem wyższy niż początkowo wydawało się Lassë, miał szerokie, umięśnione plecy i zgrabne pośladki, jak przystało na mężczyznę prowadzącego aktywny tryb życia. Przypominał, więc bardziej wojownika niż zwyczajnego grajka. Poruszał się z gracją, cicho i miękko, jak drapieżnik czekający na ofiarę. Ktoś taki musiał łamać serca w każdej wiosce, jaką odwiedził. Bard miał w sobie coś egzotycznego, co nie pozwalało przejść obok obojętnie. A teraz, kiedy jego twarz była w połowie zasłonięta przez bandaże otaczała go aura niebezpieczeństwa i tajemnicy.

            Opuścili już wioskę, kiedy Niquis pisnął ostrzegawczo. Za nimi podążał jeden z Griffinów. Zdaniem barda, ten sam, który pilnował ich podczas burzy, ten sam, który unosił się nad domem rano, może właśnie on przyniósł im posiłek i wodę. Czyżby miał upewnić się, że opuszczą wioskę i nie będą mieli zamiaru wrócić? Taką nadzieję miała trójka podróżników, kiedy starali się nie zwracać uwagi na podążającą za nimi istotę. Dla Lassë było to ogromnym wysiłkiem psychicznym i fizycznym, gdyż w obawie przed kolejną walką nie chciał zatrzymywać się na odpoczynek. Dopiero, kiedy nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadł na ziemię musiał zaakceptować fakt postoju.

- Jest nami wyraźnie zainteresowany, ale nie planuje atakować. Poza tym jest młody, więc sam nie miałby z nami szans. – mężczyzna ocenił sytuację siadając obok elfa. – Podejrzewam, że ma swój własny cel w śledzeniu nas.

- Dużo wiesz o Griffinach...

- Wroga należy poznać. – uciął insynuacje chłopaka. – Zaś przyjaciół trzeba mieć na oku, gdyż są bardziej niebezpieczni niż ci, którzy otwarcie wypowiadają wojny.

            Sięgając za głowę rozwiązał supeł mocujący opatrunki i odwinął bandaż by nasączyć go ziołami. Wcześniej Lassë nie miał okazji zobaczyć oczyszczonej rany, a teraz żałował swojej ciekawości. Z powodu opuchlizny bard uchylał powiekę do połowy, a nabiegłe krwią białko oka wyglądało jak mięsna kula o złotym środku wyzierającym na zewnątrz. Czoło i brew zostały zmasakrowane, policzek nosił wyraźne ślady szponów, jakie go przecięły. Nie było żadnych wątpliwości – blizna szpeciła twarz mężczyzny, który teraz obwiązywał głowę na nowo nie zważając na płaczliwe spojrzenie elfa.

- To nie koniec świata. – upomniał towarzysza. – Z resztą, na twoim miejscu martwiłbym się sobą, a nie mną.

- Co? Dlaczego? – elf czuł się zagubiony.

- Ponieważ nasz wielki towarzysz wyraźnie pożera cię wzrokiem. Masz konkurencję, bohaterze. – dodał do Niquisa, który taktownie zignorował uwagę, choć jego małe oczka na chwilę utkwiły spojrzenie w czającym się o kilkadziesiąt metrów za nimi Griffinie.

sobota, 9 czerwca 2012

11. I wtedy zapadła cisza...

Musisz... musisz... musisz...

            Głowa pękała mu bólem, kiedy otworzył z trudem oczy, jakże wrażliwe na światło słońca. Jego nozdrza wypełniał zapach trawy, drzew, świeżo ściętego drewna. Miał wrażenie, że powinien o czymś pamiętać, o czymś istotnym, ale cokolwiek to było wypadło mu z głowy. Teraz nie mając pojęcia, gdzie właściwie się znajduje, musiał wysilić swoje zmęczone, nieruchome niemal ciało by rozejrzeć się dookoła. Słyszał ciche trzeszczenie płonących polan po lewej stronie i niewiele myśląc nad tym, co robi przechylił głowę właśnie w lewo.

