sobota, 26 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 5

W chwilach kryzysowych, wymagających szczególnej ostrożności spotykali się w miejscu nieznanym nikomu poza nimi samymi, w domu opuszczonym, jednak zadbanym, spełniającym wszystkie podstawowe warunki użytkowania. Grube mury nie przepuszczały na zewnątrz żadnych odgłosów ze środka, szyby okienne były tak brudne, że nie pozwalały by ktoś dostrzegł jakikolwiek ruch wewnątrz budynku, podłoga jednakże była pozamiatana, nie brakowało czystej wody, prądu, a nawet pełnego barku, o co skrzętnie zadbał sam Balthazar. Jakkolwiek starszy anioł chętnie otaczałby się luksusem, tak postanowił przez pewien czas zadowolić się tym, co mógł mu zaoferować trochę nierozgarnięty Castiel. Poza tym, bardzo rzadko byli zmuszeni do spędzania czasu pośród tych czterech ścian, w pokojach, do których docierało bardzo niewiele promieni słonecznych, a depresja czaiła się w każdym mrocznym kącie. Mimo tych niedogodności dom ten był azylem, w którym zawsze mogli odnaleźć pocieszenie i ratunek, jeśli tylko tego potrzebowali.

Wieczór był chłodny, chmury zakryły całe niebo ciemnymi kłębami sprawiając, że mrok okrywał całą okolicę nieprzeniknionym płaszczem złowrogich cieni. Zanosiło się na deszcz, w powietrze unosił się ciężki zapach wilgoci i lekka woń świeżości. Castiel zmaterializował się na wysypanej żwirem ścieżce czując wypełniający całe jego ciało niepokój pogłębiany przez okropną pogodę. Od samego rana nie mógł skontaktować się z Balthazarem, ani też nie wyczuwał jego energii, co mogło oznaczać, że anioł albo znajdował się w chronionym zaklęciami domu, albo... Nie, nie było innej opcji, musiał tam być! Gdyby tylko Castiel znalazł wcześniej czas na poszukiwania, gdyby nie uganiał się za demonami u boku braci Winchester, którzy wpakowali się w kłopoty znajdując się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca docelowego, jakim była „Ladacznica”.

Cas spiesznym krokiem wspiął się po kilku schodkach i nacisnął klamkę zdecydowanym ruchem. Drzwi ustąpiły, co sprawiło, że w serce anioła wkradła się nadzieja, Niestety szybko przerodziła się w niemą i bezczynną panikę, gdy intensywnie niebieskim oczom skrzydlatego ukazały się ślady krwi znaczące drogę, jaką przebył ranny, aż do jedynego pokoju z łóżkiem. Gdyby stracił przyjaciela nie wybaczyłby sobie tego. Przecież to właśnie on wmieszał blond-włosego anioła w sprawę z „końcem”, narażał go na niebezpieczeństwo. Gotowy na wszystko wpadł do pomieszczenia. Jego uważne spojrzenie momentalnie odnalazło znajdującą się w środku postać leżącą w zakrwawionej pościeli. Balthazar był blady, jego skóra wydawała się biała niczym zima, oczy zdawały się błyszczeć gorączką, jedną dłoń przyciskał do krwawiącego boku, zaś w drugiej trzymał szklankę z alkoholem, na półce stała do połowy opróżniona butelka Johny Walkera.

- Miło cię widzieć, Cas. – rzucił trochę sarkastycznie ranny anioł dopijając do końca trunek. Jego głos był zachrypnięty. – Ależ nie spiesz się z niczym.

- Wybacz. – młodszy skrzydlaty zrozumiał aluzję i otrząsnął się z otępienia. W dwóch krokach dopadł łóżka i przyłożył dłoń do zakrwawionego boku pozwalając by nadal posiadana przez niego moc uleczyła przyjaciela.

- Dobrze, że się w końcu zjawiłeś. – na twarz Balthazara powracały już kolory, a pretensjonalny ton zniknął. – Przywiązałem się do tego ciała i nie chcę go stracić. – zanim Cas zdążył zabrać dłoń blond-włosy złapał jego palce i przyciągnął je do swoich ust.

Zaskoczony anioł czwartku nie pojmował tego gestu, wyczuł jednak, że coś jest nie w porządku, kiedy Balth posadził go obok siebie szarpnięciem, a gorące ramiona oplotły przyjaciela w pasie. Starszy anioł nigdy nie spoufalał się z nikim w taki sposób, a już na pewno nie z Castielem, który w swojej niewinności nie pojmował znaczenia, jakie dla ludzkich ciał miały czułości.

- Balthazarze...? – zabrzmiało niczym szept.

- Mamy problem. – wspaniały głos starszego anioła wydawał się pełen erotycznego napięcia. – Ares nie pracuje sam. Natknąłem się na jego wspólniczkę. Pomaga mu Afrodyta.

- Co?! – Castiel był zaskoczony, co jednak nijak nie wpłynęło na melancholijny wyraz jego twarzy. Zupełnie, jakby nigdy nie stanowiła odbicia uczuć targających aniołem. – Chcesz przez to powiedzieć, że...

- Tak. Ona mu pomaga, a ja dosłownie na nią wpadłem. Wiesz dobrze, co to oznacza.

- Jesteś aniołem!

- Nie łudź się, Cas. Od kiedy trwa wojna wszystko się zmieniło. Jesteśmy podatni na czary tych podrzędnych bożków tak samo, jak ludzie.

- To, dlatego od razu pojawiłeś się tutaj... – do ciemnowłosego skrzydlatego właśnie zaczynały docierać najistotniejsze informacje.

Jeśli bogini miłości brała w tym wszystkim udział, to z łatwością można było wytłumaczyć fakt, iż tak wielu ludzi zakochiwało się w Aresie. Skoro działali wspólnie to zbliżenie się do boga wojny mogło być trudniejsze niż dotychczas przypuszczali. Jeden dotyk tej kobiety mógł wpłynąć na każdą istotę czy to rozkochując ją w pierwszej napotkanej osobie, czy też rozbudzając szaleńcze pożądanie, nie był to jednak precedens pozbawiony negatywnych stron. Nie rzadko dotyk Afrodyty sprawiał, iż odczuwający ogromną pustkę i cierpiący na brak miłości człowiek popełniał samobójstwo. Wszystko zależało od humoru, w jakim aktualnie znajdowała się bogini, a na jej czar było tylko jedno lekarstwo – urzeczywistnienie pragnień, jakie kobieta obudziła w człowieku, czy też w aniele, jak pokazywał przykład Balthazara.

- Jesteś najcnotliwszym aniołem, jakiego znam, Castielu. – magia greckiej bogini miała to do siebie, że nie zasnuwała umysłu mgłą, pozwalała racjonalnie myśleć, toteż Balth, chociaż miał ograniczone możliwości zapanowania nad ciałem nadal pozostawał sobą. – Jestem jednak zmuszony zabrać ci tę cnotę. Ratowanie Świata wymaga poświęceń.

            Castiel odwrócił twarz by móc spojrzeć w oczy przyjaciela, upewnić się czy aby na pewno dobrze zrozumiał krępującą prawdę. Nieprzytomny z budzącego się w nim wstydu skinął głową. Musiał to zrobić i dobrze o tym wiedział. To on wpakował Balthazara w całą tę kabałę, a więc i on musi go z tego wyciągnąć. Ich wasale oddali się dobrowolnie w ręce aniołów toteż aniołowie mogli robić z ich ciałami wszystko, na co tylko mieli ochotę. Taki był regulamin wiążący się z oddaniem siebie pod władanie anioła.

- Zrobię to. – z jego gardła wyrwał się cichy, zawstydzony szept. – Jestem ci to winny. – a może nawet tego chciał? Któż to wie?

sobota, 19 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 4

Jego płaszcz zaszeleścił w sposób przywodzący na myśl odgłos składanych anielskich skrzydeł, gdy pojawiał się w pokoju hotelowym, w którym zatrzymali się bracia Winchester. Bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia, po prostu zmaterializował się na środku pomieszczenia wydając ten niepokojący dźwięk, który jak dzwon wybijający pełną godzinę obwieszczał jego przybycie. Błękitne oczy, niczym porcelanowe spodeczki filiżanek, ciekawsko spoglądały na świat, a w tym wypadku na połowicznie nagi tyłek Samuela.

Wysoki chłopak zaalarmowany o przybyciu intruza dzięki swoim niezawodnym zmysłom odwrócił się spiesznie gwałtownie wciągając na siebie bokserki. Jego twarz zdradzała pewne zawstydzenie oraz złość. Niektóre sytuacje peszyły nawet tych najbardziej pewnych siebie, a ta, chociaż całkowicie naturalna, zdecydowanie należała do grona krępujących. Czy nie można się nawet spokojnie ubrać?!

- Cas! Miałeś ostrzegać, zanim się pojawisz, pamiętasz?! – Sam opadł na swoje łóżko i zakładał spodnie nerwowymi, pełnymi gwałtowności ruchami. Umięśnione nogi szybko zniknęły pod materiałem. Na domiar złego nierozgarnięta mina anioła zaczynała go irytować. Przecież ten skrzydlaty głupek nie pojmował nawet znaczenia nagości! Równie dobrze mógł się pojawić w czasie jego kąpieli w samej łazience. Z dwojga złego, lepiej, iż nastąpiło to teraz. Nie mniej jednak gdyby to Deana spotkał zaszczyt dzielenia z aniołem ciasnej kabiny prysznicowej Sammy miałby niezłą zabawę. Niestety tym razem chodziło o niego, nie zaś o starszego brata, a ta sytuacja wcale go nie bawiła.

Podniesiony głos Sama wywabił z łazienki Deana. Mężczyzna poprawiał ręcznik, którym przewiązał biodra, a chcąc sprawdzić, co się dzieje nie zdążył się nawet dokładnie opłukać z piany.

- Co tak wrzeszczysz? – zapytał, jednakże wystarczyło mu jednak tylko jego spojrzenie na niewinnego, dziwacznego anioła i zakładającego koszulkę brata, by domyślić się, co jest grane. – Aha. – mruknął i zniknął ponownie za drzwiami, by po krótkiej chwili w pokoju dało się słyszeć cichy szum wody.

            Chociaż urażony taką reakcją na swoje przybycie Cas nie chciał tracić jakże cennego czasu. Pospieszył do łazienki wchodząc do środka, jak gdyby nigdy nic. Dlatego też starszy łowca drgnął nerwowo, gdy dostrzegł niemalże przyciśniętą do zamglonej szybki prysznica twarz.

- Castiel! – Dean nie czuł się komfortowo prezentując się w całej okazałości przed niebieskookim skrzydlatym. Nie miałby nic przeciwko kobiecie, ale dziwaczny anioł? To dla niego za wiele. Będzie musiał wyszkolić skrzydlatego przyjaciela.

- To, co chcę wam powiedzieć jest bardzo ważne, nie ma czasu na kąpiele! – w głosie Castiela brzmiała determinacja. – Poza tym nie rozumiem, o co chodzi. Przecież ja też mam takie ciało!

- Takie ciało? Takie ciało! – tym razem zielonooki łowca był naprawdę wściekły. – Nikt nie ma takiego ciała, jak ja, jasne?! Moje jest idealne, a twoje tylko przeciętne!

- To teraz najmniej ważne, Dean. – głęboki głos stał się niemal hipnotyzujący. – Potrzebuję waszej pomocy.

- Jasne, że jej potrzebujesz. Nigdy nie wpadasz na herbatkę i wymianę ploteczek.

- Co?

- Nie ważne. – starszy Winchester machnął ręką na anioła postanawiając zignorować jego porażającą niewiedzę. – Mów szybko o co chodzi. Chciałbym spłukać z siebie resztki piany bez twojej asysty.

            Niebieskooki popatrzył poważnie na niższego od siebie mężczyznę, nie skomentował jednakże nijak braku zainteresowania sprawami Świata. Wiedział doskonale, jak bardzo Dean czuje się odpowiedzialny za Armagedon.

- Lucyfer ma po swojej stronie Aresa. – zaczął więc. – To on sieje niepokój, który powoli ogarnia coraz większe obszary. Za jednym człowiekiem pójdą miliony jeśli tylko przekona ich do siebie. Musimy go powstrzymać zanim...

- Czekaj, czekaj. Musimy? To byle bożek, sam możesz to zrobić. Po co ja i Sam mamy się w to mieszać?

- Nie mogę go zabić. – Cas zmarszczył brwi przez co wydawał się gotowy do płaczu. Jakkolwiek to robił, był w tym mistrzem. – Jest otoczony przez ludzi i chroniony bezustannie przez demony do których anioł nie może się zbliżyć dostatecznie blisko. Nie mogę zaryzykować życia niewinnych istot, więc atak na odległość nie jest możliwy.
- I dlatego ryzykujesz nasze życie każąc nam zabić boga? – Sam nie mógł uwierzyć, iż anioł tak wiele od nich oczekuje. Oczywiście, zabijali demony, czy też podrzędnych bogów, o których świat dawno zapomniał i których nie pamiętał. Inaczej za to miała się sprawa z Aresem. To bez wątpienia była dzika bestia gotowa rozerwać im gardła zaledwie się do niego zbliżą.

- Nie chcę byście go zabili. – wzrok Castiela zatrzymał się dłużej na Deanie. – Chcę byście go odciągnęli od jego strażników. Macie go... – tutaj skrzydlaty zastanowił się dłużej nad odpowiednim słowem używanym przez ludzi. – poderwać.

- Że co?! – cóż to był za chórek. Nawet ćwicząc przez całe lata nie zdołaliby uzyskać takiego efektu, jak w tej właśnie chwili. A ich miny? Gdyby Cas znał się lepiej na ludziach pewnie tarzałby się ze śmiechu. Tymczasem jednak stał nieporuszony, jakby to co powiedział było nie tylko oczywiste, ale także naturalne.

- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Chcesz żebyśmy startowali do Aresa? Do faceta?

- Nie startowali, ale...

- To, to samo, Cas. – Sammy przyszedł z pomocą niebieskookiemu.

- Ach. Więc tak, chcę żebyście... startowali do Aresa, ale nie, nie jest mężczyzną... – nawet nie wiedział, iż jego słowa wywoływały coraz większe zaskoczenie na twarzach braci, którzy rozumieli coraz mniej za tego wszystkiego.

- Wydawało mi się, że Ares to koleś. – Dean przeszukiwał swoją pamięć w poszukiwaniu wszystkich szczegółów, jakie zapamiętał z lekcji historii w liceum. Samuel potwierdził jego domysły zdecydowanie kiwając głową. Tak, Ares był mężczyzną. A więc kogo to mają podrywać?

            Na kilka chwil zapanowała cisza, kiedy to łowcy przyglądali się milczącemu aniołowi, który zbierał myśli.

- Bo to prawda. Ares był mężczyzną.

- Był?! – dla starszego łowcy to było zbyt wiele. Usiadł ciężko na łóżku ignorując fakt, że wilgotny ręcznik zmoczy pościel, w której później będzie spał. – Był, jako że był, czy był, jako że już nie jest? – mieszał w głowie nierozumiejącemu różnicy Castielowi. – Mamy poderwać boskiego transseksualistę i zmusić go by rozstał się ze swoimi demonami? Cas, czy ty wiesz, o co prosisz?

- Tak, wiem, że to wiele, ale bez waszej pomocy nie damy rady.

- Człowieku, jest tylko jedno miejsce, w którym będzie pozbawiony ochrony. Chcesz żeby któryś z nas zaciągnął go do łóżka. - na ten zarzut skrzydlaty nie potrafił udzielić odpowiedzi.

            Nie mniej jednak anioł czwartku podszedł do szafki nocnej, na której stał telefon, notatnik i ołówek. Szybko naskrobał na karteczce adres lokalu, w jakim mieli znaleźć Aresa.

- Proszę cię, Dean. Tylko go odciągnijcie, a reszta sama się rozwiąże. Uwierz mi. – podał mężczyźnie notes. – Tam go znajdziecie.

Zniknął pozostawiając po sobie tylko wspomnienie błagalnych oczu.

sobota, 12 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 3

Jak Castiel zdążył zauważyć miejsca pokroju „Ladacznicy”, których z każdą chwilą przybywało, cechowały zazwyczaj przepych, nadmierny mrok panujący w środku oraz totalny brak gustu nastawiony w głównej mierze na młodą, rozhukaną klientelę. Były to bez dwóch zdań małe raje dla demonów, które stanowiły równocześnie prawdziwe piekło dla aniołów. Żaden skrzydlaty nie byłby w stanie wytrzymać dłużej niż to konieczne w jednej z tego typu knajpek. Zbyt głośna muzyka zagłuszała ich myśli, smród alkoholu i papierosów przyprawiał o mdłości i może to właśnie, dlatego nigdy nie zabraniano im ani jednej z tych wątpliwych ludzkich „przyjemności”. Dlatego też większość aniołów unikała tychże miejsc, a jednak, nie ulegało wątpliwości, iż coraz to młodsi ludzie upijali się przy taktach głośnej muzyki, grzeszyli nieczystością, byli brutalni i nie rzadko przemoc sprawiała im przyjemność porównywalną z seksualną ekstazą. Nic, więc dziwnego, że wyżej postawione anioły chciały pozbyć się tego niewdzięcznego motłochu, którym należało się opiekować, a który nie dostrzegał swojego upadku pociągając za sobą licznych niższych rangą skrzydlatych. Jak Bóg mógł oczekiwać, że anioły będą niańczyć w nieskończoność te głupie „dwunożne zwierzęta” – jak z pewnością nazwałby ludzi Uriel?

Myśli niedoświadczonego niebieskookiego boskiego posłańca powróciły na właściwe tory: Co takiego przyciągało ludzi do miejsc takich jak „Ladacznica”, jeśli nie wrodzona skłonność do grzechu? Człowiek od samego początku był przecież skłonny do okrucieństwa, zazdrościł ogarnięty manią posiadania, odrzucał wszystkie boskie prawa, a nie rzadko także i te ludzkie. Może, więc takimi właśnie zostali stworzeni? Może wszystko to, co złe Bóg zamknął w tych sobie podobnych istotach, zupełnie jakby przeprowadzał jakiś niezrozumiały dla innych eksperyment?

Jego świadomość znowu odbiegała od tego, co w tej chwili wydawało się najistotniejsze – od problemu Aresa.

Bar, do którego zabrał go Balthazar był naprawdę uroczy, o ile wypadało określić takim mianem najzwyklejsze dobrze urządzone wnętrze niewielkiej knajpki. Wszystko tutaj miało klasę i styl, łączyło prostotę i wykwintność, urok ciemnych i jasnych barw, to, co stare z tym, co zupełnie nowe. Ta idealna harmonia nie mogła dziwić, gdyż miejsce to zostało nie tyle odnalezione przez Balthazara, ile stanowiło jedno z jego ulubionych. A przecież ktoś taki gustował wyłącznie w tym, co najlepsze i piękne. W przeciwnym razie, dlaczego miałby pomagać Castielowi, w jego niemożliwym do wykonania zadaniu? W całej swojej buńczuczności i skłonności do ironii Blath był otwarty na wartości estetyczne, które wydawały mu się jedynymi istotnymi.

„L’Océan” z całą pewnością zaliczał się do tych nielicznych knajpek, które potrafiły uzależniać. Dla starszego anioła był to azyl, o którym do tej pory nie wiedział nikt. Jeśli potrzebował chwili by odetchnąć, pozbierać myśli, czy po prostu poczekać, zawsze wybierał ten bar pełen pozytywnej energii, kojących jezz’owych dźwięków, idealnie stonowanych barw.

Usadowili się przy jednym ze stolików, a młoda kelnerka w mgnieniu oka znalazła się przy nich z miłym uśmiechem na twarzy proponując menu.

- Dwa razy szkocka, kochanie. – blond-włosy zdążył złożyć zamówienie zanim Cas dostał w swoje ręce oprawioną w skórę cienką książeczkę. Bez wątpienia przyjaciel robił to dla jego dobra. I z tego też powodu zawiedziony anioł czwartku przeniósł swoje zagubione spojrzenie z dłoni kelnerki na towarzysza marszcząc przy tym nieznacznie brwi.

- Po prostu mi zaufaj, Cas. – Balthazar oparł łokcie na blacie stolika i złączył opuszki palców tworząc z dłoni piramidkę, a przystojne rysy jego twarzy stężały. Zamyślił się.

- Co o tym wszystkim sądzisz? – zupełnie niespodziewanie młodszy anioł przeszedł do tematu, który w mniejszym lub większym stopniu sprowadził dwóch zbuntowanych skrzydlatych w to idealne dla nich miejsce. – Jeśli nie możemy zaatakować od razu, to, co mamy zrobić? Sam i Dean...

- I oto jest odpowiedź na twoje pytanie. – Balth uśmiechnął się figlarnie do kelnerki, która postawiła przed nimi alkohol w ciężkich szklaneczkach o grubym dnie, a następnie oddaliła się połechtana wyraźnym zainteresowaniem ze strony tak przystojnego klienta o arystokratycznym obejściu. Wraz z jej zniknięciem powaga powróciła na oblicze starszego skrzydlatego. – Wypuść swoje dwa lwiątka z klatki i niech zapolują. Skoro już się nimi tak bardzo interesujesz niech udowodnią, że na to zasłużyli. Z resztą, o ile się nie mylę to cała ta kabała z końcem Świata to ich dzieło. – blond-włosy anioł upił łyk mocnego alkoholu, który pozostawił po sobie słodki posmak. – Będziemy mogli zaatakować dopiero, gdy odciągną Aresa od jego straży przybocznej.

- Jeśli coś pójdzie nie tak, będą w niebezpieczeństwie, a my nie będziemy mogli im pomóc. – Cas złapał szklaneczkę i wypił jednym haustem całą zawartość. Czy w ogóle poczuł smak wybornego alkoholu? – Tylko oni mogą temu wszystkiemu zapobiec. Jeśli Dean zginie...

- Wskrzesisz go po raz kolejny, Cas. Wierz mi, nie łatwo mi to przyznać, ale w tej chwili naprawdę są nam potrzebni. I co najważniejsze, Cas. Trochę wiary w ich umiejętności. Przecież wziąłeś ich pod swoje skrzydła, a więc chyba nie są tak beznadziejni?

Gdyby to Balthazar miał odpowiedzieć na swoje pytanie od razu przekreśliłby braci Winchester. Nigdy nie wierzył w ludzi, w ich umiejętności i siłę. Dla niego byli zabawkami, które czasami mogły zapewnić mu jakąś rozrywkę i niczym więcej. Niestety w towarzystwie Castiela nie był sobą, a przynajmniej nie był taki, jak w każdej innej sytuacji. Nie potrafił powiedzieć wprost, co myśli. Nie kłamał, wyłącznie unikał szczerej odpowiedzi. Przecież już od dawna troszczył się wyłącznie o siebie, nie interesował się niczym poza własnymi zachciankami, możliwościami, jakie dawało ukrycie się na Ziemi, z daleka od niebiańskich obowiązków. Nie należał przecież do etyków. A jednak, kiedy sprawy dotyczyły Castiela zmieniał się diametralnie. Jego głos stawał się łagodny, delikatny, twarz zdobił przyjemny uśmiech. Zapominał całkowicie o sobie poświęcając wszystkie swoje siły, wykorzystując umiejętności i brak hamulców moralnych dla dobra przyjaciela.

Kelnerka napełniła kolejny raz szklanki leżące na ich stoliku, niestety pogrążeni w rozmowie i myślach mężczyźni nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi. Wyłącznie odruchowym skinieniem blond-włosy dał jej znać by zostawiła im całą butelkę trunku.

- Będę miał ich na oku, obserwował w miarę możliwości, a ty dowiesz się więcej o tej sprawie. Z jakiegoś powodu Lucyfer nie zabił Aresa i może się to okazać kluczowe dla ratowania Świata. – Cas uniósł szklaneczkę do ust, jednak Balthazar przeszkodził mu w wypiciu całej zawartości wyjmując szkoło z jego dłoni i odkładając na blat stolika.
- Świat poczeka, Cas. Najpierw nauczę cię pić. To nie mleko. Musisz poczuć smak, rozkoszować się nim. Powoli. Weź łyk, jeden mały łyk, nic więcej. – starszy anioł obserwował, jak przyjaciel stara się zastosować do jego polecenia. – Ale możesz to przełknąć, nie musisz płukać tym ust.

            Mięśnie twarzy Castiela drgnęły w niemym „Oh”, a alkohol spłynął do gardła naprawdę pozostawiając po sobie nie najgorszy smak, chociaż gdyby Cas miał okazję poszukać na pewno znalazłby się coś zdecydowanie smaczniejszego.

- Nie rozumiem, jak zdołałeś przetrwać wśród ludzi tak długi czas. Gdybyś nie miał swoich mocy... – zwiesił głos spoglądając ostro na przyjaciela.

- To nie ważne. Muszę skontaktować się z Deanem. – anioł czwartku wstał sztywno z krzesła i zniknął ledwie zbliżył się do drzwi, pozostawiając Balthazara sam na sam z do połowy opróżnioną butelką naprawdę wybornej szkockiej.