niedziela, 22 lutego 2015

7. Wspomnienia nadchodzących czasów

Devi

Brązowe oczy nakrapiane złotymi plamkami wyglądały z niezadowoleniem spod zmarszczonych brwi urodziwego młodzieńca, kiedy ten świdrował wzrokiem swojego opiekuna. Jean-Michael właśnie siłował się z zardzewiałym ze starości zamkiem drzwi i, jak łatwo się domyślić, nie szło mu najlepiej.
- Wybierasz się do jakiejś młodej wdówki korzystając z okazji, że wyruszam? - zapytał zaczepnie chłopak.
- Bardzo zabawne! Normalnie, pękam ze... śmiechu! - mężczyzna nie mógł zamknąć drzwi po dobroci, więc usiłował użyć do tego siły.
- Nie wysilaj się zbytnio, staruszku. Nigdzie nie idziesz. - stwierdził z przekąsem Devi i skrzyżował ramiona na piersi. - To moja misja i chociaż nie chcę cię tutaj zostawiać na pastwę tych wszystkich samotnych kobiet to nie mam większego wyjścia.
- Zapomnij, że piszczę cię samego!
- Jean-...
- Nie pójdę z tobą do końca! - mężczyzna był obrażony na cały świat tylko dlatego, że jego młody podopieczny musiał narażać życie, a jego nie będzie obok by w razie potrzeby zasłonić go własnym ciałem. Mimo wszystko wiedział, że tak być musi i oswoił się z tą myślą na tyle, na ile było to możliwe. Nikt nie zabroni mu jednak odprowadzić Deviego na miejsce spotkania z innymi wybranymi. Tyle mógł zrobić i tyle zrobić planował. Po drodze nauczy chłopaka radzić sobie w trudnych sytuacjach, leczyć najgorsze rany, niwelować działanie trucizny. Miał niewiele czasu by przekazać mu wiedzę, jakiej jeszcze nie zdobył z takich czy innych przyczyn. - Cholerne drzwi! - irytował się coraz bardziej.
- Zostaw to, ja je zamknę. - Devi westchnął ciężko i przewrócił oczyma odsuwając opiekuna od zamka. = I tak uważam jednak, że powinieneś zostać w domu. Nie jesteś już najmłodszy. Nawet drzwi nie potrafisz zamknąć. - zakpił i wytężając swoje zmysły zdołał w miarę sprawnie przekręcić klucz.
- Zaraz wyręczę Czempiona i sam cię zabiję. Twój ojciec musiał być złodziejem, a dżin tylko podkręcił wrodzony talent. - syknął wściekle mag, którego duma właśnie została naruszona. Nie przyznałby się do tego, ale nawet jego magia zawiodła przy zardzewiałym zamku, zaś Deviemu jego rozpracowanie nie zajęło nawet minuty.
- Mój ojciec był dziwkarzem. - chłopak uśmiechnął się szeroko z tym zarozumiałym błyskiem w oku, który pojawiał się tam coraz częściej. Odgarnął z oczu grzywkę i oddał klucz właścicielowi, po czym wziął z ziemi nazbyt wypchany przez opiekuna plecak.
- Złodziej to profesja, która nie wyklucza innych. A ja jestem mu wdzięczny za tę jego słabość do dziwek. Bez niego nie miałbym ciebie. - Jean-Michael chciał wziąć plecak od chłopaka, ale ten obrzucił go wymownym spojrzeniem, toteż mężczyzna odpuścił. Może rzeczywiście był już na to wszystko za stary? Jasne, nie czuł się na swój wiek, nadal był niesamowicie atrakcyjny, chociaż jego ciemne włosy na skroniach przyprószyła siwizna. Niewielka, ale jednak niezaprzeczalna.
Westchnął ciężko spoglądając z swoje domostwo z tęsknotą. Ile tygodni będą wędrować w stronę Wierzbowego Gaju i ile ich minie zanim wróci do domu?
- Nie martw się tak. Przed upływem roku na pewno będę tutaj znowu z tobą i udowodnię ci, że moje uczucia są szczere. - Devi przerwał rozmyślania maga obejmując go lekko ramieniem w pasie. - Chodź, jeśli się nie rozmyśliłeś. Im dłużej tutaj stoisz, tym trudniej będzie ci odejść.
Jean-Michael prychnął ostentacyjnie i wybąkał coś o pocieszającym go smarkaczu, ale jego spojrzenie stało się na chwilę szkliste. Czy miał zamiar płakać? Tego Devi nie wiedział i chyba wiedzieć nie chciał. Łzy nie pasowały do tak potężnego maga jakim był Jean-Michael. Może i nie używał już swojej mocy do wielkich czynów, ale i tak był najlepszy ze wszystkich w wiosce, może nawet na całym tym świecie, który zbudowali własnymi rękoma po ostatniej Wojnie Ras.
Zostawiając za sobą dotychczasowe życie, ruszyli w stronę lasu, który miał ich doprowadzić na miejsce spotkania. To także on będzie ich żywił i poił, kiedy wielkie zapasy, jakimi mag wypchał plecak, zostaną już przez nich pochłonięte.
Kiedy gęsto rosnące drzewa zamknęły ich wewnątrz swojego bezlitosnego kręgu zieleni i tęsknoty za domem, obaj poczuli tę dziwną nostalgię, której nie czuli już od naprawdę dawna. Kiedyś, bardzo dawno temu, podróżowali z kilkorgiem przyjaciół przez leśne ostępy, upalną pustynię, stepy i pola, byli częścią większej drużyny, z którą tworzyli przyszłość. Później we dwójkę szukali swojego miejsca, kiedy wrzawa bitewna ucichła, a ludzie nie stanowili zagrożenia.
Pogrążeni we wspomnieniach nie rozmawiali nawet ze sobą, a jedynie brnęli do przodu w ciszy, z głowami w chmurach i smutkiem w sercu. Wiatr poruszał koronami drzew, zapowiadał nocną burzę, jakby wszystkie wyprawy zawsze musiały zaczynać się deszczem. Podmuchy chłodnego powietrza były jednak tak przyjemne, że nie mieli mu za złe przywiania ze wschodu złej pogody. Zresztą, pośród wysokich drzew były tak duszno, że te lekkie muśnięcia wydawały się tylko chłodnymi pocałunkami składanymi na rozpalonej skórze.

Siedzący tryb życia i spokój panujący w osadzie magów sprawił, że teraz Jean-Michael nie należał do najbardziej wytrzymałych, a ciało ciążyło mu już po trzech godzinach marszu. Nie chciał jednak stanowić ciężaru dla swojego podopiecznego, który dzielnie brnął przed siebie, jakby wcale nie spędził tych długich stuleci w jednym miejscu. Jego ciało było gibkie, silne i twarde jak stal, chociaż wydawał się chudzielcem. Gdzieś tam, z jednej czy z drugiej strony, miał swoje idealnie wyrzeźbione mięśnie, ale większa część jego ciała była po prostu nieciekawa i pozbawiona nawet drobnej tkanki tłuszczowej, która za to chętnie gromadziła się na brzuchu maga. Ileż to wysiłku biedny mężczyzna musiał wkładać w pozbycie się fałdek... Nie chciał przecież żeby Devi nabijał się z niego i uznał za przeżytek! Jakże on się starał dla tego chłopaka.
- Odpocznijmy. - rzucił w pewnej chwili Devi i nie spoglądając nawet na opiekuna klapnął na sporym kamieniu, który dziwnym trafem znalazł się blisko ścieżki. Jego przeznaczenie było tak mgliste, że nie było sensu się nad nim zastanawiać. Może kiedyś był elementem stworzonej przez ludzi przydrożnej kapliczki poświęconej ich bogom. Kogo by to teraz obchodziło?
Młodzieniec wyciągnął z kieszeni plecaka jabłko, rzucając je niewątpliwie zmęczonemu magowi. Było jasne, że młodzian wcale nie odczuł trudów drogi, minęło zbyt mało czasu by to było w ogóle możliwe, ale od razu zauważył zmęczenie po swoim towarzyszu i teraz chciał dodać mu sił lekkim posiłkiem, który dodatkowo uzupełniał w pewnym stopniu zapasy wody w ciele.
- Jeśli zbyt szybko wszystko zjemy... - zaczął mag, ale nie skończył.
- Wtedy będziemy czegoś szukać i damy sobie radę. Te dwa stulecia spokoju zmieniły cię w rozlazłą babę. Narzekasz, boisz się o wszystko, próbujesz mi matkować. Bądź mężczyzną jak dawniej. - upomniał go Devi. To niemal zaskakujące jak wydoroślał przez ten czas i jak bardzo mimo wszystko przypominał tego ludzkiego chłopca, którym był. Troskliwy, pewny siebie, zapatrzony w opiekuna.
- Jestem mężczyzną, ty mały ignorancie! - obruszył się Jean-Michael, a choć wiedział, że młodzian ma racje, to nie planował się do tego przyznawać.
- Mów co chcesz, ja swoje wiem. Zjedz to nieszczęsne jabłko, a ja idę na stronę. Muszę się odsikać, bo w przeciwieństwie do ciebie piję dużo wody, a ty oszczędzasz jak ostatnia sknera! - rzucił jeszcze kąśliwie i ruszył w zarośla.
Znalezienie odpowiedniego miejsca nie było żadnym problemem i teraz patrzył bezmyślnie na strugę jasnego moczu, który spływał z piaskiem w dół niewielkiej góreczki stworzonej przez korzeń.
„Wszyscy zginą” przyszło mu nagle do głowy, jakby ktoś szeptał mu to do ucha „Jeśli zawiodę... jeśli zawiedziemy” poprawił sam siebie w myślach. „Ja, Jean-Michael, osada. Cały świat, który wywalczyliśmy. Wtedy nigdy nie dowie się, że moje uczucia były prawdziwe, że nikt inny się nie liczy.”
- Monolog przy oddawaniu moczu. Jestem wymarzonym bohaterem. - odezwał się nagle do siebie głośno i zawiązał sznurki spodni.
- Mówiłeś coś? - zapytał Jean-Michael, który rozmasowywał stopy siedząc na trawie przy kamieniu.
- Tak, zachwycałem się sobą. - powiedział szczerze chłopak i wzruszył ramionami widząc pełne współczucia spojrzenie maga. - Czy ten kruk się przypadkiem na nas nie gapi zbyt intensywnie? - jego uważne spojrzenie i wyczulone zmysły skupiły się na czarnym ptaku, który przysiadł na gałęzi i teraz nie odrywał paciorkowych oczu od odpoczywającej dwójki.
Przez ich ciała przeszły zimne, nieprzyjemne dreszcze. Kruki, nie ważne czy chodziło o zwykłe ptaki, czy o nawiedzone plemię, nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Były roznosicielami złej nowiny, towarzyszami trupów, przewodnikami umarłych. Tak przynajmniej uważano wśród magów, którzy byli śmiertelni, chociaż żyli bardzo długo zanim starość odbierała im ostatni dech.
Devi sięgnął do rogów na głowie i złapał za jeden z nich. Skupił się na tym, co pragnie zrobić i pociągnął dobywając długiego oręża, w jaki zamienił się róg.
- Zabiję go. Nie podoba mi się, że nas śledzi. - nieprzyjaznym spojrzeniem mierzył czarnego ptaka, który wydawał się niewzruszony. - Nie wiemy kto patrzy na nas jego oczyma. - Devi uśmiechnął się przymilnie do kruka, a w następnej chwili wybijał się już mocno z całych stóp i podskakując naprawdę wysoko, zamachnął się na ptaka. - Gdzie on się podział? - jego zdziwienie było ogromne, kiedy nie dostrzegł na wysokości wzroku swojej ofiary, a przecież siedziała tam jeszcze kilka sekund wcześniej.
- Nie mam pojęcia. - przyznał mag i szybko rzucił krótkie zaklęcie mające wyjaśnić tę zagadkę. Niestety, trafił w próżnię, ponieważ kruk nie mógł być ani zwierzęciem, ani zaklęciem innego maga. Czym więc był? Nie mógł się przewidzieć, ponieważ Devi również widział to ponure zwierzę. Mógł być w prawdzie obrazem duszy innej istoty, ale o tym tylko się mówiło, a nikt tego nie potrafił. Przynajmniej nie w tych czasach, kiedy większość magicznych ksiąg zaginęła wraz z biblioteką elfów, które dawniej opiekowały się spisanymi przez wszystkie rasy tajemnicami.
- Budzą się potężne siły. - usłyszeli za sobą i aż podskoczyli ze strachu. Devi zamachnął się swoją szablą by mieć pewność, że ktokolwiek zaszedł ich od tyłu, nie podejdzie już bliżej. Tyle, że za nimi nie było nikogo.
- Co do... - Jean-Michael również był gotowy, ponieważ jego zaklęcie otoczyło ich ochronnym kręgiem.
- Czempioni są tym, co stoi na końcu drogi. - znowu ten głos, ale chociaż byli zwróceni do jego źródła przodem, nie mogli zlokalizować rozmówcy. - Trzecie drzewo na prawo. - głos był teraz poirytowany ich nierozgarnięciem. Spojrzeli niepewnie w wyznaczonym kierunku, gdzie na wysokości ich oczu, w pniu jednego z przydrożnych drzew widniała ludzka twarz. - Cóż za spostrzegawczość. - zakpił głos wydobywający się z ust twarzy drzewa. - Chociaż powinienem być wdzięczny, że ktokolwiek mnie usłyszał i dostrzegł nawet po podpowiedzi. Zazwyczaj nie miałem takiego szczęścia. Ileż to lat nie rozmawiałem z nikim... - drzewo, a przynajmniej twarz na jego pniu westchnęła. - Byłem kiedyś młody, byłem silny i byłem człowiekiem. - westchnęła z żalem twarz. - Drwalem. - wspominał z rozrzewnieniem, a wyrzeźbione w pniu oczy wydawały się pełne nostalgii. - Zamachnąłem się nie na to drzewo, co trzeba i oto jak skończyłem. A może wcale nie byłem drwalem? - twarz przybrała wyraz niepewności – Może to nie moje wspomnienia, ale kogoś innego i wsiąkły we mnie wraz ze łzami?
- Ykhm. = odchrząknął mało uprzejmie i niezbyt oryginalnie Jean-Michael, ale jak inaczej można zwrócić na siebie uwagę kogoś lub czegoś, co właśnie zaczyna wspominać dawne dzieje, kiedy Ziemia pozwoliła im się porozumiewać.
- Tak, tak, pamiętam o was. - prychnęła twarz – Na końcu drogi znajduje się wróg, ale po obu jej stronach stoją inni Potężni, których trzeba wam będzie pokonać. - słowa skierowane były bezpośrednio do Deviego, gdyż i drewniane oczy zdawały się na niego spoglądać. - Zanim dotrzesz na sam koniec, będziesz musiał pokonać liczne przeszkody, tak jak i twoi przyszli towarzysze drogi. Potężni budzili się z letargu jeden po drugim, a po nich oczy otworzyli Czempioni Mrocznych Żywiołów. Musicie się ich pozbyć, jeśli chcecie dotrwać do samego końca misji i wrócić do domów, do rodzin. Potężnych jest wielu, ale nieliczni z nich stanowią zagrożenie dla porządku świata. - głos stawał się cichszy, twarz niewyraźna, kiedy porastał ją mech zajmujący całe drzewo po same najniżej rosnące gałęzie. - Strzeżcie się Potężnych, strzeżcie się ich władzy. Adzy, dzy, y. - głos zanikał niczym echo i po chwili nie było ani śladu po wypowiadanych słowach, ani po twarzy drzewa, któremu Żywioł pozwolił na ostrzeżenie.
- Jean-Michaelu, kim są Potężni? - chociaż Devi nie chciał się do tego przyznawać, nie miał pojęcia o czym mówiło do niego to drzewo.
- Nie wiem, Devi. - westchnął ciężko mag. Nie na wiele mógł się tu przydać. - Ale jeśli się dowiem, jeśli to wydedukuję, poinformuję cię.
Chłopak skinął głową na zgodę.
- Chodźmy stąd teraz. To miejsce jest zbyt dziwne, nawet jak na mnie. - powiedział rozglądając się uważnie na boki, jakby z którejś strony ktoś mógł ich zaatakować. Nie wierzył w taki obrót spraw, ale i tak chciał się stamtąd wydostać. Tyle dziwactw nie wróżyło niczego dobrego. Nie w najbliższej przyszłości.

niedziela, 15 lutego 2015

Notki nie będzie

Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina! Notki w tym tygodniu nie będzie, ponieważ zwyczajnie się z nią nie wyrobiłam ==
Ciągle się z czymś nie mogę wyrobić, za co winą obarczam moją depresję, która powróciła po pobytach w szpitalu.
Walczę z nią jednak jak tylko mogę i pomaga mi w tym Hobbit, a dokładniej kilka cudownych paringów, które zawdzięczam Peterowi Jacksonowi: Thranduil/Elrond (<3 mój najukochańszy!), Kili/Fili oraz Bilbo/Thorin.

Z - Erlond - Thranduil

niedziela, 8 lutego 2015

6. Wspomnienia nadchodzących czasów

Niebo nad horyzontem miało kolor krwi, który sprawiał, że jasny piasek pustyni wydawał się pomarańczową skórą jadowitego gada. Na tym tle, namioty Ifrytów wyglądały jak iglice kostnych wyrostków nabiegłych wyżerającą ciało trucizną. Rozgrzane powietrze paliło w gardła i nozdrza tych, którzy do niego nie nawykli, a wieczorna pora nie stanowiła żadnego odpoczynku od wysokich temperatur. Jeśli to w ogóle możliwe, ogniska, przy których gotowano strawę sprawiały, że między namiotami można było się udusić, toteż nawet sami członkowie plemienia unikali poruszania się między nimi w tym czasie. Może należeli do Ognia, ale nadal byli tylko istotami połączonymi z Żywiołem, dalekimi od perfekcji.
Jeśli jednak w jakimś miejscu temperatura mogła być jeszcze wyższa to na pewno w namiocie wodza, który właśnie odbywał długie i wykańczające spotkanie z synem i jego „matką”.
- Rozumiem cię doskonale, ale to nie jest moja wina! - przywódca plemienia Ifrytów przesunął dłonią po swoich krwistych włosach i przymknął oczy biorąc głęboki oddech. Krążył po swoim namiocie już od dłuższego czasu i próbował zebrać myśli. - Nie ja go tak wychowałem. Nie patrz tak na mnie! - zmarszczył brwi z wyrzutem, co sprawiło, że jego przystojna twarz nagle wydawała się obliczem dziecka.
- Nie oskarżam cię o to! - na poduszkach po drugiej stronie namiotu siedział jasnowłosy, bladolicy mężczyzna, który mimo widocznego zdenerwowania był w stanie zapanować nad głosem. - Nawet mi do głowy nie przyszło, że mógłbyś uczyć naszego syna rozwiązłości. Tyle tylko, że jest już niemal mężczyzną...
- Ja już jestem mężczyzną, tato! - wtrącił się do rozmowy główny powód spotkania i nerwowości rodziców. Seet-Far nie wydawał się przejmować zaistniałą sytuacją. Ze znudzonym wyrazem twarzy zaplatał warkocze na swoich półdługich, dwukolorowych włosach. Spod płomiennej grzywki na rodziców spoglądały dwa węgielki oczu, o kilka tonów ciemniejsze niż spodnia część sięgających ramion, zaplecionych niedbale pasemek.
- Żeby być mężczyzną nie wystarczy urosnąć i robić z siebie seksualnej atrakcji wioski czy gniazda! - syknął na niego Niquis, który teraz już nie panował nad sobą i prychał wściekle na syna.
- Szukam sobie partnerki... lub partnera, nie ważne! Skąd mam wiedzieć, że to właściwa osoba, jeśli się z nią nie prześpię, co?! - podniósł głos poirytowany młodzian.
- Dajesz zły przykład siostrze! - zauważył Fer-keel-sar.
- Matka jej pilnuje, a ja i tak widuję ją raz na kilka dni! - prychnął chłopak i spojrzał wyzywająco na ojca. Żona przywódcy Ifrytów nie należała do osób, które tolerowałyby wybryki nieślubnego dziecka swojego małżonka. Tym bardziej, że Seet-Far był mieszańcem, jakiego świat dotąd nie widział. Jak to w ogóle możliwe, żeby z połączenia samca Ifryta i samca tiikeri, który sam nie jest ani królikiem, ani też drapieżnym kotem, swój początek wzięło jajo. W konsekwencji wykluł się z niego Seet-Far, z którym teraz rodzice mieli tak wiele kłopotów.
Początkowo chłopak wychowywał się ze swoim królewskim ojcem, który uczył go panować nad ogniem, co szło chłopakowi nie najgorzej, chociaż zdecydowanie większy talent przejawiał w dziedzinie języków. Z czasem dołączył do Niquisa, który żył wraz ze swoim partnerem i posłuszną mu zbieraniną przeróżnych wyrzutków Ras. I tutaj zaczynały się schody, ponieważ chłopak potrafił przemienić się w niegroźnego kociaka, ale nawet duchowa manifestacja jego pełnej formy była dla niego nieosiągalna. Niquis czasami nawet wątpił w to, że jego dziecko będzie w stanie przyjąć bojową formę swojego zwierzęcego oblicza. Sam przecież miał z tym problem i większość czasu spędzał w ciele przypominającym królika.
Na zewnątrz, poza namiotem, zapanowało wielkie poruszenie. Ifryci byli zaniepokojeni, co wskazywało na to, iż ktoś najwyraźniej wtargnął do osady. Wydawało się to niemożliwe, ale czy niemożliwe naprawdę istniało. Oznaczało to jednak koniec dyskusji o życiu seksualnym młodego mieszańca.
Fer-keel-sar wyjrzał z namiotu i zawołał jednego ze swoich ludzi pytając o dokładny powód zamieszania. Niestety, strażnik nie miał pojęcia, co dzieje się po drugiej stronie obozu, więc na rozkaz swojego wodza ruszył biegiem w stronę wyraźnie słyszalnego harmidru, którego powód wydawał się już oczywisty, chociaż zupełnie niemożliwy do pojęcia. Kto i po co miałby się zjawić w wiosce niezawadzających nikomu Ifrytów? Nawet dżiny nie pojawiały się częściej niż raz na kilka faz księżyca, a przecież po Wojnie Ras otworzyli się na kontakt ze światem zewnętrznym.
Cóż, wódz mógł czuć się zdezorientowany, ale Niquis miał niewyraźną świadomość, że cokolwiek się działo, miało związek z nimi, z osobami przebywającymi w królewskim namiocie. Nikt spośród plemienia nie był przecież na tyle ważny by wywołać jakiekolwiek zamieszanie, a fakt rozgrywania się tego wydarzenia akurat teraz, kiedy pośród Ifrytów byli oni, Niquis i Seet-Far, wydawał się wystarczająco wymowny.
- Mam co do tego bardzo złe przeczucia. - westchnął zmęczonym głosem tiikeri i spojrzał na syna. Młody mieszaniec wydawał się poruszony wydarzeniami, o których nie miał jak na razie żadnego pojęcia. Jego młodzieńcza potrzeba działania i chęć pakowania się w kłopoty były niestety silniejsze niż zdrowy rozsądek.
- Wyjdźmy z namiotu. - polecił Fer-keel-sar i mocno uderzył syna w głowę, gdy ten podniósł się ze swojego miejsca z ogromnym uśmiechem na twarzy i niecierpliwym drżeniem całego ciała. - Jeśli chcesz dożyć prawdziwej dorosłości, słuchaj swojego instynktu przetrwania, a nie chuci i głupoty. W przeciwnym razie kolejne nasze spotkanie w trójkę będzie dniem, w którym twoje ciało zostanie zwrócone Żywiołom.
- Ojcze...
- Nie przesadzam. - przerwał chłopcu Ifryt, a z całej jego postawy biła taka powaga, że Seet-Far wolał nie mówić już nic więcej.
Opuścili namiot w chwili, kiedy wysłany na szybki zwiad strażnik wrócił z wieścią, że w wiosce pojawił się dziwny mężczyzna przypominający zarośniętego mchem jelenia. To wyjaśnienie było równie mgliste, co sama niewiedza.
- Przywiodły go tutaj Żywioły, wodzu. - dodał pospiesznie strażnik. - Ogień nie pozwala nam reagować, chroni go.
Ta informacja strapiła Fer-keel-sara, jednakże dla Niquisa była bodźcem do działania. Tiikeri skupił się na swoim zmyśle węchu oddzielając obce zapachy plemienia oraz pustyni od tych, które znał. Nie było to łatwe, ale w końcu dotarł do woni, którą już kiedyś czuł, chociaż nie wiązała się ona z pozytywnymi wspomnieniami. Starał się ją skojarzyć z konkretnym wydarzeniem i wiedział, że musi cofnąć się w tył o kilkaset lat, do czasów na niedługo przed Wojną Ras, w której brał udział. Wilki, pamiętał te piekielne wilki, które zrobiły z niego durnia i zabrały mu sprzed nosa elfa, który wtedy był mu bardzo drogi. Tak, doskonale pamiętał tamte zapachy, a z nimi wiązał się ten, który czuł teraz. Tak charakterystyczny, intensywny.
- Pustelnik. - skojarzył w końcu.
- Co takiego? - władca plemienia wydawał się zbity z tropu.
- Kłopoty. - podsumował krótko Niquis i ruchem głowy wskazał stronę, z której nadchodził otoczony przestraszonymi Ifrytami Pustelnik z Puszczy Poległych. Wystarczyło, że jego widmowe oczy spojrzały na wyglądającego zza rodziców Seet-Fara, a ciało chłopaka zaczęło powoli rozgrzewać się od środka.
„Zupełnie jak przy orgazmie” pomyślał zanim spanikował, ponieważ nie mógł się ani ruszyć, ani też powiedzieć głośno nawet słowa. Z jego oczu wyzierała panika, a serce boleśnie zabiło w piersi. Całe ciało młodego mieszańca stanęło w ogniu, a jego ciepło sprawiło, że dotąd odwróceni do niego przodem rodzice spojrzeli szybko za siebie.
- Co do... - Ifryt nie dokończył, ale nie mógł też ruszyć swojej pociesze na pomoc, ponieważ płomienne dłonie przytwierdziły jego nogi do podłoża.
- Cemenva Úr ortane! - powiedział głośno Pustelnik, ale nikt go nie zrozumiał. Nikt poza chłopakiem, który jakimś sposobem wyłapał te słowa spośród furkotu płomieni.
- Czempion Ognia powstał. - przetłumaczył zdziwiony, że jego usta poruszają się same, a z gardła mimowolnie wydobywają się dźwięki. Był bliski omdlenia ze strachu, kiedy płomienie nagle zniknęły, a on stał nietknięty, jakby nic się nie stało. Nogi podmówiły mu jednak posłuszeństwa i upadł na kolana drżąc na całym ciele. Czuł się słaby jak dziecko, łzy napłynęły mu do oczu ze strachu, ale nie chciał ich nikomu pokazać, toteż spoglądał w piasek póki nie poczuł obejmujących go delikatnych ramion. Zaskoczony spojrzał w jasne, piękne oblicze młodszej siostry, która mając w nosie zakazy matki podbiegła do niego, gdy tylko była w stanie.
- Sejdii... - głos mieszańca zadrżał, więc nie odważył się mówić dalej by nie stracić całkiem kontroli i nie rozpłakać się.
- Wiesz, co to znaczy braciszku? - zapytała podnieconym głosem. W przeciwieństwie do niego wcale się nie bała. Ale przecież to nie ona przed chwilą straciła panowania nad ciałem! Jej jasne, odziedziczone po ojcu oczy o ciemnych obwódkach tęczówki, której kolor wydawał się wyblakły lśniły podnieceniem. - Zostałeś wybrany! - powiedziała mu piskliwie. - Zostałeś wybrany do wielkich rzeczy, braciszku! Tak bardzo ci zazdroszczę! - znowu objęła go, chociaż teraz jej ramiona drżały od odczuwanego podniecenia. Rude włosy pachniały kadzidłem i były niezwykle miękkie, kiedy natrętnie pchały się prosto w twarz chłopaka. - Czytałam o tym. - wyszeptała mu do ucha cichutko. - To tajemnica, matka by mnie ukarała, gdyby się dowiedziała, więc nie mów nikomu. - jej ciepły oddech muskał teraz jego policzek – Legendy z czasów sprzed ostatniej Wojny Ras mówią, że...
- Sejdii! - ostry, karcący głos władczyni był jak trzaśnięcie bicza. - Nie wypada żeby księżniczka obściskiwała się publicznie! Nawet z bratem! - podkreśliła ostatnie słowo z niechęcią.
Król, wódz, władca – dla Ifrytów wszystkie te słowa były tym samym, więc młodych potomków władców uznawano po prostu za książęta, chociaż od czasu zniszczenia ludzi coraz rzadziej nazywano wodza królem, ponieważ było to jednak określenie kojarzone z wybitymi przez Rasy ludźmi.
- Ten chłopak został wybrany przez Ogień by zostać jego czempionem w walce z Czempionem Pradawnego Mrocznego Żywiołu. By wypełnić swoje przeznaczenie, chłopak musi za miesiąc spotkać się w Wierzbowym Gaju na północy z innymi wybrańcami., zaś dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Słońca wyruszą wspólnie w stronę morza. Musisz być na to przygotowany czempionie Ognia. - zwrócił się bezpośrednio do mieszańca, a następnie spojrzał na jego rodziców domyślając się, że będą chcieli protestować, a on nie miał zamiaru przerabiać tego kolejny raz. - Wybrańcem Ziemi jest ten, którego znacie i któremu zawdzięczacie sukces podczas Wojny Ras, Devi. Czempionem Wody jest latorośl, która wzięła swój początek z tego samego starcia, zaś ostatnim z nich mężczyzna, który wieki temu walczył w odleglejszej jeszcze wojnie. Wy doczekaliście się swojej chwały na polu walki, zniszczyliście zarazę, ale teraz należy wyplenić zarażone chwasty, jakie po sobie pozostawiła. W tym celu Żywioły potrzebują nowych i starych pokoleń. Chłopak może nie być gotowy, ale nie ma czasu czekać. - jego mgliste spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem Niquisa i dla tiikeri było już jasne, że Seet-Far nie ma żadnego wyboru. On swojego dokonał dawno temu, ponieważ nie został wybrany, a jedynie sam wybrał uczestnictwo w wyprawie prowadzącej do Wojny. Jego syn został postawiony przed faktem dokonanym.
- Seet-Far jest gotowy! - dziewczęcy głos dochodzący od strony głównego zainteresowanego był zaskoczeniem, gdyż nie tego się spodziewano. Piękna i drobna Sejdii stanęła jednak murem za bratem i była pewna, że sobie poradzi, nie przestraszy się wyzwania, chociaż on sam z powodzeniem mógłby wypełnić ze strachu spodnie. - Jest dzielny i silny, więc na pewno da sobie radę!
- Sejdii! - matka znowu skarciła dziewczynę i tym razem nawet ruszyła by siłą zaciągnąć ją do namiotu, ale księżniczka wymknęła się zwinnie przed wyciągniętą dłonią. Zatoczyła kółko wokół brata i wykorzystała okazję by szepnąć mu na ucho:
- Zakradnij się do mnie w nocy, dam ci książkę, z której dowiesz się tego, co wiem ja. - szybko pocałowała trochę szorstki policzek chłopaka i pomknęła szybko między namiotami w stronę swojego prywatnego więzienia, w którym trzymała jednak pochowane przedmioty związane z dawnym światem, światem sprzed wojny. Książka, którą chciała dać bratu była takim właśnie zakazanym skarbem, ale nie żałowała decyzji, jaką już podjęła. Była bowiem pewna, że właśnie dlatego w jej ręce wpadła ta, a nie inna księga. Seet-Far miał być jej właścicielem, to ona miała wskazać mu drogę jaką ma przebyć.
Pustelnik nie czekał na potwierdzenie, odpowiedź, na nic. Wykorzystał zamieszanie wywołane przez księżniczkę by wymknąć się w miarę niepostrzeżenie z wioski. Wiedział, że wszystko zostało już postanowione, zaś tiikeri dopilnuje wszystkiego. Przeznaczenia nie da się zmienić, nawet jeśli jest pisane na bieżąco.