niedziela, 30 września 2012

26. I wtedy zapadła cisza...

            Ostry grot dotknął skóry na szyi barda nakłuwając ją. Cienka stróżka krwi spłynęła po miodowej skórze lecz mężczyzna nawet nie drgnął, jakby wcale tego nie poczuł. Wpatrywał się w stojącego nad nim napastnika odpowiadając tym samym na nieprzyjazne spojrzenie. Jego palce w dalszym ciągu zaciskały się na rękojeści miecz, jednakże nie uczynił żadnego ruchu świadczącego o chęci ataku. Niestety, nie mógł liczyć na to, że jego przeciwnik jest równie skory do pokojowych rozwiązań. Nieznajomy mężczyzna odsunął się zaledwie na krok i wycelował włócznią w elfa, który uciekł głową w tył i tracąc równowagę klapnął tyłkiem na trawę.

            Mężczyzna o postawie i wyglądzie wojownika przypatrywał im się z rosnącą nienawiścią w jasnobrązowych oczach. Jego miodową skórę na twarzy zdobiły ciemniejsze linie, które brały swój początek na skroni i wydawały się całkowicie naturalne. Podobne pokrywały nagą pierś w pobliżu sutków i pępka. Nieznajomy był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w lniane, jasne spodnie. Na jego szyi wisiały ozdoby wykonane z drewnianych koralików, podobne do tych, które wpleciono w cienki, choć długi kucyk z boku twarzy. Grzywka rudych, rozczochranych włosów była stanowczo za długa lecz on zdawał się wcale nie zwracać na to uwagi. Pewnym ruchem powiódł włócznią od bezbronnego i nieporadnego elfa do stanowiącego zagrożenie Otsëa.

- Podnieś się, gadzie! – rzucił rozkazująco napastnik, a jego głos brzmiał jak krótkie szczeknięcie. – I zostaw Ząb!

- Jasne, i dam się zadźgać jakiemuś narwańcowi. – prychnął bard zrywając się na nogi i odpychając włócznię swoim mieczem. – Lassë, podnoś tyłek i zabieraj się stąd na dobre pięć metrów! – rozkazał momentalnie znajdując się przed elfem by osłonić go na czas ucieczki.

            Chłopak nie zamierzał się kłócić. Nie próbując nawet się podnieść odpełzł na czworakach od miejsca, gdzie stała dwójka gotowych na wszystko mężczyzn. Niczego nie rozumiał i rozumieć nie musiał. Ważne by wyjść cało z kolejnych kłopotów, w jakie się wpakowali.

Ich zachowanie nie spodobało się niestety agresorowi. Nieznajomy wydając z siebie wściekłe krótkie wycie zaatakował Otsëa z wielką wprawą. Nie od dziś posługiwał się włócznią, co stanowiło niejakie niebezpieczeństwo dla barda, który do dyspozycji miał wyłącznie miecz. A jednak radził sobie nie najgorzej odpierając zaciekłe ataki. Tylko, jak długo był w stanie unikać pchnięć mężczyzny, któremu nie straszna była walka, gdy stał w bezpiecznej odległości od swojego przeciwnika?

Bard odwrócił się szybko za siebie oceniając odległość dzielącą go od dziury w ziemi, którą wcześniej z taką pieczołowitością badał, a następnie zaczął powoli przesuwać się w bok, by ją wyminąć. Przeciwnik zauważył to i zainicjował atak z prawej, by nie pozwolić mężczyźnie na ucieczkę. Następnie z rosnącą pewnością siebie podchodził bliżej, a ciosy następowały zdecydowanie częściej i były o tyle groźniejsze, że każdy z nich mógł wepchnąć Otsëa do pułapki, z której nikt nie pomoże mu wyjść, gdy i Lassë zostanie unieszkodliwiony.

Elf krzyknął krótko, kiedy barda dzieliły od przepaści zaledwie centymetry. Jeden krok i będzie za późno. Nie nastąpił on jednak. Bard wybił się mocno i skoczył w przód przyjmując cios drzewca na żebra i blokując go ramieniem.

- Tak się składa, że z kimś nas mylisz. – rzucił szybko do swojego przeciwnika, a następnie zaparł się usiłując złamać włócznię w połowie, bądź przynajmniej wyrwać ją z rąk właściciela. Ani jedno, ani drugie się nie powiodło. Nieznajomy był zbyt silny by dało się go w taki sposób przechytrzyć. – Lassë, zestrzel go, w końcu! Nie jestem zwolennikiem sprawiedliwych pojedynków!

- Oh! – elf dopiero teraz zauważył, że przez cały ten czas mógł z powodzeniem pozbyć się zajętego walką wroga. Sięgnął po łuk i szybkim ruchem wyszarpnął jedną ze strzał ze swojego kołczana, kiedy cel zniknął mu z oczu.

- Za późno, teraz obejdę się bez twojej pomocy! – Otsëa już klęczał przy powalonym na ziemię mężczyźnie unieruchamiając go ciężarem swojego ciała.

            Chłopak odważył się podejść bliżej, chociaż starał się być ostrożnym i gotowym do ewentualnej ucieczki, czy też ataku. Nie chciał kolejny raz zawieść barda, który już musiał być na niego wściekły za tak wolne kojarzenie faktów i zerową pomoc. Teraz elf dokładniej przyjrzał się sytuacji oceniając ją. Nieznajomy wpadł w pułapkę na zające i to dało przewagę bardowi, który zdołał nie tylko wymusić upadek, ale także odebrać broń napastnikowi. Lassë podniósł leżącą u swoich stóp włócznię i przystawił ją pewnie do szyi szarpiącego się jeszcze wojownika.

- Dlaczego nas zaatakowałeś? – zapytał tonem, który miał być groźny, jednak ostatecznie zabrzmiał jak nadąsane prychnięcie, które miało w sobie więcej słodyczy niż groźby.

- Doskonale wiecie, dlaczego! Gdybyście nie zastawiali na nas pułapek...
- Tak się składa, – przerwał nieznajomemu Otsëa. – że to mój przyjaciel wpadł w tę nieszczęsną pułapkę, a ty zjawiłeś się zaraz po tym, jak zdołał się z niej wydostać.

- Kłamiesz!

- Chciałbym. Niestety, nie, nie kłamię. – rzucił przelotne spojrzenie Lassë. – Chętnie się dowiem czegoś więcej... – patrzył w oczy leżącego pod nim rudzielca, a chwila milczenia przeciągała się, gdy obaj oceniali szanse swoje i przeciwnika. Żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić, jednakże to bard był w lepszej sytuacji, to on zdobył przewagę dzięki zwyczajnemu zbiegowi okoliczności i chwilowej nieuwadze wojownika.

- Bazyliszki! – warknął w końcu rudzielec, jakby pluł tym słowem w twarz barda i znowu kręcił się niespokojnie pod siedzącym mu na piersi mężczyzną. – A teraz mnie puść, jeśli nie jesteście jednymi z nich!

            Otsëa podwinął wysoko rękaw swojej szaty i pokazał mężczyźnie skórę na całym ramieniu. Skinął na niepojmującego tego zachowania elfa, który poszedł za jego przykładem rozumiejąc tylko tyle, iż tego się od niego oczekuje. Jeszcze przez chwilę dwaj mężczyźni mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu bard podniósł się wstając z rudzielca. Odebrał od Lassë włócznię i oddał ją nieznajomemu.
- Żadnych łusek, sam widziałeś. – zaczął pojednawczo. – Teraz masz pewność, że nie jesteśmy bazyliszkami i nie my zastawiliśmy pułapki.

            Chociaż niechętnie to jednak nieznajomy skinął głową musząc zgodzić się z bardem. Ostatecznie elf był jedynym, który nie pojmował z tego wszystkiego znacznej większości. Bazyliszki, pułapki, łuski, ataki... O co właściwie chodziło? Nie mógł tego tak zostawić, toteż podchodząc do barda pociągnął go za ramię zwracając na siebie jego uwagę. Wyglądał jak jeden wielki znak zapytania, kiedy patrzył na przyjaciela nierozumnym wzrokiem. Nie musiał nic mówić, było jasne, że nie nadąża za tym, co się dzieje.

- Nasz problematyczny kolega jest „lisem”. – zaczął tłumaczyć powoli. – Ludzie uważają ich za lisie demony, ale tak naprawdę już od wieków nikt nie pamięta prawdziwej nazwy tej rasy. Ich największymi wrogami są bazyliszki. „Lisy” wyjadają im jaja, a w zamian same stają się pożywieniem. Dziś bazyliszki to zwykli wojownicy, z resztą, tak samo jak „lisy”. Gdy zabito ostatniego Pradawnego straciły całą magiczną moc, jaką dawniej posiadały. Teraz bazyliszek różni się od węża tylko umiejętnością zmiany kształtu. Gdzieś o tym czytałem, ale nie pamiętam ani gdzie, ani nawet, kiedy. – zakończył wzruszając ramionami.

            W oczach Lassë mógł zauważyć szczere przerażenie, jakby ten słuchał tłumaczenia mężczyzny wyłącznie wybiórczo i teraz miał błędne pojęcie o grożącym im niebezpieczeństwie.

- Zbliżają się. – „lis” odezwał się w najmniej odpowiednim momencie, kiedy to Otsëa chciał raz jeszcze wytłumaczyć elfowi, że bazyliszek nie jest niczym więcej, jak zmiennokształtnym wężem. Było jednak na to za późno, gdyż i on usłyszał szelest i widział nienaturalne falowanie trawy. Byli otoczeni mając do czynienia z dziesięcioma istotami, może nawet z liczniejszą grupą, czego nie sposób jednoznacznie określić nie widząc napastnika.

            Lassë ogarnięty paniką wczepił się palcami w ramię barda, jakby liczył na to, że pozostanie niezauważony, jeśli tak właśnie postąpi. W rzeczywistości był celem takim samym, jak każdy inny, chociaż mniej pożądanym niż „lis”. Zamknął oczy tak mocno, że na całej jego twarzy pojawiły się liczne zmarszczki, a był to odruch mający na celu uniknięcie kontaktu wzrokowego z bazyliszkami.

- Nie umrzesz od patrzenia! – skarcił go pospiesznie Otsëa, który dobrze wiedział, że z liczniejszym przeciwnikiem nie ma szans w pojedynkę, a tym bardziej musząc ciągle uważać na oślepionego własną głupotą, elfa. – To węże, rozumiesz? Tylko węże, więc patrz, co się dzieje i walcz, jeśli zajdzie potrzeba... Ale już! – warknął na tyle groźnie, że chłopak obawiał się bardziej przyjaciela, niż bazyliszków.

            Uchylił powieki na milimetry i rozejrzał się w około. Wydawali się być sami, ale w tym samym momencie jego wzrok padł na mężczyznę, który chwiejnie podnosił się z ziemi. Był wysoki i dobrze zbudowany, stworzony do walki, dłonią uzbrojoną w ostre szpony przeczesał krótkie, brązowe włosy odgarniając z twarzy kilka długich pasemek, a jego złoto-rubinowe oczy zalśniły złowrogo. Elementy zbroi, które miał na sobie ograniczały się wyłącznie do naramienników przytwierdzonych krzyżowo do ciała grubymi pasami. Musiały być wykonane z materiału ściśle związanego z rasą mężczyzny, jeśli zmieniały kształt wraz z nim. Podobnie zachowywały się spodnie wykonane z wężowej skóry oraz miękkie buty. Bardzo jasna skóra naznaczona była w niektórych miejscach wyraźnymi łuskami. Niestety, to nie był najlepszy moment na poznawanie bliżej osobliwości obcej rasy. W szczególności, kiedy dookoła w podobny sposób pojawiają się kolejni napastnicy.

- Interesuje nas tylko „lis”. – odezwał się we wspólnej mowie ten, który jako pierwszy przybrał postać, a który bez wątpienia był przywódcą tej grupy, ogółem liczącej dwunastu osobników. – Oddajcie go nam, a pozwolimy wam odejść. – nie wyglądał na prawdomównego.

- Nic do was nie mamy, ale nie przymkniemy oka na rzeź, której chcecie dokonać. – bard położył dłoń na ramieniu rudzielca, który właśnie wyrywał się do skomentowania propozycji. – Nie obchodzą nas wasze porachunki, ale nawet wędrowiec ma pewne zasady moralne, których nie łamie dla własnego spokoju.

- Przestań pieprzyć! Albo się wycofacie, albo zginiecie razem z „lisem”!

- Lassë? – bard spojrzał na elfa oczekując, że to on ostatecznie zadecyduje opowiadając się po stronie swojego strachu, bądź sumienia. Tyle, że odpowiedź wcale nie była trudna.

- Nie zostawię jednostki na pastwę tuzina. – chłopak szybkim ruchem zdjął z ramienia łuk i nałożył strzałę zanim którykolwiek z bazyliszków zdążył zareagować.

- Sami dokonaliście wyboru!

            Z dwunastu gardeł wydobył się okropny syk, którym najwyraźniej posługiwali się do komunikacji w obrębie swojej rasy, zaś w tej chwili stanowiło to okrzyk bojowy. Wojownicy rozłożyli szeroko chronione zbrojami ramiona, a stalowe szpony wydłużyły się na ich palcach wskazujących.

- Zęby jadowe. – pospieszył z ostrzeżeniem „lis”, który zacisnął dłonie na swojej włóczni. Wydał z siebie przeciągłe wycie i kilka szczeknięć, co przeraziło jego dwóch towarzyszy, zaś nie wywołało żadnego wrażenia na grupie bazyliszków.

            Naraz jeden z otaczających ich mężczyzn upadł twarzą w trawę, a z jego pleców, w miejscu, gdzie kończyła się osłona naramienników, wystawał gruby bełt. Dowódca bazyliszków syknął wściekle i odwrócił się w stronę, z której musiał nadlecieć pocisk wystrzelony z kuszy.

Z trawy powstało kilku mężczyzn, o miodowej skórze naznaczonej ciemniejszymi naciekami, jak u rudzielca, po którego stronie stanęła dwójka wędrowców.

Kolejne syknięcie i pięciu wężowych wojowników zniknęło im z oczu przemieniając się i pełznąc z zawrotną prędkością w stronę uzbrojonych „lisów”, które przyszły z odsieczą swojemu pobratymcy.

Otsëa i Lassë znaleźli się w samym środku wojny ras, z którymi nie mieli nic wspólnego.

niedziela, 23 września 2012

25. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë wpatrywał się w miejsce, w którym mrok pochłonął jego małego, puchatego przyjaciela. Z jakiegoś powodu miał nadzieję, że ten wróci, zrezygnuje wiedziony strachem, ale przecież sam wysłał go na pomoc bardowi narażając przy tym na niebezpieczeństwo to drobne stworzonko, które najwidoczniej już zawsze miało dla niego takim pozostać. Dlaczego życie nie mogło składać się z prostych i bezpiecznych wyborów? Czuł powracający ścisk w gardle, łzy zbierające się pod powiekami. Zacisnął mocno pięści. Nie, nie będzie płakał. Nie wolno mu! Musi wierzyć w Niquisa, musi ufać, że przyjacielowi się uda i wróci do niego cały i zdrowy, może nie od razu, ale za tydzień, czy dwa... Chciał w to wierzyć, ale to nie zmieniało niczego. Łzy i tak spłynęły po policzkach, a szloch wstrząsał jego piersią bez względu na to, czy usiłował go tłumić, czy nie. Zwinął się w kłębek kładąc na trawie i starał się w ciszy dać upust targającym nim emocjom. Czuł się podle, zupełnie jakby zdradził Niquisa wybierając życie Otsëa zamiast jego. Naraził swojego wiernego towarzysza by ratować kogoś innego. Nie zasługiwał na uczucia inne niż nienawiść.

            Coś w powietrzu zmieniło się, gdy elf tonął w samozniszczeniu swojej duszy. Zawahał się i nasłuchiwał, ale nie słyszał nic. Zupełnie nic! Żadnych odgłosów walki, żadnych krzyków, ani też jęków konającego. Może gdyby posiadał bardziej wyostrzone zmysły dosłyszałby ciężkie oddechy mężczyzn, ale teraz otulała go wyłącznie ciemność i cisza.

- Nie chowaj się! – głos, ten sam, który chłopak słyszał w karczmie – chłodny, pewny siebie, przepełniony niechęcią do wszystkiego, co żyje – teraz wydawał się jeszcze potworniejszy, wściekły. – Nie uciekniesz mi! Zabiję cię i odzyskam to, co moje, chociażbyś zapadł się pod ziemię i zmierzał do jej jądra! Wyłaź cholery tchórzu! – gdziekolwiek był teraz łowca, oddalał się od miejsca, w którym Lassë nasłuchiwał ocierając z górnej wargi łzy i wodnisty katar.

            Elf oblizał słone usta i z determinacją na twarzy zacisnął pięści jeszcze mocniej. Był pewny, że Niquis dotarł do łowcy i teraz odciągał go od Otsëa. Bard musiał się tego domyślić skoro nie odpowiedział. Bo przecież nie był martwy! Kto, jak kto, ale lócënehtar na pewno wiedziałby, gdyby jego przeciwnik padł trupem. A więc udało się... Cel został osiągnięty...

            Przekleństwa i wyzwiska, jakimi łowca obrzucał barda oddalały się coraz bardziej i bez ustanku. Otsëa miał rację – lócënehtar nie miał pojęcia, że coś nim manipuluje, że szukając swojego wroga tak naprawdę się od niego oddala. Fortel zadziałał, jakkolwiek miał pełne prawo zawieść.

            Lassë czuł pokusę by zawołać barda, by upewnić się, że rzeczywiście nic mu nie jest. Wiedział jednak, iż nie byłoby to rozsądne. Gdyby jego głos został poniesiony przez wiatr w stronę łowcy, ten mógłby się domyślić, że został przechytrzony, że coś jest nie w porządku. Nie, nie można było ryzykować życia Niquisa, ani też ponownie narażać Otsëa!

            Elf kolejny raz położył się na ziemi i wtulił w tobołki, które miał ze sobą, jak gdyby mogły one uchronić go przed całym złem tej nocy. Miał wrażenie, że czuje na nich zapach barda i tiikeri, a więc tych, którzy w bardzo krótkim czasie stali mu się bliżsi niż przyjaciele, których znał od wieków żyjąc w swojej wiosce.

            Za plecami usłyszał odgłosy skradania się. Ciche, niemal niknące w szmerze poruszanych wiatrem źdźbeł trawy. A jednak musiało to być całkiem spore zwierzę, jeśli nie było w stanie zupełnie wyciszyć każdego kroku. Może to wilk zwabiony krzykami, zapachem potu i krwi postanowił szukać swojej szansy? Lis szukający pożywienia dla młodych?

            Chłopak znieruchomiał i ściszył oddech, co nie było wcale takie proste, kiedy adrenalina krąży po organizmie w zatrważającym tempie. Nie mógł walczyć ani krzyczeć, nie mógł zwracać na siebie niczyjej uwagi. Zamknął oczy by w coraz jaśniejszym świetle bliskiego świtu nie dało się ich dostrzec. Próbował skupić się na zmysłach węchu i słuchu, ale nie był ani zwierzęciem ani zaprawionym w bojach bardem. Już sam fakt tego, iż usłyszał skradającą się istotę był istnym cudem. Na kolejny nie mógł liczyć toteż ostrożnie wyjął jeden ze sztyletów z ukrytej kieszeni szaty, zacisnął mocno dłoń na rękojeści i czekał gotów na wszystko, a jednocześnie nieprzygotowany na nic. Prawdę mówiąc wcale się nie bał. Jakaś cząstka jego istnienia wiedziała, że nie zginie, ale da sobie radę, cokolwiek by się nie wydarzyło. Zaszedł zbyt daleko, naraził przyjaciół w większym lub mniejszym stopniu na niebezpieczeństwo i teraz nie mógł tak po prostu przegrać walki z Losem.

            Usłyszał ciężki, nierówny oddech nad swoim uchem, jakby zwierzę obwąchiwało go upewniając się, czy jest martwy. Niemal czuł ciepłe, żywe ciało pochylające się nad nim, gotowe by zaatakować. Wystarczy jednak jeden gwałtowny ruch ze strony intruza, a ostrze wbije się głęboko, po samą rękojeść.

- To twoja sprawka. – zachrypnięty, niespodziewany szept zmusił go do zadania ciosu. Całe szczęście Otsëa dobrze wiedział, co planuje elf toteż przyblokował jego rękę bez najmniejszych problemów. – Miałeś uciekać, a nie mieszać się w moje porachunki. – ciało mężczyzny niemal przylegało do chłopaka, który nie wiedział, czy powinien się w ogóle poruszać w takiej sytuacji. Bard wydawał się wściekły, chociaż może było to tylko zmęczenie spowodowane walką z łowcą? – To ty go wysłałeś żeby odciągnął tego parszywego mieszańca. – zabrzmiało jak oskarżenie.  – Nie jestem głupi. Lócënehtar  nie zgubił mnie w ciemności ot tak sobie, a Niquis nie uważa mnie ani za przyjaciela ani za rywala, któremu należy coś udowodnić. Dlaczego?

            Elf odwrócił wzrok od błyszczących, złotych oczu znajdujących się zaledwie centymetry od jego twarzy.

- Ponieważ Niquis ma większe szanse na przetrwanie tego starcia niż ty. – rzucił szczerze. – Myślisz, że sobie poradzi?

- Tej cholery nic nie odciągnie od celu, a ty wydajesz się nim być, więc... Tak. Poradzi sobie. – Otsëa nie wydawał się zły z powodu wcześniejszych słów chłopaka. – Ale nie zmarnujmy okazji, jaką nam dał. Jest coraz jaśniej, więc zbierajmy się. Kiedy zerwie się nić, łowca wróci w to miejsce i lepiej dla nas, jeśli do tego czasu będziemy daleko stąd. O to chodziło, kiedy postanowiłeś mi pomóc, prawda?

- Tak. Niquis ma go odciągnąć, a następnie zerwać tę więź i ruszyć za nami.

            Bard odsunął się od chłopaka pozwalając mu usiąść i wyrwał swoje rzeczy z jego uścisku. Następnie złapał go za rękę podciągając do góry.

- Jeśli dobrze pójdzie, twój pupil się przebudzi, a to na pewno by mu pomogło. – dostrzegając w świetle wstającego świtu zdziwione spojrzenie elfa pokręcił głową. – Mówiłem ci chyba o tym. Niquis jest młody, więc tylko na chwilę może przybrać postać dorosłego. Jeśli się „przebudzi” będzie w stanie o wiele dłużej przebywać w tej postaci, a także posłuży mu ona do walki. Będzie dorosłym osobnikiem swojej rasy, czy coś koło tego. Nie znam się na Niquisie aż tak dobrze.

            To zakończyło ich rozmowy na dobre kilka godzin, w czasie, których na czworakach przemierzali możliwie najszybciej rozległą równinę, która wydawała się nie mieć końca. Nie mieli zamiaru ryzykować sprawdzając, czy łowca byłby w stanie ich zauważyć, czy też Niquis zdołał go już sprowadzić ponownie do Kennt lub przynajmniej w okolice miasta. Naturalnie, byli zmuszeni do częstych postojów, a nawet zabiegów mających na celu ochronienie kolan przed kamieniami, czy też wyjątkowo twardymi grudami ziemi. Do tego rodzaju marszu nawet Otsëa nie był przyzwyczajony, co wyrównywało ich szanse. Nie obyło się bez licznych jęknięć bólu, syknięć, czy nawet upadków. A jednak parli niepowstrzymanie do przodu byle dalej od niebezpieczeństwa, byle bliżej celu, który tym razem był ich wspólnym.

            Świat widziany z tej perspektywy różnił się znacznie od tego, który znali, na co dzień. Trawa nie była już wysoka, ale ogromna, jej źdźbła muskały ich twarze, kuły w oczy, wdzierały się do ust, jeśli tylko je otworzyli. Nad ich głowami latały pszczoły, które niejednokrotnie zaplątywały się w ich włosy, zaś pasikoniki grały zaledwie kilka centymetrów od wrażliwych uszu.

Mimo całej niewygody, jaka temu towarzyszyła Lassë był bliżej swojego żywiołu niż kiedykolwiek. Czuł przepływającą przez jego ciało energię, moc płynącą z ziemi, która koiła zapachem tak świeżym i czystym, że kręciło się w głowie. Kiedy chodził wyprostowany nie czuł tej jedności, której teraz doświadczał. Czy to, dlatego zwierzęta są doskonalsze i żyją w zgodzie z naturą? Ponieważ bliżej im do ziemi niż do nieba?

Elf rozglądał się zafascynowany dookoła podziwiając wielkie kamienie, których w tym miejscu było sporo, a które sięgałyby im zaledwie kolan, gdyby nie podróżowali na czworakach. Jak Otsëa mógł ignorować tak piękną okolicę? Może i początkowo wydawała się nudna, ale to było, kiedy patrzyli na równinę z góry! Teraz wszystko było piękniejsze, bardziej naturalne i prawdziwie zachwycające.

Ziemia była tak miękka, że aż uciekała spod kolan. A w tym wypadku naprawdę uciekła. Lassë pisnął, kiedy stracił grunt pod nogami, a jego żołądkiem szarpnęło. Otworzył szeroko oczy i zamachał rękoma. Dopiero w ostatniej chwili złapał się kurczowo podłoża, które wydawało się stabilne w porównaniu z tamtym zdradliwym. Pisnął ponownie, kiedy jego palce nie wytrzymały ciężaru ciała i wiszącej na ramieniu torby. Ramię omal nie wyskoczyło ze stawu, kiedy kolejny raz odczuł wstrząs zawiśnięcia w powietrzu. Silne dłonie barda zaciskały się na jego przedramieniu i trzymały pewnie.

- Ważysz więcej niż sądziłem. – stęknął mężczyzna i podciągnął chłopaka w górę ratując my skórę. – To nie jest pułapka na króliki. – stwierdził spoglądając w dół, kiedy elf leżał już połową ciała na bezpiecznej twardej ziemi, chociaż jego nogi nadal dyndały w powietrzu. – Ta dziura jest stanowczo zbyt duża i za głęboka na byle królika.

- To doprawdy fascynujące, jednak byłbym wdzięczny gdybyś mi pomógł. Coś mnie trzyma za stopę. – Lassë szarpał się, ale dolna część jego ciała ani na centymetr nie przesunęła się ku górze.
- To niepokojące. – poprawił go Otsëa i wychylił się ponad wykopaną w ziemi dziurą. Sięgnął po miecz i zamachnął się. – To tylko korzenie. Kiedyś musiało tu rosnąć jakieś drzewo, które ścięto do zera. No, już, wyłaź!

            Elf odetchnął z ulgą, kiedy całość jego ciała znalazła się w bezpiecznym miejscu. Dopiero teraz zauważył, że był roztrzęsiony, a jego serce szalało w piersi. Nie zdołałby nawet wstać, gdyby go o to poproszono. Obejrzał się za siebie i z żalem stwierdził, iż bard jest całkowicie pochłonięty badaniem dziury, w którą wpadł chłopak. Z jego strony raczej nie miał, co liczyć na współczucie, czy uspakajające słowa. Otsëa tak pochłonęła sprawa pułapki, że wydawał się zapominać, przed kim uciekają i jak niewiele mają na to czasu. Przecież nie mogli liczyć na to, iż Niquis będzie przez tydzień wodził łowcę za nos!

- Nie wiedziałem, że jesteś koneserem dziur w ziemi. – mruknął zjadliwie Lassë podpełzając bliżej barda. – Kiedy będzie po wszystkim wykopię ci jakąś w ramach podziękowania. – nie krył kpiny.

- Bardzo zabawne, doprawdy. – odpowiedział prychnięciem mężczyzna. – To pułapka na większe zwierzę, rozumiesz? – zaczął cierpliwie. – A więc nie tylko króliki stanowią tutaj problem. Jeśli dowiemy się, na co jest ta pułapka będziemy wiedzieć, co może nam grozić.

            Nie tego oczekiwał elf, który przełknął głośno ślinę i nerwowo rozejrzał się w około. Poczuł chłodne dreszcze wspinające się po jego plecach i aż zazgrzytał zębami. Skoro może im grozić coś poza łowcą to lepiej uciekać, czym prędzej. Odwrócił się i zamarł z uchylonymi ustami oraz dłonią zaciskającą się na udzie nieświadomego niczego barda. Jego palce wbijały się w twardy mięsień coraz mocniej, co zirytowało mężczyznę, który syknął pod nosem spoglądając na Lassë, a zauważając jego dziwne zachowanie wyjął miecz wykonując szybki sprawy obrót gotowy do zadania ciosu.

- Szlag! – syknął wpatrując się w ostrze wycelowanej w niego długiej włóczni.

niedziela, 16 września 2012

24. I wtedy zapadła cisza...

            Przez pewien czas Otsëa był wyraźnie rozdrażniony i nie było sposobu by nawiązać z nim jakąkolwiek beztroską rozmowę, która umiliłaby im drogę. Ignorował gorączkowe starania elfa, który stawał na głowie chcąc go rozweselić, a nawet nie reagował na zaczepki Niquisa przejawiające się cichym syczeniem. Po prostu brnął przed siebie przez wysokie trawy niziny i nieporuszony omijał pułapki na zające, które stanowiły plagę na tym obszarze. Bez mrugnięcia okiem wykradł nawet jednego futrzaka z dziury, w której ten został uwięziony i w ramach chwilowego odpoczynku oporządził mięso, które zabrał następnie ze sobą, by w odpowiednim momencie zrobić z niego użytek. Jednym z plusów tej sytuacji był fakt, że bard wyżył się na nieszczęsnym zwierzaku, z góry skazanym przecież na śmierć, i istniała możliwość, iż poprawiło mu to humor. Tylko Niquis stał się trochę niespokojny, kiedy truchło dzikiego zająca wisiało głową w dół przytroczone do tobołka mężczyzny.

- Nic ci nie zrobi, spokojnie. – Lassë klepał mały łebek swojego tiikeri. – To tylko zwyczajne zwierzę, które można zjeść, a ciebie się nie zjada. – pocieszał naiwnie nieprzekonanego Niquisa zapominając, że bard wspominał kiedyś o spożywaniu tych małych inteligentnych stworzeń. – Otsëa! – zawołał zwracając się teraz do swojego drugiego towarzysza zrównując z nim krok. – Kiedy się zatrzymamy na noc chciałbym z tobą poćwiczyć używanie sztyletów do walki i obrony. – nie zraziło go gburowate prychnięcie mężczyzny. – Tutaj nie ma warunków do strzelania z łuku, więc to zostawimy na później, co ty na to? – temu błagalnemu spojrzeniu nie dało się odmówić niczego.

            Bard wzruszył ramionami dosyć obojętnie, ale kiwał przy tym głową zgadzając się z propozycją elfa. W końcu teren ciągnął się płasko przez wiele kilometrów, a sięgająca kolan trawa utrudniałaby późniejsze znalezienie chybionych strzał, nie mówiąc już o braku celu. Ćwiczenia w zakresie posługiwania się bronią białą stanowiły pewne zabezpieczenie na tym otwartym terenie, jako że nie każdy byłby skłonny napadać podróżnych zdolnych do samoobrony, a to zmniejszało prawdopodobieństwo ataku ze strony złodziei. Tym razem Lassë miał dostać dokładnie to, czego chciał.

            Kiedy zatrzymali się na ostateczny postój było jeszcze jasno. Wieczór miał zapaść stosunkowo późno, gdyż nic nie miało przysłaniać jasnej tarczy słońca aż do chwili, gdy ta skryje się za horyzontem, a i noc zapowiadała się na jasną i ciepłą. Nie zawracali sobie głowy posiłkiem, który nie tylko nie był im tego dnia potrzebny, ale i przyrządzenie go stanowiłoby nie lada problem, jako że nie mieli niczego, co pozwoliłoby rozpalić ognisko. Wypoczęli tylko chwilę rozkoszując się słońcem, zapachem polnych kwiatów i bzyczeniem licznych owadów – pszczoły zajęte swoją pracą nie miały czasu zajmowanie się przybyszami, a nawet mrówki nie myliły drogi przechodząc po nowych przeszkodach, jakby wcale ich tam nie było i jedynie żuki wydawały się wystraszone obecnością intruzów, gdyż uciekały, gdy tylko jakaś część ciała poruszyła się zbyt blisko nich.

            W takich warunkach Lassë czuł nieodpartą chęć wykazania się i udowodnienia, że potrafi sobie radzić. Nic, więc dziwnego, że nalegał wytrwale na ćwiczenia obiecane mu przez przyjaciela, a później z zapałem oddał mężczyźnie jeden ze swoich sztyletów stając w pozycji, która wydawała mu się odpowiednią. Od razu został skorygowany, zaś Otsëa pokazał mu, jak należy trzymać tak krótką broń, by nie wyrządzić krzywdy sobie, ale innym. Niespiesznie zadawał ciosy i demonstrował, jak na nie odpowiadać, by z czasem zwiększać tempo, zaś ostateczne przejść do walki na dwa sztylety przeciwko jego lekkiemu mieczowi.

            W tej dziedzinie elf okazał się bardzo pojętny i chociaż widać w nim było nowicjusza to na pewno dałby sobie jakoś radę w przypadku prawdziwego starcia. Miał z resztą niejaką wprawę po walkach, jakie już stoczył lecz dopiero teraz naprawdę uczono go podstaw, bez których nie mógł w pełni zapanować nad swoją bronią.

            A jakże był szczęśliwy i dumny z siebie, kiedy zmęczony usiadł ciężko na swoim wygniecionym w trawie miejscu! Był pewny, że nie zaśnie prędko z powodu krążącej w jego żyłach radości. Został kilka razy pochwalony przez barda, a to wydawało się być nie lada nagrodą za ciężką pracę. A jednak wbrew swoim przypuszczeniom pogrążył się we śnie szybciej niż którykolwiek z jego przyjaciół i nie miał zamiaru budzić się z byle powodu.

            I rzeczywiście, powód, dla którego chłopak został wyrwany z krainy sennych marzeń nie był byle jaki. Potrząsany brutalnie nie mógł nie reagować, zaś sapanie, które drażniło jego ucho wcale nie należało do komfortowych lecz wydawało mu się niejako obrzydliwe, kiedy ktoś obcy dyszał milimetry od wrażliwej muszelki, co powoli układało się w słowa, gdy do elfa powracała świadomość. Całkowite przebudzenie nastąpiło w chwili, kiedy dłoń zasłoniła mu boleśnie usta i zakleszczała się na jego szczęce. Wtedy to szarpnął się otwierając szeroko oczy. Było jeszcze ciemno i jego wzrok musiał przyzwyczaić się do mroku zanim Lassë zaczął rozpoznawać kształty.

- Zabieraj Niquisa i wynoście się stąd. – syczał mu do ucha agresor, którym, ku wielkiej radości chłopaka, okazał się Otsëa. – Nie pozwól by twój kochaś zbliżył się do tej cholernej chimery i najlepiej zboczcie z drogi, a przed świtem schowajcie się w trawie. – ręka mężczyzny zniknęła i elf mógł w końcu odetchnąć głęboko by uspokoić nerwy.

- Co się dzieje? – zapytał tonąc w napięciu, które wydawało się gęste i oleiste, skrajnie nieprzyjemne.

- Mamy ogon. – padła odpowiedź wręcz przepełniona nienawiścią. – To nie złodziei wyczuwałem, ale lócënehtara. Wykorzystał fakt, że i oni nas śledzą, a teraz skrada się pod wiatr. Tyle, że ja mam uszy, nie tylko nos.

- Ty chyba nie chcesz... – przerażenie elfa wzrastało z każdą chwilą.

- Jemu chodzi o mnie, nie o was. Dlatego musicie się oddalić i ukryć. Wolno wam będzie ruszyć w dalszą drogę dopiero, kiedy będziecie mieć pewność, że was nie dostrzeże.

- Ale...

- Zerwałem nić, która łączyła go z Niquisem jeszcze w zaułku. Odległość kilometra samoistnie by ją zniszczyła, ale nie mieliśmy takiej możliwości. Odnowi się jednak, jeśli zbliżą się do siebie na odległość sześciu cali, pamiętaj o tym. A teraz zbieraj się i uciekajcie. – mówił pospiesznie nie chcąc słyszeć o jakimkolwiek sprzeciwie, a jednak nie mógł liczyć na skrajne posłuszeństwo elfa.

- Nie! – Lassë pisnął łapiąc mężczyznę za rękę i ściskając ją z całych sił. – Nie dasz sobie z nim rady! Sam mówiłeś, że miałby szanse ze smokiem. Nie wolno ci walczyć samemu!

            Otsëa zamknął oczy, westchnął i pokręcił głową jakby szukał w sobie sił by opanować złość.

- Nie zdołamy uciec mu razem, a zabicie kilku osób więcej niż powinien nie stanowi dla niego problemu. Twój łuk na nic się tu nie przyda. Każda strzała odbije się od jego skóry i zanim znajdziesz na nim jakiś słaby punkt będziesz martwy. To ja zalazłem mu za tę cholerną, łuskowatą skórę.

- Nie! – upierał się płaczliwie elf. – Nie zostawię cię...

            Bard złapał go za policzki i przycisnął swoje usta do jego uchylonych w proteście, miękkich i niedoświadczonych. Do tej pory nie miał okazji uciszać w ten sposób kogokolwiek, ale im większe będzie zaskoczenie chłopaka tym łatwiej pozwoli sobą manipulować. Nie mieli wiele czasu, ale wykorzystując konsternację chłopaka natarł na jego wargi mocniej i pozwolił sobie przecisnąć język przez szparę między zębami by sięgnąć ostatecznie policzków i podniebienia.

            Zrobiłby więcej gdyby nie ząbki, które wbiły się w jego łydkę. To Niquis bronił swojego przyjaciela, czy może swojej „wielkiej miłości”, jak nazwałby to bard.

- Jeśli to przeżyję to rozszarpię cię ty puchata kreaturo! – schylając się mężczyzna złapał tiikeri za futro na grzbiecie i wcisnął go w ramiona Lassë. – Mogę ci obiecać, że postaram się uciec, ale teraz zabierajcie się stąd. – obładował stojącego nieruchomo elfa ich tobołkami zostawiając sobie wyłącznie miecz i płaszcz. Następnie złapał chłopaka za ramiona i odwrócił go tyłem do siebie popychając do przodu. Sam skierował się w zupełnie innym kierunku, co jakiś czas upewniając, że elf nie wrócił. Łatwiej załatwiać porachunki, kiedy nie trzeba się o nikogo troszczyć.

 

„Co ty właściwie robisz?” odezwał się jakiś głos w głowie Lassë wypełniając całą jego czaszkę huczeniem, zaś ciało drażniącym niepokojem.

„Wykonuję polecenia!” odpowiedział w myślach elf przekonany o słuszności swojego postępowania. Zatrzymał się jednak i zastanowił. „Tak sądzę...”

„Doprawdy?” kontynuował jego wewnętrzny głos ironicznie. „A mnie się wydaje, że opuszczasz przyjaciela w potrzebie. Nawet, jeśli kazał ci to zrobić.”

- Ale, co ja mogę? – wyszeptał chłopak do siebie i odwrócił się by spojrzeć na przebyty kawałek drogi. Otsëa zniknął z pola widzenia, zaś o dostrzeżeniu łowcy nie było mowy już od samego początku. – Zostajemy. – oświadczył w końcu wyciągając z kieszeni Niquisa. – Kiedy zrobi się widno zobaczymy, co możemy zdziałać. Mam nadzieję, że nie będą walczyć po ciemku. – zmartwił się na myśl o tym, że zanim on zdoła cokolwiek dostrzec mogłoby być już za późno. Jeśli Otsëa przeżyje to i bez nieudolnej pomocy ze strony Lassë będzie wściekły, gdy dowie się o jego nieposłuszeństwie. Tyle, że złość mężczyzny dało się jakoś zaakceptować. A co jeśli tym, co zastanie elfa o świcie będzie tylko kawał zmasakrowanego mięsa, które z czasem rozdziobią kruki?

Przerażony tą wizją cofnął się o kilka kroków i ostrożnie wszedł w wysoką trawę na prawo od ścieżki, którą dotąd podążali, gdzie ułożył się otulony płaszczem i nasłuchiwał uważnie. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć, co się dzieje! Zanim jednak cokolwiek dotarło do jego uszu zmorzył go niespokojny sen, nad którym nie mógł zapanować.

            Zbudził się gwałtownie na szczęk uderzającego o siebie metalu. Z przerażeniem, większym niż przed tą krótką drzemką, stwierdził, że nizinę w dalszym ciągu otula mrok, a więc odpłynął na niespełna kilkanaście minut, zaś teraz był już pewny, że nie może zrobić nic by pomóc osobie, która tak wiele razy wyciągnęła go z opresji. Czy naprawdę mógł tylko siedzieć skulony w trawie i czekać aż Otsëa jakimś cudem zabije łowcę lub zginie próbując? Był zdeterminowany by zrobić wszystko, co tylko się da, by pomóc przyjacielowi, ale nie był do tego stopnia naiwny. Wiedział aż za dobrze, że może, co najwyżej przeszkadzać i przyczynić się tym samym do klęski barda.

            Zacisnął dłonie w bezsilnej złości, gdy nagle pomysł, jaki pojawił się w jego głowie uderzył w niego z mocą, która byłaby w stanie zatrzymać serce. Elf jęknął niemal namacalnie odczuwając ból, jaki został wywołany przez myśli, które ukazywały rozwiązanie problemu. Nie, nie mógł tego zrobić, nie powinien nawet dopuszczać takiej ewentualności! Tyle, że odgłosy walki, które do niego docierały były gorsze niż te, które miał okazję słyszeć do tej pory. Żadne ze starć, w jakich wziął udział wraz ze swoją dwójką przyjaciół nie było tak poważne jak to.

            Spojrzał na trawę, w miejsce gdzie błyszczące punkciki oczu Niquisa wpatrywały się w niego uważnie, wyczekująco. Czy miał prawo prosić o coś podobnego? Pełne bólu stęknięcie Otsëa upewniło go w przekonaniu, że nie ma innego wyjścia. Wziął tiikeri na ręce i przytulił policzek do miękkiego futerka. Łzy same spłynęły mu po policzkach i nawet nie próbował ich powstrzymywać.

- Jest sposób. – powiedział, a jego ślina była lepka i gorąca. – Potrafiłbyś ich odnaleźć w tej ciemności? – słowa z trudem przeciskały się przez jego gardło, ale Niquis nie tylko go rozumiał, ale wydawał się wiedzieć, co elf zaplanował toteż pokiwał swoją małą, białą główką. – Potrafiłbyś podejść do lócënehtara na tyle blisko by odnowić nić i odciągnąć go na tyle daleko by zgubił ślad Otsëa? – przełknął głośno ślinę, gdy zwierzak nadal kiwał potakująco łebkiem. – Nie możemy na ciebie zaczekać, ale... – musiał przerwać by otrzeć nos rękawem i uspokoić oddech. – Będziemy zmierzać do Puszczy Poległych, więc musisz zerwać więź z łowcą i znaleźć nas po drodze. – rozpłakał się na dobre. Musiał poświęcić jednego przyjaciela by uratować drugiego i chociaż nie miał pewności, że obaj ocaleją to jednak musiał zaryzykować. Raz jeszcze przytulił twarz do Niquisa i położył go na ziemi nie potrafiąc już patrzeć na swojego małego towarzysza podróży, który musiał wziąć wszystko na swoje małe barki.

            Tiikeri zmusił go jednakże do spojrzenia na siebie, kiedy przybrał swoją ludzką postać i, podobnie jak wcześniej Otsëa, ujął w dłonie twarz Lassë całując go niewprawnie, niewinnie i lekko. Zaraz potem zamienił się znowu w futrzaka i zostawiając zaskoczonego tym przejawem czułości elfa, popędził między wysokimi źdźbłami trawy w stronę odgłosów walki dochodzących gdzieś z prawej strony.

niedziela, 9 września 2012

23. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë padł na twarde niewygodne posłanie z jękiem wyrażającym ból i niezadowolenie. Jego zmęczone ciało właśnie uderzyło o wystające drewniane elementy, które na pewno miały zostawić brzydkie siniaki na jego delikatnej skórze. Materac okazał się słabo wypchany sianem, przez co zapadał się w liczne szpary w drewnianej konstrukcji łóżka. Przy akompaniamencie swoich westchnień oraz pomruków elf zdołał się podnieść i rozłożyć na ziemi stary koc stanowiący jedyny nadający się do użytku element wyposażenia małego pokoiku. Dopiero w tamtym miejscu mógł stwierdzić z ulgą, że będzie w stanie zasnąć i przetrwać noc.

            Niquis wskoczył na jego pierś wyczekując pieszczot. Przez wiele godzin siedział spokojnie w pokoju, więc najwyraźniej wyszedł z założenia, iż należą mu się drobne przyjemności. Przymknął paciorkowate oczka, kiedy dłoń elfa zaczęła gładzić jego miękkie futerko, a jego pyszczek wyrażał pełne ukontentowanie. Nie poczuwał się do winy za napuszczenie na chłopaka łowcy smoków, a może nawet już o tym zapomniał? Najważniejsze, że był głaskany, jego świat ograniczał się wyłącznie do tego.

            W tym czasie bard siedział w kącie licząc skrupulatnie zarobione tego dnia pieniądze.Ani jedna moneta nie mogła ujść jego uwadze, kiedy dzielił wszystko na dwie kupki, te zaś na mniejsze cztery. Każdy pieniążek miał niewielką dziurkę pośrodku, co stanowiło o wartości monety. Im więcej kruszcu, a mniejszy otwór,tym hojniejsza była zapłata. Mężczyzna przeciągnął sznurek przez połowę monet zaś resztę schował do małej sakiewki ukrytej gdzieś w niewidocznej kieszeni wewnątrz jego tobołka.

            Podniósł się powoli i przeciągnął masując ramiona. On także był zmęczony, a przynajmniej takie chciał sprawiać wrażenie, choć ciężko określić, czy na złość elfowi, czy może rzeczywiście był tak wykończony. Bard nie był istotą łatwą do odczytania.

- Trzymaj. – odezwał się cicho do Lassë stając nad nim i wyciągając w jego stronę pęk wiszących monet.

            Zaskoczony elf uniósł spojrzenie przenosząc je z Niquisa na Otsëa, a dłoń gładząca futerko znieruchomiała. Miał prawo nie rozumieć.

- Twoja połowa. – wyjaśnił mężczyzna, jakby jakiekolwiek nieporozumienie miało spowodować późniejsze problemy. – Może ci się kiedyś przydać. Poza tym zapracowałeś i powinieneś mieć z tego coś więcej niż tylko podłogę i koc do spania. – zachęcił do przyjęcia pieniędzy.

- Ale... – Lassë ukrył ręce pod sobą, jakby oddzielenie ich od monet resztą ciała miało na cokolwiek wpływ. – Ja miałem nadzieję, że pójdziesz ze mną dalej. – wyznał wyraźnie zmartwiony. – Powiem ci wszystko!Tylko chodź ze mną. – jego płaczliwy ton sprawił, że bard przewrócił oczyma. –Nie poradzę sobie sam, a Niquis jest zazwyczaj malutki... Nie będę sprawiał problemów, będę wzorowym towarzyszem, a nawet wezmę na siebie część obowiązków!I... – myślał szybko. – Niquis też będzie grzeczny!

Zwierzątko skrzywiło się, a jego mordka układała się w zdziwione „hę?!”.

- Prawdę mówiąc, nie mam nic przeciwko. – mruknął w odpowiedzi mężczyzna, jakby mówił do siebie. – Obecność łowców smoków w Kennt nie zwiastuje niczego dobrego, więc lepiej usunąć się im z drogi. – wzruszył obojętnie ramionami w odpowiedzi na coraz większy uśmiech elfa i malującą się na jego twarzy ulgę. – Tyle, że muszę wiedzieć, w co się pakuję przyjmując twoją propozycję.

- Więc dołączysz do nas? Naprawdę?! – oczy chłopaka świeciły jasno jak dwie latarnie i najwyraźniej nawet nie słyszał zastrzeżenia, toteż bard ograniczył się do skinienia. Całe szczęście elf nie rzucił się na mężczyznę z objęciami, podziękowaniami i bogowie wiedzą, czym jeszcze, kiedy podekscytowanie malowało się wyraźnie na urodziwej twarzy. Choć Lassë zwyczajnie się uśmiechał,robił to w taki sposób, że każdemu zmiękłyby kolana. – Jest coś jeszcze. –spoważniał nagle, a jego ciemne oczy stały się węższe, ich kontury ostrzejsze.– Kiedy roznosiłem piwo słyszałem rozmowę... – zawahał się. – Dotyczyła ciebie i... chciałbym wiedzieć, czy to prawda.

- Słucham. – odpowiedź padła momentalnie, zaś Otsëa usiadł na kocu obok chłopaka ze skrzyżowanymi nogami i skinął zachęcając do zadawania pytań. Nie wydawał się spięty, czy gotowy do opowiadania steku bzdur i kłamstw byleby ukryć cokolwiek przed elfem. Jego złote spojrzenie wydawało się szczere i łagodne, jak jeszcze nigdy.

- Jesteś magiem? – jasne policzki elfa zarumieniły się nagle,gdyż zabrzmiało to trochę niedorzecznie, a uniesiona pytająco brew mężczyzny wcale nie dodawała odwagi ciekawskiemu chłopakowi. – To znaczy, oni tak mówili... – zająknął się. – Że to magiczny tatuaż i chroni przed potworami, że jesteś z zachodu i mieszkałeś w cytadeli... – usiłował przypomnieć sobie więcej jednak nie potrafił.

            Bard poczekałby mieć pewność, że chłopak skończył i prychnął głośno, chociaż było to przyjemne prychnięcie. Kładąc dłoń na głowie elfa pogłaskał go w sposób, w jaki zazwyczaj Lassë głaskał Niquisa. Przez kilka chwil siedział zamyślony, a później potrząsnął głową krzywiąc się, jakby usłyszał coś wyjątkowo nieprzyjemnego.
- Tatuaż został stworzony magicznie. Tylko to jest prawdą. – zaczął wskazując ciemny wzór na swojej twarzy, na którym nie było ani śladu po niedawnych rozcięciach skóry. – To ozdoba, nic więcej. Nie ma żadnych cudownych właściwości poza tą, że w razie uszkodzenia odradza się samoistnie. Półprawdą jest, że zrobiono mi go na zachodzie, ale nie pochodzę stamtąd. Można powiedzieć, że nie pochodzę z nikąd i przy tym pozostańmy. Jeśli jednak chodzi o resztę. Słyszałem o cytadelach magów, ale nigdy żadnej nie widziałem. Może są ukryte pod piaskami pustyni, a może pod powierzchnią morza, czy nawet na jakiejś nieznanej wyspie? Nie mam pojęcia i wcale mnie to nie obchodzi.

            Elf był wyraźnie zawiedziony i nie był w stanie tego ukryć. Kiedy już sądził, że odkrył,chociaż strzępek tajemnicy Otsëa... Już, już miał podstawy do dalszych poszukiwań... Wszystko zostało zwyczajnie wdeptane w ziemię, jak szczątki milimetrowego robaczka, których się nie dostrzega.

            Bard zmarszczył brwi przyglądając się elfowi, ale szybko jego czoło wygładziło się,a on położył się obok chłopaka na wypłowiałym kocu.

- Ciekawość to cecha większości ras, ale kiedy już raz zdobędziesz wiedzę nie zdołasz jej stracić, gdy sprawi ci ona jeszcze większy zawód niż wcześniej jej brak. Powiedz mi gdzie zmierzasz. – jego głos zachęcał do zwierzeń, jakby próbował wciągnąć Lassë w pułapkę.

- Do Puszczy Poległych. – elf zapatrzył się na śpiącego na jego piersi Niquisa. – Muszę odnaleźć mieszkającego tam druida. – i powoli zaczął opowiadać mężczyźnie o wszystkim, co wiedział, o czym miał się dowiedzieć, jak doszło do tego, że to właśnie on wyruszył w tę podróż. Nie taił niczego, bo i po co miałby to robić skoro zdecydował już, iż ufa Otsëa bezgranicznie? Z resztą, Niquis również powinien wiedzieć, co jest ich celem i chociaż zwierzaczek wydawał się spać to jego uszka poruszały się subtelnie by ułatwić mu wychwytywanie wszystkich słów elfa.

- A te wiadomości, które miałeś wysyłać do władcy...? –dopytywał bard.

- Nie wysyłam żadnych, więc nikt nie wie, że mam towarzystwo w podróży. Bardzo szybko okazało się, że nie mam pojęcia, jak namówić ptaki by cokolwiek zaniosły do mojego lasu. Sądziłem, że to proste, ale okazało się, że jest inaczej. – wyglądał jak siedem nieszczęść, gdy bard usiłował zachować powagę.

 

            Otsëa zadrżał, kiedy chłodne poranne powietrze dostało się pod jego ciepły płaszcz wraz z silnym podmuchem wiatru. Gdzie się podziała ta ciepła wiosna, która zaledwie wczoraj ich tutaj odprowadziła? Nie to jednak wywołało u mężczyzny gęsią skórkę, którą próbował rozetrzeć, ale przeczucie, że jest obserwowany, że czyjś czujny wzrok przewierca go na wylot, niczym lodowe sople.

- To zły znak. – powiedział cicho do siebie, a maszerujący u jego boku elf spojrzał na niego pytająco. – Nie, nic. Pospieszmy się, póki targowisko śpi. Później możemy mieć problem z przeciśnięciem się pod bramę. –rzucił szybkie spojrzenie za siebie, ale nic nie zwróciło jego uwagi, nikt nie wydawał się czaić w zaułkach miasta. A jednak bezustannie miał świadomość, że ktoś śledzi każdy jego ruch.

            Minęli główne wejście do miasta przepuszczając licznych spóźnionych kupców, którzy nie zdołali dotrzeć na czas pierwszego dnia targu. Ich wielkie wozy toczyły się leniwie, gdy dwuosobowa grupa podróżnych ze zwierzakiem opuszczała mury by podjąć dalszą wędrówkę. O tej porze byli jedynymi wędrowcami, którzy zmierzali w kierunku wyjścia. Każda inna napotkana przez nich osoba przechodziła przez bramę na mniejszy plac by dopiero rozpocząć swoją przygodę z targowiskiem.

            Lassë ufał bardowi toteż nie pytał, dlaczego zmierzają tą samą drogą, którą przyszli do Kennt zamiast podążyć na zachód, jak wskazywała mapa. Może tak trzeba? Tylko Niquis niezadowolony prychał na mężczyznę oczekując wyjaśnień i nie ustępował nawet karcony przez chłopaka.

- Chcę coś sprawdzić, więc siedź cicho i pozwól się nieść! – Otsëa nie wytrzymał tego irytującego dźwięku, jaki wydawał z siebie tiikeri. –Gdybyś nie był taki leniwy, ale uważniejszy może nawet ty wiedziałbyś, o co chodzi. – rzucił mu wyzwanie z pewną satysfakcją, a jego słowa trafiły w sam środek tarczy, jaką była duma futrzaka.

- Coś się dzieje. – stwierdził bardziej niż zapytał elf, a jego wystraszone spojrzenie spoczęło na bardzie, który uspokajająco pokręcił głową.

- Nie koniecznie. Chcę się tylko upewnić, co do pewnej rzeczy. Wyjaśnię ci wszystko, kiedy dotrzemy do linii lasu.

- Dobrze. – posłuszne skinienie zakończyło temat, jakby nigdy go nie było. Może chłopak nadal obawiał się, że jakiekolwiek nieposłuszeństwo sprawi, iż mężczyzna odejdzie zostawiając go na pastwę losu i obowiązku? W końcu, jakie korzyści dla Otsëa mogło mieć towarzystwo Lassë i Niquisa?

            Gdy tylko zasłona pierwszych drzew niewielkiego lasku oddalonego od miasta o zaledwie kilkadziesiąt minut drogi odgrodziła ich od ścieżki, bard przystanął rozglądając się uważnie. Zrzucił z ramienia swoją torbę i biegiem rzucił się stronę grubego, wysokiego drzewa. Przez chwilę wydawało się, że oszalał, ale on odbił się od twardego pnia i wybijając w górę uchwycił gałęzi, która wcześniej znajdowała się poza zasięgiem, a następnie podciągnął bez najmniejszego trudu.Był zwinniejszy niż można było sądzić po jego profesji.

- Podaj mi moje rzeczy. – nakazał elfowi obejmując nogami gałąź i wisząc głową w dół. Dzięki temu mógł przy odrobinie wysiłku ze strony Lassë dosięgnąć torby. Najpierw powiesił na drzewie swoją, następnie tobołek chłopaka i na samym końcu złapał za ręce elfa podciągając go odrobinę by ułatwić mu wejście, choć nie wątpił, że i bez tego jego towarzysz dałby sobie radę.

            Wspięli się wyżej, chociaż nie na tyle by stracić z oczu ziemię i ścieżkę, którą wydeptali grzybiarze. Dopiero teraz Otsëa wyznał, o co w tym wszystkim chodzi. Chciał mieć pewność, że nikt ich nie śledzi. Niestety nie wierzył w to. Przeczucia zazwyczaj go nie zawodziły, a w tym wypadku mógłby się założyć, że po niespełna pół godzinie pojawi się dręczyciel.

            Minęło dobre czterdzieści minut, elf zdążył przysnąć wtulony w „kołyskę” stworzoną przez gęste gałęzie drzew. Obudził się jednak, kiedy Otsëa potrząsnął lekko jego ramieniem i nakazując gestem ciszę wskazał wymownie w dół. Pod drzewem przechodziła właśnie dwójka obdartych mężczyzn – złodzieje. Bard westchnął z niejaką ulgą na ich widok i bez ostrzeżenia zeskoczył na ziemię niemal bezgłośnie.

- Panowie mnie szukają? – zapytał głośno z uśmiechem pełnym ironii, gdy dwóch drabów odwróciło się nagle z zaskoczonymi minami. Mieli jednak na tyle rozumu, by momentalnie sięgnąć po sztylety i rzucić się z nimi na mężczyznę. Ten tylko prychnął, jakby naśladował urażonego Niquisa, i bez najmniejszych problemów zszedł z drogi napierającym na niego bandytom bawiąc się z nimi.

            Złodzieje wydali wściekłe ryki, co w ich wypadku brzmiało raczej zabawnie niż przerażająco, i raz jeszcze natarli. Tym razem bard nie uciekał ujawniając kolejne aspekty swojej sprawności fizycznej, gdy przypadł do ziemi podpierając się o nią dłońmi i wysunął do przodu nogę trafiając piętą w brzuch najbliższego napastnika. Gdy ten zgiął się w pół mężczyzna podciął mu nogi i wstał dokładnie w chwili, gdy tamten runął na ziemię upuszczając swój nóż. Trwało to zaledwie kilka sekund, przez które drugi napastnik był zbyt zaskoczony by ponowić atak.Zanim zrozumiał swój błąd jego sztylet leciał już w powietrzu wytrącony mu z ręki kopnięciem, które trafiając w dłoń mogłoby złamać ją w nadgarstku.Złodziej nie zdawał sobie chyba z tego sprawy, gdyż zawył w bezsilnej złości i natarł na Otsëa gołymi rękoma. Nic tym nie zdziałał, ponieważ mężczyzna nawet się nie przykładając uderzył napastnika w krtań, a ten upadł trzymając się za gardło rozrywane bólem.
- I już? – bard zdawał się zawiedziony, ale jego przeciwnicy kiwali posłusznie głowami i ignorując fakt porzuconych noży podnieśli się z trudem uciekając czym prędzej w stronę wyjścia z lasu.

- Przesadziłem z ostrożnością. To był płotki. Mój błąd. –rzucił do elfa bard unosząc głowę by nawiązać z nim kontakt wzrokowy. –Zeskakuj, pora ruszać. I tak straciliśmy już wystarczająco dużo czasu, a trzeba nam się cofnąć pod miasto i zmienić trasę. – naprawdę wydawał się niepocieszony takim rozwojem sytuacji, co zdaniem Lassë było nie tylko zabawne, ale i udowadniało, że nawet ktoś taki, jak Otsëa potrafi się mylić.

            Chłopak zrzucił na ziemię wszystkie ich rzeczy, a następnie sam zgrabnie zeskoczył z gałęzi. Po jego ustach błąkał się irytujący uśmiech zadowolenia, kiedy spoglądał na poirytowanego mężczyznę, ale nie odezwał się nawet słowem posłusznie drepcząc za swoim przewodnikiem i „dzielnym obrońcą”.

niedziela, 2 września 2012

22. I wtedy zapadła cisza...

            Czy powrót na targ, aby na pewno był dobrym pomysłem? Może tłum ludzi dawał fałszywe poczucie bezpieczeństwa, sprawiał, że śledzący go mężczyzna nie mógł zaatakować otwarcie, ale czy jednocześnie nie ograniczał możliwości ucieczki spowalniając bieg?

            Próbując analizować szybko swoją sytuację Lassë usiłował kolejny raz zgubić podążającego za nim wysokiego łowcę. Tym razem wydawało się to jeszcze trudniejsze niż wcześniej, gdyż mężczyzna wiedział, czego spodziewać się po elfie. Nie wyglądał też na kogoś, kto łatwo odpuści, choć jego zamiary były nieznane tak samo jak powód, dla którego uwziął się na chłopaka.

- Może powinienem zapytać? – szepnął do siebie i od razu skrzywił się samemu podsumowując swój głupi pomysł. Nie po to uciekał narażając się na trwałe urazy zmysłu powonienia by teraz stanąć przed łowcą i rzucić mu w twarz pytanie!

            Nagle cała wola walki wyparowała z niego bezpowrotnie, jakby ktoś rzucił zaklęcie i trafił nim prosto w środek jego piersi. Uświadomił sobie, że krąży po wielkim placu nie posuwając się tak naprawdę wcale do przodu, a jedynie powtarzając serię tych samych ruchów, co nie mogło go nigdzie zaprowadzić. Wystarczyłoby, że łowca stanie w miejscu, a po pewnym czasie elf zwyczajnie na niego wpadnie!

- Czas zaryzykować. – pogładził kieszeń swojej szaty, w której krył przyjaciela nie chcąc się z nim rozstawać, gdyby ten zgubił się podczas szaleńczej ucieczki. – Otsëa na pewno nie zachowywałby się jak skończony dureń i stawiłby czoła przeszkodzie. Tęsknię za nim. – pociągnął nosem i skręcił w najbliższą alejkę odchodzącą od targu.

Nie ważne gdzie prowadziła. Ważne, że przełamała bezsensownie powtarzające się manewry, jakie wykonywał do tej pory Lassë. To posunięcie dawało nadzieję na rychłe zakończenie się tego pościgu, na znalezienie rozwiązania, na cud, gdyż było prośbą o gwałtowną zmianę na lepsze.

Elf jeszcze nigdy nie czuł tak przejmującej potrzeby bliskości, tak beznadziejnego zagubienia, które nie dawało spokoju, nie pozwalało wytchnąć męcząc ciało i umysł. Potrzebował Otsëa i miał tego świadomość. Gdyby mógł błagałby barda na kolanach by ten towarzyszył mu w dalszej drodze. Łzami, krzykiem, groźbą próbowałby wymusić na mężczyźnie dalszą pomoc. Tyle, że Otsëa był teraz zupełnie niedostępny, zaś Lassë błąkał się po mieście usiłując zgubić szaleńca, przed którym niejako był ostrzegany.

- Nie takiego cudu się spodziewałem. – mruknął do siebie kolejny już raz w ciągu zaledwie pięciu minut.

            Drogę przed nim blokował gruby mur budynku, na tyłach, którego się znalazł. Ślepa uliczka w niczym nie mogła mu pomóc, a jedynie skomplikować jeszcze całą sytuację. Teraz nie tylko stanowił łatwy cel, ale i był prawdziwie bezbronny w obliczu nieuniknionego spotkania z łowcą smoków. Mógł sobie pozwolić tylko na jedno – na oddanie strzału, który nie odbije się od zbroi ze smoczych łusek, ale trafi w odsłonięte ciało pokryte skórą.

            Zdjął z ramienia łuk, wyjął strzałę z kołczanu i przygotował się do walki. Słyszał kroki zbliżającego się łowcy, choć nie widział go jeszcze. Zmrok zbliżał się równie szybko, a zapadające ciemności utrudniały obserwację. Mimo wszystko chłopak był zdeterminowany i gotowy na wszystko. Podczas swojej podróży u boku barda nauczył się jednego – odwagi.

            Siedzący w jego kieszeni Niquis był nieruchomy. Musiał wiedzieć, co planuje elf i nie chcąc mu przeszkadzać nawet nie drgnął. Był wspaniałym przyjacielem, który czasami zdawał się czytać w myślach Lassë, choć naturalnie nie mogło to być jego umiejętnością.

            Trzy oddechy – tyle dzieliło łowcę od elfa, kiedy wyszedł zza zakrętu i padł na ziemię, a strzała świsnęła mu tuż nad głową.

- Cholera jasna, oszalałeś?!

- Hę? – chłopak rozdziawił usta patrząc zszokowany na podnoszącego się z ziemi Otsëa.

- Martwiłem się o ciebie i śledziłem z ukrycia, ale nie sądziłem, że zechcesz się mnie pozbyć, kiedy tylko się ujawnię! Chodź szybko zanim lócënehtar też cię znajdzie.

            Niquis wychylił głowę z kieszeni nie mniej zaskoczony od elfa, który nie do końca rozumiejąc, co to wszystko oznacza posłusznie podreptał za bardem. Jakże cudowny był spokój, jaki ogarnął chłopaka dzięki obecności Otsëa, jak rozkoszny wydawał mu się widok kroczącej przodem sylwetki szczupłego mężczyzny. Mógłby przysiąc, że nie widzieli się od kilku dni, a tym czasem minęły może cztery godziny, a może nawet mniej. Gdyby mógł przytulałby się do swojego wybawcy dziękując mu wylewnie za okazaną pomoc.

            Bard wyprowadził Lassë ze ślepej uliczki i rozejrzał się uważnie po okolicy. Nigdzie w pobliżu nie było widać łowcy, co było bezsprzecznie bardzo dobrą wiadomością zarówno dla niego, jak i dla jego towarzyszy, którzy zapewne bardziej niż on chcieli uniknąć ponownego spotkania z chimerą. Mężczyzna wprowadził ich w alejkę zaledwie dwa zakręty dalej i stanął przed drzwiami, nad którymi wisiał szyld „Cesarza Nizin” ozdobiony winnym gronem. Zatrzymał się przed wejściem i wskazał je ruchem głowy.

- W zamian za nocleg będziesz dziś pomagał obsługiwać gości. – oświadczył elfowi. – Zdążyłem to załatwić zanim niepokój wygonił mnie ze środka w pogoni za tobą. Spodziewałem się złodziei, czy naciągaczy, ale nie tego, że wpakujesz się pod miecz łowcy...
- Ale ja się nie pakowałem nigdzie! – Lassë spojrzał żałośnie na towarzysza. – To on się uczepił, a ja nawet nie wiem, dlaczego! Mogę tylko snuć domysły. – dodał ciszej.
- To jego wina. – Otsëa wskazał wdrapującego się po szacie elfa Niquisa, który nagle zamarł i spojrzał swoimi paciorkowatymi oczyma na barda, jakby widział go pierwszy raz. – Znaleźliście się zbyt blisko łowcy i wtedy wyczuł twojego kochasia. Nie wspominałem o tym, bo nie sądziłem, że wleziecie pod nogi łowcy smoków. Tak naprawdę to ciężko to wyjaśnić, ale wygląda to mniej więcej tak: Niquis i inni z jego rasy wytwarzają jakiś specyficzny rodzaj aury, która przyciąga łowców, jak muchy. Kiedy lócënehtar znajdzie się wystarczająco blisko by wejść w pole aury tego futrzaka... – zawahał się usiłując znaleźć odpowiednie słowa wyjaśnienia. – Jest wabiony póki nić aury między nim, a małym upierdliwcem nie zostanie zerwana. To nie ciebie chciał dopaść łowca, ale twojego kochasia. Z resztą, łowca nawet nie wie, że za wami podążał. To odruch niekontrolowany, którego nie są świadomi. Widziałem kilka takich przypadków, od kiedy podróżuję i muszę przyznać, że to całkiem przydatna wiedza, kiedy chce się zwiać przed tym, czy innym łowcą. Możesz wydłubać mu oko, a on wyjąc z bólu i tak podąży za takim niewyrośniętym królikiem. Dlatego właśnie Niquis zostanie w pokoju, kiedy my będziemy zarabiać na swój nocleg. – złapał futrzaka zdecydowanie w jedną rękę i zdjął go z szaty Lassë. – Przestań się szarpać! – fuknął na niego ostrzegawczo w sposób, który świadczył jednoznacznie o tym, że tym razem to nie przekomarzanie się, ale walka o życie.

            Otsëa odebrał od elfa wszystkie jego rzeczy i wprowadził do wnętrza karczmy. Pomieszczenie było przestronne, choć pełne ludzi. Musiało to być jedno z lepszych tego typu miejsc w mieście. Powietrze było przesycone gorzkim zapachem piwa i słodyczą wina, smrodem tłuszczu, spalonego chleba i zapoconych ludzi, a jednak cały ten swąd był mniej dokuczliwy niż gdyby znaleźli się w zdecydowanie mniejszej izbie, co i tak byłby niczym w porównaniu z okropnym zapachem jaka. Słuchając poleceń barda elf podszedł do stojącej za kontuarem pulchnej kobiety o złotej skórze mieszkańców Kennt, gdy jego towarzysz udał się w tym czasie do niewielkiej izdebki przy kuchni, gdzie mieli nocować.

- Ja... – chłopak jeszcze dobrze nie zaczął, a już niedane mu było skończyć, kiedy kobieta wepchnęła mu w rękę starą szmatę.

- Kiedy widzisz, że goście odchodzą od stolika od razu biegniesz zetrzeć blat i pozbierać kufle i talerze, zgarnąć monety, które zostawiają. Masz obserwować uważnie wnętrze i roznosić trunek i jadło, kiedy tylko będą gotowe. Jeśli się pomylisz dostaniesz po łbie. – karczmarka wyjęła zza pasa wielką, drewnianą warząchew. – Bard mówił, że podróżujecie razem, więc tylko, dlatego zgadzam się na twoje plątanie się pod nogami, ale nie licz na nic poza miejscem do spania! – warczała na niego i uspokoiła się dopiero, kiedy Otsëa wrócił z mandolą w rękach i zajął miejsce z tyłu pomieszczenia. – Ruszaj się! – zdzieliła elfa po głowie.

Lassë ułożył usta w niezadowolony dzióbek i rzucił bardowi ponure spojrzenie. Nie podobał mu się fakt, że będzie musiał przepychać się między ludźmi różnych ras i stanów społecznych. Wychodziło z niego „książątko”, które wolało stawiać czoła trudom podróży, niż obcym ludziom. Nie nawykł do usługiwania komukolwiek. Mimo wszystko, usiłując nie zaciągać się przesadnie dusznym powietrzem, wymusił uśmiech i zabrał się za wykonywanie swoich obowiązków.

Teraz, kiedy miał znowu przy sobie Otsëa, wszystko wydawało się inne. Świat był wielki i interesujący, nowe doświadczenia mogły okazać się przydatne, życie kusiło by czerpać z niego garściami. Nawet wizja dalszej podróży była barwniejsza i mniej przerażająca, chociaż bard wcale nie zdeklarował chęci dalszego uczestniczenia w wyprawie.

Elf spojrzał w kierunku przyjaciela, jak zwykł teraz nazywać także Otsëa, który właśnie zaczynał wygrywać na swoim instrumencie jakąś balladę z czasów wielkiej Wojny Ras. Mężczyzna zamknął oczy i skupiając się na muzyce podjął pieśń. Jego głos był czystszy i melodyjny, kiedy śpiewał otoczony ludźmi we wnętrzu szynku. Bardzo szybko zdobył serca pijących piwo mieszkańców i przyjezdnych, zaś Lassë nie miał najmniejszego problemu z obsługiwaniem spokojnych i zasłuchanych klientów. Niestety, jak na złość Otsëa przerzucił się na skoczne wesołe melodie, a entuzjastyczny tłum śpiewał fragmenty razem z nim uderzając kuflami o blaty stolików, co zaowocowało małą powodzią. Dla właścicielki był to plus, gdyż trunek kończył się szybciej, a mężczyźni dopraszali się o więcej, lecz dla elfa oznaczało to wzmożony wysiłek.

Drzwi karczmy otwierały się i zamykały niemal bezustannie. Wiele osób musiało porzucić myśli o zabawie, gdyż wszystkie stoliki były zajęte i nieliczni decydowali się na opuszczenie „Cesarza Nizin”. Niestety pech chciał, że jedno miejsce przy oknie zwolniło się na chwilę przed tym, jak w drzwiach pojawił się wysoki, odziany w czerwień łowca. W piersi Lassë zamarło przerażenie, ale nikt poza nim nie zauważył nawet obecności nieproszonego gościa. Mężczyzna zajął miejsce i tylko przelotnie spojrzał na elfa, który cały drżący ścierał przed nim stolik. Głosem ostrym i twardym, ale na szczęście ludzkim, wyraził chęć spożycia pełnego posiłku i warknął na chłopaka by ten się pospieszył. Nie musiał tego dodawać, gdyż przerażony ponownym spotkaniem z chimerą elf uwijał się, jakby wstąpił w niego diabeł.

Tym czasem Otsëa podniósł wzrok przenosząc go z najbliżej siedzących mężczyzn na odległy kąt, gdzie usadowił się łowca. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i Lassë obawiał się awantury, ale łowca nie rozpoznał barda, co zarówno chłopak, jak i Otsëa przyjęli z ulgą.

Łowca nie zabawił w karczmie dłużej niż piętnaście minut potrzebnych mu na zjedzenie posiłku, zaś bard zabawiał ludzi przez dobre dwie godziny z przerwami mającymi oszczędzić jego głos. Ludzie nadal przychodzili i wychodzili, ciągle coś się działo.

Właśnie podczas jednej z krótkich chwil ciszy, kiedy to Otsëa opróżniał kolejny postawiony mu przez klienta kufel piwa, chłopak usłyszał coś bardzo interesującego. Dwóch mężczyzn rozmawiało właśnie na temat barda komentując jednak nie jego występ, ale tatuaż i pochodzenie. Według nich nie często widywano w tych stronach kogoś takiego, jak Otsëa. Ba, od lat nikt z zachodu nie pojawił się w Kennt.

- W czasach młodości słyszałem jak opowiadano o ludziach z tatuażami na twarzy. W tatuażu płynie magia, dzięki której panują nad potworami z pustyni. – przyznał starszy z mężczyzn naprawdę przejęty. – Moja matka szalała za jednym. Pamiętam tego wędrowca... Był magiem z zachodu.

- Bajki! – prychnął jego towarzysz. – Nie panują nad żadnymi potworami. Tatuaż ma ich przed nimi chronić w czasie podróży! Ale i tak rzadko wypuszczają się w te strony. Siedzą w cytadelach i czekają na lepsze czasy by znowu rozplenić się po świecie. Dawniej pomagali ludziom w potrzebie. Czy to sprowadzali deszcz, czy też go powstrzymywali. Zajmowali się też leczeniem. Ot, zwyczajne proste sztuczki. Prawdziwą magię trzymają dla siebie i nie dzielą się nią z innymi.
- Tyle, że ten jest młody, więc jego wiedza nie może być zbyt wielka. Pewnie wysłali go, jako mięso armatnie by sprawdził, czy starszyzna może opuścić cytadelę. – znowu podjął starszy.

            Elf już miał o coś zapytać, wtrącić się do rozmowy, niestety Otsëa znowu zaczął grać, a mężczyźni porzucili temat nie chcąc przeszkadzać innym swoim gderaniem. Lassë nie dowiedział się już niczego więcej, gdyż do rozmowy więcej nie powrócono, a on znowu był zabiegany. Jednego tylko był pewien – zapyta o to barda! Ten nie musiał zdradzać tajemnic, miał tylko przytaknąć lub zaprzeczyć usłyszanej historii.