niedziela, 16 września 2012

24. I wtedy zapadła cisza...

            Przez pewien czas Otsëa był wyraźnie rozdrażniony i nie było sposobu by nawiązać z nim jakąkolwiek beztroską rozmowę, która umiliłaby im drogę. Ignorował gorączkowe starania elfa, który stawał na głowie chcąc go rozweselić, a nawet nie reagował na zaczepki Niquisa przejawiające się cichym syczeniem. Po prostu brnął przed siebie przez wysokie trawy niziny i nieporuszony omijał pułapki na zające, które stanowiły plagę na tym obszarze. Bez mrugnięcia okiem wykradł nawet jednego futrzaka z dziury, w której ten został uwięziony i w ramach chwilowego odpoczynku oporządził mięso, które zabrał następnie ze sobą, by w odpowiednim momencie zrobić z niego użytek. Jednym z plusów tej sytuacji był fakt, że bard wyżył się na nieszczęsnym zwierzaku, z góry skazanym przecież na śmierć, i istniała możliwość, iż poprawiło mu to humor. Tylko Niquis stał się trochę niespokojny, kiedy truchło dzikiego zająca wisiało głową w dół przytroczone do tobołka mężczyzny.

- Nic ci nie zrobi, spokojnie. – Lassë klepał mały łebek swojego tiikeri. – To tylko zwyczajne zwierzę, które można zjeść, a ciebie się nie zjada. – pocieszał naiwnie nieprzekonanego Niquisa zapominając, że bard wspominał kiedyś o spożywaniu tych małych inteligentnych stworzeń. – Otsëa! – zawołał zwracając się teraz do swojego drugiego towarzysza zrównując z nim krok. – Kiedy się zatrzymamy na noc chciałbym z tobą poćwiczyć używanie sztyletów do walki i obrony. – nie zraziło go gburowate prychnięcie mężczyzny. – Tutaj nie ma warunków do strzelania z łuku, więc to zostawimy na później, co ty na to? – temu błagalnemu spojrzeniu nie dało się odmówić niczego.

            Bard wzruszył ramionami dosyć obojętnie, ale kiwał przy tym głową zgadzając się z propozycją elfa. W końcu teren ciągnął się płasko przez wiele kilometrów, a sięgająca kolan trawa utrudniałaby późniejsze znalezienie chybionych strzał, nie mówiąc już o braku celu. Ćwiczenia w zakresie posługiwania się bronią białą stanowiły pewne zabezpieczenie na tym otwartym terenie, jako że nie każdy byłby skłonny napadać podróżnych zdolnych do samoobrony, a to zmniejszało prawdopodobieństwo ataku ze strony złodziei. Tym razem Lassë miał dostać dokładnie to, czego chciał.

            Kiedy zatrzymali się na ostateczny postój było jeszcze jasno. Wieczór miał zapaść stosunkowo późno, gdyż nic nie miało przysłaniać jasnej tarczy słońca aż do chwili, gdy ta skryje się za horyzontem, a i noc zapowiadała się na jasną i ciepłą. Nie zawracali sobie głowy posiłkiem, który nie tylko nie był im tego dnia potrzebny, ale i przyrządzenie go stanowiłoby nie lada problem, jako że nie mieli niczego, co pozwoliłoby rozpalić ognisko. Wypoczęli tylko chwilę rozkoszując się słońcem, zapachem polnych kwiatów i bzyczeniem licznych owadów – pszczoły zajęte swoją pracą nie miały czasu zajmowanie się przybyszami, a nawet mrówki nie myliły drogi przechodząc po nowych przeszkodach, jakby wcale ich tam nie było i jedynie żuki wydawały się wystraszone obecnością intruzów, gdyż uciekały, gdy tylko jakaś część ciała poruszyła się zbyt blisko nich.

            W takich warunkach Lassë czuł nieodpartą chęć wykazania się i udowodnienia, że potrafi sobie radzić. Nic, więc dziwnego, że nalegał wytrwale na ćwiczenia obiecane mu przez przyjaciela, a później z zapałem oddał mężczyźnie jeden ze swoich sztyletów stając w pozycji, która wydawała mu się odpowiednią. Od razu został skorygowany, zaś Otsëa pokazał mu, jak należy trzymać tak krótką broń, by nie wyrządzić krzywdy sobie, ale innym. Niespiesznie zadawał ciosy i demonstrował, jak na nie odpowiadać, by z czasem zwiększać tempo, zaś ostateczne przejść do walki na dwa sztylety przeciwko jego lekkiemu mieczowi.

            W tej dziedzinie elf okazał się bardzo pojętny i chociaż widać w nim było nowicjusza to na pewno dałby sobie jakoś radę w przypadku prawdziwego starcia. Miał z resztą niejaką wprawę po walkach, jakie już stoczył lecz dopiero teraz naprawdę uczono go podstaw, bez których nie mógł w pełni zapanować nad swoją bronią.

            A jakże był szczęśliwy i dumny z siebie, kiedy zmęczony usiadł ciężko na swoim wygniecionym w trawie miejscu! Był pewny, że nie zaśnie prędko z powodu krążącej w jego żyłach radości. Został kilka razy pochwalony przez barda, a to wydawało się być nie lada nagrodą za ciężką pracę. A jednak wbrew swoim przypuszczeniom pogrążył się we śnie szybciej niż którykolwiek z jego przyjaciół i nie miał zamiaru budzić się z byle powodu.

            I rzeczywiście, powód, dla którego chłopak został wyrwany z krainy sennych marzeń nie był byle jaki. Potrząsany brutalnie nie mógł nie reagować, zaś sapanie, które drażniło jego ucho wcale nie należało do komfortowych lecz wydawało mu się niejako obrzydliwe, kiedy ktoś obcy dyszał milimetry od wrażliwej muszelki, co powoli układało się w słowa, gdy do elfa powracała świadomość. Całkowite przebudzenie nastąpiło w chwili, kiedy dłoń zasłoniła mu boleśnie usta i zakleszczała się na jego szczęce. Wtedy to szarpnął się otwierając szeroko oczy. Było jeszcze ciemno i jego wzrok musiał przyzwyczaić się do mroku zanim Lassë zaczął rozpoznawać kształty.

- Zabieraj Niquisa i wynoście się stąd. – syczał mu do ucha agresor, którym, ku wielkiej radości chłopaka, okazał się Otsëa. – Nie pozwól by twój kochaś zbliżył się do tej cholernej chimery i najlepiej zboczcie z drogi, a przed świtem schowajcie się w trawie. – ręka mężczyzny zniknęła i elf mógł w końcu odetchnąć głęboko by uspokoić nerwy.

- Co się dzieje? – zapytał tonąc w napięciu, które wydawało się gęste i oleiste, skrajnie nieprzyjemne.

- Mamy ogon. – padła odpowiedź wręcz przepełniona nienawiścią. – To nie złodziei wyczuwałem, ale lócënehtara. Wykorzystał fakt, że i oni nas śledzą, a teraz skrada się pod wiatr. Tyle, że ja mam uszy, nie tylko nos.

- Ty chyba nie chcesz... – przerażenie elfa wzrastało z każdą chwilą.

- Jemu chodzi o mnie, nie o was. Dlatego musicie się oddalić i ukryć. Wolno wam będzie ruszyć w dalszą drogę dopiero, kiedy będziecie mieć pewność, że was nie dostrzeże.

- Ale...

- Zerwałem nić, która łączyła go z Niquisem jeszcze w zaułku. Odległość kilometra samoistnie by ją zniszczyła, ale nie mieliśmy takiej możliwości. Odnowi się jednak, jeśli zbliżą się do siebie na odległość sześciu cali, pamiętaj o tym. A teraz zbieraj się i uciekajcie. – mówił pospiesznie nie chcąc słyszeć o jakimkolwiek sprzeciwie, a jednak nie mógł liczyć na skrajne posłuszeństwo elfa.

- Nie! – Lassë pisnął łapiąc mężczyznę za rękę i ściskając ją z całych sił. – Nie dasz sobie z nim rady! Sam mówiłeś, że miałby szanse ze smokiem. Nie wolno ci walczyć samemu!

            Otsëa zamknął oczy, westchnął i pokręcił głową jakby szukał w sobie sił by opanować złość.

- Nie zdołamy uciec mu razem, a zabicie kilku osób więcej niż powinien nie stanowi dla niego problemu. Twój łuk na nic się tu nie przyda. Każda strzała odbije się od jego skóry i zanim znajdziesz na nim jakiś słaby punkt będziesz martwy. To ja zalazłem mu za tę cholerną, łuskowatą skórę.

- Nie! – upierał się płaczliwie elf. – Nie zostawię cię...

            Bard złapał go za policzki i przycisnął swoje usta do jego uchylonych w proteście, miękkich i niedoświadczonych. Do tej pory nie miał okazji uciszać w ten sposób kogokolwiek, ale im większe będzie zaskoczenie chłopaka tym łatwiej pozwoli sobą manipulować. Nie mieli wiele czasu, ale wykorzystując konsternację chłopaka natarł na jego wargi mocniej i pozwolił sobie przecisnąć język przez szparę między zębami by sięgnąć ostatecznie policzków i podniebienia.

            Zrobiłby więcej gdyby nie ząbki, które wbiły się w jego łydkę. To Niquis bronił swojego przyjaciela, czy może swojej „wielkiej miłości”, jak nazwałby to bard.

- Jeśli to przeżyję to rozszarpię cię ty puchata kreaturo! – schylając się mężczyzna złapał tiikeri za futro na grzbiecie i wcisnął go w ramiona Lassë. – Mogę ci obiecać, że postaram się uciec, ale teraz zabierajcie się stąd. – obładował stojącego nieruchomo elfa ich tobołkami zostawiając sobie wyłącznie miecz i płaszcz. Następnie złapał chłopaka za ramiona i odwrócił go tyłem do siebie popychając do przodu. Sam skierował się w zupełnie innym kierunku, co jakiś czas upewniając, że elf nie wrócił. Łatwiej załatwiać porachunki, kiedy nie trzeba się o nikogo troszczyć.

 

„Co ty właściwie robisz?” odezwał się jakiś głos w głowie Lassë wypełniając całą jego czaszkę huczeniem, zaś ciało drażniącym niepokojem.

„Wykonuję polecenia!” odpowiedział w myślach elf przekonany o słuszności swojego postępowania. Zatrzymał się jednak i zastanowił. „Tak sądzę...”

„Doprawdy?” kontynuował jego wewnętrzny głos ironicznie. „A mnie się wydaje, że opuszczasz przyjaciela w potrzebie. Nawet, jeśli kazał ci to zrobić.”

- Ale, co ja mogę? – wyszeptał chłopak do siebie i odwrócił się by spojrzeć na przebyty kawałek drogi. Otsëa zniknął z pola widzenia, zaś o dostrzeżeniu łowcy nie było mowy już od samego początku. – Zostajemy. – oświadczył w końcu wyciągając z kieszeni Niquisa. – Kiedy zrobi się widno zobaczymy, co możemy zdziałać. Mam nadzieję, że nie będą walczyć po ciemku. – zmartwił się na myśl o tym, że zanim on zdoła cokolwiek dostrzec mogłoby być już za późno. Jeśli Otsëa przeżyje to i bez nieudolnej pomocy ze strony Lassë będzie wściekły, gdy dowie się o jego nieposłuszeństwie. Tyle, że złość mężczyzny dało się jakoś zaakceptować. A co jeśli tym, co zastanie elfa o świcie będzie tylko kawał zmasakrowanego mięsa, które z czasem rozdziobią kruki?

Przerażony tą wizją cofnął się o kilka kroków i ostrożnie wszedł w wysoką trawę na prawo od ścieżki, którą dotąd podążali, gdzie ułożył się otulony płaszczem i nasłuchiwał uważnie. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć, co się dzieje! Zanim jednak cokolwiek dotarło do jego uszu zmorzył go niespokojny sen, nad którym nie mógł zapanować.

            Zbudził się gwałtownie na szczęk uderzającego o siebie metalu. Z przerażeniem, większym niż przed tą krótką drzemką, stwierdził, że nizinę w dalszym ciągu otula mrok, a więc odpłynął na niespełna kilkanaście minut, zaś teraz był już pewny, że nie może zrobić nic by pomóc osobie, która tak wiele razy wyciągnęła go z opresji. Czy naprawdę mógł tylko siedzieć skulony w trawie i czekać aż Otsëa jakimś cudem zabije łowcę lub zginie próbując? Był zdeterminowany by zrobić wszystko, co tylko się da, by pomóc przyjacielowi, ale nie był do tego stopnia naiwny. Wiedział aż za dobrze, że może, co najwyżej przeszkadzać i przyczynić się tym samym do klęski barda.

            Zacisnął dłonie w bezsilnej złości, gdy nagle pomysł, jaki pojawił się w jego głowie uderzył w niego z mocą, która byłaby w stanie zatrzymać serce. Elf jęknął niemal namacalnie odczuwając ból, jaki został wywołany przez myśli, które ukazywały rozwiązanie problemu. Nie, nie mógł tego zrobić, nie powinien nawet dopuszczać takiej ewentualności! Tyle, że odgłosy walki, które do niego docierały były gorsze niż te, które miał okazję słyszeć do tej pory. Żadne ze starć, w jakich wziął udział wraz ze swoją dwójką przyjaciół nie było tak poważne jak to.

            Spojrzał na trawę, w miejsce gdzie błyszczące punkciki oczu Niquisa wpatrywały się w niego uważnie, wyczekująco. Czy miał prawo prosić o coś podobnego? Pełne bólu stęknięcie Otsëa upewniło go w przekonaniu, że nie ma innego wyjścia. Wziął tiikeri na ręce i przytulił policzek do miękkiego futerka. Łzy same spłynęły mu po policzkach i nawet nie próbował ich powstrzymywać.

- Jest sposób. – powiedział, a jego ślina była lepka i gorąca. – Potrafiłbyś ich odnaleźć w tej ciemności? – słowa z trudem przeciskały się przez jego gardło, ale Niquis nie tylko go rozumiał, ale wydawał się wiedzieć, co elf zaplanował toteż pokiwał swoją małą, białą główką. – Potrafiłbyś podejść do lócënehtara na tyle blisko by odnowić nić i odciągnąć go na tyle daleko by zgubił ślad Otsëa? – przełknął głośno ślinę, gdy zwierzak nadal kiwał potakująco łebkiem. – Nie możemy na ciebie zaczekać, ale... – musiał przerwać by otrzeć nos rękawem i uspokoić oddech. – Będziemy zmierzać do Puszczy Poległych, więc musisz zerwać więź z łowcą i znaleźć nas po drodze. – rozpłakał się na dobre. Musiał poświęcić jednego przyjaciela by uratować drugiego i chociaż nie miał pewności, że obaj ocaleją to jednak musiał zaryzykować. Raz jeszcze przytulił twarz do Niquisa i położył go na ziemi nie potrafiąc już patrzeć na swojego małego towarzysza podróży, który musiał wziąć wszystko na swoje małe barki.

            Tiikeri zmusił go jednakże do spojrzenia na siebie, kiedy przybrał swoją ludzką postać i, podobnie jak wcześniej Otsëa, ujął w dłonie twarz Lassë całując go niewprawnie, niewinnie i lekko. Zaraz potem zamienił się znowu w futrzaka i zostawiając zaskoczonego tym przejawem czułości elfa, popędził między wysokimi źdźbłami trawy w stronę odgłosów walki dochodzących gdzieś z prawej strony.

2 komentarze:

  1. Spłakałam się nieco, hehe. ;P Jak tak, to całowanie nikomu w głowie nie było, a teraz co? xD Otsëa w akcie napięcia i chęci (ha!) wprawnie i jakże umiejętnie uczy Lassë sztuki pocałunku (a to dobry nauczyciel! xD), a potem Niquis (a to dopiero było urocze ;3), choć nie umie, bo raczej z nikim się wcześniej nie całował, to dał buziaka, a samo to, że użył przemiany, tylko (aż!) na taki czuły gest świadczy o dwóch rzeczach:- jest zazdrosny jak diabli i chciał pokazać Lassë, że on też mógłby go tak całować,- jest jeszcze troszkę dziecinny, ale to może wynikać z zazdrości, bo to pocałunek był naprawdę super ;3Aaaaaah, takie poświęcenia, akcja. Kirhan! W czasie egzaminu streść kolesiowi (albo babce) swoje opowiadanie, to będziesz w połowie drogi na mieście, a już zdasz! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, więc jednak łowca podążał za nimi, ale wykorzystał tych złodziejaszków aby być nie zauważonym, i mamy pocałunek, och chyba Otsea często będzie używać tej broni aby uciszyć Lasse..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń