niedziela, 29 lipca 2012

17. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë czuł, że kości miednicy zaczynają go boleć od bezustannego siedzenia w jednym miejscu bez zmiany pozycji. Kora drzewa wbijała się w delikatną skórę jego pleców mimo koszuli i mapy, zaś związane z tyłu ręce powodowały napięcie w barkach, które nie dawało spokoju bezustannym bólem. Nigdy nie czuł się gorzej, chociaż wiedział, iż Otsëa miał większe prawo do narzekania, a jednak nie odezwał się chociażby słowem. Bard spał niespokojnym, lekkim snem wymęczony i zdaniem elfa pasował na dzielnego rycerza ratującego świat bardziej niż on sam. Na swój sposób mężczyzna był nawet piękny w swoim udręczeniu. Gdyby tylko częściej się uśmiechał...

- Żarcie! – warknął pilnujący ich łowca niewolników rzucając im na kolana miski z jakąś śmierdzącą papką. Część lepkiego kleiku wychlapała się na ich ubranie, jednak mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Odwiązał ich ręce i z obnażonym mieczem barda w dłoni pilnował by nie próbowali żadnych sztuczek.

            Elf spojrzał na swój posiłek i podniósł miskę wąchając jej zawartość. Skrzywił się czując potworny smród, którego nie mógł niczemu przypisać. Był głodny, ale nie aż tak! Odłożył miskę na bok z tak wymowną miną, iż nie wymagało to dodatkowych pytań. Mężczyzna kopnął drewniane naczynie w stronę grupy niewolników, która rzuciła się na dodatkową porcję wyrywając ją sobie z rąk, a nawet zbierając wylane resztki z ziemi.

            Otsëa postąpił podobnie od razu ciskając swoim posiłkiem we współwięźniów zachowujących się jak zwierzęta. Oparł się o drzewo i posłusznie ułożył ręce za nim by mężczyzna mógł go związać.

- W tym wypadku sami nic nie zdziałamy. Musimy czekać i sprawiać możliwie najmniej kłopotów. – szepnął elfowi na ucho usprawiedliwiając się. – Może będzie jakiś pożytek z twoich amantów. – zażartował.

            Lassë nie mógł zrozumieć skąd nagle wziął się ten dobry humor jego towarzysza. Ich sytuacja była beznadziejna, póki co nie pojawiła się żadna okazja do ucieczki, a mocno związane ręce nie pozwalały na jakiekolwiek marzenia o niej. Oczywiście, gdzieś tam, pośród zarośli mógł czaić się mały Niquis, tylko czy można było liczyć na to, że drobne zwierzątko dogada się z ogromnym i niebezpiecznym Griffinem? I z jakiego powodu bestia miałaby im w ogóle pomagać? A może bard chciał po prostu podnieść chłopaka na duchu by ten nie załamał się nieuniknionym życiem w niewoli?

- Za dużo się martwisz. – złote spojrzenie spoczęło na elfie, a głos barda był cichy i niesłyszalny dla innych osób. – Zaufaj mi. Dopiero, kiedy ja zginę będziesz miał powody do niepokoju. Jak długo oddycham nie pozwolę cię skrzywdzić. Do Kennt jeszcze kawałek drogi, a do tego czasu jesteśmy jedną drużyną. – tym razem Lassë był pewny, że na ustach Otsëa naprawdę pojawił się uśmiech! Najprawdopodobniej pierwszy, jaki miał okazję pokazać światu.

            I to właśnie na nowo zaniepokoiło elfa. Jeśli bard się uśmiechał to znak, że musi z nim być bardzo źle! Może nawet ma gorączkę i majaczy? A co jeśli był cały połamany? A może nawet miał jakąś otwartą ranę na ciele, która zaczęła ropieć, albo gnić? Przecież nikt zdrowy na ciele i duszy nie uśmiechałby się w tak beznadziejnej sytuacji, jak ta, w której się znaleźli. Może mężczyzna zaśnie i więcej już się nie obudzi?

- Nie umieram... – bard wydawał się czytać w jego myślach. – Nawet ja nie jestem do końca bezczelny, ironiczny i poważny. – zamilkł, kiedy strażnik przechodził na tyle blisko, że usłyszałby ich głosy i może nawet rozdzielił by nie mogli więcej rozmawiać. – Prześpij się. – polecił. – Musisz mieć siłę uciekać, kiedy nadarzy się okazja. – skąd w nim taka pewność?

            Elf z wielkim trudem, ignorując ból, przekręcił odrobinę rękę, co pozwoliło mu dotknąć swoimi palcami ręki Otsëa. Ten dotyk wydawał się dodawać mu otuchy. Zamknął oczy nieustannie czując ciepło barda pod opuszkami palców i pozwolił sobie na odpoczynek, a przynajmniej starał się zasnąć i nabrać sił. Jak długo miał obok towarzysza, tak długo mógł czuć się bezpieczny. W to przynajmniej chciał wierzyć.

            Nawet nie wiedział, kiedy dokonał niemożliwego zasypiając mimo dręczących go obaw. Niejako, nawet we śnie, miał świadomość, że nie robi nic innego, jak tylko je, śpi i wpada w tarapaty, co mogło być powodem mar, które nawiedziły go, gdy wolał nie śnić o niczym. Gdyby tylko obdarzono go słodką nieświadomością na tę godzinę lub dwie... Bogowie nie byli niestety tak łaskawi.

            W swoim śnie unosił się na grzbiecie smoka. Ogromnej, krwistoczerwonej bestii, której kły były większe od niego, a rozpiętość skrzydeł nie pozwalała na szybowanie nisko nad ziemią. Gdyby wyciągnął rękę ponad głową mógłby sięgnąć chmur. Wiatr rozwiewał mu włosy, a pęd powietrza uniemożliwiał mówienie, utrudniał oddychanie. Drzewa pod nimi wydawały się zaledwie drobnymi kwiatami, niczym niezapominajki dla mijającego je dorosłego człowieka. Ludzie, jeśli natknęli się na jakiekolwiek osady, nie byli więksi od mrówczej głowy. Drobniutkie plamki przemieszczające się między zabudowaniami. Otoczony przez inne smoki odczuwał niepokój, ale także fascynację, kiedy zwinięty w siodle poniżej szyi swojej bestii oglądał świat. Gdyby został zaatakowany nie miałby szans na przeżycie. Jedno kłapnięcie szczękami i przestałby istnieć lądując w przepastnym żołądku wraz ze swoim siodłem.

            Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że ucieka. Ucieka przed kimś, kto chce go skrzywdzić, a kto nigdy nie zdoła go dosięgnąć tam gdzie się teraz znajdował. Tylko on mógł dosiadać smoka, tylko on miał do tego prawo.

„Powinienem walczyć.” Pomyślał i macając po bokach szukał swoich noży, miecza lub chociażby łuku. Był jednak nieuzbrojony. Musiał zgubić wszystko po drodze! Powinien zawrócić i znaleźć swoją broń.

„Zginiesz, jeśli nie będziesz brnął do przodu.” Odezwał się w jego głowie smok. „Z ludźmi nie można zawrzeć rozejmu. Są zbyt chciwi, nigdy nie dadzą nam spokoju. Można ich tylko wyzabijać. Wszystkich!”

            Myśl ta wywołała zimne dreszcze na ciele elfa. Widział swoje splamione krwią dłonie, całą tunikę miał schlapaną i śmierdzącą ludzką posoką. Przeraził się, gdy stanęła mu przed oczyma góra usypana z głów martwych wojowników, ich żon i dzieci.

„Zniszczyć jedną rasę, by pozwolić żyć innym?”

„W przeciwnym razie to oni zniszczą nas wszystkich, Lassë.”

Lassë, Lassë, Lassë.

Jego imię odbijało się echem od gór, gdy przelatywali w ich pobliżu.

            Elf uchylił powieki.

- Lassë. – usłyszał swoje imię i szarpnął się chcąc przeciągnąć, ale nie był w stanie wykonać nawet tego ruchu. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest związany i w niewoli. – Nie masz już czasu na sen.

            Słońce dogasało, jak wypalony ogień, po którym zostaje tylko żar. Las był ponury, skąpany w mroku i czerwieni nieba nad ich głowami, które dało się dostrzec przez rzadkie korony drzew. Łowcy niewolników rozpalili pierwsze ogniska by ogrzać siebie i swoje ofiary. Im więcej ich przeżyje drogę tym więcej na nich zarobią.

Elf słuchał, ale nie słyszał, co mówił do niego Otsëa. Potrzebował chwili by powrócić całkowicie z krainy snu. Niepewnie poprosił by bard powtórzył swoje słowa, a ten z anielską cierpliwością zaczął na nowo.

Był pewny, że niedługo nadejdzie odpowiednia chwila i wymkną się łowcą w taki, czy inny sposób. Potrzebowali jednakże odzyskać swoje rzeczy, broń i żywność. Ciepłe płaszcze i należące do nich torby leżały między dobytkiem łowców – przeszukane, ale nadal w całości. Łuk i kołczan Lassë rzucono na samą górę tego składziku, zaś miecz oraz sztylety przywłaszczyła sobie dwójka łowców. Bard zadecydował, że to on zajmie się ich odzyskaniem, podczas gdy elf musi zabrać wszystko inne i uciec nie zważając na nic. Naturalnie na początek musieli odzyskać wolność, a nic tego nie zapowiadało. Przynajmniej nie w mniemaniu elfa.

Ściemniało się coraz bardziej, a on obserwował beztroskie zachowanie łowców, którzy wiązali dokładnie swoich więźniów, siedząc przy ogniskach opowiadali sobie sprośne dowcipy, które tylko ich mogły śmieszyć. Byli beznadziejni i obrzydliwi. Jeśli wszyscy ludzie byli tacy to, dlaczego inne ludy nie zwarły szyków i nie wybiły tych miernych istot, co do jednego? Na co światu mogli się przydać ludzie? Wieprze na dwóch nogach – brudne, ordynarne i głupie.

Lassë czuł wypełniającą go nienawiść i niechęć. Gdyby nie był związany na pewno podjąłby próbę zabicia przynajmniej kilku z nich, nawet gdyby miało go to kosztować życie. Był pewny, że nawet ludzkie mięso nie nadawałoby się do spożycia i tylko, dlatego smoki wyginęły, a człowiek się ostał.

Patrzył, jak jeden z oprychów zaciągnął upatrzoną wcześniej dziewczynę w las, niedaleko od obozowiska, jednak na tyle w cień by mógł myśleć o jakiejś prywatności. Dziewczyna szarpała się i krzyczała, ale nikt nie stanął w jej obronie, jak wcześniej Otsëa bronił jego. Ona nie miała nikogo, kto chciałby za nią cierpieć i oberwać, czy zająć jej miejsce. Inni niewolnicy udawali, że jej nie widzą, nie słyszą jej błagań. Pozostawali bierni wobec jej cierpień, a przecież należeli do tej samej rasy – łowcy, dziewczyna, jej współwięźniowie. Podobnie, jak grupa, na którą natknęli się wcześniej.

Płacz gwałconej dziewczyny był nie do zniesienia, ale przerwał go głośny, złowieszczy skrzek, który przywodził na myśl ryk bestii. Z nieba niczym piorun spadło ogromne cielsko i przeleciało nad ogniem niemal gasząc ognisko jednym ruchem skrzydeł. Ostre pazury wczepiły się w ramię jednego z łowców i rozorały je głęboko, może nawet do samej kości. Zaatakowany wrzasnął, a niewolnicy zawtórowali mu przerażeni. Gwałciciel nie zdążył nawet założyć spodni wracając by sprawdzić, co się stało. Wielki cień przesunął się nad nim warcząc złowieszczo. Łowca padł na ziemię, a Griffin spudłował. Tamten jednak szybko założył spodnie i wyjął zza pasa miecz Otsëa chcąc walczyć o swoje życie.

- Co tak długo? – odezwał się bard, gdy coś pociągnęło za sznury krępujące ręce Lassë.

- Jeszcze mogę cię zostawić! – warknął ktoś za ich plecami, a elf poczuł, że może poruszać ramionami. Niedługo później także bard miał wolne ręce. Ktoś uklęknął przed chłopakiem i rozciął sznury na jego nogach. W nikłym blasku ogniska chłopak mógł dostrzec tylko sterczące niedbale jasne włosy mężczyzny i jego małe, niebieskie oczy, które lśniły niebezpiecznie.

- Idź po nasze rzeczy! – rozkazał bard, gdy tylko elf był wolny. – Idź i uciekaj w las. Znajdę cię, kiedy tylko odzyskam naszą broń! Nawet Griffin nie może odwracać ich uwagi w nieskończoność.

- Pójdę z nim! – zadeklarował mężczyzna podając nóż Otsëa by ten sam się uwolnił. Złotooki skinął i bez najmniejszych trudności przeciął więzy.

Lassë czuł się dziwnie w towarzystwie nieznajomego, ale wiedział, że musi wypełnić swoje zadanie. Było banalnie proste, ponieważ łowcy starali się zabić Griffina, który powalił już jednego z nich rozdzierając mu gardło.

            Bard w tym czasie bez problemu zakradł się za plecy jednego z ludzi i zamknął dłonie na sztyletach, które tamten miał schowane za pas. Wyszarpnął je i piersią pchnął łowcę, który upadł zaskoczony atakiem z tyłu. Nie było czasu by go dobić, a żadne krzyki alarmujące o ucieczce więźniów nie mogły przebić się przez ogólny zgiełk i płacz przerażonych niewolników. Otsëa podbiegł do leżącego na ziemi, martwego gwałciciela i wyjął z jeszcze ciepłej dłoni swój miecz. Kopnął zwłoki, jakby chciał w ten sposób oczyścić swój oręż ze zbrukanego dotyku i zdjął pas z pochwą z bioder trupa. Rozejrzał się pospiesznie upewniając, że elf nie został w tyle. Gwizdnął głośno, a dźwięk ten przedarł się przez wrzaski ludzi i dodarł do Griffina, który odpowiedział skrzekiem. Bard rzucił się do ucieczki między drzewa, gdy jego skrzydlaty sprzymierzeniec odlatywał zostawiając łowców i ich niewolników w spokoju.

niedziela, 22 lipca 2012

16. I wtedy zapadła cisza...

Rzeczywiście, opowiadanie będzie długie i dlatego nie ma co liczyć na lemony, czy też czułości nazbyt wcześnie. Nie mniej jednak, pisanie czegoś "własnego" sprawia mi taką rozkosz, że nie planuję się nigdzie spieszyć ^^

 

 

           Koło strumienia nawet powietrze było zupełnie inne. Rześkie, pachnące i lekkie. Oddychanie nim sprawiało przyjemność, która pieściła płuca i nozdrza, co chociaż niemożliwe, wydawało się szczerą prawdą. Woda było wyjątkowo słodka, rozkosznie chłodna i przejrzyście czysta. Gdyby nie obecność nawiedzonych ruin Falconu na pewno wiele różnych ras zakładałoby w tym miejscu swoje siedliska. Jedynym minusem był niestety brak naturalnej ochrony przed intruzami. Las był rzadki, a polana całkowicie odsłonięta, co tylko kusiłoby żądnych władzy ludzi. Może lepiej, że duchy nie pozwalały nikomu na osiedlenie się tutaj?

            Lassë uśmiechnął się z lubością obmywając twarz w strumieniu. Rozebrał się i wszedł do płytkiej wody rozpoczynając coś, co można było nazwach „chlapaniem” prędzej niż kąpielą. Nie mniej jednak potrzebowali tego obaj. Nic, więc dziwnego, że Otsëa dołączył do elfa prezentując liczne walory swojego pozornie drobnego ciała. Przepłukali także ubrania zakładając je na siebie. Nie byłoby rozsądnym kręcić się niemal nago po okolicy stosunkowo niebezpiecznej biorąc pod uwagę nieudaną noc.

            Wyłożyli się w słońcu rozkoszując spokojem, planując odespać niespokojne godziny nocne i mogłoby to dojść do skutku, gdyby Griffin nie zaskrzeczał ostrzegawczo przelatując nad miejscem ich postoju. Bard nie lekceważył tego znaku. Zerwał się na równe nogi w chwili, gdy z drugiej strony strumienia wyszła spora grupa łowców niewolników. Byli nie mniej zdziwieni, co dwójka podróżników, kiedy przyszło im się spotkać w tak bliskiej odległości.

            Otsëa sięgnął po swój miecz nie czekając na reakcję obcych mężczyzn. Łowcy nigdy nie tracili okazji na zarobek, a w tej chwili mogło im się nieźle poszczęścić dzięki tej zdrowej i sprawnej dwójce. Kolejny już raz trzeba było walczyć o uratowanie skóry, chociaż tym razem sytuacja była groźniejsza. Śmierć to jedno, ale niewola to coś zupełnie innego.

            Lassë zszokowany zareagował z opóźnieniem, ale widząc gotowość towarzysza sam sięgnął po swój łuk sprawnie i szybko zakładając strzałę na cięciwę. Wszystko wydawało się ciche i spokojne, i wtedy pierwszy z obcych mężczyzn sięgnął po swój topór rzucając się do ataku, podczas gdy czterech innych wyjęło sieci by pojmać tę dwójkę żywcem. Elf wypuścił strzałę w niekontrolowanym odruchu powalając na ziemię uzbrojonego wielkoluda. Pierwsza krew, pierwszy trup. Nie miał czasu na opłakiwanie opryszka. Czym prędzej nałożył kolejną ze strzał i wycelował. Tylko cudem kolejny z mężczyzn uniknął trafienia zasłaniając się tarczą podniesioną naprędce z miejsca w którym upuścił ją jego martwy towarzysz. Należało mieć się na baczności i z głową rozporządzać strzałami.

            Dziesięciu ludzi na dwóch wojowników obcych ras to mało wyrównane szanse dla nieszczęśników, którzy swojej przewagi liczebnej nie mogli wykorzystać z powodu zbyt opłakanych umiejętności walki. Otsëa nie miał najmniejszych problemów z przebiciem na wylot próbującego zarzucić na niego sieć człowieka. Niespełna pięć minut i będzie po wszystkim, a oni zostawią trupy by rozszarpały je dzikie zwierzęta.

            Coś brzęczało w lesie za ich plecami, jak obudzony rój pszczół planujących zaatakować zakłócających ich spokój osobników. Elf miał nadzieję, że to prawa i owady zmuszą łowców do ucieczki. Niespodziewanie coś świsnęło mu koło ucha, łupnęło, a bard upadł na ziemię nieprzytomny. Z jego rozciętej głowy lała się krew, a pocisk jakim oberwał upadł gdzieś w trawę. Proca! Lassë z trudem uniknął uderzenia, ale wtedy czterech pozostałych mężczyzn zarzuciło na niego sieci unieruchamiając go. Niquis, który wyskoczył z jego kieszeni zaatakował jednego z napastników wgryzając się ostrymi ząbkami w wielki nos. Łowca zaskamlał i klnąc próbował strzepnąć pewnie trzymającego się futrzaka ze swojej twarzy. Udało mu się to, a odrzucony zwierzak uderzył swoim drobnym ciałkiem o ziemię odbijając się od niej, niczym piłka.

            Elf nie mógł nawet opłakiwać, czy martwić się o swoich przyjaciół, gdyż i on został ogłuszony potężnym ciosem. Zanim jednak stracił przytomność mógł zauważyć, że ciało Niquisa zniknęło, a później nie było już nic.

 

            Gdy świadomość Lassë powracała na swoje miejsce elf żałował, że tak się dzieje. Jego głowa pulsowała nieznośnym bólem, który wypełniał czaszkę nie pozostawiając w niej miejsca na myśli, które uparcie krążyły we wszystkich kierunkach przyprawiając go o mdłości. Chciał podnieść się z ziemi, rozmasować miejsce, które na pewno zdobił ogromny siniec, niestety nie był w stanie poruszać się swobodnie. Z wielkim trudem uniósł powieki. Był związany, a około dwóch metrów przed nim leżał blady Otsëa. Zakrzepła krew, która wcześniej wypływała z rany po pocisku procy, brudziła jego twarz i ziemię.

Nie mniej jednak żył. Jego pierś unosiła się bardzo powoli, ale był przytomny. Spojrzał na elfa niejako czując jego wzrok na sobie.

- Damy sobie radę. – powiedział bezgłośnie, chociaż ciężko było określić, czy naprawdę w to wierzył.

            Pod drzewami od zachodniej strony strumienia dwóch mężczyzn kopało doły, by wrzucić do nich ciała swoich zabitych towarzyszy.  Dwaj inni zajęci byli przygotowywaniem posiłku, podczas gdy reszta pilnowała niewielkiej garstki złapanych do tej pory niewolników siedzących w ciasnym kole za dwoma najświeższymi nabytkami.

            Ktoś wbił boleśnie palce w ramię Lassë i odwrócił go na plecy sprawiając, że chłopak syknął, kiedy ziemia zetknęła się z sińcem na głowie.

- Mamy szczęście, obaj żyją i są przytomni! – brudny, śmierdzący łowca niewolników wyszczerzył pozostałości swoich pożółkłych, zepsutych zębów i oblizał usta w sposób, który wcale nie spodobał się elfowi. – Nigdy jeszcze nie miałem elfa, a ten jest ładny nawet jak na faceta. – spojrzenie przekrwionych oczu oceniało ciało swojej ofiary. – Można by się z nim zabawić, póki Dickena z nami nie ma. – zachęcił kumpli, którzy przystali na propozycję bez jednego słowa sprzeciwu.

            Lassë nie potrafił zaprotestować sparaliżowany przerażeniem i obrzydzeniem, jakie nim powodowały. Zaczął się jednak szarpać widząc, jak grupa cuchnących obdartusów zbliża się do niego. Może i był niewinny, ale nie głupi! Dobrze wiedział, czego od niego chcą i to dodało mu sił by kopać związanymi nogami, kręcić się i gryźć wszystko, co tylko zdoła dosięgnąć.

            Palce oprycha na jego ramionach zakleszczyły się mocniej, a elf miał ochotę wymiotować, płakać, chciał umrzeć zanim ktokolwiek go dotknie! Zamknął na chwilę oczy by łzy spłynęły po policzkach i nie zamgliły wzroku. Musiał wiedzieć, gdzie kopać, z kim walczyć, musiał szukać drogi ucieczki.

            Mimo kiepskiego stanu w jakim się znajdował, Otsëa zdołał usiąść i operować nogami w taki sposób, że powalił jednego ze zbliżających się do elfa mężczyzn niemal łapiąc mu kark silnym uderzeniem. Podciął kolejnego i tak dobrze radził sobie mimo związanych rąk i nóg, że zainteresowanie Lassë spadło. Mężczyźni rzucili się wściekli na barda nie dając mu szans na obronę. Kopali i uderzali pięściami w jego ciało, póki ten nie znalazł się na granicy między świadomością, a utratą przytomności. Wtedy odciągnęli go na bok przywiązując do drzewa.

- W kopalniach zrobią użytek z twojej siły! – jeden z łowców splunął krwią z rozciętej wargi i wymierzył bardowi mocny kopniak w udo. – Zadbam byś trafił do najgorszej z możliwych! – odwrócił się gwałtownie do jeszcze bardziej przerażonego chłopaka. – Twój rycerzyk w niczym ci już nie pomoże!

            Elf zacisnął pięści powstrzymując krzyk, który cisnął mu się na usta. Może zasłużył sobie na to, co go czeka? Przecież to przez niego Otsëa znowu miał kłopoty, był pobity i mógł zginąć, gdyby chciwość nie powstrzymała łowców przed zakatowaniem go. Bard był związany, nie miał najmniejszych szans, a jednak próbował pomóc chłopakowi, który sam nie potrafił sobie pomóc. Z resztą nie pierwszy raz. Lassë miał świadomość tego, że jest do niczego, że swoim uporem i bezsensownym wierzganiem niczego nie zmieni. Był słaby. Za słaby! Zbyt tchórzliwy by działać, by myśleć racjonalnie. Do tej pory tylko zawadzał swoim towarzyszom. A teraz będzie miał nauczkę. Taką, której nie zapomni do końca życia.

            Czuł dotyk brudnych rąk na swoich ramionach, smród potu i uryny, który otaczał łowców, widział dokładnie ich paskudne twarze, poplamione tłuszczem i zakurzone ubrania.

- Co wy robicie, sukinsyny?! – głośne warknięcie przywódcy, który właśnie wrócił do obozu sprawiło, że serce elfa zabiło szybciej, zaś napastnicy odsunęli się od niego. – Jeśli któryś z was jeszcze raz go tknie chociażby palcem, zabiję! – warczał wściekle na swoich podkomendnych. – Mam zamiar dostać za niego grubą kasę! Chcecie pieprzyć, weźcie sobie jakąś brudną dziwkę, a nie żyłę złota!

            Ocalalony! Lassë nie mógł w to uwierzyć, ale naprawdę tak było. Ocalił skórę! Nikt go nie skrzywdził, a przynajmniej nie fizycznie. Psychicznie czuł się okropnie, ale to na pewno mu przejdzie wcześniej czy później, był o tym przekonany. Gdyby nie Otsëa, który starał się mu pomóc byłoby za późno... Pobity, niemal nieprzytomny bard raczej nie odczuwał z tego tytułu specjalnej satysfakcji, ale elf był mu wdzięczy. Patrzył na zmęczonego, pokrwawionego mężczyznę i podjął ostateczną decyzję. Stanie się silniejszy, zaradniejszy, będzie elfem, jakim zawsze powinien być, jak jego przodkowie w czasie Wielkiej Wojny Ras. Niech tylko wydostanie się z tego bagna...

- Przywiążcie go obok tamtego! – padło polecenie. – I do cholery, ile razy mam mówić, że martwy niewolnik na nic nam się nie przyda?! Jeśli nie dostanę za niego tyle ile chcę to sprzedam któregoś z was, psy!

            Lassë czuł ulgę, której nie był w stanie opisać. Nawet kiedy przywiązano go do drzewa obok drzemiącego barda nie zwracał uwagi na smród niemytych ciał, czy brak delikatności, kiedy sznur wżynał się w jego skórę zanim go nie poluźniono odrobinę. Był zbyt szczęśliwy, by zwracać uwagę na tego typu niedogodności.

            Odwrócił głowę w bok i spojrzał na blade, zmęczone oblicze Otsëa, a w jego radość z powodu ocalenia skóry wdarł się smutek.

- Przepraszam, to przeze mnie. Znowu musiałeś mi pomagać. – szepnął nie mając pewności, czy mężczyzna w ogóle go słyszy. Najwidoczniej jednak tak było, gdyż bard uchylił powieki odpowiadając na jego spojrzenie swoim. Miał sińce pod oczyma, chociaż ciężko było stwierdzić czy z powodu niewyspania, utraty krwi po ciosie, czy może był to efekt pobicia.

- Gdybym nie chciał, nie robiłbym tego. – jego głos był niewyraźny i słaby, ale mężczyzna na pewno nie wybierał się w podróż na „tamtą stronę”. – Rozumiesz już dlaczego tak się wściekałem o mapę?

O tym Lassë nie pomyślał. Ani przez chwilę, w jego głowie nie zagościł obawa o jakże cenny przedmiot, który już dawno znalazłby się w posiadaniu łowców niewolników, gdyby nie fakt, iż bard znalazł ją pierwszy i zaszył w szacie elfa. To tylko pokazywało, jak bardzo był nieodpowiedzialny.

- Przepraszam, już więcej niczego nie zataję.

- Możesz mieć tajemnice, tylko mów mi o tym, o czy powinienem wiedzieć podróżując z tobą. – na twarzy Otsëa nie było ani śladu złości, a jego usta chyba nawet wygięły się w niewyraźnym, bolesnym uśmiechu. – Teraz mamy większe zmartwienia. Musimy się stąd wydostać i to jak najszybciej. Gdzie ten twój piekielny futrzak? Jeśli znowu uciekł, jak słowo daję zrobię z niego rękawiczkę.

- Nie! – oczy elfa zrobiły się wielkie. – Próbował mnie bronić i na pewno jest gdzieś w pobliżu. – taką miał nadzieję. Niquis mógł już zdechnąć od poniesionych w tamtym krótkim starciu ran, ale przecież mógł też uciec by czekać na lepszą okazję na... Na cokolwiek, co tak mały zwierzaczek mógł zdziałać.

 

niedziela, 15 lipca 2012

15. I wtedy zapadła cisza...

Zbierał kamyczki by rzucać nimi do celu, rozciągał się, usiłował ćwiczyć, nucił pod nosem, jakąś starą pieśń, opowiadał swojemu kompanowi najróżniejsze historyjki, krótko mówiąc robił wszystko by zapomnieć o czekaniu i miejscu, w którym się znalazł. Nieobecność Griffina była nie mniej niepokojąca, bo niby, dlaczego właśnie w tym momencie dał sobie spokój ze śledzeniem ich? Jego polowania przypadały zawsze na godziny poranne, więc dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Chyba, że Griffin wiedział coś, o czym oni nie mieli pojęcia, bądź coś, co zignorowali.

- To miejsce coraz mniej mi się podoba. – mruknął w białe futro na grzbiecie Niquisa żałując, że jego pupil nie jest większy. – Dlaczego to tak długo trwa?!

- Skończcie czułości, czas się napić. – hm? Jak to możliwe, że Otsëa już był obok, podczas gdy jeszcze przed chwilą wcale go nie widzieli? – Bestia nie wróciła? – rozejrzał się w około podając Lassë manierkę z wodą i trzymając w ręce spore zawiniątko z gałęźmi przeskoczył nad mrukiem, na którym wcześniej siedział elf czekając. – Tym lepiej, jedno zmartwienie mniej. Pij do woli. Wody jest pod dostatkiem.

            Elf całkiem zapomniał o pragnieniu zaaferowany swoim strachem przed nieznanym i niewidocznym wrogiem, jaki według podań czaił się w ruinach. Teraz, bezpieczniejszy dzięki obecności barda, znowu zaczął odczuwać potrzebę uzupełnienia płynów. Z ulgą przełknął kilka łyków naprawdę smacznej wody.

- Tutaj się rozłożymy. Będziemy mieli oko na okolicę i ochronę przed wiatrem. – Otsëa nie zwlekając zabrał się za kopanie niewielkiej dziury na ognisko przy pomocy jakiegoś odłamka, który wcześniej wypatrzył. Był zupełnie spokojny, jakby od dziecka miał do czynienia z tym rodzajem życia. Może wcześniej podróżował tak z ojcem i to od niego nauczył się przetrwania?

            Przez ciało Lassë przeszedł zimny dreszcz. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni, a to niepokoiło. W tym miejscu coś było, coś czego nie dało się zidentyfikować, a co czaiło się na każdym kroku.

- Jesteś pewny, że będziemy tu bezpieczni? – chłopak usiadł podciągając pod siebie nogi, jakby to miało go uchronić przed atakiem.

- Nigdy niczego nie można być pewnym, ale jeśli pytasz o duchy to tak, jestem pewny, że nic z ich strony nam nie grozi, bo nie istnieją.

- Zaczyna się ściemniać. Mgła się podnosi. – tym razem zadrżał z powodu brzmienia własnego głosu, kiedy komentował to, co się działo.

            Drobny płomyk błysnął na suchych, kruchych gałęziach ułożonych w kopczyk. Bardzo szybko zajęły się wszystkie, a ciepłe powietrze pieściło skórę. Niestety ogień niósł ze sobą nie tylko blask i ciepło, ale także tworzył cienie, pogłębiał otaczający ognisko mrok.

Lassë patrzył, jak bard rozkłada swoje posłanie blisko ognia i kiedy był już pewny miejsca, jakie mężczyzna chciał zajmować wstał by uwić swoje gniazdko zaraz obok mężczyzny. Nie obchodziło go to, co będzie o tym myślał Niquis, czy sam Otsëa. Postawił ich przed faktem dokonanym i nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać zdanie. Bał się i chciał być blisko kogoś, kto mógłby go ochronić, a tym kimś był właśnie bard.

Sam mężczyzna nie był tym faktem zdziwiony. Zwyczajnie zignorował elfa zajmując się sobą. Siedząc przy ogniu odwijał niespiesznie bandaże z twarzy. W niektórych miejscach pot dostał się do rany roztapiając strup, który niczym ropa przykleił się do materiału. W kilku punktach pojawiła się krew, ale rana goiła się jak należy i nie było już potrzeby by była zakryta. Skóra również potrzebowała świeżego powietrza, jeśli miała się zregenerować, a tatuaż odrodzić.

- Poczekaj, ja pomogę! – widząc, co się dzieje Lassë doskoczył do barda i wylał odrobinę wody z manierki na czysty kawałek bandaża. Zaczął obmywać ranę ostrożnie, nie bacząc na zaskoczenie mężczyzny. – Jest brzydka, ale dobrze się goi. – stwierdził z ulgą.

- Kładź się już. Zobaczymy, jaka będzie jutro. – Otsëa tylko skinął głową w ramach nijakiego podziękowania i wyłożył się na plecach, by uniknąć drażnienia świeżych strupów. Pozwolił by elf wtulił się w jego bok i obaj czekali na sen, który miał przynieść wypoczynek i kres niepewności.

            Tyle, że nie pozwolono im ani na jedno, ani na drugie. Z powodu mgły mrok atramentowej nocy pogłębiał się z upływem czasu, gwiazdy były zupełnie niewidoczne na zasłoniętym gęstymi chmurami niebie. Ognisko dawno już wygasło, a chłód stał się nie do zniesienia. Trzęsąc się z zimna cała trójka obudziła się jednocześnie, jakby na dany im przez kogoś znak. A może rzeczywiście ktoś kazał im otworzyć oczy właśnie w tym momencie?

- Co to jest? – Lassë wczołgał się pospiesznie na barda i ukrył po drugiej jego stronie, możliwie najdalej od ciemnego kształtu, który wydawał się z każdą chwilą do niego zbliżać. Był spanikowany, co naprawdę nie mogło nikogo dziwić, zaś Niquis uciekł z piskiem w najbliższą dziurę w murze. I bez takich atrakcji obaj należeli do tchórzy.

- Nie mam pojęcia. – Otsëa nawet nie próbował udawać, że wszystko ma pod kontrolą. Sięgnął za siebie odsuwając odrobinę elfa i wyjął spod swojego płaszcza miecz. Widząc to wiedziony instynktem chłopak doskoczył do swojego łuku i naciągnął cięciwę celując w cień przesuwający się pośród gęstej mgły. – Szlag! – ton, w jakim bard zaklął nie był zachęcający, a jego nerwowe ruchy jeszcze bardziej niepokoiły jego towarzysza.

            Minęła chwila zanim elf zrozumiał powód zdenerwowania mężczyzny. Byli otoczeni. Jeden cień zamienił się w tysiące, które sunęły w ich stronę powoli, nieubłaganie, otaczając ich ze wszystkich stron. Krąg zacieśniał się coraz bardziej.

- Jest ich zbyt wielu na łowców niewolników i wiedzą, że tutaj jesteśmy, znają dokładnie miejsce naszego położenia... – Otsëa zwiesił głos. Nagle przerażająco szybkim ruchem odwrócił młodego elfa tyłem do siebie i przywarł plecami do jego pleców. Dzięki temu obaj byli strzeżeni od tyłu i mogli skupić się na obronie z przodu oraz po bokach. – To nie ludzie, ani żadna ze znanych nam ras. Słuchaj.

            Lassë słuchał, ale nie rozumiał, czego miał nasłuchiwać. Nic nie zwróciło jego uwagi, o co chodziło?

- Słyszysz?

- Nie...

- No właśnie! Nic nie słychać, a przecież jesteśmy otoczeni. Oni widzą nas przez mgłę! To nie są żądne z żywych istot. Nie mają nawet zapachu.

- A więc... Chcesz powiedzieć, że to...

- Duchy! Cholerne duchy nawiedzające to przeklęte miejsce! To dlatego zrobiło się tak cholernie zimno!

            No dobrze, ale jak walczyć z duchami? Na to pytanie bard nie mógł znać odpowiedzi, gdyż sam jeszcze do niedawna nie wierzył w żadne duchy, czy ludzką pośmiertną egzystencję.

            Mgła znacznie się przerzedziła, a kryjące się w niej ciemne sylwetki stały się wyraźniejsze, chociaż na tyle przezroczyste, że dało się przez nie dojrzeć drobne fragmenty murów porozrzucane niedbale po polanie. Odziani w niematerialne zbroje mężczyźni o powykrzywianych wściekłością twarzach, dzierżący w rękach miecze, topory i włócznie wydawali się liczniejsi niż wcześniej. Czy mogli zabijać?

            Lassë trząsł się przerażony tym, co widział, chociaż miał niejaką świadomość, że może być gorzej, że duchy mogły ukazać im się takimi, jakimi były w chwili śmierci – połamani, poranieni, spaleni. Dotyk ciała barda za plecami był jedynym jego łącznikiem ze światem, jedyną granicą pomiędzy rozsądkiem, a szaleństwem. Gdyby nagle zabrakło mu tego oparcia nigdy nie wyszedłby z tego cało, a przynajmniej nie o zdrowych zmysłach.

            Jeden z duchów podszedł zbyt blisko. Otsëa zamachnął się i przeciął zjawę na pół nie napotykając żadnego oporu. Zamachnął się na kolejnego i w podobny sposób broń przeszła przez łucznika, jak przez ciepłe masło.

- Schowaj łuk! Używaj sztyletów! – rzucił pospiesznie do elfa i stanął pewniej na nogach. Teraz miał już pewność, że nie grozi im nic poza zmęczeniem, gdyż przed sobą mają długie godziny „walki z wiatrakami”. Gdyby nie podjęli walki, ale czekali w bezruchu na nadejście świtu przywitałby ich martwymi z powodu ochłodzenia organizmu.

            Lassë czuł, że nogi nadal ma miękkie, chociaż zdołał opanować drżenie rąk i z ogromnym ciężarem otaczającym jego serce niczym lodowa bryła podjął walkę z widmowymi postaciami. Za każdym razem, gdy ciął nazbyt głęboko, a jego dłoń zagłębiała się w niematerialne ciało zjawy czuł, jak szron zbiera się na jego skórze, co powodowało nieprzyjemne pieczenie. To zmuszało go do przykładania większej uwagi do każdego wykowanego ruchu. Nie chciał stracić ręki, jeśli ją odmrozi z powodu własnej niekompetencji.

            Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech. Odsunął się o krok od walczącego przy nim barda i mężnie stanął na nogach. Duchy nie oddawały ciosów, ale były idealnymi przeciwnikami, którzy mogli nauczyć go panowania nad sztyletami podczas walki z tak bliskiej odległości, a co najważniejsze dzięki nim mógł zapanować nad swoimi słabościami.

Po godzinie, kiedy zmęczył się znacznie zaczął nawet odczuwać przyjemność płynącą z tej walki, satysfakcję, jaką dawać mogły tylko ciężki oddech i obolałe ramiona. Duchy, które nie mogą cię skrzywdzić inaczej, jak dotykiem nie są wcale straszne. Z resztą elf nie miał więcej czasu na to by się im przyglądać, a więc pozostawały dla niego widmowym obrazem ludzi, jakimi kiedyś byli.

            Nie przewidział niestety, iż od świtu dzieliło ich dobre pięć godzin, a po tym czasie już z trudem był w stanie mocno ciąć. Opadł z sił do tego stopnia, że zabawa przestała być tak zabawna, a mięśnie rozrywał ból. Gdyby przyszło mu teraz naciągnąć łuk...

            Z ulgą i prawdziwą radością powitali świt. Im wyraźniej złoty krąg wstępował na niebo tym jaśniejsze stawały się widmowe postacie, tym bardziej ocieplało się powietrze. Wraz z pierwszymi prawdziwymi promieniami słońca duchy przestały być widoczne, a kiedy ich dotykały tylko dreszcze wstrząsały ciałami.

            Spoceni po długotrwałej walce ze zjawami, wycieńczeni i obolali nie mieli najmniejszego zamiaru pozostawać dłużej pośród ruin. Gdy tylko mgła opadła całkowicie ruszyli w stronę strumienia, który miał uzupełnić ich zapasy wody, ale też stanowił miejsce wypoczynku.

            Niquis wystawił głowę ze swojej kryjówki upewniając się, iż jest bezpieczny i powoli, jakby zawstydzony podszedł do swojego wycieńczonego przyjaciela. Gdyby tylko futrzak mógł się zarumienić na pewno całkowicie zmieniłby barwę. Miał powód by odczuwać zażenowanie.

- Kogo ja widzę, bohater! – Otsëa nie krył jadowitej ironii zamkniętej w swoich słowach. – Nie, naprawdę, nie musiałeś nam w żaden sposób pomagać. – wykrzywił twarz w okropnym uśmiechu. – Powinienem cię otruć i rzucić na pożarcie temu pieprzonemu Griffinowi, który wykazał się odwagą dając nogę zanim dotarliśmy do ruin! – warknął rzucając gromy w stronę Niquisa, który schował się głęboko w kieszeni płaszcza elfa. Lassë, jako jedyny nie miał do niego pretensji o słabość, jaką się wykazał, gdyż sam rozumiał ją doskonale.

            Wystarczyło wydostać się poza przeklętą ziemię Falconu by Griffin powrócił by ich śledzić. Musiał wyczuwać wściekłość barda, gdyż trzymał się dalej niż zazwyczaj. Nie chciał ich atakować, mimo że wyczerpani nocną przygodą stanowiliby łatwy cel. To sprawiło, że elf patrzył na niego inaczej, bardziej przychylnie, a może nawet zdecydowałby się zaakceptować go, jako członka drużyny? Może.

sobota, 7 lipca 2012

14. I wtedy zapadła cisza...

           Z wielkim trudem młody elf zdołał zdjąć swoją szatę. Trzęsące się dłonie wcale nie chciały wykonywać jego poleceń, a wściekłe spojrzenie złotych oczu Otsëa pogarszało sprawę. Był przekonany, że kiedy się rozbierze bard spali jego rzeczy by uniemożliwić mu dalszą podróż, a sam zabierze mapę, suchary i broń zostawiając Lassë na pewną śmierć. Nagi i bezbronny mógłby tylko czekać na atak Griffina, bądź innego drapieżcy mając nadzieję, że w ten sposób zginie szybko i w miarę bezboleśnie.

            Elf nie był chudy, jak początkowo mogło się wydawać, ale szczupły, proporcjonalny, jak każda istota jego rasy. Jego skóra była zaskakująco jasna i gładka. Gdyby wpadł w ręce łowców niewolników na pewno nie zdołałby dotrzeć do najbliższego miasta nietknięty. Był zbyt ładny, orientalny i jakby się uparł mógłby uchodzić za kobietę.

- Twoich spodni nie potrzebuję! - mężczyzna powstrzymał elfa, gdy ten rozwiązywał pasek dolnej części garderoby. – Siadaj i czekaj! – wymownie wskazał Lassë miejsce, kiedy zabrał od niego tunikę.

            Bard rozłożył na trawie mapę i przestudiował ją szybko. Sunąc palcem po ścieżce, którą podążali zatrzymywał opuszek w strategicznych punktach, także tych wykraczających poza Kennt, jakby w rzeczywistości planował dłuższą wyprawę bynajmniej nie kończącą się w tym niewielkim mieście. Następnie przeszukał swój tobołek wyjmując z niego jakieś zawiniątko, zaś szatę należącą do młodego elfa rozłożył sobie na kolanach. Bezczelnie złożył mapę na pół, a następnie jeszcze raz i jeszcze. Ułożył ją po wewnętrznej stronie tuniki, nakrył kawałkiem materiału, z którego wyjął igłę i nić, po czym ignorując zdziwione spojrzenie elfa bezustannie w nim utkwione, zaczął szyć.

            Niquis, który właśnie wrócił ze swojej małej wyprawy z pyszczkiem pełnym liści mięty ułożył się spokojnie na kolanach Lassë obserwując poczynania barda. Coś musiało go ominąć, jednakże nie zawracał sobie tym głowy widząc, że jego przyjaciel jest cały i zdrowy. Pociemniało mu prze oczyma, kiedy ciężki materiał szaty wylądował na jego drobnym grzbiecie zasłaniając go całkowicie. Jeśli Otsëa zrobił to specjalnie, co było bardzo prawdopodobne, to puchate stworzonko miało kolejny powód do zemsty na bezczelnym bardzie.

- Zakładaj. – padł wyraźny rozkaz. – Waszych map nie nosi się bezrozumnie w torbie, którą można ukraść lub którą można odebrać w razie napaści. Skóra, w który ją owinąłem, jest nasączony tłuszczem, więc mapa nie zamoknie w razie deszczu, a przynajmniej taką mam nadzieję, i nie powinna zostać zniszczona zbyt łatwo. Pewności nie mam, ale lepsze to niż obnoszenie jej w torbie. Zbieramy się. No, dalej! Przecież ostrzegałem, że zaraz po posiłku się stąd zabieramy. – ton głosu mężczyzny był teraz zupełnie normalny, jakby przed dwudziestoma minutami wcale nie był bliski wszczęcia wojny.

- Ja...

- Nie ważne. Nie wracajmy do tego. Jeśli się postaramy będziemy jutro nocować w ruinach Falcon. Mówią, że są nawiedzone, ale ja nie wierzę w historie o duchach, więc nie widzę problemu.

- Nawiedzone? – Lassë przełknął głośno ślinę. – Nie sądzę by to było rozsądne... – może i był tchórzliwy, ale strach potęgował głos rozsądku. – Smoków też nie widziałeś, ale wierzysz, że kiedyś istniały, prawda? Daleko na zachodzie na ich szczątkach zbudowano podobno całe królestwo...

            Otsëa spojrzał na chłopaka uważnie, jakby planował doszukać się w jego postawie czegoś szczególnego.

- Na wschodzie magowie nadal wysyłają łowców, by szukali i zabijali smoki. – ich spojrzenia się spotkały. – Wierzę, że istniały, chociaż nie sądzę by nadal jakikolwiek pozostał przy życiu. Nie wierzę za to w duchy zmarłych ludzkich władców. Ludzie nie wierzą w odrodzenie w nowym ciele i dlatego uważają, że ich dusze albo odchodzą do jakiegoś lepszego świata, albo błąkają się po ziemi. Dla mnie ich śmierć oznacza niebyt, jak w przypadku zwyczajnych zwierząt. – podniósł z ziemi swoją torbę i nie czekając na elfa ruszył w stronę ścieżki oddalonej od miejsca ich postoju o pół godziny drogi.

 

W godzinach porannych droga, choć męcząca była jednak do zniesienia, niestety im dłużej wędrowali tym cięższe warunki atmosferyczne im towarzyszyły. Dzień nie był ciepły, ale upalny! Żar lał się z nieba, a pozbawiona cienia droga przez pola wydawała się idealnym miejscem dla skazańców, którzy mieliby umrzeć w męczarniach. Mógł o tym świadczyć fakt, iż tym razem nawet Otsëa wydawał się pokonany. Jego twarz lśniła od potu, włosy kleiły się do niej, zaś koszula przesiąknięta potem przylegała do ciała. Nic, więc dziwnego, że mężczyzna zatrzymał się i zdjął z siebie zbędne odzienie owijając materiał wokół głowy. To samo zalecił elfowi, który walczył z pokusą wypicia całej wody ze swojej manierki. Niestety najbliższy strumień mieścił się dopiero w pobliżu ruin zamku, a nie mieli pewności, czy dotrą tam przez zmrokiem. Poza tym, pojawiał się problem aktualizacji mapy. Nikt nie miał czasu wędrować tymi samymi drogami chociażby w odstępach, co pół roku, by mieć pewność, iż źródła nie wyschły, dróg nie zasypały kamienie, ścieżki nie zarosły trawą i drzewami. Jaką więc można było mieć pewność, że strumień Falconu nadal istnieje?

Niespiesznie posuwali się dalej na przód. Odpoczynek nie byłby wskazany, gdyż tylko bardziej naraziłby ich na działanie zabójczego słońca. Gdyby mieli cień, mogliby przeczekać największy skwar, ale w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem było jak najszybsze dotarcie do ruin zamku. Nawet, jeśli niezadaszone to będą rzucać cień, a on w był zbawienny w chwilach takich jak ta.

Lassë oglądał się za siebie, co jakiś czas, jakby chciał sprawdzić, czy Griffin nadal podąża ich śladem. Ciężko było odgadnąć jego myśli. Czy miał nadzieję, że bestia padnie ze zmęczenia? A może zastanawiał się, czy jeśli on nie wytrzyma to zostanie pożarty? Niquis za to pozostał na swoim posterunku, choć mógł uniknąć gorąca podróżując o własnych siłach pośród trawy. Byłby wtedy z lepszej sytuacji niż trójka narzuconych mu towarzyszy.

Upał sprawiał, że elfowi zaczynały kleić mu się oczy, że z trudem łapał oddech, wciągając w płuca gorące, ciężkie powietrze pełne pasku i pyłu. Gdzie był wiatr i deszcz, kiedy ich potrzebowano?!

To dopiero ich pierwszy tak upalny dzień, a nie wędrowali przecież przez pustynię. Co więc by się działo, gdyby przyszło im spędzić tydzień pośród Piasków Skorpiona rozciągających się na zachodzie? Niestety te myśli wcale nie przynosiły ukojenia. Daleko na południu leżały ponoć kraje, gdzie lato nie różniło się bardzo od zimy, a ludzie zmuszeni byli cały rok nosić na sobie grube futra, sypiali z niedźwiedziami by się ogrzewać nocami i polowali wraz z wilkami na zwierzynę. Nikt jednak oficjalnie nie potwierdził tych doniesień. Ot, kolejne legendy. Niestety myśli o wiecznie skutych lodem krainach również nie były najlepszym pomysłem. Ani nadmierne gorąco, ani długotrwały mróz nie służyły elfom.

Kolejne dwie godziny marszu przesądziły o wszystkim. Lassë zaczął utykać, gdyż jego buty nie wytrzymywały temperatury ziemi nagrzewając się. Elfy poruszały się niespodziewanie szybko i stąpały bardzo lekko, a jednak w tej duchocie nawet to nie było rozwiązaniem. Całe stopy chłopaka pokryte były pęcherzami, co bard uznał za normalne w przypadku pierwszej podróży. Nie mniej jednak zgodził się na chwilowy odpoczynek, wiedząc, że później może być tylko gorzej. Wyjął ze swojej torby igłę i długą nić, kazał towarzyszowi usiąść na trawie i zdjąć buty, po czym osobiście przekuwał każdy z pęcherzy przeciągając przez niego nić, która zbierała płyn spod skóry i pozwalała reszcie wypłynąć.

- W ten sposób będą mniej boleć. – wyjaśnił Otsëa chowając swoje przybory i już gonił chłopaka zmuszając do dalszej drogi. Im dłużej pozwoliłby elfowi odpoczywać tym większy ból sprawiałby każdy krok. Zmaltretowane stopy nie były wymówką i Lassë kiedyś to doceni. – Gdy dotrzemy do ruin pozwolę ci odpocząć.

- Tak, wiem. Dam sobie radę.

 

            Późnym popołudniem następnego dnia ich oczom ukazały się tak wyczekiwane i upragnione ruiny. Nie były one tym, co miał nadzieję ujrzeć elf, lecz jakie było prawdopodobieństwo, że Falcon okaże się przyjemnym, barwnym miejscem, zaś stare mury zamku nie będą wyższe niż linia jego pasa? W rzeczywistości miejsce to było ponure i naprawdę stare. Zrujnowane podczas ostatniej wojny pomiędzy ludźmi, a smokami, które wtedy wytępiono, co do jednego, było zarośnięte mchem, krzewami i nielicznymi drzewami, które musiały zasiać się samoistnie zanim spalono każdą roślinność w tym rejonie. Kiedyś potężna budowla teraz znajdowała się w opłakanym stanie. Miejscami wieżyce pięły się w górę na kilkanaście metrów, by kilka metrów dalej wszystko było zrównane z ziemią. Ptaki wiły gniazda w niedostępnych dla drapieżników miejscach, zaś zwierzęta nieposiadające skrzydeł kopały nory w cieniu wyższych murów. Całe ruiny rzucały długie, smętne cienie, a ich widok wywoływał dreszcze.

            Lassë przełknął ciężko ślinę, która wydawała się drażnić jego wyschnięte na wiór gardło. W jego bukłaku zostało nie więcej niż jeden łyk wody, który chciał zachować do samego końca. Teraz pozwolił sobie opróżnić go do ostatniej kropli. Nie wiedział, co będzie bardziej niebezpieczne – zostać przy ruinach, czy też szukać strumyka, który według mapy powinien znajdować się stosunkowo niedaleko, między drzewami starego lasu oddalonego o dwa kilometry od Falcon.

- Ja poszukam odpowiedniego miejsca na obóz, a ty poszukaj wody. – podjął decyzję wręczając swój bukłak bardowi. – Nie wpakuj się w żadne kłopoty, bo wiesz, że ani ci nie pomogę, ani cię nie odnajdę.

- To ja powinienem ostrzegać ciebie. – twarz mężczyzny złagodniała. – Wrócę niebawem, więc postaraj się do tego czasu wytrzymać nienaruszony.

            To przypomniało Lassë, iż nie jest sam. Przecież Griffin nadal kręcił się gdzieś w pobliżu, nawet jeśli chwilowo odleciał na polowanie, jak sądzono.

- Nierozsądnie byłoby iść razem, prawda? – wolał upewnić się, że nie ma żadnej innej możliwości, jak tylko zostać i radzić sobie samemu przez najbliższą godzinę.

- Nie ma sensu żebyśmy szli razem. Nie mamy też pewności, że w strumieniu nadal jest woda. Jeśli dalszą drogą zmęczy się tylko jeden z nas drugi nadal będzie miał trochę sił by kopać prowizoryczną studnię.

- Ja? – młody elf skrzywił się na samą myśl o grzebaniu rękoma w ziemi.

- Oby nie było potrzeby wykorzystywać cię w taki sposób. – Otsëa poklepał chłopaka po ramieniu. Czekał go jeszcze kawałek drogi, więc by nie pozwalać ciału na zbędny w tej chwili odpoczynek zmusił się do odejścia.

            Lassë wziął głęboki oddech i rozejrzał się wkoło siebie. Kolejny raz przeszły go zimne dreszcze, jakby niewidzialna śmierć kręciła się po tym miejscu przechodząc przez niego raz za razem. Nie chciał sobie tego nawet wyobrażać. By odgonić od siebie złe myśli pogłaskał łebek siedzącego mu na ramieniu Niquisa i rozpoczął swój obchód po ruinach licząc na znalezienie miejsca, w którym spędzą wygodnie noc. Z góry rezygnował bliskości wysokich murów i szczątków wieży tłumacząc się nie strachem, a rozsądkiem. Lepsze pole widzenia na okolice pozwoli na zminimalizowanie ewentualnego zagrożenia. Jeśli wykopią dziurę i w niej rozpalą ogień na pewno będzie on mniej widoczny, niż w przypadku, gdyby jasne smugi oświetlały większe połacie ruin. Naturalnie, ostateczna decyzja będzie należeć do barda, który lepiej niż ktokolwiek inny zna się na wędrówce, ale zawsze elf poczuje się pewniej, gdyż przynajmniej próbował.

            Za jego plecami jakiś odłamek kamiennego muru sturlał się na ziemię czyniąc przy tym wiele hałasu. Serce w piersi Lassë zatrzymało się, ciało spięło, niczym do skoku. Odwrócił się gwałtownie z wydobytym sztyletem gotowy do obrony, ale za nim nie było nikogo. Nawet Griffin się nie pokazał. Coś zaszeleściło odrobinę dalej i elf zauważył małą jaszczurkę wspinającą się po omszonych kamieniach. Fałszywy alarm, ale w zupełności ostudził zapał chłopaka do samotnego kręcenia się po tym nawiedzonym miejscu. Wrócił pospiesznie w miejsce, z którego widział dokładnie ścieżkę prowadzącą do lasu i tam czekał na powrót Otsëa.