niedziela, 30 marca 2014

93. I wtedy zapadła cisza...

Następna notka dopiero 13 kwietnia! Nie dopuszczę więcej do takiej sytuacji!

Początkowo Lassë zaciskał tylko pięści, ale im szybciej wagon toczył się w głąb ciemnego korytarza oświetlonego nielicznymi kryształami, tym większą miał ochotę zamknąć także oczy i otworzyć je dopiero, kiedy zatrzymają się na miejscu. Czuł zapach ziemi, który otaczał go i mieszał się z czystym, lekko dymnym zapachem skał. Może dla istot podległych czysto Ziemi był on przyjemny, ale nie dla tych, które przyzwyczaiły się do jej piękna zewnętrznego. Gdyby chłopak miał możliwość, wrzeszczałby już teraz, chociaż tempo jazdy nie było wcale zawrotne. Nie podobało mu się jednak to, że będą jechać szybciej, zdecydowanie szybciej, a przecież coś mogło im przeszkodzić, mogli o coś zawadzić. Nie chciał sobie nawet wyobrażać ewentualnych konsekwencji takiego zdarzenia.
Skulił się na swojej ławeczce, kiedy rzeczywiście przyspieszyli i dudnienie kół rozchodziło się po wąskim korytarzu złowrogim, jednostajnym turkturkturk. Pęd powietrza zaczął rozwiewać mu włosy, widział przed sobą płomienne włosy dżina, które teraz naprawdę przypominały szalejące ognisko, docierały do niego skrawki głośno prowadzonej rozmowy między Anisem i krasnoludem. Nic z nich nie rozumiał, gdyż wydawały się zostawać w tyle równie szybko, co mijane przez nich błękitne kryształy.
Jest. Pyk. Niema.
Kiedy wszystkie dźwięki zamieniły się w głośne wycie, Lassë zasłonił uszy rękoma. Nie chciał wsłuchiwać się w te przerażające dźwięki bliskiej śmierci. Czy się bał? Nie. Był przerażony! Wolał staczać walki i łowcami niewolników, duchami z nawiedzonych miejsc zbiorowej śmierci, wybrałby nawet walkę ze Skorpionami i łowcami smoków, byleby stać już spokojnie na ziemi i mieć za sobą tę nienormalnie szybką jazdę, gdyż teraz już pędzili, nie miał co do tego wątpliwości. Nie widział w dodatku nic ani za sobą, ani przed sobą, o bokach nie wspominając.
Czas dłużył mu się nieubłaganie, mógłby przysiąc, że już od kilku godzin siedzi w tym małym, niepewnym i niewygodnym wagoniku. Powietrze przeciął głośny pisk, który sprawił, że serce elfa podskoczyło mu do gardła i biło jak opętane. Czuł zbliżającą się śmierć, kiedy rozdzierający pisk wzmagał się, ale poczuł także zmianę pędu. Wagon zwalniał. Powoli, morderczo powoli, ale zwalniał. Lassë dopiero po chwili miał okazję przyjrzeć się sytuacji. To krasnolud napierał na jakąś dźwignię całym ciężarem ciała, co musiało być powodem zmiany tempa jazdy oraz wywoływać ten denerwujący, przerażający dźwięk.
Kolejne długie, dręczące niemal minuty i w końcu wagonik zatrzymał się, zaś Lassë poczuł drżenie całego ciała, jakby w dalszym ciągu posuwał się w nim do przodu.
Krasnolud zgrabnie, jak na osobę o swojej tuszy, wyskoczył ze środka i rozciągnął mięśnie.
- To była przyjemna jazda, nie sądzicie? Dawno nie miałem okazji się rozerwać. - na szczęście nie czekał na odpowiedź, ale od razu przeszedł dalej. - Chodźcie, chodźcie szybciej. Mamy wiele do zwiedzenia, a znajdujemy się dopiero na przodzie kopalni. Tutaj znajdują się złoża na wykończeniu, a dalej wciąż świeże.
Lassë ledwie wygramolił się z narzędzia swoich tortur, kiedy wózek sam ruszył dalej bardzo powoli, ociężale.
- Spokojnie, teraz sam przejedzie do innych wagonów i nie będzie zagradzał drogi. Posłuży inny by mogli wrócić do pałacu. - wyjaśnił od niechcenie krasnolud, widząc zaskoczoną, zmieszaną minę elfa i raźnym krokiem ruszył w głąb szerokiego, głębokiego tunelu, w którym temperatura nie należała do przyjemnych, ale była chłodna, może nawet lodowata, chociaż Lassë nadal czuł zdenerwowanie po niedawnej jeździe i ono wydawało się go rozgrzewać.
- Rozumiem, że wracamy piechotą...
- Oczywiście, że nie! - wszedł mu w słowo mężczyzna. - To zajęłoby zbyt dużo czasu. Wagonik połączy się z innymi, a my kiedy będziemy się stąd zbierać, wsiądziemy do tego, który będzie pierwszy w szeregu. Na takiej zasadzie to działa. Nic nie szkodzi, że nam stąd uciekł, bo w miejscu, do którego dotrzemy piechotą będzie nie tylko nasz, ale także te, którymi moi robotnicy przyjechali w to miejsce. I wozy, na których wozimy kruszec.
Wozy, to rozbudziło w chłopaku nadzieję. A więc mógł uniknąć wagonika, jeśli tylko zabierze się w drogę powrotną razem z wielkimi kawałkami mythrilu. Tak, to poprawiło mu humor, chociaż nadal nie był pewny, czy uda mu się wyprosić te łaskę. Już wiedział, że nienawidzi przemieszczania się wagonami bardziej niż „skoków” u boku dżina. Zdecydowanie bardziej przychylny był bólom głowy i mdłością, niż roztrzęsionym nogą i żółci w gardle.
Elf dołożył jednak wszelkich starań by możliwie najszybciej zapomnieć o uciążliwej drodze i teraz chciał skorzystać z możliwości przyjrzenia się wydrążonym przez krasnoludy korytarzom, pięknym rzeźbą, które od czasu do czasu mijali podążając w stronę, z której dochodził odgłos uderzania kilofem o skałę. Z jakiegoś powodu Lassë naprawdę podobał się ten dźwięk – miarowy, pełny, silny. Przypominał mu o kochanku, choć sam tego nie pojmował. Czy w podobnym rytmie biło jego serce? Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Tak, to możliwe, że Otsëa miał coś wspólnego z tym odgłosem. Może nawet więcej niż mogłoby się wydawać? Przecież był smokiem, a mówiło się, że to one stworzyły mythril, kiedy podczas ich wewnętrznych wojen klanów krew poległych wsiąkała w ziemię i skały, a one przeistaczały się, zamieniając w bezcenny kruszec. Chłopak miał jednak pewność, że z tamtymi wydarzeniami jego kochanek nie mógł mieć nic wspólnego. Otsëa może i był stary, ale nie na tyle by pamiętać wojny smoków. W tamtych czasach żadnemu z dumnych, potężnych smoków nie przyszłoby do głowy by ukrywać się pod postacią barda w trosce o własne bezpieczeństwo. Nie, w tamtych czasach ludzie nie istnieli, nikomu nie przyszłoby do głowy, że nagle zaczną zaludniać ziemię, zapragną kontroli i siły. Wraz z pojawieniem się nowego wroga walki między klanami ucichły, by w pewnym momencie przerodzić się w pokój mający na celu obserwowanie i poznawanie słabych, głupich istot zależnych od Żywiołów, ale im nie podlegających.
Bez względu na to, czy dawne podania były prawdziwe, czy też nie, mythril nie był niewyczerpalny i dlatego był tak cenny, dlatego przeznaczano go wyłącznie na broń i zbroje, czasami na korony najważniejszych władców.
- Jak często musicie szukać nowej żyły? - Lassë uznał, że powinien zadać to pytanie, by okazać swoje zainteresowanie tematem. A przecież był zainteresowany! Tym bardziej teraz, kiedy dźwięk towarzyszący wydobywaniu cennego kruszcu, tak bardzo go uspokajał i tak cudownie się kojarzył.
Krasnolud wydawał się zadowolony z pytania. Zatarł dłonie, odchrząknął z wyczuwalną wyższością i podjął temat wyłuszczając go w najdrobniejszym nawet szczególe. Zarówno dżin, jak i elf słuchali uważnie, przytakiwali, ale było jasnym, że temat ten poruszał bardziej Lassë niż jego towarzysza.
Na posiłek zatrzymali się w ogromnej, wydrążonej w miejscu wyczerpanej żyły, sali jadalnej, w której – jak komentował Biorn Twardy Łeb – jego ludzie zbierali się kilka razy dziennie na posiłek by odzyskać utracone podczas pracy siły. Nie trudno było się tego domyślić, biorąc pod uwagę, że wszędzie porozrzucane były obgryzione dokładnie kości kurcząt, kozic, świńskie żeberka, całe szkielety pomniejszego ptactwa. W całej sali śmierdziało kwaśnym piwem i starym mięsem, chociaż nic tutaj nie miało możliwości gnić, gdyż krasnoludy nie pozwalały sobie na marnotrawstwo.
Kolejne długie godziny marszu i podziwiania pracy krasnoludów oraz piękna jasnych jak księżyc brył mythrilu, zakończył zbawienny koniec trasy. W tej chwili Lassë było już całkowicie obojętne, czy zdecyduje się wracać wagonikiem. Był zbyt zmęczony nużącą wędrówką, zbyt podniecony informacjami, jakie zdobył. Marzył więc tylko o tym, by zaszyć się gdzieś w spokoju i naładować swoje baterie słoneczne, które ucierpiały z powodu zbyt długiego przebywania wewnątrz góry.
Kiedy elf wgramolił się do wskazanego przez króla wagonu nie przejmował się tym, że za chwilę znowu będzie pędził po niepewnych torach. Oparł głowę o bok wagoniku i zamknął oczy. Gdyby nie brak słonecznego blasku, nawet nie odczułby tej wyprawy do wnętrza ziemi, ale bez niego był osłabiony i narażony na prawdziwe wycieńczenie.
Nawet nie wiedział, kiedy chwilowy odpoczynek przerodził się w sen. To była chwila, to wiedział na pewno. Jednak chwileczka i odpłynął w przyjemne, słodkie sny o bardzie, jego pocałunkach, dłoniach, cieple. Nie wiedział, co go zbudziło, ale otworzywszy oczy zrozumiał, że musiało spowodować to zatrzymanie się wagoniku. Nagle ustal dźwięk toczących się kół, zniknęło trzęsienie. Teraz naprawdę ciężko było uwierzyć w to, że chłopak tak źle czuł się przemieszczając w ten sposób za pierwszym razem. Nie zmieniało to jednak faktu, że nigdy więcej nie planował podobnej wyprawy. Nie był stworzony do poruszania się po ciasnych korytarzach pod ziemią. Wolał słońce, naturę, powietrze przepełnione zapachem kwiatów i drzew. Był przecież leśnym elfem!
Drow czekał na nich w miejscu, w którym go zgubili. Uśmiechał się z wyższością patrząc na Lassë, który mimo przespanej drogi na górę, wydawał się blady. Mroczny elf wiedział doskonale, co musiał początkowo czuć chłopak kochający światło słoneczne i podróże za pomocą własnych dwóch nóg. Czyżby Wychowani w Świetle Księżyca – jak na drowów mówiły Żywioły – również miały problem z kopalniami krasnoludów? A może to wspomnienia z czasów, kiedy mroczne elfy nadal były Wychowanymi w Świetle Słońca?
- Myślę, że powinniśmy wracać, jeśli mamy porozmawiać jeszcze z drowami. - dżin wziął na siebie obowiązek wyciągnięcia ich ze szponów krasnoluda, który nadal interesował się Anisem, jakby ten był cennym skarbem, który powinien znaleźć się w skarbcu króla.
- Tak, nasz pan na pewno już czeka. - rzucił uprzejmie ciemnoskóry elf. - Wybacz nam, ale oddalimy się. - zwrócił się do krasnoluda z ukłonem. - Dziękuję ci za to, że nas przyjąłeś i wysłuchałeś.
- Tak, tak. - niski mężczyzna machnął ręką – Wpadnijcie jeszcze. - rzucił niby od niechcenia, ale w jego oczach błyszczała żądza posiadania. Gdyby mógł naprawdę zniewoliłby dżina, tak jak miał do dyspozycji smoka.
Lassë mimowolnie złapał towarzysza mocno za rękę. Nie miał najmniejszego zamiaru go oddawać! Anis pomagał mu w wykonaniu zadania, był niemal przyjacielem, a już na pewno kiedyś nim będzie. Nie, krasnolud gonie dostanie! Devi znienawidziłby Lassë, gdyby ten pozwolił zabrać dżina bez walki, a i w walce nie wchodziło w grę.
- Jeśli tylko czas nam na to pozwoli. - zgodził się płomiennowłosy dżin i nieznacznie skinął głową, by okazać minimalny szacunek, ale nie wydawać się podejrzanym. On również czuł to spojrzenie, którym obdarzał go Biorn i wiedział co ono oznacza. Nie miał najmniejszego zamiaru dać się pojmać, ani nie pozwoli by ktokolwiek zawładnął kimś innym z jego rasy. Już raz byli zniewoleni, a to o jeden raz za dużo. Nigdy więcej dżiny nie dopuszczą do czegoś podobnego. Zadba by tak było, nawet jeśli przyjdzie mu oddać za to życie. Teraz, czując dłoń elfa ściskającą jego własną, miał pewność, że nie tylko dżiny walczyłyby za siebie, ale i grupka wyjątkowych istot narażałaby dla nich karku. Ludziom udało się raz, ale nigdy więcej nikt nie zdoła dokonać tego samego. Nie dlatego, że broń przeciwko Duchom Pustyni została zniszczona, ale dlatego, że teraz mieli po swojej stronie gotowych na wszystko sprzymierzeńców.
- Chodźcie. - drow wycofał się kawalątek tyłem, a następnie odwrócił i ruszył w stronę schodów prowadzących wyżej, gdzie mieli dotrzeć do przejścia między dwoma domenami. Droga wydawała się dłuższa niż w chwili, kiedy tu zmierzali, bardziej mroczna, zimniejsza. Lassë czuł dreszcze na całym ciele, ilekroć jakiś kamień uskoczył spod jego stóp.
Dopiero w chwili, gdy minęli smoka i znaleźli się w korytarzach pałacu mrocznych elfów, ich przewodnik odważył się odezwać.
- Będziecie musieli opuścić nasz dom jak najszybciej. - stwierdził bez owijania. - Biorn Twardy Łeb nie jest kimś, z kim można się układać. Nie odpuszcza łatwo. Jeśli tu zostaniecie, przyjdzie po was. Przyjdzie po ciebie. - zwrócił się bezpośrednio do dżina.
- Tak, wiem. - przyznał Anis z właściwą sobie powagą. - Spotkamy się z waszymi oddziałami, prześpimy się chwilę, mój towarzysz musi się posilić, a następnie odejdziemy bez waszej wiedzy.
- Zgubicie się w naszych korytarzach. - zauważył drow.
- Tak, zauważyłem, że plotę głupoty planując odejść bez przewodnika.
- Ja nim być nie mogę, jestem zbyt blisko naszego władcy, ale on wyznaczy wam kogoś innego, kto odprowadzi was na sam dół góry, a następnie upewni się, że możecie bezpiecznie podróżować dalej.
- Dlaczego nie odda nas w ręce krasnoludów? - Lassë wiedział, że to pytanie nie należało do najuprzejmiejszych, ale gdyby go nie zadał męczyłby się z nim w nieskończoność.
- Ponieważ zaoferował wam gościnę i obiecał pomoc w rozmowach. Nie jest wam przeciwnikiem, a jedynie neutralną stroną wszelakich sporów. On nienawidzi ludzi, a nie ras, u których boku walczył przed wiekami. Chodźcie, czeka na was, na pewno jest ciekaw jak poszły rozmowy z Biornem. - mroczny elf skręcił gwałtownie w niedostrzegalną niemal odnogę korytarza i poprowadził ich po płaskim podłożu, które wznosiło się subtelnie, ale pozbawione było schodów.

niedziela, 23 marca 2014

92. I wtedy zapadła cisza...

Lassë zaczynał się niepokoić, kiedy czekanie na mrocznego elfa przedłużało się niemal w nieskończoność. Smok również chyba się irytował, bo spoglądał na swoich gości z wyraźnym niezadowoleniem. A może był głodny? Czy Otsëa nie wspominał przypadkiem o jedzeniu Niquisa? Może elfy również znajdowały się na czołowym miejscu smoczego menu? Eh, kto zrozumie tłustego smoka, który rzadko wychodzi ze swojej jaskini w górze?
- Mógłby się spieszyć, czuję się tutaj zagrożony. - rzucił szeptem chłopak do siedzącego obok niego dżina.
- Przy mnie nic ci nie grozi, wiesz przecież. - odparł spokojnie Anis i przeciągnął się by rozruszać zastane kości. To była przyjemna odmiana bo bezustannym skakaniu z elfem z miejsca na miejsce, a już na pewno, kiedy wziąć pod uwagę przymus stosowany przez ludzi, którzy się nim wysługiwali. To, że udało mu się uwolnić od mocy kryształu było istnym cudem i przyczyniło się do wyzwolenia innych. Osiągnął więcej niż nie jeden z jego braci, a nadal miał przed sobą interesującą przyszłość pełną pracy, walki, pomagania. I przyjaźni, co było chyba najbardziej zaskakujące. Dżin przyjaźniący się z innymi rasami? To dopiero nowość! W tym jednak wypadku, „nowe” nie oznaczało „złe”.
W końcu Devi okazał się bardzo szlachetnym, mało ludzkim dzieckiem, które pragnęło odsunąć się od swojej rasy, być kimś innym i zawsze otaczać się przyjaciółmi, jakich z łatwością zdobywał. Przecież nawet Anis czuł sentyment do tego małego demona uśmiechu i ambicji. Chłopiec nigdy nie próbował być lepszym od swoich towarzyszy, ale starał się być jednym z nich, pomagać, spełniać oczekiwania. Może dżin znał go od niedawna, ale pewne zależności można było zauważyć z największą łatwością. A teraz? Teraz Anis był skazany na młodego, niedoświadczonego elfa, który dawał z siebie więcej niż można by oczekiwać po kimś tak naiwnym. Nie, tej grupy zdecydowanie nie dało się uznać za niewartą zaufania i sympatii.
Lassë odetchnął z ulgą słysząc głosy i kroki w korytarzu, w którym zniknął drow. Chłopak rozpoznał jego głos i poderwał się z miejsca. Nie chodziło o zdenerwowanie, ani o szacunek dla osoby, którą prowadził ich przewodnik, ale o sam ruch, możliwość robienia czegokolwiek. Leśny elf potrzebował tego bardziej niż jeszcze przed chwilą sądził.
Drow przyprowadził niskiego, ale dobrze zbudowanego człowieczka o „zadbanym”, obfitym brzuchu, bujnej, czarnej brodzie i krzaczastych wąsach. Chód krasnoluda przypominał trochę człapanie kaczki, a jego głos był gruby i szorstki, jakby wydobywał się z głębi tego wielkiego bębna przytwierdzonego do szyi, rąk i nóg, a na domiar złego, był zalany mocnym piwem. Wystarczyło jedno zdanie, by Lassë poznał tajniki wypełniającego krasnoludzki brzuchol płynu. Kwaśny, nieprzyjemny zapach, który niemal sprawiał elfowi ból.
- Więc to oni? - krasnolud zwrócił się do drowa, jakby Lassë i Anis nie istnieli.
- Tak. - odpowiedział mroczny elf lekko kłaniając się krasnoludowi. - I proszę by wasza szlachetność ich wysłuchała. Jeśli to co mówią jest prawdą, może mieć ogromne znaczenie dla waszej przyszłości. Ludzie są łakomi, nie odpuszczą zbyt łatwo i nie spoczną póki nie dostaną w swoje ręce skarbów, jakimi dysponujecie. Zrównają z ziemią każdą górę byleby dostać się do waszych skarbców. - czy drow wiedział, że tymi słowami pomaga podróżnym w pertraktacjach.
Krasnolud spojrzał najpierw na drowa, a następnie na leśnego elfa i dżina. Na tym ostatnim na dłużej zatrzymał spojrzenie.
- A ten to kto? - bynajmniej nie zwracał się do Anisa, ale ponownie wypytywał o wszystko mrocznego elfa, jakby oglądał eksponaty.
- To, mój panie, jest dżin. - oczy ich przewodnika rozbłysły dziwnym blaskiem, jakby cieszył się, że mógł zaskoczyć tę zadufaną w sobie baryłkę. Czy ten lud powinien być tak okrągły? Czy nie powinien być wojowniczy? Chyba nie tylko smok się zasiedział.
- Dżin... - powiedział z namysłem krasnoludzki władca. - Jesteś pewien? Nigdy nie widzieliśmy dżina, mogą nas łatwo oszukać.
- Na własne oczy widziałem namiastkę jego mocy. Żadna ze znanych nam ras nie potrafi w ten sposób się przemieszczać.
„A więc widzieli to!” przeszło przez myśl Lassë.
- Chcę zobaczyć! - oświadczył krasnolud i dopiero teraz zechciał zwrócić się do Anisa bezpośrednio. - Pokaż mi, w jaki sposób się przemieszczasz. Mam wam pomóc, to muszę mieć pewność, że mnie nie oszukujecie.
- Nie jestem marionetką, nie jestem twoim poddanym, nie wykonuję poleceń, nie popisuję się swoimi mocami! - syknął dżin zanim Lassë zdołał go powstrzymać.
Duma może przyczynić się do katastrofy, a biedny elf nie zdoła jej zapobiec, jeśli dżin się nie uspokoi. Ta myśl wywołała ciarki na ciele chłopaka, który patrzył bezradnie na urażonego towarzysza. To na pewno nie był jeszcze pełny wybuch i mogło być tylko gorzej.
Ku zaskoczeniu elfa, krasnolud roześmiał się i uderzył dłońmi o krótkie, masywne uda.
- Tak, teraz jestem skłonny uwierzyć, że to dżin. - jego głos brzmiał niewyraźnie, gdzieś spomiędzy brody, zagłuszany śmiechem. - Tak, to mi się podoba! Zapraszam do siebie, porozmawiamy, opowiesz mi o swoim ludzie.
- Nie mam zamiaru. Nie po to strzeżemy swoich tajemnic. One są naszym skarbem, jak złoto waszym.
Brodaty, krępy mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem.
- To mój błąd. - przyznał – Ale co elf robi u boku dżina? - po raz pierwszy przyznał, że ma świadomość obecności Lassë, co również można było uznać za pewne osiągnięcie. Mimo wszystko, bądź głównie dlatego, chłopak wolał się nie odzywać i pozwolić by to Anis przejął pałeczkę. Musiał jednak skinieniem zachęcić do rozmowy towarzysza, który spoglądał na niego z wyraźnym niezadowoleniem z takiego obrotu spraw.
- Wyświadczył nam pewną przysługę. - powiedział zwięźle, kiedy zrozumiał jak niewiele może osiągnąć cokolwiek by nie robił. - To jego misja uprzedziła nas o nadciągających wojskach ludzi i zbliżającej się Wojnie Ras.
- Hm, tak. Wojna Ras... nie wydaje mi się to możliwe. - w jego głosie pobrzmiewało coś na kształt kpiny. - Od całych tysiącleci panował pokój, a ludzie zajmowali się sobą. Po co mieliby ryzykować przetrzebienie? To nie miałoby najmniejszego sensu i nic by im nie przyniosło. Są głupi, ale nie do tego stopnia. Zresztą, nie mają szans pokonać wszystkich ras.
- Ludzie zawsze byli niebezpieczni. - pozwolił sobie zauważyć – A im bardziej wierzysz w ich nieudolność, tym bardziej są groźni. Ich ambicji nie da się zadowolić skarbami. Oni pragną władzy, całkowitej władzy nad całym naszym światem. - Czy wy naprawdę wierzycie, że można liczyć na ich rozsądek? Oni nie uczą się na błędach, dla nich historia nie ma najmniejszego znaczenia. Jak długo im na to pozwalamy, tak długo będą próbowali nas obalić. Wszystkich nas, bez wyjątku.
Krasnolud popatrzył na dżina i powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Więc mamy ich wszystkich pozabijać? Mamy ich wyplenić, tak jak oni chcą wyplenić nas? To nie jest żadne rozwiązanie.
Lassë nie wierzył, że słyszy te słowa z ust krasnoluda. Przecież dawniej to oni jako pierwsi chcieli śmierci ludzi, oni walczyli najbardziej zaciekle. Co się stało, że teraz nie chcą zrównać z ziemią ludzkich miast i zagarnąć skarby?
- Wiem o czym myślicie! - wygarnął im brodacz – Może i tak było, ale teraz...
- Teraz nie chcecie walczyć by nie stracić swoich skarbów. - dżin nie miał litości. - Problemem jest wasz brak chęci do walki. Zasiedzieliście się, nabraliście ciała i nie macie ochoty sięgać po broń. - tym razem chyba naprawdę uraził krasnoluda, bo ten poczerwieniał ze złości na twarzy. - Zaprzecz jeśli się mylę! - to naprawdę było wyzwanie. A jednak brodaty mężczyzna zrezygnował z podjęcia walki, co tylko potwierdzało słowa dżina. W takiej sytuacji nie było chyba sensu dalej rozmawiać z królem i przekonywać go do podjęcia walki, wysłania swoich ludzi w pole, bronienia swojego terytorium. A jednak nie zawrócili, ale dalej brnęli coraz głębiej we wnętrze góry podążając za tym, który miał być ich nadzieją, a okazał się wielkim zawodem.
Im niżej schodzili, tym chłodniej się robiło. Elf musiał otulić się dokładnie płaszczem i rozmasować ramiona by pomóc sobie w oswojeniu się z temperaturą. To nie było łatwe, kiedy nawykło się do umiarkowanego ciepła, bądź gorących objęć kochanka.
A jednak wystarczyło przejść do pierwszego umeblowanego pomieszczenia by sytuacja się zmieniła. Choć nigdzie nie płonął ogień, to jednak było bardzo przyjemnie, co pozwalało elfowi na swobodne oddychanie, bez potrzeby zaciskania zębów, by nimi nie szczękać. Lassë był delikatny, nawet jeśli miał za sobą karkołomną wyprawę, a jego przyszłością była wojna z ludźmi.
Krasnolud w końcu wprowadził ich do sali jadalnej, gdzie najwyraźniej był zanim znalazł do drow, gdyż napoczęty dzik leżał na środku stołu, zaś jeden z talerzy był po brzegi wypełniony jego mięsem. Elfowi zakręciło się w głowie na ten widok. Nigdy nie nawyknie do martwych zwierząt stanowiących posiłek innych ras, chociaż widział już wielokrotnie jak jego przyjaciele żywią się mięsem. A czy nie karmił kochanka jajkami, gdy ten był osłabiony trucizną? Chłopak próbował nie zwracać uwagi na stół, kiedy zasiał przy nim król krasnoludów.
- Może kawałeczek? - zaoferował dżinowi, ale ten odmówił. - Dla leśnych elfów nie mamy nic poza trunkiem, więc może chociaż się napijecie ze mną?
- Tak, proszę. - na to Lassë mógł się zgodzić i czuł, że jego żołądek potrzebuje czegoś, co go uspokoi. Z ulgą przyjął więc mocne, znakomite wino. Na tym krasnoludy znały się doskonale. Pijąc czuł, jak jego ciało zaczyna się rozgrzewać, głowa pulsować, a krocze łaskotać, chociaż nie było mowy o podnieceniu. Nie, kiedy Otsëa był za daleko. Uczucie było jednak przyjemne i pozwalało chłopakowi zapomnieć o spoczywających na jego barkach obowiązkach.
Nie poruszali już tematu Wojny Ras, chociaż czuli, że wisi on w powietrzu. Zdawali sobie sprawę z tego, czym grozi jej wybuch, jak ważne jest zapobieganie ludzkim szaleństwom. Może właśnie dlatego krasnolud, który nie zechciał się im przedstawić, jakby uznał, że każdy powinien wiedzieć kim jest, zaproponował im nocleg u siebie.
To dżin wziął na siebie ciężar odmowy tłumacząc, że wcześniej przyjęli zaproszenie mrocznych elfów i tym samym nie wypada by zmieniali zdanie. W rzeczywistości nie powiedzieli jednoznacznie, czy planują zostać z drowami, ale tej tajemnicy nikt nie zdradzi.
Krasnolud obiecał zobaczyć się z nimi zanim pójdą w dalsza drogę. Czy to miało oznaczać, że mogą mieć nadzieję na zmianę decyzji? Czy krasnoludy jednak podejmą walkę i ruszą swoje coraz szersze cielska? Lassë miał taką nadzieję, ale nie dał po sobie poznać, że właśnie o tym myśli. Za dobrze wiedział, że jeden nieodpowiedni błysk w oku, a stracą wszystko. Takie były krasnoludy – dumne, bezczelne, pewne siebie, nieznoszące tym, którzy uważają się za lepszych i mądrzejszych. Nawet jeśli tak nie myśleli, nie udowodnią tego krasnoludom.
- Skoro już tu jesteśmy, a ty zaproponowałeś nam gościnę, dlaczego nie miałbyś oprowadzić nas po swoich kopalniach? - dżin wykorzystywał okazję i sympatię króla. Nie wypadało się od razu wycofać, a nie codziennie można oglądać kopalnie cennych kruszców krasnoludów. To one sprzedawały później lekki, twardy metal, mythrill, innym ludom.
Krasnolud przez chwile się wahał, ale w końcu skinął głową.
- A, niech stracę! Nikt nie powie, że Biorn Twardy Łeb nie jest gościnny!
Lassë miał ochotę uśmiechnąć się pod nosem. Oto poznał nie tylko imię swojego gospodarza, ale także miał okazję dowiedzieć się czegoś interesującego. Nie wspominając już o tym, że opowie kochankowi, co widział i czego doświadczył. Naturalnie zachowa dla siebie to, czego mówić nie może. Nie był głupi, a jedynie niewinny. Sam zdawał sobie z tego sprawę.
Biorn wyprowadził ich z jadalni prosto na schody prowadzące jeszcze niżej. Elf zwątpił przez chwilę, czy to aby na pewno dobry pomysł, ale zaryzykował. Ta droga musiała trwać w nieskończoność, ale kiedy doszli do najniższej kondygnacji znalazł się w jaskini oświetlonej kryształami i prowadzącej w czterech różnych kierunkach. Każdy odchodzący stąd korytarz był oświetlony i naprawdę spory, zdobiony nie tyle płaskorzeźbami, co pięknymi statuami.
- Ten prowadzi do kopalni na wschodzie, ten na północy. - rzucił brodacz. - My jednak skorzystamy z kolejki. Nie ma sensu iść tymi drogami przez godzinę by dotrzeć do wyczerpanych złóż. Pojedziemy tam, gdzie coś się dzieje. - skierował swoje kroki do korytarza, którego wcześniej Lassë nie dostrzegł. Był mniej staranny, mniejszy, na ziemi ułożono tory, a na nich stał niewielki wózek. -Wchodźcie. Zmieścimy się wszyscy. - elf śmiał w to wątpić, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że drowa z nimi nie ma. Przez jego ciało przeszedł dreszcz przerażenia. A co jeśli to pułapka? Nie, to wykluczone.
Niepewny, wystraszony chłopak wcisnął się na mała ławeczkę znajdująca się w wózku, zaś przed nim usiadł dżin. Na samym przodzie stanął Biorn i pociągnął za zwalniający koła uchwyt. Wózeczek zaczął toczyć się leniwie w słabo oświetloną ciemność korytarza, który równie dobrze mógł nie mieć końca, kończyć się przepaścią lub nieprzeniknioną ścianą.

niedziela, 16 marca 2014

91. I wtedy zapadła cisza...

Jak to możliwe, że byli w wiosce ifrytów od dwóch dni, a Niquis nie miał ani razu okazji by spotkać się z Fer-keel-sarem? Czy to aby na pewno normalne? Musiał przyznać, że nie szukał księcia, ale chciał z nim porozmawiać, chciał zapytać o ich jajo, powiedzieć mu o tym, co łączy go teraz z Earenem. Musiał to wszystko zrobić, by zachować spokój i skupić się na walce, gdy już do niej dojdzie. Tylko czy miał prawo zawracać mężczyźnie głowę sobą w tak ważnym dla nich wszystkich momencie?
Ostatecznie to jednak nie on podjął decyzję, ale należała ona do ifryta, który sam znalazł tiikeri i zachodząc go od tyłu objął delikatnie w pasie.
- Tęskniłeś? - szepnął mu na ucho niemal dotykając go ustami. Znał to słowo czy może uczył się z myślą o ponownym spotkaniu?
- Trochę się zmieniło. - powiedział drżącym głosem Niquis i odskoczył od ifryta widząc nadchodzącego z naprzeciwka i wpatrzonego w nich griffina.
- Słyszałem o twoim wypadku. - ifryt zaskoczył ich naprawdę poprawną znajomością wspólnego języka. Tego, którego jeszcze niedawno nie umiał, kiedy spędził miłe chwile z Niquisem. Widząc zaskoczenie na twarzach dwójki znajomych uśmiechnął się zadowolony – Cieszę się, że mogłem was zaskoczyć. Szybko się uczę.
- Tak, w rzeczy samej. - mruknął mało przyjaźnie Earen, ale spojrzał na wpatrzonego w niego błagalnie tiikeri i zrezygnował z walki. Jako kaleka i tak nie miał szans. - Podałbym ci dłoń, ale jednej mi brakuje, więc drugą wolę trzymać przy sobie.
- Spokojnie, nie jestem tu po to by cię w jakikolwiek sposób urazić. - Fer-keel-sar uniósł ręce w pojednawczym geście. - Ja i Niquis jesteśmy przyjaciółmi i niczym więcej. Łączy nas kilka rzeczy, ale teraz to nie ja z nim jestem. Ty go zdobyłeś, chociaż sam nie wiem jak ci się to udało z takim charakterem. Z ręką czy bez niej, to ty jesteś jego partnerem. Ja chcę tylko z nim porozmawiać. - rzucił ugodowo. - Daj nam chwilę, to naprawdę ważne.
- Proszę. - Niquis podszedł do griffina i położył dłoń na jego ramieniu. - Zaufaj mi, bez tego nie zajdziemy nigdzie. I nie akceptuję głupiej wymówki, że mi ufasz, ale jemu nie. - uciął widząc, że mężczyzna otwiera usta.
- Dobra, nic nie mówię. Macie swój czas, cały czas świata. - powiedział to niedbale, ale z wyraźnym żalem, może nawet złością i lekką dozą ironii.
- Jesteś okropny. Nawet poszkodowany grasz mi na nerwach. Sio, porozmawiam z Fer-keel-sarem, a ty pójdziesz grzecznie do namiotu i poczekasz na mnie. Wyjaśnię ci kilka rzeczy siłowo jeśli będzie trzeba.
Earen roześmiał się chłodno. Oczywiście, że nie wierzył w jakiekolwiek użycie siły na sobie. Niquis za bardzo się bał znowu go skrzywdzić po tym, jak odebrał mu rękę. A przecież nie mógł mu już nić zrobić. Nie fizycznie, ale psychicznie i uczuciowo miał nad nim władzę. W końcu Earen podkochiwał się w tiikri z każdą chwilą coraz bardziej. Widać nerwy, które musiały na nowo odnaleźć się w wybrakowanym ciele namieszały mu także w głowie. W którym momencie zwykły flirt przerodził się w coś poważniejszego? Kiedy to griffin wpadł po same uczy w bagno uczucia, którego nie powinien czuć? Nie ma nic gorszego niż zakochać się w osobie, która czuje się za nas odpowiedzialna i patrzy na nas ze współczuciem, gdyż odpowiada za naszą ułomność. Earen czuł, że jest godny pożałowania, a jego marzenia o własnym stadzie już dawno legły w gruzach.
Tymczasem ifryt i tiikeri usiedli w cieniu jednego z większych namiotów należących do samego księcia. Tutaj mogli spokojnie porozmawiać, nie musieli przejmować się ciekawskimi podsłuchiwaczami.
- Wiem o co chcesz zapytać, a ja właśnie to chcę ci powiedzieć. Jajo się wykluło. - to wstrząsnęło chłopakiem, chociaż właśnie to chciał wiedzieć. - Sam zobacz. - składając odpowiednio dłoń zagwizdał przez palce, co sprawiło, że na ich koniuszkach pokazały się drobne ogniki.
Z początku nie było żadnej odpowiedzi, ale po chwili dało się słyszeć szelest namiotów i między dwoma najbliższymi pokazał się niewielki, słodki futrzak o białym ciałku i czerwonych pręgach na grzbiecie. Mały, niecodzienny tygrysek o ostrych pazurkach patrzył na nich uważnymi, drobnymi oczkami, jakby oceniał sytuację.
Maluch pod postacią zwierzaczka musiał bez problemu rozpoznać jednego ze swoich „stwórców” i momentalnie skojarzył fakty widząc tego, który pojawił się niespodziewanie. Tygrysiątko skoczyło na kolana swojej „mamusi” i czekało na coś szczególnego ocierając się o pierś Niquisa, tuląc do niego. Maluch mruczał wyraźnie zadowolony zapachem tiikeri, a później nawet zamienił się w małego człowieczka o płomiennych włosach i oczkach jak węgielki. To w pewnym stopniu potwierdzało domysły, że chłopiec wie, z kim ma do czynienia, gdyż przed obcym raczej nie zechciałby się obnażyć. Był słodki – rude włoski miał miękkie, niewielki, zadarty nosek rozkoszny, a ciemne oczka bystre.
- Nauczę go uniwersalnego języka. - obiecał ifryt. - Myślę, że spędzi początek swojego życia ze mną, a później dołączy do ciebie. To ważne by nauczył się kontrolować moc płynącą z ognia już teraz, a nie w chwili, gdy będzie stanowczo za późno. To wielka i niebezpieczna moc, a on wzbogaca ją umiejętnościami tiikeri.
- Czyli niewielkimi. - mruknął chłopak niepewnie wsuwając palce we włosy malca. - Tiikeri mają tylko moc zmiany kształtu na ludzką, miniaturową i zwierzęcą. Jesteśmy wojownikami tylko w tej ostatniej, a i wtedy daleko nam do bestii. Nasza moc tkwi raczej w szybkości niż w umiejętnościach.
- Nie szkodzi. Razem z moją mocą, to tygrysiątko będzie naprawdę potężne. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek wykluło się już podobne stworzenie. Zgłębię jego moc i kiedy spotkamy się za kilka lat przekażę ci moją wiedzę, byś mógł podjąć się jego wychowania w zgodzie z waszymi zasadami. Nadałem mu imię Seet-Far, co w naszym języku oznacza nowe i wyjątkowe.
Niquis spojrzał na łaszącego się do jego dłoni chłopca, który z kichnięciem znowu zamienił się w małego futrzaka. Niczego nie spalił, nie zadymił nawet, a więc pewnie nie miał jeszcze mocy ognia. Podobno ifryci właśnie w taki sposób odnajdowali w sobie Żywioł – przypadkowymi podpaleniami. A może to tylko kłamstwo podróżnych pragnących chwalić się swoją wiedzą?
- Znienawidzi mnie, kiedy go opuszczę na tyle lat. - podjął w końcu ten temat tiikeri. Nie był może najlepszym kandydatem na rodzica, ale teraz postawiono go przed faktem dokonanym. Nawet jeśli nie urodził jaja, a po prostu jakimś niewytłumaczalnym sposobem tchnął w nie życie.
- Wyjaśnię mu zasady jakimi rządzi się życie. - Fer-keel-sar skłonił się lekko chłopakowi. - Będzie wiedział dlaczego cię nie ma, choć nie pozna szczegółów naszego związku. Nie musi wiedzieć wszystkiego. Nie będzie mu także łatwo się rozwijać i rosnąć w siłę, gdyż będzie musiał pamiętać o swoich ograniczeniach innej istoty. Tak samo będzie zapewne w przypadku moich darów. Magia ognia to jedno, a siła przemiany to coś zupełnie innego. Seet-Far może być groźniejszy od smoka.
- Albo być małym nieudacznikiem. - tiikeri pogładził palcem mały nosek tego niecodziennego tygrysiątka. - Ile ma tygodni?
- Trzy. Nie rozumie jeszcze żadnej mowy, ale niedługo pozna wszystkie potrzebne mu w przyszłości języki. Zostań z nim, niech cię zapamięta. Czy Earen wie o nim? - zapytał jeszcze, ale w odpowiedzi otrzymał tylko smętne kręcenie głową.
- Nie jestem jeszcze oficjalnie z nim. Po prostu obciąłem mu rękę by go uratować i przyznałem, że planuję się z nim związać. Tylko tyle. Nie wiem czy jestem gotowy na coś więcej niż do tej pory. Wiem, że on się nie będzie spieszył, bo nie nawykł jeszcze do swojego kalectwa, ale myślę, że to istotne, jeśli ma zaakceptować siebie. To spadło na niego nagle.
- Jest w dobrych rękach – zapewnił książę z uśmiechem. - Najlepszych, więc poradzi sobie i niedługo znów będzie w akcji. To twarda sztuka, chociaż przyznaję, że nie jest łatwy w obyciu. Jesteś w stanie poskromić tę bestię?
Niquis wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Powiedz mi, dlaczego ten kociak ugania się po waszym terenie, kiedy ludzie szukają zaczepki? - tiikeri zadał pytanie, którego Fer-keel-sar się obawiał.
- A jak go poskromić? To nie jest ani tiikeri, ani ifryt, więc jest w stanie uciec z naszych namiotów bez problemu. W dodatku to głodomór. Wiem o czym myślisz i nie musisz się tym w ogóle martwić. Nie ma potrzeby żebyś był przy nim przez cały czas. Ani tiikeri, ani ifryci nie są przesadnie rodzinni, a młode zawsze są bardzo samodzielne. Seet-Far zaznacza swój teren ocierając się o ciebie. Po tym już mu będzie wszystko obojętne, jak długo dostanie coś do jedzenia.
To zdecydowanie ułatwiało życie. Niquis nie wyobrażał sobie siebie w roli troskliwej matki, a nie zamierzał nawet przyznawać innym, że jego jednorazowy związek z księciem ifrytów zaowocował jajem. Earen obraziłby się na dobre. Do tej pory wściekał się ilekroć książę był blisko, a gdyby wyszło na jaw więcej niż tiikeri chciał ujawnić, griffin mógłby okazać się naprawdę nieobliczalny, choć od czasu utraty ręki zagrażał sobie, nie innym.
Seet-Far najwyraźniej znudził się pieszczotami i uznał swoją misję znaczenia za zakończoną bo zeskoczył z kolan Niquisa i uciekł między namioty.
- Spokojnie, wie lepiej ode mnie, gdzie nie wolno mu się kręcić. Nie zgubi się i nie wpakuje w kłopoty. Zresztą, boi się obcych, a teraz jest ich sporo na terenach mojego plemienia.
- Obyś miał rację. - westchnął ciężko chłopak nadal czując na sobie ciepło gorącego ciałka.

Earan z rozkoszą podsłuchałby rozmowę tej dwójki, której wzajemna sympatia była powodem jego głębokiego niezadowolenia. Nie upadł jednak tak nisko, by realizować podobne plany. Zamiast tego znalazł kręcącego się, podobnie jak on, bez celu Otsëa i zaproponował mu trening, który miał opierać się na walce wszelaką dostępną im bronią. W przypadku barda w grę wchodziło wszystko, jednakże musiał wziąć pod uwagę możliwości griffina, który operował zaledwie jedną ręką. W dodatku nie tą dominującą, jako że na jej odzyskanie nie miał żadnych nadziei.
Otsëa nie wahał się ani chwili, ale od razu wybrał miecze, by od nich rozpocząć ich sparing. W ten sposób mogli zapomnieć o wszystkim, odstresować się, a także przygotować do wojny. Musieli być sprawni, co było szczególnie istotne w przypadku griffina. Z jedną ręką nie mógł już sobie na wszystko pozwolić, a co najdziwniejsze i najbardziej krępujące, czasami zapominał, że mu jej brakuje. Przyłapywał się czasami na tym, że sięgał nią po przedmioty, chciał złapać za rękę tiikeri. I wtedy przypominał sobie nagle, że nie może nic zrobić, bo nie sposób operować tą częścią ciała, której się nie posiada. Nadal był jednak zwiadowcą, który niezauważony i szybki potrafił poznać lokację ludzi, przedstawić obiektywnie możliwości jakie mieli w walce z innymi rasami i odwrotnie – szanse ras w starciu z ludźmi.
Poza tym, Niquis wydawał się chętnie z nim przebywać i z większym zaangażowaniem rozmawiał, wymieniał się pocałunkami, a to sprawiało, że mężczyzna czuł się lepiej i nie żałował utraty tak ważnej przecież części ciała. Dla wojownika strata dominującej ręki była zawsze dotkliwa, ale przyjaciele potrafili przedstawić to w zupełnie innym świetle. Tym pozytywnym, pełnym możliwości i wielkich ambicji. W takich chwilach naprawdę chciało się żyć, by nie zawieść przyjaciół, ale pokazać im, jak dalece mieli rację nie skreślając go, lecz dokładając starań by wyszedł na swoje i znowu wrócił do sił.

niedziela, 9 marca 2014

90. I wtedy zapadła cisza...

Lassë czuł, że chociaż władca mrocznych elfów nie jest przychylny ich przedsięwzięciu wiążącym się z walką z ludźmi, to musi czuć względem nich pewną sympatię, skoro pozwolił im zostać i zaoferował rozmowę ze swoimi ludźmi oraz pomoc w dostaniu się do domeny krasnoludów. Wydał także polecenie, by jeden z jego najlepszych ludzi, brat dawnej ukochanej, zaprowadził ich przed oblicze wiekowego króla podziemnego ludu.
Najedzeni, lekko rozweseleni napitkiem podróżni zostali poprowadzeni do schodów wiodących w dół i w głąb góry. Wąski korytarz był całkiem ciemny, ale na tyle mały, że z łatwością można było oświetlić go jedną tylko pochodnią.
- Zachowujcie się rozsądnie i cicho, smok nie lubi rabanu. - upomniał ich elf i nie czekając na odpowiedź czy nawet dowód zaskoczenia, ruszył schodami jako pierwszy.
- Smok? - Lassë nie mógł się jednak powstrzymać.
- Mówię niewyraźnie? - odpowiedział pytaniem na pytanie drow, ale nie raczył się nawet odwrócić by udać zainteresowanie tematem. Jasne, mógł zgrywać ważniaka, ale nie wiedział, że ma do czynienia z kimś, dla kogo smoki nie były już taką tajemnicą. Sam się z jednym spotykał! Ba, nawet się kochali!
- Słyszałem, że jakiegoś tu więzicie, ale nie byłem pewny, czy to nie głupie plotki. - pozwolił sobie na odrobinę ironii. - W końcu smoki mają swoją własną siłę i rozum.
- Czyżbyś był znawcą? - prychnął lekceważąco ich przewodnik.
- Nie, ale bywałem tu i tam. - odpowiedział tajemniczo, w swoim mniemaniu, chłopak. - Nie mógłbym uważać się za znawce smoków, ale miałem do czynienia z ich łowcą. - ciężko powiedzieć, czy jego przedmowa wywarła jakieś wrażenie, gdyż drow nie wykonał żadnego szczególnego ruchu, niemniej jednak, nie skwitował tego żadnym komentarzem. W konsekwencji Lassë również postanowił siedzieć cicho.
Odpłynął myślami do kochanka, którego musiał pozostawić na pastwę ludzi, jeśli Ifryci i dżiny nie zdołają wyprowadzić ich w pole. Może przejmował się na zapas, ale i tak wolał znęcać się nad samym sobą, niż cieszyć się życiem, gdy Otsëa może walczyć o swoje, wylewać całe litry krwi, zdradzać tajemnicę swojego ludu, by uchronić tych, którzy ocaleli.
Nie, na pewno nie. Bard był przecież odpowiedzialny i uwielbiał Lassë do tego stopnia, że nie pozwoliłby sobie zginąć. Przecież kochali się, a przynajmniej czuli do siebie ogromny pociąg fizyczny i psychiczny, co nie pozwoliłoby zginąć ani jednemu, ani drugiemu. Co najważniejsze, nie było to nawet zależne od nich, gdyż to uczucia kierowały ich poczynaniami. Tak jak oni nie chcieliby zostawać sami, tak samo nie uśmiechała im się sytuacja, kiedy to musieliby zostawić bliską sobie osobę.
Tymczasem Anis milczał nie wdając się w dyskusje i nawet nie próbując nawiązać kontaktu z mrocznym elfem. Nie odzywając się słowem, podążał śladem przewodnika coraz głębiej w litą, wydrążoną niesamowicie silną ręką, skałę.
Jak to możliwe, że smok dostał się w to miejsce? Czyż umiejętność zmiany ciała nie przyszła wraz z prześladowaniami, które wypędziły je z legowisk i zmusiły do ukrywania się? Lassë nie pojmował jak to możliwe by wielska bestia wchodzi pod ziemię, w skałę, wąskim przejściem... A może gdzieś tutaj było jakieś inne, większe? Przecież smok byłby ślepy i niezdolny do normalnego funkcjonowania, gdyby nie pozwolono mu wyjść na słońce chociaż na chwileczkę. Kiedy pomyślał, że ktoś mógłby uwięzić jego kochanka na całe stulecia, czuł dreszcze przechodzące po całym ciele, drażniące każdą jego cząsteczkę, niepokojące, bolesne, niemożliwe do zniesienia. Otsëa był przecież szczęśliwy korzystając z wolności, jaką oferowało mu udawanie zwyczajnego barda. Dlatego się poznali, dlatego byli ze sobą. Ponieważ Otsëa czerpał pełnymi garściami z tego, co jeszcze mógł robić, kiedy Lócënehtarzy kręcili się w dalszym ciągu po całym świecie i wyszukiwali smocze niedobitki.
Elf bał się tego, co może zobaczyć, był przerażony samymi domysłami. A jeśli smok jest katowany, ślepy i rzeczywiście przetrzymywany w tym miejscu siłą? Czy można znieść taki widok?
- Ym... - chłopak chciał o to zapytać, ale ostatecznie zrezygnował. Nie chciał wyjść na mięczaka w sytuacji, kiedy ma przecież prosić innych o pomoc w walce. Nie pomogą mu, jeśli uznają, że pragnie ich wykorzystać, narazić, gdy sam będzie się tylko ukrywał. A przecież nie taki miał plan! Chciał wrócić do kochanka z całą armią i stanąć odważnie u jego boku, by wspólnie walczyli o swój świat, o przyszłość. Nigdy nie odwróci się od tych, którzy narażają się dla niego, nawet jeśli nie robią tego bezpośrednio w imię jego dobrobytu.
- To przejście między domenami. - oświadczył nagle mroczny elf, a jego głos odbił się od ścian jaskini, w której się znaleźli. Nie był to jednak jedyny dźwięk, jaki można było tu usłyszeć. Z jednego z ogromnych przejść ozwał się donośny ryk. A więc smok naprawdę istniał i teraz ciężkie kroki zbliżały się z każdą chwilą. - Pilnuje skarbu, do którego i tak dostać potrafią się tylko najważniejsze krasnoludy oraz tego właśnie przejścia. - wyjaśnił mężczyzna, jakby było to oczywiste. Jeśli zachowujesz się bardzo cicho, wtedy możesz nawet przemknąć szybko bez jego wiedzy. Ale nie próbowałbym tego. Jeśli wyczuje obcy zapach, nie skojarzy go z nikim, kogo widział danego dnia, wtedy jest w stanie znaleźć niechcianego gościa zanim ten zejdzie z góry.
Lassë miał ochotę zadać pytanie by potwierdzić to, co było już oczywiste, ale ostatecznie podarował sobie kompromitację. Wpatrywał się za to w przejście, z którego właśnie wyłoniła się ogromna bestia o srebrnych łuskach i oczach czarnych jak węgiel. Nie był podobny do Otsëa, który wydawał się piękny, silny. Ten zdawał się grupy, upasiony, przesadnie odżywiony, stary, ociężały.
- To smok czy zwierzątko domowe? - wyrwało się dżinowi.
- Jeśli go zdenerwujesz przekonasz się na własnej skórze. - ostrzegł mroczny elf, który odezwał się do smoka w nieznanym innym języku. W tym czasie Lassë i Anis mogli patrzeć na przyglądającą się im uważnie spasioną bestię. Nic dziwnego, że ta beka nie szukała wolności skoro tak dobrze się jej powodziło w tym miejscu. Dokarmiana, pewnie nagradzana przez krasnoludy za dzielne strzeżenie skarbu, z całą pewnością nie wiedziała już jak się lata, albo z trudem mogła unieść swoje tłuste cielsko tymi wyglądającymi na kruche i słabe skrzydełkami.
- Musicie zaczekać tutaj z nim na to, by ktoś po ws przyszedł i zabrał do króla krasnoludów. Pójdę poinformować jego ludzi, a wy... cóż, zajmijcie się czymś. - drow wzruszył obojętnie ramionami i uśmiechnął się do siebie. Dobrze wiedział, że spędzanie jakiegokolwiek czasu sam na sam ze śmierdzącym, podejrzliwym smokiem nie może być przyjemne i wyjść im na dobre. Zresztą, to miejsce również nie należało do przyjemnych ze względu na leżące tu i tam kości. Cuchnęły niedojedzonym, gnijącym mięsem, a Żywioły raczą wiedzieć, czy wśród nich nie znalazłoby się innych ras, może nawet pobratymców Lassë.
- Niezłe mieszkanko. - zagaił chłopak, co jego towarzysz skwitował przewracając oczyma, a smok zignorował z czającą się w spojrzeniu drwiną. Może to dobrze, że drow nie był przy tym obecny? Im mniej osób wiedziało, jak się wydurnia, tym większe było prawdopodobieństwo, że takie informacje nie rozniosą się po okolicy. - To może ja się przymknę? - zaproponował sam sobie elf i rozejrzał się po naprawdę wielkiej grocie szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Tyle tylko, że tutaj zupełnie nie było co robić! Nic dziwnego, że smok tak tył skoro nie miał wielu rozrywek w tym miejscu. Nie to, co Otsëa.
Myśli elfa kolejny raz odpłynęły w stronę ukochanego, którego pozostawił na polu walki. W stronę jego ciała, rzadkiego uśmiechu, gorących uczuć, sarkazmu i delikatności, a także jego smoczej formy. Ogromnego ciała o szlachetnym wyglądzie, idealnych proporcjach, cudownych oczach błyszczących złotem, ostrych kłach nie czyniących mu krzywdy.
„Czy to normalne, że już za tobą tęsknię?” zapytywał sam siebie, oszukując umysł myślami, że kieruje pytanie do barda. „To chore, nie uważasz? Ile czasu minęło tak naprawdę od dnia, kiedy ostatni raz się widzieliśmy? Kiedy nasze drogi się rozeszły? Dlaczego tak łatwo pozwoliłeś mi odejść? Jestem niepoważny, prawda? Jestem od ciebie uzależniony i wydaje mi się, że powinniśmy być nierozłączni. To zdecydowanie nienormalne, nieodpowiedzialne i egoistyczne. Kiedy stałem się egoistą? Czy to ty mnie rozpieściłeś? Tymi spragnionymi pocałunkami, kochającymi dłońmi, drobnymi radościami? Oszalałem! Jestem pewien, że oszalałem! I to z twojego powodu! Nie ma cię, nie możesz mnie usłyszeć, bo nie jesteś dżinem, a mimo wszystko próbuję do ciebie mówić. Czy cokolwiek czujesz, kiedy to robię?”

Pochylony nad mapą Otsëa sunął palcem po wyznaczonej przerywaną linią granicy starcia. Po swojej stronie mieli teraz więcej osób niż poprzednio, ale nada za mało by równać się z wojskami ludzi. Gdyby tylko istniał sposób na pozbycie się wroga z całego obszaru nie zabijając nikogo... To mogłoby nie zniechęcić ludzi do dalszego knucia, ale równocześnie ocaliłoby wiele istnień. Było więc niemożliwe, bo świat od zawsze lubił pławić się w krwi. Na tę wojnę nie było lekarstwa, tak jak nie znalazł go nikt podczas dwóch poprzednich Wojen Ras, podczas powolnego, brutalnego tępienia smoków. W ludzkiej naturze nie leżało poddawanie się, ustępowanie pola innym rasom. Człowiek był zarazą, która atakowała wszystko i wszystkich, zabijała każdą istotę, która nie była jej sprzymierzeńcem, nie była nią. Jak trucizna krążyli w żyłach tego świata i powoli wyniszczali komórki tworzące ciało rzeczywistości. Byli ewolucją zmieniającą wszystko według własnych zasad, którymi nie planowali się z nikim dzielić.
- Powinniśmy uderzyć od razu. - wyraził swoją opinię jeden z ifrytów. - Nie spodziewają się nas, nie zdążą odpowiedzieć na atak.
- Ludzie są jak karaluchy, które ciężko zabić. - przerwał mu szalony, biały Wilk, który wywalczył sobie dowodzenie nad pobratymcami jeszcze zanim poprowadził ich na tę wojnę. - Powinniśmy zaatakować ich nocą, kiedy ich nienawykłe do mroku oczy nie zdołają nas dostrzec, a tym samym nie ostrzegą przed atakiem. Powinniśmy wracać każdej nocy, nie pozwolić im spać, zmęczyć ich, sprawić by byli zdenerwowani, popełniali błędy.
- Dniami błąkaliby się bez celi i zmagali z burzami piaskowymi. - przyznał bardzo wysoki, białowłosy dżin, który najwyraźniej był wysoko postawiony w hierarchii Duchów Pustyni. - Piasek będzie gorący, niektórym stopi podeszwy butów, uniemożliwi dalszą wędrówkę, zabije.
- Musimy działać ostrożnie i czekać na posiłki. - przypomniał im Otsëa, który tak po prostu stanął na czele wszystkich zanim w ogóle ktokolwiek to zauważył. - Im więcej będziemy mieli w zanadrzu, tym łatwiej ich zaskoczymy, a zaskoczenie potrafi zabić skuteczniej niż jakakolwiek broń. Pierwsze błędy, nieprzemyślane, pospieszne decyzje, bezsensowne kroki. Potrzebujemy więcej ludzi, więc teraz możemy wykorzystać tylko siły magii, które nie wymagają bezpośredniego starcia. - Także chciałbym się ich pozbyć, nienawidzę ich może nawet bardziej niż wy, ale to nie zwalnia nikogo z kierowania się rozsądkiem. Ludzie są głupi, wolno kojarzą fakty, a więc nie od razu zrozumieją co się dzieje, gdy w grę wchodzić będzie moc.
- Co więc proponujesz? - Ifrytowi nie podobał się taki obrót spraw.
- Postąpimy zgodnie z propozycją dżinów. Oni rozpętają burzę piaskową, którą podgrzejecie. Niech piasek wypala im oczy, niszczy gardła, wdziera się w każdy zakamarek ciała. Będą cierpieć większe katusze niż podczas bezpośredniego starcia.
- Zbyt mało ich zginie. - mruknął niezadowolony Ifryt. - Powinniśmy ich przetrzebić jak najszybciej.
- Mogą mieć swoich magów. - odezwał się nieśmiało niemal Jean-Michael, który do tej pory siedział cicho i przyglądał się, przysłuchiwał, analizował. - Nienawidzą inności, ale mogą wykorzystywać moc magów. To hipokryci.
- Zapytajmy jednego z nich. - rzucił wilk i pazurami rozdarł materiał namiotu, w którym siedzieli. Opadł na ziemię ukazując leżącego na niej małego podsłuchiwacza, który zdziwiony nie mógł zupełnie uciec. Nie spodziewał się, że zostanie odkryty.
- Devi! - warknął Jean-Michael i w kilku krokach znalazł się przy chłopcu łapiąc go za ucho, jak niegrzeczne dziecko, którym przecież był. Wyszedł z namiotu razem z pojękującym chłopcem, który zarumienił się jak papryczka czując na sobie spojrzenia wszystkich.
- Au, au, au! - piszczał, kiedy znaleźli się poza miejscem narad. - Puść, puść, puść!
- A czemu mam puścić, ty niegrzeczny robaczku! - skarcił go mężczyzna. - Mówiłem, że masz siedzieć w naszym namiocie i nigdzie się nie kręcić, a ty bezczelnie postanowiłeś przysunąć uszko do ściany? - nie krzyczał, ale warczał.
- Bo to niesprawiedliwe! Dlaczego ja nie mogę?! - mały miał łzy w oczach. - Ja też jestem ważny!
- Oczywiście, że jesteś. Ale jesteś też mały! Za mały! - mag puścił go i przesunął dłonią po włosach.
- Nie jestem już mały! Byłem duży! - uparciuch.
- Chcesz żebym płakał? - spróbował od innej strony Jean-Michael. - Chcesz? A ja będę bardzo płakał, jeśli coś ci się stanie. I dlatego chcę żebyś został w naszym namiocie. Powiem ci co ustaliliśmy, ale nie mieszaj się w to, robaczku. - patrzył na robaczka błagalnie, więc robaczek skinął głową, ale wcale mu się to nie podobało. Ani, ani! - Dziękuję.
- Nie dziękuj, jestem na ciebie zły. - oświadczył chłopiec i z nadąsaną miną ruszył w stronę, z której wcześniej podkradł się pod miejsce narad.