niedziela, 15 stycznia 2017

57. Wspomnienia nadchodzących czasów

Rambë rozejrzała się wokół siebie, ale nie dostrzegając na pokładzie Deviego, skierowała się do skrzypiących schodów prowadzących do kajut. Miała nadzieję, że tam go znajdzie i będzie mogła porozmawiać z nim choć przez chwilę aby podnieść się na duchu. Może chłopak zdołałby ją nawet przekonać, że Ëar nie jest taki zły, jak się wydawał?
Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała, kiedy straciła przyjaciela z oczu. Była pewna, że wchodził na pokład razem z nią, ale gdzie zniknął później? Gdyby miała na to wpływ, chciałaby żeby cała trójka jej towarzyszy trzymała się blisko niej. Bez wątpienia czułaby się o wiele pewniej, gdyby miała chłopców bezustannie na oku. Mogli narzekać, że im matkuje ile tylko chcieli. Wcale by jej to nie obeszło.
O ile na górze magia Ducha Morza przyprawiała ją o dreszcze, o tyle pod pokładem czuła, że jej serce może z powodzeniem przestać bić. Wszystko tam było przerażające! Poczerniałe, gnijące deski pokryte śmierdzącymi, zielonkawymi glonami. Gdzieniegdzie widać było drobne skorupiaki i inne morskie stworzenia, które przyczepione do drewna statku wydawały się niemal z niego wyrastać. Dziewczyna nie byłaby nawet zdziwiona, gdyby w którymś z pomieszczeń znalazła jakiegoś wielkiego, niebezpiecznego lokatora, który byłby rozsierdzony faktem, że wyrwało się go z jego środowiska naturalnego.
Płyną na spotkanie z Czempionem, a skończą jako ofiary tego cholernego wraku. Które z nich zginie jako pierwsze? Niewątpliwie Seet-Far będący najsłabszym ogniwem na tym etapie. Później zapewne będzie ona, Devi i na końcu Eressëa.
Fantastycznie, nie ma to jak optymistyczna wizja przyszłości.
- Devi?! - zawołała przyjaciela, chociaż czuła się niekomfortowo zagłuszając tę pozorną ciszę, której częścią było naturalne skrzypienie statku oraz szum otaczającego ich zewsząd morza.
Zawahała się nie otrzymując odpowiedzi. Czy powinna iść dalej, przedrzeć się prosto do bebechów tego paskudnego, rozkładającego się trupa, którym płynęli, czy też wrócić na górę i upewnić się, że przyjaciela nie ma na pokładzie. - Szlag! - syknęła do siebie, odwracając się na pięcie. Może i była tchórzem, ale nie zamierzała wystawiać się tak łatwo na niebezpieczeństwo. Gdyby miała pewność, że Devi gdzieś tam jest, szukałaby go bez wytchnienia. Problem jednak w tym, że nie miała pojęcia, gdzie podziewa się chłopak. Znała jednak najprostszy sposób by się tego dowiedzieć, a był nim Ëar.
Z ulgą wyszła na słońce i świeże powietrze. Eressëa i Seet-Far, którzy wcześniej stali przy prawej burcie, teraz zajmowali miejsce na tyle statku, obserwując ląd i rozmawiając przyciszonymi głosami.
- Widzieliście Deviego? - zapytała podchodząc bliżej i przerywając ich konwersację.
- Nie. - odpowiedział mieszaniec i obaj ze smokiem pokręcili głowami. - Może jest w kajucie kapitana z nim. - zaakcentował zdradzając odczuwaną do Ducha Morza niechęć. - Devi go lubi, więc nie zdziwiłbym się, gdyby spędzali ze sobą więcej czasu niż to konieczne.
- Sprawdzę.
Rambë pokonała zwinnie pierwsze schodki i otworzyła drzwi prowadzące do pomieszczenia przeznaczonego dla kapitana. Kolejnych kilka stopni i stanęła przed otwartymi szeroko drzwiami. Ëar opierał się o framugę obserwując uwijającego się w środku Deviego, który zaciekle zeskrobywał ze ścian paskudne, szlamowe glony.
Pewność, że jej przyjaciel jest bezpieczny pozwoliła jej lżej oddychać i od razu uspokoiła nerwy. Tak łatwo stracili go z oczu, że odczuwała z tego powodu wstyd i nie miała zamiaru dopuścić do czegoś podobnego nigdy więcej.
- Co ty robisz? - zapytała ostro chłopaka, który uśmiechnął się do niej ocierając pot z czoła.
- Ëar powiedział, że to najlepiej zachowane pomieszczenie i będzie także najjaśniejsze, kiedy już zdołam tu jakoś posprzątać. Pozwolił mi zrobić z niego gabinet i punkt medyczny. Nie chciałem zwlekać, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy będziemy potrzebować takiego azylu. Będziemy tutaj też spać, do czasu kiedy doprowadzimy do użytku inne pomieszczenia. To musi być jednak najczystsze, a Ëar nie zamierza mi pomóc, więc może nam to zająć trochę czasu.
Rambë patrzyła na chłopaka trochę zdziwiona. Jak to możliwe, że Devi myślał o wszystkim, podczas gdy ona i reszta nie robili nic? Najbardziej było jej wstyd za samą siebie. Zamiast myśleć o tym, jak powinni wykorzystać ten wrak, ona przejmowała się tym, że zupełnie się jej on nie podoba. Oceniała go, jakby wybierali się nim na jakąś głupią wycieczkę, a nie do walki. Jak mogła wcześniej o tym nie pomyśleć?
- Pomogę ci. - zaoferowała przepychając się mało uprzejmie koło Ducha Morza. Devi podziękował jej uśmiechem podając wiaderko do którego miała wrzucać zeskrobane ze ścian glony.
Nie było to ani przyjemne, ani łatwe zadanie. „Obrzydliwe” było chyba najbardziej pasującym do sytuacji przymiotnikiem i Rambë bezsprzecznie zaczęła go nadużywać po zaledwie dziesięciu minutach skrobania. Po tak krótkim czasie, była już zlana potem i cała pokryta glonami, których zaciekle próbowała się pozbyć ze ścian, podłogi i innych powierzchni.
Godzinę, może dwie godziny później, dołączyli do nich także Seet-Far i Eressëa. Ze zdegustowanymi minami i bez najmniejszego nawet entuzjazmu zabrali się do pomocy. W końcu robili to dla siebie.
Kiedy zgłodnieli i postanowili chwilę odpocząć, dokładnie tak jak na plaży, Duch Morza posłużył się swoją mocną aby zdobyć dla nich ryby. Tym razem jednak to Seet-Far musiał zadbać o ich upieczenie przy pomocy swojego daru Żywiołu. Pierwsze dwie ryby były spalone, chociaż nadawały się do zjedzenia, każda kolejna była jednak coraz lepsza, co znaczyło tyle, że chłopak nabierał wprawy i szybko zyskiwał kontrolę nad swoim ogniem.
Devi był z niego dumny, jednak wstrzymał się z chwaleniem go, aby przyjaciel nie odczuwał przypadkiem presji i nie uznał pochwał za zachętę do szybszego i bardziej efektywnego doskonalenia się. Miał swoje tempo, jak każdy z nich i powinien działać w zgodzie z nim. Chłopak wiedział też doskonale komu Seet-Far zawdzięcza takie mimowolne, naturalne szkolenie i o ile z przyjacielem planował obchodzić się delikatnie, o tyle tej stojącej w cieniu osobie planował od razu otwarcie podziękować.
- Od samego początku było to twoim zamiarem, prawda? - szepnął Ëarowi na ucho. - Podróżujemy nie rozwijając naszych mocy, więc postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręce.
- Skąd ten pomysł? - Duch uśmiechnął się do niego niewinnie. - Przypisujesz mi zasługi, które mi się nie należą.
- Doprawdy? Więc wcale nie chodzi o to, że chcesz zrobić na mnie dobre wrażenie? - Devi uszczypnął go w tyłek. - Nie wierzę ci.
- Jesteś niesprawiedliwy. - na twarzy Ëara pojawił się zadowolony uśmiech. - Jestem Duchem Morza i dbam tylko o siebie i swoje sprawy. Nie możesz wymagać ode mnie zbyt wiele bo będziesz zawiedziony, a wtedy ja nie będę miał szans aby dobrać się do twojego tyłeczka.
- I tak się do niego nie dobierzesz. - chłopak wzruszył ramionami udając całkowitą obojętność. - Ale jeśli się postarasz, możesz liczyć na to, że ja dobiorę się do twojego.
Roześmiał się cicho widząc zaskoczoną minę Ducha Morza.
Czwórka Wybrańców wróciła do swojej żmudnej, niewdzięcznej pracy, którą kontynuowali wytrwale do zachodu słońca. Wtedy też przenieśli się na pokład, gdzie przez dłuższy czas odpoczywali w ciszy. Każde z nich potrzebowało tej chwili na pozbieranie myśli, ocenę stanu swojego zmęczonego ciała oraz na zaplanowanie swoich kolejnych ruchów.
Bardzo szybko też usnęli, nie do końca nawet tego świadomi. Ëar, który jako jedyny nie potrzebował snu, przykrył ich płaszczami, jakie mieli ze sobą, nie chcąc żeby którekolwiek z nich zachorowało. Na Czempiona Pradawnej Wody mogli natknąć się w każdej chwili, toteż potrzebował Wybrańców przede wszystkim całych i zdrowych, a także w pełni sił.
Przez chwilę zastanawiał się, co powinien ze sobą począć. W końcu usiadł przy śpiącym Devim i obserwował go, ucząc się na pamięć każdego szczegółu jego twarzy. Gdyby nie ta samobójcza misja i zagrażający wszystkim Czempioni Pradawnych Żywiołów, Devi na pewno zginąłby na morzu przy pierwszej nadarzającej się okazji. Był wierny swoim przekonaniom, oddany bliskim, pełen pasji, ambicji i uporu – dokładnie taki, jakich najbardziej lubił Duch Morza. Z rozkoszą uczyniłby go więc swoim, topiąc go i w ten sposób biorąc w posiadanie jego ciało i duszę. Wprawdzie Devi nie był żeglarzem, ale Ëar z rozkoszą zrobiłby wyjątek i wzbogacił swoją kolekcję o tego jednego chłopaka.
Cóż, nie może zdobyć go w zgodzie ze swoją naturą, to zdobędzie go inaczej. Nie pozbawi go życia, ale nakarmi nim swoje materialne ciało w taki lub inny sposób. Devi zaszedł mu już za skórę, a takim ludziom nie łatwo się oprzeć.

niedziela, 8 stycznia 2017

56. Wspomnienia nadchodzących czasów

*
Seet-Far wchodził na pokład wraku bardzo niepewnie, jakby kazano mu przejść po linie, która w każdej chwili może się pod nim oberwać. Fakt, że „zioła” podane mu przez Deviego były zielskiem, które Duch Morza wyłowił z wody, wcale mu nie pomagał. Jeśli to możliwe, wizja zaufania temu dziwacznemu, zmieniającemu postać zboczeńcowi tylko wzmagała jego niepokój i niechęć do wyprawy na pełne morze. Nie miał pojęcia czy mdłości wywoływane przez chorobę morską i zdenerwowanie ustały, ponieważ był tak przejęty tym, że musiał zgodzić się na pomoc Ëara.
Pocieszał się tym, że nie był jedynym, który nie ufał Duchowi za grosz. Devi mógł dać się złapać w sidła flirtu, uśmieszków i słodkich słówek, ale jego przyjaciele byli czujni. Nawet jeśli jeden z nich dodatkowo musiał poświęcać część swojej uwagi swoim dolegliwościom.
- Zważywszy na twój stan, zadbam o to aby nasza załoga była niewidzialna. - Ëar zagadnął mieszańca, gdy ten ulokował się blisko jednej z burt, aby w razie potrzeby móc wymiotować prosto do wody. Propozycja była jak biała flaga, zawieszenie broni, wyciągnięta pomocna dłoń. A jednak...
- Masz już po swojej stronie Deviego, teraz próbujesz zaskarbić sobie moją sympatię? - Seet-Far prychnął poirytowany, z niechęcią spoglądając na mężczyznę.
- A na co mi ona? Nie robię tego dla ciebie, ale dla siebie, dla tej całej waszej głupiej misji. Jej powodzenie oznacza mój powrót do normalności, do życia jakie wiodłem jako Duch Morza. Pamiętaj o tym, kiedy znowu będziesz sobie wmawiał, że masz dla mnie jakiekolwiek znaczenie, poza tym, że jesteś Czempionem. - Ëar oddalił się idąc w stronę zejścia do kajuty kapitana, gdzie najwyraźniej planował się ulokować.
Seet-Far wiele by oddał za stałe łóżko, zamiast kiwającej się na wszystkie strony koi, ale nigdy nie poprosiłby o przysługę osoby, którą uważał za wroga. Wolał już męczyć się z zawrotami głowy i ich konsekwencjami, niż płaszczyć się przed jakimś podejrzanym typkiem!
Obrzucił tęsknym spojrzeniem ląd i postanowił, że nie zejdzie pod pokład, póki ziemia nie zniknie mu z oczu. Istniała możliwość, że nie zobaczy jej przez całe tygodnie, toteż nie zamierzał rezygnować z niej tak łatwo. Chciał się nią nacieszyć, napawać się tym, że jest na tyle blisko, że mógł ją dostrzec. Nic innego się nie liczyło.
Statkiem szarpnęło, kiedy nagle wyrwał do przodu, wprawiony w ruch przez niewidzialną, tak jak zapowiedział Duch, załogę. Dla Seet-Fara była to zawrotna prędkość, chociaż w rzeczywistości powoli, leniwie nabierali prędkości, a stary wrak zaczął kiwać się nieprzyjemnie na boki.
- Nadal ci nie przeszło? - Seet-Far nawet nie zauważył, kiedy Eressëa znalazł się u jego boku.
- Nie jestem pewny. - przyznał szczerze, przyglądając się urodziwej twarzy smoka chłopak. - Denerwuję się, to mogę stwierdzić z całą pewnością. Wszystko inne to jeszcze zagadka. - oderwał wzrok od przystojnego mężczyzny i znowu utkwił go w plaży, od której nieubłaganie się oddalali. - Jestem zagubiony i samotny, a przynajmniej podejrzewam, że to najbardziej mi dolega. To przez tę syrenę i wszystko, co na nas sprowadziła. Chyba wszyscy się w pewnym stopniu posypaliśmy z jej winy.
- Obawiam się, że masz rację. - Eressëa westchnął ciężko. Sięgnął powoli po dłoń chłopaka i zacisnął na niej palce. - Przypomniała mi o bolesnej przeszłości bardziej, niż ktokolwiek inny od wielu stuleci. Rozogniła ranę, która miała być teraz już tylko bolesną blizną.
- Tak bardzo ją kochałeś? To znaczy... tę twoją dziewczynę sprzed lat.
- Tak. Była całym moim światem. Chociaż od kiedy poznałem was wszystkich, mam wrażenie, że przez wszystkie te stulecia wyrządzałem jej krzywdę zamykając się w czterech ścianach swojej żałoby, tęsknoty i udręczenia. Kiedy ktoś cię kocha i nagle odchodzi, ma nadzieję, że się podniesiesz i pozwolisz sobie na szczęście. Tylko osoba samolubna, która kocha wyłącznie samego siebie pragnie by druga osoba przez lata cierpiała po jej stracie i zadręczała się wspomnieniami.
- Chcesz przez to powiedzieć, że się zmienisz?
Smok spojrzał na niego z widoczną kpiną.
- Tak tylko pytałem!
- Jeśli się postarasz, może coś się we mnie zmieni. - smok rzucił to szeptem do ucha mieszańca po kilku chwilach zastanowienia.
- Ledwie wypłynęliśmy, nie jestem jeszcze nawet pewny, czy nie zwymiotuję, a ty chcesz mnie zaciągnąć do łóżka? - Seet-Far spojrzał z niedowierzaniem na smoka, który wzruszył niewinnie ramionami.
- Długo pościłem, nie możesz mi się dziwić. Zostanę tutaj z tobą, póki nie będziesz gotowy aby zejść pod pokład.
- Myślisz tylko o sobie! - prychnął chłopak, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

W tym czasie Rambë stojąc na dziobie wraku, starała się wyczuć swój Żywioł, usłyszeć Jego głos i odnaleźć wśród morskiej toni Czempiona Pradawnej Wody. Nie ufała Duchowi Morza, toteż chciała sama wiedzieć, kiedy zbliżą się do swojego przeciwnika, bądź kiedy on zbliży się do nich. W tym wypadku mogła liczyć tylko na siebie, co tylko wzmagało jej niepokój i strach. Jeśli ona zawiedzie, będzie to koniec nie tylko ich misji, ale całego świata.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że do tej pory korzystała głównie z dziedzictwa jednego ze swoich ojców – dziedzictwa lócënehtarów. Dawała radę, ale jeśli chciała pokonać Czempiona Pradawnej Wody, musiała pogodzić się także ze swoją Kruczą częścią. Musiała ją odnaleźć w sobie i nauczyć się z niej korzystać. Tutaj nie było już miejsca na przypadek. Gdyby wniknęła w sny Czempiona, gdyby zdołała go osłabić lub nawet pokonać na swoim terenie, na pewno przysłużyłaby się swoim przyjaciołom, wykonałaby swoją część misji.
Wiedziała to już od dawna. Problem polegał na tym, że w dalszym ciągu nie miała pojęcia, jak używać mocy Kruka swobodnie i efektywnie.
