niedziela, 14 października 2012

28. I wtedy zapadła cisza...

            Chłopak kiwał głową z uznaniem, kiedy przeglądał zawartość torby. Na pewno była lepiej wyposażona niż jego, nic więc dziwnego, że bez problemu znalazł korę wierzby, z której musiał przygotować wywar na zbicie gorączki. Tylko skąd weźmie wrzątek? W pobliżu nie było drzew, nie było krzewów. Jak okiem sięgnąć nic tylko trawa i nieliczne kamienie. W takich warunkach niemożliwym było rozpalenie ognia, a przecież był niezbędny! Otsëa potrzebował nie tylko naparu z wierzby, ale także posiłku, który pozwoli mu odzyskać siły. Nie byle suchara, ale pełnowartościowego, kompletnego posiłku z mięsem i jakimiś warzywami.

            Lassë spojrzał smutno na rozpalonego mężczyznę o czole zroszonym potem, drżącego pod płaszczem, którym był przykryty. Poza materiałem, jaki rozłożył pod bardem, nie miał nic, co mogłoby posłużyć za dodatkowe okrycie.

- Musisz wytrzymać. – jęknął błagalnie i odszedł kawałek od miejsca, które był zmuszony nazwać obozem.

Przez chwilę czegoś szukał, a w końcu uklęknął i rękoma zaczął grzebać w ziemi wykopując dołek. Piach boleśnie wdzierał się pod paznokcie, jednak dół musiał być wystarczająco głęboki by zebrała się w nim, chociaż odrobina błotnistej, chłodnej wody. Musieli oszczędzać tę, która nadawała się do picia, a więc nie mając innego wyjścia elf był zmuszony użyć mulistej mazi na chłodne okłady. Zdjął swoją szatę wierzchnią, a następnie cienką koszulę, którą miał pod spodem. To właśnie ona posłużyła mu za kompres, kiedy wchłonęła brudną wodę i można było ułożyć ją starannie na czole Otsëa, co też zrobił.

Obszedł ciało mężczyzny i usadowił się od strony zranionej ręki, a następnie sięgnął po dłoń barda wyjmując sztylet z ukrytej pochewki. Niewiele mógł zrobić, ale sądził, że jeśli pozbędzie się jeszcze odrobiny zatrutej krwi to łatwiej będzie im walczyć z trucizną. Naciął ledwie zasklepioną ranę i patrzył, jak wypływa z niej ciemna, niemal czarna posoka. Wziął głęboki oddech i przysunął usta do zranienia wysysając z niego wszystko, co wyssać się dało. Za każdym razem sprawdzał, czy życiodajny płyn jest czystszy, czy cokolwiek się zmieniło. Ostatecznie musiał się jednak poddać, kiedy dziesiąty raz wypluwał na ziemię gorzką, ciemną substancję.

Zdjął brudną koszulę z czoła barda i kopał głębiej w błotnistej dziurze. Znowu namoczył kompres zimnym błotem i ułożył na czole nieprzytomnego Otsëa. Tylko tyle mógł dla niego zrobić w tej chwili.

- Skąd wziąć drewno? – pytał samego siebie szeptem. Jeśli zapali suchą trawę dym będzie widoczny z dużej odległości. Nie mógł jednak czekać do nocy by to zrobić. Potrzebował ogniska już teraz, w tej chwili, bądź możliwie jak najszybciej. – Wytrzymaj. – znowu prosił swojego towarzysza, który tym razem jęknął cicho i spazmatycznie zacisnął dłonie na długich źdźbłach trawy, jakby to miało pomóc w walce z bólem. Zmusiło to jednak elfa do poderwania się z miejsca i ponownej zmiany okładu.

            Był wściekły. Wściekły na siebie o to, że do tego wszystkiego dopuścił, że nie jest w stanie niczego wymyślić, że nie ma przy sobie drewna, a przecież powinien je mieć! Powinien nosić ze sobą wiązkę na wypadek, gdyby zdarzyło się coś takiego, jak to, co miało miejsce w tej chwili!

            „To ja powinienem tam leżeć!” powtarzał sobie w myślach. „A ciebie nie powinno tutaj być. Powinieneś mnie zostawić i wrócić do swojego życia. Gdybym był rozsądniejszy...” Łzy zebrały się pod jego powiekami, warga zaczęła drżeć, ale odsunął od siebie smutek. Nie mógł się rozklejać! Jeśli miał czas na płacz to równie dobrze mógł go poświęcić na intensywne myślenie nad rozwiązaniem.

            Doglądając chorego przyjaciela podniósł z ziemi martwego zająca i zaczął obkrawać kawałki mięsa. Niedługo truchło zacznie się psuć, więc powinien przyrządzić z niego coś do jedzenia dla mężczyzny. Ale jak to zrobić?! Jak przyrządzić tego parszywego zająca bez ognia?!

            I nagle dotarło do niego to, co dotrzeć nie mogło przez cały ten czas. Pułapki! Każda z nich była zabezpieczona kratką z gałęzi, która miała utrzymać kamuflaż z trawy, ale złamać się pod ciężarem drobnego zwierzęcia, bądź „lisa” w przypadku wielkich dołów. Oto skąd weźmie drewno na ognisko! Jak mógł nie wpaść na to wcześniej?!

            Pospiesznie zmienił okład na zabłoconym czole Otsëa i upewniając się, że pomyślał o wszystkim szybko przyłożył usta do policzka mężczyzny w buziaku, który nie miał chyba większego znaczenia. Skinął sobie głową i pospiesznym krokiem ruszył na poszukiwania pułapek, znajdujących się możliwie jak najdalej od ich kryjówki. Nie chciał zwracać na siebie więcej uwagi niż będzie konieczne przy rozpalaniu ognia. Robił to dla barda, a on nie mógłby się bronić w razie ataku!

            Uważając jak jeszcze nigdy, czujny do granic swoich możliwości i gotowy na wszystko Lassë przeczesywał łąkę i pospiesznie zbierał wszystkie patyki, jakie tylko był w stanie znaleźć w tym rejonie. Nie mógł pozwolić sobie na beztroskę będąc odpowiedzialnym za przyjaciela, toteż wrócił z niewielkim naręczem drewna, zatroszczył się o chorego i zaczął rozpalać ogień. Niezgrabnie, morderczo powoli, ale ostatecznie skutecznie. Jakże się cieszył z tego sukcesu! Od razu nalał wody do małego kociołka, który bard nosił ze sobą, i zostawił go na ogniu pędząc na dalsze poszukiwania.

Tym razem był zmuszony szukać pułapek bliżej górki, która osłaniała ich przed ciekawskimi spojrzeniami, i nie spoczął póki nie był pewny, że drewna wystarczy na ugotowanie rosołu z królika. Minęło naprawdę sporo czasu zanim przy ognisku pojawiła się odpowiednio wysoka górka patyków.

Wtedy to, na dobry początek, elf skończył napar z kory wierzby, zaś mając pewność, że wszystko jest jak należy, zajął się posiłkiem. Sam siebie nie podejrzewał o takie umiejętności opieki nad innymi, ale jak widać miał pewne ukryte talenty.

Elf przysiadł przy bladym Otsëa i podniósł jego głowę kładąc ją na swoich kolanach. Zaczął oddechem studzić gorący napój i chociaż mogło to trwać naprawdę długo on wytrwale wypuszczał powietrze z płuc tworząc drobne fale na powierzchni wywaru. Dopiero, kiedy woda była chłodniejsza zaczął poić mężczyznę dbając by nie utracić ani jednej kropli.

- Zobaczysz, że będzie dobrze. – szepnął w jego ucho i głaskał pozlepiane potem i błotem włosy barda. – Zaprowadziłeś mnie aż tutaj, więc ja cię tu zatrzymam, a później wspólnie ruszymy dalej. I będę bardziej odpowiedzialny. Nie dopuszczę więcej do tego by coś stało się tobie, czy Niquisowi. Będę o was dbał! – delikatnie ułożył barda w tej samej pozycji, w której ten leżał wcześniej i poświęcił się w pełni pożywnemu posiłkowi, który miał dodać mężczyźnie sił w walce z trucizną.

Nie ważne, że to pierwszy raz, kiedy miał okazję gotować. To nie może być takie trudne! Chociaż... Musiał przyznać, że Otsëa na pewno nie chciałby widzieć, co takiego przyjdzie mu jeść. W końcu elf ułożył już niejaki plan działania. Bard musiał pić, więc bez przeszkód go poił, tyle tylko, że musiał również jeść, a więc niezbędna była płynna konsystencja posiłku.

- Będziesz na mnie wściekły, kiedy się dowiesz wszystkiego. – ta myśl poprawiła Lassë humor. Wściekły mężczyzna to zdrowy mężczyzna. – Specjalnie ci o tym powiem, w odpowiednim czasie.

            Jako że mięso zająca wymagało długiego gotowania, chłopak dorzucił drewna do ognia i położył się obok nieprzytomnego przyjaciela obejmując go ramionami, by było mu cieplej. Widział, bowiem sine wargi i drżące ruchy świadczące o tym, że napar jeszcze nie działa.

- Opowiem ci jakąś historię. Nie będziesz przeszkadzał i wybrzydzał, bo i tak jesteś zajęty walką tam w środku siebie. – musiał zagłuszyć ciszę chociażby swoim głosem, by nie myśleć o samotności, jaka zaczynała go przytłaczać. – A więc, był sobie kiedyś królewicz. – zmyślał na poczekaniu. – I ten królewicz był bardzo, ale to bardzo nieporadny. Każdy musiał się o niego troszczyć, bo sam nie potrafił nawet przypiąć pasa z mieczem do biodra. Ale pewnego dnia, ten właśnie królewicz musiał wyjechać z kraju na ślub z dziewczyną, której dotąd nie poznał. Król wyznaczył mu liczną świtę i chłopak wyruszył w podróż. Tylko, że widzisz, on był okropnie pechowy! Już dwa dni później zostali zaatakowani i książę umknął śmierci dzięki jednemu ze swoich rycerzy. Mężczyzna zatroszczył się o swojego królewicza, znalazł mu nawet jakiś opuszczony domek w lesie i tam musieli wspólnie poczekać na lepszą pogodę, gdyż w dzień po ataku rozpadało się tak paskudnie, że z całą pewnością wody w rzekach wezbrały i może nawet zalało mosty. Tak, więc żyli sobie razem przez tydzień, później przez dwa i chociaż książę nie nauczył się samodzielności to nie bał się ani trochę, kiedy miał przy sobie swojego dzielnego wybawcę. – chłopak położył głowę na ramieniu Otsëa i wpatrzył się w ogień. – Niestety, nie mogli zostać na zawsze w drewnianej chacie w lesie. Król musiał się martwić i pewnie wszyscy szukali zaginionego księcia. Może nawet myśleli, że został porwany? Tak więc, rycerz i jego młody pan poczekali, aż deszcze ustaną, a wody zaczną wsiąkać w glebę by ruszyć w drogę powrotną. Nie przewidzieli tylko jednego. Że młody, niedoświadczony i głupiutki książę zakocha się w swoim wybawcy! To byłby skandal, gdyby ktoś się o tym dowiedział. Ale on wcale o tym nie myślał. Liczył się wyłącznie fakt tego, że ma blisko siebie ukochanego, który nie wiedział o niczym. Przynajmniej do czasu. – elf ziewnął i przetarł oczy.

            Z niechęcią podniósł się, by ostatni raz namoczyć swoją koszulę chłodną, błotnistą wodą, po czym sprawdził gotujące się mięso. Doprawił je trochę, ale nadal było stanowczo za twarde. Położył się, więc tak samo, jak poprzednio i dosłownie na chwilę zamknął oczy.

Tak przynajmniej mu się wydawało, gdyż, kiedy uniósł powieki ogień się dopalał. Zszokowany tym Lassë zerwał się na równe nogi. Woda z mięsa niemalże się wygotowała i teraz chłopak musiał działać szybko. Upewnił się, że wszystko jest wystarczająco miękkie, zdjął kociołek z ognia i wlał zawartość do drewnianej miseczki. Poparzył przy tym palce, ale wiedział, że to niewysoka cena za życie przyjaciela.

- Teraz tylko się nie budź. – powiedział zauważając, że temperatura mężczyzny spadła znacznie i teraz nie wydawał się tak rozpalony. Elf z lżejszym sercem przystąpił do ostatniego etapu swojej opieki nad bardem. Wsunął do ust kawałek znienawidzonego mięsa i zaczął dokładnie przeżuwać. Następnie splunął nim do miski z rosołem i podobnie postąpił z innymi kawałkami. Ostatecznie otrzymał gęstą, mięsną zupę, która bez przeszkód musiała spłynąć do żołądka nieprzytomnego mężczyzny.

            W ten sam sposób, w jaki podawał choremu wywar z kory wierzby, zaczął karmić go zupą. Był przy tym bardzo ostrożny nie chcąc poparzyć przyjaciela, czy przyczynić się do udławienia. Był dumny ze swojej pomysłowości, a także wykonania zadania. Przysiągłby nawet, że Otsëa odzyskał odrobinę kolory, chociaż było w tym więcej pobożnego życzenia niż prawdy.

Sam zjadł tylko trochę suchara by zaspokoić głód na najbliższy czas i mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku starał się myśleć dalej nad swoim położeniem. Wtulony w bok barda, okryty płaszczem starał się rozpatrzeć wszelkie ewentualności, zaplanować działanie „na wypadek gdyby”. Jedyne, czym nie musieli się martwić to jedzenie. Ale cała reszta? Woda mogła się skończyć, jeśli bard będzie chorował zbyt długo, zabraknie patyków na ognisko, by gotować korę wierzby, nie będą mieli schronienia przed deszczem, bazyliszki trafią na ich ślad. Nawet w najczarniejszych myślach, elf nie dopuszczał do siebie ewentualności, że Otsëa mógłby tego wszystkiego nie przeżyć. Wystarczył cień tego rodzaju myśli, a przez ciało chłopaka przechodziły dreszcze i był zmuszony mocniej wtulić się w chore ciało przyjaciela.

Dopiero teraz elf uświadomił sobie, że nie o wszystkim pomyślał. Na co bardowi miecz, skoro i tak nie wie, co się z nim dzieje? Ułożył, więc oręż między ich ciałami, by w razie potrzeby szybko po niego sięgnąć i stanąć w obronie siebie oraz mężczyzny.

- Obaj potrzebujemy odpoczynku, ale ty bardziej, więc niczym się nie martw. Ja będę spał i czuwał, żebyś ty mógł się leczyć. – mówienie do barda wyraźnie go uspokajało. Przez chwilę nawet dotykał palcami drobnego tatuażu, który wydawał się drżeć pod opuszkami jego palców, jakby żył i walczył z trucizną wraz z całym ciałem Otsëa.

            Nagle ciało mężczyzny zadrżało konwulsyjnie. Przerażony Lassë odsunął się trochę i patrzył na bezwładne członki drżą, unoszą się i opadają, jak grzbiet wygina się pod dziwnymi kątami. Było to do tego stopnia przerażające, że chłopak rozpłakał się. A jednak wszystko ustało tak szybko, jak szybko się zaczęło, zaś zraniona dłoń barda zaczęła krwawić obficie, gdy rana otworzyła się sama.

2 komentarze:

  1. O żesz... Tak się Otsëa leczy? To znaczy..... może jego ciało w ten sposób się regeneruje, a więc rana otworzyła się, by "wypluć" resztki trucizny... Lassë tak bardzo się starał i opowiedział piękną bajkę... heheh, podobną do jego wcześniejszych przeżyć ;3 Jak to dobrze, że mam jeszcze jeden rozdział (a jutro kolejny)! ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Lasse ma szkołę życia, ale dzielnie daje sobie radę, zastanawiam się czy Otsea słyszy to co mówi do niego Lasse...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń