niedziela, 19 stycznia 2014

85. I wtedy zapadła cisza...

26 I 2014 NOTKI NIE BĘDZIE! Wybaczcie.

Anis przeniósł ich w miejsce bardziej osłonięte i znajdujące się bliżej wody, co miało ułatwić opiekę nad pokiereszowanym griffinem. Choć był naprawdę silny i wytrzymały, szok wywołany utratą ręki sprawił, że Earen gorączkował już w godzinę po zabiegu dżina. Organizm musiał przystosować się do nowego krwiobiegu, ból nadwyrężył już i tak wrażliwe nerwy, które wcześniej zaatakowała trucizna, a na domiar złego, griffin stracił dużo krwi. Właśnie dlatego, Niquis nie odstępował go na krok, wylewał morze łez, czuwał u boku mężczyzny i regularnie zmieniał chłodne okłady. To także on wziął na siebie odpowiedzialność za doglądanie, karmienie i pojenie cierpiącego. Co jakiś czas we łzach powtarzał sobie, że Earen zabije go, kiedy dojdzie do siebie. Zabije go za to, że pozbawił go ręki. Jego – wojownika. Jak przez mgłę tiikeri pamiętał także, że griffin był leworęczny, a to znaczyło, że pozbawił go możliwości obrony do chwili, kiedy ten nauczy się walczyć prawą. O ile będzie miał na tyle sił, by podjąć się tej długiej i żmudnej pracy nad sobą. Niquis wątpił by przyjaciel cieszył się z tego, że ocalono mu życie za cenę niemalże całej ręki. Kikut, jaki mu pozostał nie nadawał się do niczego.
- Przepraszam, musiałem. - szeptał tiikeri, kiedy przestawał płakać i gładził spoconą, bladą twarz mężczyzny. - Martwy nie mógłbyś mnie do siebie przekonać, a przecież odgrażałeś się, że mnie w sobie rozkochasz. - czuł się jak skończony głupec powtarzając to wszystko nieprzytomnemu z udręki młodemu mężczyźnie, który najczęściej majaczył w malignie i rzucał się poruszając gwałtownie kikutem, jakby nie wiedział, że stracił rękę.
- Tylko ty możesz jeszcze chcieć kalekę. - Niquis uniósł głowę patrząc zaskoczony na Earena, który odezwał się słabym, zmęczonym głosem. - Zrobiłeś to żebym docenił każdą chwilę, kiedy mogę cię macać? - na jego ustach pojawił się lekki, niemrawy uśmiech.
- Drugą stracisz, jeśli będziesz macał innych. - odparł przez łzy chłopak i podjął usilną próbę uspokojenia się. - Sam ci ją odgryzę zamiast korzystać z miecza zdobytego na łowcy.
- Na łowcy? - zamknął oczy wymęczony tą krótką konwersacją, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Jak wiele musiała kosztować go ta wymiana zdań? Jak potworny ból starał się zatuszować?
- Kiedy wy działaliście... - zaczął opowiadać zmieniając zimny okład na czole mężczyzny i głaszcząc go jak dziecko – Pobiegłem do obozu niewolników i tam w jednym z namiotów znalazłem rzeczy łowcy. Uznałem, że żal je zostawiać, więc zabrałem je ze sobą. Latająca zbroja. - zaśmiał się do siebie, ale szybko spoważniał. - Widziałem przypadkowo, co robili z nowym nabytkiem. Zakładali na nim Pieczęć Skorpiona. Taki sam skorpion, jak ten który cię ugryzł wypalał się na skórze na piersi. Domyśliłem się, o co chodzi dopiero po chwili, a kiedy uświadomiłem sobie, co to dla nas oznacza, było już za późno. Wróciłem żeby was ostrzec, ale sam wiesz jak to się skończyło – Niquis skończył swoją krótką opowieść, ale griffin wcale jej już nie słyszał. Zasnął zmęczony, ale chyba odrobinę spokojniejszy.
Teraz też bard wykorzystał okazję by podejść i usiąść przy tiikeri. Dotknął policzka Earena niczym znawca, a później zmierzwił śpiącemu włosy w przyjacielskim geście.
- Wyjdzie z tego. - rzucił pewnie. - Nie martw się. Nieźle to znosi, albo jest tak słaby, że jeszcze do niego nie dotarło to, co się stało. Jest dla mnie jak brat, choć nie wierzę, że to mówię. Jeśli przyjmie moją pomoc, nauczę go walczyć prawą ręką. Powinienem ci chyba podziękować za to, co zrobiłeś, bo jeszcze tego nie zrobiłem. Gdyby nie ty, nie wiem czy któryś z nas zdążyłby zareagować i odważyłby się na taki krok. Nie oszukujmy się, oberżnąłeś mu rękę. Odrąbałeś ją jednym ciosem.
Milczący Niquis skinął głową. Zdawał sobie sprawę z tego, że Earen mógł zginąć albo od trucizny, albo z powodu znacznej utraty krwi czy szoku po tak brutalnym potraktowaniu jego ciała. A jednak tiikeri podjął ryzyko, postanowił to zrobić. Zdawał sobie sprawę z tego, że coś pchało go do przodu by ruszył do obozu korzystając ze swojej zdumiewającej szybkości, która zazwyczaj pozostawała uśpiona, coś zachęciło go do podglądania, gdzie zobaczył rytuał zakładania Pieczęci – coś, o czym słyszał przelotem, ale nigdy nie wierzył, że to możliwe. A później? Czuł, że musi się spieszyć, zanim w ogóle to do niego dotarło, zakrwawiony miecz leżał mu na kolanach, a odcięta ręka drgała konwulsyjnie, gdy wypływała z niej trucizna. Młodzieniec pamiętał wszystkie szczegóły, jakby patrzył na to z boku. Miał świadomość tego, co zrobił, rozumiał konsekwencje swojego wyboru, ale nie potrafił tego żałować. Postąpił słusznie.
- Coś nade mną czuwa. - powiedział niemal szeptem. - To nie mógł być przypadek.
- Ktokolwiek to robi, uratował jednego z nas pobudzając twój refleks. - Otsëa skinął głową zgadzając się z chłopakiem. - Ręki w prawdzie nie odda mu już nikt, ale jeśli ktoś rzeczywiście przyczynił się do jego uratowania, to pomoże mu także odzyskać siły i wrócić do formy.
- Co zrobimy teraz z łowcą? - zmienił temat Niquis – Nie możemy go tylko trzymać związanego magią. Musimy coś postanowić.
- Już postanowiłem. - Devi wyrósł za nimi jak spod ziemi. - Rozmawiałem z nim. A raczej ja mówiłem, a on słuchał bo Jean-Michael zakneblował go zaklęciem. Powiedziałem mu dlaczego go uwolniliśmy i co by się z nim stało gdyby nie nasza pomoc. Raczej nie odczuwa wdzięczności, ale to nic nie szkodzi. Mam zamiar go zranić i utoczyć z niego krew. Myślałem też o tym, żeby go zaciąć i wepchnąć Kryształ w ranę, ale Lassë mówi, że to niebezpieczne, bo nie wiemy jak zareaguje broń, kiedy stanie się częścią czyjegoś ciała. Jeśli łowca przejąłby moc broni, mielibyśmy okropny problem. - chłopiec wydawał się taki dorosły, kiedy o tym mówił, że nawet bard był tym zdziwiony. - Earen stracił dla tego rękę, więc ja też muszę być silny. Dla niego! On mi pomógł kiedy byłem przemieniony, więc teraz moja kolei udowodnić, że jestem odważny i jestem mężczyzną.
- Zróbmy to od razu. - Niquis podniósł głowę zdeterminowany zabić, jeśli będzie taka potrzeba. Sposób w jaki uratował życie przyjacielowi, zmuszał go teraz do bezwzględności.
Bard skinął głową wstając, ale to malec miał tu decydujący głos i to on ostatecznie zadecydował przystając na tę propozycję.
Wszyscy zgromadzili się przy związanym magią łowcy, który łypał na nich groźnie przeklinając na każdego z osobna i wszystkich razem. Chciał ich sprowokować, uważał za tchórzy. W końcu pochylali się nad nim, gdy był niezdolny do wykonania jakiegokolwiek obronnego gestu. Nikt mu nie współczuł, nikt nie przejmował się jego słowami, co irytowało go jeszcze bardziej. A więc groził im, przeklinał jeszcze głośniej, nie dawał za wygraną.
Devi ściskał w drobnej dłoni podarowany mu kiedyś przez Otsëa nóż. Ręka mu drżała, ale wiedział, że musi to zrobić, pamiętał jak świetnie dał sobie radę, kiedy musiał zszywać rany na ciele Earena. Krew zalewała mu wtedy palce, a jednak podołał. Teraz również nie przestraszy się! W końcu nie miał zabijać, a jedynie zranić i utoczyć krwi.
- Jego skóra jest bardzo twarda, więc musisz uważać. - ostrzegł Otsëa, a malec skinął głową.
Złote loki opadły mu na oczy, więc dmuchnął na nie odsłaniając tę jasną kurtynę. Devi zadrżał, kiedy wyobraził sobie, jak ostrze wbija się głęboko w ciało. Nie chciał zabić, chciał tylko zniszczyć Klejnot. Czując, że zawartość żołądka podchodzi mu do gardła piekącą, gorzką mazią, przyłożył ostrze do boku hybrydy i przeciągnął po skórze mocnym i pospiesznym ruchem ręki. Na ciele pozostała tylko czerwona pręga. Malec nie zdołał przebić się przez grubą skórę. Podjął więc kolejną próbę. Tym razem wbił końcówkę sztyletu w ciało łowcy, który skrzywił się, ale nawet nie syknął, i wtedy przejechał nożem po silnym, twardym ciele. Krew popłynęła bardzo jasną, bardzo rzadką strugą, więc Devi od razu przyłożył do miejsca, gdzie spływała po boku, miseczkę, w której leżał dziwny, kuszący Kryształ. Miska napełniała się powoli, a broń wydawała się pić ją wielkimi łykami wypełniając się od środka tą nienaturalną barwą. Wypełnił się po brzegi raz, a następnie zmienił barwę z przezroczystej na szkarłatną i cały proces rozpoczął się od nowa. Raz, drugi, trzeci, Kryształ był niezaspokojony. Chłopiec musiał ponownie otwierać ranę, która zabliźniała się stanowczo zbyt szybko. Broń zmieniała kolor za każdym razem, kiedy wypełniała się czerwoną posoką. Szafirowy, szmaragdowy, piasek pustyni. W pewnym momencie łowca syknął, gdy siedmiolatek otwierał ranę piąty raz.
- Zabijcie mnie od razu zamiast męczyć! - warknął, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Wpatrujący się w cały ten zabieg mężczyźni, dopiero teraz zauważyli, że Kryształ pęczniał po każdym piciu krwi, a co za tym idzie, pochłaniał jej więcej i więcej, choć robił to coraz wolniej. Na gładkiej powierzchni pojawiła się rysa, pęknięcie, skaza, ale nie przestawał wchłaniać krwi, jakby uzależnił się od niej i nie potrafił teraz przestać. Przybrał czarną barwę, jego powierzchnia zaczęła kurczyć się i rozluźniać niczym bijące serce. Pęknięcia pęczniały z każdym ruchem, jego struktura zmieniła się przeradzając w zgniłe, czarne ciało pełne nabrzmiałych żył.
Ile krwi stracił łowca? Ile jeszcze musiał jej stracić? Nie ulegało wątpliwości, że odczuwał jej utratę, choć był wytrzymały, może nawet nie do zdarcia. Przeklinał teraz zdecydowanie częściej, kiedy dopadała go słabość. Czegoś takiego nie chciałby doświadczyć żaden wojownik, chociaż łowca był już drugim, który stawał się bezbronny z powodu utraty krwi.
Czarne serce z niebezpiecznego, magicznego Kryształu ludzi, biło coraz szybciej, kurczyło się coraz bardziej i powiększało naprężając niebezpiecznie.
- Czy... czy ono tak powinno? - Devi podniósł głowę patrząc na stojącego nad sobą dżina.
- To pierwsza broń, która kiedykolwiek zdołała zagrozić dżinom. Skąd mogę wiedzieć? - Anis patrzył z zafascynowaniem z to, co działo się wewnątrz miseczki.
- Nie podoba mi się to. - Lassë wyraził to, co czuli inni, ale żadne z nich się nie odsunęło. Jak urzeczeni patrzyli na to koślawe, zgniłe serce, które przyspieszało bicie, powoli wariowało.
- Ono pęknie! - pisnął Devi i w tej samej chwili czarny ochłap nie wytrzymał. Krew, którą zachłannie pochłaniał rozsadziła je od środka. Śmierdząca, czerwona posoka rozprysnęła się brudząc wszystkich, którzy znaleźli się za blisko, wżerała się w skórę niczym kwas. Tylko mały człowiek nie odczuł żrących właściwości pozostałości po broni. Był brudny, zwymiotował nie mogąc znieść tego paskudnego zapachu i widoku krwi, która obryzgała go całego. Jego towarzysze jęczeli starając się zetrzeć z siebie zmienioną pod wpływem szkodliwego Kryształu posokę. Polewali wodą skórę, obmywali twarze. Zaczerwienienia pokryły się bąblami, które dżin kazał im nasmarować błotem by złagodzić obrzęk. Potrafił zaleczyć ranę Earena, ale nie był w stanie zrobić nic z oparzeniami spowodowanymi przez broń przeciwko jego gatunkowi.
- Czy to jest już zniszczone? - zapytał chłopiec, kiedy był już w stanie podejść do wody by przepłukać usta i rozebrać się chcąc wyprać swoje brudne ubrania. Inni również podsunęli mu swoje, co skwitował prychnięciem, ale nie zbuntował się. Choć nie zareagował, widział wszystko, co działo się z przyjaciółmi, gdy ich skóra zetknęła się z tą dziwną substancją.
- Nie mam pojęcia. - przyznał Anis – Podejrzewam, że tak. Rozkaż mi coś.
Chłopiec zastanowił się patrząc na nieprzytomnego w tej chwili Lócënehtara, na którego ciele również krew Kryształu wycisnęła swoje piętno.
- Umyj łowcę. - polecił chłopiec patrząc w niebieskie oczy dżina. - Rozkazuję ci przenieść łowcę do wody i zmyć z niego krew.
Dżin patrzył to na chłopaka, to na nieprzytomnego mężczyznę. Otworzył usta, zamknął je i nagle uśmiechnął się szeroko.
- Nie mam zamiaru! - krzyknął rozradowany i zniknął w przeciągu jednej chwili przenosząc się gdzieś, nie wiadomo gdzie.
- Cóż za wdzięczność. - warknął pod nosem Niquis i to on nabrał do czystej miski wody, którą zaniósł łowcy. Polał pokryte mazią miejsce i starał się delikatnie zmyć całość niebezpiecznej substancji. To także on wysmarował mężczyznę błotem i dopiero po tych zabiegach wrócił do czuwania przy Earenie, jakby nic się wcześniej nie stało.
Milczeli przez bardzo długi czas, kiedy to myśli każdego z nich płynęły w innym kierunku. Coś się skończyło, ale coś innego się zaczynało. Mieli za sobą misję, mieli za sobą zniszczenie broni, która do niedawna znajdowała się w rękach ludzi, ale patrząc w przyszłość widzieli wojnę, która wisiała w powietrzu, a którą pragnął rozpętać zwyczajny człowiek. Wojna, która miała przynieść dominację pozornie słabym, brutalnym ludziom, mogła zadecydować o istnieniu wielu ras.
- Jesteś nam cholernie potrzebny, więc podnoś się byle szybko. - Otsëa kopnął lekko nogę Earena. - Masz trzy dni na wyzdrowienie, bo później siłą zaciągnę cię w drogę. - odgrażał się, choć najprawdopodobniej nie zrobiłby nic, by zaszkodzić griffinowi.
- Ludzie szykują się do wymarszu. - odezwał się nagle dżin, który pojawił się niespodziewanie. - Widziałem całe garnizony zgromadzone na pustyni. Nie wiem, gdzie zaatakują najpierw, ale prawdopodobnie będą powoli wyżynać każdego, kto stanie im na drodze. Jestem z wami i chcę pomóc. - tego nikt się nie spodziewał. - Moi bracia również. - po tych słowach dżiny zaczęły pojawiać się jeden po drugim. Każdy inny, każdy jednak niezmiennie piękny. Ich ciała różniły się od siebie, a jednak każdy wydawał się podobny dzięki intensywnie niebieskim oczom.
- Człowiek wyrządził nam zbyt wiele krzywd biorąc nas w niewolę i zmuszając do wykonywania swoich poleceń. - odezwał się ten, który wyglądał na najstarszego, choć sam mógł uformować swoje ciało by stało się widoczne dla innych ras. - Zasłużyli na karę. - spojrzał na Deviego wpatrując się w niego intensywnie. - Wybacz, ale zarżniemy twoich pobratymców, jak wściekłe psy.
- Oni są dla mnie nikim! - pisnął drżący na ciele chłopczyk, a na twarzy nieznajomego dżina pojawił się uśmiech.

niedziela, 12 stycznia 2014

84. I wtedy zapadła cisza...

Dżin spojrzał na barda przenikając go spojrzeniem jakby potrafił czytać w myślach, ale Otsëa nie speszył się nawet w najmniejszym stopniu. Odważnie i pewnie odpowiadał tym sondującym, niebieskim głębinom oceanu, zaś milczenie przedłużało się w nieskończoność trwającą zaledwie kilka sekund.
- Nie znam szczegółów, nie wiem nawet na czym to polega. - odpowiedział w końcu Anis – Ich szamani stosują magię krwi, która jest sprzeczna z rządzącymi tym światem Żywiołami. Dżiny należą do najstarszego Żywiołu ze wszystkich, do Światła. Dlatego niektóre krwawe obrzędy nie pozwalają nam na jakiekolwiek działanie, osłabiają nas. Czujemy smród magi szamanów tak dotkliwie, że niemal zwala nas z nóg. To wypaczenie magii – zakończył wstęp – Ich magia nie pomaga w ataku, nie czyni ich silniejszymi, ale chroni Skorpiony i niewoli innych. Wystarczy kropla krwi lub innego... płynu z ciała, bardzo prosty obrządek, a dowolna istota zostaje skrępowana. Nie chodzi o posłuszeństwo, ale o brak możliwości podjęcia walki. Ta magia osłabia, sprawia, że nie odczuwają żadnych gwałtownych uczuć. Dlatego nikt stąd nie ucieka, ale gnije do końca swoich dni. Nikt nie płacze po zabitych.
- Więc nie możemy dopuścić do tego żeby dostali naszą krew, pot, łzy – bard podarował sobie snucie dalszych rozważań na ten temat – To raczej nie będzie problemem, jeśli mówisz nam naprawdę o wszystkim.
- Nie mam powodów by cokolwiek przed wami ukrywać. Tak samo jak wam, zależy mi na zniszczeniu Kryształu. Wy odbijacie łowcę i wraz z nim docieracie cali do tego miejsca, a ja zabieram was z niego wraz z kilkorgiem zaufanych dżinów, które pomogą mi przenieść was wszystkich z tego terenu na bezpieczniejszy. Ryzykujemy zniewolenie, bo zbliżymy się do Kryształu zanim jeszcze zostanie chociażby naruszony. A więc ufamy chłopcu i chcemy by on zaufał nam.
- A to się przekłada na nasze zaufanie względem ciebie. - zauważył Jean-Michael.
- Wy nie poradzicie sobie bez nas, my nie damy rady bez was. To sprawiedliwy układ, nie uważasz?
- On ma rację. - wtrącił się nieśmiało Lassë. - Nie mamy innego wyjścia, a ludzie zbratali się ze Skorpionami. Może nawet jako jedyni zdołają przetrwać po wojnie ras, jeśli będą przydatni i zbyt niebezpieczni by ich zabijać.
- Dobra, skoro dwie najważniejsze osoby są za współpracą to nikt nie ma prawa kwestionować tej decyzji. - oświadczył Otsëa i skinął głową dżinowi. - Będziesz tu na nas czekał wraz z kilkorgiem pobratymców. My zaś potrzebujemy planu, który pozwoli nam zbliżyć się do Skorpionów i odbić z ich rąk łowcę. Wykorzystamy do tego niewidzialność zapewnioną nam przez Jean-Michaela i umiejętności łucznicze Lassë. Jako jedyny mogę mierzyć się z Lócënehtarem jeśli będzie stawiał opór. Jak są skrępowani niewolnicy? - kolejne istotne pytanie.
- Podejrzewam, że ograniczono im możliwość chodzenia kajdanami, dłonie mają w pełni sprawne ponieważ ich potrzebują, ale do szyi będą mieć przywiązaną obrożę i łańcuch, które uniemożliwią im zbytnie oddalenie się od obozu czy kopalni.
- Mógłbym przeciąć je dziobem, ale to wymaga przemiany, a Jean-Michael nie zdoła utrzymać na mnie niewidzialności pod zwierzęcą postacią griffina. Może być potężnym magiem, który rozwija swoje umiejętności z każdym zaklęciem, ale nie podoła temu. Ja, wy, to za wiele.
- Zgadzam się. - mag nie miał zamiaru protestować, chociaż wymagało to od niego przyznania się do swojej słabości. - Tym bardziej, że kiedy uwolnicie łowcę i on musi stać się niewidzialny.
- Może lepiej go ogłuszyć? - zastanawiał się na głos Niquis. - Dla pewności, że nie rzuci się na Otsëa, kiedy go dostrzeże.
- Jeśli zajdzie potrzeba to chętnie to zrobię. - przyznał bard. - Liczę jednak na to, że jest na tyle przytomny by skojarzyć fakty i trzymać nerwy na wodzy. Niemniej jednak, Jean-Michael pójdzie ze mną i będzie musiał przeciąć łańcuchy magią. Potrafisz to zrobić? - wszyscy spoglądali na maga, który skinął głową.
- Przetopię je ogniem. To trochę zajmie, a płomień będzie widoczny dla każdego, ale to najskuteczniejsza metoda. Ktoś musi kupić nam czas.
- Lassë. - padła wypowiedziana bez najmniejszego zawahania odpowiedź – Niewidzialny podejmie się ataku na Skorpiony. Nie będą mieli czasu by patrzeć za siebie, kiedy przed nimi ktoś będzie sypał celnie strzałami. Nie możemy ich jednak doprowadzić do tego miejsca, więc będziemy zmuszeni przesunąć się odrobinę. Lassë podejdzie do nich od zachodu i wycofa się, gdy tylko zobaczy, że łańcuchy padają, a łowca znika. Wtedy już będzie się liczyć tylko i wyłącznie czas. Nie możemy pozwolić sobie na błąd.
- Więc jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno... - Niquis zwiesił wymownie głos.
- Nie mam pojęcia. - przyznał Otsëa. - Wątpię żebym potrafił zostawić któregokolwiek z was na pastwę losu, ale nie wiem jak to się może rozegrać. Jeden nieprzewidziany ruch i możemy skończyć wszyscy tak jak łowca, o ile nie gorzej.
Było jednak za wcześnie na rozpatrywanie ewentualnych problemów, jako że nie dopracowali nawet planu odbicia łowcy w najdrobniejszych szczegółach, by uniknąć improwizowania i wprowadzania zamętu. W tym celu rozsiedli się kilka metrów od miejsca ich nieszczęsnego wylądowania na terenach Skorpionów. Każde z nich musiało znać swoją rolę w tym przedsięwzięciu i tylko Devi miał zostać z ludzką bronią i dżinem w tym miejscu pod pretekstem pilnowania Kryształu i dobytku. W rzeczywistości nawet malec wiedział, że to jego brak jakichkolwiek umiejętności bojowych i wiek zmuszały go do pozostania z daleka od kłopotów.
Ich plan był najprostszym z możliwych: Otsëa i Jean-Michael mieli podkraść się do łowcy i dopiero kiedy ten będzie wolny i mocno trzymany przez barda, rzucić na niego czar sprowadzający niewidzialność. Dalej już tylko będą musieli zaciągnąć Lócënehtara na miejsce spotkania, a to mogło być kłopotliwe. Dlatego też, w razie potrzeby, mag będzie musiał rzucić także zaklęcie wiązania lub nieprzytomności, w zależności od posiadanych wtedy sił. W tym czasie niewidzialny Lassë będzie strzelał do Skorpionów odwracając ich uwagę i mając u swego boku Earena do asekuracji. W tym czasie Niquis miał po prostu uważać na poczynania innych i w razie potrzeby interweniować, by żaden ze Skorpionów nie zagroził powodzeniu ich misji.
- Nie wiem jak często zmieniają się warty, więc musimy uderzyć od razu. Naszym sygnałem do rozpoczęcia działania będzie pojawienie się łowcy poza kopalnią. Działajmy.
Jean-Michael otulił ich zaklęciem, które umożliwiło widzenie się nawzajem tylko dwóm parom. Powoli, nie czekając na żadne więcej oświadczenia, ruszyli w swoją stronę schodząc ze wzniesienia i uważając na niepotrzebne dźwięki czy ruchy kamieni, obsunięcia się piasku. Na szczęście straż Skorpionów była już znudzona i nie zwracała szczególnej uwagi na otoczenie.
Lassë ustawił się na wyznaczonym przez barda miejsce czując jak Earen trzyma go mocno za tunikę, by nie zgubić go przypadkiem. Nie odnaleźliby się wtedy, a tylko by sobie przeszkadzali. Nie atakował jednak od razy, ale poczekał, aż łowca pojawi się poza kopalnią po raz trzeci. Miał wtedy pewność, że Otsëa i mag dotarli na miejsce, więc płynnym ruchem wycelował w jednego ze strażników i wypuścił strzałę, która pomknęła ze świstem w stronę swojego celu.
Skorpiony zauważyli zbliżające się niebezpieczeństwo w ostatniej chwili, ale to wystarczyło by uniknąć trafienia. Rozglądając się szukali napastnika, a wtedy kolejna strzała znalazła się w zasięgu ich wzroku. Nie podnieśli jednak alarmu chcąc mieć pewność, z kim przyszło im się mierzyć. Zrozumienie, że ich przeciwnik jest niewidzialny zajęło im trochę czasu, który Jean-Michael dobrze wykorzystał. Otsëa był zmuszony przytrzymywać łowcę zasłaniając mu przy tym usta by nie narobił hałasu w przypływie pełnej świadomości, a w tym czasie mag posyłał jaskrawy płomień prosto w gruby łańcuch krępujący nogi mężczyzny. Potrzebował czasu, sporo czasu, by przetopić ten kawał metalu i nie miał pewności, czy Lassë zdoła mu go kupić tym ostrzałem. Tym bardziej, że właśnie usłyszał, że straż woła swoich ludzi z wnętrza kopalni, którzy wybiegli z niej w mgnieniu oka. To zmusiło Jean-Michaela do zaprzestania pracy. Modlił się by dwóch mężczyzn nie zauważyło leżącego przed nimi podgrzanego do czerwoności w jednym miejscu łańcucha. Na szczęście bard miał na tyle przytomności umysłu, że już wcześniej odsunął łowcę smoków możliwie najdalej od wejście do kopalni, dzięki czemu nie zwracał na siebie przesadniej uwagi.
Na szczęście Lassë postarał się i wzmógł częstotliwość wypuszczanych strzał. Strażnicy oraz pilnujący niewolników nadzorcy ruszyli biegiem w stronę, z której, jak zauważyli, pochodził ostrzał, kiedy jeden ze Skorpionów oberwał w udo. Grot wyszedł drugą stroną, a on nie tylko zawył z bólu, ale wściekły odłamał końcówkę i zainicjował atak.
Mag wrócił pospiesznie do pracy przeklinając cicho pod nosem na oporne łańcuchy. Ulżyło mu, kiedy pierwsza przeszkoda została pokonana, ale teraz musiał zaczynać od nowa z, wyglądającą na jeszcze solidniejszą, obrożą. Nie mogli sobie pozwolić na walkę, która opóźniłaby cały proces i uniemożliwiła albo jemu pracę, albo Otsëa przytrzymywanie łowcy.
O dziwo, nie mieli żadnych problemów. Kolejne pięć długich, nerwowych minut i Lócënehtar był wolny, a mag mógł rzucić na niego zaklęcie. Wycofywali się powoli i mieli nadzieję, że nieuchwytni dla Skorpionów Lassë i Earen również wracają już na miejsce spotkania.
Coś, jakaś dręcząca myśl kołatała się zawzięcie w głowie barda, coś nie dawało mu spokoju, choć nie mógł się na tyle skoncentrować by dowiedzieć się, co to takiego. Był zmuszony ciągnąć za sobą stawiającego minimalny opór łowcę. Nie był jeszcze całkowicie przytomny, ale powoli budził się do życie im dalej odchodzili od kopalni.
Straż podniosła poważny alarm, kiedy elf przestał szyć do nich z łuku, a nadzorcy niewolników zauważyli przetopione łańcuchy. A jednak nie spieszyli się przesadnie, coś było nie tak. Im bardziej oddalali się od kopalni, tym niespokojniejszy był także łowca. Kręcił się i wyrywał, wydawał głuche stęknięcia, jakby odczuwał jakiś potworny ból. Czy słabnąca magia szamanów mogła zabić go zanim dotrą w bezpieczne miejsce? Czy to właśnie stanowiło problem? Otsëa był zmuszony zasłonić łowcy usta by ich nie wydał wszystkimi tymi niekontrolowanymi odgłosami.
- Musimy szybko wrócić, nie podoba mi się to wszystko. - rzucił w przestrzeń bard. Wiedział, że mag go słyszy i podąża krok za nim.
- Nie wydawali się przesadnie przejęci. - zgodził się głos należący do Jean-Michaela po jego prawej. - Sądziłem, że będzie bardziej dramatycznie.
- Nie chcę się przekonywać, o co im chodzi. - przyznał bard i mocniej zacisnął dłoń na twarzy znienawidzonego wroga.
Jeszcze zanim dotarli do dżina, Lócënehtar stracił przytomność przez co Otsëa musiał go nieść przeklinając pod nosem. Bez litości rzucił nieprzytomnego mężczyznę na ziemię, zaś mag zdjął z nich czar. W kilka minut później byli już niemal w komplecie. Brakowało tylko Niquisa, który najpewniej został jeszcze na czatach. Earen pochylał się nad bladym łowcą przyglądając mu się uważnie.
- Nie wygląda na zdrowego. - zauważył. - Może powinniśmy go zabić od razu? Jeśli nam zdechnie nie wiem, czy Kryształ przyjmie jego krew. Hm? Co on tu ma? - griffin miał wrażenie, że dostrzega jakiś ruch pod ubraniem chimery. Czyżby pluskwa, która sprowadzi im na głowy kłopoty?
- Nie dotykaj! - krzyk Niquisa dotarł do niego za późno.
Zza krwawych ubrań wyłonił się biały, niemal widmowy ogon zakończony czarnym kolcem, który wbił się głęboko w dłoń griffina. Ból był natychmiastowy i okropny, a szok jaki przeżyli patrzący na to mężczyźni obezwładniający. Earen upadł na ziemię wijąc się i krzycząc, a żyły na jego ramieniu napuchły przybierając czarny kolor, który rozchodził się wędrując coraz wyżej.
Nie mieli odtrutki na jad, nie wiedzieli nawet, czy pomogłaby ta przyrządzona przeciwko Plemieniu. Było oczywiste, że Earen nie ma szans, że zginie kiedy trucizna dotrze do serca. Miał może pięć sekund życia.
- Przepraszam! - jęknął niewidzialny nadal Niquis, a krew rozprysnęła się na wszystkie strony. Earen wrzasnął rozdzierająco, a na jego czole pojawiło się jeszcze więcej kropli potu. Odcięta powyżej łokcia ręka drżała, a wypływająca z niej czerwona posoka mieszała się z czarną mazią trucizny, która nie mogła przedostawać się dalej wraz z krwią. - Przenoś nas, szybko! Trzeba się nim zająć! - wrzasnął płaczliwy głos tiikeri prosto w twarz dżina. Jean-Michael obudził się z tego snu na jawie zdejmując zaklęcie z chłopaka klęczącego przy nadal wrzeszczącym i rzucającym się z bólu młodym mężczyźnie. Zasłonił oczy przerażonego Deviego, kiedy Anis wzywał swoich pobratymców. Nikt nawet nie zauważył ich przybycia, jak również samego przeniesienia. Niquis płakał zaciskając materiał swojej rozdartej koszuli powyżej rany. Ranę należało przypalić jak najszybciej by mężczyzna się nie wykrwawił, ale czy naprawdę mieli na tyle czasu by rozpalać ognisko? Jean-Michael, on mógł to zrobić, potrafił wyczarować ogień! Tiikeri zaatakował maga, gdy tylko wszyscy znowu znaleźli się w stosunkowo bezpiecznym miejscu.
- Musisz go przypalić! W przeciwnym razie nie przeżyje! - był zdesperowany.
Yehia Waarith Anis uklęknął przy Niquisie.
- Pozwól. - powiedział poważnie, bez najmniejszego śladu ironii i nie czekając na żadną odpowiedź czy przyzwolenie, położył dłonie na kikucie lewej ręki griffina. Krew przestała się sączyć, skóra zaczęła zrastać, a kolory w minimalnym stopniu wróciły na twarz mężczyzny, który uspokoił się przestając krzyczeć. - To był jedyny sposób. - podjął dżin. - Uratowałeś mu życie, ale teraz będzie cierpiał. Stracił sporo krwi, będzie gorączkował i boleśnie odczuje brak ręki, ale powinien żyć.
- On mnie zabije. - wyznał Niquis i rozpłakał się jak dziecko wyjąć głośno.

niedziela, 5 stycznia 2014

83. I wtedy zapadła cisza...

Bramy miasta zamknięto w przeciągu kolejnego pół godziny, a w tym czasie nikt – widzialny dla ludzkiego oka – nie opuszczał murów, co pozwalało wierzyć, iż strażnicy pilnujący porządku zajmą się przeszukiwaniem zamku, okolicznych domów, straganów kupców i tobołków osób, które przebywały w tej chwili w mieście. Im później zwiad wyruszy na poszukiwanie ewentualnego sprytnego złodziejaszka, tym większe szanse na ucieczkę mieli prawdziwi sprawcy królewskich kłopotów. Także Skorpiony nie zostaną zaszczycone zainteresowaniem ludzkiego władcy, a tym samym nikt nie skojarzy grupki wędrujących istot różnych ras z nagłym zniknięciem klejnotu.
Jean-Michael wydłużył czas zdjęcia zaklęcia z przyjaciół do ponad godziny, by żadne ciekawskie oko nie mogło wypatrzeć oddalającej się od miasta grupki. Zresztą, wraz z nimi przesuwało się pole działania ludzkiej broni, którą Lassë trzymał przy sobie, a z której nie mógł zrobić żadnego użytku.
Gdy drogi niecodziennej drużyny zeszły się w wyznaczonym przez nich miejscu, duma promieniowała z nich wszystkich i z każdego z osobna. Ich wyprawa niemal się kończyła, pozostało im tylko zniszczyć klejnot i wrócić do domów bądź znaleźć nowy, już bez wiszącej bezustannie nad głową obawy o powodzenie misji, o losy świata. Spisali się na medal, zmienili się, rozłożyli skrzydła, poznali świat. Żadne z nich nie było już takie jak dawniej, zmienili się w każdym aspekcie swojego jestestwa – ich ciała, dusze, poglądy, marzenia, nic nie było takie samo. Stali się silniejsi na ciele i duchu, szybsi i lepiej wyszkoleni w zwykłej walce, odważniejsi i bardziej zdecydowani. Ich umysły otworzyły się na współpracę ras, ich serca przygarnęły do siebie nawet odwiecznych wrogów. Teraz byli wędrowcami, podobnie jak bard, który od lat, może wieków, zmuszony był do przemierzania krain i trzymania się na baczności.
Niebezpieczny klejnot spoczywał na dnie tobołka Lassë i żadne z nich nie chciało go oglądać, choć pokusa była niebywała. Niemniej jednak, większą moc miał nad nimi strach, że ktoś może wyczuć moc tej broni, wpaść na ich trop, zaatakować i rozgromić tę kilkuosobową gromadkę.
- Wiem jak zniszczyć klejnot. - głos pojawił się znikąd podobnie jak osoba, do której należał. Dżin zdołał zaskoczyć nawet zawsze czujnego Otsëa, który teraz ciskał gromy w stronę niepozornego mężczyzny, niemal chłopca, o poważnej twarzy.
- Co muszę zrobić? - Devi ocknął się z początkowego odrętwienia, a jego małe serduszko powracało do normalnego rytmu bicia.
- Musisz zanurzyć je we krwi hybrydy. Istota tak nieczysta, potępiona przez żywioły i starożytnych bogów jest w stanie swoją krwią zniszczyć każdą magię, jeśli tylko spełnione zostaną odpowiednie warunki. W tym przypadku to ty jesteś warunkiem. Tylko człowiek może zniszczyć tę broń.
- Skąd to wiesz? - Jean-Michael objął swojego podopiecznego, który z płaczliwą miną wpatrywał się w Yehia Waarith Anisa.
- Popytałem. - niemal mityczna istota, która budziła strach nawet w najodważniejszych, przeniosła spojrzenie z chłopca na jego opiekuna. - Myślisz, że tylko ja chcę pozbyć się kryształu? Jak długo go macie stanowicie zagrożenie dla każdego dżina, który znajduje się zbyt blisko was. Zresztą, czy nie okazałem zaufania pojawiając się tutaj? W tej chwili ten mały człowieczek ma nade mną absolutną władzę. - wskazał Deviego, który dopiero teraz sobie to uświadomił. - Mógłby mnie skrępować, zmusić do wykonywania jego poleceń, może wszystko.
- Więc dlaczego...
- W tej chwili każdy dżin, który zaufa temu dziecku pojawi się na każde jego zawołanie. Zależy nam na uwolnieniu się spod władzy klejnotu. Chcemy znowu żyć normalnie, z daleka od ludzi i innych istot. Byliśmy krwawą, potworną legendą, a teraz ludzie wiedzą, że można nas zniewolić, że nie jesteśmy tacy potężni jak się im wydawało. Myślicie, że ludzie oszczędzą kogokolwiek, gdy rozpoczną kolejną wojnę ras? Przy naszej pomocy pragną zniszczyć innych, a później pozbyć się nas samych. Odpowiadając na twoje pytanie – przerwał widząc, że mag pragnie znowu się odezwać – dżiny, które już zdążyły uwolnić się spod jarzma dzięki przesunięciu klejnotu są bardzo skore do pomocy, chętnie dzielą się wszelkimi informacjami na temat planów ludzi.
- Hybryda. Gdzie on teraz się znajduje? - Earen ukrócił tę bezowocną konwersację. - Potrzebna nam jego krew, jest pod ręką i nie trzeba nam daleko szukać, jeśli tylko wciąż żyje.
- Jest w kopalniach. Skorpiony przekazały go w ręce swoich pobratymców i w tej chwili najpewniej już zamęczają wykorzystując jego niewątpliwą siłę smoka. Tak, wiem kim jest ten łowca, nie jestem głupcem, więc nie traktujcie mnie jak takiego. - syknął wściekle Anis. - Jeśli chcemy zniszczyć broń musimy uwolnić łowcę smoków, a później...
- Uwolnić żeby zabić? - Lassë skrzywił się z niesmakiem, ale w jego oczach czaiła się rezygnacja. Wiedział, że to jedyne wyjście. Zresztą, Lócënehtar zagrażał im już od chwili pierwszego spotkania i wcześniej czy później należało się go pozbyć. Niemniej jednak, istniała różnica między śmiercią w walce, a zwykłym zarżnięciem dla wyższego celu.
- Naprawdę trzeba go zabijać? - Jean-Michael rzucił okiem na drżącego chłopca, który starał się za wszelką cenę zapanować nad swoim ciałem. Jasne, wspominał już o zabijaniu, ale nigdy nie był do tego zmuszany.
- Potrzebujemy wystarczająco wiele krwi by obmyć w niej klejnot, by ją spijał tracąc moc. Nie wiem ile jest w stanie jej wchłonąć, ale wątpię żebyśmy mogli pozwolić sobie na niezabijanie łowcy. Poza tym, wątpię także żeby zależało wam na nim tak bardzo, że chcecie ocalić mu życie za wszelką cenę. Jeśli je uratujecie, należy do was, a wtedy decydujecie co chcecie z nim zrobić.
- Nie podoba mi się to. - zabrał głos bard, który od dłuższego czasu ważył każde słowo, analizował ich znaczenie, wydźwięk. - Jest moim wrogiem i na pewno by się nade mną nie ulitował, ale wojownik nie zabija w taki sposób. Decyzja należy do chłopca. - ruchem głowy wskazał Deviego. - On jest tu teraz panem.
- Najpierw go uwolnijmy. - powiedział w końcu niepewnie chłopiec. - Później będziemy się zastanawiać. Przecież istnieje możliwość, że nie zdołamy go odbić lub nie my go zabijemy dla krwi. - snuł swoje mroczne wizje. - A może odda ją dobrowolnie nie mogąc znieść tego, że jest nam coś winny? Ale na pewno jakoś zniszczymy tę broń! - malec zmarszczył brwi i patrzył wyzywająco na towarzyszy. - Jest niebezpieczna, a ja obiecałem się jej pozbyć. Gdzie są kopalnie? Nie mamy czasu, im dłużej mamy przy sobie klejnot, tym większe jest ryzyko.
Jean-Michael pochylił się nad chłopcem i pocałował go w głowę, jak kogoś o wiele młodszego, ale nie mógł się powstrzymać. Był dumny z malca.
- Masz rację. - Otsëa skinął chłopcu głową. - Niebezpiecznie jest chodzić z wykradzioną innym bronią w kieszeni. Im szybciej pozbędziemy się tego balastu tym lepiej. Zbierajmy się, a ty prowadzisz, albo przenieś nas jeśli to możliwe. - zwrócił się do dżina, który obdarzył barda niechętnym spojrzeniem.
- Tylko człowiek może wydawać mi polecenia. - syknął przez zęby.
- Więc wydam je wam wszystkim. Macie zakaz kłócenia się! - mruknął na nich Devi i zabrał swoje rzeczy. - Jesteś w stanie nas przenieść w pobliże kopalni? - w ramach odpowiedzi otrzymał potakujące skinienie. - Więc zabierz nas wszystkich w bezpieczne miejsce, proszę. Tak żebyśmy mogli dotrzeć do kopalni, rozejrzeć się i obmyślić jakiś plan. - w tamtej chwili ciężko było uwierzyć, że chłopiec ma tylko siedem lat, gdyż jego ton i słowa bardziej pasowały do kogoś starszego. Najwidoczniej jednak nie wszystkie swoje zalety pokazał w czasie tej wspólnej podroży.
Zdążyli się ledwie przygotować do drogi, kiedy zauważyli z oddali kłęby unoszącego się nad drogą pyłu, co jednoznacznie wskazywało na początek poszukiwań klejnotu poza zamkiem. A więc czegoś się domyślili? A może to królowa uświadomiła ich, co do podstępu jaki zastosowano? Zanim jednak zdążyli dostrzec gnających drogą konnych ich wizja rozpłynęła się, szarpnęło wnętrznościami, w głowach zaczęło im się kręcić, zawartość żołądka wirowała grożąc erupcją. Yehia Waarith Anis zwyczajnie zaczął ich przenosić nie racząc o tym wcześniej powiadomić. Zrobił to specjalnie, nie było co do tego żadnych wątpliwości. Czyżby mścił się za ten nieprzyjazny ton, w jakim zwracano się do niego? A może nie lubił, kiedy mu rozkazywano? Cokolwiek nim kierowało na pewno nie zjednało mu sympatii drużyny, do której był zmuszony przyłączyć się na czas niszczenia klejnotu. A musiał mieć pewność, że chłopiec wykona swoje zadanie.
Tym razem przenoszenie się z miejsca na miejsce było zdecydowanie dłuższe od poprzedniego, a tym samym bardziej dawało się we znaki. Wystarczyło, że wyczuli grunt pod stopami, a Niquis i Lassë już wymiotowali z boku z powodu okropnych zawrotów głowy, zaś Devi nie był w stanie ustać na nogach. Nawet Otsëa był bardzo blady i potrzebował chwili by dojść do siebie, zaś Earen i Jean-Michael dzielnie walczyli ze skutkami tej podróży, choć zielenieli powstrzymując swoje żołądki przed okazaniem słabości.
- Witajcie w świecie Skorpionów. - rzucił z pełną satysfakcją dżin roześmiał się patrząc na opłakany stan dotąd tak wojowniczo nastawionych do niego osób.
Nikt nie zwracał jednak na niego uwagi, gdyż zdecydowanie ważniejsze było zapanowanie nad ciałem niż użeranie się z mściwym Duchem Pustyni, jak zwały dżiny ludy zamieszkujące te rozpalone piaski. Tym sposobem przez długie kilkadziesiąt minut Anis stał bezcelowo nad grupką wymiotujących, skręcających się w bólach istot, które miały uratować ten świat i pokonać hordę ludzi. Może około godzinę później organizmy cierpiących zaczęły powracać do normalnego stanu i odzyskiwały utraconą równowagę.
- Kiedyś cię zabiję! - Earen syknął wściekle patrząc na znudzonego dżina. - Kiedy zniszczymy tę przeklętą broń, żeby nikt nie zarzucił mi oszustwa. Wypatroszę cię i zeżrę twoje wnętrzności chociażbym miał mieć po nich niestrawność!
- To miłe z twojej strony. - rzucił niezrażony Yehia – Ale teraz postaraj się podnieść tyłek. Kiedy wyjrzysz zza tej skały, w oddali dostrzeżesz kopalnie. Są dobrze strzeżone, chociaż tylko w pewnej odległości. Skorpiony wychodzą z założenia, że zanim zdołasz zbliżyć się do nich na tyle by zagrozić któremukolwiek z nich, one zdołają się już ciebie pozbyć. Dzięki temu możemy ich obserwować i zaplanujecie sobie sposób odbicia łowcy. Moja rola w tym przedsięwzięciu kończy się tutaj.
- A to dlaczego? - griffin nadal był w buntowniczym nastroju. - Boisz się?
- Tak się składa, że ich tereny są przed nami chronione. Pojedynczy dżin może się na nich pojawić, ale ma związane ręce. Nie możemy im nijak zagrozić. Poza tym kopalnie są chronione magią szamanów, co całkowicie uniemożliwia nam wchodzenie do nich, a nawet zbliżenie się na odległość mniejszą niż kilometr. Ich magia cuchnie do tego stopnia, że nie da się funkcjonować. To coś paskudnego, jakbyś łaził z rozkładającym się ciałem na plecach. Okropność! - dopiero teraz Anis pozwolił sobie na okazanie jakichkolwiek uczuć poza zwyczajną obojętnością, ironią i drwiną. A więc magia Skorpionów była rzeczywiście tak wypaczona i zła, że nawet istoty pokroju dżinów nie mogły jej znieść?
- Gdzie trzymają niewolników? - Otsëa ruszył w stronę odległej skały wcześniej wskazanej im przez Anisa.
- Jakieś pół kilometra od kopalni. W prowizorycznym obozowisku, gdzie są pilnowani znacznie lepiej niż w czasie pracy. Jeśli chcecie odbić łowcę to zróbcie to właśnie wtedy. Musicie jednak wiedzieć gdzie jest, by się nie zgubić.
- Są skrępowani? - pytał dalej warząc każde słowo i już myśląc nad jakimś konkretnym planem.
- Tak, nie mam wątpliwości. I nie macie co liczyć na pomoc innych istot zmuszanych tam do pracy. Niewolnicy nie trzymają się razem. Są raczej mściwi.
- Skąd to wszystko wiesz? - zainteresował się tym Lassë.
- Słyszałem wiele na ten temat i znam istotę stworzeń myślących. One nie cieszą się, gdy innym się powodzi, ale pragną by ktoś cierpiał z nimi. Zupełnie jak w przypadku ludzi. Będziecie więc zmuszeni poradzić sobie ze Skorpionami i innymi niewolnikami.
Otsëa ostrożnie wdrapał się na stosunkowo niewielką skałę i wyjrzał zza niej taksując wzrokiem okolicę. Tak jak mówił Anis, kopalnie znajdowały się w odległości ponad kilometra, co umożliwiało mu przebywanie w tym miejscu. Do wnętrza góry prowadziły trzy wejścia, nieruchomi strażnicy otaczali plac zbiorczy, przez który przesuwały się drobne, niemrawe plamki niewolników. U boku barda pojawił się Earen i Jean-Michael. Wspólnie obserwowali niewyraźne kontury swojego aktualnego celu wypatrując także łowcy odzianego w czerwień, nawet jeśli pozbawili go zbroi. Przez chwilę bardowi wydawało się, że dostrzegł krwawą plamę na tle dominującej tu szarości, ale nie mógł być pewny póki w kilkanaście minut później nie dostrzegł wyraźnie wysokiej, wyprostowanej sylwetki łowcy, którego nie dało się tak łatwo złamać. Silny, wysoki, ale osłabiony magią musiał procować tak jak inni. Jakże to musiało być dla niego poniżające. Nie mógł liczyć na śmierć spowodowaną jadem Skorpionów, nie mógł uciec, nie dano mu nawet możliwości sprzeciwienia się. Otsëa nie wiedział, w jaki sposób zmuszono łowcę do niewolniczej harówki, ale musiało to być coś naprawdę przekonywującego. Ktoś taki, jak Lócënehtar nie pozwoliłby nad sobą zapanować byle komu.
- Co jeszcze potrafi magia Skorpionów? - zapytał dżina patrząc mu w oczy uważnie. - Bez kłamstw, muszę wiedzieć wszystko. - jego mina zdradzała, że nie ma ochoty na głupie zabawy w podchody.