Jej ojciec trzymał się starych zasad plemienia i jako szaman bronił tradycji. W tym samym czasie jego partner uważał, że świat nie jest już taki jak dawniej i należy zmieniać się wraz z nim. Nie uznawał zasad ustalonych przed wiekami, nie miał swojej rasy, był uważany za zdrajcę, ale dzięki swoim czynom ochronił świat i siebie, a także dał początek nowemu życiu. Życiu, które tradycja uznałaby za niemożliwe do poczęcia. Rambë była więc dowodem na to, że nie należy trzymać się tak kurczowo przeszłości. Jak to więc możliwe, że Kruki nadal w to brnęły i nie pozwalały sobie na zmiany?
Nic dziwnego, że nie potrafiła korzystać z mocy przekazanej jej w genach, skoro bezustannie się jej sprzeciwiała i próbowała uciec od tego, co ze sobą niosła. Skoro nie chciała być częścią Plemienia, to dlaczego miałaby wykorzystywać jego dobrodziejstwa?
Jeśli jednak pokonanie Czempiona było możliwe tylko jeśli da się zniewolić, to czy będzie w stanie to zrobić? Czy pozwoli zakuć się w kajdany tradycji?
Nie! Na pewno nie! Znajdzie inny sposób, lepszy i niezawodny! Gdyby jej rodzice trzymali się tych przestarzałych tradycji tak jak chciałyby w to wierzyć Kruki, ona nigdy nie przyszłaby na świat, a więc nie da się teraz wciągnąć w coś, co nie byłoby dla niej nawet końcem, ponieważ nigdy nie miałaby początku.
Po wcześniejszym skupieniu nie pozostał już nawet ślad. Dziewczyna z ciężkim westchnieniem odwróciła się w stronę ożywionego magią Ëara statku.
Wszystko się poruszało, wszystko wydawało jakieś stłumiona odgłosy, których nie potrafiła do końca zidentyfikować. Jedno było pewne, gdyby Duch Morza chciał ich zabić, mógłby to zrobić już dawno temu. Jednym pstryknięciem palców mógłby ożywić wyścielające dno morza trupy żeglarzy, którzy wyszliby na brzeg i zarżnęli całą czwórkę Wybrańców we śnie. Ale tego nie zrobił. Nie zrobił nic by im zaszkodzić. Może i był niezwykle przymilny, kiedy chodziło o Deviego, co nie zaskarbiło mu niczyjej sympatii, poza głównym zainteresowanym, ale nie dał im żadnego prawdziwego powodu do węszenia spisku.
Rambë zaczęła zastanawiać się na poważnie nad tym, czy nie potraktowali Ducha zbyt ostro, odwracając się do niego plecami i ignorując go w miarę możliwości, jakby był niechcianym piątym kołem u wozu.
Nie, było stanowczo zbyt wcześnie by ocenić czy warto ufać komuś nowemu! To mogła być pułapka, to mógł być podstęp, nawet jeśli chwilowo nic na to nie wskazywało. Wcześniej niemal zaufała Haydee, przez co jej przyjaciele niemal nie zginęli. Gdyby wtedy była ostrożniejsza i uważniejsza, mogłaby im zaoszczędzić wiele bólu i kłopotu. Więcej nie popełni tego błędu!

niedziela, 1 stycznia 2017

55. Wspomnienia nadchodzących czasów

Na pewno zauważyliście, że w tym roku często notki po prostu się nie pojawiały zarówno na tym blogu, jak i na innych, które prowadzę. Ma to swoje wytłumaczenie i zapewne zabrzmi to głupio, ale w tym roku (2016) straciłam naprawdę wiele, a mianowicie zdolność odczuwania emocji. Jak to możliwe? Również chciałabym wiedzieć! Już od pewnego czasu wydawało mi się, że „jadę na oparach”, zaś teraz wszystkie te opary się ulotniły.
Z tego też powodu w roku 2017 planuję się ponownie odnaleźć i znowu zacząć naprawdę odczuwać to, co piszę – przyjaźń, miłość, uwielbienie, magnetyzm drugiej osoby, itp. Spokojna głowa, nie będę szukać sobie obiektu westchnień na siłę! Nigdy nie pozbierałam się po moim Aniele sprzed lat i wiem, że się nie pozbieram. Serducho pokryło się lodem i nic go nie roztopi. Swoim lekiem planuję uczynić pisanie! Z tego też powodu powstaje kolejny blog (proszę nie jęczeć! Jestem uzależniona od ich zakładania XD), którego tematyką będą fanfiction z najróżniejszych fandomów (głównie sportowych anime), w większości będą to oneshoty - Wspomnienia Przyszłości.
Co z tego wyjdzie, przekonamy się!
Niemniej jednak, mam swoje noworoczne postanowienie :)

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2017!

Deviemu udało się zapanować nad niespokojnym żołądkiem przyjaciela, jednak nie miał pojęcia, czy będzie w stanie poradzić sobie z nim, kiedy za dwa dni wyruszą w morze. Szczerze w to wątpił, a nie mogli zostawić Seet-Fara na stałym lądzie, nawet jeśli bardzo chcieliby mu oszczędzić męczącej, kołyszącej podróży, jaką mieli przed sobą. Chłopak nie chciał martwić tym faktem przyjaciół, więc milczał robiąc dobrą minę do złej gry. Wiedział jednak, że ten sekret w końcu wyjdzie na jaw. Nie był przecież cudotwórcą! Tyle że takie usprawiedliwienie nikomu nie pomoże, a już na pewno nie mieszańcowi, który mając w sobie krew ifrytów oraz tiikeri był dzieckiem Żywiołów, którym najdalej było do Wody – Ognia i Ziemi.
Związek Seet-Fara z Eressëa mógł być pomocny na kilka chwil, ale nie odciągnie chłopaka na stałe od zrodzonego z natury przerażenia i zrozumiałych fobii. Smok był chwilowym ukojeniem, a nie lekiem i pewnie sam zdawał sobie z tego sprawę. Co gorsza, on i mieszaniec najwyraźniej odsunęli się trochę od siebie z powodu Haydee. Ich związek najpewniej nie był niczym trwałym, ale i tak jego zakończenie wiązało się z jeszcze gorszym samopoczuciem Seet-Fara i większym skupieniem się na strachu przed otwartym morzem.
- Wiem o czym myślisz. - odezwał się do niego leżący na piasku blisko niego przyjaciel. - Martwisz się mną i tym, że nie dam sobie rady. I masz rację. Żywioły, chciałbym rzucić banałem zapewniając cię, że jestem silny i sobie poradzę, ale to bajka, której nawet ja nie potrafię opowiedzieć. Wymiotuję ilekroć zaczynam zbyt intensywnie o tym wszystkim myśleć. Nawet teraz czuję mdłości. Devi, to walka nas wszystkich, ale moje problemy nie są twoimi. Jesteś moim przyjacielem, moim bratem, ale nie musisz być matką. - ich spojrzenia się spotkały.
- Coś wymyślę.
- Devi...
- Pozwól mi chociaż spróbować. Walczyłem u boku twoich rodziców, a teraz Żywioły chcą bym walczył u twojego. Nie pozwolę żebyś stanął przed tym cholernym Czempionem bezbronny i osłabiony. - w głosie Deviego dało się słyszeć niezachwianą, nieznoszącą sprzeciwu pewność. - Nie jesteśmy już dziećmi, musimy dorosnąć. Ta misja będzie dla nas sprawdzianem męskości, więc pozwól mi matkować, póki nie muszę udowodnić światu, że mam jaja.
Seet-Far uśmiechnął się mimowolnie, a Devi odpowiedział mu tym samym. Kłótnia nie miałaby sensu. Obaj i tak postawiliby na swoim i planowaliby zrobić to, co sobie zaplanują. Devi jeśli chce się martwić, będzie się martwił mimo wszystko, a sprzeczka mogłaby tylko wszystko pogorszyć. Zresztą mieszaniec zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli nie wszyscy jego towarzysze to przynajmniej ich znakomita większość zdawała sobie sprawę z jego problemów. Rambë mogła ich nie rozumieć, ale smok nie był ślepy, Devi wiedział, zaś ten nowy, ten Duch, on nie był głupi i na pewno domyśli się, jeśli jeszcze o niczym nie wie.
Chłopak wstał ze swojego miejsca i zmierzwił włosy przyjacielowi. Kiedy spojrzał w stronę morza i stojącego na jego tle Ëara było jasne, że to właśnie tam planuje szukać pomocy, jakby ten nowy nabytek ich wyprawy był rozwiązaniem wszystkich problemów. To bardzo irytowało Seet-Fara, ale zdając sobie sprawę ze swojej nieciekawej, żeby nie powiedzieć beznadziejnej, sytuacji, musiał pozwolić Deviemu działać po swojemu. Nawet jeśli wymagało to zaprzyjaźnienia się z jakimś śmierdzącym morzem typem.

- Tęsknisz? - zapytał dla rozpoczęcia rozmowy Devi, stając zaraz za odwróconym do niego tyłem Duchem Morza.
- Nie wiem. - mężczyzna odwrócił się w stronę chłopaka. - To i tak nieistotne.
- Hmm... Nie będę się z tobą kłócić, ale skoro uważasz, że to nie jest ważne, to ja mam do ciebie prośbę...
- Wiem.
- Hm?
- Wiem jaka jest twoja prośba, chociaż ty nawet nie jesteś pewny, czy to możliwe i czy posiadam taką moc. - zaimponował Deviemu tą odpowiedzią, było to widać. - Tak, mogę ci pomóc i zrobię to.
- W zamian za.... - chłopak zapytał niepewnie i wzdrygnął się, kiedy Duch prychnął głośno jak poirytowany.
- W zamian za zaufanie i przyjaźń, co ty na to? Nic więcej.
Jego rozmówca zamyślił się, a po chwili uśmiechnął.
- Nie ufam ci, ale to było czarujące.
- Ha! Wiesz jak mnie podejść. - Ëar wyszczerzył się jakby wcale nie był przed chwilą nadąsany. - Zabiorę cię do miasta, gdzie będziesz mógł uzupełnić zapasy ziół i zdobędę takie, które pokonają chorobę morską twojego przyjaciela oraz zdołają odprężyć jego ciało na czas misji. Jeśli zaś chodzi o nas, myślę, że dasz sobie radę z dotrzymaniem mi kroku.
- Jak...
- W romantyczny sposób. A przynajmniej byłby takim, gdybym był tym twoim Jean-Michaelem. Nie jestem nim, więc nie wiem jak to odbierzesz, ale zapewniam, że to bezpieczne i szybkie.
- Nie mam pojęcia, co chodzi ci po głowie.
- Wiem o tym. - Ëar mrugnął zalotnie do Deviego. - Daj znać przyjaciołom, że zabieram cię do miasta. Wolałbym żeby się o ciebie nie martwili, kiedy będę dotrzymywał ci dziś towarzystwa. Tak, wiem, że to bezcelowe, ponieważ żadne z was mi nie ufa, ale i tak wolę żeby nie poruszyli nieba i ziemi szukając cię, kiedy znikniesz im z oczu.
Devi z uśmiechem skinął głową i wrócił do Seet-Fara aby poinformować go o swoich planach. Mieszaniec nie był zadowolony z tego, co usłyszał, ale rozumiał jak ważne jest uzupełnienie zapasów medycznych. Obiecał więc poinformować dwójkę śpiących w tej chwili towarzyszy o wszystkim, kiedy tylko się przebudzą. Devi podziękował mu wylewnie i skinął głową Ëarowi.
- Zostaw wszystko! - zawołał do niego mężczyzna stojący nadal blisko wody, tak że każda fala obmywała mu stopy.
Chłopak właśnie sięgał po swoją torbę, więc teraz trochę zbity z tropu odłożył ją niepewnie na miejsce. Duch Morza skinął na niego palcem, więc Devi zbliżył się do niego.
- Zaufaj mi chociaż w tej kwestii, dobrze? Zgubiłbyś pieniądze gdybyś zabrał je ze sobą, zaś ja dysponuję złotem, które nigdy mi nie zginie. Chodź. - wyciągnął rękę po dłoń chłopaka.
Devi niepewnie objął jego palce swoimi i pozwolił wprowadzić się po pachy w morze. Seet-Far obserwował ich gotów rzucić się przyjacielowi na ratunek, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Na szczęście Ëar nie miał zamiaru nikogo utopić. Wsunął palce do ust i zagwizdał bezgłośnie. Z początku nic się nie działo, ale po chwili otoczyły ich delfiny. Devi wpatrywał się w nie z niedowierzaniem.
- Musisz tylko trzymać się mocno jego płetwy i nie spaść. Ale spokojnie, nawet jeśli się zsuniesz, inne delfiny ci pomogą i masz mnie. Wiesz, że zawsze jestem gotów cię obmacywać. - Ëar uśmiechnął się figlarnie.
- Jesteś okropny! - Devi uderzył go w ramię mocno, tak żeby zabolało. - Ale umiesz się podlizywać, to muszę przyznać.
- Zawsze do usług. - Ëar ukłonił się wytwornie i poklepał po grzbiecie jednego z delfinów. - Ten zabierze cię ze sobą. Nie jest młodym narwańcem, więc na pierwszy raz będzie idealnym partnerem.
Chłopak skinął mu głową i niezgrabnie, z obawą złapał płetwę na grzbiecie delfina. Mężczyzna objął jego dłoń swoją i zacisnął mocniej, odważniej, aby pokazać chłopakowi, że nie ma się czego bać i musi być zdecydowany, jeśli nie chce stracić kontroli już na starcie. Wbrew pozorom, to wcale nie było tak łatwe jak mogłoby się wydawać. Kiedy ma się do czynienia z rzeczą martwą, można pozwolić sobie na włożenie w każdy ruch całej siły, ale kiedy pojawia się obawa, że żywe stworzenie będzie cierpieć, zaciśnięcie ręki wcale nie musi być takie proste. Ëar zdołał jednak pokonać strach Deviego i dokładnie pokazać mu, w jaki sposób trzymać delfina aby żadnemu z nich nic się nie stało. Przepłynął nawet kawałek razem z nim na próbę.
W końcu ruszyli powoli, aby Devi mógł się do wszystkiego przyzwyczaić i chociaż chłopak przeklinał fakt, że dał się na to namówić, z każdą chwilą coraz bardziej podobało mu się to doświadczenie. Czuł na swojej piersi i pod palcami zadziwiająco ciepłą i delikatną skórę delfina i był przekonany, że istota może wyczuć na grzbiecie jak gwałtownie bije jego serce. Kiedy przyspieszyli, z jego ust wydobył się cichy pisk, ale nie puścił się i jakoś zdołał utrzymać. Napięcie w ramionach spowodowane brakiem doświadczenia szybko zmęczyło jego mięśnie, ale trzymał się dzielnie.
Delfiny zatrzymały się w bezpiecznej odległości od miasta portowego i tam pozwoliły im wyjść na brzeg. Od bram dzielił ich półgodzinny co najmniej marsz, toteż nie musieli martwić się o mokre ubrania. Miały szansę wyschnąć w słońcu i chociaż będą sztywne od soli, to chłopak nie wątpił, że Ëar zajmie się tym w swoim czasie.
Mężczyzna tymczasem stojąc na kamienistym w tych okolicach brzegu, włożył dłonie do wody i wyszeptał coś, jakby zaklęcie. Jego dłonie wypełniły się złotymi monetami, których jeszcze przed chwilą na pewno tam nie było.
- To pieniądze, które ludzie od lat gubili w morzu. - wyjaśnił. - Jeśli zechcę, mogę mieć dostęp do złota na zatopionych statkach kupieckich oraz pirackich galeonach, ale w tej chwili nie jest to konieczne. Proszę. - podał chłopakowi garść monet i sam wrzucił kilka do kieszeni swoich spodni, jako że w pewnym momencie nie miał już na sobie zwiewnych szat, ale zwyczajne ubranie wędrownego szermierza. O dziwo, nawet u jego boku wisiał miecz. - Nie pytaj, chodź. - złapał Deviego za rękę i pociągnął za sobą w stronę prowadzącej do miasta drogi.
- Przypomina moje rodzinne strony. - wyznał chłopak, kiedy miał okazję na spokojnie przyjrzeć się znajdującym się coraz bliżej murom.
- Wszystkie osady wybudowane wokół portów są do siebie podobne. - przyznał poważnie Duch Morza. - W szczególności, jeśli stworzyła je ręka człowieka. To miasto jest jednym z wielu, jakie zostały po ludziach.

Spędzany wspólnie czas mijał im szybko, a w mieście znaleźli kilka bardzo dobrze zaopatrzonych sklepów zielarskich, dzięki czemu Devi nie tylko uzupełnił swoje zapasy, ale także zdecydowanie je powiększył. Ëar sprezentował mu nieprzemakalną torbę, do której chłopak mógł schować wszystkie swoje zakupy i opowiedział mu kilka ciekawych historii o miejscach, które mijali. Fakt, iż wszystko to wiedział ze wspomnień swoich licznych martwych kochanków był trochę krępujący, ale Devi zdołał jakoś to zaakceptować. Dzięki temu mógł w większym stopniu cieszyć się towarzystwem Ducha Morza i zanim się obejrzał, nabrał do niego zaufania.
Pomimo obolałych ramion Deviego, ich podróż powrotna okazała się o wiele łatwiejsza i zdecydowanie krótsza. Delfiny o wiele odważniej wyskakiwały ponad wodę znajdując się w jego pobliżu i kilka razy szturchnęły go nawet zaczepnie nosami. Chłopak śmiał się głośno i było widać, że świetnie się bawi. Jego niepewność rozwiała się i teraz miał serce na dłoni.