niedziela, 21 października 2012

29. I wtedy zapadła cisza...

            Przez dłuższą chwilę chłopak nie mógł się odnaleźć. Patrzył przez łzy na ciemną, niemal czarną, krew, która wypływała z zaczerwienionej rany, na wykrzywioną bólem twarz mężczyzny, którego czoło pokryte było perełkami potu, zaś usta były sine. Lassë nie zdobył się na odwagę by powstrzymywać krwawienie. Wiedział, że im więcej świństwa wypłynie, tym lepiej. By nie siedzieć bezczynnie otarł oczy rękawem szaty dla dodania sobie otuchy i z determinacją przysunął się bliżej. Powoli zaczął poić cierpiącego barda czystą, chłodną wodą licząc na to, że czyni słusznie. Sam pociągnął wyłącznie jeden mały łyk, by oczyścić usta. Nie mógł pozwolić sobie na całkowite zaspokojenie pragnienia. Woda była zbyt cenna! Jeśli zajdzie potrzeba, zadowoli się mulistą cieczą, którą wykopie.

            Znowu zaczął gotować drobne, cienkie kawałki mięsa i warzywa. Otsëa stracił zbyt wiele krwi, a więc musiał uzupełnić jej braki w jedyny znany elfowi sposób – poprzez jedzenie i picie. Doglądając rozpalonego na nowo ognia od czasu do czasu rzucał szybkie spojrzenia na ranną dłoń. Z ulgą stwierdził, że krew przestała się sączyć, chociaż bard nie wyglądał najlepiej. W duszy miał nadzieję, że reakcja organizmu mężczyzny była tylko sposobem, w jaki ten bronił się przed trucizną wzmocniony posiłkiem.

- Co to jest?! – syknął do siebie, kiedy zauważył na twarzy przyjaciela ciemne plamy. Podszedł pospiesznie, nie mogąc zignorować żadnych niepokojących symptomów. – Nie! – zasłonił usta dłonią naprawdę przerażony. Na twarzy barda, w miejscu pulsowania tatuażu, pojawiły się ciemne łuski!

            Po plecach elfa przeszły chłodne dreszcze, a jego oczy były ogromne. Jak to możliwe? Czy na tym właśnie polegało działanie jadu bazyliszka? Zmieniał budowę komórek, mutował je, mieszał w ciele do tego stopnia, że nieszczęśnik stawał się podobny trucicielowi?
- To niemożliwe... – mówił do siebie. – Niemożliwe. – palcami delikatnie dotknął łusek. Były twarde i zimne, zupełnie prawdziwe. Przesunął opuszki trochę dalej i syknął szybko zabierając dłoń. W miejscu, w którym twarda powłoka stykała się z tatuażem ciało było tak gorące, że można było przyrządzić na nim posiłek. – A ja martwiłem się o ogień. – zażartował, ale wcale nie poprawiło mu to humoru. – Jajka! – olśniło go nie pierwszy i nie ostatni raz. – Przecież tutaj muszą być ptaki składające jaja na ziemi! Dlatego bazyliszki i „lisy” zadomowiły się na tym pustkowiu! Poczekaj na mnie i nie krwaw więcej. – pocałował Otsëa w czoło, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Subtelny, ale prawdziwy. Odzyskiwał utraconą wcześniej wiarę w to, że może jeszcze być dobrze.

            Nie czekając aż coś pokrzyżuje mu plany poderwał się z ziemi i biegiem ruszył w kierunku, który uznał za właściwy. Jeśli jego przypuszczenia były prawdziwe, to na pewno wypłoszy z gniazd uwitych na ziemi ptaki, a wtedy będzie mógł ukraść jaja. Nigdy tego nie robił i nie sądził, by kiedykolwiek musiał upaść tak nisko, ale w tym wypadku priorytetem był bard.

            Zatrzymał się równie gwałtownie, jak wcześniej wystartował. Nie zabrał miecza! Nie mógł niemal bezbronny uganiać się po okolicy pełnej niebezpiecznych istot. Zawrócił zawstydzony swoją głupotą i stanął jak wryty. Ktoś właśnie zbliżał się do ich obozu. Lassë nie widział dokładnie, z kim ma do czynienia – z przyjacielem, czy z wrogiem – ale nie wątpił, że kimkolwiek jest intruz, zdaje sobie sprawę z obecności obłożnie chorego Otsëa.

            Chłopak dobył sztyletów, jedynej broni, jaką miał teraz przy sobie, zacisnął mocno zęby by nie pozwolić sobie na krzyk, który zaalarmuje nieznajomego, i zmusił swoje mięśnie do maksymalnego wysiłku. Musiał jak najszybciej dotrzeć do barda przed obcym mężczyzną, musiał dobyć miecza i zaskoczyć nieznajomego w miarę możliwości... Nie! Musiał dostać w swoje ręce łuk! Tylko w ten sposób będzie miał pewność, że jeśli zajdzie potrzeba pozbędzie się intruza.

„Nigdy go nie dostaniecie” przeszło mu przez myśl, kiedy zbliżał się do obozu. Gdyby nie fakt, że zapomniał miecza, nie przyszłoby mu do głowy by się odwracać, by spojrzeć w stronę miejsca, gdzie zostawił swojego chorego przyjaciela. Ten błąd okazał się zbawienny, a teraz Lassë wyładuje całą swoją frustrację na tym, który ośmielił się wykorzystać fakt jego nieobecności. Nie pozwoli ujść z życiem nikomu, kto mógłby stanowić zagrożenie dla jego towarzysza.

W pełnym biegu dopadł swojej broni i wycelował w mężczyznę znajdującego się niespełna kilka metrów od niego i nieprzytomnego barda. Nieznajomy był zaskoczony, nie spodziewał się na pewno, że elf wróci w takim tempie i będzie chciał go zaatakować. Tym czasem mógł spojrzeć w lśniące zdecydowaniem oczy, nieustępliwe i bardziej zabójcze niż jakiekolwiek inne.

- Nigdy go nie dostaniecie! – wysyczał wściekle elf. – Nie pozwolę wam! I nie będzie jednym z was!

            Intruz odpowiedział na to własnym głośnym sykiem. Rzucił okiem na Otsëa i nagle zniknął przybierając swoją wężową formę.

            Chłopak patrzył na to, jak znika w trawie. Śledził uważnie każdy ruch wysokich źdźbeł. Naciągnął cięciwę, wycelował, po czym pewnie wypuścił strzałę, która poszybowała wysoko, daleko i trafiła dokładnie w miejsce, w którym w tej chwili pojawił się bazyliszek. Z chłodną satysfakcją elf czekał obserwując, by po chwili mieć całkowitą pewność, że nie tylko trafił, ale też zabił tego, który mógł donieść innym o ich położeniu.

- Musiałem to zrobić. Dla Otsëa. On jest teraz najważniejszy. – przerzucił łuk przez ramię, pogłaskał swojego przyjaciela czule po policzku i wyprostował się. Teraz to on był blady, trochę przerażony tym, co zrobił i co najpewniej jeszcze nie raz będzie zmuszony uczynić. Tyle, że musiał. Po prostu musiał!

            Zebrał wszystkie siły, jakie tylko mu pozostały i ruszył w stronę zwłok, które w ludzkiej formie zgniatały idealną niedawno trawę. Musiał pozbyć się wszelkich śladów, jeśli chciał jeszcze, chociaż przez chwilę czuć się w tym miejscu bezpiecznie. Odetchnął głęboko czując, jak żółć z żołądka podchodzi mu do gardła. Zabił istotę, która tak naprawdę nie wyrządziła mu żadnej krzywdy.

            Starał się nie patrzeć zbyt długo na zwłoki, nie oceniać wieku mężczyzny, jego urody, czy możliwych krewnych, którzy w końcu znajdą to, co z niego zostanie. Niestety, elf nie wytrzymał. Odwrócił się tyłem do trupa i zwymiotował gorzki płyn wypełniający dotąd jego żołądek. Kiedy nie miał już, czego z siebie wyrzucić, splunął by, chociaż odrobinę oczyścić usta i otarł je trawą. Musiał być silny dla Otsëa, dla Niquisa, który przecież w końcu do nich wróci. Może właśnie te myśli pomogły mu opanować kolejne protesty dobywające się z wnętrza jego brzucha. Z największym obrzydzeniem złapał za szaty postawnego, martwego bazyliszka i dając z siebie wszystko zaczął ciągnąć mężczyznę w stronę pułapek. Taki był jego plan. Wrzucić zwłoki do dołu, zasypać trawą i zapomnieć o wszystkim! Nie spodziewał się, że trup może być tak ciężki, a jednak był i Lassë zmęczył się zaledwie po kilku metrach. Nie poddał się jednak ani na chwilę by ostatecznie osiągnąć swój mały cel – dotrzeć do dołu, który mógł pomieścić bazyliszka, a także ukryć go przed wzrokiem innych.

            Tylko on wiedział, jak wiele wysiłku kosztowało go wepchnięcie mężczyzny do środka, jak przerażający był odgłos wydawany przez bezwładne, pozbawione życia ciało, które uderzyło o ziemię, pod jak dziwnymi kątami wykrzywiły się martwe członki. Elf zapłakał, kolejny raz zwymiotował i powoli, niedbale zrywał trawę zasypując nią ciało. Nie miał innego pomysłu, jak tylko ten.

            Kiedy wrócił do barda był zmęczony, rozdygotany i przygnębiony. Wiedział, że ten dzień będzie śnił mu się po nocach. Usiadł obok przyjaciela i przyglądał się jego twarzy.
- Gdybym tylko miał prawdziwe gałęzie. – zaczął dla uspokojenia kołaczących się w głowie myśli. – Zrobiłbym nosze i ciągnął cię byleby oddalić się stąd jak najszybciej. Uwierzysz, że nie minął nawet dzień?! Nigdy nie sądziłem, że słońce może tak długo wisieć na nieboskłonie. – z tymi słowy przytulił się do mężczyzny i zamknął oczy. Jeśli zaśnie, dzień szybciej się skończy, a jutro będzie lepiej. Na pewno będzie! Tylko, dlaczego te oczy z takim trudem się zamykały, a myśli pędziły jak szalone nie pozwalając na odpoczynek?

A jednak zasnął zanim w ogóle to zauważył i nic nie mogło go przywrócić światu, póki nie odreagował snem bez żadnych marzeń wszystkich wydarzeń, które miał za sobą. Zbyt wiele już się wydarzyło, zbyt wiele miał jeszcze przed sobą. By nie zwariować musiał pozwolić sobie na to minimum „luksusu”.

 

Czuł, że coś jest nie tak. Kiedy otwierał oczy miał świadomość tego, że coś się zmieniło, coś było nie takie, jakie zapamiętał sprzed osunięcia się w objęcia boga nieświadomości, którego ludzie zwykli przywoływać za pomocą trujących ziół. Powoli analizował wszystko w około nie ruszając się ze swojego miejsca u boku Otsëa, z głową na jego torsie. Słońce stało wysoko na niebie, a więc musiał odpłynąć na dobre kilkanaście godzin. Nie mniej, był żywy, a więc nikt nie mógł ich jeszcze znaleźć. Słyszał miarowe uderzenia serca mężczyzny, co znaczyło, iż ten nadal żyje. Co więc tak go zaniepokoiło? Co go ostrzegło? Może nawet zbudziło?

Zamrugał oswajając swój wzrok z blaskiem dnia i poruszył się niespokojnie, chociaż w myślach zaklinał się, że tego nie zrobi. I wtedy zrozumiał! Już wiedział, co się nie zgadzało, co się zmieniło! Na jego plecach spoczywała dłoń Otsëa! Dłoń, która nie powinna się tam znaleźć, a jednak tam była. Czy to możliwe? Czy aby na pewno?

Chłopak zerwał się i spojrzał na swojego bladego towarzysza z nadzieją. Niestety, ten nie poruszał się, jego twarz pozostawała równie nieruchoma. W pewnej chwili stało się to, czego tak bardzo pragnął Lassë. Powieki barda uniosły się odrobinę ukazując złote tęczówki na tle czerwonych białek.

- Żyjesz! – pisnął cicho i mimowolnie zaczął płakać obejmując ciało mężczyzny, pozwalając by łzy wnikały w płaszcz, który niezmiennie przykrywał ciało chorego.

- Ledwie, ale jednak. – otrzymał po chwili ciche, słabe zapewnienie wydobywające się ze spierzchniętych ust.

            Elf poderwał się, kiedy głos mężczyzny zamienił się w świsty. Podał mu wodę pojąc niespiesznie.

- Tak się martwiłem. – zaczął nadal zapłakany, chociaż wyraźnie szczęśliwy. – Nie wiem, co bym zrobił gdybyś umarł...

- Cii, spokojnie. Nigdzie się nie wybierałem, chociaż tak naprawdę to teraz musimy. Słyszałem niekiedy to, co mówisz, więc wiem, że nie możemy tu zostać. Musimy ruszać. Przeze mnie i tak straciliśmy czas. – nie wyglądał niestety na kogoś, kto byłby w stanie podnieść się do siadu, a co dopiero wyruszyć w drogę. – Wiem, o czym myślisz. – zmarszczył brwi, ale wyglądał jakby sprawiało mu to ból. – To nie jest istotne, jasne? Nie wolno nam zostać tu ani chwili dłużej.

            Lassë splótł ramiona na piersi i spojrzał na przyjaciela z powątpiewaniem.

- Nawet się nie podniesiesz, a chcesz ruszać w drogę? – jego prosta brew uniosła się nieznacznie. – Będę musiał cię ciągnąć na moim płaszczu. To jedyny sposób byś się poruszył. Wybacz, ale taka jest prawda. – nie przejął się wściekłym, karcącym spojrzeniem, które straciło wiele ze swojej ostrości, od kiedy należało do wymęczonego trucizną mężczyzny. – Twoja krew jest zatruta, a na domiar złego straciłeś jej naprawdę sporo. Widziałem, jak twoja rana się otwiera i wypływa z niej naprawdę dużo czarnej mazi. Nie jestem lekarzem, ale to, co się działo było wystarczająco wymowne.

Otsëa prychnął i zaparł się o ziemię unosząc na dwa milimetry ponad nią, po czym zaraz opadł zmęczony i zasapany, obolały do granic możliwości. Próbował ponownie, ale z tym samym skutkiem.

- Szlag! – syknął z trudem łapiąc powietrze.

            W tym czasie elf nałożył mu do miski papki mięsno warzywnej, jaka została mu jeszcze z poprzedniego dnia i korzystając z okazji, że bard chciał coś powiedzieć, wepchnął mu do ust łyżkę posiłku.

- Co to za świństwo?

- Sam zdrowe pyszności. – odparł wymijająco Lassë i kolejna porcja przecisnęła się przez zasłonę sinawych, spierzchniętych warg.

2 komentarze:

  1. Same zdrowe pyszności prosto z ust troskliwej opiekunki... czy też w tym wypadku opiekuna. xD Ło jak dobrze, że Otsëa się ocknął. Lassë też musiał być nieźle wykończony, skoro aż tyle spał. A co do tego bazyliszka... myślałam z początku, że może Gryffin wrócił, hehe. ;P No i Lassë nie poszedł po jajka. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, dobrze, że Lasse przypomniał sobie że nie zabrał miecza dzięki temu wystraszył intruza, o tak czyżby te łuski były związane z jego rasą, nie wiem czemu ale myśląc o Otsea mam na myśli smoka i słyszał niektóre rzeczy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń