niedziela, 28 grudnia 2014

5. Wspomnienia nadchodzących czasów

Takie głupie pytanko: ktoś czyta to opo?

Popychane wiatrem niewielkie, dziecięce łódki mknęły szybko w stronę otwartego morza, które witało je swoim niebezpiecznym bezkresem. Na pokładzie maleńka drewniana załoga leżała bezczynnie przewrócona jednym, słabym podmuchem, któremu nie potrafiła stawić oporu. Wszystkie te łódki sunęły miękko ku zatraceniu w gardzieli słonej wody, mimo gorących wierzeń puszczających je dzieci, którym wmawiano, że ich łódeczki przepłyną cały świat nietknięte.
Tylko jedna z maleńkich zabawek zdołała wymknąć się przeznaczeniu. Wpadając w niewielki wir, zmieniła kierunek i teraz oddalała się od innych, chociaż nieprzerwanie sunęła przed siebie, tak jak i one. Wciąż przed siebie, bezwolnie kierowana wiatrem i prądem wiru, dalej i dalej, bliżej i bliżej, zostawiała za sobą przystań, ale sunęła w stronę plaży, przy której rybacy wyciągali na brzeg swoje łodzie, ale i ich minęła nie zatrzymując się ani na chwilę. Nie miała pojęcia dokąd pchają ją te połączone siły wody i powietrza, ale im dalej od lądu, tym bliżej znajdowała się celu, jakim był ostateczny koniec. Dalej i dalej, bliżej i bliżej, nieprzerwanie do przodu, bezwarunkowo posłuszna.
Ile w rzeczywistości przepłynęła zanim woda pod nią zakotłowała się gwałtownie? Wielkie w stosunku do niej fale zalewały pokład, porywały drewniane ludziki załogi, które tonęły w sensie ludzkim, chociaż w rzeczywistości unosiły się na powierzchni, jak kawałki drewna z rozbitych statków.
Z głębiny, która pozwalała na swobodne poruszanie się i polowanie wynurzyła się ogromna sylwetka potężnego smoka. Jego srebrna łuska na pysku była zdeformowana, zaś lewe oko pokrywało bielmo uniemożliwiające widzenie. Bestia kłapnęła paszczą zamieniając łódeczkę w wykałaczki i nie robiąc sobie nic ze zniszczonych przed chwilą marzeń jakiegoś dziecka, znowu zanurkowała w poszukiwaniu pożywienia. Dopiero wynurzając się po jakimś czasie z pyskiem pełnym ryb, skierowała się w stronę oddalonego od zabudowań portowego miasta kawałku lądu, gdzie piasek wydawał się ciemniejszy, a rzadki las mroczniejszy. To tam, w miejscu, gdzie piasek przechodził w ziemię, a pustka w las, stała drewniana chata wyglądająca niemal na opuszczony dom jakiegoś rybaka. I to właśnie tam swoje kroki skierowała wielka, srebrna bestia, która połknęła swój posiłek i wyłożyła się na nagrzanym słońcem piasku. Ucinając sobie drzemkę czerpała siłę i energię ze słońca, które zamieniało jej grube, twarde łuski w rozgrzane patelnie.
Smok zaczął się jednak zmieniać, kiedy tylko jego organizm uporał się ze zjedzonymi przez niego rybami. Ciało kurczyło się, deformowało i formowało na nowo, a ogromna bestia przybrała postać wysokiego mężczyzny o silnej budowie ciała, miejscami mocno pokiereszowanego, ale o pięknych dłoniach. Prawa strona jego twarzy była urodziwa, niemal piękna, chociaż nad wąskimi jasnymi oczyma, które patrzyły na świat gniewnie, widniała paskudna blizna znacząca całe czoło. Ciągnęła się do lewej połowy twarzy, którą pokrywała stopiona, zdeformowana skóra. Mimo wszystko oko ocalało mogąc uchodzić za nietknięte, gdyby nie bielmo, które wyraźnie wskazywało na jego uszkodzenie. Niemal nietknięte ocalały jednak nos i piękne, sine usta, zaś stopiona skóra nie sięgała ponad czoło, toteż była przykryta jasnymi włosami, które od słonej wody zwijały się i prostowały w najróżniejszych kierunkach nigdy nie ujarzmiane.
Smok skierował się w stronę chaty rybaka, ale nie wszedł do środka. Przysiadł na schodach i przeczesał dłonią swoje jasne, miejscami niemal białe włosy, które tylko na chwilę poddały się jego woli, by chwilę później znowu ułożyć się tak, jak im się podobało.
- Czego tu szukasz, Mistielu? - głos smoka był głęboki i zachrypnięty, ponieważ właściciel nie używał go już od bardzo dawna.
- Od wieków nikt mnie tak nie nazywał, Eressëa. - z lasu wyłonił się Pustelnik, którego twarz zmieniła wyraz na pełen nostalgii i bólu. - Od wielu tysiącleci, śmiem sądzić.
- Od pamiętnej wojny, w której zginęli nasi towarzysze, a nam udało się przeżyć wielkim kosztem. - sprostował chłodno smok. - Obaj oddaliśmy się Żywiołom, które wykorzystały nas do ostatniej iskry sił. To cud, że żyjemy.
- Cud lub przekleństwo, prawda, Eressëa. - Pustelnik spoglądał przenikliwie na swojego rozmówcę, który w zamierzchłych czasach był jego przyjacielem.
Smok nie odpowiedział. Wpatrywał się w Druida przenikliwie i wściekle, jak we wszystko i wszystkich. Już zdążył niemal zapomnieć, jak wielki ból potrafi sprawić ponowne spotkanie, kiedy wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą, a serce znowu zaczyna się krajać.
Było ich pięcioro, każde z nich było inne, ale ich braterska więź okazała się silna. Trzech samców i dwie samice. Smok - on, mag – Pustelnik, elf, elfka i griffinka. Wspólnie przeżyli tak wiele, stawiali czoła przeciwnościom losu, zakochiwali się i planowali przyszłość, ale ostatecznie wszystko legło w gruzach za sprawą Drugiej Wojny Ras, w której brali udział. Żywioły nie ocaliły swoich dzieci, nie pomogły im w najważniejszej chwili. Wzięły to, czego potrzebowały, a później zwyczajnie zniknęły zostawiając ich umierającymi, wyczerpanymi.
Tamta wojna była inna niż ta ostatnia, która zakończyła się tak szybko i tak pomyślnie dla Ras. Pierwsza i Druga nie miały takiego szczęścia, ponieważ nikt nie dotarł do najważniejszych Ras, które mogły zmienić przebieg bitwy.
Troje z nich poległo, a wraz z nimi coś obumarło w pozostałej dwójce. Jeden na zawsze odmieniony, drugi nieodwracalnie zeszpecony. Nic jednak nie bolało tak, jak utrata przyjaciół i ukochanych, nic nie mogło równać się z tym, jak Żywioły wyrwały im serca, gdy zamiast pomóc zwyczajnie zniknęły.
A teraz Mistiel służył zdradliwej Ziemi, podczas gdy Eressëa nienawidził ich wszystkich, gdyż każdy z czterech Żywiołów porzucił ich na pastwę losu.
- Nie przyszedłeś tu by wspominać stare czasy, więc po co. - to nie było nawet pytanie, ale zwykłe stwierdzenie faktu. Przeszłość była niegojącą się raną, która krwawiła każdego dnia, ale dziś została rozdrapana tak bardzo, że posoka płynęła z niej strumieniem.
- Ono cię potrzebuje, Eressëa. - tym razem ból w głosie Pustelnika był jeszcze wyraźniej słyszalny. Od całych tysiącleci nie był tak ludzki, jak w tej chwili. - Wiem, że go nienawidzisz, ale Ono o ciebie poprosiło.
- Ale czy Ono o tym wie?! - syknął rozeźlony smok. - Czy cholerne Powietrze wie, jak bardzo go nienawidzę?! Dlaczego znowu chce mnie męczyć?! Kolejna pieprzona misja, która zakończy się śmiercią towarzyszy?!
Pustelnik spuścił wzrok. Co miał powiedzieć, kiedy to zostało już powiedziane?
- Może być samobójcza. - wydusił w końcu z siebie.
Cisza jaka między nimi zapanowała była lodowata. Nawet słońce przygasło, kiedy padły te słowa. Jedyne, jakie chciał usłyszeć smok, jedyne, jakie mógł wypowiedzieć Mistiel.
- Więc powiedz o co chodzi, chociaż i tak mnie to nie interesuje. Jeśli mogę zginąć, przyjmuję ją, ale nie dla Niego! Dla siebie i dla tych, których pochowaliśmy!
Odpowiedzią było początkowo tylko skinienie głową, ale po chwili ciszy Pustelnik zaczął mówić.
- Żywioły wybrały swoich czempionów, którzy spotkają się za miesiąc w Wierzbowym Gaju. Dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Słońca wyruszycie wspólnie w stronę morza. Nic więcej nie musisz wiedzieć. Powietrze powinno teraz pokazać ci, że jesteś jego czempionem, ale wątpię żebyś tego chciał, a Ono nie chce cię denerwować.
- Jakże miło z Jego strony. - prychnął smok, który skrzywił się na wzmiankę o swoim Żywiole. - Ale masz rację, nie chcę by mnie dotykało, nie chcę by do mnie mówiło. Jeśli mówisz o czempionach, to znak, że legendy okazały się prawdziwe.
- Nie dziwi cię to...
- Jakże może mnie dziwić, skoro sam poznałem tę zdradliwa, pokrętną stronę Żywiołów? Zostawiły nas, Mistielu! Zostawiły na pewną śmierć i troje z nas ją poniosło w ich imieniu! W ich zasranym imieniu! Czy może mnie dziwić fakt, że ludzka bajka o mrocznej stronie Żywiołów okazuje się prawdą? Byłbym głupcem, gdyby tak było! One pozwalają na mrok, a później wypychają go z siebie zasilając Czempionów. To nim pewnie się karmią. Złem i wyrządzonymi krzywdami. Nie pytaj, czy naprawdę w to wierzę, ponieważ nie chcesz znać odpowiedzi, a ja nie chcę jej udzielać nawet samemu sobie. Wiem wszystko, o nic więcej nie muszę pytać.
- Eressëa, przeżyj tę misję, tak jak przeżyłeś Wojnę Ras. Nie dla mnie, nie dla Powietrza, a już na pewno nie dla siebie, ale dla nich, dla naszych pochowanych przyjaciół. Przeżyj, bo ja nie mogę podążyć za tobą. Nie mogę umrzeć póki Ziemia nie zdecyduje, że zasłużyłem na odpoczynek i powinienem zasnąć na wieczność, której równie dobrze mogę dotrwać.
- Jesteś Pustelnikiem...
- Pustelnikiem, który nie utracił pamięci o poprzednich naszych starciach, o misji, przyjaciołach i śmierci. Jestem Pustelnikiem, który codziennie cierpi tak jak ty, a może nawet bardziej, ponieważ służę tym, którzy pozwolili im zginąć.
- Wybacz, masz rację. - smok uspokoił się, a jego złość jakby trochę przygasła. - Zapomniałem już, że nie tylko ja cierpię, ale ty również.
- Więc przeżyj, tak jak ci mówiłem. Przeżyj dla nich, a i mnie to uszczęśliwi. Jestem samolubny i nie chcę być jedynym, który tak cierpli i odczuwa stratę. Przepraszam cię, Eressëa. Przepraszam, ale inaczej nie potrafię. Nie ważne, że cierpimy oddaleni o tysiące kilometrów, ponieważ świadomość twojego cierpienia sprawia, że moje jest lżejsze do udźwignięcia.
Smok wypuścił powoli powietrze przez nozdrza i skinął głową powoli.
- Rozumiem to i dlatego obiecam tylko jedno. Nie będę szukał śmierci, ale jeśli sama po mnie przyjdzie to nie będę przed nią uciekał.
- I to mi wystarczy. - zapewnił Pustelnik i zacisnął dłonie w pięści, jak zwyczajny, bezsilny człowiek.
- Uważaj na siebie i spotkajmy się, kiedy będzie po wszystkim.
- Wtedy to ja do ciebie przyjdę, jeśli będę w stanie. - zgodził się Eressëa.
Obyło się bez słów pożegnania, bez pożegnalnych gestów. Obaj odwrócili się do siebie tyłem i skierowali swoje kroki w innym kierunku. Smok zniknął wewnątrz zaniedbanego rybackiego domku, zaś Pustelnik skrył się w lesie, który miał go doprowadzić do domu, a przynajmniej do miejsca, które domem nazywał ze względu na groby przyjaciół ukryte w gęstwinie Puszczy Poległych.
Brutalnie otwarta rana w ich sercach znowu bolała, znowu sączyła się ropą łez.
Żywioły potrafiły być bezczelne, samolubne i bezlitosne, a oni wiedzieli o tym najlepiej.