niedziela, 29 marca 2015

10. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa
Kiedy opuszczał wioskę by udać się w tę samobójczą podróż wyznaczoną przez Żywioły, wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy. Jego wielkie cielsko przesunęło się ponad drewnianymi domami, a cień zasłonił na chwilę słońce. Smok nigdy nie opuszczał swojego legowiska na tyle daleko by musiał korzystać z dobrodziejstwa skrzydeł, toteż wprawił w zdumienie nawet najstarszych mieszkańców. Nikt nie przypominał sobie by stary samotnik opuszczał te rejony, a przecież w wiosce mieszkało tak wiele ras. Co więc było powodem tak wielkiej zmiany? Wielu pewnie nigdy się tego nie dowie. Zresztą, kogo tak naprawdę by to obchodziło, skoro smok nie był ani jednym z nich, ani tym bardziej typem obrońcy uciśnionych? Był za to elementem wychowawczym najmłodszych, których straszyło się jego zębiskami, jeśli za bardzo wojowały. Był straszydłem i niczym więcej, a to wcale mu nie przeszkadzało.
Gdyby tylko mógł, całą drogę do Wierzbowego Gaju pokonałby w locie, co zaoszczędziłoby mu wielu dni tułaczki i pozwoliło na dłuższy pobyt w domu, który już teraz wydał mu się strasznie odległy. Niestety, w wyznaczone przez Żywioły miejsce można było dostać się tylko i wyłącznie wędrując lasem, a tam możliwość wylądowania graniczyła z niemożliwością.
Smok pokonał więc w locie trasę, na którą pozwalało ukształtowanie terenu, a następnie stanął pewnie na ziemi, przybierając ludzką postać. Dalej musiał iść piechotą, a tego szczerze nienawidził.
Tysiące zapachów, które drażniły wyczulone nozdrza nawykłe do woni znanego otoczenia, miliony obcych dźwięków i tych niesłyszanych już od stuleci, barwy niemal szczypiące w oczy. Lasy były dla niego przekleństwem równie wielkim, co piesza wędrówka.
„To nie chęć znalezienia śmierci, to masochizm.” pomyślał, kiedy przedzierał się przez zarośniętą ścieżkę lub wspinał na pnie zwalonych drzew, które tarasowały drogę. Był wprawdzie zwinny, silny, twardy, ale nie uśmiechało mu się wkładanie tak wielkiego wysiłku w coś, co nie było tego warte. Tyle tylko, że potwierdził już swój udział w wyprawie, zgodził się stanąć po stronie żywiołów w walce ze stworzonymi przez ludzi demonami, a więc nie istniała dla niego droga powrotna.
- Na waszych kurhanach spoczną głowy Pradawnych Czempionów. - szepnął pod nosem myśląc o utraconych przyjaciołach, z którymi podróżował i walczył podczas odległej już Wojny Ras, która była bez porównania bardziej brutalna i dłuższa niż ta ostatnia.
Syknął i odskoczył na bok, kiedy znad jego głowy w dół zaczęły spadać żołędzie.
- Pieprzone wiewiórki! - warknął zadzierając głowę do góry. Dlatego nie lubił lasów. Były pełne niepotrzebnych nikomu, bezmyślnych stworzeń, na które należało uważać jeśli chciało się wyjść z twarzą przed samym sobą.
Nie wątpił, że na jego drodze staną tylko te bezmyślne zwierzęta. Nikt inny nie kręciłby się po tych zapuszczonych ścieżkach, tak jak nikt nie odwiedzał już starych zakątków, gdzie siła Ziemi była najsilniejsza dzięki wiekowym wierzbom i dębom. Te miejsca były nazbyt naładowane magią by przebywanie w nich mogło sprawiać przyjemność. Dawniej, wiele wieków wcześniej, przychodzono tam by prosić Żywioł o pomoc, siłę, cokolwiek innego. Teraz jednak Żywioły potrafiły przemawiać bezpośrednio do swoich istot, więc stare gaje i zacisza nie były już potrzebne.
Rozpadało się, kiedy przeszedł już spory kawałek drogi. Deszcz wcale mu nie przeszkadzał, chociaż ubrania nieprzyjemnie kleiły się do ciała, toteż musiał przystanąć by znaleźć jakieś schronienie. Niestety, w okolicy nie było żadnej większej dziupli, kamiennych jaskiń, a już na pewno opuszczonych domków.
Znalazł więc rozwiązanie najprostsze z możliwych i świadczące o tym, jak mało przejmował się światem. Zdjął z siebie wszystkie ubrania i wepchnął je do swojego niewielkiego tobołka. Teraz deszcz nie przeszkadzał mu już w żadnym stopniu. Czuł się niemal jak w swojej smoczej formie, która nie wymagała od niego odzienia i pozwalała by krople spływały po jego grubej skórze.
Las szumiał obijającymi się o liście i ściółkę kroplami, ptaki przestały śpiewać, zwierzęta pochowały się w swoich norach, dziuplach, gniazdach. Tylko drzewa bezustannie znajdowały się na swoim miejscu, co mogło irytować, jako że problem z przedzieraniem się między krzakami i nisko rosnącymi gałęziami wcale nie był mniejszy, kiedy wszystko pokrywała woda.
Niestety, taka pogoda miała także swoje jeszcze gorsze strony. Wprawdzie las był wyciszony i pozbawiony zapachu, ale wydawał się także pusty, a to oznaczało, że smok mógł zapomnieć o polowaniu, mimo że zaczynał coraz dotkliwiej odczuwać głód, który mogło zaspokoić tylko mięso.
Ile był w stanie wytrzymać bez porządnego, krwawego posiłku? Godzinę, dwie? Może jeszcze pół dnia, ale później zrobi się agresywny, a jego niezadowolenie wzrośnie. Tego na pewno nie chciał, a więc był zmuszony połasić się na karkołomne zadanie wydarcia bezpiecznym schronieniom mieszkańców. Przyszedł czas by zapolować.
Schowawszy swoje rzeczy w pustą, opuszczoną od dawna dziuplę, zadbał o to by trafić w to miejscu po udanym polowaniu – niczego innego nie przyjmował do wiadomości. Swoimi ostrymi pazurami zarył głęboko w pień i zostawił na nim bolesne ślady, które nabiegły żywicą. Jej zapach, jak również płacz drzewa będą dla niego drogowskazem. Teraz mógł bez przeszkód udać się na poszukiwanie nory śpiącego borsuka lub rozpostartych szeroko i gęsto koron drzew, pod którymi skrywały się jelenie i sarny.
Skradał się stąpając cicho, mimo swojej zaprzeczającej temu naturze wielkiego smoka. Z zamkniętymi oczyma wsłuchiwał się w otoczenie, w szum deszczu, którego płynne spadanie było zakłócane przez rozmaite przeszkody. Nie słyszał oddechu swoich potencjalnych ofiar, ale wiedział, że gdzieś tutaj są. Niemal czuł słodkawy smak krwi w ustach, miękkość i ciepło mięsa, które będzie rwał zębami, a później niemal cywilizowanie oprawi i powiesi u boku by schło podczas jego podróży i mogło przydać się w chwili, kiedy znajdzie się na jakimś pustkowiu.
W końcu znalazł ofiarę. Usłyszał ją zanim jeszcze zobaczył. Sarna. Młoda, ale już nie dziecięco wychudzona i niezgrabna. Mogła być w ciąży o czym świadczył ciężki oddech, którego odgłos wyłapał będąc blisko jej schronienia. Zawahał się. Teraz poczuł to wyraźnie – zapach samca. Sarna nie była sama, a on miał ogromne szczęście. Zastanowił się szybko analizując sytuację. Nie potrzebował rzucać się na parę, wystarczyło by mu jedno z nich. Ona była słabsza, wolniejsza, ale on mógł stanąć w jej obronie. Zresztą, miała niedługo urodzić, a więc zabijając ją, zabiłby także to świeże, mięciutkie mięsko, którego smak sprawiłby mu prawdziwą rozkosz. I wtedy podjął decyzję. Oszczędzi sarnę i jej nienarodzone młode, ale zabije jelenia.
Już w następnej chwili popędził w stronę schronienia, które miało stać się jego stołówką. Zwierzęta usłyszały go, poderwały się, ale samica nie zdołała zrobić nawet kroku. Znowu padła na ściółkę legowiska, akurat w chwili, kiedy Eressëa pojawił się przed nią i samcem. Jeleń był w potrzasku. Wielki, dojrzały i na pewno zaprawiony w bojach. Ciężki przeciwnik, ale bez szans w starciu ze smokiem. Mógł uciec przed drapieżnikiem, którego krwawy zapach wyczuwał dokładnie lub bronić swojej samicy, co skończy się najpewniej śmiercią całej rodziny. Postanowił jednak zostać. Bronić sarny i młodego, które właśnie przychodziło na świat.
„Mam wyczucie chwili.” przeszło przez myśl smoka, kiedy spojrzał na rodzącą samicę, w jej przerażone oczy.
Jeleń był gotowy do odparcia ataku, więc smok nie wahał się ani chwili. Zaatakował używając wyłącznie gołych rąk, pazurów, które potrafił przywołać bez przechodzenia pełnej przemiany oraz swojego doświadczenia. Poroże jelenia było imponujące i niebywale zabójcze, jeśli pozwoliło się nim zaatakować, więc Eressëa wiedział czego należy unikać.
W ostatniej chwili uskoczył na bok i przesunął ostrymi pazurami po boku swojego jeszcze przeciwnika, ale już bliskiego posiłku. Musiał szybko umknąć, kiedy jeleń odrzucił głowę w jego stronę. Może i skóra smoka była twarda w tej postaci, ale kości ulegały złamaniom. Spróbował raz jeszcze tego samego triku, ale tym razem jeleń nie dał się nabrać. Smok musiał więc uskoczyć kolejny raz już w chwili, kiedy jego nogi dotknęły ziemi po pierwszym susie. Prędkość z jaką to zrobił dała mu przewagę, toteż wykorzystał okazję i złapał poroże swojej ofiary. Podrzucony w górę szarpnięciem miał okazję złapać się jeszcze pewniej i kiedy przeciwnik chciał się go pozbyć, Eressëa zaparł się mocno o ziemię. Przez chwilę smok i zwierzę siłowali się ze sobą, można było mieć wrażenie, że poroże pęknie pozbawiając właściciela jedynej broni lub w konsekwencji ostry koniec złamania ugodzi smoka tak, że ten nie zdoła się uratować. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Jeleń ugiął się pod naporem smoka, a złamany duch pozwolił działać drapieżnikowi bez większych przeszkód. Smok powalił zwierzę na ziemię i przytrzymał zapewniając sobie dostęp do jego szyi. Dotąd równe zęby wydłużyły się, zaostrzyły, nabrały mocy miażdżenia kości.
I wtedy Eressëa poczuł nieznany, obcy zapach, usłyszał dźwięki wydawane przez przedzierające się przez zarośla ciało. Tego nie było w planach.
- Miało nie być nikogo w domu. - zakpił cicho do siebie i spojrzał na jelenia, który również zdawał sobie sprawę z tego, że coś poszło nie tak.
Zasłona liści została rozsunięta i ich spojrzenia się spotkały.

niedziela, 22 marca 2015

NOTKI BRAK

22.03 - Biję się w pierś, ponieważ to kolejny już dzień, kiedy wpisu nie będzie. Przepraszam, ale naprawdę sądziłam, że dam radę. Poprawię się! Niebawem się poprawię! Do następnej niedzieli! 29 marca, kiedy to przestawiamy zegarki ;)

niedziela, 15 marca 2015

9. Wspomnienia nadchodzących czasów

Kiedy zmęczenie rozpłynęło się po jej ciele chłodem, a organizm przyzwyczaił się do wysiłku, Rambë czuła się pewniejsza z każdym stawianym krokiem. Zaczęła zauważać to, co wcześniej zwyczajnie jej umykało – soczyste, żywe kolory, intensywny, kojący zapach, lekki, orzeźwiający wietrzyk. Nawet ziemia wydawała się idealnie układać pod jej stopami dostosowując do jej kształtu, ciężaru i tempa. Nagle wszystko było inne, lepsze. Widziała świat takim, jakim wcześniej go nie zauważała zbyt przejęta podróżą.
Nawet polowanie wydawało jej się bardziej ekscytujące i pełne szaleństwa, a mięso miało lepszy, bardziej naturalny smak. Zabawne jak bardzo podejście może zmienić człowieka i jego sposób patrzenia na świat, odczuwania go wszystkimi zmysłami.
Niestety, coś wokół się zmieniło, jakby powietrze zmieniło gęstość, a niemal niesłyszalny głos wiatru stał się jeszcze cichszy, stłumiony.
- Ktoś tu jest. - powiedziała cicho do ojca – Śledzi nas.
- Tak, wiem. Już od dłuższego czasu. - przytaknął jej Nehtar. - Znajdujemy się na wysokości wioski plemienia twojego ojca. - zauważył poważnie. - Czuję zapach Kruków nawet tutaj, a to może oznaczać tylko jedno.
- Są tutaj. - dopowiedziała, a on skinął potakująco. - Co w takim razie powinniśmy zrobić?
- Nic. Jeśli czegoś chcą to sami staną nam na drodze. Nie ma sensu ich poganiać. Zresztą, nic nam nie zrobią. A przynajmniej nie powinni. Jesteśmy związani blisko z ich szamanem, więc jakakolwiek próba zaszkodzenia nam skończyłaby się dla nich krwawo i boleśnie.
Próbowali więc nie zwracać uwagi na to dziwne uczucie towarzyszące byciu śledzonym i obserwowanym, co wcale nie było łatwe, kiedy istniała obawa, nawet najmniejsza, że coś pójdzie nie tak, jak powinno. Dlaczego za nimi podążali? Łowca chyba się tego domyślał, ale nie zamierzał denerwować córki. Chciał jej tego oszczędzić możliwie jak najdłużej.
W końcu jednak sprawdziła się zapowiedź mężczyzny i przed nimi wyłoniły się z mroku cieni cztery postaci w wielkich ptasich maskach na głowach. Sądząc po ich posturze i ciałach byli młodzi, może w wieku Rambë, może odrobinę starsi.
- Nie możecie wyjść poza obręb naszego terytorium. - odezwał się jeden z zamaskowanych Kruków, najwyraźniej przywódca grupki. - A przynajmniej ona nie może. - mogło się wydawać, że spojrzał na dziewczynę, ale zza wielkiej ptasiej czaszki, którą miał na głowie nie było za bardzo widać jego twarzy.
- Kto mi zabroni? - Rambë zmarszczyła gniewnie brwi i postąpiła krok do przodu. Nie była osobą, która lubiła rozkazy wydawane przez obcych, a jeszcze bardziej nie znosiła przedmiotowego traktowania.
- Twoim obowiązkiem jest wybrać sobie partnera spośród plemienia i...
- Moim obowiązkiem!? - i nastąpił wybuch. Nehtar nie martwił się o córkę. W końcu miała w sobie jego krew i opanowała umiejętność posługiwania się darami, które jej przekazał. - To ja decyduję o swoich obowiązkach i nikt nie ma prawa mnie do niczego zmuszać! - krzyczała na czwórkę chłopaków, a jej twarz była wykrzywiona w przerażającym grymasie, jakby zaraz miała się na nich rzucić. - Nie jestem Krukiem, nie będę wam rodzić dzieci! To moje ciało i moje życie! Nikt nie ma prawa czynić ze mnie przedmiotu, którym można rozporządzać! - jej skóra stała się twarda jak stal, chociaż nikt poza Nehtarem nie dostrzegł różnicy. Była gotowa do walki, śmiertelnie niebezpieczna, jak to zazwyczaj z wściekłymi kobietami bywało.
- Rambë, spokojnie. - ojciec stanął obok niej. - Nie zmusza cię do niczego, już ja o to zadbam.
- Nie masz prawa marnować krwi, która płynie w twoich żyłach! - Kruk najwyraźniej uznał, że znowu zrobiło się w miarę bezpiecznie.
- Mam prawo żyć swoim życiem. - powiedziała dumnie. - Jeśli spróbujecie mnie zatrzymać, poobrywam wam głowy. I zrobię to na pewno. Jestem przecież dzieckiem szamana, mam moc, a skoro jestem dla was tak ważna to nikt mnie nie ruszy. Zresztą, mam w sobie także smoka i łowcę, więc jesteście dla mnie nikim! - syknęła zjadliwie. - Tato, chodźmy stąd. Nie będę dłużej ich słuchać. - teraz mówiła jak prawdziwa, pełnowartościowa kobieta, a nie dziecko zmuszone do dorosłości. Zacisnęła dłoń na łokciu łowcy i pociągnęła lekko. Ruszyli na spotkanie młodym Krukom, ale oni najwyraźniej mieli już swój plan.
Zza drzew wyłoniła się ogromna bestia. Lśniące, żółte ślepia, wyleniała sierść i wychudzone ciało, niczym zabiedzony, bezdomny kundel, których już się nie widywało. Z jego pyska leciała krwawa piana, żółte zęby niemal były nią pokryte w całości. Szalone spojrzenie rozbieganych oczu dręczonego zwierzęcia, boki pokryte paskudnymi ranami wyniesionymi z poprzednich walk.
- C... Co to jest?! - dziewczyna była przerażona.
- Chcecie nas straszyć starym, zagłodzonym wilkołakiem? - Nehtar zasłonił córkę swoim ciałem. - Zabiję go, powyrywam mu te wielkie kielska i każdy z was dostanie w prezencie po jednym! Prosto w te wasze krucze serduszka. - zaczął rozciągać ciało gotowy do walki. Od tak dawna nie miał okazji się z nikim mierzyć, że zaczynał wątpić czy nadal jest równie sprawny co przed laty. - Rambë, trzymaj się za mną, nie daj się im podejść i poczekaj na tatusia. Zajmie się problemem i będziemy mieli święty spokój na resztę życia.
Na twarzy łowcy pojawił się uśmiech, niemal równie szalony co spojrzenie wilkołaka. Od tak dawna nie szalał, że teraz musiał się zabawić. Jego ciało rozluźniło się i zanim tamci zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować, Nehtar rzucił się na bestię, która jako jedyna była na tyle skupiona by odpowiedzieć na atak atakiem.
Mężczyzna uskoczył w bok, kiedy przed nim przemknęła wielka, uzbrojona w pazury łapa. Roześmiał się i natarł z boku. Założone na palce stalowe pazury wbiły się mocno w skórę przebijając ją bez większego problemu. Skołtuniona, śmierdząca sierść nie była żadną ochroną. Zwierzę wściekłe kłapnęło szczękami, ale łowca odsunął się w porę. Kły zaledwie przejechały po jego ramieniu, ale nie zdołały zadrasnąć twardej jak u smoka skóry.
Hybryd żałował, że nie ma pełnej zbroi, na której wilkołak mógłby połamać sobie zęby, ale i bez niej czuł się całkiem komfortowo. Poruszał się zwinnie, szybko, choć wolniej niż w czasach świetności. Mimo to, był wystarczająco sprawny by poradzić sobie z jakimś przerośniętym psem. Zresztą, nie był bezbronny. Miał noże w cholewach butów i teraz sięgnął po nie by rozprawić się z zawszonym kundlem szybciej. Jego córka musiała wypełnić misję, nie mieli więc czasu na użeranie się z czymś takim.
- Od prawej do lewej czy od lewej do prawej? - zapytał samego siebie – W którą stronę by cię poderżnąć.
Jego córka stała w tym czasie bez ruchu i z przerażeniem oglądała walkę toczoną przez ojca. Co jakiś czas rzucała krótkie spojrzenia Krukom, którzy rzucili im wyzwanie, ale oni nie byli zainteresowani jej osobą, a przynajmniej nie w tamtej chwili. Ryzyko, że zupełnie przypadkowo staną między dwójką walczących lub też przypadkiem oberwą było zbyt wielkie. Już i tak zostali zmuszeni do odsunięcia się na bezpieczną odległość. Oni również z przejęciem patrzyli na toczącą się walkę, chociaż rodzący się w nich lęk nie wypływał z troski o hybryda, ale z powodu możliwości utraty głównej broni, a więc wilkołaka.
Nehtar sprawnie wskoczył na grzbiet bestii i z całych sił wbił swoje ostra między kości kręgosłupa. Szarpał i ciął póki nie zdołał przerwać połączenia między kręgami, a wtedy sparaliżowana, niezdolna do ruchu żywa broń opadła na ziemię warcząc i usiłując zagryźć kogokolwiek, kto tylko znajdzie się w ich pobliżu. A jednak łowca bez problemu dostał się pod ogromny, wychudzony gardziel i zwyczajnie poderżnął wilkołakowi gardło od prawego aż po lewe ucho. Krew trysnęła brudząc ubrania i ciało mężczyzny gęstą, śmierdzącą mazią. Szczęściem nie była żrąca, choć z pewnością miała w sobie magię, chorobę i Żywioły wiedzą co jeszcze.
- Pora zapolować na kaczki. - powiedział z flegmą hybryd, ale czwórka Kruków wycofywała się już powoli. Nie znaczyło to bynajmniej, że się poddali, jako że mężczyzna szczerze w to wątpił. Pokonanie jednego wilkołaka nie gwarantowało końca zmagań.
I rzeczywiście tak właśnie było, bo oto do gry wkroczyły kolejne dwie bestie, równie szkaradne, co poprzednia. Teraz było już przynajmniej jasne, do czego Kruki wykorzystywały swoje zdolności i w jaki sposób eksperymentowały na swoich ofiarach. Wyleniałe, wielkie wilkołaki musiały być kiedyś porwanymi z wiosek ludźmi. Teraz zdziczałe nie mogły nawet powrócić do dawnej formy, a nie od dziś plotki głosiły, że wszelkie niebezpieczne mutacje u ludzi były zasługą właśnie plemion Kruków.
- Kurwa! - zaklął wściekle łowca. W takiej sytuacji i jego córka musiała walczyć. Nie dało się tego uniknąć. - Rambë, będziesz mi potrzebna.
- O... Oczywiście! - zawahała się. - Co mam robić?
- Przeżyć. - krótka, treściwa odpowiedź.
Nehtar wyczyścił umysł z niepotrzebnych myśli i skupił się na walce. Gdyby tylko miał swój miecz, ale nie sądził, że będzie go potrzebował. Dwa sztylety powinny wystarczyć... Powinny, gdyby nie grupa nawiedzonych Kruków, którzy chcą zrobić z jego dziecka klacz rozpłodową.
Znowu to on zaatakował jako pierwszy i chociaż nie był w stanie walczyć z dwiema bestiami, które mogły się swobodnie poruszać, to wiedział, że jego córka da sobie radę. Kiedy tylko przetrawi to, co się działo.
A to wcale nie było łatwe. Dziewczyna patrzyła na obrzydliwe cielska wielkich wilkołaków, które rzuciły się na jej ojca. Jeden z nich uskoczył w bok, aby mieć lepszy dostęp do mężczyzny uzbrojonego wyłącznie w krótkie sztylety. Jeśli czegoś nie zrobi będzie odpowiedzialna za jego porażkę! Nie uspokoiło jej to, ale sięgnęła po szpilkę długości ramienia, z którą zawsze ćwiczyła walkę. Ta broń wydawała jej się najwygodniejsza, jako że trzymała ją w pięści, co zmniejszało ryzyko jej wyślizgnięcia się lub wybicia. Poza tym, korzystała z siły całych ramion, kiedy zadawała ciosy, dzięki czemu czuła się swobodniej.
Liczyła na element zaskoczenia, ale nie udało jej się tego osiągnąć. Jeden z wilkołaków zobaczył, że chce natrzeć na niego z boku i stracił zainteresowanie łowcą. Zamiast tego kłapnął zębiskami na dziewczynę, która zrobiła płaczliwą, wystraszoną minę, ale stanęła oko w oko z obrzydliwą bestią. Wilkołak skoczył, ale ona umknęła w bok i cięła szpilą. Nie trafiła, ale wiedziała już przynajmniej jakie poprawki powinna wprowadzić w swoim ataku. Podjęła więc kolejną próbę uważając by samej nie stać się ofiarą. Tym razem trafiła, chociaż o włos uniknęła zębisk wilkołaka. Gdyby tylko znalazła sposób na zbliżenie się do bestii... Mogłaby wbić mu szpilę prosto w oko, a dzięki jej długości dotarłaby aż do mózgu. Mogła także dosiąść tej paskudy i podjąć próbę sforsowania czaszki, ale to wymagało czasu, którego ona nie zapewniłaby sobie siedząc na karku wierzgającego wilkołaka.
W końcu postanowiła doskakiwać do wielkiego, cuchnącego cielska, ranić je i uciekać na bezpieczną odległość. Okazało się to jednak dla niej niemożliwe, a to z powodu nie najlepszych umiejętności walki. Potrafiła zmagać się z tatą, ale nigdy nie walczyła z nikim innym. Nie miała wprawy. Planowała już nawet pozwolić się zdominować, by w odpowiednim momencie nadziać oko i mózg bestii na swoją broń, ale obawiała się, że wtedy w ruch pójdą pazury i plan spełznie na niczym. Nie miała więc pojęcia, co zrobić i jak walczyć najefektywniej. Nie była Nehtarem, który teraz radził sobie znakomicie dzięki swojej zbroi z własnej skóry. Rambë była pewna, że pokona atakującego go wilkołaka, ale nie udało mu się skończyć walki, gdyż za nimi rozbrzmiał władczy, wściekły głos. Należał do szamana, więc wszyscy doskonale wiedzieli, że należy przerwać walkę by nie zostać surowo ukaranym.
- Co tu się dzieje?! - warczał przybyły właśnie szaman. W obcej mowie wydał polecenia wilkołakom, które wahały się musząc wybierać między tresurą a możliwym posiłkiem, który właśnie starały się upolować. Wybrały niestety źle, gdyż postanowiły być nieposłuszne. Wilwarin spojrzał na nie wściekle i zamknął oczy szepcząc coś w swoim szorstkim języku. Wilkołaki, z czego jeden szykował się do skoku, a drugi był już w powietrzu, zatrzymały się i runęły na ziemię nieprzytomne. Z ich nozdrzy, oczu i uszu zaczęła sączyć się cuchnąca, ciemna krew. Kruk spojrzał na czwórkę prowodyrów i przywołał ich do siebie rozkazującym tonem. Nie sprzeciwiali się, choć najwyraźniej nie byli zachwyceni.
- Ośmielacie się atakować moją rodzinę!? - wrzasnął – Milczeć! - przerwał, kiedy przywódca tamtych nabierał powietrza. - Wiem o co wam chodziło i gówno mnie to obchodzi! Nikt, ale to nikt nie dotknie nawet palcem przyszłej głównej szamanki! Nehtar, Rambë, idźcie dalej. Ja ukarzę przykładnie tych, który odstąpili od swoich zajęć i sprzeciwili się Żywiołom.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale hybryd złapał ją za rękę, porwał z ziemi jej bagaże i skinąwszy głową kochankowi odciągnął córkę poza granice Kruków. Nawet jeśli Wilwarin miał wszystko pod kontrolą, lepiej było umknąć niż oglądać jego wściekłość, która na pewno nie skończy się dobrze dla tamtych czterech młodych. Może przeżyją, a może nie. Nehtara i Rambë już to nie dotyczyło.

niedziela, 1 marca 2015

8. Wspomnienia nadchodzących czasów

Rambë

Rodzice potrafili być tak różni, jak różne bywały Żywioły. Kiedy jedno z nich chciało, drugie było przeciwne, kiedy drugie ulegało, pierwsze nie miało więcej ochoty. Jak to w ogóle możliwe, że potrafili dogadać się na tyle by stanowić parę i spłodzić dziecko? Byli ze sobą tyle lat, że ich pożądanie siebie nawzajem graniczyło z masochizmem. Czy trzeba być dorosłym by to pojąć? Bo w jaki sposób można kochać to czego się nienawidzi?
Rambë wątpiła, że kiedykolwiek to pojmie. Wiedziała za to, że jest świadkiem jednej z tych sprzeczek, które kończyły się długim milczeniem i brakiem rozwiązania. Problem stanowiący kość niezgody był z czasem spychany na bok, ignorowany i tylko dzięki temu jej rodzice potrafili się pogodzić. Tym razem jednak wszystko wyglądało poważniej, ponieważ to ona stanowiła kwestię sporną.
Podczas gdy kruczy ojciec siedział z założonymi rękoma akceptując wolę Żywiołów i przeznaczenie, jej hybrydzi tata wychodził z siebie chcąc obmyślić plan mający pomóc córce w jakiekolwiek sposób. Nehtar za wszelką cenę chciał jej ulżyć, wykręcić ją z tego wszystkiego, zrobić cokolwiek i ostatecznie postanowił wyruszyć razem z nią by wiedzieć komu powierzy troskę o dalsze bezpieczeństwo jedynego dziecka. Skoro nie mógł przeciwstawić się Żywiołowi to postanowił osobiście dowiedzieć się kim są osoby, z którymi przyjdzie Rambë spędzać całe dnie, miesiące, może i lata. Zresztą, musiał wiedzieć kogo zabić jeśli jego córce stanie się krzywda.
I to nie podobało się jego partnerowi, który uważał, że Rambë powinna wyruszyć sama i stawić czoła przeznaczeniu zamiast ciągle kryć się pod skrzydłami byłego łowcy smoków. W ten też sposób ich ostatnie ciche dni miały przerodzić się w całe tygodnie, ponieważ Nehtar nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować ze swojego planu. Choćby to miało oznaczać koniec jego związku z Krukiem, córka była dla niego ważniejsza.
- Ośmieszysz ją! - warczał na niego kruk jeszcze przed ich odejściem. - Ona nie jest już dzieckiem! Wiem, że nigdy nie byłeś w żadnej drużynie, ale... - westchnął ciężko i przeciągnął dłonią po włosach. - Nie ważne! Rób jak chcesz, ale nie mów później, że cię nie ostrzegałem! - wściekły, aż czerwony ze złości, wyszedł z domu i zniknął w lesie, najpewniej wracając do swojego plemienia.
- Rambë, powiedz szczerze, wstydzisz się swojego taty? - Nehtar spojrzał na córkę poważnie. - Jeśli nie chcesz żebym szedł...
- Chcę! - przerwała mu gwałtownie. - Boję się, tato. Boję się okropnie i chcę żebyś ze mną poszedł tyle ile możesz. Będę odważna, ale na razie jestem tylko przerażona. - była nauczona rozmawiać z rodzicami szczerze, a otwartość łowcy zawsze jej w tym pomagała. Nie mieli przed sobą tajemnic, więc nie obawiała się, że nagle nie będzie jej rozumiał. Kto jak kto, ale on zawsze wiedział, co czuje i co myśli. Pewnie dlatego, że zawsze ją rozpieszczał.
- Chodźmy, Rambë. - wziął swoją torbę i uśmiechnął się do dziewczyny, która zabrała ze sobą tak samo niewiele. Nie potrzebowali więcej, żyli w lesie, więc wiedzieli jak z niego korzystać. - Dasz sobie radę. - mężczyzna objął córkę i pchnął lekko ruszając do przodu. Nie miał pojęcia, co musi czuć dziewczyna, która po raz pierwszy opuszcza bezpieczne schronienie, rodziców i wszystko co znała, ale mógł to sobie wyobrazić. Była zagubiona, na pewno bardziej niż on kiedykolwiek. Nawet zdradzając swojego króla przed dwoma stuleciami nie był tak niepewny, jak ona teraz.
A dziewczyna czuła się naprawdę źle z tym, co ją spotkało. Miała ochotę zawrócić i zaszyć się w domu, kiedy tylko straciła go z oczu. Nie wyobrażała sobie wielu miesięcy bez niego, bez rodziny, bez czegoś stałego.
- Nie bój się. Jesteś córką łowcy smoków i Kruka, który potrafi wędrować między światami. Masz moc większą niż niejeden mężczyzna. Jesteś silna, zwinna i piękna. Dasz sobie radę znakomicie. - ojciec starał się ją pocieszyć, chociaż sam odczuwał związany z tym niepokój. Jego dziecko było przeznaczone do cierpienia. Co do tego nie miał wątpliwości. - Poznasz co to ból. - podjął w końcu przytulając ją mocno do swojego boku. - Dowiesz się, jak to jest kogoś stracić, jak to jest cierpieć. Nie jesteś stworzoną sztucznie hybrydą jak ja, więc na pewno tego nie unikniesz.
- Czy to mnie miało pocieszyć? - zapytała marszcząc swoje nienaganne brwi.
- Cóż, prawdę mówiąc sam nie wiem dlaczego ci to mówię. Raczej nie czujesz się dzięki temu uspokojona.
- Zdecydowanie się nie czuję i nawet nie pojmuję tego, co mi właśnie powiedziałeś. - przyznała i nagle roześmiała się. Jej ojciec potrafił być taki zabawny w swojej niezgrabności.
Ten śmiech, chociaż chwilowy, pomógł im obojgu. Poczuli się pewniej, świat nie był już taki beznadziejnie szary i znowu nabierał jaśniejszych, bardziej soczystych barw. Może podróż wcale nie była takim złym pomysłem? Jasne, w końcu dojdzie do tego zapowiadanego starcia, które może zakończyć jej żywot, ale do tego czasu może żyć i korzystać! Nie powinna myśleć o końcu i ewentualnej śmierci, ponieważ wtedy jej serce przepełniał żal. Nie bała się odejść, nie bała się zginąć. Ona po prostu nie chciała zostawiać bliskich, którzy byli dla niej najważniejsi, nie chciała porzucać swoich planów i marzeń. Miała zbyt wiele do zrobienia by umierać!
Chociaż nie było jej łatwo, odrzuciła pesymistyczne myśli i postanowiła nacieszyć się czasem spędzonym z tatą, z mężczyzną równie niespotykanym jak ona. Chciała się od niego uczyć, poznać tę część jego duszy, której nigdy dotąd nie widziała, którą porzucił po Wojnie Ras zaszywając się w lesie i zakładając niecodzienną rodzinę. Jaki był wcześniej, kiedy zabijał smoki, zdradził człowieka, którego mógłby nazwać bratem?
Tak bardzo skupiała się na Nehtarze, że sama zaczynała się tego wstydzić. Cały jej świat opierał się na sile jego ramion, na jego uśmiechu i miłości oraz na rozsądku i narzekaniach Kruka. Czy mogła się więc dziwić temu, że miała słabość do jedynej w swoim rodzaju osoby, która zawsze była na każde jej skinienie? Nawet inne Kruki z plemienia jej ojca nie miały nic do zaoferowania dziewczynie takiej jak ona. Nudni, poważni, pozbawieni uroku, który posiadał on. Gdyby miała się zakochać, chciałaby żeby jej wybranek przypominał właśnie łowcę.
Temperatura jej ciała skoczyła niebezpiecznie, kiedy uświadomiła sobie o czym myśli. Wstydziła się tego, ale nie potrafiła nad tym zapanować. Była kobietą, miała swoje potrzeby, chciała kogoś poznać, związać się chociażby na chwilę. To nie był jednak najlepszy moment na takie myśli i górnolotne plany. Może znowu do tego powróci, kiedy przeżyje stracie, jakie szykował dla niej los. Teraz było zbyt wcześnie.
Tym bardzie, że powoli odczuwała zmęczenie i całkowicie straciła rachubę czasu.
- Nauczysz się odczuwać to instynktownie i przywykniesz do drogi. - uspokoił ją łowca, jakby czytał w jej myślach. Jego długie, płomienne włosy były wilgotne na szyi, więc podwiązał je wysoko i złożył na pół. - Dawniej mi to nie przeszkadzało, ale teraz jest uciążliwe. - powiedział zauważając, jak dziewczyna mu się przygląda. - Gdyby przyszło ci walczyć, zawsze musisz być gotowa w taki sposób, aby nic nie rozpraszało twoich myśli. Nawet drobnostka, ponieważ ona może zaważyć o twoim życiu. Gdybym pozwolił im kleić się do szyi, czułbym to potwornie wyraźnie przy każdym ruchu, a podczas ewentualnej walki nawet dokładniej niż broń w dłoni.
Dziewczyna skinęła głową, zaś jej opiekun zarządził postój. Dzięki temu mogła spokojnie zrealizować polecenia wydane pośrednio w lekcji jakiej udzielił jej mężczyzna. Poza tym miała również czas żeby rozmasować obolałe stopy, rozciągnąć zmęczone mięśnie. Tylko dlaczego tego czasu na odpoczynek było tak mało? Znała odpowiedź. Gdyby pozwolili sobie na dłuższy postój, dziewczyna najpewniej nie mogłaby się ruszyć. Tyle wiedziała na pewno, ponieważ łowca niejednokrotnie wbijał jej do głowy podstawowe zasady obowiązujące w drodze.
- Tato, przecież pamiętam. - poskromiła zapędy mężczyzny, który planował kolejny raz tłumaczyć jej to samo. - Mój brak entuzjazmu jest brakiem entuzjazmu, a nie chęcią protestu.
- Tak, chyba trochę przesadzam miejscami, wybacz.
- Mam za to pytanie. - odezwała się nagle z wahaniem – Skąd właściwie wiesz, w którą stronę podążać? - to było sensowne pytanie, choć zadane stosunkowo późno. Stanowczo zbyt późno, jak na tak mądrą dziewczynę.
- Stąd. - łowca popukał się po głowie. - Kiedy byłem lócënehtarem przemierzyłem chyba cały nasz świat w jedną i drugą stronę. Nie potrzebuję map, ponieważ wszystkie mam w głowie. Nawet jeśli wiele uległo zmianie, podstawy pozostają te same.
Pytała jeszcze o wiele innych rzeczy, które chciała wiedzieć. Czy nie tęsknił za dawnym życiem. Czy nie chciał znowu podróżować. Czy rodzina naprawdę dała mu wszystko to, czego pragnął. Odpowiadał jej szczerze, nie miał nic do ukrycia. Z każdym krokiem poznawała go bliżej, chociaż od samego początku wiedziała jaki jest. I dlatego w pewnym momencie zapragnęła tej podróży i swojego przeznaczenia. Znała ojca, ale nie znała siebie samej. Nie rozumiała czego chce od życia, czego w nim szuka. Musiała przeżyć aby zrozumieć. W tamtej chwili Nehtar również to pojął.