- Ogranicz się wyłącznie do niezbędnych ruchów. – głos Otsëa ozwał się z prawej, ale zanim elf zdołał odwrócić głowę w tamtą stronę, bard już znalazł się bok niego. Jego twarz obwiązana była zakrwawionymi bandażami, które śmierdziały ziołami. Nie wyglądał najlepiej, ale przynajmniej był w stanie się ruszać. – Dopóki nie wydobrzejesz na tyle, by podróżować musimy zostać tutaj na otwartej przestrzeni. Jesteśmy obserwowani, ale wydaje mi się, że nikt nie powinien nas już atakować. Nie odeszliśmy daleko od wioski, więc mogę tam wracać w każdej chwili po drzewo i wodę. To, czego nie strawił ogień może nam się przydać. – wsunął między zęby elfa, jakiś paskudny w smaku kawałek drewna. – Zagryź mocno. Musze zmienić opatrunki.

            Lassë nie kwestionował jego słów. Posłusznie zrobił, co mu kazano zamykając mocno oczy. Zanim jednak stracił kontakt ze światem dostrzegł leżącego na jego piersi Niquisa, który przyglądał mu się uważnie i z troską. Nie było niestety czasu na przydługie, łzawe sceny. Otsëa właśnie odklejał pokryte zakrzepłą krwią bandaże od rany na ramieniu elfa i przyłożył do nich nowe, wrzące, świeżo zagotowane w cuchnących ziołach.

            Chłopak wrzasnął i szarpnął ręką, kiedy mimo niejakiego zobojętnienia na ból poczuł potworne gorąco, które niemal topiło skórę.
- Nie wyrywaj się, bo otworzysz rany! Będę musiał ci je przypalać, jeśli znowu zaczną krwawić! – mężczyzna obwiązał ciasno ramię i nieznacznie uniósł głowę elfa podając mu do ust jakiś napar. – Wypij. To powinno złagodzić ból. Później dam ci coś na sen. Nie interesuje mnie, co masz do powiedzenia. – syknął widząc, że chłopak planuje się odezwać. Zamiast tego zmusił go do wypicia gorzkich ziół i wepchnął mu w usta kawałek chleba. – Jedz! Wasze suchary nie pomogą w tej sytuacji. – zaraz potem pokarmił go jakąś potrawką i kolejny raz napoił jakimś świństwem.

- Dlaczego to robisz? Dlaczego mnie nie zostawisz? – Lassë wpatrywał się w czyste, jasne niebo. Pierwsze zioła zaczęły już działać, dzięki czemu niesamowity ból ustał i chłopak mógł liczyć na chwilę odpoczynku, może nawet sen sądząc po tym, co mówił wcześniej jego niezastąpiony towarzysz.

- Podróżujemy razem. Nie muszę znać cię od lat, by czuć się za ciebie odpowiedzialnym. Z resztą, dzięki tobie mam jeszcze głowę. Za pięć, góra sześć dni będziesz w stanie ruszyć dalej, chociaż nadal na ziołach. Niquis pomógł mi je zebrać, więc mamy ich pod dostatkiem.
- A twoja twarz? – elf czuł, że powieki zaczynają mu się powoli kleić. Najlepszy dowód na to, że zioła spełniają swoje zadanie.
- Tym się nie martw. Prędzej, czy później wszystko się zagoi i nawet blizny nikną. Teraz najważniejsze to postawić cię na nogi. Twój mały przyjaciel nie wybaczyłby mi, gdybym nie dał z siebie wszystkiego.

            Głos barda stał się nagle bardzo odległy, ciepło drobnego ciałka Niquisa było jedną kotwicą łączącą elfa z realnym światem, mimo że odpływał, zanurzał się w głębokiej, ciemnej wodzie sennej ułudy pełnej głosów, niepokoju i grozy śmierci.

           

Śnił o mięsie, jakkolwiek wydawać się to mogło dziwne. Jaki normalny elf mógł śnić o mięsie? Elfy z lasów unikały spożywania jakichkolwiek posiłków, które kiedyś były żywymi organizmami myślącymi, w przeciwieństwie do elfów zamieszkujących gór, dla których pochodzenie posiłku nie miało żadnego znaczenia. Lassë nie mógł mieć nic wspólnego z tamtą rasą, dawno już zdziczałą i barbarzyńską, w mniemaniu swojego ludu, a jednak śnił o czerwonym, krwistym mięsie. Czuł jego smak, miękkość i ciepło świeżości, a żołądek podszedł mu do gardła, w które spływała jeszcze gorąca krew. Nigdy dotąd nie miał okazji jeść żadnego mięsa, a jednak jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności śnił o surowych kęsach, które wypełniały mu usta oderwane szarpnięciem od ledwo zabitego zwierzęcia... Czy aby na pewno zwierzęcia? Nie chciał wiedzieć, nie chciał by do doznań smakowych doszły wzrokowe. Obawiał się, że mógłby tego nie wytrzymać.

Ziemia pod jego stopami była rozmokła, jak po długotrwałym deszczu, zapadał się w nią powoli, chociaż nie mógł ważyć tak wiele, jak by się zdawało. Czy to było powodem, dla którego miał wizje? Ziemia, której służył zsyłała je, by mu pomoc, by coś przekazać? Nie pojmował jednakże skąd ta, jakże nieprzyjemna sytuacja, w której to cały pokryty krwią ofiary zatapiał zęby w paskudnym mięsie przepełnionym żyłami, w których może jeszcze dało się usłyszeć bicie serca.

 

Obudził się zlany potem, wystraszony, gotowy by zwymiotować i pewnie tak właśnie by było, gdyby nie dłonie uciskające zbawiennie jego skronie. Uspokajał się pod dotykiem tych palców.

- Pij. – szepnął mu w ucho bard, kiedy tylko chłopak był w stanie cokolwiek przełknąć. Kolejny gorzki trunek, jak wszystkie, jakie miał w ustach w przeciągu ostatnich godzin. – Pomoże zbić gorączkę.

            Kładąc Lassë na powrót płasko na ziemi mężczyzna pozwolił sobie na zdjęcie z niego przepoconych ubrań i obmycie ciała ciepłą wodą, by później wysuszyć go szybko i otulić płaszczem. Opiekował się nim lepiej niż matka pisklęciem, a przecież nie musiał wcale tego robić. Mógł zabrać cały dobytek elfa i ruszyć dalej swoją drogą zostawiając niewygodnego towarzysza na pewną śmierć. Nawet Niquis nie zdołałby mu w tym przeszkodzić.

- Gdybyśmy tylko mieli ślinę Griffina rana goiłaby się o wiele lepiej i na pewno nie wdałoby się żadne zakażenie. Moja to niewiele w przypadku rany zadanej przez tę paskudną bestię. – starał się mówić wyraźnie, ale jednak szeptem nie chcąc by dźwięki poruszające gwałtownie strunami głosowymi drażniły słuch młodego, chorego elfa. – Te dwa, które zabiliśmy już dawno wyschły na wiór. – skomentował, a chłopak czuł się nie swojo mając świadomość tego, w jaki sposób bard leczy jego rany. Gdyby był silniejszy może nawet zdołałby się zawstydzić.

 

- Zbiera się na deszcz. – osądził Otsëa, gdy przez dwa ostatnie dni, pełne słońca i umiarkowanych temperatur pomagał chłopakowi zbierać siły. – Od północy idą chmury, które przyniosą burzę. Powinniśmy przenieść się do wioski na ten czas. Nie spodoba się to nowym właścicielom, ale...

- Zgoda. – Lassë skinął głową. – Jestem już w stanie się bronić, chociaż nie mogę strzelać z łuku, czy nadwyrężać ręki. Nie chcę sprawiać ci więcej problemów, ale wyrwać się stąd, odzyskać siły i strać się przydatny. Jestem ci to winien.

- Powiedzmy, że będziesz mi winny przysługę i nie wspominajmy więcej o tym, co mi zawdzięczasz. – mężczyzna nie wyglądał, jak ktoś, kto z czystej skromności opiera się przyjmowaniu podziękowań, ale jak ktoś, kto uratował swoją ofiarę tylko po to by rozprawić się z nią osobiście. Mimo to, elf ufał mu i skinieniem zgodził się na tę propozycję, co obydwu ułatwiało zadanie.

            Obecność patrolujących swój teren Griffinów nie była zaskoczeniem dla Otsëa, który kilkakrotnie wracał już do wioski, choć zawsze ograniczał się do kręcenia po obrzeżach. Także tym razem wziął od elfa łuk i chociaż nie potrafił się nim posługiwać, wiedział jak zastraszyć przeciwnika nie pokazując swojej słabości. Gdyby nie miał przy sobie tej broni mógłby sprowokować straże do ataku, a to skończyłoby się nieszczęśliwie dla jednej ze stron.

Weszli do zrujnowanej wioski obserwowani przez czuje spojrzenia dwóch bestii, które obawiały się ich zaatakować, a jednak, gdy tylko znaleźli niejakie schronienie w ocalałym po części domu słyszeli szelest skrzydeł unoszącego się nad budynkiem stworzenia. Najwidoczniej miało ich pilnować, gdy towarzysz poleciał zameldować swojemu przełożonemu, o wtargnięciu na teren, który dopiero, co oczyścili z ludzi.

            Nie trzeba było długo czekać na reakcję tych krwiożerczych bestii. Szum, jaki towarzyszył ich przybyciu nie mógł przejść niezauważony. Odgłosy przypominały wichurę, która jednak nie łamała drzew, nie uderzała z impetem w ściany budynków.

- Nie wychodźcie. – bard porwał łuk, wsunął za pas jeden ze sztyletów elfa i otworzył rozklekotane drzwi chaty. Jego młody, ciekawski towarzysz podpełzł bliżej, chcąc widzieć, co się dzieje, nie mniej jednak trzymał się z daleka, by nie przeszkadzać swojemu towarzyszowi.

            Na samym końcu pełnej zgliszczy uliczki wylądowało koło pięciu Griffinów, które obserwowały uważnie stojącego w drzwiach mężczyznę. Ciężko było przewidzieć, co planują tym osiągnąć póki jeden z nich nie przemienił się w człowieka. Ten proces nie był dla Lassë zaskoczeniem, jednakże pierwszy raz w życiu widział na własne oczy, jak bestia zmienia swój kształt. Umiejętność tę posiadało wiele istot, w których żyłach płynęła magiczna krew.

- Nie strzelaj! – krzyknął we wspólnej mowie zachrypniętym głosem starszy Griffin, którego najpewniej wysłano do nich z powodu dobrej znajomości języka, którym mógł porozumieć się z intruzami. Robiąc kilkadziesiąt kroków zbliżył się do chaty na odległość pozwalającą dokładnie dojrzeć jego sylwetkę i brak broni. Elf nie wątpił jednak, że i bez niej mężczyzna musiał być niebywale niebezpieczny. – Pozwoliliśmy wam odejść, więc dlaczego wracacie i zajmujecie nasz teren? – pytanie wydawało się rozsądne.

- Zbliża się burza, a mój przyjaciel nie jest jeszcze w stanie odbywać długich podróży. Potrzebuje jeszcze kilku dni, by dojść do siebie. Wtedy odejdziemy i będziemy omijać wasze tereny z daleka.  – odpowiedział bard tonem urodzonego dyplomaty. – Musicie przyjąć ten warunek, albo walczyć, ale ani ja, ani mój przyjaciel nie sprzedamy skóry tanio. Sami oceńcie, czy opłaca wam się ryzykować. Nawet osłabieni potrafimy zabijać waszych!

- Nic nie zdziałasz grożąc nam!

- I nie zamierzam. Ostrzegam, nic więcej. Na wszelki wypadek, gdyby przyszło wam do głowy pozbyć się nas póki nie wróciliśmy do pełni sił. Nie chcemy od was niczego poza schronieniem na czas burzy. – „Chociaż nie zaszkodziłaby odrobina waszej śliny” pomyślał.

- Nie do mnie należy decyzja. – odparł starszy mężczyzna i odsunął się tyłem, powracając na swoje poprzednie, bezpieczne miejsce i ponownie przeszedł przemianę tym razem na powrót stając się mieszanką lwa i orła. Wzbił się w powietrze i zostawiając swoich czterech podkomendnych oddalił się na tych ogromnych, silnych skrzydłach.

- Gdzie on odleciał? – Lassë usiadł na rozłożonym na ziemi kocu, który zastąpił mu łóżko.

- Najpewniej przekazać swojemu liderowi moje słowa i zapytać o dalsze instrukcje. Nie wróci tutaj przez jakiś czas. Ich lider najpewniej zwoła niewielkie zebranie swoich najbliższych ludzi i zapyta ich o zdanie. Griffiny to upierdliwcy, jeśli chodzi o jakiekolwiek straty moralne i fizyczne. Ta grupa jest niewielka, więc brakuje im każdego osobnika, a samic jest coraz mniej. Muszą troszczyć się zarówno o nie, jak i o każdego zdrowego i zdolnego do rozrodu samca. Jak każdy w dzisiejszych czasach ludzi. – dodał z niezadowolonym pomrukiem nienawiści.

 

niedziela, 3 czerwca 2012

10. I wtedy zapadła cisza...

Wielkie cielsko zatrzymało się w powietrzu zaledwie na kilka chwil unoszone niezgrabnie w górę i w dół ruchami ogromnych skrzydeł. Spojrzenie złotych oczu przepełnione było nienawiścią, kiedy utkwił je w drobnej postaci elfa. Kolejny raz wydał pełen niezadowolenia ryk i wysunął łeb do przodu pikując wprost na swojego przeciwnika. Jakimś niezrozumiałym sposobem ta ogromna bestia potrafiła poruszać się niebywale szybko, co zaskoczyło Lassë.

Elf odskoczył w tył i zgrabnym ruchem porwał strzałę z kołczanu celując pospiesznie w rozwarty dziób. Zwątpił, jednak nie chcąc tracić okazji i szybko wziął pod uwagę większą liczbę czynników. Wyczekał, aż prawdopodobieństwo trafienia będzie większe i wtedy puścił cięciwę wsłuchując się w dźwięk lotki muskanej wiatrem i odgłos grotu wbijającego się w miękką, wrażliwą gałkę oczną, jaki był w stanie usłyszeć, mimo huku płomieni trawiących wioskę.

- To chyba nie był najlepszy pomysł. – mruknął do siebie, kiedy naprawdę rozwścieczony Griffin zawisnął nad nim, a cień bestii padał dokładnie w miejsce, gdzie stał Lassë.

            Gdy wielkie cielsko zaczęło opadać, jakby miało zamiar zmiażdżyć elfa swoim ciężarem, chłopak potknął się nieszczęśliwe i upadł tłukąc tyłek. Niquis uciekł z jego kieszeni pospiesznie popiskując ze strachu, zaś jeden z ukrytych sztyletów, będących prezentem od Hristila, wysunął się i upadł na ziemię zaraz obok dłoni długowłosego. Chociaż właściciel wcale tego nie zauważył, to jego palce dotknęły chłodnego ostrza, co ocuciło naprawdę przerażonego i pozornie bezsilnego elfa. Zacisnął z całych sił dłoń na rękojeści i mrużąc oczy, jakby to miało w jakikolwiek sposób zniwelować miażdżący ciężar, zamachnął się sztyletem. Coś ciepłego pociekło po jego ciele, a kolejny ryk bynajmniej nie poprzedzał odczuwanego przez elfa bólu. Lassë uniósł wzrok skupiając go na zakrwawionej dłoni i unoszącym się pospiesznie w górę stworzeniu. Choć wydawało się to niemożliwe, to jednak ostrze zdołało zranić bestię mimo jej niesamowicie twardej skóry.

            Jak w ogóle mógł o tym zapomnieć? Czy elfy nie należały do mistrzów płatnerstwa? Od dawna było wiadomo, iż wykuwane przez nie ostrza były niezawodne i wyłącznie łuski dawno już wymarłych smoków mogły oprzeć się mocy ich broni.

- Otsëa! – elf wyjął z zamaskowanej kieszeni swojej tuniki drugi ze sztyletów. Spojrzał pospiesznie na swojego towarzysza, który kawałek dalej starał się unikać szponów przecinających powietrze zaraz nad swoją głową. Widząc, iż bard jest zbyt zajęty by w ogóle myśleć o zwróceniu uwagi na elfa, Lassë sięgnął za siebie wyjmując strzałę. Skorzystał z okazji, iż jego przeciwnik odleciał by wezwać pomoc i zaledwie o centymetr chybił serca, gdy jego strzała utkwiła głęboko pod pachą Griffina.

Nagły ból i zaskoczenie spowodowane zranieniem odwróciły uwagę bestii na chwilę potrzebną by elf zdołał rzucić swój sztylet bardowi.

- Tym zdołasz go zranić! – krzyknął mając nadzieję, że gwar i ryki dochodzące od strony wioski nie zagłuszą jego wypowiedzi. Najwyraźniej też osiągnął swój cel, gdyż mężczyzna skinął głową i stając na szeroko rozstawionych nogach ugiął kolana przyjmując zupełnie inną pozycję. Zadarł głowę do góry czekając na atak, jaki w każdej chwili mógł nadejść.

            Nie byli przygotowani na przybycie dwóch kolejnych Griffinów, kiedy to nie poradzili sobie jeszcze z poprzednimi. Wioska z pewnością nie była w stanie się obronić, a więc brak tych dwóch bestii wcale nie osłabiał atakujących, za to na pewno przysporzy wielu zmartwień wędrowcom, którzy chcieli wyłącznie wydostać się z tej matni.

- Jeśli przeżyję to stracie... – elf nie skończył. Wsunął sztylet za pas i naciągnął łuk mając nadzieję, iż to zniechęci przeciwników do zbliżania się do niego. Niestety nawet ranny Gryffin był niebezpieczny, a co dopiero, gdy był asekurowany przez drugiego o świeżym zapasie energii?

            „Jeśli przeżyję... Jeśli” powtórzył w myślach patrząc jak dwie bestie zmieniają kierunek lotu próbując go osaczyć.

Starając się możliwie jak najszybciej ocenić sytuację Lassë nałożył strzałę na cięciwę i czekał powoli, krok po kroku, zataczając koło, by mieć na oku dwa wielkie cielska. Nie mógł pozwolić by którykolwiek z tych osobników zdołał zajść go od tyłu. Wiedział już, iż w trakcie ataku te skrzydlate bestie nie wydawały zbyt wielu dźwięków, a ich skrzydła niemal bezszelestnie układały się wzdłuż ciała. Szelest mógł ich zdradzić wyłącznie podczas lotu wymagającego poruszania skrzydłami, co w ogniu walki mogło umknąć każdemu.

Elf spojrzał kątem oka na prawo, gdzie pełen sił Griffin szukał sposobu, by zaatakować unikając przy tym strzału, który mógł go kosztować zdrowie, bądź nawet życie. Przykład jego rannego kompana wyraźnie wskazywał na umiejętność posługiwania się łukiem, która sprawiała, że wróg należał do najniebezpieczniejszych. W walce na odległość Griffin nie miał szans, ale w zwarciu był niemalże nie do pokonania.

Wzajemne oczekiwania stron tego zupełnie niezrozumiałego konfliktu były, więc sprzeczne, a tocząca się między nimi gra na wyczekiwanie musiała mieć kiedyś swój kres.

Niestety los nie był przychylny młodemu elfowi. Potknął się o swoją własną torbę, którą upuścił podczas poprzedniego upadku. Łuk wypadł mu z ręki, strzała odleciała nazbyt daleko, by mógł po nią sięgnąć, a na wydobycie nowej nie miał czasu. Atak ze strony bestii, która nie odniosła jak dotąd żadnych obrażeń nastąpił błyskawicznie.

Lassë zdołał jedynie podnieść się niezgrabnie na nogi, kiedy ogromne szpony wpiły się w jego ramię do samej kości. Wrzasnął odczuwając przeraźliwy ból, który promieniował na całą górną część jego ciała. Przed oczyma zobaczył czarne plamy świadczące o bliskiej utracie przytomności, zaś ciepła krew strugami spływała po jego ręce kapiąc na ziemię.

I nagle rozrywający ciało uchwyt potwornych szponów zelżał, chociaż nie miało to wielkiego znaczenia dla elfa, który ledwie trzymał się na nogach. Jakim cudem poraniony Griffin nie zaatakował? Dlaczego nie wykorzystał okazji, by wspólnymi siłami pokonać chłopaka? Ciężko powiedzieć. Nie mniej jednak towarzysz, który miał mu pomóc padł na ziemię martwy, z wywieszonym jęzorem spoglądając przed siebie niewidzącymi oczyma. Spod jego pachy sterczał wbity po samą rękojeść sztylet, który musiał dosięgnąć serce, skoro bestia padła trupem zaledwie po kilku chwilach.

Oszołomiony elf spojrzał na swojego wybawcę, akurat w chwili, gdy ten został zaatakowany przez swoich przeciwników. Jeden z nich wczepił się ptasimi szponami w twarz barda, zaś drugi zamierzał zaatakować od tyłu. Lassë był jednak szybszy. Ignorując ból i utratę krwi naciągnął cięciwę łuku zmuszając swoje ciało do tego ostatniego wysiłku i wycelował tym razem nie chybiając. Grot wniknął głęboko w ciało zaraz obok poprzedniej strzały sterczącej z masywnego cielska i może miał nawet szczęście przebić serce na wylot.

Zakrwawiona twarz Otsëa mogła być tylko poraniona, równie dobrze, jak mogła być już istnym mielonym mięsem. Nic nie można było zauważyć pod warstwą krwi, która ciekła obficie. W miejscu, gdzie jeszcze do niedawna widniał tatuaż nie było ani śladu czystej skóry. Tylko krew, która bezustannie wyciekała z ran. A jednak bard nie poddał się. Odwrócił się gwałtownie w stronę nacierającego, chociaż zaskoczonego klęską kompana, Griffina. Był gotów do walki, choć twarz miał już opuchniętą, a oka nie był w stanie zupełnie otworzyć.

Równie waleczny okazał się elf. Nie mając już sił na oddanie kolejnego strzału złapał w sprawną dłoń sztylet i usilnie starał się skupić wzrok na kolejnym przeciwniku, chociaż zbyt duża utrata krwi robiła swoje i chłopak kiwał się, jakby zaraz miał upaść.

Minęły chwile, kiedy wioska zrównana z ziemią i zabici ludzie nie stanowili problemu, a zwycięskie bestie otoczyły dwójkę wojowników, którzy planowali walczyć z nimi do ostatniej kropli krwi, do samej śmierci.

Przywódca ocenił szanse, jakie mieli przeciwnicy, otaksował ciała martwych towarzyszy, rannych i skrzekiem wydał odpowiednie polecenia. Jego złote oczy były pełne nienawiści, a jednak zarządził odwrót. Najwidoczniej nie spodziewał się utraty swoich ludzi i teraz wolał usunąć się z pola walki niż pozwolić by byle wędrowcy nadal siali spustoszenie pośród jego ludzi. A może zrozumiał, że tych dwoje, którzy tak uprzykrzyli życie jego stadu, odejdzie w przeciągu najbliższych godzin i nie będzie im więcej przeszkadzać? Czy warto tracić kolejnych wojowników, gdy i tak pozbędą się tego problemu na dwóch nogach?

Gdy tylko Griffiny zniknęły z pola widzenia unosząc ze sobą trupy swoich pokonanych braci, całe napięcie opadło. Pod Lassë ugięły się kolana. Zabolało, gdy miękka chrząstka spotkała się ze spieczoną słońcem ziemią, ale było to niczym przy ranie na ramieniu. Elf nie czuł już nawet, że posiada prawą rękę, która spuchła niesamowicie, zaś tępy i długotrwały ból znieczuliły ramię.

- Żyjemy... – wydyszał, a na jego twarzy pojawiły się krople potu. Nawet nie zauważył, że jest rozpalony i tak niemożliwie słaby, że tylko adrenalina pozwalała mu pozostać przytomnym. Ale teraz, gdy zagrożenie zniknęło na ile mógł liczyć na swoje osłabione utratą krwi ciało?

            Przez mgłę, która zakryła jego wzrok, spojrzał na Otsëa. Mężczyzna wyglądał zupełnie inaczej, niż wcześniej. Jego twarz straciła wiele ze swojego piękna, teraz będąc opuchniętą i zakrwawioną.

- Przepraszam, to przeze mnie... – powiedział cicho, niemal niesłyszalnie i padł nieprzytomny twarzą w trawę.

           

            Słysząc nawołujący go głos usiłował otworzyć oczy, podnieść się, rozejrzeć, niestety nic nie był w stanie zrobić. Dopiero po chwili zrozumiał, dlaczego. Jego powieki były uniesione, stał prosto na nogach, a w około rozpościerała się gruba zasłona ciemności, przez którą nie był w stanie się przebić. Tylko, dlaczego nagle wołający go głos umilkł? Dlaczego go nie słyszał, od kiedy wróciła mu świadomość? Czyżby to bard starał się go rozbudzić? A może potrzebował pomocy i było już za późno?

- Nie da sobie rady. – Lassë aż podskoczył, gdy jakiś rozzłoszczony męski głos ozwał się z ciemności. – To chuchro nie potrafi zadbać nawet o siebie!

- Sam wiesz, że tylko on się nadawał, tylko on może to rozpocząć! – odpowiedział kobiecy głos. Bardzo delikatny, chociaż władczy.

- Sami mogliśmy wybrać kogoś lepszego. – drugi kobiecy głos był zachrypnięty, niemal męski.

- Żadne z nas niczego nie zauważyło. Byliśmy zbyt zajęci swoimi podopiecznymi, by dostrzec cokolwiek. – znowu odezwała się pierwsza z kobiet, ale jej głos rozmył się niczym ślady na piasku narażone na działanie morskich fal.

Pośród tej ciszy, jaka zapanowała Lassë znowu zapadł w sen. Tak przynajmniej mu się wydawało. Podobnie, jak miał wrażenie, iż znowu słyszy nawoływanie. Teraz jednak nie był pewny, czy rzeczywiście tak było, czy może znowu podsłuchał rozmowę jakiś istot skrytych w ciemności.

            Stęknął czując ukłucie bólu w ramieniu. Krótkie, chociaż przenikliwe, rozlewające się na całe zziębnięte ciało. Tak, teraz czuł, że jest mu zimno i tylko jedno miejsce na jego piersi pozostawało ciepłe, jakby upadł na palenisko i poparzył się od węgli. Nie miał niestety ani sił, ani ochoty by pozbyć się niemal palącego ciężaru, który przeszkadzał mu w rozkoszowaniu się spokojem. Po prostu akceptował niewygodę zbyt zmęczony by to w jakikolwiek sposób zmienić.

- Musisz... – usłyszał słowo wyrwane z kontekstu, ale najwyraźniej skierowane właśnie do niego. – Tylko ty... śmierć... on wie... musisz... musisz.... musisz...