niedziela, 7 października 2012

27. I wtedy zapadła cisza...

Dwaj wędrowcy popatrzyli po sobie jakby szukali wzajemnego wsparcia, które jednak okazało się zbyt małe, by poczuli się lepiej w takiej sytuacji. Otsëa wyjął swój miecz i przysunął się powoli do elfa, który idąc za jego przykładem wydobył swoje dwa sztylety. Już na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak boi się tego starcia. Słowa „Zęby jadowe” nie podniosły go na duchu, a jeśli ich nazwa odpowiadała właściwościom...

- Jeśli będzie trzeba musisz walczyć, ale próbuj wydostać się z ich kręgu. – rzucił bard dotykając ustami muszelki ucha elfa by uniknąć bycia usłyszanym przez dwie wrogie sobie grupy. Przy okazji poklepał Lassë lekko po plecach, a na jego twarzy pojawił się chyba cień uśmiechu.

- Tak, dobrze. – padła cicha odpowiedź potwierdzona kiwnięciem głową. Elf zadrżał, co było spowodowane powagą, jaką wyczuł w słowach mężczyzny. Widać nie mieli wielkich szans w starciu z grupą bazyliszków, nawet, jeśli mieli po swojej stronie kilkoro „lisów”. Tylko, co chciał osiągnąć poprzez „wydostanie się z kręgu”? Czy wierzył, że walczący będą skupieni na sobie do tego stopnia, że przypadkowe przeszkody nie odegrają wielkiej roli w tym starciu?

            Nie miał wiele czasu na przemyślenia. Bazyliszki, które popełzły w stronę nowo przybyłych właśnie przybrały ludzkie kształty i zaatakowały kuszników.

- Zabić ich! Wszystkich! – warknął przywódca gadów, a w jego oczach zalśniło szaleństwo, kiedy rzucił się na rudowłosego „lisa”. Był biegły w posługiwaniu się swoimi szponami, jako że nie zawahał się nawet, kiedy w jego stronę wystrzeliła włócznia. Odskoczył na bok i ugodził pazurami w drewno naruszając je lekko, ale nie niszcząc.

            Nie było dobrze. Dwójka innych bazyliszków doskoczyła do dwójki przypadkowych nieszczęśników, którzy byli zmuszeni zmierzyć się z nimi. W ostatniej chwili Otsëa odciągnął Lassë dalej od agresorów i wyrwał mu z rąk sztylety zastępując je swoją bronią.

- Jestem sprawniejszy w posługiwaniu się nimi. – wyjaśnił szybko. – Nie daj się zranić Zębem! – ostrzegł chłopaka i podjął walkę odpychając od siebie wyciągnięte w ataku pazury. Zrobił zgrabny wypad do przodu i niemal zdołał sięgnąć brzucha przeciwnika, który wygiął się w sposób, który uniemożliwił zadanie ciosu. Bard musiał, czym prędzej odsunąć się od swojego przeciwnika.

            Mieli szczęście, gdyż dołączyły do nich jeszcze trzy „lisy”, co mniej więcej wyrównało szanse dając niejaką przewagę miodowoskórym. Niestety, ich nagłe pojawienie się wybiło z rytmu bazyliszki, które mniej rozsądnie zaatakowały odnosząc tym samym sukces. Niemal w geście desperacji jeden z nich zostawił swojego przeciwnika w spokoju i zaatakował od tyłu „lisa” wbijając swoje Zęby jadowe głęboko w ciało niezdolne do obrony.

            Lassë pisnął dając upust strachowi, kiedy „lis” padł na ziemię nadal przytomny i żywy, ale wstrząsany konwulsjami. Bazyliszek musiał trafić w serce, skoro jad tak szybko zaczynał działać. Najwyraźniej adrenalina w dalszym ciągu krążyła w żyłach, co nie pozwoliło na szybko zgon, ale zmuszało do męczenia się z bólem i świadomością śmierci. W przypływie paniki elf mocniej zacisnął ręce na mieczu barda i zaczął wymachiwać nim we wszystkich kierunkach, jakby odganiał natrętną muchę. Nie mógł w ten sposób wyrządzić nikomu krzywdy, ale i nie pozwalał podejść bliżej swojemu przeciwnikowi, zaś sądząc po minie wężowatego, był on zaskoczony brakiem umiejętności chłopaka w walce bronią, jaką mu dano. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że odległość, jaka dzieliła elfa i bazyliszka wystarczała by ochronić Lassë przed zranieniem.

            Ktoś złapał chłopaka za ramię i odciągnął brutalnie do tyłu przewracając go. Elf nie zdążył zareagować, gdyż jego wnętrzności aż podskoczyły, kiedy zarył tyłkiem o twardą ziemię i na chwilę stracił dech. Miecz wypadł mu z ręki, ale podniósł go momentalnie mając zamiar się bronić przed napastnikiem. Nie musiał. To jeden z „lisów” przejął jego przeciwnika nacierając z furią i wściekłym szczeknięciem.

- Wyjść poza krąg. – przypomniał sobie chłopak i powoli ocenił sytuację szukając miejsca, które pozwoli mu bezpiecznie wyrwać się z tego oka cyklonu. Nie zamierzał jednak uciekać sam. Odnalazł wzrokiem walczącego mężnie Otsëa, który nieźle dawał sobie radę mimo dwóch krótkich sztyletów. Postanowił mu pomóc i dopiero wtedy, wraz z nim zniknąć z oczu nienawidzącym się rasom.

            Ostrożnie, by nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi, elf przesuwał się w stronę przyjaciela. Jeśli zostałby zauważony, nie mógłby liczyć na działanie z zaskoczenia, a więc nie przydałby się do niczego. Nie mógł do tego dopuścić. Nie po tym, jak zamiast zareagować i pomóc Otsëa, stał i wpatrywał się w mężczyznę oraz uzbrojonego „lisa”. Teraz miał okazję się zrehabilitować, jeśli tylko wszystko pójdzie tak, jak to sobie wyobraził. Drobiąc małymi kroczkami starał się nie narobić hałasu, nie stracić równowagi. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza tak mocno, że zbielały mu knykcie. Obawiał się tak wielu rzeczy, że zupełnie przestał o nich myśleć. Liczyło się tylko to, by pomóc, by bard był cały i zdrowy.

            Lassë patrzył, jak jego przyjaciel z determinacją na twarzy usiłuje nie tylko odpierać ataki, ale także samemu wyprowadzać ciosy, które chociaż bliskie celu, ciągle chybiały. Sztylety były zbyt krótkie, a Zęby jadowe nazbyt długie. Z którejkolwiek strony nie usiłowałby zaatakować, ciągle czegoś brakowało, bez przerwy centymetry dzieliły go od sięgnięcia celu. W końcu zirytowany niepowodzeniami mężczyzna stracił koncentrację i to go zgubiło. Bazyliszek zauważył drobny błąd w obronie barda i właśnie w to miejsce wymierzył silny i szybki cios. W ostatniej chwili Otsëa zdołał się osłonić niestety pazury przesunęły się po jego dłoni, Ząb pozostawił po sobie długą i na pewno bolesną szramę, która zajadziła się momentalnie.

            Elf zastygł w miejscu patrząc na to, co rozgrywało się przed jego oczyma. Widział wykrzywioną w bólu twarz i niesłabnącą determinację mężczyzny. Ale jad musiał już dostać się do jego ciała, musiał płynąć w żyłach, a to znaczyło, że prędzej, czy później dotrze do serca. Tym szybciej im dłużej i żwawiej będzie poruszał się bard.

            W przypływie prawdziwej furii, niemal czując ten sam ból, który teraz płynął żyłami Otsëa, chłopak rzucił się na bazyliszka. Nie miał świadomości tego, co robi, kiedy trzymany w dłoni miecz przebił ciało napastnika na wylot. Zdołał nawet wyszarpnąć broń ze sztywniejącego ciała i doskoczył do przyjaciela chcąc się nim zająć, zaopiekować. Bard musiał odsunąć się pospiesznie, by nie skończyć, jak wężowaty przed chwilą.

- Uważaj z tym. – rzucił wpatrzony w ostrze.

- A... Tak, przepraszam. – podał mężczyźnie broń, którą ten odebrał od niego pospiesznie. – A twoja ręka? Co z ręką? Przecież jad...

- Nie teraz. – syknął Otsëa podając chłopakowi sztylety. – Zabierz nasze rzeczy i wynosimy się stąd. Niech się wyzabijają, nam nic do tego. – w jego oczach płonął ogień. Może zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej, czy później jad go pokona?

            Lassë nie miał zamiaru tak tego zostawić. Pospiesznie omijając ciała leżące niedaleko ich tobołków za nieszczęsną pułapką na „lisy” pozbierał wszystko i dołączył do barda, który powoli oddalał się od góra sześciu mężczyzn, jacy pozostali na placu boju. Elf nie oddał jednak złotookiemu jego tobołka, za to złapał go za ranną dłoń i naciął ją sztyletem na ranie. Następnie przyłożył do ust i zaczął mocno ssać. Nie wiedział, czy to działa także w przypadku jadu bazyliszków, ale był to jedyny sposób, jaki przyszedł mu do głowy. Wysysał wszystko, co tylko zechciało wypłynąć z rany i chociaż bard chciał wyrwać rękę to elf nie pozwolił na to. Nadal ssał i pluł tym, co wypełniało jego usta – krwią, ropą, jadem, sam nie wiedział.

            Poczuł szarpnięcie za włosy i z jękiem spojrzał przed siebie chcąc z początku zaprotestować, jednak zobaczył to, co powinien. Około sto metrów od nich trawa falowała nieregularnie. Przybywały posiłki, a walka miała rozgorzeć na nowo. Jeśli szybko się nie oddalą znowu wmieszają się w nie swoje spory.

- Dobrze, przyspieszmy, ale jeśli chcesz żyć, muszę zrobić, co w mojej mocy. – uparty, jak jeszcze nigdy, chłopak przystąpił ponownie do dzieła, chociaż tym razem uważniej rozglądał się dookoła. Czuł na języku gorzki smak i nawet nie chciał myśleć o tym, jak wiele tego świństwa musiało dostać się do krwioobiegu barda. Najpewniej już niedługo ręka będzie mu drętwieć, ale nie dało się tego uniknąć. Jeśli nie rozłoży go gorączka będą mogli mówić o cudzie. Jad to nie to samo, co rany po starciu z griffinami. To coś zdecydowanie poważniejszego.

            Mieli wiele szczęścia. Bazyliszki pochłonięte bez reszty przez toczącą się walkę nie zwracały uwagi na otoczenie, dzięki czemu dwójka wędrowców mogła się jakoś wymknąć. Niestety, nie zapowiadało się na koniec niziny, a to oznaczało ciągłe zagrożenie i niebezpieczeństwo tym większe, że bard był „zatruty”. Elf nie miał, co do tego żadnych wątpliwości. Tylko sam Otsëa mógł bagatelizować całą sprawę, a widać było, że wcale nie czuje się dobrze.

Po dwóch godzinach szybkiego marszu bard zaczął zwalniać, chociaż mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Na jego czole pojawiły się krople potu, oddychał szybciej i ciężej, co było dowodem na to, że jest zmęczony. Lassë zaczął podejrzewać, że wyssany przez niego jad był tylko wierzchołkiem góry lodowej, która teraz przytłaczała barda. Nie wiedział tylko, czy powinni się zatrzymać, czy wykrzesać z mężczyzny wszystko, na co pozwalał jego stan zdrowia, byleby oddalić się od niebezpiecznych terenów.

Elf spoglądał na swojego towarzysza z wielką troską i obawą. Nie mógł go stracić! Nie po tym, jak wysłała Niquisa z niebezpieczną misją by ocalić skórę Otsëa! Poza tym, to on był wszystkiemu winien. Gdyby lepiej posługiwał się swoimi sztyletami mężczyzna nie musiałby oddawać mu swojego miecza!

- Sądzę, że powinniśmy się zatrzymać...

- Nie! – złote oczy przeszyły chłopaka niczym strzała. – Nie wolno nam! Nadal słychać odgłosy walki, a więc jesteśmy zbyt blisko!

            Lassë chciał zaprzeczyć, ale dobrze wiedział, że bard ma rację. Wiatr niósł ze sobą krzyki, może nawet wrzaski, nawoływania mające zachęcić do walki zmęczonych mężczyzn i nie mniej wykończone, nieliczne kobiety. W takiej sytuacji nie mógł zrobić nic poza pomocą, jakiej nawet nie zaoferował, ale narzucił, wciskając się pod ramię przyjaciela, by ten nie forsował się, ale polegał na sile i możliwościach drobnego elfa. Tylko tyle mógł zrobić by ulżyć przemilczanym cierpieniom, z których zdawał sobie sprawę. Obejmując w pasie Otsëa, który nie starał się nawet protestować, chłopak czuł drżenie chorego ciała, jego gorąco i ogólną słabość członków. Mocniej przytulił się do barda i dzielnie wspierał go przy każdym kroku. Gdyby mógł zaoferowałby bogom swoje własne życie w zamian za tego złotookiego, przystojnego mężczyznę, na którego sprowadził tyle nieszczęść.

            Kolejna godzina jeszcze bardziej osłabiła mężczyznę, który pozwalał sobą kierować, podczas gdy sam jedynie przebierał nogami. Jego głowa opadła na pierś, oczy były zamknięte, jakby usiłował nabrać w ten sposób sił. Niewiele czasu mu zostało do tego by opaść całkowicie z tej resztki sił i nie być zdolnym do dalszej podróży. Już teraz jego skóra była zbyt blada, zaś oczy podkrążone sinymi kręgami, gałki lekko przekrwione. Musiał mieć naprawdę wysoką gorączkę.

            Droga wiodła teraz pod górę i to właśnie ten pagórek elf obrał za ich ostateczny cel tego dnia. Był w prawdzie zmęczony, ale nie to stanowiło główny problem. Najważniejsze by ukryć się przed wzrokiem nieproszonych gości i móc zaopiekować się bardem, który walczył z utratą przytomności najlepiej jak potrafił. Przez ostatni kawałek Lassë niemal ciągnął mężczyznę za sobą. Kilka razy stracił równowagę, upadł, ale zawsze podnosił się, przerzucał przez barki ramiona przyjaciela i kroczył dalej. Musiał dotrzeć na szczyt!

            Zdeterminowany zmusił swoją wolę do zapanowania nad ciałem. Nie mógł się zatrzymać, gdyż wiedział, że jakikolwiek postój rozleniwi go i uniemożliwi osiągnięcie celu.

„Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę, kilka kroków” zapewniał się w myślach i powłócząc nogami był coraz bliżej szczytu. A jednak, gdy w końcu go osiągnął, gdy jego towarzysz był już całkowicie zdany na jego łaskę, zszedł odrobinę niżej szukając miejsca pozwalającego na ukrycie się przed ciekawskim wzrokiem od strony pola bitwy. Nie miał pojęcia, gdzie mieszkają „lisy”, czy bazyliszki, ale nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Otsëa był nieprzytomny od kilkunastu minut i teraz nie należało zwlekać!

Lassë rozłożył swój płaszcz na ziemi, nie bez trudu ułożył na nim barda i nie pozwalając sobie na panikę zanurkował w torbie mężczyzny w poszukiwaniu tego, co mogło mu się przydać w sytuacji tak ekstremalnej, jak ta obecna.

2 komentarze:

  1. Aaaaaa, normalnie będę wrzeszczeć! I weź sobie człowieku czekaj tydzień, no tak! Ty niedobra! xD Hehe, nawet podebrałam trochę gorączki bardowi. :P Hmm... Lassë w obliczu niebezpieczeństwa... w obliczu niebezpieczeństwa Otsëa, gotów jest włączyć tryb berserka i walczyć do upadłego. Ale i tak ma nawyk do machania mieczem niebezpiecznie blisko innych. xD Przydał by się Gryffin i jego ślina... tudzież łzy... Kurde, ciekawa jestem, co myślał bard, kiedy dotarło do niego, że musi polegać na lecznictwie Lassë xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, Otsea wydobrzeje prawda? zwlaszcza, że jesr pod tsk czułą opieką Lasse, nasz elf zmężnieje na tej wyprawie
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń