sobota, 26 listopada 2011

I'll Take the Fall for You vol. 5

W chwilach kryzysowych, wymagających szczególnej ostrożności spotykali się w miejscu nieznanym nikomu poza nimi samymi, w domu opuszczonym, jednak zadbanym, spełniającym wszystkie podstawowe warunki użytkowania. Grube mury nie przepuszczały na zewnątrz żadnych odgłosów ze środka, szyby okienne były tak brudne, że nie pozwalały by ktoś dostrzegł jakikolwiek ruch wewnątrz budynku, podłoga jednakże była pozamiatana, nie brakowało czystej wody, prądu, a nawet pełnego barku, o co skrzętnie zadbał sam Balthazar. Jakkolwiek starszy anioł chętnie otaczałby się luksusem, tak postanowił przez pewien czas zadowolić się tym, co mógł mu zaoferować trochę nierozgarnięty Castiel. Poza tym, bardzo rzadko byli zmuszeni do spędzania czasu pośród tych czterech ścian, w pokojach, do których docierało bardzo niewiele promieni słonecznych, a depresja czaiła się w każdym mrocznym kącie. Mimo tych niedogodności dom ten był azylem, w którym zawsze mogli odnaleźć pocieszenie i ratunek, jeśli tylko tego potrzebowali.

Wieczór był chłodny, chmury zakryły całe niebo ciemnymi kłębami sprawiając, że mrok okrywał całą okolicę nieprzeniknionym płaszczem złowrogich cieni. Zanosiło się na deszcz, w powietrze unosił się ciężki zapach wilgoci i lekka woń świeżości. Castiel zmaterializował się na wysypanej żwirem ścieżce czując wypełniający całe jego ciało niepokój pogłębiany przez okropną pogodę. Od samego rana nie mógł skontaktować się z Balthazarem, ani też nie wyczuwał jego energii, co mogło oznaczać, że anioł albo znajdował się w chronionym zaklęciami domu, albo... Nie, nie było innej opcji, musiał tam być! Gdyby tylko Castiel znalazł wcześniej czas na poszukiwania, gdyby nie uganiał się za demonami u boku braci Winchester, którzy wpakowali się w kłopoty znajdując się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca docelowego, jakim była „Ladacznica”.

Cas spiesznym krokiem wspiął się po kilku schodkach i nacisnął klamkę zdecydowanym ruchem. Drzwi ustąpiły, co sprawiło, że w serce anioła wkradła się nadzieja, Niestety szybko przerodziła się w niemą i bezczynną panikę, gdy intensywnie niebieskim oczom skrzydlatego ukazały się ślady krwi znaczące drogę, jaką przebył ranny, aż do jedynego pokoju z łóżkiem. Gdyby stracił przyjaciela nie wybaczyłby sobie tego. Przecież to właśnie on wmieszał blond-włosego anioła w sprawę z „końcem”, narażał go na niebezpieczeństwo. Gotowy na wszystko wpadł do pomieszczenia. Jego uważne spojrzenie momentalnie odnalazło znajdującą się w środku postać leżącą w zakrwawionej pościeli. Balthazar był blady, jego skóra wydawała się biała niczym zima, oczy zdawały się błyszczeć gorączką, jedną dłoń przyciskał do krwawiącego boku, zaś w drugiej trzymał szklankę z alkoholem, na półce stała do połowy opróżniona butelka Johny Walkera.

- Miło cię widzieć, Cas. – rzucił trochę sarkastycznie ranny anioł dopijając do końca trunek. Jego głos był zachrypnięty. – Ależ nie spiesz się z niczym.

- Wybacz. – młodszy skrzydlaty zrozumiał aluzję i otrząsnął się z otępienia. W dwóch krokach dopadł łóżka i przyłożył dłoń do zakrwawionego boku pozwalając by nadal posiadana przez niego moc uleczyła przyjaciela.

- Dobrze, że się w końcu zjawiłeś. – na twarz Balthazara powracały już kolory, a pretensjonalny ton zniknął. – Przywiązałem się do tego ciała i nie chcę go stracić. – zanim Cas zdążył zabrać dłoń blond-włosy złapał jego palce i przyciągnął je do swoich ust.

Zaskoczony anioł czwartku nie pojmował tego gestu, wyczuł jednak, że coś jest nie w porządku, kiedy Balth posadził go obok siebie szarpnięciem, a gorące ramiona oplotły przyjaciela w pasie. Starszy anioł nigdy nie spoufalał się z nikim w taki sposób, a już na pewno nie z Castielem, który w swojej niewinności nie pojmował znaczenia, jakie dla ludzkich ciał miały czułości.

- Balthazarze...? – zabrzmiało niczym szept.

- Mamy problem. – wspaniały głos starszego anioła wydawał się pełen erotycznego napięcia. – Ares nie pracuje sam. Natknąłem się na jego wspólniczkę. Pomaga mu Afrodyta.

- Co?! – Castiel był zaskoczony, co jednak nijak nie wpłynęło na melancholijny wyraz jego twarzy. Zupełnie, jakby nigdy nie stanowiła odbicia uczuć targających aniołem. – Chcesz przez to powiedzieć, że...

- Tak. Ona mu pomaga, a ja dosłownie na nią wpadłem. Wiesz dobrze, co to oznacza.

- Jesteś aniołem!

- Nie łudź się, Cas. Od kiedy trwa wojna wszystko się zmieniło. Jesteśmy podatni na czary tych podrzędnych bożków tak samo, jak ludzie.

- To, dlatego od razu pojawiłeś się tutaj... – do ciemnowłosego skrzydlatego właśnie zaczynały docierać najistotniejsze informacje.

Jeśli bogini miłości brała w tym wszystkim udział, to z łatwością można było wytłumaczyć fakt, iż tak wielu ludzi zakochiwało się w Aresie. Skoro działali wspólnie to zbliżenie się do boga wojny mogło być trudniejsze niż dotychczas przypuszczali. Jeden dotyk tej kobiety mógł wpłynąć na każdą istotę czy to rozkochując ją w pierwszej napotkanej osobie, czy też rozbudzając szaleńcze pożądanie, nie był to jednak precedens pozbawiony negatywnych stron. Nie rzadko dotyk Afrodyty sprawiał, iż odczuwający ogromną pustkę i cierpiący na brak miłości człowiek popełniał samobójstwo. Wszystko zależało od humoru, w jakim aktualnie znajdowała się bogini, a na jej czar było tylko jedno lekarstwo – urzeczywistnienie pragnień, jakie kobieta obudziła w człowieku, czy też w aniele, jak pokazywał przykład Balthazara.

- Jesteś najcnotliwszym aniołem, jakiego znam, Castielu. – magia greckiej bogini miała to do siebie, że nie zasnuwała umysłu mgłą, pozwalała racjonalnie myśleć, toteż Balth, chociaż miał ograniczone możliwości zapanowania nad ciałem nadal pozostawał sobą. – Jestem jednak zmuszony zabrać ci tę cnotę. Ratowanie Świata wymaga poświęceń.

            Castiel odwrócił twarz by móc spojrzeć w oczy przyjaciela, upewnić się czy aby na pewno dobrze zrozumiał krępującą prawdę. Nieprzytomny z budzącego się w nim wstydu skinął głową. Musiał to zrobić i dobrze o tym wiedział. To on wpakował Balthazara w całą tę kabałę, a więc i on musi go z tego wyciągnąć. Ich wasale oddali się dobrowolnie w ręce aniołów toteż aniołowie mogli robić z ich ciałami wszystko, na co tylko mieli ochotę. Taki był regulamin wiążący się z oddaniem siebie pod władanie anioła.

- Zrobię to. – z jego gardła wyrwał się cichy, zawstydzony szept. – Jestem ci to winny. – a może nawet tego chciał? Któż to wie?

6 komentarzy:

  1. Teraz to mnie rozpaliłaś xD Popołudnie jawi mi się wszelakimi perwersyjnymi wizjami z aniołami w roli głównej ;3Hmm, a może Afrodyta (symbol życia, ha xD) tylko popchnęła Bathazara do przodu? Może lekko go kopnęła, aby wreszcie zrobił to, o czym mu się w tej jasnej głowie jawi? Hmm, to byłoby ciekawe, ale mam ochotę co najmniej Cię ścigać za przerwanie xD To powinno być karane! Surowo, dodam xD Oj taak... Balthazarowi to się należy... poświęcił się (pewnie i tak inaczej o tym myśli... w końcu on jest takim przyjacielem, który się nie poświęca, a szczerze pomaga... Tak bynajmniej ja odbieram tą postać).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ares, Afrodyta , super uwielbiam mitologię ;P , pobudzasz do życia w opowiadaniu ciekawe wątki , postacie strasznie mi się podobają , opisujesz je doskonale jak w przypadku np banshee , nie mogę się doczekać dalszego ciągu, czekam na obietnicę Castiela i jak to sie rozegra wszystko ohh , pisz szybciutko , Pozdrowionka ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. "Jestem jednak zmuszony zabrać ci tę cnotę. Ratowanie Świata wymaga poświęceń." słoooodkie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    no coraz ciekawiej, jeszcze w to wszystko jest wplątany inny bożek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    wspaniale, no coraz ciekawiej jest tutaj, no i okazuje się że jeszcze w to wszystko jest wplątany inny bożek...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    cudnie, coraz ciekawiej tutaj, i na dodatek wplątany w to wszystko jest jeszcze inny bożek...
    weny życzę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń