niedziela, 22 lutego 2015

7. Wspomnienia nadchodzących czasów

Devi

Brązowe oczy nakrapiane złotymi plamkami wyglądały z niezadowoleniem spod zmarszczonych brwi urodziwego młodzieńca, kiedy ten świdrował wzrokiem swojego opiekuna. Jean-Michael właśnie siłował się z zardzewiałym ze starości zamkiem drzwi i, jak łatwo się domyślić, nie szło mu najlepiej.
- Wybierasz się do jakiejś młodej wdówki korzystając z okazji, że wyruszam? - zapytał zaczepnie chłopak.
- Bardzo zabawne! Normalnie, pękam ze... śmiechu! - mężczyzna nie mógł zamknąć drzwi po dobroci, więc usiłował użyć do tego siły.
- Nie wysilaj się zbytnio, staruszku. Nigdzie nie idziesz. - stwierdził z przekąsem Devi i skrzyżował ramiona na piersi. - To moja misja i chociaż nie chcę cię tutaj zostawiać na pastwę tych wszystkich samotnych kobiet to nie mam większego wyjścia.
- Zapomnij, że piszczę cię samego!
- Jean-...
- Nie pójdę z tobą do końca! - mężczyzna był obrażony na cały świat tylko dlatego, że jego młody podopieczny musiał narażać życie, a jego nie będzie obok by w razie potrzeby zasłonić go własnym ciałem. Mimo wszystko wiedział, że tak być musi i oswoił się z tą myślą na tyle, na ile było to możliwe. Nikt nie zabroni mu jednak odprowadzić Deviego na miejsce spotkania z innymi wybranymi. Tyle mógł zrobić i tyle zrobić planował. Po drodze nauczy chłopaka radzić sobie w trudnych sytuacjach, leczyć najgorsze rany, niwelować działanie trucizny. Miał niewiele czasu by przekazać mu wiedzę, jakiej jeszcze nie zdobył z takich czy innych przyczyn. - Cholerne drzwi! - irytował się coraz bardziej.
- Zostaw to, ja je zamknę. - Devi westchnął ciężko i przewrócił oczyma odsuwając opiekuna od zamka. = I tak uważam jednak, że powinieneś zostać w domu. Nie jesteś już najmłodszy. Nawet drzwi nie potrafisz zamknąć. - zakpił i wytężając swoje zmysły zdołał w miarę sprawnie przekręcić klucz.
- Zaraz wyręczę Czempiona i sam cię zabiję. Twój ojciec musiał być złodziejem, a dżin tylko podkręcił wrodzony talent. - syknął wściekle mag, którego duma właśnie została naruszona. Nie przyznałby się do tego, ale nawet jego magia zawiodła przy zardzewiałym zamku, zaś Deviemu jego rozpracowanie nie zajęło nawet minuty.
- Mój ojciec był dziwkarzem. - chłopak uśmiechnął się szeroko z tym zarozumiałym błyskiem w oku, który pojawiał się tam coraz częściej. Odgarnął z oczu grzywkę i oddał klucz właścicielowi, po czym wziął z ziemi nazbyt wypchany przez opiekuna plecak.
- Złodziej to profesja, która nie wyklucza innych. A ja jestem mu wdzięczny za tę jego słabość do dziwek. Bez niego nie miałbym ciebie. - Jean-Michael chciał wziąć plecak od chłopaka, ale ten obrzucił go wymownym spojrzeniem, toteż mężczyzna odpuścił. Może rzeczywiście był już na to wszystko za stary? Jasne, nie czuł się na swój wiek, nadal był niesamowicie atrakcyjny, chociaż jego ciemne włosy na skroniach przyprószyła siwizna. Niewielka, ale jednak niezaprzeczalna.
Westchnął ciężko spoglądając z swoje domostwo z tęsknotą. Ile tygodni będą wędrować w stronę Wierzbowego Gaju i ile ich minie zanim wróci do domu?
- Nie martw się tak. Przed upływem roku na pewno będę tutaj znowu z tobą i udowodnię ci, że moje uczucia są szczere. - Devi przerwał rozmyślania maga obejmując go lekko ramieniem w pasie. - Chodź, jeśli się nie rozmyśliłeś. Im dłużej tutaj stoisz, tym trudniej będzie ci odejść.
Jean-Michael prychnął ostentacyjnie i wybąkał coś o pocieszającym go smarkaczu, ale jego spojrzenie stało się na chwilę szkliste. Czy miał zamiar płakać? Tego Devi nie wiedział i chyba wiedzieć nie chciał. Łzy nie pasowały do tak potężnego maga jakim był Jean-Michael. Może i nie używał już swojej mocy do wielkich czynów, ale i tak był najlepszy ze wszystkich w wiosce, może nawet na całym tym świecie, który zbudowali własnymi rękoma po ostatniej Wojnie Ras.
Zostawiając za sobą dotychczasowe życie, ruszyli w stronę lasu, który miał ich doprowadzić na miejsce spotkania. To także on będzie ich żywił i poił, kiedy wielkie zapasy, jakimi mag wypchał plecak, zostaną już przez nich pochłonięte.
Kiedy gęsto rosnące drzewa zamknęły ich wewnątrz swojego bezlitosnego kręgu zieleni i tęsknoty za domem, obaj poczuli tę dziwną nostalgię, której nie czuli już od naprawdę dawna. Kiedyś, bardzo dawno temu, podróżowali z kilkorgiem przyjaciół przez leśne ostępy, upalną pustynię, stepy i pola, byli częścią większej drużyny, z którą tworzyli przyszłość. Później we dwójkę szukali swojego miejsca, kiedy wrzawa bitewna ucichła, a ludzie nie stanowili zagrożenia.
Pogrążeni we wspomnieniach nie rozmawiali nawet ze sobą, a jedynie brnęli do przodu w ciszy, z głowami w chmurach i smutkiem w sercu. Wiatr poruszał koronami drzew, zapowiadał nocną burzę, jakby wszystkie wyprawy zawsze musiały zaczynać się deszczem. Podmuchy chłodnego powietrza były jednak tak przyjemne, że nie mieli mu za złe przywiania ze wschodu złej pogody. Zresztą, pośród wysokich drzew były tak duszno, że te lekkie muśnięcia wydawały się tylko chłodnymi pocałunkami składanymi na rozpalonej skórze.

Siedzący tryb życia i spokój panujący w osadzie magów sprawił, że teraz Jean-Michael nie należał do najbardziej wytrzymałych, a ciało ciążyło mu już po trzech godzinach marszu. Nie chciał jednak stanowić ciężaru dla swojego podopiecznego, który dzielnie brnął przed siebie, jakby wcale nie spędził tych długich stuleci w jednym miejscu. Jego ciało było gibkie, silne i twarde jak stal, chociaż wydawał się chudzielcem. Gdzieś tam, z jednej czy z drugiej strony, miał swoje idealnie wyrzeźbione mięśnie, ale większa część jego ciała była po prostu nieciekawa i pozbawiona nawet drobnej tkanki tłuszczowej, która za to chętnie gromadziła się na brzuchu maga. Ileż to wysiłku biedny mężczyzna musiał wkładać w pozbycie się fałdek... Nie chciał przecież żeby Devi nabijał się z niego i uznał za przeżytek! Jakże on się starał dla tego chłopaka.
- Odpocznijmy. - rzucił w pewnej chwili Devi i nie spoglądając nawet na opiekuna klapnął na sporym kamieniu, który dziwnym trafem znalazł się blisko ścieżki. Jego przeznaczenie było tak mgliste, że nie było sensu się nad nim zastanawiać. Może kiedyś był elementem stworzonej przez ludzi przydrożnej kapliczki poświęconej ich bogom. Kogo by to teraz obchodziło?
Młodzieniec wyciągnął z kieszeni plecaka jabłko, rzucając je niewątpliwie zmęczonemu magowi. Było jasne, że młodzian wcale nie odczuł trudów drogi, minęło zbyt mało czasu by to było w ogóle możliwe, ale od razu zauważył zmęczenie po swoim towarzyszu i teraz chciał dodać mu sił lekkim posiłkiem, który dodatkowo uzupełniał w pewnym stopniu zapasy wody w ciele.
- Jeśli zbyt szybko wszystko zjemy... - zaczął mag, ale nie skończył.
- Wtedy będziemy czegoś szukać i damy sobie radę. Te dwa stulecia spokoju zmieniły cię w rozlazłą babę. Narzekasz, boisz się o wszystko, próbujesz mi matkować. Bądź mężczyzną jak dawniej. - upomniał go Devi. To niemal zaskakujące jak wydoroślał przez ten czas i jak bardzo mimo wszystko przypominał tego ludzkiego chłopca, którym był. Troskliwy, pewny siebie, zapatrzony w opiekuna.
- Jestem mężczyzną, ty mały ignorancie! - obruszył się Jean-Michael, a choć wiedział, że młodzian ma racje, to nie planował się do tego przyznawać.
- Mów co chcesz, ja swoje wiem. Zjedz to nieszczęsne jabłko, a ja idę na stronę. Muszę się odsikać, bo w przeciwieństwie do ciebie piję dużo wody, a ty oszczędzasz jak ostatnia sknera! - rzucił jeszcze kąśliwie i ruszył w zarośla.
Znalezienie odpowiedniego miejsca nie było żadnym problemem i teraz patrzył bezmyślnie na strugę jasnego moczu, który spływał z piaskiem w dół niewielkiej góreczki stworzonej przez korzeń.
„Wszyscy zginą” przyszło mu nagle do głowy, jakby ktoś szeptał mu to do ucha „Jeśli zawiodę... jeśli zawiedziemy” poprawił sam siebie w myślach. „Ja, Jean-Michael, osada. Cały świat, który wywalczyliśmy. Wtedy nigdy nie dowie się, że moje uczucia były prawdziwe, że nikt inny się nie liczy.”
- Monolog przy oddawaniu moczu. Jestem wymarzonym bohaterem. - odezwał się nagle do siebie głośno i zawiązał sznurki spodni.
- Mówiłeś coś? - zapytał Jean-Michael, który rozmasowywał stopy siedząc na trawie przy kamieniu.
- Tak, zachwycałem się sobą. - powiedział szczerze chłopak i wzruszył ramionami widząc pełne współczucia spojrzenie maga. - Czy ten kruk się przypadkiem na nas nie gapi zbyt intensywnie? - jego uważne spojrzenie i wyczulone zmysły skupiły się na czarnym ptaku, który przysiadł na gałęzi i teraz nie odrywał paciorkowych oczu od odpoczywającej dwójki.
Przez ich ciała przeszły zimne, nieprzyjemne dreszcze. Kruki, nie ważne czy chodziło o zwykłe ptaki, czy o nawiedzone plemię, nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Były roznosicielami złej nowiny, towarzyszami trupów, przewodnikami umarłych. Tak przynajmniej uważano wśród magów, którzy byli śmiertelni, chociaż żyli bardzo długo zanim starość odbierała im ostatni dech.
Devi sięgnął do rogów na głowie i złapał za jeden z nich. Skupił się na tym, co pragnie zrobić i pociągnął dobywając długiego oręża, w jaki zamienił się róg.
- Zabiję go. Nie podoba mi się, że nas śledzi. - nieprzyjaznym spojrzeniem mierzył czarnego ptaka, który wydawał się niewzruszony. - Nie wiemy kto patrzy na nas jego oczyma. - Devi uśmiechnął się przymilnie do kruka, a w następnej chwili wybijał się już mocno z całych stóp i podskakując naprawdę wysoko, zamachnął się na ptaka. - Gdzie on się podział? - jego zdziwienie było ogromne, kiedy nie dostrzegł na wysokości wzroku swojej ofiary, a przecież siedziała tam jeszcze kilka sekund wcześniej.
- Nie mam pojęcia. - przyznał mag i szybko rzucił krótkie zaklęcie mające wyjaśnić tę zagadkę. Niestety, trafił w próżnię, ponieważ kruk nie mógł być ani zwierzęciem, ani zaklęciem innego maga. Czym więc był? Nie mógł się przewidzieć, ponieważ Devi również widział to ponure zwierzę. Mógł być w prawdzie obrazem duszy innej istoty, ale o tym tylko się mówiło, a nikt tego nie potrafił. Przynajmniej nie w tych czasach, kiedy większość magicznych ksiąg zaginęła wraz z biblioteką elfów, które dawniej opiekowały się spisanymi przez wszystkie rasy tajemnicami.
- Budzą się potężne siły. - usłyszeli za sobą i aż podskoczyli ze strachu. Devi zamachnął się swoją szablą by mieć pewność, że ktokolwiek zaszedł ich od tyłu, nie podejdzie już bliżej. Tyle, że za nimi nie było nikogo.
- Co do... - Jean-Michael również był gotowy, ponieważ jego zaklęcie otoczyło ich ochronnym kręgiem.
- Czempioni są tym, co stoi na końcu drogi. - znowu ten głos, ale chociaż byli zwróceni do jego źródła przodem, nie mogli zlokalizować rozmówcy. - Trzecie drzewo na prawo. - głos był teraz poirytowany ich nierozgarnięciem. Spojrzeli niepewnie w wyznaczonym kierunku, gdzie na wysokości ich oczu, w pniu jednego z przydrożnych drzew widniała ludzka twarz. - Cóż za spostrzegawczość. - zakpił głos wydobywający się z ust twarzy drzewa. - Chociaż powinienem być wdzięczny, że ktokolwiek mnie usłyszał i dostrzegł nawet po podpowiedzi. Zazwyczaj nie miałem takiego szczęścia. Ileż to lat nie rozmawiałem z nikim... - drzewo, a przynajmniej twarz na jego pniu westchnęła. - Byłem kiedyś młody, byłem silny i byłem człowiekiem. - westchnęła z żalem twarz. - Drwalem. - wspominał z rozrzewnieniem, a wyrzeźbione w pniu oczy wydawały się pełne nostalgii. - Zamachnąłem się nie na to drzewo, co trzeba i oto jak skończyłem. A może wcale nie byłem drwalem? - twarz przybrała wyraz niepewności – Może to nie moje wspomnienia, ale kogoś innego i wsiąkły we mnie wraz ze łzami?
- Ykhm. = odchrząknął mało uprzejmie i niezbyt oryginalnie Jean-Michael, ale jak inaczej można zwrócić na siebie uwagę kogoś lub czegoś, co właśnie zaczyna wspominać dawne dzieje, kiedy Ziemia pozwoliła im się porozumiewać.
- Tak, tak, pamiętam o was. - prychnęła twarz – Na końcu drogi znajduje się wróg, ale po obu jej stronach stoją inni Potężni, których trzeba wam będzie pokonać. - słowa skierowane były bezpośrednio do Deviego, gdyż i drewniane oczy zdawały się na niego spoglądać. - Zanim dotrzesz na sam koniec, będziesz musiał pokonać liczne przeszkody, tak jak i twoi przyszli towarzysze drogi. Potężni budzili się z letargu jeden po drugim, a po nich oczy otworzyli Czempioni Mrocznych Żywiołów. Musicie się ich pozbyć, jeśli chcecie dotrwać do samego końca misji i wrócić do domów, do rodzin. Potężnych jest wielu, ale nieliczni z nich stanowią zagrożenie dla porządku świata. - głos stawał się cichszy, twarz niewyraźna, kiedy porastał ją mech zajmujący całe drzewo po same najniżej rosnące gałęzie. - Strzeżcie się Potężnych, strzeżcie się ich władzy. Adzy, dzy, y. - głos zanikał niczym echo i po chwili nie było ani śladu po wypowiadanych słowach, ani po twarzy drzewa, któremu Żywioł pozwolił na ostrzeżenie.
- Jean-Michaelu, kim są Potężni? - chociaż Devi nie chciał się do tego przyznawać, nie miał pojęcia o czym mówiło do niego to drzewo.
- Nie wiem, Devi. - westchnął ciężko mag. Nie na wiele mógł się tu przydać. - Ale jeśli się dowiem, jeśli to wydedukuję, poinformuję cię.
Chłopak skinął głową na zgodę.
- Chodźmy stąd teraz. To miejsce jest zbyt dziwne, nawet jak na mnie. - powiedział rozglądając się uważnie na boki, jakby z którejś strony ktoś mógł ich zaatakować. Nie wierzył w taki obrót spraw, ale i tak chciał się stamtąd wydostać. Tyle dziwactw nie wróżyło niczego dobrego. Nie w najbliższej przyszłości.

1 komentarz:

  1. Ej... Tylko mi nie mów, że ich dzieciaki mają walczyć przeciwko sobie, ale ramię w ramię!

    OdpowiedzUsuń